Następnego dnia rano moim budzikiem okazał się być mój mąż. Ledwo
słońce zawitało przez nasze okna, a on już był obudzony i gotowy do działania…
Działania, czyli jego planu rozbudzenia mnie w swój własny, samczy sposób. Nie
miałam nic przeciwko, może poza porą, ale… A może jednak po prostu nie miałam
nic przeciwko. Cudowne pierwsze chwile dnia spędzone w czułych objęciach w
łóżku z moim ukochanym mężczyzną, a później kolejne w garderobie, przez co
nasze ubieranie przeciągnęło się jeszcze odrobinę.
Pod dom Jürgena dotarliśmy z czterdziestominutowym spóźnieniem. Rzadko byliśmy gdzieś spóźnieni, ale jeszcze chyba nigdy nie spóźniliśmy się z pełną tego świadomością i z własnego wyboru. Wysiadłam z taksówki, pozostawiając w niej Marco, który jeszcze musiał zapłacić za cały kurs. Zadzwoniłam dzwonkiem do drzwi i czekałam, aż się otworzą. Na początku usłyszałam szczekanie Emmy, a później przekręcił się już zamek drzwi.
-No dzień dobry, dzień dobry. Mówiłaś, że chcecie być jeszcze przed dziewiątą? -zaśmiał się głośno Jürgen, stając w drzwiach i objął mnie na powitanie. -O, drugi spóźniony! Co z waszym samochodem, że jeździcie z taksówką?-zapytał Marco, do którego również podszedł i objął po przyjacielsku. Mnie dopadła Emma, rzuciła się na moje kolana, zaczęła szczekać i merdać ogonkiem. Uśmiechnęłam się i pogłaskałam ją po łebku.
-Idzie do naprawy i poproszę mojego kolegę z warsztatu, żeby znalazł mi na niego kupca. Ma wtyki gdzie trzeba-wyjaśnił blondyn, podchodząc do mnie.
-Widzisz? Mówiłam, że mamusia i tatuś się spóźnią-usłyszeliśmy wszyscy głos Ulli. Szła z naszym małym skarbem za rączkę. Marisa miała na sobie śliczne materiałowe spodenki w motylki i bladoróżową koszulkę z krótkim rękawkiem.
-Mama! -ucieszyła się na mój widok, a mnie dotknęło jakieś wzruszenie i nostalgia.
-Moja śliczna córeczka. Moja, moja, moja-szepnęłam, biorąc ją na ręce i mocno się w nią wtulając. Kochałam czuć jej maleńkie rączki, które tak ufnie i z największą delikatnością obejmowały moją szyję. I w dodatku ten uroczy dziecięcy zapach. Uśmiechałam się i bujałam ją to w jedną, to w drugą stronę, nie chcąc jej puścić. Moje małe szczęście, dowód miłości mojej i Marco. Była naszym najcenniejszym skarbem, była najważniejsza, a przede wszystkim tylko nasza. Obsypałam jej pulchny policzek tysiącem głośnych buziaków, na co się roześmiała, kopiąc mnie swoimi bosymi stópkami w uda.
Marco stanął za nami i otoczył nas ciasno ramionami.
-Wyspałaś się, księżniczko?-zapytał, całując ją w drugi policzek. Mari pokiwała głową i wyciągnęła rączki w stronę swojego tatusia. -Nie dajesz się długo nosić mamusi, bardzo dobrze-uśmiechnął się szeroko i zabrał ją z moich rąk.
-Chodźcie do środka, śniadanie czeka!-zaprosiła nas Ulla i otworzyła na oścież drzwi wejściowe. Emma cały czas skakała na moje nogi i radośnie merdała ogonkiem. Musiałam ją trochę odganiać, bo robiła się powoli uporczywa.
-Jedliście już?-zapytał blondyn wchodząc do środka. Postawił Marisę na podłogę i zdjął buty. Ja sama zrobiłam to samo, chciałam wziąć małą za rączkę, ale już sama gdzieś pobiegła i wiedziałam, że trudno będzie mi ją znaleźć, znała każdy zakamarek tego domu i miała swoje sprawdzone kryjówki.
-Czekaliśmy na was, Mari też nie jadła -wyjaśnił Klopp. Marco stanął koło mnie i delikatne złapał moją dłoń.
-Myśleliśmy, że się wyrobimy, ale jednak nieoczekiwanie nasz poranek trochę się przedłużył...-usprawiedliwił się, patrząc na mnie tym swoim przeszywającym spojrzeniem. Oczywiście musiałam na miejscu się zarumienić, nawet cieniutka warstwa podkładu nie stonowała czerwieni moich policzków. Ulla ze swoim mężem posłali do siebie ukradkowe uśmiechy i jak gdyby nigdy nic poszli do kuchni. Dołączyliśmy do nich i usiedliśmy koło siebie. Wstałam jeszcze po Marisę, która karmiła pieska karmą. Brała po jednej kulce suchej karmy i podawała pieskowi. Bałam się o jej paluszki, ale Emma naprawdę delikatnie językiem zabierała karmę z jej rączek.
Pod dom Jürgena dotarliśmy z czterdziestominutowym spóźnieniem. Rzadko byliśmy gdzieś spóźnieni, ale jeszcze chyba nigdy nie spóźniliśmy się z pełną tego świadomością i z własnego wyboru. Wysiadłam z taksówki, pozostawiając w niej Marco, który jeszcze musiał zapłacić za cały kurs. Zadzwoniłam dzwonkiem do drzwi i czekałam, aż się otworzą. Na początku usłyszałam szczekanie Emmy, a później przekręcił się już zamek drzwi.
-No dzień dobry, dzień dobry. Mówiłaś, że chcecie być jeszcze przed dziewiątą? -zaśmiał się głośno Jürgen, stając w drzwiach i objął mnie na powitanie. -O, drugi spóźniony! Co z waszym samochodem, że jeździcie z taksówką?-zapytał Marco, do którego również podszedł i objął po przyjacielsku. Mnie dopadła Emma, rzuciła się na moje kolana, zaczęła szczekać i merdać ogonkiem. Uśmiechnęłam się i pogłaskałam ją po łebku.
-Idzie do naprawy i poproszę mojego kolegę z warsztatu, żeby znalazł mi na niego kupca. Ma wtyki gdzie trzeba-wyjaśnił blondyn, podchodząc do mnie.
-Widzisz? Mówiłam, że mamusia i tatuś się spóźnią-usłyszeliśmy wszyscy głos Ulli. Szła z naszym małym skarbem za rączkę. Marisa miała na sobie śliczne materiałowe spodenki w motylki i bladoróżową koszulkę z krótkim rękawkiem.
-Mama! -ucieszyła się na mój widok, a mnie dotknęło jakieś wzruszenie i nostalgia.
-Moja śliczna córeczka. Moja, moja, moja-szepnęłam, biorąc ją na ręce i mocno się w nią wtulając. Kochałam czuć jej maleńkie rączki, które tak ufnie i z największą delikatnością obejmowały moją szyję. I w dodatku ten uroczy dziecięcy zapach. Uśmiechałam się i bujałam ją to w jedną, to w drugą stronę, nie chcąc jej puścić. Moje małe szczęście, dowód miłości mojej i Marco. Była naszym najcenniejszym skarbem, była najważniejsza, a przede wszystkim tylko nasza. Obsypałam jej pulchny policzek tysiącem głośnych buziaków, na co się roześmiała, kopiąc mnie swoimi bosymi stópkami w uda.
Marco stanął za nami i otoczył nas ciasno ramionami.
-Wyspałaś się, księżniczko?-zapytał, całując ją w drugi policzek. Mari pokiwała głową i wyciągnęła rączki w stronę swojego tatusia. -Nie dajesz się długo nosić mamusi, bardzo dobrze-uśmiechnął się szeroko i zabrał ją z moich rąk.
-Chodźcie do środka, śniadanie czeka!-zaprosiła nas Ulla i otworzyła na oścież drzwi wejściowe. Emma cały czas skakała na moje nogi i radośnie merdała ogonkiem. Musiałam ją trochę odganiać, bo robiła się powoli uporczywa.
-Jedliście już?-zapytał blondyn wchodząc do środka. Postawił Marisę na podłogę i zdjął buty. Ja sama zrobiłam to samo, chciałam wziąć małą za rączkę, ale już sama gdzieś pobiegła i wiedziałam, że trudno będzie mi ją znaleźć, znała każdy zakamarek tego domu i miała swoje sprawdzone kryjówki.
-Czekaliśmy na was, Mari też nie jadła -wyjaśnił Klopp. Marco stanął koło mnie i delikatne złapał moją dłoń.
-Myśleliśmy, że się wyrobimy, ale jednak nieoczekiwanie nasz poranek trochę się przedłużył...-usprawiedliwił się, patrząc na mnie tym swoim przeszywającym spojrzeniem. Oczywiście musiałam na miejscu się zarumienić, nawet cieniutka warstwa podkładu nie stonowała czerwieni moich policzków. Ulla ze swoim mężem posłali do siebie ukradkowe uśmiechy i jak gdyby nigdy nic poszli do kuchni. Dołączyliśmy do nich i usiedliśmy koło siebie. Wstałam jeszcze po Marisę, która karmiła pieska karmą. Brała po jednej kulce suchej karmy i podawała pieskowi. Bałam się o jej paluszki, ale Emma naprawdę delikatnie językiem zabierała karmę z jej rączek.
-Piesek sam się naje, skarbie. Nie musisz karmić Emmy.
-Zje?-zdziwiła się, spoglądając to na mnie, to na pupila państwa Klopp.
-Odsuń się od jej miseczki i zobacz jak ładnie zacznie jeść. Podejdź do mnie -uśmiechnęłam się i wyciągnęłam do niej rękę. Złapała mnie akurat tą rączką, którą miała całą mokrą od języka psa. Ale jej radosne tupanie nóżkami i uśmiech na twarzy zrekompensowały mi lepiącą się rękę. Emma zajadała aż trzęsły jej się uszy. I ogon.
Zostawiłyśmy Marco, Jürgena i Ullę w kuchni i poszłyśmy do łazienki umyć rączki. Tatuś Marco dołączył jednak do nas po krótkim czasie. Wyglądał jak skarcony chłopiec.
-Zostałem wygoniony i muszę umyć ręce przed śniadaniem-wytłumaczył.
-Bardzo dobrze, tak właśnie trzeba -pochwaliłam go, jakby był moim własnym dzieckiem. Marco uśmiechnął się seksownie i uszczypnął mnie w bok. Złapałam pewniej Marisę i nachyliłam się, żeby pocałować go w policzek.
-Nasz poranek był cudowny.
-Powinniśmy wcześniej wstawać żeby mieć trochę czasu dla siebie przed oburzeniem się młodej... -mrugnął do mnie, a potem spojrzał na wyczyny Marisy i westchnął głośno, śmiejąc się jednak pod nosem. -Księżniczko, ja wiem że dziadek i babcia kupili ci świetne mydło w pianie, ale ta piana służy do mycia, a nie rozdmuchiwania jej i robienia baniek.
-Ah...-westchnęła smutno i pozwoliła, żebym ja rozsmarowała jej pianę na rączkach i opłukała wodą.
-Tata kupi ci takie prawdziwe bańki, będziemy jutro dmuchać i zobaczymy kto zrobi największą-obiecał jej i postawił ją na podłodze. Sami teraz mogliśmy umyć ręce.
-Cieszę się, że mała ma takie cudowne relacje z dziadkami. Rodzice mojej mamy się rozwiedli, dopóki mama żyła to babcia odwiedzała nas i zawsze faszerowała mnie słodyczami. Na pogrzebie mamy wylądowała w szpitalu, to z nią było to całe zamieszanie, dzięki któremu mogłam uciec nad jezioro... Zmarła tydzień po mojej mamie, ale nie byłam na pogrzebie, miałam już mój cyrk w domu z ciężarną kochanką i.. A rodzice taty byli tacy sami jak on..
-Teraz masz Kloppów, mojego tatę, moja mama też była wspaniałą mamą i myślę, że ona po prostu musi zaakceptować tą całą sytuację i w niej też będziesz miała wsparcie. A już na pewno we mnie.
-Wiem, jesteś moim skarbem.. Nie wiem czym sobie zasłużyłam, że cię spotkałam, ale jestem szczęściarą -zaśmiałam się i przytuliłam się do niego. -Idziemy?
-Dajmy im chwilę. Oni muszą nas trochę poobgadywać, specjalnie mnie wygonili, bo już nie dawali rady -zaśmiał się i jeszcze mocniej mnie do siebie przytulił. Marisa stanęła koło nas i zaczęła ciągnąć Marco za spodenki.
-Też chcesz się przytulić?-zapytałam ją, nie puszczając Marco.
-Jeść!-odpowiedziała stanowczo. Blondyn zaśmiał się pod nosem i wtulił swój policzek w zagłębienie mojej szyi.
-Chyba musimy jednak tam wrócić.
-Chyba tak -mruknął niepocieszony i puścił mnie niechętnie.
Otworzył na oścież drzwi łazienki, przez które Marisa od razu wybiegła i pognała wprost do kuchni. Posłaliśmy sobie z Marco uśmiechy i ruszyliśmy za nią.
Na stole w jadalni było już wszystko przygotowane. Parowała jajecznica ze szczypiorkiem, świeżo upieczony chleb był jeszcze ciepły... Zapachy były wprost wszędzie i nie można było mieć ich dość.
-Siadajcie, dzieci. Trzeba jeść póki wszystko ciepłe.
Nie sprzeciwialiśmy się Ulli. Marco zajął się nakładaniem posiłku na talerzyk małej, brał wszystko po kolei, bo na to wszystko też wskazywała palcem jego córeczka. W tym czasie ja nałożyłam i sobie i jemu na talerz jajecznicy i pieczywa.
-Wiecie kim Marisa chce być w przyszłości? -zaczęła żona trenera z uśmiechem. Marco podniósł w zadziwieniu jedną brew i spojrzał na nią wyczekująco. -Pamiętasz co mówiłaś babci? Kim chcesz być?-zwróciła się do naszej dziewczynki. Dopiero teraz na nią zwróciła uwagę. Była zajęta jedzeniem, całkiem sprawnie radziła sobie z normalnym widelcem, trochę się tego obawiałam, ale Marco cały czas siedział koło niej i czujnie pilnował.
Marisa spojrzała na nią i uśmiechnęła się szeroko.
-No kim mówiłaś, że będziesz? Far..?
-Fajmejem!-odpowiedziała śmiejąc się. Nauczyła się kolejnego nowego słowa i już miała swoje plany na przyszłość. Jak te dzieci szybko dorastają.
-Farmerem? -zapytałam, a Marisa pokiwała głową i nadziała na widelec jajecznicę. Ostrożnie wsadziła do buzi całą porcję i zaczęła wolno jeść.
Marco uśmiechnął się szczerze i nachylił się do niej, żeby ucałować ją w główkę.
-Będziesz najlepszym farmerem w Niemczech. Mama i ja na pewno ci pomożemy -obiecał. Mari znów pokiwała głową, miała zapchane usta, że nie była w stanie nic więcej powiedzieć. A ja wzruszyłam się i wciąż na nich patrzyłam... To było piękne, znaczące... Nawet jeśli była taka malutka i to chwilowe marzenie, Marco ją wspierał i byłam już pewna, że kimkolwiek tylko zechce zostać, jakimi ścieżkami podążyć my będziemy przy niej, zawsze i niezależne od wszystkich przeciwności losu. Byliśmy jej rodzicami i oboje chcieliśmy przekazać jej całą naszą miłość i wsparcie, była naszą małą córeczką i prawdopodobnie mimo biegu lat, już na zawsze taką pozostanie. Nawet jeśli będzie chciała być farmerem.
Nachyliłam się do niego i musiałam ucałować jego policzek.
-Co?-zaśmiał się, spoglądając na mnie z zaciekawieniem.
-Nic. Kocham cię.
-Ja ciebie też kocham. Jedz, bo ci wystygnie.
Jürgen z Ullą spojrzeli na siebie, uśmiechając się pod nosem. Kontynuowaliśmy posiłek w naprawdę rodzinnej i ciepłej atmosferze. Ulla opowiadała o czasie spędzonym z Marisą, a Jürgen tylko potwierdzał i przytakiwał na zachwyty swojej żony. Dowiedziałam się, że w czwartek wieczorem i az do niedzieli wieczorem są u rodziny blondynki. Marco posłał mu jakieś dziwne spojrzenie, nie do końca je zrozumiałam, ale zaczęłam pytać Ullę o jej bliskich. Przecież skoro już byli w Niemczech to była świetna okazja by odwiedzić wszystkich. Nie mieli obowiązku wobec nikogo, żeby cały ten czas być w Dortmundzie.
-We wtorek zanim wylecicie zabieram was na Idunę-zmienił temat mój mąż. Klopp uśmiechnął się i kiwnął głową.
-Dobry pomysł. Dawno mnie tam nie było, a jak już graliśmy raz u was z Liverpoolem, to znowu miałem pełno rzeczy do roboty. A tam trzeba stanąć i po prostu czerpać energię. No, a Marisa będzie miała gdzie pobiegać.
-To prawda!-zaśmiała się Ulla. -Póki jest jeszcze ciepło to pójdzie do zoo, mała na pewno się ucieszy.
-Mam już w planach-przyznał Marco.
Nasza pogawędka dalej trwałaby w najlepsze, gdyby ktoś nie zaczął dzwonić do domu.
