-Mami! –ucieszyła się moja maleńka córeczka na mój widok.
Nachyliłam się do fotelika i ucałowałam jej pulchny policzek. Marco już zamknął
za mną drzwi i wsiadł z przodu do środka, koło Mario.
-Dzień dobry moje słoneczko –przywitałam się z nią i złapałam jej jedną rączkę, którą do mnie wyciągała. W drugiej miała swój bidon z wodą. Tatuś doskonale sobie poradził.
-Dzień dobry moje słoneczko –powtórzył Mario, witając się ze mną. Zaśmiałam się, bo zupełnie zapomniałam o jego przebywaniu w samochodzie. Co więcej, jego własnym samochodzie.
-Dzień dobry –odpowiedziałam.
-Ty lepiej jedź. Im szybciej będziemy na miejscu, tym lepiej –skwitował Marco na równi, kiedy Mario odpalił silnik i zaczął się wycofywać z parkingu.
-Długo jeszcze spała po moim wyjściu?-zapytałam Marco, nie przestając zaczepiać mojego aniołka.
-Pół godziny. Ale mieliśmy czas na wszystko, żadnych kaprysów, córeczka tatusia.
-Może częściej będę znikać rano, skoro tak wam dobrze idzie?
-Nie ma takiej opcji, kochanie. Dziwnie było tak leżeć dzisiaj bez ciebie w łóżku…
-Całe szczęście, że przyszedłem –stwierdził z powagą Mario, poklepując Marco po ramieniu.
-Całe… -prychnął Marco. Zaśmiałam się pod nosem i rozsiadłam wygodnie na siedzeniu. Cieszyłam się, że już za chwilę będziemy mieli swoje własne, rodzinne auto. No a Marco był pewnie w siódmym niebie, bo w drodze powrotnej nie będzie już musiał siedzieć na miejscu pasażera w nieswoim samochodzie, a już jako nowy właściciel i kierowca.
-Dzień dobry moje słoneczko –przywitałam się z nią i złapałam jej jedną rączkę, którą do mnie wyciągała. W drugiej miała swój bidon z wodą. Tatuś doskonale sobie poradził.
-Dzień dobry moje słoneczko –powtórzył Mario, witając się ze mną. Zaśmiałam się, bo zupełnie zapomniałam o jego przebywaniu w samochodzie. Co więcej, jego własnym samochodzie.
-Dzień dobry –odpowiedziałam.
-Ty lepiej jedź. Im szybciej będziemy na miejscu, tym lepiej –skwitował Marco na równi, kiedy Mario odpalił silnik i zaczął się wycofywać z parkingu.
-Długo jeszcze spała po moim wyjściu?-zapytałam Marco, nie przestając zaczepiać mojego aniołka.
-Pół godziny. Ale mieliśmy czas na wszystko, żadnych kaprysów, córeczka tatusia.
-Może częściej będę znikać rano, skoro tak wam dobrze idzie?
-Nie ma takiej opcji, kochanie. Dziwnie było tak leżeć dzisiaj bez ciebie w łóżku…
-Całe szczęście, że przyszedłem –stwierdził z powagą Mario, poklepując Marco po ramieniu.
-Całe… -prychnął Marco. Zaśmiałam się pod nosem i rozsiadłam wygodnie na siedzeniu. Cieszyłam się, że już za chwilę będziemy mieli swoje własne, rodzinne auto. No a Marco był pewnie w siódmym niebie, bo w drodze powrotnej nie będzie już musiał siedzieć na miejscu pasażera w nieswoim samochodzie, a już jako nowy właściciel i kierowca.
Salony samochodowe znajdowały się na obrzeżu miasta. Nie dowiedziałam się
jeszcze, jaki dokładnie samochód zarezerwował mój mąż, ale sądząc po jego
ekscytacji, na pewno miał pełno nowych technologii, silnik miał takie
przyspieszenie, że pewnie na bezludnej pustyni jest tylko takie dozwolone… Ale
Marco lubił samochody, prawdopodobnie miał to po swoim ojcu mechaniku, więc przymykałam
oko na to i sama cieszyłam się tym, jaki on jest szczęśliwy.
-A dowiem się jaka marka chociaż?
-A dowiem się jaka marka chociaż?
-Na razie nie. W swoim czasie -upomniał mnie cierpliwie Marco, choć jego oczy lśniły z eksytacji.
Gdy stanęliśmy na parkingu Astona Martina wszystko było już jasne.
-Zostaniesz na chwilę z małą? -Marco zwrócił się do swojego przyjaciela, podczas gdy ja zajmowałam się odpinaniem jej z pasów fotelika.
-Jasne. Rose, dasz mi ją tu do przodu?
-Pewnie. Bądź grzeczna i nie brój wujkowi, dobrze? -zwróciłam się do niej, na co dostałam w odpowiedzi radosny uśmiech połączony z zadowolonym westchnieniem "Hyy".
Wyszliśmy z Marco z samochodu, zostawiając naszą księżniczkę pod opieką wujka Mario. Zatrzymaliśmy się niedaleko wejścia do salonu, tracąc już
z widoku parking. Nagle bez uprzedzenia zostałam mocno ściśnięta w silnych objęciach
Marco. Przytulił mnie do swojej piersi i oparł swoją głowę na mojej. Dokładnie słyszałam rytmiczne bicie jego serca i ciepły oddech na swojej szyi.
-Dobrze się czujesz? Czy Michelle jest dobra dla ciebie? Czujesz się z nią komfortowo? Jedno słowo, Rose, a znajdę kogoś innego -zaczął zatroskany. Uśmiechnęłam się. Moje serce aż rosło, gdy tak się o mnie martwił, choć było to kompletnie nieuzasadnione.
-Michelle jest naprawdę dobra w tym co robi, bardzo profesjonalna, ma dobrą aurę i wiem, że mogę jej ufać, pomimo tego, że kazałeś jej podpisać akt poufności... Czasem mam wrażenie, że ona mnie rozumie, przynajmniej bardzo się stara i widzę jej zaangażowanie. Czasem potrafi mi powiedzieć coś brutalnie wprost, ale nie uważam, że to źle -wyjaśniłam, patrząc cały czas w jego oczy. Wpatrywał się we mnie, próbując prześwietlić tymi swoimi pięknymi oczami. Wciąż się zamartwiał. Uśmiechnęłam się, chcąc go rozpogodzić i pocałowałam jego policzek.
-Jeśli coś będzie nie tak, albo nie będziesz się dobrze czuć...
-Powiem ci, masz to jak w banku. Ale dzisiaj było naprawdę dobrze. Dobrze też, że minęło trochę czasu od tamtej rozmowy i nabrałam dystansu, lepiej się czuję znając twoją wersję, która otworzyła mi oczy.
-Jestem pewien, że wszystko się uda. Jeśli jest też coś, co ja mógłbym zrobić.
-Jest. Michelle chciałaby, żebyś przyszedł razem ze mną na jedno lub dwa spotkania. Rozmawiałyśmy też o nas, związku. Wiesz wszystko, ale po prostu próbujemy trochę głębiej to wszystko rozkopać. Jeśli chcesz coś zrozumieć, o coś zapytać też możesz przyjść kiedy chcesz. Nie ukrywam przed tobą nic, więc nie będę zła, ani nie odbiorę tego jako próby kontroli. Po prostu, Marco. Kiedy tylko chcesz i masz czas.
-Nie muszę, wierzę ci i chcę po prostu, żebyś była szczęśliwa i spokojna -powiedział z czułością, uśmiechając się przy tym. Wreszcie ten ciepły uśmiech. Wszystko było już dobrze.
-Już niedługo. Dzisiaj wyjątkowo przedłużyłam spotkanie..
-Rose, bierz tyle czasu ile tylko chcesz. Jak będę po treningu to też się umawiaj, kiedy chcesz, potrzebujesz... Zawsze.
-Tak się zastanawiałam... Nie jest to dla ciebie niekomfortowe, że twoja żona ma problemy i chodzi do psychologa... Że zwariowałam, czy coś...
-Z dwojga z nas, to ja zwariowałem. Kupuję Astona Martina bo dzięki tobie lubię tą markę. I co? -zaśmiał się i przycisnął czule usta do mojego policzka. -Kiedy mogę wpaść na tą wizytę?
-Nie zwariowałeś tylko jesteś naiwny. Myślisz, że jak kupisz sobie drugiego Astona to co? Będzie najpierw wycieczka na naszą polanę jednym potem drugim?
-A nie? -roześmiał się głośno. Uwielbiałam widzieć go takiego szczęśliwego. Nie miał czym się przejmować, moja wizyta naprawdę dobrze przebiegła, trafiłam na dobrą osobę i dobrze się czułam. Nie chciałam ani chwili dłużej o tym rozmawiać, gdy w zamian za to mogłam oglądać jego uśmiech i urocze dołeczki.
-Nie, kochanie.
-Och... Może powinienem kupić sobie w takim razie jak każdy przeciętny człowiek Opla..
-Fiata Punto-doradziłam poważnie. Marco zmierzył mnie spojrzeniem rozbawiony. Już miał coś mówić, gdy dobiegł do nas długi, głośny, długi dźwięk klaksonu. Przeszliśmy kilka korków, żeby zobaczyć co się dzieje. Jednak tylko my staliśmy na parkingu dla klientów, a hałasy zrobiła nasza córka, która najwyraźniej była znudzona czekaniem na rodziców.
-Chodźmy uratować ją z łapsk wujka Mario. A, i Rose, liczę na twoją opinię odnośnie samochodu. Twój głos będzie decydujący.
-Przecież ja nie mam bladego pojęcia jeśli chodzi o samochody. Nauczyłeś mnie na prawo jazdy, nie miałam egzaminu z koszmarnie drogich aut i z wybierania ich.
-Kolor, wygląd i wygoda siedzenia. To ma być nasz rodzinny samochód, dlatego decyzja należy do nas -stwierdził. Wywołało to mój uśmiech, poczułam, że nawet zwykłe kupno samochodu jest dla nas ważne i jeszcze bardziej nasz zbliża. Taki banał, ale jednak. To była nasza decyzja, nasza wspólna, jako rodziny.
-Dobrze się czujesz? Czy Michelle jest dobra dla ciebie? Czujesz się z nią komfortowo? Jedno słowo, Rose, a znajdę kogoś innego -zaczął zatroskany. Uśmiechnęłam się. Moje serce aż rosło, gdy tak się o mnie martwił, choć było to kompletnie nieuzasadnione.
-Michelle jest naprawdę dobra w tym co robi, bardzo profesjonalna, ma dobrą aurę i wiem, że mogę jej ufać, pomimo tego, że kazałeś jej podpisać akt poufności... Czasem mam wrażenie, że ona mnie rozumie, przynajmniej bardzo się stara i widzę jej zaangażowanie. Czasem potrafi mi powiedzieć coś brutalnie wprost, ale nie uważam, że to źle -wyjaśniłam, patrząc cały czas w jego oczy. Wpatrywał się we mnie, próbując prześwietlić tymi swoimi pięknymi oczami. Wciąż się zamartwiał. Uśmiechnęłam się, chcąc go rozpogodzić i pocałowałam jego policzek.
-Jeśli coś będzie nie tak, albo nie będziesz się dobrze czuć...
-Powiem ci, masz to jak w banku. Ale dzisiaj było naprawdę dobrze. Dobrze też, że minęło trochę czasu od tamtej rozmowy i nabrałam dystansu, lepiej się czuję znając twoją wersję, która otworzyła mi oczy.
-Jestem pewien, że wszystko się uda. Jeśli jest też coś, co ja mógłbym zrobić.