-Kogo tu niesie?-zdziwiła się Ulla i wstała od stołu. Przeszła do korytarza i zniknęła nam z widoku. Usłyszeliśmy przekręcanie zamka a później przesłodzony, irytujący, męski głos.
-Jak to cudownie zobaczyć z rana tak piękną, radosną jak skowronek twarz. Pani Klopp, lśni pani dzisiaj piękniej od słońca!
-Co za debil.. -mruknął pod nosem Marco i zamknął oczy, żeby choć trochę się uspokoić. Zaśmiałam się pod nosem i złapałam jego dłoń. -Dlaczego każesz mi spędzać z nim cały dzień?
-Bo to twój przyjaciel.
-Dlaczego?
-Bo naprawdę szczerze się lubicie.
-Ale dlaczego? -jęknął załamany. Klopp roześmiał się głośno, widząc zbolałą minę swojego dawnego podopiecznego.
-Wiesz, w pewnym sensie jesteście do siebie bardzo podob..-zająknęłam się, widząc jego złowróżbne spojrzenie. -Znaczy... Przeciwieństwa się przyciągają.-poprawiłam się i uśmiechnęłam do Kloppa, któremu nasza wymiana zdań dała sporo rozrywki.
-Ooo, jecie śniadanie! Nie chcę przeszkadzać...-westchnął Mario, stając w progu salonu. Rześki i wypoczęty.
-A przeszkadzasz -mruknął pod nosem, na co musiałam go lekko kopnąć w nogę pod stołem. Zmarszczył brwi i spojrzał na mnie. -No co?
-Nic-westchnęłam i roześmiałam się w końcu.
-To nic. Siadaj z nami, jeszcze trochę zostało dla ciebie -do kuchni skierowała się uśmiechnięta Ulla, a za nią podążał uradowany Götze.
-Dzień dobry wszystkim!-przywitał się ze wszystkimi, obdarzając nas swoim szerokim uśmiechem. Jürgen kiwnął głową, specjalnie napchał sobie więcej chleba do buzi, żeby się na czymś skupić i znów nie roześmiać. Mario skierował się w naszą stronę.
-Moja piękna Rose- rzucił i nachylił się do mnie, żeby mnie objąć i pocałować w policzek na przywitanie.
-No bo na pewno twoja -mruknął mój mąż, ale został zignorowany przez swojego przyjaciela. Złapałam jego rękę i delikatnie pogładziłam jej wierzch. Uwielbiałam jego dłonie, były jednocześnie gładkie i miękkie, ale też bardzo męskie i po prostu piękne, moja dłoń idealnie pasowała do jego.
-No i mój mały robaczek -powiedział pieszczotliwie i uszczypnął lekko Marisę w ramię.
-Idź stąd już, robalu.
-O! No i cześć Marco, wreszcie spędzimy razem dzień! -powiedział z udawaną radością i poklepał Marco po plecach tak, że Marco zaczął się krztusić przełykaną śliną.
-Oszaleję z tego szczęścia-odburknął, ale zaraz uśmiechnął się szeroko, chcąc jak najlepiej odwzorować uśmiech przyjaciela.
Mario usiadł do stołu, miejsce obok Ulli było stety, lub też niestety wolne. Wróciliśmy do normalnego jedzenia, tylko Jürgen czasem krztusił się od swojego cichego śmiechu.
-Nie ma już kiełbasek?-zdziwił się brunet, rozglądając z rozżaleniem po stole. Marco nałożył sobie ostatnią kilka chwil temu na talerz ale widziałam po nim, że już się najadł i rozglądał po mnie i po Marisie, próbując wywnioskować która z nas ją od niego weźmie.
-Marco, będziesz to jadł?
-Owszem, będę -odpowiedział spokojnie, a Jürgen znów musiał stłumić napady śmiechu. Blondyn zaczął kroić kiełbaskę, którą miał na talerzu, wziął jeden kawałek na widelec i spojrzał na Marisę.
-Chcesz jeszcze księżniczko?
-Jeszcze pytasz-odpowiedział Mario, gdy w tym samym czasie Marisa przecząco podkręciła głową. Marco sam zaczął jeść, nie zwracając uwagi na zawsze chętnego do pomocy przyjaciela.
Dokończyliśmy posiłek w większym bądź też mniejszym spokoju. Marco od razu zerwał się, żeby pomóc Ulli w znoszeniu talerzy. Musiałam wytrzeć Marisie buźkę, bo była cała upaćkana, Jürgen na chwilę poszedł, żeby wypuścić Emmę do ogrodu, która już skakała na drzwi prowadzące na zewnątrz.
-Przeprosił cię?- zapytał Mario, korzystając z tego, że zostaliśmy sami.
-Mario, to nie jego wina. Jest już między nami dobrze.
-Na pewno? Jak coś jeszcze odwali to naprawdę będzie miał do czynienia ze mną i to ostro.
-Kochamy się, na twoje to by było, że znów wyjadamy sobie z dziubków. Nie mamy już sobie niczego za złe, więc nie musisz go irytować, bo naprawdę, balansujesz na granicy. Prawda, malutka? -zaśmiałam się i wyjęłam Mari z krzesełka i usadziłam sobie na kolanach.-Wujek jest dzisiaj strasznie wkurzający, nie sądzisz?
Mari spojrzała na Mario i od razu zaczęła się śmiać. W tym samym momencie do nas doszli Marco z Jürgenem. Stanęli w progu i obserwowali mojego malucha, który zanosił się śmiechem i próbował klaskać w łapki.
-Z czego taki ubaw?-zapytał Marco, podchodząc do córeczki. Wziął ją ode mnie na ręce i objął mocno.
-Z wujka Mario -przyznał z uśmiechem brunet. Marco spojrzał na niego spod była, ale również się uśmiechnął.
-Z wujka Mario najlepszy ubaw. Widać że moja krew.
-Gdzie piesek? -zapytała nagle, a cała radość zniknęła. Może nawet zamieniła się w lekkie zdziwienie.
-Wypuściłem Emmę do ogrodu. Jak chcesz, to możemy do niej iść-odezwał się Jürgen.
-Tak!-pisnęła i już zaczęła przebierać nóżkami z niecierpliwością, aż tatuś postawił ją w końcu na ziemi i puścił do dziadka.
-Co z Fabim?-Marco odezwał się do Mario chyba pierwszy raz dzisiaj bardzo przyjaznym tonem.
-Utknął na wjeździe do miasta, zobaczymy się dopiero na siłowni, pojedziemy we dwójkę.
-Okej-kiwnął głową i schylił się do mnie i oplótł moją szyję ramionami i na nich położył głowę.
-Niewyspany?
-Nie wiem. Miałem trochę inne plany.
-To twój prezent imieninowy. Nie można narzekać na imieninowe prezenty, poza tym, jestem pewna, że jeszcze będą cię musieli siłą do domu zaganiać.
-Dziękuję. Każdy z prezentów jest bardziej niż udany. Ale najlepsze zostawiam na koniec.
-Nie wątpię i czekam na to.
-Ja też.
-Jeszcze jakieś atrakcje wymyśliłaś? -dołączył się Mario. Ja trochę się zarumieniłam i nie byłam pewna co powiedzieć.
-Ja wymyśliłem -odpowiedział za mnie mój mąż, na szczęście kończąc temat imieninowych podarunków.
Niedługo później oboje zaczęli zbierać się do wyjścia. Odprowadziliśmy ich do samochodu, włącznie z Marisą i pieskiem Emmą. Najpierw pożegnałam się z Mario, życząc im dobrej zabawy.
-Nie gniewaj się już dłużej na niego. To nie fair, musiałbyś też gniwać się na mnie, a tego nie robisz, więc proszę wykorzystajcie ten dzień jak dawniej, jak prawdziwi przyjaciele i kumple.
-Wy naprawdę wyjadacie sobie z dziubków. Czasami oboje fiksujecie ale tak w gruncie rzeczy to jesteście super parą -przyznał, szczerze się uśmiechając. Kiwnęłam głową, by upewnić go w tym przekonaniu.
-Czas obściskiwania mojej kobiety minął -oznajmił Marco, podchodząc blisko nas, prawie napierając na swojego przyjaciela.
-To idę jeszcze się pożegnać z miniaturką twojej kobiety.
Marco kiwnął niechętnie głową, a po chwili przyciągnął mnie już do siebie mocno.
-Baw się dobrze, ok?
-Postaram się, choć pewnie będę myśleć cały czas o was.
-Za to się nie pogniewam.
-Czekaj na wieczór. Naprawdę warto -szepnął mi do ucha, a później delikatnie założył za nie pasmo moich włosów. Uśmiechnęłam się do niego i delikatnie położyłam dłoń na jego policzku.
-No dajcie spokój, nie będziecie się widzieć kilka godzin a żegnacie się jak przed jakimś dwumiesięcznym zgrupowaniem na Alasce! -zawołał Mario. Znów został zignorowanany. Marco nachylił się i czule mnie pocałował. Tak przed wszystkimi, ale przecież nic w tym złego. Może i faktycznie mogło to wyglądać dziwnie skoro nie mieliśmy się widzieć zaledwie pół dnia, ale wbrew pozorom nasza kłótnia jeszcze bardziej nas zbliżyła i pragnęliśmy spędzić ze sobą każdą chwilę.
-Ochyda- skomentował nasz pocałunek, najwyraźniej znudzony. -Chciałbym już jechać..
-No już, już-zaśmiałam się i poszłam za Marco, który poszedł skraść buziaka naszej ślicznej córeczce.
Pomachaliśmy wszyscy Mario i Marco, dopóki nie zniknęli za zakrętem. Wtedy wróciliśmy do domu i całą trójką usiedliśmy na kanapie. Marisa usiadła na swoim kocyku i bawiła się wesoło.
-Przylecimy do was w czasie sezonu. To niesamowite, jak Marisa jest z wami związana.
-Jest naszą wnuczką-stwierdził Klopp. Objął swoją żonę i uśmiechnął się szczerze.
-Ciekawe kiedy w końcu nasi chłopcy się postarają o wnuki dla nas.
-Ojjj, ja myślę, że szybciej to Marco z Rose załatwią rodzeństwo Mari.
-Na razie nie planujemy -zaśmiałam się, spoglądając na moją dziewczynkę.
-Wiesz? Miłość bije od was na odległość. Jesteście pięknym małżeństwem.
-Nawet jakieś sprzeczki wychodzą wam na dobre. Marco był strasznie spanikowany, kiedy nie mógł się do ciebie dodzwonić-przyznał Jürgen.
-To moja wina. Byłam w bistro u jego siostry.
-Babskie pogaduchy najlepszy lek -zaśmiała się Ulla. -Ale dobrze, że już wszystko sobie wyjaśniliście. Jesteście cudowni razem i nie mogę się na was napatrzeć. Kiedyś z Jürgenem też byliśmy tacy i..
-Byliśmy? Ojj, kochanie. Cały czas jesteśmy -stwierdził poważnie. Zaśmiałam się widząc ich rozmarzone i błyszczące oczy.
Tak uroczy obrazek przerwał mój dzwoniący telefon. Przeprosiłam ich na chwilę i poszłam do ogrodu, żeby móc w spokoju porozmawiać z tatą Marco.
Pan Thomas chciał się upewnić, że wszystko w porządku i mamy się dobrze. Wytłumaczyłam mu, że to nie Marco zawinił, przede wszystkim to, że oboje bardzo się kochamy i nawet nie myślimy się rozstawać ani obrażać na siebie na dłużej. To go dostatecznie zadowoliło.
Po skończonej rozmowie zobaczyłam, że w czasie niej ktoś jeszcze się do mnie dobijał. Yvonne. Odzwoniłam. Siostrę Marco interesowała ta sama sprawa.
Takim sposobem nie wyszłam z ogrodu Kloppów przez kolejną godzinę. Raz tylko zajrzałam do salonu, żeby się upewnić, że wszystko w porządku, ale dziadkowie Kloppowie to solidna firma, Marisa zawsze spędzała z nimi wspaniały czas. Jürgen siedział na kanapie i prowadził rozmowy online ze swoimi asystentami, ustalając plan działania na najbliższe tygodnie. Ulla za to czytała Marisie książeczki i uczyła ją nowych słów.
Mogłam więc wrócić do telefonicznego odkręcania naszej sprzeczki, bo Marco zaangażował w poszukiwania sporo osób, na koniec też zadzwoniła Melanie ciekawa, czy już rozwiązaliśmy sprawę i jesteśmy pogodzeni. Ann przy okazji zapytała mnie, czy może do nas wpaść na obiad i małe ploty, bo dzisiaj panowie obrali właśnie dom Götze na swój męski dzień lub też jak kto wolał-imieniny Marco i mieli oblegnąć cały salon po powrocie z siłowni i grać w nową grę, którą kupiłam mężowi. Popołudnie z ciocią Ann było więc idealnym pomysłem.
-Zje?-zdziwiła się, spoglądając to na mnie, to na pupila państwa Klopp.
-Odsuń się od jej miseczki i zobacz jak ładnie zacznie jeść. Podejdź do mnie -uśmiechnęłam się i wyciągnęłam do niej rękę. Złapała mnie akurat tą rączką, którą miała całą mokrą od języka psa. Ale jej radosne tupanie nóżkami i uśmiech na twarzy zrekompensowały mi lepiącą się rękę. Emma zajadała aż trzęsły jej się uszy. I ogon.
Zostawiłyśmy Marco, Jürgena i Ullę w kuchni i poszłyśmy do łazienki umyć rączki. Tatuś Marco dołączył jednak do nas po krótkim czasie. Wyglądał jak skarcony chłopiec.
-Zostałem wygoniony i muszę umyć ręce przed śniadaniem-wytłumaczył.
-Bardzo dobrze, tak właśnie trzeba -pochwaliłam go, jakby był moim własnym dzieckiem. Marco uśmiechnął się seksownie i uszczypnął mnie w bok. Złapałam pewniej Marisę i nachyliłam się, żeby pocałować go w policzek.
-Nasz poranek był cudowny.
-Powinniśmy wcześniej wstawać żeby mieć trochę czasu dla siebie przed oburzeniem się młodej... -mrugnął do mnie, a potem spojrzał na wyczyny Marisy i westchnął głośno, śmiejąc się jednak pod nosem. -Księżniczko, ja wiem że dziadek i babcia kupili ci świetne mydło w pianie, ale ta piana służy do mycia, a nie rozdmuchiwania jej i robienia baniek.
-Ah...-westchnęła smutno i pozwoliła, żebym ja rozsmarowała jej pianę na rączkach i opłukała wodą.
-Tata kupi ci takie prawdziwe bańki, będziemy jutro dmuchać i zobaczymy kto zrobi największą-obiecał jej i postawił ją na podłodze. Sami teraz mogliśmy umyć ręce.
-Cieszę się, że mała ma takie cudowne relacje z dziadkami. Rodzice mojej mamy się rozwiedli, dopóki mama żyła to babcia odwiedzała nas i zawsze faszerowała mnie słodyczami. Na pogrzebie mamy wylądowała w szpitalu, to z nią było to całe zamieszanie, dzięki któremu mogłam uciec nad jezioro... Zmarła tydzień po mojej mamie, ale nie byłam na pogrzebie, miałam już mój cyrk w domu z ciężarną kochanką i.. A rodzice taty byli tacy sami jak on..
-Teraz masz Kloppów, mojego tatę, moja mama też była wspaniałą mamą i myślę, że ona po prostu musi zaakceptować tą całą sytuację i w niej też będziesz miała wsparcie. A już na pewno we mnie.
-Wiem, jesteś moim skarbem.. Nie wiem czym sobie zasłużyłam, że cię spotkałam, ale jestem szczęściarą -zaśmiałam się i przytuliłam się do niego. -Idziemy?
-Dajmy im chwilę. Oni muszą nas trochę poobgadywać, specjalnie mnie wygonili, bo już nie dawali rady -zaśmiał się i jeszcze mocniej mnie do siebie przytulił. Marisa stanęła koło nas i zaczęła ciągnąć Marco za spodenki.
-Też chcesz się przytulić?-zapytałam ją, nie puszczając Marco.
-Jeść!-odpowiedziała stanowczo. Blondyn zaśmiał się pod nosem i wtulił swój policzek w zagłębienie mojej szyi.
-Chyba musimy jednak tam wrócić.
-Chyba tak -mruknął niepocieszony i puścił mnie niechętnie.
Otworzył na oścież drzwi łazienki, przez które Marisa od razu wybiegła i pognała wprost do kuchni. Posłaliśmy sobie z Marco uśmiechy i ruszyliśmy za nią.
Na stole w jadalni było już wszystko przygotowane. Parowała jajecznica ze szczypiorkiem, świeżo upieczony chleb był jeszcze ciepły... Zapachy były wprost wszędzie i nie można było mieć ich dość.
-Siadajcie, dzieci. Trzeba jeść póki wszystko ciepłe.
Nie sprzeciwialiśmy się Ulli. Marco zajął się nakładaniem posiłku na talerzyk małej, brał wszystko po kolei, bo na to wszystko też wskazywała palcem jego córeczka. W tym czasie ja nałożyłam i sobie i jemu na talerz jajecznicy i pieczywa.
-Wiecie kim Marisa chce być w przyszłości? -zaczęła żona trenera z uśmiechem. Marco podniósł w zadziwieniu jedną brew i spojrzał na nią wyczekująco. -Pamiętasz co mówiłaś babci? Kim chcesz być?-zwróciła się do naszej dziewczynki. Dopiero teraz na nią zwróciła uwagę. Była zajęta jedzeniem, całkiem sprawnie radziła sobie z normalnym widelcem, trochę się tego obawiałam, ale Marco cały czas siedział koło niej i czujnie pilnował.
Marisa spojrzała na nią i uśmiechnęła się szeroko.
-No kim mówiłaś, że będziesz? Far..?
-Fajmejem!-odpowiedziała śmiejąc się. Nauczyła się kolejnego nowego słowa i już miała swoje plany na przyszłość. Jak te dzieci szybko dorastają.
-Farmerem? -zapytałam, a Marisa pokiwała głową i nadziała na widelec jajecznicę. Ostrożnie wsadziła do buzi całą porcję i zaczęła wolno jeść.
Marco uśmiechnął się szczerze i nachylił się do niej, żeby ucałować ją w główkę.
-Będziesz najlepszym farmerem w Niemczech. Mama i ja na pewno ci pomożemy -obiecał. Mari znów pokiwała głową, miała zapchane usta, że nie była w stanie nic więcej powiedzieć. A ja wzruszyłam się i wciąż na nich patrzyłam... To było piękne, znaczące... Nawet jeśli była taka malutka i to chwilowe marzenie, Marco ją wspierał i byłam już pewna, że kimkolwiek tylko zechce zostać, jakimi ścieżkami podążyć my będziemy przy niej, zawsze i niezależne od wszystkich przeciwności losu. Byliśmy jej rodzicami i oboje chcieliśmy przekazać jej całą naszą miłość i wsparcie, była naszą małą córeczką i prawdopodobnie mimo biegu lat, już na zawsze taką pozostanie. Nawet jeśli będzie chciała być farmerem.
Nachyliłam się do niego i musiałam ucałować jego policzek.
-Co?-zaśmiał się, spoglądając na mnie z zaciekawieniem.
-Nic. Kocham cię.
-Ja ciebie też kocham. Jedz, bo ci wystygnie.
Jürgen z Ullą spojrzeli na siebie, uśmiechając się pod nosem. Kontynuowaliśmy posiłek w naprawdę rodzinnej i ciepłej atmosferze. Ulla opowiadała o czasie spędzonym z Marisą, a Jürgen tylko potwierdzał i przytakiwał na zachwyty swojej żony. Dowiedziałam się, że w czwartek wieczorem i az do niedzieli wieczorem są u rodziny blondynki. Marco posłał mu jakieś dziwne spojrzenie, nie do końca je zrozumiałam, ale zaczęłam pytać Ullę o jej bliskich. Przecież skoro już byli w Niemczech to była świetna okazja by odwiedzić wszystkich. Nie mieli obowiązku wobec nikogo, żeby cały ten czas być w Dortmundzie.
-We wtorek zanim wylecicie zabieram was na Idunę-zmienił temat mój mąż. Klopp uśmiechnął się i kiwnął głową.
-Dobry pomysł. Dawno mnie tam nie było, a jak już graliśmy raz u was z Liverpoolem, to znowu miałem pełno rzeczy do roboty. A tam trzeba stanąć i po prostu czerpać energię. No, a Marisa będzie miała gdzie pobiegać.
-To prawda!-zaśmiała się Ulla. -Póki jest jeszcze ciepło to pójdzie do zoo, mała na pewno się ucieszy.
-Mam już w planach-przyznał Marco.
Nasza pogawędka dalej trwałaby w najlepsze, gdyby ktoś nie zaczął dzwonić do domu.
-Kogo tu niesie?-zdziwiła się Ulla i wstała od stołu. Przeszła do korytarza i zniknęła nam z widoku. Usłyszeliśmy przekręcanie zamka a później przesłodzony, irytujący, męski głos.
-Jak to cudownie zobaczyć z rana tak piękną, radosną jak skowronek twarz. Pani Klopp, lśni pani dzisiaj piękniej od słońca!
-Co za debil.. -mruknął pod nosem Marco i zamknął oczy, żeby choć trochę się uspokoić. Zaśmiałam się pod nosem i złapałam jego dłoń. -Dlaczego każesz mi spędzać z nim cały dzień?
-Bo to twój przyjaciel.
-Dlaczego?
-Bo naprawdę szczerze się lubicie.
-Ale dlaczego? -jęknął załamany. Klopp roześmiał się głośno, widząc zbolałą minę swojego dawnego podopiecznego.
-Wiesz, w pewnym sensie jesteście do siebie bardzo podob..-zająknęłam się, widząc jego złowróżbne spojrzenie. -Znaczy... Przeciwieństwa się przyciągają.-poprawiłam się i uśmiechnęłam do Kloppa, któremu nasza wymiana zdań dała sporo rozrywki.
-Ooo, jecie śniadanie! Nie chcę przeszkadzać...-westchnął Mario, stając w progu salonu. Rześki i wypoczęty.
-A przeszkadzasz -mruknął pod nosem, na co musiałam go lekko kopnąć w nogę pod stołem. Zmarszczył brwi i spojrzał na mnie. -No co?
-Nic-westchnęłam i roześmiałam się w końcu.
-To nic. Siadaj z nami, jeszcze trochę zostało dla ciebie -do kuchni skierowała się uśmiechnięta Ulla, a za nią podążał uradowany Götze.
-Dzień dobry wszystkim!-przywitał się ze wszystkimi, obdarzając nas swoim szerokim uśmiechem. Jürgen kiwnął głową, specjalnie napchał sobie więcej chleba do buzi, żeby się na czymś skupić i znów nie roześmiać. Mario skierował się w naszą stronę.
-Moja piękna Rose- rzucił i nachylił się do mnie, żeby mnie objąć i pocałować w policzek na przywitanie.
-No bo na pewno twoja -mruknął mój mąż, ale został zignorowany przez swojego przyjaciela. Złapałam jego rękę i delikatnie pogładziłam jej wierzch. Uwielbiałam jego dłonie, były jednocześnie gładkie i miękkie, ale też bardzo męskie i po prostu piękne, moja dłoń idealnie pasowała do jego.
-No i mój mały robaczek -powiedział pieszczotliwie i uszczypnął lekko Marisę w ramię.
-Idź stąd już, robalu.
-O! No i cześć Marco, wreszcie spędzimy razem dzień! -powiedział z udawaną radością i poklepał Marco po plecach tak, że Marco zaczął się krztusić przełykaną śliną.
-Oszaleję z tego szczęścia-odburknął, ale zaraz uśmiechnął się szeroko, chcąc jak najlepiej odwzorować uśmiech przyjaciela.
Mario usiadł do stołu, miejsce obok Ulli było stety, lub też niestety wolne. Wróciliśmy do normalnego jedzenia, tylko Jürgen czasem krztusił się od swojego cichego śmiechu.
-Nie ma już kiełbasek?-zdziwił się brunet, rozglądając z rozżaleniem po stole. Marco nałożył sobie ostatnią kilka chwil temu na talerz ale widziałam po nim, że już się najadł i rozglądał po mnie i po Marisie, próbując wywnioskować która z nas ją od niego weźmie.
-Marco, będziesz to jadł?
-Owszem, będę -odpowiedział spokojnie, a Jürgen znów musiał stłumić napady śmiechu. Blondyn zaczął kroić kiełbaskę, którą miał na talerzu, wziął jeden kawałek na widelec i spojrzał na Marisę.
-Chcesz jeszcze księżniczko?
-Jeszcze pytasz-odpowiedział Mario, gdy w tym samym czasie Marisa przecząco podkręciła głową. Marco sam zaczął jeść, nie zwracając uwagi na zawsze chętnego do pomocy przyjaciela.
Dokończyliśmy posiłek w większym bądź też mniejszym spokoju. Marco od razu zerwał się, żeby pomóc Ulli w znoszeniu talerzy. Musiałam wytrzeć Marisie buźkę, bo była cała upaćkana, Jürgen na chwilę poszedł, żeby wypuścić Emmę do ogrodu, która już skakała na drzwi prowadzące na zewnątrz.
-Przeprosił cię?- zapytał Mario, korzystając z tego, że zostaliśmy sami.
-Mario, to nie jego wina. Jest już między nami dobrze.
-Na pewno? Jak coś jeszcze odwali to naprawdę będzie miał do czynienia ze mną i to ostro.
-Kochamy się, na twoje to by było, że znów wyjadamy sobie z dziubków. Nie mamy już sobie niczego za złe, więc nie musisz go irytować, bo naprawdę, balansujesz na granicy. Prawda, malutka? -zaśmiałam się i wyjęłam Mari z krzesełka i usadziłam sobie na kolanach.-Wujek jest dzisiaj strasznie wkurzający, nie sądzisz?
Mari spojrzała na Mario i od razu zaczęła się śmiać. W tym samym momencie do nas doszli Marco z Jürgenem. Stanęli w progu i obserwowali mojego malucha, który zanosił się śmiechem i próbował klaskać w łapki.
-Z czego taki ubaw?-zapytał Marco, podchodząc do córeczki. Wziął ją ode mnie na ręce i objął mocno.
-Z wujka Mario -przyznał z uśmiechem brunet. Marco spojrzał na niego spod była, ale również się uśmiechnął.
-Z wujka Mario najlepszy ubaw. Widać że moja krew.
-Gdzie piesek? -zapytała nagle, a cała radość zniknęła. Może nawet zamieniła się w lekkie zdziwienie.
-Wypuściłem Emmę do ogrodu. Jak chcesz, to możemy do niej iść-odezwał się Jürgen.
-Tak!-pisnęła i już zaczęła przebierać nóżkami z niecierpliwością, aż tatuś postawił ją w końcu na ziemi i puścił do dziadka.
-Co z Fabim?-Marco odezwał się do Mario chyba pierwszy raz dzisiaj bardzo przyjaznym tonem.
-Utknął na wjeździe do miasta, zobaczymy się dopiero na siłowni, pojedziemy we dwójkę.
-Okej-kiwnął głową i schylił się do mnie i oplótł moją szyję ramionami i na nich położył głowę.
-Niewyspany?
-Nie wiem. Miałem trochę inne plany.
-To twój prezent imieninowy. Nie można narzekać na imieninowe prezenty, poza tym, jestem pewna, że jeszcze będą cię musieli siłą do domu zaganiać.
-Dziękuję. Każdy z prezentów jest bardziej niż udany. Ale najlepsze zostawiam na koniec.
-Nie wątpię i czekam na to.
-Ja też.
-Jeszcze jakieś atrakcje wymyśliłaś? -dołączył się Mario. Ja trochę się zarumieniłam i nie byłam pewna co powiedzieć.
-Ja wymyśliłem -odpowiedział za mnie mój mąż, na szczęście kończąc temat imieninowych podarunków.
Niedługo później oboje zaczęli zbierać się do wyjścia. Odprowadziliśmy ich do samochodu, włącznie z Marisą i pieskiem Emmą. Najpierw pożegnałam się z Mario, życząc im dobrej zabawy.
-Nie gniewaj się już dłużej na niego. To nie fair, musiałbyś też gniwać się na mnie, a tego nie robisz, więc proszę wykorzystajcie ten dzień jak dawniej, jak prawdziwi przyjaciele i kumple.
-Wy naprawdę wyjadacie sobie z dziubków. Czasami oboje fiksujecie ale tak w gruncie rzeczy to jesteście super parą -przyznał, szczerze się uśmiechając. Kiwnęłam głową, by upewnić go w tym przekonaniu.
-Czas obściskiwania mojej kobiety minął -oznajmił Marco, podchodząc blisko nas, prawie napierając na swojego przyjaciela.
-To idę jeszcze się pożegnać z miniaturką twojej kobiety.
Marco kiwnął niechętnie głową, a po chwili przyciągnął mnie już do siebie mocno.
-Baw się dobrze, ok?
-Postaram się, choć pewnie będę myśleć cały czas o was.
-Za to się nie pogniewam.
-Czekaj na wieczór. Naprawdę warto -szepnął mi do ucha, a później delikatnie założył za nie pasmo moich włosów. Uśmiechnęłam się do niego i delikatnie położyłam dłoń na jego policzku.
-No dajcie spokój, nie będziecie się widzieć kilka godzin a żegnacie się jak przed jakimś dwumiesięcznym zgrupowaniem na Alasce! -zawołał Mario. Znów został zignorowanany. Marco nachylił się i czule mnie pocałował. Tak przed wszystkimi, ale przecież nic w tym złego. Może i faktycznie mogło to wyglądać dziwnie skoro nie mieliśmy się widzieć zaledwie pół dnia, ale wbrew pozorom nasza kłótnia jeszcze bardziej nas zbliżyła i pragnęliśmy spędzić ze sobą każdą chwilę.
-Ochyda- skomentował nasz pocałunek, najwyraźniej znudzony. -Chciałbym już jechać..
-No już, już-zaśmiałam się i poszłam za Marco, który poszedł skraść buziaka naszej ślicznej córeczce.
Pomachaliśmy wszyscy Mario i Marco, dopóki nie zniknęli za zakrętem. Wtedy wróciliśmy do domu i całą trójką usiedliśmy na kanapie. Marisa usiadła na swoim kocyku i bawiła się wesoło.
-Przylecimy do was w czasie sezonu. To niesamowite, jak Marisa jest z wami związana.
-Jest naszą wnuczką-stwierdził Klopp. Objął swoją żonę i uśmiechnął się szczerze.
-Ciekawe kiedy w końcu nasi chłopcy się postarają o wnuki dla nas.
-Ojjj, ja myślę, że szybciej to Marco z Rose załatwią rodzeństwo Mari.
-Na razie nie planujemy -zaśmiałam się, spoglądając na moją dziewczynkę.
-Wiesz? Miłość bije od was na odległość. Jesteście pięknym małżeństwem.
-Nawet jakieś sprzeczki wychodzą wam na dobre. Marco był strasznie spanikowany, kiedy nie mógł się do ciebie dodzwonić-przyznał Jürgen.
-To moja wina. Byłam w bistro u jego siostry.
-Babskie pogaduchy najlepszy lek -zaśmiała się Ulla. -Ale dobrze, że już wszystko sobie wyjaśniliście. Jesteście cudowni razem i nie mogę się na was napatrzeć. Kiedyś z Jürgenem też byliśmy tacy i..
-Byliśmy? Ojj, kochanie. Cały czas jesteśmy -stwierdził poważnie. Zaśmiałam się widząc ich rozmarzone i błyszczące oczy.
Tak uroczy obrazek przerwał mój dzwoniący telefon. Przeprosiłam ich na chwilę i poszłam do ogrodu, żeby móc w spokoju porozmawiać z tatą Marco.
Pan Thomas chciał się upewnić, że wszystko w porządku i mamy się dobrze. Wytłumaczyłam mu, że to nie Marco zawinił, przede wszystkim to, że oboje bardzo się kochamy i nawet nie myślimy się rozstawać ani obrażać na siebie na dłużej. To go dostatecznie zadowoliło.
Po skończonej rozmowie zobaczyłam, że w czasie niej ktoś jeszcze się do mnie dobijał. Yvonne. Odzwoniłam. Siostrę Marco interesowała ta sama sprawa.
Takim sposobem nie wyszłam z ogrodu Kloppów przez kolejną godzinę. Raz tylko zajrzałam do salonu, żeby się upewnić, że wszystko w porządku, ale dziadkowie Kloppowie to solidna firma, Marisa zawsze spędzała z nimi wspaniały czas. Jürgen siedział na kanapie i prowadził rozmowy online ze swoimi asystentami, ustalając plan działania na najbliższe tygodnie. Ulla za to czytała Marisie książeczki i uczyła ją nowych słów.
Mogłam więc wrócić do telefonicznego odkręcania naszej sprzeczki, bo Marco zaangażował w poszukiwania sporo osób, na koniec też zadzwoniła Melanie ciekawa, czy już rozwiązaliśmy sprawę i jesteśmy pogodzeni. Ann przy okazji zapytała mnie, czy może do nas wpaść na obiad i małe ploty, bo dzisiaj panowie obrali właśnie dom Götze na swój męski dzień lub też jak kto wolał-imieniny Marco i mieli oblegnąć cały salon po powrocie z siłowni i grać w nową grę, którą kupiłam mężowi. Popołudnie z ciocią Ann było więc idealnym pomysłem.
***
Ann-Kathrin przyjechała po nas do domu Ulli i Jürgena.
Oczywiście oboje przywitali się z nią serdecznie, a Emma jak zwykle szczekała,
radośnie merdała ogonkiem i skakała na nogi modelki. Marisa była tak
zaaferowana swoimi zabawkami, że nawet nie zauważyła pojawienia się cioci.
-Rose, polecisz mi jakąś dobrą restaurację? Jest taka piękna pogoda, zabrałbym Ullę na miły spacer i na koniec byśmy coś zjedli. Wiem, że ona naprawdę uwielbia gotować, ale czasem można coś zjeść na mieście, poznać nowe smaki..i tak dalej, i tak dalej -zapytał mnie trener, biorąc na stronę tak, żeby jego żona nas nie usłyszała. Uśmiechnęłam się szeroko. To było piękne jak mimo takiego stażu oni wciąż się kochali i starali się siebie zaskakiwać.
-Jeśli pójdziecie do parku, to niedaleko jest restauracja na rogu, byliśmy tam z Marco trzy razy ale naprawdę jest miła i kucharz jest wybitny. Na pewno będzie wam smakować.
-Za moich czasów w Dortmundzie to chodziliśmy co czwartek, bo w piątki albo soboty mecze, do małej restauracji koło Florianturm, niestety zmienił się właściciel i splajtowała.