-Jest. Michelle chciałaby, żebyś przyszedł razem ze mną na jedno lub dwa spotkania. Rozmawiałyśmy też o nas, związku. Wiesz wszystko, ale po prostu próbujemy trochę głębiej to wszystko rozkopać. Jeśli chcesz coś zrozumieć, o coś zapytać też możesz przyjść kiedy chcesz. Nie ukrywam przed tobą nic, więc nie będę zła, ani nie odbiorę tego jako próby kontroli. Po prostu, Marco. Kiedy tylko chcesz i masz czas.
-Nie muszę, wierzę ci i chcę po prostu, żebyś była szczęśliwa i spokojna -powiedział z czułością, uśmiechając się przy tym. Wreszcie ten ciepły uśmiech. Wszystko było już dobrze.
-Już niedługo. Dzisiaj wyjątkowo przedłużyłam spotkanie..
-Rose, bierz tyle czasu ile tylko chcesz. Jak będę po treningu to też się umawiaj, kiedy chcesz, potrzebujesz... Zawsze.
-Tak się zastanawiałam... Nie jest to dla ciebie niekomfortowe, że twoja żona ma problemy i chodzi do psychologa... Że zwariowałam, czy coś...
-Z dwojga z nas, to ja zwariowałem. Kupuję Astona Martina bo dzięki tobie lubię tą markę. I co? -zaśmiał się i przycisnął czule usta do mojego policzka. -Kiedy mogę wpaść na tą wizytę?
-Nie zwariowałeś tylko jesteś naiwny. Myślisz, że jak kupisz sobie drugiego Astona to co? Będzie najpierw wycieczka na naszą polanę jednym potem drugim?
-A nie? -roześmiał się głośno. Uwielbiałam widzieć go takiego szczęśliwego. Nie miał czym się przejmować, moja wizyta naprawdę dobrze przebiegła, trafiłam na dobrą osobę i dobrze się czułam. Nie chciałam ani chwili dłużej o tym rozmawiać, gdy w zamian za to mogłam oglądać jego uśmiech i urocze dołeczki.
-Nie, kochanie.
-Och... Może powinienem kupić sobie w takim razie jak każdy przeciętny człowiek Opla..
-Fiata Punto-doradziłam poważnie. Marco zmierzył mnie spojrzeniem rozbawiony. Już miał coś mówić, gdy dobiegł do nas długi, głośny, długi dźwięk klaksonu. Przeszliśmy kilka korków, żeby zobaczyć co się dzieje. Jednak tylko my staliśmy na parkingu dla klientów, a hałasy zrobiła nasza córka, która najwyraźniej była znudzona czekaniem na rodziców.
-Chodźmy uratować ją z łapsk wujka Mario. A, i Rose, liczę na twoją opinię odnośnie samochodu. Twój głos będzie decydujący.
-Przecież ja nie mam bladego pojęcia jeśli chodzi o samochody. Nauczyłeś mnie na prawo jazdy, nie miałam egzaminu z koszmarnie drogich aut i z wybierania ich.
-Kolor, wygląd i wygoda siedzenia. To ma być nasz rodzinny samochód, dlatego decyzja należy do nas -stwierdził. Wywołało to mój uśmiech, poczułam, że nawet zwykłe kupno samochodu jest dla nas ważne i jeszcze bardziej nasz zbliża. Taki banał, ale jednak. To była nasza decyzja, nasza wspólna, jako rodziny.
Mario pomógł wysiąść Marisie z samochodu. Stanęła lekko chwiejnie na nóżkach, poprawiła podwiniętą sukieneczkę, zaczęła się rozglądać do momentu, w który zobaczyła nas i pędem zaczęła do nas biec.
-Kto to tak broi i naciska klakson?-zapytał Marco z uniesioną brwią. Mari spojrzała na niego, jakby próbując zbadać jego nastrój. A po chwili jej uśmiech zaczął się rozszerzać z sekundy na sekundę. Marco westchnął i też się uśmiechnął. Konsekwentny tatuś prawie wtedy mu wyszedł, przynajmniej dobrze się zaczynało, ale dopracujemy to.
Mario wysiadł za nią i zamknął swój samochód. Ja i Marco złapaliśmy Mari za rączki, a ona podskakiwała wysoko, a nawet od czasu do czasu aż nieprawdopodobnie wysoko, gdy my jeszcze odrobinę podciągaliśmy ją do góry. Zanim weszliśmy Marco i Mario wymienili się uwagami odnośnie nowoczesnego silnika. Brunet stwierdził, że też by kupił sobie takie auto z takimi funkcjami i udogodnieniami, więc na tej podstawie mogłam twierdzić, że to musi być dobry model. Od razu na wejściu podeszedł to nas pan z obsługi salonu i podał rękę, trochę na odwrót jeśli chodzi o zasady savoir vivre, najpierw Marco, później Mario a na końu byłam ja. Na Mari nie zwrócił uwagi, ale założyłabym się, że obserwował mnie odrobinę dłużej niż powinien. Marco też to zauważył, cały się spiął, najeżykł i gdyby umiał, to ciskałby w niego elektrycznymi promieniami. Puściłam rączkę Mari i przeszłam dookoła, by stanąć po drugiej stronie Marco i złapać jego dłoń. Odrobinę się rozluźnił, ale ja też nie oczekiwałam wielkich efektów. Musiałby przyjść ktoś inny, najlepiej kobieta, żeby Marco się uspokoił. Obym tylko ja wtedy nie ześwirowała.
-Państwo przyszli po model DBX?
-Zgadza się -powiedział Marco, ściskając nieco mocniej moją dłoń.
-Zapraszam za mną. Napiją się państwo czegoś?
-Nie-znów Marco odpowiedział sucho i z prędkością światła. Ruszyliśmy za mężczyzną. Ubrany był w elegancki. czarny garnitur z krawatem i do tego lakierowane buty. Zastanawiałam się, czy mają tu taki obowiązek, czy po prostu Marco miał takie traktowanie? Z drugiej strony, to bardzo luskusowe samochody, może sprzedawcy w bluzkach i jeansach wyglądaliby nie na miejscu.
Nagle w szybkim tempie podszedł drugi mężczyzna w eleganckim garnuturze.
-Dzień dobry, przepraszam państwa na chwilę, zaszło małe nieporozumienie. Wybaczą państwo -powiedział lekko zdyszany i pociągnął Pana w Garniturze Numer Jeden na stronę. Stali do nas bokiem, prawie tyłem i dyskutowali żywo o czymś. Może samochód nie dojechał? Koniec końców Pan Numer Jeden kiwnął ponuro głową, zerknął w naszą stronę i gdzieś poszedł, Pan Numer Dwa za to wrócił do nas. Był odrobinę starszy, sporo grubszy, łysy. I choć ktoś mógłby pomyśleć, że jest typowym zasiedziałym przed telewizorem z puszką piwa w ręku mężem, to jednak garnitur dodał mu trochę powagi i sprawiał wrażenie dużo wyżej usytuowanego.
Pan Numer Dwa przestawił się jako dyrektor całej siedziby Astona Martina i obiecał się pomóc nam i odpowiedzieć na każde pytanie. Chociaż on przywitał się ze mną, później z Marco, Mario, a o Marisie powiedział "Jaka śliczna dziewczynka!". Marco również się trochę rozluźnił, bo chociaż i Pan Numer Dwa nie omieszkał spojrzeć na moje odsłonięte przez sukienkę nogi, to później już nic więcej nie było żadnych podobnych sytuacji.
-Samochód przyjechał dzisiaj rano ze Stanów. To jedyny model wyprodukowany teraz z materiałowymi siedzeniami.
-Zależało mi na tym, może skóra wygląda ładnie, ale jeśli ma być coś praktyczne... Jeszcze dziecku mogą się odparzyć nóżki...
-Doskonale pana rozmumiem. Przejdźmy do sali obok, tam czeka samochód. Będzie pan pierwszą osobą w Europie, która jeździ tym samochodem, oczywiście jeśli się pan zdecyduje-powiedział zadowolony. Wcisnął coś na swoim pilocie, a przed nami rozsunęły się podwójne drzwi. Zostaliśmy przepuszczeni pierwsi.
-O wow -mruknął pod nosem z uznaniem Mario, patrząc na stojącego przed nami suva. Oczy Marco zalśniły, ale gdy dołączył do nas Pan Numer Dwa, od razu przybrał bardziej neutralny wyraz twarzy.
-Jak mówiłem wczoraj panu przez telefon, ten model zostanie wypuszczony dopiero na początku przyszłego roku, jednak od każdej zasady są wyjątki, prawda?
-Jak ci się podoba, kochanie? -zapytał ignorując sprzedawcę i ruszył w stronę samochodu stojącego jeszcze na specjalnym podeście samochodu.
-Myślę, że pasujecie do siebie -zaśmiałam się, idąc za nim. SUV miał coś z designu, co przypominało naszego czarnego Astona Martina, ale był jednak dużo większy, bardzo majestatyczny, z zachowaną harmonią elegancji jak i sportowej zadziorności. Był w kolorze ciemnego srebra, może odrobinę wpadało w czerń, ale z pewnością nią nie było. Podobał mi się. Dyrektor, który nas tu przyprowadził otworzył nam go zdalnie. Marco otworzył przednie drzwi i pozwolił mi pierwszej usiąść za kierownicą. Uśmiechnęłam się i wsiadłam sprawnie do środka, chociaż wiedziałam, że mój mąż już czeka aż on wreszcie usiądzie na swoim miejscu. Fotele były bardzo wygodne, szerokie i dopasowane tak, że naprawdę nigdzie nawet nie kuły. Materiał był wykonany z wysokiej jakości tworzywa, w niczym nie odbiegał od elegancji skóry. Cały pulpit był bardzo nowoczesny, konsola z radiem miała też swój większy ekran, być może nawet nie tylko na radio, ale też mapy. Co mnie zadziwiło, pomimo szarej tapicerki, w środku samochód był jasny przez dodane części wykonane z drewna pomalowanego na biało i polakierowanego na wysoki połysk. Nawet cały panel był obramowany bielą, nicią o tym samym kolorze była też obszyta kierownica. Zerknęłam jeszcze na kanapy z tyłu i już na pierwszy rzut oka widziałam, że są równie wygodne co siedziska z przodu i będzie nam się tu wygodnie i bezpiecznie podróżowało. Złapałam wyciągniętą dłoń Marco i wysiadłam z samochodu. Mario stał z Marisą, która równie chętnie co jej tata chciała obejrzeć samochód.
-I jak się czujesz?-zapytałam z uśmiechem, obserwując poczynania Mari, która sama chciała otworzyć sobie drzwi, niestety nie mogła dosięgnąc klamki.
-Podoba mi się-powiedział, gdy złapał obiema dłońmi za kierownicę. Był naprawdę podekscytowany i szczęśliwy, widziałam to. Otworzyłam Marisie tylne drzwi i mój mały, dzielny szkrab zaczął się sam wdrapywać do środka. Stałam za nią jak każda nadopiekuńcza matka, która chciała ochronić przed wszystkim swoje dziecko. Ona jednak nawet się nie zachwiała, podciągnęła się trochę i już była w środku. Podparła się o siedzisko i zaczęła się na nie wspierać. Zostawiłam ją, powinna też się sama pomocować.
-Jako że jest pan jednym z dziesięciu pierwszych klientów i właścicieli tego samochodu dostanie pan dwadzieścia procent rabatu i darmowe przeglądy przez najbliższe cztery lata -dołączył do nas Pan Numer Dwa. Mario uniósł brew w zdziwieniu i uśmiechnął się cwanie. Marco kiwnął głową, nie zdradzając nic. Skrupulatnie oglądał wszystkie schowki, walczył panel i słuchał, o czym mówił sprzedawca. Marisa już siedziała z tyłu i oglądała drugą część hali przed okno.
-To spory rabat -stwierdził przyciszonym głosem Mario. -Będzie totalnym idiotą jeśli go nie weźmie, przecież to cacko to przeznaczenie.