-Spróbujcie tej przy parku. No i jeszcze polecam bistro Melanie, też mają wspaniałe rzeczy.
-No tak, już widać, że się zaaklimatyzowałaś w rodzinie i obowiązkowo polecasz lokal siostry! -zaśmiał się szczerze i objął mnie mocno jedną ręką.
-Naprawdę tam są dobre rzeczy.
-Oj no przecież wiem. Poznałem Melanie i opowiadała mi dość dokładnie o swoim planie na biznes. Dobrze, że Marco zainwestował w to i pomógł jej to wszystko rozwinąć...
-Tak -zgodziłam się, choć byłam zaskoczona tym, że to Marco wszystko sprezentował siostrze. Mimo to powinnam była się tego spodziewać. To najbardziej dobry i pomocny człowiek jakiego znałam.
-Nie powiedział ci zapewne. On twierdzi, że nic nie zrobił i to Melanie ma dobry pomysł i ma smykałkę do własnego biznesu, z kolei Melanie stwierdziła, że gdyby nie kupno lokalu i pieniądze na start od Marco, to siedziałaby na kasie w Aldim.
-On jest nieprawdopodobny. Wiesz, że sfinansuje kolejne dziesięć lat rehabilitacji Lou?
Teraz Jürgen zaniemówił, lecz po chwili uśmiechnął się promiennie.
-To naprawdę jest dobry chłopak. Szukamy właśnie jako Liverpool FC celu charytatywnego i teraz mi właśnie podsunęłaś pomysł Louisy.
-Chyba nie rozumiem?
-Zamiast płacić za całość Marco zapłaci na pół, drugie pół opłacimy my i wejdziemy w spółkę z ośrodkiem rehabilitacji dzieci. Co roku nie wiedzieliśmy co wybrać, a teraz mi podsunęłaś doskonały pomysł. Ella i Henry na pewno się zgodzą, z przekonaniem Marco może być ciężej..
-Załatwię to-uśmiechnęłam się. To był naprawdę fantastyczny pomysł. Byłam pewna, że gdy tylko się dowiedzą będą jeszcze bardziej szczęśliwi, bo nie tylko ich córka otrzyma pomoc, lecz także jeszcze więcej dzieci i cały ośrodek, do którego kolejka potrzebujących była z dnia na dzień coraz dłuższa.
Uścisnęliśmy sobie dłonie uznając nasz pomysł i plan za dogadany i zamknięty. W tym samym czasie przyszła też Ulla, także mieliśmy akurat trochę czasu na dokończenie planowania ich randki.
-Mam wolne, Marisa zajęła ciocię Ann!- westchnęła z ulgą Ulla, rozkładając rece ku niebu.
-Babaaa!!! -usłyszeliśmy nagle wołanie, a po chwili zobaczyliśmy już biegnącą do nas moją malutką przyczepę. Biegała naprawdę lepiej niż niejeden dwulatak, z pewnością miała to po swoim tacie.
-A co z ciocią Ann? Nie bawisz się już z nią, bąbelku?-zapytała Ulla, schylając się i pozwalając wpaść małej w jej otwarte ramiona.
-Nie-pokręciła przecząco głową i przytuliła się do swojej ukochanej babci.
Ann przyszła za Marisą i przyjrzała się jej z podejrzliwością.
-Czy zrobiłam coś nie tak, kiedy zaczęłam czytać książeczkę o dinozaurach?
-Nic -zaśmiała się blondynka, tuląc cały czas Isę. -Tylko skończyłyśmy ją dwadzieścia minut temu.
-Och... No tak -weschnęła niepocieszona. Marisa zaczęła teraz do mnie wyciągać rączki, żeby ją przytulić i wziąć na ręce. Przejęłam ją od Ulli i ucałowałam w główkę. Naprawdę się za nią stęskniłam i za naszymi przytulankami.
-Ann, Rose, właśnie! Szukałam ostatnio ładnej bluzeczki na wczesną jesień i nie mogę się zdecydować, którą powinnam wziąć. Rose, jak wyprzytulasz swoją Marisę to też koniecznie przyjdź mi doradzić, na razie porywam Ann!
Kiwnęłam głową i jeszcze mocniej przytuliłam moją córeczkę. Chyba już trochę robiła się senna, więc może uda się wrócić do domu, położyć ją i będziemy miały z Ann chwilę tylko dla siebie.
-Zmieniłaś Marco, nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo -zaczął Jürgen, gdy znów zostaliśmy sami. Spojrzałam na niego i zaciekawieniem. -Kiedy go trenowałem, kiedy przyszedł do Borussii był zupełnie nieokrzesanym, zwariowanym chłopakiem. Był pierwszy do zaczepek, psikusów, miałem z nim nie lada urwanie głowy. Raz przyszedł na trening jakiś taki smutny, ktoś zażartował, czy jest taki przybity, bo zostanie ojcem. Wtedy Marco roześmiał się i przyznał, że po prostu ma kaca, a ojcem nigdy nie będzie i nie chce być. A ja zamiast dać mu ochrzan za picie, to cały trening próbowałem sobie wyobrazić Marco jako przykładnego męża i ojca. I nie potrafiłem! -roześmiał się głośno i złapał małą rączkę Marisy, która zaczepiała go właśnie, trochę znudzona przytukankami z mamusią.
-Ale teraz jest mężem i ojcem. I jest cudowny, lepszego nie umiałabym sobie wyobrazić. Nikt nie jest idealny, ale on jest naprawdę... Moim wszystkim. Nie zawsze jest idealnie, ale on jest nieidealnie idealny, rozumiesz mnie?
-Chyba tak -zmarszczył brwi, a po chwili uśmiechnął się już szeroko, pokazując wszystkie swoje równe zęby. Postawiłam Mari na podłodze, żeby mogła pójść się jeszcze pobawić.
-Czasem się zastanawiam, czym na niego sobie zasłużyłam...
-Rose, nie bądź śmieszna. To ja już prędzej mogę się zastanawiać skąd taka kobieta przytrafiła się takiemu łobuzowi. Myślę, że dzięki tobie i waszej córce on naprawdę zrozumiał kim jest, chce być i co jest dla niego tak naprawdę ważne. Mimo że jest już starym koniem, to dopiero teraz wydoroślał, wymężniał. Jestem z niego dumny jak ojciec i to, jak dzięki tobie się odmienił... Nie mam zielonego pojęcia, jakim cudem tego dokonałaś, bo żadna inna kobieta tego nie potrafiła. Odradzałem Marco ślubu ze Scarlett, ale ślub z tobą, chociaż wczesny i spontaniczny...to była jego najlepsza podjęta decyzja.
-Sama widzę tą zmianę. Wiesz, pokochałam Marco tego, jakim był na początku. Tego łobuza -zaśmiałam się i trochę zarumieniłam. -I z każdym dniem kochałam bardziej i to trwa cały czas..
-I dzięki tobie stał się tym, kim właśnie jest, oboje na tym korzystajcie, jesteście lepsi, silniejsi, szczęśliwsi. To widać, oboje promieniejecie. Och, chodź tutaj do mnie. Uratowałaś tego chłopaka.
-A on mnie, Jürgen -wyszeptałam wzruszona i przytuliłam się do niego.
-Rose, Ann mówi, że ta moja bluzka nie pasuje mi do.. A co tu takie czułości?-blondynka zatrzymała się wpół kroku i uśmiechnęła się rozdzielona na nasz widok.
-Powiedziałem Rose o czym rozmawialiśmy przed śniadaniem -wyjaśnił Klopp z uśmiechem i pocałował mnie w głowę, tak, jak ja zwykle całowałam moją córeczkę na dobranoc.
Uśmiechnęłam się i stanęłam obok, zaglądając do salonu, gdzie Ann pokazywała Marisie w tablecie propozycje bluzek dla babci Ulli.
-Dziekuję, że mi powiedzieliście. Wasze wsparcie jest bezcenne. Nie przypuszczałabym, że obcy ludzie będą w stanie mnie zaakceptować i pokochać jak własną córkę, zwłaszcza po tym ile namieszałam...
-Rosie, skarbie. Jesteś nasza i nikogo więcej. No poza Marco i Marisą. No i Mario jeszcze uznaje wasze bratersko-siostrzane pokrewieństwo -zaśmiała się Ulla i również mocno mnie objęła.
-Właśnie, z jakie to święto, że Marco ma takie specjalne traktowanie? Siłownia to jeszcze rozumiem, spasł się w wakacje, ale jeszcze jedzenie i męski wieczór?!- oburzył się Klopp, zmieniając temat, chcąc pozbyć się nastroju prowadzącego do zbyt wielkiego wzruszenia.
-Ma imieniny -wyjaśniłam, na co małżeństwo roześmiało się głośno.
-A ten co znowu? A jutro będzie obchodzić urodziny Ani? Ani moje ani twoje? - śmiał się nadal i wyminął nas w przejściu do salonu. -Imieniny! Dajcie spokój! -pokręcił głową i raz jeszcze cicho prychnął pod nosem ze śmiechu. -Ide dzwonić w sprawie Louisy i ośrodka dla dzieci, a wy wybierzcie już tą bluzkę albo weźcie dwie, bo Ulla już mi trzy dni tym głowę zawraca, a ja wciąż nie rozumiem, dlaczego fuksja nie jest różem.
-Prawie mieliśmy przez to ciche dni -przyznała pani Klopp. Zaśmiałam się cicho, cóż, nauka tańca zajmuje dużo czasu i nawet mimo takiego stażu jaki mają Kloppowie zdarzają się nawet takie banalne scysje.
Chwyciłam jej wyciągniętą dłoń i ruszyłyśmy razem do salonu.
-Rose, polecisz mi jakąś dobrą restaurację? Jest taka piękna pogoda, zabrałbym Ullę na miły spacer i na koniec byśmy coś zjedli. Wiem, że ona naprawdę uwielbia gotować, ale czasem można coś zjeść na mieście, poznać nowe smaki..i tak dalej, i tak dalej -zapytał mnie trener, biorąc na stronę tak, żeby jego żona nas nie usłyszała. Uśmiechnęłam się szeroko. To było piękne jak mimo takiego stażu oni wciąż się kochali i starali się siebie zaskakiwać.
-Jeśli pójdziecie do parku, to niedaleko jest restauracja na rogu, byliśmy tam z Marco trzy razy ale naprawdę jest miła i kucharz jest wybitny. Na pewno będzie wam smakować.
-Za moich czasów w Dortmundzie to chodziliśmy co czwartek, bo w piątki albo soboty mecze, do małej restauracji koło Florianturm, niestety zmienił się właściciel i splajtowała.
-Spróbujcie tej przy parku. No i jeszcze polecam bistro Melanie, też mają wspaniałe rzeczy.
-No tak, już widać, że się zaaklimatyzowałaś w rodzinie i obowiązkowo polecasz lokal siostry! -zaśmiał się szczerze i objął mnie mocno jedną ręką.
-Naprawdę tam są dobre rzeczy.
-Oj no przecież wiem. Poznałem Melanie i opowiadała mi dość dokładnie o swoim planie na biznes. Dobrze, że Marco zainwestował w to i pomógł jej to wszystko rozwinąć...
-Tak -zgodziłam się, choć byłam zaskoczona tym, że to Marco wszystko sprezentował siostrze. Mimo to powinnam była się tego spodziewać. To najbardziej dobry i pomocny człowiek jakiego znałam.
-Nie powiedział ci zapewne. On twierdzi, że nic nie zrobił i to Melanie ma dobry pomysł i ma smykałkę do własnego biznesu, z kolei Melanie stwierdziła, że gdyby nie kupno lokalu i pieniądze na start od Marco, to siedziałaby na kasie w Aldim.
-On jest nieprawdopodobny. Wiesz, że sfinansuje kolejne dziesięć lat rehabilitacji Lou?
Teraz Jürgen zaniemówił, lecz po chwili uśmiechnął się promiennie.
-To naprawdę jest dobry chłopak. Szukamy właśnie jako Liverpool FC celu charytatywnego i teraz mi właśnie podsunęłaś pomysł Louisy.
-Chyba nie rozumiem?
-Zamiast płacić za całość Marco zapłaci na pół, drugie pół opłacimy my i wejdziemy w spółkę z ośrodkiem rehabilitacji dzieci. Co roku nie wiedzieliśmy co wybrać, a teraz mi podsunęłaś doskonały pomysł. Ella i Henry na pewno się zgodzą, z przekonaniem Marco może być ciężej..
-Załatwię to-uśmiechnęłam się. To był naprawdę fantastyczny pomysł. Byłam pewna, że gdy tylko się dowiedzą będą jeszcze bardziej szczęśliwi, bo nie tylko ich córka otrzyma pomoc, lecz także jeszcze więcej dzieci i cały ośrodek, do którego kolejka potrzebujących była z dnia na dzień coraz dłuższa.
Uścisnęliśmy sobie dłonie uznając nasz pomysł i plan za dogadany i zamknięty. W tym samym czasie przyszła też Ulla, także mieliśmy akurat trochę czasu na dokończenie planowania ich randki.
-Mam wolne, Marisa zajęła ciocię Ann!- westchnęła z ulgą Ulla, rozkładając rece ku niebu.
-Babaaa!!! -usłyszeliśmy nagle wołanie, a po chwili zobaczyliśmy już biegnącą do nas moją malutką przyczepę. Biegała naprawdę lepiej niż niejeden dwulatak, z pewnością miała to po swoim tacie.
-A co z ciocią Ann? Nie bawisz się już z nią, bąbelku?-zapytała Ulla, schylając się i pozwalając wpaść małej w jej otwarte ramiona.
-Nie-pokręciła przecząco głową i przytuliła się do swojej ukochanej babci.
Ann przyszła za Marisą i przyjrzała się jej z podejrzliwością.
-Czy zrobiłam coś nie tak, kiedy zaczęłam czytać książeczkę o dinozaurach?
-Nic -zaśmiała się blondynka, tuląc cały czas Isę. -Tylko skończyłyśmy ją dwadzieścia minut temu.
-Och... No tak -weschnęła niepocieszona. Marisa zaczęła teraz do mnie wyciągać rączki, żeby ją przytulić i wziąć na ręce. Przejęłam ją od Ulli i ucałowałam w główkę. Naprawdę się za nią stęskniłam i za naszymi przytulankami.
-Ann, Rose, właśnie! Szukałam ostatnio ładnej bluzeczki na wczesną jesień i nie mogę się zdecydować, którą powinnam wziąć. Rose, jak wyprzytulasz swoją Marisę to też koniecznie przyjdź mi doradzić, na razie porywam Ann!
Kiwnęłam głową i jeszcze mocniej przytuliłam moją córeczkę. Chyba już trochę robiła się senna, więc może uda się wrócić do domu, położyć ją i będziemy miały z Ann chwilę tylko dla siebie.
-Zmieniłaś Marco, nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo -zaczął Jürgen, gdy znów zostaliśmy sami. Spojrzałam na niego i zaciekawieniem. -Kiedy go trenowałem, kiedy przyszedł do Borussii był zupełnie nieokrzesanym, zwariowanym chłopakiem. Był pierwszy do zaczepek, psikusów, miałem z nim nie lada urwanie głowy. Raz przyszedł na trening jakiś taki smutny, ktoś zażartował, czy jest taki przybity, bo zostanie ojcem. Wtedy Marco roześmiał się i przyznał, że po prostu ma kaca, a ojcem nigdy nie będzie i nie chce być. A ja zamiast dać mu ochrzan za picie, to cały trening próbowałem sobie wyobrazić Marco jako przykładnego męża i ojca. I nie potrafiłem! -roześmiał się głośno i złapał małą rączkę Marisy, która zaczepiała go właśnie, trochę znudzona przytukankami z mamusią.
-Ale teraz jest mężem i ojcem. I jest cudowny, lepszego nie umiałabym sobie wyobrazić. Nikt nie jest idealny, ale on jest naprawdę... Moim wszystkim. Nie zawsze jest idealnie, ale on jest nieidealnie idealny, rozumiesz mnie?
-Chyba tak -zmarszczył brwi, a po chwili uśmiechnął się już szeroko, pokazując wszystkie swoje równe zęby. Postawiłam Mari na podłodze, żeby mogła pójść się jeszcze pobawić.
-Czasem się zastanawiam, czym na niego sobie zasłużyłam...
-Rose, nie bądź śmieszna. To ja już prędzej mogę się zastanawiać skąd taka kobieta przytrafiła się takiemu łobuzowi. Myślę, że dzięki tobie i waszej córce on naprawdę zrozumiał kim jest, chce być i co jest dla niego tak naprawdę ważne. Mimo że jest już starym koniem, to dopiero teraz wydoroślał, wymężniał. Jestem z niego dumny jak ojciec i to, jak dzięki tobie się odmienił... Nie mam zielonego pojęcia, jakim cudem tego dokonałaś, bo żadna inna kobieta tego nie potrafiła. Odradzałem Marco ślubu ze Scarlett, ale ślub z tobą, chociaż wczesny i spontaniczny...to była jego najlepsza podjęta decyzja.
-Sama widzę tą zmianę. Wiesz, pokochałam Marco tego, jakim był na początku. Tego łobuza -zaśmiałam się i trochę zarumieniłam. -I z każdym dniem kochałam bardziej i to trwa cały czas..
-I dzięki tobie stał się tym, kim właśnie jest, oboje na tym korzystajcie, jesteście lepsi, silniejsi, szczęśliwsi. To widać, oboje promieniejecie. Och, chodź tutaj do mnie. Uratowałaś tego chłopaka.
-A on mnie, Jürgen -wyszeptałam wzruszona i przytuliłam się do niego.
-Rose, Ann mówi, że ta moja bluzka nie pasuje mi do.. A co tu takie czułości?-blondynka zatrzymała się wpół kroku i uśmiechnęła się rozdzielona na nasz widok.
-Powiedziałem Rose o czym rozmawialiśmy przed śniadaniem -wyjaśnił Klopp z uśmiechem i pocałował mnie w głowę, tak, jak ja zwykle całowałam moją córeczkę na dobranoc.
Uśmiechnęłam się i stanęłam obok, zaglądając do salonu, gdzie Ann pokazywała Marisie w tablecie propozycje bluzek dla babci Ulli.
-Dziekuję, że mi powiedzieliście. Wasze wsparcie jest bezcenne. Nie przypuszczałabym, że obcy ludzie będą w stanie mnie zaakceptować i pokochać jak własną córkę, zwłaszcza po tym ile namieszałam...
-Rosie, skarbie. Jesteś nasza i nikogo więcej. No poza Marco i Marisą. No i Mario jeszcze uznaje wasze bratersko-siostrzane pokrewieństwo -zaśmiała się Ulla i również mocno mnie objęła.
-Właśnie, z jakie to święto, że Marco ma takie specjalne traktowanie? Siłownia to jeszcze rozumiem, spasł się w wakacje, ale jeszcze jedzenie i męski wieczór?!- oburzył się Klopp, zmieniając temat, chcąc pozbyć się nastroju prowadzącego do zbyt wielkiego wzruszenia.
-Ma imieniny -wyjaśniłam, na co małżeństwo roześmiało się głośno.
-A ten co znowu? A jutro będzie obchodzić urodziny Ani? Ani moje ani twoje? - śmiał się nadal i wyminął nas w przejściu do salonu. -Imieniny! Dajcie spokój! -pokręcił głową i raz jeszcze cicho prychnął pod nosem ze śmiechu. -Ide dzwonić w sprawie Louisy i ośrodka dla dzieci, a wy wybierzcie już tą bluzkę albo weźcie dwie, bo Ulla już mi trzy dni tym głowę zawraca, a ja wciąż nie rozumiem, dlaczego fuksja nie jest różem.
-Prawie mieliśmy przez to ciche dni -przyznała pani Klopp. Zaśmiałam się cicho, cóż, nauka tańca zajmuje dużo czasu i nawet mimo takiego stażu jaki mają Kloppowie zdarzają się nawet takie banalne scysje.
Chwyciłam jej wyciągniętą dłoń i ruszyłyśmy razem do salonu.
***
Ann zabrała nas z powrotem do domu. Marisa jeszcze chwilę biegała, ale w końcu
zaczęła ziewać, więc była idealna pora na popołudniową drzemkę.
-Wstaw ryż, a ja na chwilę skoczę do samochodu i zaraz wracam.
-Jasne! -uśmiechnęłam się i poszłam do kuchni. Zajrzałam do lodówki i westchnęłam ciężko. Nie zabrałam warzyw z roztrzaskanego samochodu i chociaż mięso zamówiliśmy wczoraj, to warzyw nie było.
Wstawiłam na razie ryż, Ann mogłaby zostać i przypilnować śpiącej Marisy, a ja szybko poszłabym do sklepu..
Właśnie miałam to jej proponować kiedy tylko usłyszałam otwieranie drzwi i obróciłam się, jednak to nie moja przyjaciółka właśnie stanęła w drzwiach mieszkania..
-Marco! -pisnęłam trochę zaskoczona. Od razu pobiegłam do niego, nie zwracając uwagi na to, że trzyma w rękach siatki. Zamim znalazłam się tuż przy nim, zdążył jeszcze odłożyć torby i rozłożyć ręce. Wpadłam na niego z impetem i wtuliłam najmocniej jak potrafiłam.
-Cześć skarbie. Przyniosłem zakupy, bo akurat mieliśmy po drodze do tego samochodu, pewnie ci się przydadzą.. -uśmiechnął się i skradł mi szybkiego buziaka w usta. Spojrzałam na jego radosną, rozpromienioną twarz. Musiał brać prysznic na siłowni, jego włosy były jeszcze trochę morke, ale to dodawało mu wiele uroku.
-Spadłeś mi z nieba. Właśnie zaczęłam improwizować jakiś obiad, a to trudne jak się nie ma połowy składników. Musiałeś minąć się z Ann, zeszła po coś do samochodu.
-Pewnie ją jeszcze Mario zatrzyma, jest dzisiaj moim kierowcą. Na pewno się dobrze czujesz? Te drzwi naprawdę zostały mocno uszkodzone. Chociaż sprawca wypadku zostawił Melanie swoją wizytówkę i prosił, żeby zadzwonić w sprawie pokrycia kosztów.
-O, to wspaniale! Nie będziemy musieli nic płacić. Chyba byłam wtedy w zbyt wielkim szoku, żeby jeszcze dyskutować o nim o ubezpieczeniu i...
-Rose, przestań. Chodzi mi o ciebie, wiadomość od tego palanta była tylko zwyklą dodatkową informacją. Nie to się liczy. Ty się liczysz.
-Ze mną jest dobrze, nie musisz się martwić. Nadal kocham cię jak szalona i tęsknię, ale cieszę się, że masz też czas dla siebie.
-Nie nazwałbym tak tego. To najbardziej upierdliwi goście na świecie, jak jeszcze połączyli siły...
-Ty lepiej trzymaj siły na wieczór. Zrobić jakąś kolację? Chyba, że nie masz dość zamawianego jedzenia?
-Ja coś zorganizuję, dobrze? Nie przyjmuj się niczym, nie będziesz ze mną głodna.
-W porządku. Na prawdę nie gniewasz się za samochód?
-Nie -zaśmiał się widząc mój poważny wyraz twarzy. Delikatnie pogładził mnie kciukiem po policzku i uśmiechnął się ciepło. Rozpłynęłam się pod jego dotykiem. -Ale teraz mogę sobie kupić nowe, takie, które jest naprawdę wygodne dla rodziny i też super się nim jeździ. I przy okazji kupimy też coś dla ciebie, nie zawsze będę pod ręką, albo Ann albo inni nasi znajomi.
-No dobrze. Ale nie chcę czarnego ani żółtego, z całą sympatią...
Marco znów się roześmiał i objął mnie mocno.
-Ryż -powiedział nagle.
-Co? -zaśmiałam się i zaciekawiona spojrzałam w jego oczy, wpatrzone w jakiś punkt za mną.
-Kipi.
-Cholera! Ryż!
Biegiem wróciłam do kuchni i zmniejszyłam moc grzania.
-I ty szukasz winnego, kto nauczył naszą Mari mówić "Chojea" -westchnął, niosąc do kuchni siatki. Uśmiechnęłam się i jeszcze raz musiałam go przytulić. Pocałowałam go w policzek i wtuliłam twarz w zagłębienie jego szyi.
-Dziękuję za transport, ale leć już do nich, bo długo czekają. Mamy cały wieczór i długą noc dla siebie.
-Czekam na to -przyznał.
Drzwi znów się otworzyły. Teraz na pewno to musiała być Ann, nawet nie musiałam sprawdzać.
-Ooo, dziubaski! Nie mogą bez siebie żyć-zaświergotała. -Mario mówi, że masz przestać molestować Rose, wziąć swój pad, bo swojego ci nie da i do nich wrócić.
Marco odsunął się, krzywo uśmiechając.
-Mówiłam.
-Wiem -westchnął. -Nie przygotowuj nic na kolację, przyjadę po ciebie a Ann zajmie się małą do naszego powrotu. I ubierz się wygodnie i przygotuj dwie moje bluzy polarowe.
-Tak jest. Bawcie się dobrze i zjedz coś po treningu.
-Tak jest. Mari śpi?
-Tak, zasnęła niedawno.
Marco kiwnął głową i jeszcze raz szybko mnie pocałował. Podszedł do szafki pod telewizorem, w której miał swój sprzęt do gier i zabrał jeden pad. Wychodząc objął Ann, pocałował ją w policzek i podziękował jej, prawdopodobnie za dzisiejszą opiekę nad Marisą. Uśmiechnęłam się, gdy jeszcze wychodząc pomachał do mnie.
Jego wizyta nie tylko dodała mi więcej energii, sprawiła, że jeszcze szerzej się uśmiechałam, ale miałam wreszcie wszystkie składniki do zrobienia obiadu.
-To jak, gotujemy?
-Najpierw ja. Mam coś dla ciebie.
Ann podeszła do mnie, dzierżąc w dłoniach ogromną, różowa paczkę prezentową.
-Z jakiej to okazji?
-Pojutrze są twoje urodziny, ale prezent ode mnie dostaniesz dzisiaj -oświadczyła z uśmiechem. Z tego wszystkiego zapomniałam nawet o własnych urodzinach. Nic nie zaplanowałam!
-Ann..
-Wszystkiego najlepszego kochana!-pisnęła i wręcz rzuciła się na mnie. Przytuliłam moją przyjaciółkę, chyba byłam na tyle zaskoczona, że nie miałam pojęcia co powinnam była powiedzieć.
-Wiesz że ja zapomniałam o swoich urodzinach?
-Ann nigdy nie zapomina! Dużo, dużo miłości, jeszcze więcej szczęścia, zdrowia i wszystkiego co sobie zamarzysz! Ty wiesz, że ja zawsze ci życzę najlepiej, ale otwórz już prezent, bo nie mogę się doczekać!
-Czemu ta paczka jest taka duża?
-No otwórz! -podskoczyła w miejscu, wciskając mi w rękę urodzinową torbę. Uśmiechnęłam się szeroko i postawiłam paczkę na krzesło, żeby wyjąć to, co mi przyszykowała. Na początku wyjęłam pudełko z butami. Na wieczku widniało eleganckie logo marki Louboutin. Wolałam nie myśleć, ile musiała na to wydać. Otworzyłam pudełko i od razu wyjęłam z niego najpiękniejsze buty świata. Miały odcień naprawdę jasnego, delikatnego, pudrowego różu. To jednak srebrne ozdoby na pięcie całkowicie mnie ujęły. Piękne, metalowe aplikacje z trzema kryształkami wkomponowanymi w zawiłe wzory rozciągały się aż od końca szpilki do zakończenia buta i trochę na boki.
-Pokazałam ci podobne, które mi się spodobały –zorientowałam się. Jedno babskie popołudnie, a ona już ma pomysł na idealny prezent.
-To dokładnie te same –stwierdziła dumnie wypychając pierś do przodu.
-Ale… Tamte kosztowały fortunę! To znaczy te…
-Sza! Zobacz lepiej co do nich masz.
-Wstaw ryż, a ja na chwilę skoczę do samochodu i zaraz wracam.
-Jasne! -uśmiechnęłam się i poszłam do kuchni. Zajrzałam do lodówki i westchnęłam ciężko. Nie zabrałam warzyw z roztrzaskanego samochodu i chociaż mięso zamówiliśmy wczoraj, to warzyw nie było.
Wstawiłam na razie ryż, Ann mogłaby zostać i przypilnować śpiącej Marisy, a ja szybko poszłabym do sklepu..
Właśnie miałam to jej proponować kiedy tylko usłyszałam otwieranie drzwi i obróciłam się, jednak to nie moja przyjaciółka właśnie stanęła w drzwiach mieszkania..
-Marco! -pisnęłam trochę zaskoczona. Od razu pobiegłam do niego, nie zwracając uwagi na to, że trzyma w rękach siatki. Zamim znalazłam się tuż przy nim, zdążył jeszcze odłożyć torby i rozłożyć ręce. Wpadłam na niego z impetem i wtuliłam najmocniej jak potrafiłam.
-Cześć skarbie. Przyniosłem zakupy, bo akurat mieliśmy po drodze do tego samochodu, pewnie ci się przydadzą.. -uśmiechnął się i skradł mi szybkiego buziaka w usta. Spojrzałam na jego radosną, rozpromienioną twarz. Musiał brać prysznic na siłowni, jego włosy były jeszcze trochę morke, ale to dodawało mu wiele uroku.
-Spadłeś mi z nieba. Właśnie zaczęłam improwizować jakiś obiad, a to trudne jak się nie ma połowy składników. Musiałeś minąć się z Ann, zeszła po coś do samochodu.
-Pewnie ją jeszcze Mario zatrzyma, jest dzisiaj moim kierowcą. Na pewno się dobrze czujesz? Te drzwi naprawdę zostały mocno uszkodzone. Chociaż sprawca wypadku zostawił Melanie swoją wizytówkę i prosił, żeby zadzwonić w sprawie pokrycia kosztów.
-O, to wspaniale! Nie będziemy musieli nic płacić. Chyba byłam wtedy w zbyt wielkim szoku, żeby jeszcze dyskutować o nim o ubezpieczeniu i...
-Rose, przestań. Chodzi mi o ciebie, wiadomość od tego palanta była tylko zwyklą dodatkową informacją. Nie to się liczy. Ty się liczysz.
-Ze mną jest dobrze, nie musisz się martwić. Nadal kocham cię jak szalona i tęsknię, ale cieszę się, że masz też czas dla siebie.
-Nie nazwałbym tak tego. To najbardziej upierdliwi goście na świecie, jak jeszcze połączyli siły...
-Ty lepiej trzymaj siły na wieczór. Zrobić jakąś kolację? Chyba, że nie masz dość zamawianego jedzenia?
-Ja coś zorganizuję, dobrze? Nie przyjmuj się niczym, nie będziesz ze mną głodna.
-W porządku. Na prawdę nie gniewasz się za samochód?
-Nie -zaśmiał się widząc mój poważny wyraz twarzy. Delikatnie pogładził mnie kciukiem po policzku i uśmiechnął się ciepło. Rozpłynęłam się pod jego dotykiem. -Ale teraz mogę sobie kupić nowe, takie, które jest naprawdę wygodne dla rodziny i też super się nim jeździ. I przy okazji kupimy też coś dla ciebie, nie zawsze będę pod ręką, albo Ann albo inni nasi znajomi.
-No dobrze. Ale nie chcę czarnego ani żółtego, z całą sympatią...
Marco znów się roześmiał i objął mnie mocno.
-Ryż -powiedział nagle.
-Co? -zaśmiałam się i zaciekawiona spojrzałam w jego oczy, wpatrzone w jakiś punkt za mną.
-Kipi.
-Cholera! Ryż!
Biegiem wróciłam do kuchni i zmniejszyłam moc grzania.
-I ty szukasz winnego, kto nauczył naszą Mari mówić "Chojea" -westchnął, niosąc do kuchni siatki. Uśmiechnęłam się i jeszcze raz musiałam go przytulić. Pocałowałam go w policzek i wtuliłam twarz w zagłębienie jego szyi.
-Dziękuję za transport, ale leć już do nich, bo długo czekają. Mamy cały wieczór i długą noc dla siebie.
-Czekam na to -przyznał.
Drzwi znów się otworzyły. Teraz na pewno to musiała być Ann, nawet nie musiałam sprawdzać.
-Ooo, dziubaski! Nie mogą bez siebie żyć-zaświergotała. -Mario mówi, że masz przestać molestować Rose, wziąć swój pad, bo swojego ci nie da i do nich wrócić.
Marco odsunął się, krzywo uśmiechając.
-Mówiłam.
-Wiem -westchnął. -Nie przygotowuj nic na kolację, przyjadę po ciebie a Ann zajmie się małą do naszego powrotu. I ubierz się wygodnie i przygotuj dwie moje bluzy polarowe.
-Tak jest. Bawcie się dobrze i zjedz coś po treningu.
-Tak jest. Mari śpi?
-Tak, zasnęła niedawno.
Marco kiwnął głową i jeszcze raz szybko mnie pocałował. Podszedł do szafki pod telewizorem, w której miał swój sprzęt do gier i zabrał jeden pad. Wychodząc objął Ann, pocałował ją w policzek i podziękował jej, prawdopodobnie za dzisiejszą opiekę nad Marisą. Uśmiechnęłam się, gdy jeszcze wychodząc pomachał do mnie.
Jego wizyta nie tylko dodała mi więcej energii, sprawiła, że jeszcze szerzej się uśmiechałam, ale miałam wreszcie wszystkie składniki do zrobienia obiadu.
-To jak, gotujemy?
-Najpierw ja. Mam coś dla ciebie.
Ann podeszła do mnie, dzierżąc w dłoniach ogromną, różowa paczkę prezentową.
-Z jakiej to okazji?
-Pojutrze są twoje urodziny, ale prezent ode mnie dostaniesz dzisiaj -oświadczyła z uśmiechem. Z tego wszystkiego zapomniałam nawet o własnych urodzinach. Nic nie zaplanowałam!
-Ann..
-Wszystkiego najlepszego kochana!-pisnęła i wręcz rzuciła się na mnie. Przytuliłam moją przyjaciółkę, chyba byłam na tyle zaskoczona, że nie miałam pojęcia co powinnam była powiedzieć.
-Wiesz że ja zapomniałam o swoich urodzinach?
-Ann nigdy nie zapomina! Dużo, dużo miłości, jeszcze więcej szczęścia, zdrowia i wszystkiego co sobie zamarzysz! Ty wiesz, że ja zawsze ci życzę najlepiej, ale otwórz już prezent, bo nie mogę się doczekać!