-Jest lepszy od tego samochodu który jest teraz w naprawie?-zapytałam go z ciekawością. Mario parsknął śmiechem, zwracając na siebie uwagę wszystkich.
-To jak porównać parówki z Lidla do naszych wspaniałych Bratwurstów. Aston jest Bratwurstem.
-Nigdy nie jadłam...
-O mój Boże!-prawie krzyknął. Marco znów przerwał rozmowę i spojrzał się ze zdziwieniem na naszą dwójkę. -Podrzucacie Mari dziadkom i zrobimy w tym roku wypad na Oktoberfest, będziesz żreć Bratwurstów tyle, że będziesz taka objedzona, aż wszyscy będą myśleć, że jesteś w ciąży.
-Zobaczymy -zaśmiałam się. Podeszłam do samochodu i zajrzałam do Mari. Siedziała sobie grzecznie, bujała nóżkami w powietrzu i słuchała tego, o czym rozmawia tatuś. -Hej, skarbie, jak tam ci się podoba?
-Yhymm-potwierdziła kiwając głową. Marco odwrócił głowę ze szczerym uśmiechem. On sam teraz był jak mały chłopiec. Podobnie się na mnie patrzył, gdy dostał swój imieninowy prezent i odpakowywał wszystko po kolei ze świątecznego papieru.
-Będziesz jeździć takim autem z tatą?-zapytałam. Marisa rozejrzała się po wnętrzu, podrapała się po główce aż w końcu wydała ostateczny wyrok.
-Tak.
-W takim razie proszę przynieść odpowiednie dokumenty-powiedział pewnie Marco do Pana Numer Dwa, który uśmiechnął się szeroko a jego oczy błysnęły na myśl o takiej transakcji.
Powiedział, że zostawi nas na dziesięć minut i zaraz do nas wróci. Raz jeszcze pytał, czy potrzebujemy czegoś do wypicia, ale niczego nie chcieliśmy. Gdy tylko drzwi za nim się zamknęły, Marco wysiadł z auta, podszedł do mnie w ogromnym pośpiechu i mocno objął dłońmi moją talię. Uśmiechnęłam się i objęłam rękoma jego szyję. Poczułam, jak unoszę się kilkanaście centymetrów nad podłogą. Jeszcze mocniej oplotłam go dłońmi i zaśmiałam się głośno.
-Cieszę się, że tu ze mną przyjechałyście. To nasze auto, będziemy nim jeździć na nasze rodzinne wycieczki, gdzie tylko będziemy chcieli. Sam poprosiłem o takie jasne wnętrze. Ciemne siedzenia i dodatki byłyby zbyt cienne, a to drewno i jasny dach... Biel tak bardzo kojarzy mi się z tobą. Chcieli zaproponować mi bordo, ale.. Biel. Róże, twoja sukienka ślubna, most na którym się pobraliśmy, wszystkie te białe materiały, nasza drewniana willa z bielonego drewna. To mi przypomina naprawdę piękne chwile.
-I twój biały garnitur. Na myśl o nim mam ochotę cię pożreć w całości -powiedziałam ściszonym głosem, uśmiechając się delikatnie. Marco oczywiście odwzajemnił mój uśmiech.
-Ma też całkiem długi przód. Podobnie jak w naszym czarnym Astonie -powiedział. Zarumieniłam się, łapiąc dokładnie to, do czego zmierzał.
-Nie będzie taki jak ten mniejszy, jest dużo wyższy -wskazałam ręką na odległość od ziemi. Czy naprawdę właśnie ocenialiśmy samochód pod względem tego, czy będzie nam się wygodnie przespać na masce?
-Nowe doświadczenia, kochanie-uśmiechnął się szeroko. Musiałam szybko pocałować jego usta, już od dłuższego czasu mnie to kusiło. Teraz przynajmniej miałam pretekst uciszenia go.
-Bagażnik jest duży?
-Bardzo. Zmieści na spokojnie dwa wózki -oświadczył poważnie, ja jednak tylko przewróciłam oczami. -Myślę po prostu o przyszłości. Wiem, że będziemy mieli więcej dzieci, a ten samochód naprawdę długo nam posłuży.
Uśmiechnęłam się i objęłam go w pasie. Wujek Mario teraz się umościł na przednim siedzeniu i pomagał się przedostać na nie Marisie.
-Ona już się czuje jak u siebie -zaśmiałam się, wskazując na nią palcem. Marco kiwnął głową z uśmiechem.
Podeszliśmy jeszcze do Mario, Marco był ciekawy jego opinii, ale niczego poza pochwałami i zachwytami nad naszym nowym samochodem nie usłyszał.
Pan Numer Dwa przyszedł z dokumentami w teczce i spojrzał na auto z podejrzliwością, czy na pewno aby nic nie zarysowaliśmy, albo Mari nie nabroiła. Nic takiego się nie stało.
-Mam już wszystko co potrzebne. Jeśli wolą państwo, zapraszam do mojego gabinetu i tam dokonamy reszty formalności.
-Nie trzeba, dziękuję -powiedział Marco i podszedł do niego po dokumenty, żeby je wszystkie dokładnie przeczytać. Przysiadłam na tylnej kanapie, zabierając Marisę na kolana i po cichu z nią gadałam, żeby nie rozpraszać Marco.
Zaczął dzwonić telefon. Marco podał Mario tęczkę i wyciągnął telefon z kieszeni. Spojrzał na ekran i po chwili wyciągnął dzwoniący telefon do mnie.
-Kto to?-zapytałam, widząc nieznane mi imię.
-Warsztat. Pogadaj.
Uniosłam brew ze zdziwienia, ale posłuchałam Marco i przyłożyłam telefon do ucha, gdy on zajął się dalej czytaniem dokumentów.
-Halo?
-Cześć, ty jesteś pewnie Rosalie!
-Zgadza się -przyznałam. Mężczyzna po drugiej stronie brzmiał niezwykle przyjaźnie. -Marco nie mógł odebrać, czy coś przekazać?
-Tak. Właśnie upchnąłem jego brykę niezłemu biznesmenowi. Mój szwagier pracuje w korpo i rozrzucił informacje tam i tu, że jest w stanie idealnym samochód do kupienia..
-Stanie idealnym?-zaśmiałam się pod nosem. Mojego rozmówcę również to rozbawiło.
-To już moja zasługa. Pochwal się Marco, że wynegocjowałem naprawdę dużą kasę za niego. Od ceny rynkowej spuściłem jedynie pięć tysięcy. A tyle pewnie stanieje nowy na bożonarodzeniowych promocjach, ale cóż... Czy to nie tak, że znajdzie się głupi co kupi?
-To prawda. Dziękuję, Marco na pewno się ucieszy i zaraz mu to przekażę.
-Super. Niech zadzwoni do mnie wieczorem, to ustalimy wszystko.
-Dobrze, jeszcze raz dziękuję w swoim i jego imieniu, naprawdę dobra robota.
-Do usług, miłego dnia!
-Dzięki, wzajemnie -pożegnałam się i rozłączyłam połączenie. Marco właśnie podpisywał dokumenty, opierając teczkę na kierownicy. Chyba na tyle związał się z tym samochodem, że nie mógł już z niego wyjść. Zajrzałam do przodu, żeby zobaczyć, czy jeszcze jest zajęty.
-Wejdź w sms i zobacz ostatnią wiadomość -mruknął, przewracając kartkę i wziął do ręki długopis. No cóż, zrobiłam jak polecił. Weszłam w wiadomości i najwcześniejsza konwersacja była z Henrym Montgomery. Nawet nie wiedziałam, że wymienili się numerami. Choć w sumie było to oczywiste, jeśli Lou miała mieć zasponsorowane rehabilitacje przez Marco. Wybrałam odpowiednią ikonkę i spojrzałam na wiadomości.
"Zabytkowy złom Rose znalazł nowego właściciela. Jacyś rodzice kupili go dla córki, żeby pojeździła nim pół roku po dostaniu prawa jazdy, jak określili "na dobitkę". Nawet się nie targowali, 4.500£, chyba najwięcej ile można było za takie coś dostać. Wyślij mi nr konta"
Zaśmiałam się pod nosem.
-Kupując go, zapłaciłam jedynie sto funtów więcej.
Marco spojrzał się na mnie wilkiem i parsknął śmiechem.
-Biznes życia, kochanie. Dobre inwestycje to twoja specjalność.
-Wiem -oznajmiłam poważnie. Blondyn pokręcił głową i wysiadł z samochodu, żeby podać podpisane dokumenty.
Wyszłam za nim, żeby zobaczyć, czy już wszystkie formalności za nami. Pan Numer Dwa właśnie wskazywał wszystkie ważniejsze rzeczy w kartach i wszystkich papierach, na koniec wręczył mu kluczyki i uścisnął dłoń.
Później podszedł do mnie.
-Gratuluję zakupu, gwarantuję, że będą państwo zadowoleni z samochodu.
-Dziękuję.
Podest na którym stał samochód został obniżony do poziomu podłogi i mogliśmy już sami wyjechać z hali.
-W bagażniku znjdują się małe upominki od firmy, samochód został zatankowany do pełna...
-Dziekujemy, rozumiem, że to już wszystko -upewnił się Marco.
-Dokładnie. Już otwieram drzwi na zewnątrz i życzę szerokiej drogi.
-Dziękujemy -uśmiechnął się Marco i podał dłoń mężczyźnie. Chciałam iść usiąść do tyłu do Mari, ale Marco złapał moją dłoń i pociągnął mnie na przód, żebym usiadła na chwilę koło niego. -Podwieziemy Mario na parking, niech się cieszy -oznajmił i wskazał przyjacielowi tylne drzwi. Mario parsknął pod nosem ale się nie sprzeciwił, wsiadł posłusznie. Marco otworzył mi drzwi i usiadłam na siedzeniu pasażera. Uśmiechnęliśmy się szeroko do siebie, trochę dłużej utrzymując spojrzenie.
-Zobaczcie -powiedział cicho Mario, wskazując na bok. Odwróciliśmy się i ujrzeliśmy naszą córkę, która z tych nudów aż zasnęła na siedzeniu obok. Była przy tym nieźle powyginana, główka na drzwiach, jedna nóżka zgięta, druga zwisała... Jak mały lemurek. Uśmiechnęliśmy się wszyscy i pozwoliliśmy jej jeszcze chwilę spać, przynajmniej ten krótki kawałek drogi na parking pod salonem samochodowym.
-Dzięki za podwózkę -powiedział Marco, gdy wysiedliśmy z samochodu. Objął przyjaciela i poklepał go po plecach. Mario uśmiechnął się szeroko i jeszcze spojrzał na nasz nowy nabytek.
-Mogę powiedzieć to samo, chociaż liczę na większy dystans kiedyś.
-Zobaczymy -zaśmiał się szczerze i poszedł jeszcze otworzyć bagażnik.
-To jesteśmy umówieni na Bratwursty?-upewniłam się.
-Koniecznie!-zaśmiał się brunet i zamknął mnie w silnym, niedźwiedzim uścisku. -Dzięki, że mój brat wreszcie zaczął żyć -szepnął mi do ucha i pocałował mnie w policzek. Uśmiechnęłam się lekko i już nic nie odpowiedziałam, bo Marco podszedł do nas trzymając w rekach torbę prezentową z logiem Astona Martina i podłużne kartonowe pudełko. Wszystko utrzymane w kolorze eleganckiej, prostej i klasycznej bieli z czarnym logiem marki pojazdów po środku.
-Dla ciebie, za fatygę i w ogóle -uśmiechnął się lekko Marco i podał prezenty Mario. Był naprawdę zaskoczony.
-Ale..
-Jak wolisz, to robimy handel wymienny, to w zamian za wózek mojej córki z twojego bagażnika.
-Interesy z tobą to przyjemność- zaśmiał się wesoło -Poczekasz chwilę? Wyjmę najpierw wózek.