-Czemu ta paczka jest taka duża?
-No otwórz! -podskoczyła w miejscu, wciskając mi w rękę urodzinową torbę. Uśmiechnęłam się szeroko i postawiłam paczkę na krzesło, żeby wyjąć to, co mi przyszykowała. Na początku wyjęłam pudełko z butami. Na wieczku widniało eleganckie logo marki Louboutin. Wolałam nie myśleć, ile musiała na to wydać. Otworzyłam pudełko i od razu wyjęłam z niego najpiękniejsze buty świata. Miały odcień naprawdę jasnego, delikatnego, pudrowego różu. To jednak srebrne ozdoby na pięcie całkowicie mnie ujęły. Piękne, metalowe aplikacje z trzema kryształkami wkomponowanymi w zawiłe wzory rozciągały się aż od końca szpilki do zakończenia buta i trochę na boki.
-Pokazałam ci podobne, które mi się spodobały –zorientowałam się. Jedno babskie popołudnie, a ona już ma pomysł na idealny prezent.
-To dokładnie te same –stwierdziła dumnie wypychając pierś do przodu.
-Ale… Tamte kosztowały fortunę! To znaczy te…
-Sza! Zobacz lepiej co do nich masz.
Z niedowierzaniem i lekką obawą przed tym, co jeszcze
postanowiła mi sprezentować, ponownie sięgnęłam do torby. Wzięłam to
największe, podłużne, płaskie, białe pudełko. Już miałam skomentować markę,
kiedy Ann szybko odkleiła naklejkę z kodem kreskowym z pistacji, które były na
wierzchu przyniesionych przez Marco zakupów i nakleiła ją na logo Chanel.
Roześmiałyśmy się histerycznie, jak dwie wariatki, jakby Marisa wcale nie spała
na piętrze. Z pudełka wyjęłam przepiękną, różową, przylegającą sukienkę z
odsłoniętymi ramionami ale z zakrytym dekoltem, który zamieniał się w naprawdę
króciutki golf na szyi. Jednocześnie mogłam w niej wyglądać naprawdę kobieco i z klasą, z drugiej strony mimo, że dzięki niej mogłam odsłonić
swoje nogi i podkreślić wszystkie swoje atuty. Długość nie była aż tak krótka,
to była idealna granica pomiędzy klasyką a wyzywającą zdzirowatą długością, a
właściwie krótkością. Wzbudzała apetyt, ale pozostawiała też spore pole do
popisu dla męskiej wyobraźni.
-Będę w tym zestawie chodzić choćby po domu. Jest
niesamowity.
-Jestem przekonana, że za chwilę będzie okazja, szybciej niż ci się wydaje –mrugnęła do mnie tajemniczo i uśmiechnęła się szeroko na widok mojego zaskoczenia jej prezentem i powoli wypływającej na wierzch ekscytacji.
-Wiesz, że zwykłe „sto lat” by wystarczyło?
-Oj kochana, masz urodziny! To tylko raz w roku! Trzeba cię rozpieścić! Jeszcze to nie wszystko! Ja rozpakuję zakupy, a ty oglądaj, Mario stwierdził, że mam za dużo kosmetyków, więc kupiłam też kilka nowości tobie, będę pożyczać jak coś. Tylko powiedz mi jak już odkryjesz karnet na siłownię, chcę zobaczyć wyraz twojej twarzy.
-Co?
-To, to! Wracamy do naszych starych nawyków. Zawsze jesteś piękna, a Marco patrzy na ciebie jak kocię na miskę z mlekiem, ale wiem, że jak ćwiczysz to ty sama czujesz się lepiej..
-Lepiej? A to nie było tak, że umieram?
-Nie, czujesz się lepiej –stwierdziła poważnie, chichocząc jednak pod nosem. –Odpakowuj dalej, ja obserwuję i mogę ci opisać jakie siły nieczyste pokierowały mną do kolejnych zakupów i pokażę ci, które są dla Marisy, które bardziej z myślą o twoim mężusiu, a które są nasze wspólne, oczywiście za twoją zgodą, twój prezent i tak dalej, ale wiesz, jestem twoją przyjaciółką…
-Oczywiście, że się zgadzam. Sama jeszcze przetrzymuję kilka twoich rzeczy w szafie, więc i ja chętnie się podzielę.
-Jestem przekonana, że za chwilę będzie okazja, szybciej niż ci się wydaje –mrugnęła do mnie tajemniczo i uśmiechnęła się szeroko na widok mojego zaskoczenia jej prezentem i powoli wypływającej na wierzch ekscytacji.
-Wiesz, że zwykłe „sto lat” by wystarczyło?
-Oj kochana, masz urodziny! To tylko raz w roku! Trzeba cię rozpieścić! Jeszcze to nie wszystko! Ja rozpakuję zakupy, a ty oglądaj, Mario stwierdził, że mam za dużo kosmetyków, więc kupiłam też kilka nowości tobie, będę pożyczać jak coś. Tylko powiedz mi jak już odkryjesz karnet na siłownię, chcę zobaczyć wyraz twojej twarzy.
-Co?
-To, to! Wracamy do naszych starych nawyków. Zawsze jesteś piękna, a Marco patrzy na ciebie jak kocię na miskę z mlekiem, ale wiem, że jak ćwiczysz to ty sama czujesz się lepiej..
-Lepiej? A to nie było tak, że umieram?
-Nie, czujesz się lepiej –stwierdziła poważnie, chichocząc jednak pod nosem. –Odpakowuj dalej, ja obserwuję i mogę ci opisać jakie siły nieczyste pokierowały mną do kolejnych zakupów i pokażę ci, które są dla Marisy, które bardziej z myślą o twoim mężusiu, a które są nasze wspólne, oczywiście za twoją zgodą, twój prezent i tak dalej, ale wiesz, jestem twoją przyjaciółką…
-Oczywiście, że się zgadzam. Sama jeszcze przetrzymuję kilka twoich rzeczy w szafie, więc i ja chętnie się podzielę.
Ann naprawdę dała mi przeogromny prezent. Zakupy to był jej
konik, w przeciwieństwie do mnie, zawsze uwielbiała chodzić po sklepach i wcale
jej to nie męczyło, a wręcz przeciwnie, dodawało jeszcze więcej wigoru. W dużej
torbie znajdowała się też mniejsza torebka, do której doczepiona została
okrągła karteczka z odręcznym napisem „Dla Mini-Rose”. Myślałam, że to ja
pierwsza ulegnę nowej, jesiennej kolekcji uroczych, maleńkich, dziecięcych
ubranek na jesień, ale ciocia Ann wyprzedziła wszystko i wszystkich. Dostałam
też moje ukochane perfumy i jak na moją przyjaciółkę przystało, musiała też
kupić dla mnie okrutnie wyzywającą i skąpą bieliznę, prawie transparentną,
bardzo oszczędną jeśli chodzi o zużycie do niej materiału.
Uściskałam ją mocno, dziękując chyba przy tym ze sto razy, bo niespodzianka zaliczała się do tych i szczerze zaskakujących i jak najbardziej trafionych.
Póki Mari spała, rozmawiałyśmy o wszystkim, co się u nas dzieje. Cieszyłam się, że między nią a Mario wszystko dobrze się układało, a chwilowe problemy z posiadaniem dzieci nic nie zepsuły między nimi, wspierali się jeszcze mocniej i jeszcze mocniej kochali, chcąc razem, pomyślnie przejść tą próbę.
Modelka opowiedziała mi, że jak tylko Marco zadzwonił wczoraj do nich z pytaniem, czy przypadkiem u nich nie jestem. Mario naprawdę się zirytował i obiecał Ann, że uprzykrzy mu dzisiejszy dzień jak tylko będzie mógł, za to, że nie może się wziąć w garść i wcielać w życie tego wszystkiego, czego żałował że nie zrobił, gdy mnie nie było. Przy śniadaniu jednak zobaczył, że między nami wszystko już jest dobrze, a to, jak na siebie patrzyliśmy, a potem pocałowaliśmy się przy wszystkich, było dla bruneta takim szokiem, że od razu zrelacjonował to swojej żonie. Plan o byciu wkurzającym przez cały dzień odrobinę się zmienił, chyba zauważył, że naprawdę zaczynamy sobie radzić. Tak było. Dokładnie tak.
Uściskałam ją mocno, dziękując chyba przy tym ze sto razy, bo niespodzianka zaliczała się do tych i szczerze zaskakujących i jak najbardziej trafionych.
Póki Mari spała, rozmawiałyśmy o wszystkim, co się u nas dzieje. Cieszyłam się, że między nią a Mario wszystko dobrze się układało, a chwilowe problemy z posiadaniem dzieci nic nie zepsuły między nimi, wspierali się jeszcze mocniej i jeszcze mocniej kochali, chcąc razem, pomyślnie przejść tą próbę.
Modelka opowiedziała mi, że jak tylko Marco zadzwonił wczoraj do nich z pytaniem, czy przypadkiem u nich nie jestem. Mario naprawdę się zirytował i obiecał Ann, że uprzykrzy mu dzisiejszy dzień jak tylko będzie mógł, za to, że nie może się wziąć w garść i wcielać w życie tego wszystkiego, czego żałował że nie zrobił, gdy mnie nie było. Przy śniadaniu jednak zobaczył, że między nami wszystko już jest dobrze, a to, jak na siebie patrzyliśmy, a potem pocałowaliśmy się przy wszystkich, było dla bruneta takim szokiem, że od razu zrelacjonował to swojej żonie. Plan o byciu wkurzającym przez cały dzień odrobinę się zmienił, chyba zauważył, że naprawdę zaczynamy sobie radzić. Tak było. Dokładnie tak.
***
Sierpniowe wieczory nie były jeszcze tak klimatyczne,
ciemne, jak te w porze jesiennej, ale również miały swój urok. Na pewno wszyscy
mieli więcej energii i chcieli dłużej być na zewnątrz. Po obudzeniu się Mari i
zjedzeniu obiadu, wybrałyśmy się razem na spacer. Z Ann skusiłyśmy się na lody
z pobliskiej kawiarni, a Marisie kupiłyśmy koktajl, połączenie owoców i warzyw,
nie był słodki jak wszystkie owocowe, które jej dotychczas robiłam, ale moje
maleństwo naprawdę miało wilczy apetyt i inne mamy mogły mi zazdrościć, bo z tego
co czytałam w książkach, podręcznikach i na forach, dzieci bardzo często
grymasiły i czasem nawet były takie chwile, że mało co w ogóle były gotowe
wziąć do ust.
Do mieszkania wróciłyśmy z całą kobiałką truskawek i malin. Te kupione wczoraj nadawały się na kompot i koktajl. Marisa sama domagała się, żeby umyć jej owoce i co chwila przerywała swoją zabawę lalkami, żeby podejść do mamusi po kolejną truskawkę albo malinę. Na chwilę wróciłyśmy do etapu karmienia „leci samolocik aaam”, z czego obie się śmiałyśmy. Ann patrzyła na nas z rozczuleniem. Próbowała przez to popołudnie zyskać jak największą sympatię Mari, żeby nie było później problemów z zostawieniem ich razem samych. Marisa jednak była tak kochanym, czułym i pełnym empatii dzieckiem, że mało kogo się obawiała, no, może jedynie odrobinę swojej babci od strony taty, ale ciocia Ann była jedną z jej ukochanych ciotek, najlepiej bawiła się w „a kuku”, czego nawet ja tak dobrze nie potrafiłam jak ona. Patrzenie na uśmiech własnego dziecka sprawiało, że i ja sama stawałam się najszczęśliwszą osobą pod słońcem. Nadchodziły dobre czasy, byłam tego w stu procentowo pewna. Czułam to, po prostu to czułam.
Do mieszkania wróciłyśmy z całą kobiałką truskawek i malin. Te kupione wczoraj nadawały się na kompot i koktajl. Marisa sama domagała się, żeby umyć jej owoce i co chwila przerywała swoją zabawę lalkami, żeby podejść do mamusi po kolejną truskawkę albo malinę. Na chwilę wróciłyśmy do etapu karmienia „leci samolocik aaam”, z czego obie się śmiałyśmy. Ann patrzyła na nas z rozczuleniem. Próbowała przez to popołudnie zyskać jak największą sympatię Mari, żeby nie było później problemów z zostawieniem ich razem samych. Marisa jednak była tak kochanym, czułym i pełnym empatii dzieckiem, że mało kogo się obawiała, no, może jedynie odrobinę swojej babci od strony taty, ale ciocia Ann była jedną z jej ukochanych ciotek, najlepiej bawiła się w „a kuku”, czego nawet ja tak dobrze nie potrafiłam jak ona. Patrzenie na uśmiech własnego dziecka sprawiało, że i ja sama stawałam się najszczęśliwszą osobą pod słońcem. Nadchodziły dobre czasy, byłam tego w stu procentowo pewna. Czułam to, po prostu to czułam.
***
Punktualnie o dziewiętnastej trzydzieści w drzwiach
mieszkania stanął Marco. Wszystkie trzy siedziałyśmy na dywanie w salonie i
uczyłyśmy Marisę nowych przedmiotów i bawiłyśmy się w rysowanie i odgadywanie,
co dany rysunek przedstawia. Rysunki Marisy były na poziomie wysoce
zaawansowanym, bo w większości przedstawiały kółka i pętelki, ale przy wykorzystaniu większości możliwych prób w końcu
wpadałyśmy z Ann na właściwy trop.
Marco wyglądał naprawdę na zadowolonego. Nawet nie musiał mi nic mówić, a wiedziałam, że spędził naprawdę udany czas z dwójką swoich przyjaciół. A teraz był szczęśliwy, bo będzie mógł spędzić czas ze mną i z naszym skarbem. Tego też byłam pewna. Zdjął buty i od razu podszedł do Marisy, która rysowała kredkami kolejne pętelki, kreski i kropki na kartce.
-Dzień dobry, moja kochana córeczko –powiedział z czułością, obejmując ją od tyłu i zaczął obsypywać buziakami, przez co Mari zaczęła głośno piszczeć i się śmiać. –Bawicie się z mamą i ciocią?
-Tak! –odpowiedziała z uśmiechem, wracając do swoich rysunków.
-Kochanie, gotowa do wyjścia? –zwrócił się już tym razem do mnie. Stanął nade mną i wyciągnął w moją stronę rękę, żebym mogła się podciągnąć i wstać z podłogi.
-Chyba tak, jest ciepło, chociaż założę adidasy. Czy idziemy do jakiegoś specjalnego miejsca?-zapytałam, stając naprzeciwko niego.
-Oj, do zdecydowanie specjalnego –uśmiechnął się tajemniczo i przyciągnął mnie do siebie. –Mamy do odhaczenia wszystkie pozycje z listy życzeń –powiedział normalnie, ale zaraz ściszył głos, by kolejne słowa trafiły już tylko i wyłącznie do mnie. –A przez ostatni czas naprawdę sporo fantazjowałem o wielu pozycjach, także skoro zgodziłaś się na wszystko, są w końcu moje imieniny, to musimy się zbierać. Aston czeka.
Odsunęliśmy się od siebie. Wciąż czułam jego gorący oddech przy mojej szyi. Nie miałam po co wykłócać się o znaczenie słowo „pozycja”. Mogłam pójść na ugodę. W końcu na tym też polega małżeństwo, prawda?
Marco wyglądał na bardzo opanowanego, niczego nie zdradzał swoją postawą. Może jedynie poprawił swoje spodenki, ale prawdopodobnie umknęło to uwadze Ann. Ja natomiast miałam wypieki na policzkach, musiałam skrzyżować nogi z podekscytowania, no i musiałam na koniec przygryźć wargę. To już nie umknęło czujnej detektyw Ann, no i opanowanie Marco też wziął szlag, oboje naprawdę już chcieliśmy wyjść z domu i wsiąść do naszego samochodu. Nie byłam pewna, czy którekolwiek z nas będzie na tyle silne, by najpierw postanowić dojechać na zaplanowane miejsce, ale kto wie. Marco uwielbia doprowadzać swoje plany do końca, kiedy wychodzi na jego, tak jak sobie krok po kroku zaplanował, bez przeciwności losu, więc może przy swojej determinacji będzie chronił swój plan nie tylko przede mną i moimi pragnieniami, które pewnie były bliźniaczo podobne do jego, ale przed samym sobą.
-Leć po te moje bluzy. Ja biorę koce i wychodzimy –polecił, unikając ze mną kontaktu wzrokowego, by bardziej się nie rozproszyć i nie zrobić czegoś głupiego przed żoną swojego przyjaciela i naszą córką. Iskry były wyczuwalne w powietrzu, które z sekundy na sekundy gęstniało, tlenu ubywało, musieliśmy trochę szybciej wdychać powietrze niż zwykle. Byliśmy ogniem, nasze przenośnie właśnie miały swoje kolejne odzwierciedlenie w rzeczywistości.
Pobiegłam na górę wprost do jego szafy, żeby odnaleźć dwie duże polarowe bluzy. Każda sekunda miała tu znaczenie. Nawet nie poprawiałam swojego wyglądu, wzięłam jedynie szczotkę do włosów, żeby w drodze powrotnej poprawić w lusterku ułożenie moich włosów, żeby chociaż mieć podstawy do wciskania kitu Ann, że byliśmy po prostu coś zjeść, a pozycje na liście to po prostu plan działania i życzenia imieninowe mojego męża. W sumie, to nawet nie byłoby aż takim odbiegnięciem od prawdy.