Mario sprawnie wyciągnął złożoną spacerówkę Mari i przełożył ją do naszego nowego samochodu, gwiżdżąc przy tym z podziwem na wielkość bagażnika.
Zamknął cicho klapę, żeby nie obudzić Mari.
-Nie musiałeś, zamyka się automatycznie na pilota -powiedział dumnie Marco. Nie mogłam się nie śmiać, był takim dużym chłopcem. Miał teraz najnowsze technologie i miałam nadzieję, że przez jakiś czas nie wymyślą następnych, bo już polubiłam ten samochód.
Mario odebrał najpierw podłużne pudełko i otworzył je. Mogłam się domyślać, w środku znajdowała się butelka z winem, a Mario po przeczytaniu etykiety uznał, że musi być naprawdę dobre sądząc po roczniku.
-Na pewno nie chcecie?
-Mario, doceń, że kiedyś pomyślę, żeby zrobić ci jakąś niespodziankę..
-No ja bardzo doceniam! Pokaż, pokaż co jeszcze chcesz mi dać.
Włożył ostrożnie ponownie zapakowaną butelkę do swojego bagażnika i wyciągnął rękę po torbę. Wyjął najpierw katalog Astona z różnymi modelami samochodów i opisem zastosowanych w nich modułów. -Podzielę się z tobą tym prezentem oczywiście -powiedział. Kiedy myślałam, że już proponuje mu wspólne wypicie wina, on dokończył. -Jak będziesz chciał poczytać to wal jak w dym.
Marco przewrócił oczami. Podszedł do mnie i objął mnie od tyłu, oplatając rękoma moją talię. Mario dalej wyciągnął niewielkie pudełeczko wysokiej jakości pralin, a na koniec kwadratowe opakowanie, które skrywało w środku szykowny, męski zegarek z logiem marki oczywiście. Wyglądał naprawdę dobrze, mógł pasować i do tych eleganckich stylizacji i do tych codziennych.
-No, no, no. Zegarek Astona Martina, nówka nieśmigana. Serio dla mnie?
Poczułam ruch jego głowy przy moim policzku. Kiwnął potakująco, chyba nawet się uśmiechał.
-Ach, wy mordy moje kochane!
Wszyscy uściskaliśmy się na pożegnanie, zostaliśmy na parkingu, żeby jeszcze pomachać Mario kiedy odjeżdżał.
-Twój samochód został sprzedany jedynie za pięć tysięcy mniej od ceny rynkowej -powiedziałam, gdy zostaliśmy już sami.
-Żartujesz?
-Nie -zaprzeczyłam. Marco szybko złapał mnie na wysokości ud, podniósł do góry i zaczął kręcić dookoła, śmiejąc się radośnie. Złapałam dłońmi jego barki, żeby nie stracić równowagi, a gdy już postawił mnie, objęłam go mocno i pocałowałam z czułością i całą moją miłością.
-Zaoszczędziliśmy więcej niż przypuszczałem.
-To chyba już dość wydatków na ten rok, hmm? -zaśmiałam się, nie rozluźniając uścisku ani odrobinę. Uwielbiałam czuć pod koszulką jego cudownie wyrzeźbione mięśnie i pulsowanie serca niedaleko mojego.
-Całe życie oszczedzałem i upychałem pieniądze, czekając na nie wiadomo co. Możesz być pewna, że możemy sobie pozwolić na takie wydatki i na co jeszcze tylko chcemy. Mamy pieniądze i nie zamierzam więcej ich trzymać, skoro mogę na przykład pomóc twoim ... naszym przyjaciołom, kupić nam mój wynarzony samochód, zabrać cię na romantyczny wyjazd we dwoje. A po zgrupowaniu podobno dostaniemy wysoką premię wartości rocznej pensji każdego z nas, także naprawdę, nie przejmuj się.
-Jeszcze kilka chwil temu przyznałeś, że zwariowałeś.
-Kocham cię -zaśmiał się i raz jeszcze czule docisnął swoje wargi do moich ust. -Trzeba zbudzić Mari, weźmiesz ją na kolana podczas drogi i pojedziemy prosto po fotelik i wracasz do mnie do przodu.
-Tak jest, panie kierowco.
Wsiadłam do tyłu i obudziłam powoli Mari. Była trochę zdezorientowana, więc niczym laleczkę posadziłam ją sobie na kolanach. Gdy Marco przekręcił kluczykami, silnik uruchomił się tak cichutko, że prawie go nie czuliśmy. Uśmiech nie schodził z jego twarzy. Złapaliśmy kontakt wzrokowy we wstecznym lusterku i ruszyliśmy spod salonu prosto do sklepu z dziecięcymi akcesoriami.
To chyba był już klasyk, przychodzi się po jedno, a wychodzi z tym i jeszcze wieloma innymi rzeczami. Skusiłam się na promocje rajstop, były też przecenione pampersy, więc skoro mieliśmy już taki duży bagażnik to mogliśmy zrobić wiekszy zapas, choć mocno wierzyliśmy, że niedługo Marisa opanuje umiejętność korzystania z nocnika. Marco spodobał się kocyk do wózeczka na chłodniejsze wieczory i uroczy, szary dres z naszytymi kolorowymi kwiatuszkami na nogawkach i rękawach bluzy. I z takimi zakupami dopiero dotarliśmy pod regał z fotelikami do samochodu.
-Biały by pasował..-zaczął Marco, widząc pierwszy rzucający się w oczy fotelik o dobrych wymiarach.
-Dżemy, soki, ciastka... Odpada. Ciesz się, że masz cienniejsze siedzenia.
-Zawsze można dać je do wyczuszczenia. Mam świadomość, że coś może się rozlać. Ale może faktycznie biały fotelik nie jest najlepszy...
-A tobie?-ukucnęłam przy małej. -Podoba ci się któryś fotelik?
Mari chwikę porozglądała się po regałach, które miała w zasięgu wzroku aż w końcu wskazała na jasnoróżowy fotelik z wyszywanymi po bokach i białymi motylkami. Był naprawdę uroczy, ale za mały już dla takiej dziewczynki, która z dnia na dzień rosła w oczach.
-A może coś wyżej? Chodź, wezmę cię na ręce i jeszcze obejrzymy -zaproponował Marco i schylił się po nią. Isa jednak zaprotestowała.
-Ten! -uporczywie wskazywała palcem na różowy fotelik i ze zdenerwowania zaczęła uderzać bucikami o udo Marco.
-Ale kochanie nie wolno kopać tatusia. Będzie go potem nóżka bardzo bolała i już nie będzie mógł cię ani nosić, ani pięknie grać na wyjeździe. I co wtedy?-zapytałam. Od razu przestała i spojrzała zmartwiona na Marco.
-Mama ma rację -potwierdził.
-Nie -jęknęła smutno, a po chwili mocno opltotła rączkami jego szyję i przytuliła się mocno. Przytulanie Marco było najlepsze na świecie, doskonale to wiedziała.
-Nic mi nie jest, ale już więcej tak nie rób -oznajmił poważnie i pocałował Marisę w policzek.
-Dzień dobry, czy mogę jakoś państwu pomóc? -tuż obok nas jakby znikąd pojawiła się ekspedientka. Kiedy już chciałam jej podziękować, postanowiłam zapytać o fotelik, który podobał się Marisie.
-Znalazłaby pani coś podobnego do tego fotelika tylko w większym rozmiarze?-zapytałam, na co Marisa od razu uniosła zaciekawiona głowę i obserwowała wszystko czujnie.
-Wydaje mi się, że i z tego modelu jeszcze na magazynie mamy większe. Proszę poczekać, zaraz sprawdzę.
-Oczywiście.
Marisa stanęła znów na podłodze i zaczęła oglądać fotelik, który tak jej się spodobał.
-Powiesz mamusi jaki to jest kolor?-zapytałam, kucając przy niej i wskazując na fotelik. -Zielony jak groźny krokodyl?-zapytałam, na co Mari aż podskoczyła i pokiwała szybciutko przecząco głową. -A może szary jak myszka?
-Nie!-roześmiała się i podeszła do mnie bliżej.
-A jak robi myszka?
-Pipi, pi, pi!
-Przepięknie -uśmiechnęłam się szeroko. -To jaki to w końcu jest kolor? A może różowy?
-Tak!
-Powiesz ładnie? Różowy.
-Różowy -potwórzyła po mnie radośnie.
-Bardzo ładnie. A pamiętasz co ostatnio czytałyśmy z ciocią Ann? Jakie zwierzątko na farmie było takie różowe?
-Świń!-powiedziała pewnie. Była taka urocza, że czasem miałam ochotę ją cały czas przytulać, całować i udawać, że zjadam jej malutkie rączki. I nie przestawać!
-Świnka-poprawiłam ją.
-Świnka-powtórzyła za mną. -Chrum, chrum, chrum, chrum. Chruum!
-Tak, tak właśnie mówią na konferencjach prasowych Bayernu. Chrum, chrum, chrum. Brawo córeczko -zaśmiał się Marco, aczkolwiek w jego oczach aż kipiała duma z naszej pociechy. Podniosłam się na nogi i prztylułam się do jego ramienia.
-Wiesz? Chwilę temu ona była taka maleńka, leżała sobie na kocyku i piszczała, gaworzyła.. a teraz? Jak przyjechałyśmy pierwszy raz do Dortmundu nie umiała tyle, ile umie teraz.
-Ma dobre geny po obojgu rodzicach, cóż się dziwić.
-Jest bardzo mądra, czasem mnie tak zaskakuje i potrafi na mnie spojrzeć jak dorosła...
-Wiem, znam to doskonale. Ale wiesz co, to ty masz to przeżywające spojrzenie. Kiedy ja mam jakąś niespodziankę, a ty próbujesz użyć sposobu mistrza Yody i coś zrobić, żeby wymusić na mnie zeznania. Zawsze-zaśmiał się i pocałował moją skroń. -Przede wszystkim, Isa jest normalnym, szczęśliwym, kochanym przez wszystkich wokół dzieckiem. Dobrze się rozwija, możemy być z niej dumni. Zawsze będzie dla nas najpiękniejsza i najmądrzejsza, ale inne dzieci też tak mogą się zachowywać i tyle umieć. Też trzeba ją uczyć wielu rzeczy. A śpiewanie pisenki jak teraz z tekstem "chrum chrum chrum" i bliżej nieokreśloną linią melodyczną nie jest oznaką tego, że jutro będzie pisać nam równania kwadratowe.
-Piosenkę to ty zostaw -powiedziałam, przerywając na chwilę, żeby jesze piosenki "'Chrum chrum" , którą wciąż nuciła i wymyślała kolejne melodie i zwrotki. Warstwę tekstową prawdopodobnie miała już zaplanowaną do końca utworu. -To nie tak śpiewają kibice Bayernu o swoim klubie?
-Rose, ty moja diablico -zaśmiał się głośno, jeszcze mocniej przyciągając do siebie. Niedługo potem przyszła ekspedientka, niosąc ku naszemu zadowoleniu, dokładnie ten fotelik, na który wskazała Marisa. Jeszcze zapakowany w karton. Przy niej otworzyliśmy go i obejrzeliśmy dokładnie. Na koniec postawiliśmy go na podłodze i posadziliśmy w nim Marisę. Zajełam się sprawdzaniem i dopytywaniem małej, czy jej wygodnie, za to Marco zaczął przepytywać ekspedientkę o firmę tego fotelika, jakie miał testy, jak wypadły, czy jest często kupowany ten model. Była naprawdę zestresowana pytaniami, raz pobiegła zapytać o coś przełożoną. Marco zamieniał się w najgorszy typ klienta, gdy chodziło o Marisę. Ekspedientka przyszła ze swoją szefową i we dwie stanęły w ogniu pytań mojego męża. Zdały. Marisie się spodobał jeden z lepszych fotelików, więc wzięliśmy go. Wózek już był do końca przepełniony po włożeniu kartonu z fotelikiem. Wyjechaliśmy nim po kupieniu na parking i całe zakupy przełożyliśmy do bagażnika, fotelik rozpakowaliśmy i Marco zajął się zamocowaniem go w samochodzie. Tym razem nie miał takich problemów jak w mniejszym Astonie, ten był duży i na szczęście nie uderzał się nigdzie łokciami ani w głowę. Po kilku minutach tatuś podszedł do nas z wypiętą dumnie piersią, oznajmiając, że już wszystko jest gotowe.
-Ten fotelik naprawdę pasuje do tego samochodu, jeszcze lepiej z nim wygląda tu w środku-powiedziałam, siadając z przodu, gdy Marco zapinał z tyłu Mari. Nie wzięliśmy dzisiaj misia, ale mieliśmy nadzieję, że będąc w zoo nie zatęskni nagle za swoim pluszowym zwierzątkiem.
-Kochanie, zróbmy sobie dziecko. Dlaczego? Bo chcę poprawić wystrój samochodu -zaśmiał się, właśnie zapinając pasy. Zanim zamknął za sobą drzwi, pogładził Marisę dłonią po policzku, posyłając jej piękny uśmiech. -Nie wystawiaj teraz rączek, tak, księżniczko?
Zanim ruszyliśmy z miejsca, dostałam jeszcze buziaka, wtedy Marco znów westchnął z zadowoleniem.
Przekręcił kluczyk i znów silnik cichutko się uruchomił.
-Słyszysz to?-zaśmiał się radośnie.
-Prawie wcale.
-Dokładnie. I jest ekologiczny, nie zużywa dużo paliwa..
-Do zoo, kochanie -przerwałam mu, widząc, że zaraz stąd nie wyjedziemy.
W drodze uczyłam się obsługiwać radio. Przez przypadek włączyłam na wyświetlaczu mapę, która dokładnie określała nasze położenie. Była dotykowa, mogłam wpisać cel podróży i by nas pokierowała. Mogłam też przełączyć i z prostego obrazu, stałaby się kolorowa i miała zazaczone wszystkie restauracje, muzea, stacje benzynowe i podobne temu miejsca. Chociaż Marco znał Dortmund jak własną kieszeń, nawet taka opcja sprawiła mu tyle radości, że ciężko byłoby to pojąć, gdyby nie widziało się tego na żywo. Dobrnęłam w końcu do opcji radia. Odtwarzacz płyt mógł mieć w środku siedem płyt, a my mogliśmy przełączać i je zmieniać kiedy tylko chcieliśmy.
W końcu zatrzymaliśmy się na parkingu koło zoo.
-Tatuś już się pobawił i pocieszył, to my idziemy teraz...
-Przecież idę z wami!-zaprotestował. Zgasił silnik i pogładził czule kierownicę.
-Ma już jakieś imię?
-Kto?
-Twoja miłość-zaśmiałam się, kiwając głową na miejscu, w którym spoczywały jego dłonie. Marco zmrużył oczy i próbował powstrzymać uśmiech.
-Rose -odpowiedział. To była bardzo dobra odpowiedź. Odpiął swój pas i przysunął się do mnie. Najpierw położył swoje dłonie na moich udach, materiał sukienki mu przeszkadzał, dlatego po chwili przełożył dłonie pod nią i zaczął nimi sunąć w górę. Już miałam przywołać go do porządku, kiedy naprawdę mocno i natarczywie zaatakował moje usta. Uwielbiałam jego usta, kochałam, kiedy mnie całował, pieścił... Zawsze robiło mi się gorąco, a w brzuchu eksplodowało mi stado motyli. Spojrzeliśmy sobie z czułością i oboje dokładnie w tym samym momencie odetchnęliśmy. Utrzymaliśmy to spojrzenie jeszcze trochę dłużej, przekazując sobie nim po cichu nasze szczęście, radość i bezgraniczne zakochanie.
-Mami? -zawołała Marisa. Nawet jej jedno słowo sprawiało, że robiło się cieplej na sercu. Uśmiechnęłam się i odwróciłam do tyłu.
-To zabieramy jednak tatę. Wiesz gdzie przyjechaliśmy?
-Niee..
-Do zoo-powiedział Marco. W jednej chwili oczy Marisy zalśniły jak gwiazdki na niebie w najciemniejszą noc.
-Zoo?-zapytała z przejęciem i już próbowała wydostać się z fotelika.
-Tak, księżniczko. Do dużego, prawdziwego zoo, gdzie jest dużo zwierzątek-wyjasnił Marco. Na takie szczęśliwe dziecko mogliśmy patrzeć dwadzieścia cztery godziny na dobę. Wysiedliśmy oboje. Miałam bliżej do Marisy, więc ja zajęłam się uwolnieniem jej z samochodu, a Marco poszedł po wózek i torbę.
-Będziemy jeszcze musieli pomyśleć o innym wózku jak przyjdą chłodniejsze dni. Taka spacerówka jest dobra tylko do samolotu i na lato. A mamy połowę sierpnia.
-Zdążymy. Zrobimy sobie dzień zakupów, ja też potrzebuję płaszcza, Marisa już na pewno wyrosła z jesiennych ubranek z zeszłego roku..
-Ooj, tak. Śpiochów już nie wciśnie -zaśmiałam się, pomagając mojemu małemu bąbelkowi wysiąść z samochodu. Wszystko było gotowe. Marisa grzecznie trzymała moją rękę, ale wciąż podskakiwała i ciągnęła mnie w stronę wejścia do zoo. Marco wszystko wystawił i zamknął samochód, poszliśmy jeszcze wykupić miejsce parkingowe na cały pobyt w zoo i wreszcie udaliśmy się do kas. Marco nałożył na głowę czapkę z daszkiem, trochę bardziej naciągając ją na oczy. Doskonale rozumiałam to, że chce być tylko z nami i nie musieć robić zdjęć, składać autografów i odpowiadać na pytania kibiców, ale jego zawód się z tym łączył, dlatego nie mogłam nic przeciwko takim sytuacjom.
-Następnym razem wezmę mój podkład i jeszcze zakamufluję twój tatuaż -zaśmiałam się. Marco spojrzał na swoją wytatuowaną rękę z westchnieniem.
-Może ktoś ma taki sam?
-Mhmm -mruknęłam, zrównując z nim krok. Złapałam jego nadgarstek i wskazałam na mój tatuaż. Właściwie jego tatuaż, ale mimo to był mój, z moim imieniem jako łodyga i rozwiniętym kwiatem róży, który łączył całą bransoletkę z koniczynek i jak blondyn twierdził, dopełniło szczęście, które koniczynki miały przynosić. -Ktoś inny spróbował by taki mieć, a naprawdę bym się pogniewała. Poza tym, lubię każdy twój tatuaż, także niech są odkryte.
Marco uśmiechnął się usatysfakcjonowany. Wyjął z torby przyczepionej do uchwytów wózka moje okulary przeciwsłoneczne i podał mi je, żebym założyła. Na koniec wyciągnął jeszcze kapelusik Mari i jej dziecięce okulary przeciwsłoneczne, które ostatnio uwielbiała nosić, nawet w domu i najchętniej do kąpieli.
Doczekaliśmy się wreszcie kupienia biletów, kasjerka zapytała, czy chcemy z małym zoo. Marco prawie ją wyśmiał, bo znając ekscytację Marisy i jej obsesję na punkcie farmy, świnek, owieczek i wszystkiego co ma cztery łapy/kopyta/racice to było wręcz oczywistością, że bez małego zoo nawet nie ma żadnej wycieczki. Od tego też zaczęliśmy. Po wejściu zostawilismy wózek w miejscu specjalnie przeznaczonym na wózki, żeby nie przeszkadzały innym na terenie małego zoo, ani nie zostały zniszczone przez zwierzęta. Każde z nas dostało po kilka gałązek z listkami, które można było odrywać i karmić nimi zwierzęta. Wszystkie wzięłam ja, żeby Marisa nie zrobiła sobie krzywdy, a mój mąż nie miał aż tylu rzeczy do noszenia. Marco wziął torbę i przewiesił sobie przez pas. Z tej torby wyjął aparat w etui i przewiesił go sobie przez szyję. Mój prezent na coś się jednak przydaje.
Wreszcie przeszliśmy na teren, gdzie wśród rodzin z dziećmi chodziły owce i kozy. Marisa od razu ruszyła biegiem za owieczką. Puściła moją dłoń, więc sama zaczęłam biec za nią, żeby ją dogonić. Jej śmiech, pisk i radośc były nie do opisania. Owieczka na szczęście była bardzo spokojna i przyzwyczajona do głaskania, a już na pewno była bardzo leniwa, że nic ją nie obchodziło, co się dzieje wokół. Mari wręcz na nią wpadła, na ile mogła, otoczyła ją rękoma i przytuliła się do niej, jakby była wielką maskotką, nie zważając nawet na słomę, która przyczepiła się do jej puchatego furta.
-Podoba ci się owieczka?
-Taaak!-mruknęła, przytulając ją jeszcze mocniej. Owca też chyba nie miała za złe takiej przytylankowej napaści. Była urocza, sama pogłaskałam ją po mięciusim pyszczku.
-Chcesz ją nakarmić?
-Tak!-ponownie się zgodziła, choć ani na krok nie oddaliła się od niej ani jej nie puściła. To zwierzę dopiero zrobiło dwa kroki do przodu, przez co Mari, która prawie na nim leżała straciła na chwilę równowagę. Na szczęście w pobliżu był tata-fotograf, który podtrzymał ją, gdy się zachwiała. Uśmiechnął się szeoko i wziął znów zwisający z jego szyi aparat.
-Wziąć od ciebie tą torbę?
-Nie, jest dobrze. To jak, karmicie owieczkę?
Podałam Marisie jedną gałązkę z listkami. Ona od razu ją chwyciła i o mało nie wydłubała nią owcy oka. Musiałam się roześmiać. Owca jednak sobie poradziła i szybko zaczęła obgryzać gałązkę z listków.
-Niee! -pisnęła Mari, zabierając jej gałązkę i odbiegła do taty. Marco objął ją, ale zmarszczył przy tym nos.
-Śmierdzi owcą.
-My wylatujemy, Ann ją wykąpie.
-Mela -poprawił mnie. Kiwnęłam głową, Melanie na pewno dobrze sobie poradzi przez ten czas, gdy wyjedziemy. -Dobry pomysł-uniósł kciuk w górę, uśmiechając się szeroko. -Za szybko owieczka zjadła ci listki?
-Mhmm-potwierdziła naburmuszona. Taka miłość i już jest foch? Marco wziął od niej pozostałości i niepożarte listki, zerwał je i położył na jej wyprostowanej dłoni.
-A spróbujesz ją nakarmić tak? Zje ci z rączki.
Kryzys został zażegnany. Zanim mała zaczęła robić drugie podejście do zwierzaka, on już chwycił aparat i przełączył jego funkcję na kamerę. Marisa zaczęła powoli podchodzić do owieczki, miała wciąż otwartą, wyciągniętą rączkę, tak jak pokazał jej tata. Owieczka od razu zauważyła kolejne liście i naprawdę delikatnie i ostrożnie zjadła je z jej rączki a na sam koniec jeszcze przejechała po niej kilka razy mokrym językiem.
-Fuuuu!-pisnęła, jednak śmiejąc się wesoło. Tym razem podeszła do mnie i wytarła swoją mokrą rączkę w moje ramię.
-Ale dlaczego we mnie?-roześmiałam się, łapiąc za głowę. Marisa śmiała się jeszcze głośniej, Marco zza aparatu również. -Nie ujdzie ci to na sucho, księżniczko, tatuś wszystko nagrał! -wskazałam na aparat. Marisa już się zaczęła przytulać, ale gdy zobaczyła aparat, od razu się nim zainteresowała, zaczęła iść w stronę taty i próbowała wsadzić ciekawskie, małe paluszki do obiektywu. Marco oczywiście jej na to nie pozwolił, ale za to przytulił ją do siebie. Spojrzał na swoje ramię.