Gdy zeszłam na dół, Marco już stał gotowy przy drzwiach z dwoma grubymi kocami przewieszonymi przez rękę.
-Nie mają w restauracjach koców? –zapytała podejrzliwie Ann, marszcząc przy tym odrobinę nos.
-Większość czasu będziemy na świeżym powietrzu –wyjaśnił, a właściwie nawet trochę zbył ją, chcąc mnie mieć już na wyłączność.
-Bawcie się dobrze i o nic nie martwcie. Damy sobie z Mari radę –uśmiechnęła się ciepło.
-Dziękujemy, Ann. Jesteśmy twoimi dłużnikami –powiedziałam, wiążąc ostatnie sznurowadło. Marco właśnie całował Marisę w główkę na pożegnanie.
-Tak –zgodził się, zbliżając się do mnie z prędkością światła. Zgarnął kluczyki naszego ulubionego samochodu, a krótko po tym podniósł mnie i przerzucił sobie przez ramię. Pisnęłam zaskoczona i zamachałam w powietrzu nogami. –Pa Ann! –zawołał, zamykając za nami drzwi.
Winda jeszcze stała na naszym piętrze. Marco wcisnął przycisk otwierania się drzwi i dopiero w środku windy postawił mnie na podłodze.
-Proszę poczekać, pojadę z państwem! –zawołała sąsiadka z drugiego końca korytarza. Marco szybko wcisnął przycisk natychmiastowego zamykania się drzwi i poziom parkingu. Zachichotałam cicho.
-Moja urocza, najsłodsza Rose… Tylko ja tak cię mogę gryźć –westchnął niezadowolony, zbliżając się nagle bardzo blisko mnie. Pocałował mnie namiętnie, biorąc moje wargi w swoje władanie. Co kilka sekund przygryzał je tak, że byłam dosłownie na pograniczu bólu i przyjemności. Zaraz po tym jednak przejeżdżał po nich językiem, przez co moje ciało reagowało coraz intensywniej na każdy dotyk.
-Gdzie tak naprawdę jedziemy? –zapytałam z czystej ciekawości, gdy na chwilę odsunęliśmy się od siebie. Marco położył dłonie na dole mojej koszulki i podciągnął ją powoli do góry. –Ej, zwariowałeś? –zachichotałam, domyślając się, co chciał zrobić. Gdy koszulka znalazła się na wysokości górnej części mojej bielizny on przycisnął palec wskazujący do jednego konkretnego miejsca na moich żebrach. Zdziwiłam się i wychyliłam głowę, żeby dokładnie zobaczyć, co wskazuje. Jego palec spoczywał na wytatuowanym kłosie w całej kompozycji kwiatów i roślinek, niektórych nawet odbitych specjalnie do tatuażu. Wszystko w nim miało znaczenie, nie było ani jednego elementu, który nie kojarzyłby się nam z jakąś sytuacją. A kłos utkwił kiedyś w moich włosach i dopiero w domu pod prysznicem Marco wyciągnął go z moich włosów. Nawet nie poczułam, gdy wplątał się w nie na polanie, na której przeżywaliśmy chwile należące do tych niezapomnianych, na których samą myśl robi się gorąco.
-Polana? Ta sama?
-Musimy odrobić wczorajszy wieczór, dzisiejszy, no i jeśli nam starczy sił to jeszcze odrobimy kilka wieczorów, gdy nie byliśmy razem. –wytłumaczył, gładząc ostrożnie kontury odkalkowanej roślinki wytatuowanej na mojej skórze.
-Winda chyba się zatrzymała, powinniśmy wysiąść.
-Ja ją zatrzymałem –odparł wolno, nachylając się do mojej szyi. Przylgnął do niej ustami na kilka sekund, ale choć to tylko chwila, z moich ust wyrwało się ciche westchnięcie. –Pamiętasz jak kiedyś zatrzymałem windę, żebyś się przyznała, że nie jestem ci obojętny?
-Musiałam włączyć przycisk naszego piętra, żeby się do tego przyznać.
-A potem spędziliśmy ze sobą naszą pierwszą noc. I stwierdziliśmy, że to jest takie super, że musimy się pobrać –zaśmiał się i uśmiechnął szeroko
-O ile dobrze pamiętam, to było troszeczkę inaczej.
-To było dość dawno. O ile dobrze pamiętam, to jakoś trzy lata temu. Chyba za kilka dni będziemy mieli rocznicę naszej pierwszej nocy. Trzeba będzie to jakoś uczcić.
-Trzeba się zastanowić jak.
-Oj, trzeba –zaśmiał się i ponownie, bez pytania ani prośby, posiadł moje usta, tłamsząc je z żarem, jakby były najsłodszą i najpyszniejszą rzeczą na świecie. –Masz wybór, moja Rosalie. Możesz znów włączyć windę i tym samym przyznać się, że pragniesz mnie i chcesz spędzić ze mną całą resztę dzisiejszego dnia na cholernie dobrym seksie na kocu na polanie, mając na względzie wszystkie pozycje..oczywiście pozycje na mojej imieninowej liście.. A jak po trzydziestu sekundach tego nie zrobisz, to idziesz oglądać Teletubisie z Marisą i idziesz spać.
-Muszę się zastanowić. Teletubisie są poważną konkurencją… -udałam, że się zastanawiam, ale natychmiast napotkałam jego poważne, karcące spojrzenie, więc zaśmiałam się cichutko i wciąż utrzymując z nim kontakt wzrokowy, uruchomiłam windę w dół.
-Jeśli nie masz ochoty.
-Wystarczy już żartów. Marisa nie ogląda Teletubisiów na całe szczęście i chociaż kocham ją najmocniej jak potrafię, mój mąż ma imieniny, a ja obiecałam zrealizować wszystkie jego wymarzone pozycje z listy. I jeszcze do niedawna myślałam, że wypiszesz tam „Rose zrobi mi na kolację spaghetti”, „Zmuszę ją do zagrania w Fifę albo Call of duty”…
Marco wyglądał naprawdę na zadowolonego. Nawet nie musiał mi nic mówić, a wiedziałam, że spędził naprawdę udany czas z dwójką swoich przyjaciół. A teraz był szczęśliwy, bo będzie mógł spędzić czas ze mną i z naszym skarbem. Tego też byłam pewna. Zdjął buty i od razu podszedł do Marisy, która rysowała kredkami kolejne pętelki, kreski i kropki na kartce.
-Dzień dobry, moja kochana córeczko –powiedział z czułością, obejmując ją od tyłu i zaczął obsypywać buziakami, przez co Mari zaczęła głośno piszczeć i się śmiać. –Bawicie się z mamą i ciocią?
-Tak! –odpowiedziała z uśmiechem, wracając do swoich rysunków.
-Kochanie, gotowa do wyjścia? –zwrócił się już tym razem do mnie. Stanął nade mną i wyciągnął w moją stronę rękę, żebym mogła się podciągnąć i wstać z podłogi.
-Chyba tak, jest ciepło, chociaż założę adidasy. Czy idziemy do jakiegoś specjalnego miejsca?-zapytałam, stając naprzeciwko niego.
-Oj, do zdecydowanie specjalnego –uśmiechnął się tajemniczo i przyciągnął mnie do siebie. –Mamy do odhaczenia wszystkie pozycje z listy życzeń –powiedział normalnie, ale zaraz ściszył głos, by kolejne słowa trafiły już tylko i wyłącznie do mnie. –A przez ostatni czas naprawdę sporo fantazjowałem o wielu pozycjach, także skoro zgodziłaś się na wszystko, są w końcu moje imieniny, to musimy się zbierać. Aston czeka.
Odsunęliśmy się od siebie. Wciąż czułam jego gorący oddech przy mojej szyi. Nie miałam po co wykłócać się o znaczenie słowo „pozycja”. Mogłam pójść na ugodę. W końcu na tym też polega małżeństwo, prawda?
Marco wyglądał na bardzo opanowanego, niczego nie zdradzał swoją postawą. Może jedynie poprawił swoje spodenki, ale prawdopodobnie umknęło to uwadze Ann. Ja natomiast miałam wypieki na policzkach, musiałam skrzyżować nogi z podekscytowania, no i musiałam na koniec przygryźć wargę. To już nie umknęło czujnej detektyw Ann, no i opanowanie Marco też wziął szlag, oboje naprawdę już chcieliśmy wyjść z domu i wsiąść do naszego samochodu. Nie byłam pewna, czy którekolwiek z nas będzie na tyle silne, by najpierw postanowić dojechać na zaplanowane miejsce, ale kto wie. Marco uwielbia doprowadzać swoje plany do końca, kiedy wychodzi na jego, tak jak sobie krok po kroku zaplanował, bez przeciwności losu, więc może przy swojej determinacji będzie chronił swój plan nie tylko przede mną i moimi pragnieniami, które pewnie były bliźniaczo podobne do jego, ale przed samym sobą.
-Leć po te moje bluzy. Ja biorę koce i wychodzimy –polecił, unikając ze mną kontaktu wzrokowego, by bardziej się nie rozproszyć i nie zrobić czegoś głupiego przed żoną swojego przyjaciela i naszą córką. Iskry były wyczuwalne w powietrzu, które z sekundy na sekundy gęstniało, tlenu ubywało, musieliśmy trochę szybciej wdychać powietrze niż zwykle. Byliśmy ogniem, nasze przenośnie właśnie miały swoje kolejne odzwierciedlenie w rzeczywistości.
Pobiegłam na górę wprost do jego szafy, żeby odnaleźć dwie duże polarowe bluzy. Każda sekunda miała tu znaczenie. Nawet nie poprawiałam swojego wyglądu, wzięłam jedynie szczotkę do włosów, żeby w drodze powrotnej poprawić w lusterku ułożenie moich włosów, żeby chociaż mieć podstawy do wciskania kitu Ann, że byliśmy po prostu coś zjeść, a pozycje na liście to po prostu plan działania i życzenia imieninowe mojego męża. W sumie, to nawet nie byłoby aż takim odbiegnięciem od prawdy.
Gdy zeszłam na dół, Marco już stał gotowy przy drzwiach z dwoma grubymi kocami przewieszonymi przez rękę.
-Nie mają w restauracjach koców? –zapytała podejrzliwie Ann, marszcząc przy tym odrobinę nos.
-Większość czasu będziemy na świeżym powietrzu –wyjaśnił, a właściwie nawet trochę zbył ją, chcąc mnie mieć już na wyłączność.
-Bawcie się dobrze i o nic nie martwcie. Damy sobie z Mari radę –uśmiechnęła się ciepło.
-Dziękujemy, Ann. Jesteśmy twoimi dłużnikami –powiedziałam, wiążąc ostatnie sznurowadło. Marco właśnie całował Marisę w główkę na pożegnanie.
-Tak –zgodził się, zbliżając się do mnie z prędkością światła. Zgarnął kluczyki naszego ulubionego samochodu, a krótko po tym podniósł mnie i przerzucił sobie przez ramię. Pisnęłam zaskoczona i zamachałam w powietrzu nogami. –Pa Ann! –zawołał, zamykając za nami drzwi.
Winda jeszcze stała na naszym piętrze. Marco wcisnął przycisk otwierania się drzwi i dopiero w środku windy postawił mnie na podłodze.
-Proszę poczekać, pojadę z państwem! –zawołała sąsiadka z drugiego końca korytarza. Marco szybko wcisnął przycisk natychmiastowego zamykania się drzwi i poziom parkingu. Zachichotałam cicho.
-Moja urocza, najsłodsza Rose… Tylko ja tak cię mogę gryźć –westchnął niezadowolony, zbliżając się nagle bardzo blisko mnie. Pocałował mnie namiętnie, biorąc moje wargi w swoje władanie. Co kilka sekund przygryzał je tak, że byłam dosłownie na pograniczu bólu i przyjemności. Zaraz po tym jednak przejeżdżał po nich językiem, przez co moje ciało reagowało coraz intensywniej na każdy dotyk.
-Gdzie tak naprawdę jedziemy? –zapytałam z czystej ciekawości, gdy na chwilę odsunęliśmy się od siebie. Marco położył dłonie na dole mojej koszulki i podciągnął ją powoli do góry. –Ej, zwariowałeś? –zachichotałam, domyślając się, co chciał zrobić. Gdy koszulka znalazła się na wysokości górnej części mojej bielizny on przycisnął palec wskazujący do jednego konkretnego miejsca na moich żebrach. Zdziwiłam się i wychyliłam głowę, żeby dokładnie zobaczyć, co wskazuje. Jego palec spoczywał na wytatuowanym kłosie w całej kompozycji kwiatów i roślinek, niektórych nawet odbitych specjalnie do tatuażu. Wszystko w nim miało znaczenie, nie było ani jednego elementu, który nie kojarzyłby się nam z jakąś sytuacją. A kłos utkwił kiedyś w moich włosach i dopiero w domu pod prysznicem Marco wyciągnął go z moich włosów. Nawet nie poczułam, gdy wplątał się w nie na polanie, na której przeżywaliśmy chwile należące do tych niezapomnianych, na których samą myśl robi się gorąco.
-Polana? Ta sama?
-Musimy odrobić wczorajszy wieczór, dzisiejszy, no i jeśli nam starczy sił to jeszcze odrobimy kilka wieczorów, gdy nie byliśmy razem. –wytłumaczył, gładząc ostrożnie kontury odkalkowanej roślinki wytatuowanej na mojej skórze.
-Winda chyba się zatrzymała, powinniśmy wysiąść.
-Ja ją zatrzymałem –odparł wolno, nachylając się do mojej szyi. Przylgnął do niej ustami na kilka sekund, ale choć to tylko chwila, z moich ust wyrwało się ciche westchnięcie. –Pamiętasz jak kiedyś zatrzymałem windę, żebyś się przyznała, że nie jestem ci obojętny?
-Musiałam włączyć przycisk naszego piętra, żeby się do tego przyznać.
-A potem spędziliśmy ze sobą naszą pierwszą noc. I stwierdziliśmy, że to jest takie super, że musimy się pobrać –zaśmiał się i uśmiechnął szeroko
-O ile dobrze pamiętam, to było troszeczkę inaczej.
-To było dość dawno. O ile dobrze pamiętam, to jakoś trzy lata temu. Chyba za kilka dni będziemy mieli rocznicę naszej pierwszej nocy. Trzeba będzie to jakoś uczcić.
-Trzeba się zastanowić jak.
-Oj, trzeba –zaśmiał się i ponownie, bez pytania ani prośby, posiadł moje usta, tłamsząc je z żarem, jakby były najsłodszą i najpyszniejszą rzeczą na świecie. –Masz wybór, moja Rosalie. Możesz znów włączyć windę i tym samym przyznać się, że pragniesz mnie i chcesz spędzić ze mną całą resztę dzisiejszego dnia na cholernie dobrym seksie na kocu na polanie, mając na względzie wszystkie pozycje..oczywiście pozycje na mojej imieninowej liście.. A jak po trzydziestu sekundach tego nie zrobisz, to idziesz oglądać Teletubisie z Marisą i idziesz spać.
-Muszę się zastanowić. Teletubisie są poważną konkurencją… -udałam, że się zastanawiam, ale natychmiast napotkałam jego poważne, karcące spojrzenie, więc zaśmiałam się cichutko i wciąż utrzymując z nim kontakt wzrokowy, uruchomiłam windę w dół.
-Jeśli nie masz ochoty.
-Wystarczy już żartów. Marisa nie ogląda Teletubisiów na całe szczęście i chociaż kocham ją najmocniej jak potrafię, mój mąż ma imieniny, a ja obiecałam zrealizować wszystkie jego wymarzone pozycje z listy. I jeszcze do niedawna myślałam, że wypiszesz tam „Rose zrobi mi na kolację spaghetti”, „Zmuszę ją do zagrania w Fifę albo Call of duty”…
Marco zaśmiał się szczerze, objął mnie mocno ramieniem i
pocałował w policzek.
-Na wszystko mamy czas. Dzisiaj marzysz mi się ty wśród pięknych kwiatów, zielonej trawy, kłosów, o zachodzie słońca… Jest też wersja mniej romantyczna, którą zawsze widzę, prowadząc Astona. Nie wiem, czy to dobre posunięcie, by to odświeżać… Ale jestem w stanie zaryzykować.
-Idę w to –zgodziłam się i zaczęłam rozglądać po naszym parkingu. Tak, specjalnie wykupiony zabudowany garaż specjalnie na dawno niejeżdżonego czarnego Astona Martina. Marco przytrzymał mi drzwi, żebym mogła wsiąść do środka, a zaraz potem do mnie dołączył, wrzucając najpierw koce i bluzy do bagażnika. Wyruszyliśmy z największą dopuszczalną prędkością z osiedla i ruszyliśmy gdzieś na nieznane mi obrzeża Dortmundu, chcąc jak najszybciej już być na miejscu. Wariacko siebie potrzebowaliśmy. Nie tylko po wczorajszej trudnej rozmowie i naszej jednej z wielu lekcji życia. My po prostu zawsze pragnęliśmy bliskości, niekoniecznie tylko tej fizycznej, lecz każdej bliskości, w każdym tego słowa znaczeniu, każdej interpretacji, metaforze, hiperboli, czy czymś jeszcze, kto co sobie jeszcze wymyśli. Chcieliśmy być razem, zawsze, nieustannie, w każdy sposób, odkrywając siebie wzajemnie, poznając się, kochając jeszcze mocniej i zakochując się wciąż od nowa i od nowa, budując coraz trwalszą, dojrzalszą, poważniejszą relację w całym jej byciu zwariowaną, nieobliczalną, niezniszczalną, gorącą, żywiołową, płomienną… Jak ogień. Jak my.