-Nie wszystko wytarła w ciebie-oznajmił. Spojrzałam się na niczego nieświadomą owcę. Wszystko przez takie jedno stworzenie. Nagle poczułam dość mocne pociągnięcie do tyłu. Musiałam się podeprzeć ręką z tyłu, żeby się nie przewrócić na ziemię.
-Hej! Oddawaj!-krzyknęłam za kozą, która podstępnie wyszarpnęła z mojej dłoni wszystkie gałązki, które miałam i poskakała pędem na drugi koniec małego zoo. Chyba wszyscy, którzy byli w środku to zauważyli i zaczęli się śmiać. Marisa najgłośniej. Marco również po chwili powstrzymywania się, nie mógł już zdusić śmiechu. I jeszcze cały czas wszystko nagrywał. Czyli widział też wcześniej podchodzącą do mnie złodziejkę gałązek? Co za świat...
Dwie mamy, które wciąż się śmiały, podeszły do mnie i dały mi po jednej ze swojego przydziału gałązek do karmienia. Podziękowałam im, wciąż niedowierzając jak to mogło się stać, że ledwo co przekroczyliśmy teren zoo, a już było po nas. A przynajmniej po mnie. Reusowie vs. Zwierzęta 0:1.
Marisa i owieczka, to była naprawdę miłość od pierwszego wejrzenia. Chciała, żeby wszędzie z nią chodziła, co jednak nie do końca się udawało. Znalazłyśmy też kozę kradziejkę, która dała się pogłaskać Marisie, ale szybko odeszła do innych luzi, którzy wyciągali do niej listki.
Były też króliki, świnki morskie,
świnki i lamy. To jednak ta jedna jedyna owieczka zyskała największą sympatię
naszego dziecka. Co chwila do niej wracała, kładła się na nią, przytulała i
ostrożnie głaskała po uszkach. Marco już zrobił jej małą sesję ze wszystkimi
zwierzątkami, sporo też nagrywał. Ja też wzięłam od niego aparat na kilka
minut, żeby i oni mieli kilka wspólnych zdjęć z naszego wypadu. Zrobiliśmy
sobie także we trójkę selfie.. a nawet selfie we czwórkę, bo pomiędzy Marisą a
Marco swój łepek wystawiała Pani Owca.
Najgorszej jednak było wtedy, gdy nasz czas w małym zoo minął. Nasiedzieliśmy się w nim i tak całą godzinę, razem z Marco chcieliśmy się już ruszyć i zobaczyć resztę zwierząt, no i zatrzymać się w jakiejś restauracji, żeby zjeść obiad. Marisa na początku nie miała nic przeciwko, jednak gdy zrozumiała, że ona idzie, a Pani Owca zostaje, zaczęły się płacz i histeria. Przytuliła ją na pożegnanie i nie chciała puścić. Marco poszedł już do wózka, żeby założyć na niego torbę, którą cały czas miał przy sobie, ja musiałam uspokoić Mari. Lewdo nawet odczepiłam ją od owcy, bo tak ją przytulała, że nie chciała jej puścić. Złapałam ją mocno i podniosłam do góry. Gdyby moja córka była silniejsza, no i ja także, pewnie podniosłabyn ją razem z owcą. Chciałam ją przytulić, ale ona co chwila mnie od siebie odpychała i wyrywała się do owieczki.
-Ale my nie jesteśmy tutaj ostatni raz, kochanie. Jeszcze odwiedzimy owieczkę. Jeszcze się spotkacie-próbowałam ją uspokoić, ale nawet mnie nie słuchała. Marco przytrzymał mi drzwi i przytrzymał wózek, żebym mogła ją do niego włożyć i dobrze zapiąć.
-Nie przejmuj się -powiedział, widząc moją minę, gdy podniosłam się i stanęłam obok niego.
-Nie umiem znieść jej płaczu. Najchętniej bym wzięła tą owcę do domu, żeby tylko była taka szczęśliwa.
-Przejdzie jej -zaśmiał się i wycofał wózek. Wzięłam jeszcze z torby butelkę z wodą dla niej i podałam jej do rączek. Nie wyrzuciła jej, więc to już był mały sukces i dobry znak. Wyszliśmy z małego zoo i wzięliśmy mapkę tego dużego, żeby zobaczyć proponowane trasy.
Najpierw były wielbłądy. Mari jeszcze była w złym humorze, żeby podziwiać te piękne stworzenia. Później konie, zebry... Zebry spodobały się Marco. Zapytał, czy mam ochotę na dyskusję z nim, czy są w czarne paski czy w białe paski. Odpowiedziałam stanowczym "nie", jednak nawet sama propozycja poprawiła mój nastrój. Niedaleko zebr znajdowało się jedno z miejsc, gdzie można było zjeść.
-Jedzenie musi ją przekupić -stwierdził pozważnie Marco, skręcając do restauracji. Poszłam oczywiście za nimi.
W lokalu zajęliśmy ostatni wolny stolik na zewnątrz, z widokiem na wybieg żyraf, po środku tarasu ze stołami stała fontanna, której szum wody przyjemnie koił. To było naprawdę ładne miejsce. Marisa piła swoją wodę, już przestała płakać, miałam nadzieję, że sama doprowadzi się do stanu normalności.
-O której mamy samolot?
-Dwudziesta trzecia-oznajmił, łapiąc moją dłoń na blacie stołu. -Chciałem, żebyśmy od rana już tam byli, poza tym, jest bezpośrednie, a inaczej byśmy musieli lecieć do Frankfurtu, a to więcej zachodu..
-Będziemy spać w samolocie, potem wyśpimy się w hotelu i nie zmarnujemy dnia.
-Dokładnie -uśmiechnął się i pocałował wierzch mojej dłoni. Dobrze, że wyrarłam ręce mokrymi chusteczkami Marisy. Musiałam jeszcze je przetrzeć malutkiej. Póki co siedziała w wózku, Marco przystawił specjalne krzesełko dla dzieci, ale chcieliśmy zostawić ją samą chwilę, może nasza uwaga dałaby jej znów pole do fochów i płaczu. Nie byliśmy wszystkowiedzący, ale staraliśmy się jak najlepiej umieliśmy.
Najgorszej jednak było wtedy, gdy nasz czas w małym zoo minął. Nasiedzieliśmy się w nim i tak całą godzinę, razem z Marco chcieliśmy się już ruszyć i zobaczyć resztę zwierząt, no i zatrzymać się w jakiejś restauracji, żeby zjeść obiad. Marisa na początku nie miała nic przeciwko, jednak gdy zrozumiała, że ona idzie, a Pani Owca zostaje, zaczęły się płacz i histeria. Przytuliła ją na pożegnanie i nie chciała puścić. Marco poszedł już do wózka, żeby założyć na niego torbę, którą cały czas miał przy sobie, ja musiałam uspokoić Mari. Lewdo nawet odczepiłam ją od owcy, bo tak ją przytulała, że nie chciała jej puścić. Złapałam ją mocno i podniosłam do góry. Gdyby moja córka była silniejsza, no i ja także, pewnie podniosłabyn ją razem z owcą. Chciałam ją przytulić, ale ona co chwila mnie od siebie odpychała i wyrywała się do owieczki.
-Ale my nie jesteśmy tutaj ostatni raz, kochanie. Jeszcze odwiedzimy owieczkę. Jeszcze się spotkacie-próbowałam ją uspokoić, ale nawet mnie nie słuchała. Marco przytrzymał mi drzwi i przytrzymał wózek, żebym mogła ją do niego włożyć i dobrze zapiąć.
-Nie przejmuj się -powiedział, widząc moją minę, gdy podniosłam się i stanęłam obok niego.
-Nie umiem znieść jej płaczu. Najchętniej bym wzięła tą owcę do domu, żeby tylko była taka szczęśliwa.
-Przejdzie jej -zaśmiał się i wycofał wózek. Wzięłam jeszcze z torby butelkę z wodą dla niej i podałam jej do rączek. Nie wyrzuciła jej, więc to już był mały sukces i dobry znak. Wyszliśmy z małego zoo i wzięliśmy mapkę tego dużego, żeby zobaczyć proponowane trasy.
Najpierw były wielbłądy. Mari jeszcze była w złym humorze, żeby podziwiać te piękne stworzenia. Później konie, zebry... Zebry spodobały się Marco. Zapytał, czy mam ochotę na dyskusję z nim, czy są w czarne paski czy w białe paski. Odpowiedziałam stanowczym "nie", jednak nawet sama propozycja poprawiła mój nastrój. Niedaleko zebr znajdowało się jedno z miejsc, gdzie można było zjeść.
-Jedzenie musi ją przekupić -stwierdził pozważnie Marco, skręcając do restauracji. Poszłam oczywiście za nimi.
W lokalu zajęliśmy ostatni wolny stolik na zewnątrz, z widokiem na wybieg żyraf, po środku tarasu ze stołami stała fontanna, której szum wody przyjemnie koił. To było naprawdę ładne miejsce. Marisa piła swoją wodę, już przestała płakać, miałam nadzieję, że sama doprowadzi się do stanu normalności.
-O której mamy samolot?
-Dwudziesta trzecia-oznajmił, łapiąc moją dłoń na blacie stołu. -Chciałem, żebyśmy od rana już tam byli, poza tym, jest bezpośrednie, a inaczej byśmy musieli lecieć do Frankfurtu, a to więcej zachodu..
-Będziemy spać w samolocie, potem wyśpimy się w hotelu i nie zmarnujemy dnia.
-Dokładnie -uśmiechnął się i pocałował wierzch mojej dłoni. Dobrze, że wyrarłam ręce mokrymi chusteczkami Marisy. Musiałam jeszcze je przetrzeć malutkiej. Póki co siedziała w wózku, Marco przystawił specjalne krzesełko dla dzieci, ale chcieliśmy zostawić ją samą chwilę, może nasza uwaga dałaby jej znów pole do fochów i płaczu. Nie byliśmy wszystkowiedzący, ale staraliśmy się jak najlepiej umieliśmy.
***
-Słoń!-powtórzyła po mnie Marisa, klaszcząc w rączki i pokazując na olbrzymie zwierzę.
-A wiesz jak ten słoń ma na imię?-zapytał Marco, podchodząc do mnie. Uśmiechnął się najbardziej słodko jak tylko umiał i zabrał ją z moich rąk.
-Słoń?
-Nie -roześmiał się i pocałował ją w policzek. -Ten słoń ma na imię Sara. Jak byłem małym chłopcem, to Sara się urodziła i była takim maleńkim słonikiem. Lubiłem tu przychodzić z tatą, mamą i moimi siostrami i obserwować jak mały słonik rośnie.
-Ooo..-westchnęła, patrząc na słonia, o którym mówił jej tata. Zmierzyła go uważnie wzrokiem, jakby nie dowierzając, że ten słoń mógł być kiedyś mały.
-Teraz Sara już jest starszym słoniem, ale nie ma dzieci, dobrze jest jej tutaj. Ma swoją ulubioną opiekunkę, która ją karmi i kąpie, a nawet bawi się z nią, kiedy zoo jest zamknięte -wyjaśnił jej, a Marisa słuchała z zainteresowaniem.
-Często tu przychodziliście?
-W pierwszą niedzielę każdego miesiąca. Yvonne kontynuuje tą tradycję z Nico. Długo to się u nas utrzymało, nawet jak już wszyscy byliśmy starsi, to tu przychodziliśmy... To po prostu spokojne, dobre miejsce. Przy tym stoliku, gdzie usiedliśmy.. zawsze tam siadaliśmy i jedliśmy obiady. Nawet jak czasem nie było w domu pieniędzy, to zawsze i tak chodziliśmy do zoo. A potem.. Poznałem Andreę i zacząłem się strasznie buntować. Trochę wcześniej Mela poznała swojego obecnego męża, przychodził tu z nami, a ja się wściekałem, że podlizuje się moim rodzicom i obłapia moją siostrę. Kłóciłem się z nim, nie chciałem, żeby tu przychodził... Mimo że byłem młodszy, Mela i tak była dla mnie siostrą, którą chciałem chronić. Wiesz, odpowiedzialna rola brata. Tata zawsze uczył mnie, że mężczyzna jest odpowiedzialny za swoje kobiety.
Uśmiechnęłam się. Musiałam podejść do niego i go objąć. Uwielbiałam słuchać o jego wspomnieniach, chciałam dowiedzieć się jak najwięcej.
-Przestałeś tu przychodzić przez niego?
-Nie wiem, to chyba się wszystko tak złożyło. Andrea mi zawróciła w głowie na tyle, że nie liczyło się nic poza nią, byłem rozdrażniony, że Meli się układa, a ja nie mogę zdobyć jednej dziewczyny.. Wiesz, to irytujące, zwłaszcza dla dojrzewającego chłopaka ze zbyt dużą burzą chormonów.
-Też ci tak zawróciłam w głowie?-zaśmiałam się, wtulając w jego ramię i obserwując słonia Sarę.
-Bardziej-westchnął całkiem poważnie. Po tych słowach zamilknęliśmy oboje. Marco zorientował się, że Marisa zasnęła na jego ramieniu. No tak, poobiadkowa drzemka. Włożył ją ostrożnie do wózka i w milczeniu, pogrążeni we własnych myślach ruszyliśmy przed siebie.
-Wiesz? -zapytałam po kilku minutach, gdy stanęliśmy przy wybiegu dla kangurów. -Powinniśmy tu przyjść pierwszego września. To wypada w niedzielę. Z twoimi rodzicami, siostrami, ich mężami i dzieciakami.
Marco spojrzał na mnie zaskoczony. Zmarszczył brwi, jednak po kilku chwilach się uśmiechnął.
-Myślę, że to dobry pomysł. Będę dzień po meczu, jak będę grał w pełnym wymiarze, to pójdziemy od rana razem, a jak nie, to będę musiał się stawić na otwartym treningu rano, to do was potem dołączę.
-Wtedy przyjdziemy na otwarty trening i będziemy ci kibicować.
-Kocham cię -odpowiedział tylko i objał mnie mocno. Już miał mnie pocałować, jednak przerwało nam w tym wołanie małego kibica.
-Marco! O rany, to ty! -zawołał na oko dwunastolatek, który stanął dokładnie koło nas. Zaśmiałam się i uwolniłam Marco z mojego uścisku, by mógł poświęcić chwilę swojemu małemu fanowi.
-Tak, ale cichutko, bo moja córka właśnie śpi i nie chcę, żeby się obudziła, bo potem będzie strasznie marudna.
-O, masz córkę? W sumie to słabo, bo ja mam siostrę taką małą i tylko buja się na boki jak kaczka i jak chciałem z nią grać w piłkę, to ona tylko się przewróciła jak do niej podałem, a mama była zła. Beznadziejna sprawa-skwitował. Marco roześmiał się nad wyraz rozbawiony.
-Ja mam dwie siostry i bardzo dobrze się dogadujemy. Może nie gramy razem w piłkę, ale są dla mnie naprawdę ważne i lubimy razem spędzać czas. Nawet potrafimy się posprzeczać, ale to całkiem normalne u rodzeństwa. Mimo to bardzo się kochamy i szanujemy. To trochę jak w sporcie, musisz mieć dużo cierpliwości, a po pewnym czasie na pewno to zaowocuje, może jak siostra trochę urośnie to zabierzesz ją na mecz, to jej też się spodoba i sama poprosi cię żebyś ją nauczył?
-No może.. Ale w sumie to proszę jeszcze rodziców o brata, więc zobaczymy. Na razie będę cierpliwy. W sumie, to Natalie jest śmieszna i całkiem fajna.
-André, synku, już daj panu spokój. Nie zawracaj głowy..
Z niedaleka zaczęła zbliżać się do nas drobna, czarnowłosa kobieta, najprawdopodobniej mama chłopca. Uśmiechnęła się do mnie, widząc swojego syna, rozmawiającego z idolem.
-Spokojnie, nic się nie stało -zapewnił Marco. -Trenujesz?-zwrócił się jeszcze do chłopca.
-Tak, gram w juniorach Borussii! Jak ty kiedyś!-powiedział podekscytowany. Marco znów się uśmiechnął.
-Muszę was koniecznie odwiedzić na początku sezonu.
-O jaaa, ale super! Jak powiem chłopakom, że to załatwiłem, to spadną im korki. Dzięki!
-Nie ma sprawy. Trenuj i pamiętaj co ci powiedziałem o siostrze. Piątka?
Chłopiec przybił mocno piątkę z wielkim uśmiechem wymalowanym na twarzy. Już miał iść do mamy, kiedy jeszcze odwrócił się i mocno przytulił się do Marco.
Uśmiechnęłam się na ten widok, chyba naprawdę powinniśmy postarać się o synka. Oczywiście na wszystko przyjdzie czas, ale w takich momentach miałam ochotę rzucić terapię i już w tym momencie zajść w ciążę, bez względu na wszystko.
Chłopiec odbiegł od mamy, a my ruszyliśmy dalej.
-André.. -zaczęłam, spoglądając z ukosa na Marco. -Wiesz co u niego? Nie gra już w Borussii, prawda?
-Nie, jest w Anglii, wypożyczenie z pierwokupem. Ma nawet jakąś dziewczynę.
-To dobrze. Nie utrzymujecie kontaktu?
-Nie. Nadal za nim nie przepadam. Ciężko się przyjaźnić z gościem, który chciał ci sprzątnąć sprzed nosa żonę.
-Okazał się w porządku.
-Patrz, pingwiny-uciął rozmowę, trochę śmiejąc się sam z siebie. Uśmiechnęłam się i już nie ciągnęłam tematu. Jakieś dziecko niedaleko nas zaczęło coś głośno krzyczeć. Marisa zaczęła się rozbudzać i mrugać oczkami.
-Pingu!-powiedziała od razu. Uśmiechnęliśmy się do siebie, dumni, że nasze maleństwo tak dobrze umie rozpoznawać zwierzątka i je nazywać. Byliśmy na lekkim wzniesieniu, więc nie było potrzeby wyciągać jej z wózka.
-Dotarliśmy już do książeczki o Antarktydzie?
-Owszem, tatuś nauczył pingu -Marco powiedział dumnie. Mała zaskakiwała nas każdego dnia, jak mogliśmy wyjechać na kilka dni? Przecież jak wrócimy, to ona już zacznie nam recytować wiersze!
Mogliśmy ruszyć w dalszą drogę po zoo, ale byliśmy już bliżej końca. Trzeba przecież było się spakować.
Przy klatkach z małpami Marco wyjął telefon i zaczął pisać sms, uśmiechając się chytrze.
Wzięłam małą na ręce, żeby mogła zobaczyć małe małpki, które skakały wysoko na linach i ciężko było je dojrzeć z jej perspektywy.
-Podobają ci się takie malutkie małpki?
-Tak!-klasnęła w rączki i zaczęła się śmiać, gdy jedna sięgnęła po pomarańczę i sama zaczęła ją obierać.
-Ty też jesteś taką moją małą małpką. Śliczną, sprytną małpką -uśmiechnęłam się, dając jej buziaka w policzek. Zachichotała i wyciągnęła rączki, żeby objąć nimi moją szyję. -A widzisz tam dużą małpę jak obserwuje wszystkie inne?
-Mhmm..
-Ta już chyba nie jest taka fajna, co?
-Nie -zgodziła się i wróciła do oglądania tych mniejszych małpek.
-No co za młot -mruknął niezadowolony Marco. Spojrzałam na niego zdziwiona. Zmarszczył brwi i podszedł do mnie, żeby zabrać Marisę z moich rąk.
-Naprawdę nie przeciążam się, nosząc własne dziecko.
-Wystarczająco się już ją nanosiłaś.
-Mhmm-westchnęłam i oddałam mu ją. W zamian wcisnął mi swój telefon, żebym zobaczyła ostatnią wymianę sms. Z Fabianem.
"Odnalazłem twoją rodzinę!"
Po minucie dostał odpowiedź.
"Poszliście do zoo i zaraz mi wyślesz zdjęcie małp w klatce?"
Roześmiałam się i spojrzałam na oburzonego Marco, który kołysał w ramionach Mari i coś do niej mówił. Prawdopodobnie dawał upust swojemu oburzeniu i zaczął porównywać dużego pawiana do jej niewdzięcznego wujka zwanego Fabim.
***
Cały dzień spędziliśmy w zoo. Do wyjścia skierowaliśmy się dopiero wtedy, kiedy mieliśmy pięć godzin do wylotu samolotu do Rzymu.
-Idę ją przewinąć do łazienki, poczekasz?
-Jasne-uśmiechnął się, kiwając głową. -Zadzwonię jeszcze do Meli, czy na pewno pamięta, że to dzisiaj.
Poszłyśmy z Marisą do łazienki, szybko załatwić co miałyśmy, a kiedy wróciłyśmy, czekała na nas niespodzianka. Mała już jechała w wózeczku, popijając swój soczek, ale gdy tylko zobaczyła tatę przy bramie wyjściowej ożywiła się do stopnia, że kubek upadł na ziemię, a ona otworzyła buźkę z wrażenia. Marco uśmiechnął się zadowolony z jej reakcji. Podszedł powoli do wózka i ukucnął przy niej, podając jej przepiękną, puchatą, mięciutką, pluszową owieczkę.
-To jest owieczka Lucy. Twoja owca z małego zoo kazała mi ją przekazać i powiedzieć tobie, że Lucy będzie waszym łącznkiem i wszystko co jej powiesz, to ta owieczka tutaj wszystko będzie wiedziała. Możecie się razem bawić, przytulać i dzięki niej zawsze o sobie będziecie pamiętać. A niedługo tu wrócimy i będziesz mogła znów pobawić się z prawdziwą owieczką. Co ty na to?
-Owieczka!-rozpromieniła się wyciągając rączki do nowej zabawki. Marco podał ją jej i jeszcze złapał maskotkę za głowę i udawał, że maskotka całuje ją w policzki.
-I widzisz? Nie ma po co tak płakać, masz swoją owieczkę i z tą już nigdy się nie rozstaniecie.
Marisa pokiwała głową, ale najważniejsze było już przytulanie pluszowej owieczki i dawanie jej buziaków. I ja też musiałam dać buziaka mojemu mężowi, bo byłam niesamowicie dumna z niego, jak cudownie odnajduje się w roli taty i jakim wspaniałym, troskliwym i kochającym tatusiem był dla naszej małej księżniczki.
-Dziękuję ci za to.
-Jutro są twoje urodziny, więc ty na razie nic nie dostajesz.
-Już dostałam. Ciebie, Marisę, nic więcej nie potrzebuję -powiedziałam, przytulając mojego męża. Uśmiechnął się i pocałował mnie czule w czoło.
-Wracamy do domku, musimy się spakować i przygotować wszystkie dokumenty.
-Spontaniczna podróż jest jeszcze bardziej spontaniczna z takimi wrażeniami jak pakowanie się na kilka godzin przed wylotem.
-A jakie wrażenia będą na niej-westchnął Marco, uśmiechając się tajemniczo i zaczął pchać za mnie wózek i tak wyszliśmy już z zoo. Na pewno będziemy tutaj wracać, to naprawdę piękne miejsce, przede wszystkim szczęśliwe, Marco miał rację, kiedy o nim opowiadał.
***
-Jestem! -zawołała z dołu Melanie. Marisa bawiła się ze swoją owieczką na dywanie u nas w sypialni, a my na szybko patrzyliśmy co mamy w szafie i co możemy z niej zabrać ze sobą. Ann wysłała mi sms, w którym kazała mi zapakować rzeczy z jej prezentu. Gdy zapytałam, czy moja przyjaciółka wiedziała wcześniej o tym wyjeździe, Marco trochę niepewnie kiwnął głową na znak potwierdzenia. Dlatego wolała uzbroić mnie w takie piękne rzeczy, ale nie śmiałam nawet narzekać. Zapakowałam nawet bieliznę.
-O rany, ale coś u was śmierdzi!-siostra Marco stanęła w drzwiach, marszcząc nos. Spojrzeliśmy się z Marco po sobie i zaśmialiśmy się pod nosem.
-Pielucha małej czy bardziej owca?-zapytał.
-Śmierdzi i tyle, idę do salonu zobaczyć co macie do picia.
-Okej!-zaśmiał się, wstając od walizki i zaczął jeszcze czegoś szukać po szafie. Westchnął -Kochanie, co jeszcze?
Uśmiechnęłam się, musiałam się uśmiechnąć. Sposób, w jaki to powiedział i jego zagubiona twarz małego chłopca zupełnie mnie rozbroiły.
-Bielizna?
-Nie będzie mi potrzebna-wyjaśnił. Przewróciłam oczami i poszłam wziąć kilka par jego bokserek. Nawet ja czasaem lubiłam je nosić, więc nie zaszkodzi wziąć kilku. Przy okazji zgarnęłam jego jeansową katanę, kilka koszulek, skarpetki i dodatkową parę spodenek. Podałam mu wszystko, gdy wyszłam z garderoby do sypialni. Uśmiechał się tajemiczo, może to był plan, żeby ukryć przede mną urodzinowy prezent?
-Mam nadzieję, że nie kupowałeś niczego więcej. Ten wyjazd i obiecana kolacja jest moją wymarzoną niespodzianką.
-Zobaczymy. Dwadzieścia trzy lata to poważny wiek.
-Nie skomentuję tego, bo jesteś ode mnie dużo bardziej starszy i jakoś ci tego nie wytykam.
-Właśnie to zrobiłaś -powiedział smutno, łapiąc się za serce. Roześmiałam się i nachyliłam ku niemu, by złożyć na jego ustach czuły pocałunek. Już nie mogłam się doczekać, aż staniemy na włoskiej ziemi i zaczniemy nasze mini wakacje we dwoje.
-Skąd wiedziałeś, że chcę tam polecieć? Nie mówiłam tego Ann...
-Mówiłaś mi, wtedy, w noc przed naszym ślubem, graliśmy w pytania, pamiętasz?
-Wszystko zapamiętałeś? Nie wiedziałam wtedy, czy naprawdę pytasz, bo zależało ci, żeby mnie poznać, czy może dlatego, żebym nie uciekła ci sprzed ołtarza i miała poczucie, że się mną intersujesz...
-Myślę, że kochałem cię i chciałem wiedzieć o tobie wszystko, nie mówiąc przy tym nic o sobie...
Spojrzeliśmy na siebie, oddychaliśmy niespiesznie, obserwując nasze twarze. Tyle się zmieniło.
-Mama -podeszła do mnie Marisa. Praktycznie jakby wyrosła spod ziemi, nie zauważyłam jej wcześniej, zbyt bardzo skupiłam się na Marco. -Siku.
Oprzytomniałam.
-No to chodź szybciutko do łazienki!-powiedziałam z taką ekscytacją, że nawet Marco podniósł się z podłogi i odprowadził nas biegnące do łazienki i przygotował nocnik. Właśnie dokonywał się nasz kolejny rodzicielski sukces i zaczynał nowy etap, czas pieluch powoli dobiegał końca i byłam z tego powodu najbardziej szczęśliwa. To też było znakiem, jak bardzo szybko nasze maleństwo dorastało. Rok temu trzymałam ją taką małą w ramionach, a teraz biega, szaleje, gada no i jeszcze prosi o nocnik...
Jak tylko wyszłyśmy z łazienki, natknęłyśmy się na czekających na nas Marco i Meli.
-I jak?-zapytał równie podekscytowany jak ja na początku.
-Pierwsze koty za płoty -uśmiechnęłam się. Puściliśmy Marisę z powrotem do naszej sypialni, a my przybiliśmy sobie piątkę. Siostra Marco śmiała się z naszej reakcji, jednak gratulowała nam i doceniała geniusz naszego dziecka.
-Gdybym mógł przenieść się w czasie, to zrobiłbym to i opowiedział samemu sobie, że większym sukcesem od pucharu Niemiec z Borussią będzie dla mnie korzystanie z nocnika mojego dziecka. Miałbym największy ubaw w życiu, myślę, że moja mina musiałaby być niesamowita.
-Spakowani? Za półtorej godziny powinniście być na lotnisku, a jeszcze powinniście coś zjeść-upomniała nas Mela, wciąż śmiejąc się z naszego podekscytowania.
-Ja mam wszystko, a ty skarbie?
-Chyba też. Najwyżej będę chodzić w sukience od Ann cały wyjazd.
-To też jest wyjście. Zapinamy walizki, bierzemy Mari na dół i idziemy coś zjeść?
***
-Bądź grzeczna, słuchaj się cioci i ładnie baw się z Mią -powiedziałam, spoglądając na moją śliczną, malutką blondyneczkę. Kiwnęła głową, cała uśmiechnięta. Jak tylko dowiedziała się, że będzie mogła codziennie bawić się z Mią to już nie mieliśmy dziecka. Ani jednej smutnej minki. Może to i dobrze, ale tak od razu cieszyć się, że bez rodziców... Wyrośnie z niej mały urwis.
-Dzięki Mela. I przekaż Ann..-powiedział, posyłając jej porozumiewawcze spojrzenie. Melanie z uśmiechem kiwnęła głową i stanęła na palcach, żeby przytulić brata.
-Dziękujemy. I oczywiście jak będziecie chcieli kiedyś pobyć sami, to chętnie weźmiemy Mię do siebie. O ile teraz nie pokłócą się na śmierć z Marisą -zaśmiałam się, obejmując kobietę.
Marco jeszcze całował naszą córeczkę, jakbyśmy nie ściskali jej ostatni kwadrans. Dostałam sms, że taksówka już na nas czekała
-Wiecie co, to nie tylko od Marisy tą owcą...-westchnęła Mela, spoglądając na nas. Parsknęliśmy śmiechem. Poszłam szybko do łazienki dla gości, która była tuż koło wejścia. Stał tam mój stary perfum, szybko się nim spryskałam, a później Marco.
-Teraz będzie jak śmierdząca owca przy różanym krzewie. Fantastycznie -zaśmiała się Melanie. Wyszły razem z Marisą na korytarz, żeby nas odprowadzić i razem czekaliśmy na windę.
-Do zobaczenia niedługo księżniczko. Bardzo cię kochamy-pożegnałam się jeszcze i ostatni raz pogłaskałam ją po główce.
Wsiedliśmy do winy już sami z naszymi walizkami. Nigdy jeszcze nie pakowałam się tak szybko i bez wcześniejszego zastanowienia. Miałam nadzieję, że wzięłam wszystko, a przeczucie, że czegoś na pewno zapomniałam się nie sprawdzi.
Na lotnisko dotarliśmy na czas. Mieliśmy wszystkie dokumenty, nie musiałam się już praktycznie o nic więcej martwić. Usiedliśmy na swoich miejscsch, samolot był pełen, mieliśmy komplet pasażerów. Zastanawialiśmy się z Marco, czy naprawdę uciążliwie pachnęliśmy. Owca w różach.. Może to ładny zapach? Mężczyzna, który siedział koło nas, trochę odwrócił głowę w inną stronę, ale to przecież nie znaczyło, że śmierdzieliśmy jak owca. Za mocno przytulaliśmy się do Marisy. Dzięki temu cały lot jednak myśleliśmy o tym, kiedy już znajdziemy się w naszym apartamencie, rozbierzemy się do naga i wejdziemy pod cudowny prysznic.
-Pójdziemy na pizzę? -zapytałam, gdy mieliśmy na chwilę zasnąć. Podnieśliśmy podłokietnik i położyliśmy się na sobie.
-Dużą. Albo weźmiemy kilka małych.
-Lasagne?
-Też. Szpinakowa z fetą i pomidorowa. Ty jedną, ja drugą i będziemy się nią wzajemnie karmić -mruknął pod nosem. Uśmiechał się, mimo zamkniętych oczu. Jeszcze mocniej się w niego wtuliłam.
-Tagliatelle. Chciałabym też spróbować krewetki. Smakowały mi na naszej podróży poślubnej.
-Wszystko, skarbie.
-Carbonara, bolognese, zapiekanki i hot dogi. Wiesz kiedy ostatni raz jadłam hot doga?-nie dawałam mu spokoju, czując z minuty na minutę zbliżający się Rzym.
-W najlepszym dniu mojego życia. Kiedy nie popełniłem największego błędu i spotkałem swoje przeznaczenie. Dobranoc, moje przeznaczenie –powiedział, uśmiechając się i delikatnie musnął wargami mój policzek.
~~~
Dzień dobry! Dzisiaj również taki bardziej spokojny, rodzinny rozdział, wreszcie trochę stabilizuje się sytuacja u naszych bohaterów. Powstał tak naprawdę długi rodzdział o niczym, ale w jakiś sposób jednak mi sie podoba😃 Nie planowałam tego, ale wszechbędące testy sprawiają, że wpadłam jedynie na zoo i zwierzątka.. W przeddzień kolokwum na przykład pisałam ten rozdział..i zaliczyłam, choć wiąż zastanawiałam się, czy nie rozwinąć wątku lam.. Może kiedy indziej się uda😂
Jednocześnie informuję, że obalam system rozdziały co 2 tygodnie i znów będą pojawiać się co soboty! Mam nadzieję, że jeszcze tu jesteście-jestem ogromnie wdzięczna za każdy komentarz, to daje ogrom motywacji do kontynuowania tego❤
A więc za tydzień kolejny!
Buziaki! x.
Jednocześnie informuję, że obalam system rozdziały co 2 tygodnie i znów będą pojawiać się co soboty! Mam nadzieję, że jeszcze tu jesteście-jestem ogromnie wdzięczna za każdy komentarz, to daje ogrom motywacji do kontynuowania tego❤
A więc za tydzień kolejny!
Buziaki! x.
Hmm, może sprezentuję sobie do domu taką owieczkę? XD Nieee, chyba jednak wolałabym Marco, hehe.
OdpowiedzUsuńDzisiaj Marco i Mario znowu zaczęli być jak Flip i Flap i bardzo się z tego cieszę.
A teraz bardzo czekam na Rzym <3
Buziaki!
Hahaha trafił swój na swego. W sensie ta owca i Rose. Nie no dobra nie będę złośliwa, ale taka prawda. No dobra może jednak trochę jestem złośliwa. Marisa jest rozczulajacym dzieckiem. W sumie to cieszę się że im się tak układa, mimo wszystko, Mareczek szczęśliwy to i ja jestem szczęśliwa. Pewnie to jakaś cisza przed burza ale ja mam nadzieje na romantyczny Rzym... Ale coś, jakoś czuej nosem nadciagajace problemy. Sory że taki późny komentarz wgl. ale życie daje dupy. Ale wciąż zdążyłam przed następnym więc do jutra! a właściwie do... Dzisiaj!? �� �� Kochaaaaam! Girlwithaball
OdpowiedzUsuńCoin Casino - Review, Promotions & Free Spins for US Players
OdpowiedzUsuńCoin Casino is a US licensed online casino offering top-notch service and features that have a ton septcasino of ways to appeal to players 메리트 카지노 주소 all over 인카지노 the world. You can