-Na wszystko mamy czas. Dzisiaj marzysz mi się ty wśród pięknych kwiatów, zielonej trawy, kłosów, o zachodzie słońca… Jest też wersja mniej romantyczna, którą zawsze widzę, prowadząc Astona. Nie wiem, czy to dobre posunięcie, by to odświeżać… Ale jestem w stanie zaryzykować.
-Idę w to –zgodziłam się i zaczęłam rozglądać po naszym parkingu. Tak, specjalnie wykupiony zabudowany garaż specjalnie na dawno niejeżdżonego czarnego Astona Martina. Marco przytrzymał mi drzwi, żebym mogła wsiąść do środka, a zaraz potem do mnie dołączył, wrzucając najpierw koce i bluzy do bagażnika. Wyruszyliśmy z największą dopuszczalną prędkością z osiedla i ruszyliśmy gdzieś na nieznane mi obrzeża Dortmundu, chcąc jak najszybciej już być na miejscu. Wariacko siebie potrzebowaliśmy. Nie tylko po wczorajszej trudnej rozmowie i naszej jednej z wielu lekcji życia. My po prostu zawsze pragnęliśmy bliskości, niekoniecznie tylko tej fizycznej, lecz każdej bliskości, w każdym tego słowa znaczeniu, każdej interpretacji, metaforze, hiperboli, czy czymś jeszcze, kto co sobie jeszcze wymyśli. Chcieliśmy być razem, zawsze, nieustannie, w każdy sposób, odkrywając siebie wzajemnie, poznając się, kochając jeszcze mocniej i zakochując się wciąż od nowa i od nowa, budując coraz trwalszą, dojrzalszą, poważniejszą relację w całym jej byciu zwariowaną, nieobliczalną, niezniszczalną, gorącą, żywiołową, płomienną… Jak ogień. Jak my.
***
Leżeliśmy na kocu wtuleni w siebie, szczęśliwi, zmęczeni,
upojeni miłością. Miałam na sobie jedynie dużą bluzę Marco, on chociaż miał
trochę siły, by odszukać swoje bokserki, moja bielizna jednak została gdzieś
rzucona i nie miałam pojęcia, czy jeszcze kiedyś ją zobaczę na oczy.
Obejmowaliśmy się ciasno, od czasu do czasu skradaliśmy sobie długie, leniwe
pocałunki. Gładziłam delikatnie jego policzek, zamykał oczy z przyjemności,
mruczał coś pod nosem i jeszcze mocniej mnie do siebie przyciągnął.
-Jak ci się podobały twoje imieniny?
-Cholernie bardzo –przyznał, uśmiechając się leniwie. –Szczególnie wtedy, kiedy tu przyjechaliśmy. Nie masz konkurencji Rose, niezależnie jak by dobrze spędzało mi się czas z przyjaciółmi, to kiedy wracam do ciebie i do naszej księżniczki… Nawet gdybyśmy naprawdę siedzieli przed telewizorem i oglądali ogłupiające bajki we trójkę, spędziłbym najlepsze imieniny.
-Oj już nie słodź. Ja się cieszę, że miałeś trochę oderwania od życia codziennego.
-Ty chyba też, prawda?
-Nie mam siły się ruszyć, a gdybym się ruszyła, wszystko by mnie bolało.
-Cóż… Przykro mi –zaśmiał się specjalnie, ale dostrzegając moje oburzone spojrzenie od razu czule mnie pocałował. –Nikt by mi nie uwierzył, że mam taką cudowną żonę. Chcesz jeszcze trochę sałatki?
-Nie, najadłam się wystarczająco. Chyba sobie wyrobię kartę stałego klienta w bistro Meli.
-Jak minął twój dzień?
-Babskie plotki i zabawa z Marisą. Miałyśmy z Ann trochę czasu dla siebie, Marisa sama sobie rysowała, w swojej kuchni robiła różne dania i przynosiła nam, żebyśmy spróbowały. Wzięła mój pasek do spodni, musiałam go zawiązać pluszowemu pieskowi na szyję i chodziła z nim dookoła pokoju i rzucała pluszową marchewką, żeby piesek zaaportował. Dostałam od Ann urodzinowy prezent. Wiesz, że całkiem zapomniałam, że moje urodziny są już pojutrze?
-Przypomniałbym ci. Podobał ci się prezent?
-Bardzo. Mam też zrobić swoją listę?
-Nie wymyślisz nic więcej niż wymyśliłem ja –odpowiedział dumnie. Przewróciłam oczami i zaśmiałam się cicho, chociaż może Marco miał rację. Ziewnęłam, chowając buzię przy szyi Marco. Spokojnie głaskał mnie po plecach, a ja robiłam się coraz bardziej senna. Doszłam do wniosku, że nigdy nie będziemy w stanie opanować się w tym miejscu i zrobić tego na spokojnie, raz, delikatnie… Zwłaszcza po naszej kłótni musieliśmy odreagować w taki a nie inny sposób, i choć czasem był szaleńczy i wręcz morderczy, to wyczerpanie i senność wcale nie były takie złe. Teraz naprawdę zamknęliśmy tą sprawę, pokazując, jak bardzo siebie pragniemy, ufamy sobie i nic ani nikt nas nie rozdzieli.
-Musimy wracać? –zapytałam.
-Odpocznij troszkę. Przeprosiłbym cię, że aż tak… W sumie to nie tylko mnie poniosło. I niczego nie żałuję. Jedynie przykro mi, że cię boli, ale z drugiej strony, przejdzie, a do tego czasu będziesz doskonale mnie pamiętać. A jak przejdzie, to z chęcią to powtórzę.
-Kocham cię, Marco. Kocham najmocniej na świecie-wyznałam, spoglądając uważnie w jego oczy. Jak zawsze, gdy to mówiłam, jego oczy błysnęły szczęśliwe. Chyba też był trochę jednak zmęczony.
-Moja piękna żona. Ciepło ci?
-Chcesz mi zaoferować swoją bluzę? Nie wiem czy dałabym radę powstrzymać lecącą ślinkę. Ciepło mi.
Marco zaśmiał się i pogłaskał mnie czule po włosach.
-Myślisz, że dobrze robimy? Co chwila gdzieś wychodzimy, Marisa jest raz u dziadków, teraz z Ann… Nie masz poczucia, że powinniśmy być z nią cały czas?
-Nic złego nie dzieje się Marisie. Ona kocha swoich dziadków, a Jürgen i Ulla w przyszłym tygodniu wylatują do Liverpoolu i długo się z nią nie zobaczą. Bardzo dobrze zna też Mario i Ann, Ann uwielbia się z nią bawić. Wiem, że też starają się o dziecko i to smutne, że napotkali problemy, ale czy Marisa nie sprawia, że wszyscy dookoła się uśmiechają? Jesteśmy jej rodzicami i spędzamy większość naszego czasu razem z nią, myślimy o niej, kochamy i pragniemy, żeby zawsze było jej jak najlepiej. Ale jesteśmy jeszcze młodzi, czasem potrzebujemy czasu tylko dla siebie. Straciliśmy dość czasu, teraz musimy to odbudować. Pamiętasz, co mówiłaś mi o tańcu? Dzięki temu będziemy coraz lepsi, silniejsi, Marisa będzie to czuła… Ja wiem, że tyle samo czasu co z tobą straciłem z nią, ale… Jesteśmy jej rodzicami, podstawą wszystkiego, naszego związku, małżeństwa..
-Chcesz przez to powiedzieć, że jeśli nie ułożą się sprawy między nami, nie będziemy potrafili być dobrymi, zgranymi rodzicami?
-Coś w tym stylu. Jesteś najcudowniejszą mamą pod słońcem, i ja się dobrze czuję w roli taty. Ale wczoraj potrzebowaliśmy czasu dla siebie, wiedziałem, że nie możemy dyskutować na tak ważny temat, zabawiając przy tym naszą córkę. No i teraz też to nie byłby dobry pomysł. Wszyscy rodzice mają czasem wychodne i to jest całkowicie zrozumiałe. Mamy przyjaciół i przyszywanych dziadków, moich rodziców i siostry, na których możemy zawsze i wszędzie liczyć. Bardziej miałbym wyrzuty, gdyby zostawała pod opieką jakiejś obcej osoby, której nie znamy. A tak? Cały czas jest ze swoją rodziną. Kocham Marisę, jest naszą przecudowną córeczką, ale czasem potrzebuję czasu sam na sam z jej mamusią i tak już będzie. Będę cię zabierać na randki. Wiem, że jak przyjdzie sezon czasu będzie troszeczkę mniej, ale dlatego właśnie będziemy razem wychodzić, raz we trójkę, a innym razem tylko ty i ja, kino, kolacja, łąka…
-Dziękuję. Potrzebowałam to usłyszeć.
-Moje siostry też sobie wzajemnie podrzucały sobie co chwila dzieciaki, mnie też, więc teraz moja kolej. To nic złego mieć dla siebie trochę czasu sam na sam. Jeśli chcesz, zrobimy sobie jutro dzień z Marisą.
-Mam na rano spotkanie z panią psycholog, pamiętasz?
-Ale to rano. Poproszę Mario, żeby wziął mnie i Marisę, żeby po ciebie przyjechać, pojedziemy razem do salonu wreszcie kupić auto, bo dzisiaj zarezerwowałem już dokładnie takie jakie chciałem i jutro już będzie do odebrania. Pojedziemy wtedy już we trójkę do sklepu, musimy kupić trochę większy fotelik dla Marisy, bo zaraz wyrośnie z tego, który ma. I wtedy pojedziemy do zoo, zjemy tam też jakiś obiad.
-Marisa będzie w siódmym niebie –uśmiechnęłam się i pocałowałam go czule w usta. To był idealny pomysł.
-Zwłaszcza, że planuje zostać farmerem. Tam jest małe zoo, gdzie można karmić kozy i owce listkami…
-Nie jest za mała?
-Da sobie radę. Będziemy przecież przy niej.
-Wiem. Tak szybko znalazłeś już nowy samochód?
-Już dawno mi się podobał ma wyść w lutym, ale miałem tamten, więc nie chciałem bez sensu sobie wymieniać samochodów jak rękawiczek. Ale skoro dałaś mi pierwszy lepszy pretekst, skorzystałem. Mechanik potrzebuje jeszcze trzech dni na dopracowanie go, ale już szuka kupców. To naprawdę równy gość, wiem, że wynegocjuje najwyższą cenę i przyszli nabywcy przepłacą sowicie… Hej, zasypiesz?
-Nie, nie, słucham –oprzytomniałam i uśmiechnęłam się lekko. –Potrzebuje kilka dni na dopracowanie go, ale już szuka kupców.
-Mhm –roześmiał się i przytulił swój policzek do mojego. Słońce właśnie znikało na horyzoncie, świerszcze na polanie głośno grały, zwiastując kolejny, ciepły dzień. Prawdopodobnie w niedalekim lesie była jakaś niewielka sadzawka, bo słyszeliśmy z dala rechotanie żab. Piękne miejsce, wysokie trawy, zasiane przypadkowo kłosy zbóż, maki, chabry…I to piękne różowe słońce na horyzoncie, od którego chmury przejęły różowe, pomarańczowe i złote odcienie. Mogłam oglądać tu takie zachody słońca zawsze.
-Marisa pokochałaby to miejsce –stwierdziłam. Marco zamyślił się chwilę, popatrzył na zachodzące słońce i kiwnął głową, zgadzając się ze mną.-Wracamy do domku? Jutro będzie naprawdę długi dzień.
-Chcę jeszcze popatrzeć na zachód słońca. Śpij, zaopiekuję się tobą.
-To ja popatrzę na ciebie. Twoja twarz jest pięknie oświetlona. No i włosy.. Idealnie rudy kolor.
-Ja ci dam rudy –zaśmiał się i bezceremonialnie dał mi klapsa.
-Ała, bolało!
-Bo miało –prychnął, nie zdejmując nawet dłoni z moich pośladków. –Tak naprawdę też pięknie wyglądasz w tych promieniach słońca.
-Chcesz iść jutro ze mną do psychologa? Dwubiegunowość? Najpierw dajesz mi klapsy, a zaraz później prawisz komplementy…
-Masz po prostu świetny tyłek. A jak już mówiłem, wykorzystuję każdą możliwą okazję –zaśmiał się szczerze i pocałował mnie, jak się domyślałam trochę na przeprosiny.
Przytuliliśmy się do siebie i patrzyliśmy sobie w oczy. Nie było nam zimno, bluzy były ciepłe, sami też grzaliśmy się będąc w uścisku, Marco też odrobinę nakrył nasze splecione nogi kocem, który leżał na wierzchu.
Ukołysana dźwiękami przyrody i moim ukochanym, męskim zapachem, jako pierwsza zamknęłam oczy i odpłynęłam w sen, w moim ukochanym miejscu. I z całą miłością do tej polany, moim ukochanym miejscem były i zawsze będą silne ramiona mojego męża.
-Jak ci się podobały twoje imieniny?
-Cholernie bardzo –przyznał, uśmiechając się leniwie. –Szczególnie wtedy, kiedy tu przyjechaliśmy. Nie masz konkurencji Rose, niezależnie jak by dobrze spędzało mi się czas z przyjaciółmi, to kiedy wracam do ciebie i do naszej księżniczki… Nawet gdybyśmy naprawdę siedzieli przed telewizorem i oglądali ogłupiające bajki we trójkę, spędziłbym najlepsze imieniny.
-Oj już nie słodź. Ja się cieszę, że miałeś trochę oderwania od życia codziennego.
-Ty chyba też, prawda?
-Nie mam siły się ruszyć, a gdybym się ruszyła, wszystko by mnie bolało.
-Cóż… Przykro mi –zaśmiał się specjalnie, ale dostrzegając moje oburzone spojrzenie od razu czule mnie pocałował. –Nikt by mi nie uwierzył, że mam taką cudowną żonę. Chcesz jeszcze trochę sałatki?
-Nie, najadłam się wystarczająco. Chyba sobie wyrobię kartę stałego klienta w bistro Meli.
-Jak minął twój dzień?
-Babskie plotki i zabawa z Marisą. Miałyśmy z Ann trochę czasu dla siebie, Marisa sama sobie rysowała, w swojej kuchni robiła różne dania i przynosiła nam, żebyśmy spróbowały. Wzięła mój pasek do spodni, musiałam go zawiązać pluszowemu pieskowi na szyję i chodziła z nim dookoła pokoju i rzucała pluszową marchewką, żeby piesek zaaportował. Dostałam od Ann urodzinowy prezent. Wiesz, że całkiem zapomniałam, że moje urodziny są już pojutrze?
-Przypomniałbym ci. Podobał ci się prezent?
-Bardzo. Mam też zrobić swoją listę?
-Nie wymyślisz nic więcej niż wymyśliłem ja –odpowiedział dumnie. Przewróciłam oczami i zaśmiałam się cicho, chociaż może Marco miał rację. Ziewnęłam, chowając buzię przy szyi Marco. Spokojnie głaskał mnie po plecach, a ja robiłam się coraz bardziej senna. Doszłam do wniosku, że nigdy nie będziemy w stanie opanować się w tym miejscu i zrobić tego na spokojnie, raz, delikatnie… Zwłaszcza po naszej kłótni musieliśmy odreagować w taki a nie inny sposób, i choć czasem był szaleńczy i wręcz morderczy, to wyczerpanie i senność wcale nie były takie złe. Teraz naprawdę zamknęliśmy tą sprawę, pokazując, jak bardzo siebie pragniemy, ufamy sobie i nic ani nikt nas nie rozdzieli.
-Musimy wracać? –zapytałam.
-Odpocznij troszkę. Przeprosiłbym cię, że aż tak… W sumie to nie tylko mnie poniosło. I niczego nie żałuję. Jedynie przykro mi, że cię boli, ale z drugiej strony, przejdzie, a do tego czasu będziesz doskonale mnie pamiętać. A jak przejdzie, to z chęcią to powtórzę.
-Kocham cię, Marco. Kocham najmocniej na świecie-wyznałam, spoglądając uważnie w jego oczy. Jak zawsze, gdy to mówiłam, jego oczy błysnęły szczęśliwe. Chyba też był trochę jednak zmęczony.
-Moja piękna żona. Ciepło ci?
-Chcesz mi zaoferować swoją bluzę? Nie wiem czy dałabym radę powstrzymać lecącą ślinkę. Ciepło mi.
Marco zaśmiał się i pogłaskał mnie czule po włosach.
-Myślisz, że dobrze robimy? Co chwila gdzieś wychodzimy, Marisa jest raz u dziadków, teraz z Ann… Nie masz poczucia, że powinniśmy być z nią cały czas?
-Nic złego nie dzieje się Marisie. Ona kocha swoich dziadków, a Jürgen i Ulla w przyszłym tygodniu wylatują do Liverpoolu i długo się z nią nie zobaczą. Bardzo dobrze zna też Mario i Ann, Ann uwielbia się z nią bawić. Wiem, że też starają się o dziecko i to smutne, że napotkali problemy, ale czy Marisa nie sprawia, że wszyscy dookoła się uśmiechają? Jesteśmy jej rodzicami i spędzamy większość naszego czasu razem z nią, myślimy o niej, kochamy i pragniemy, żeby zawsze było jej jak najlepiej. Ale jesteśmy jeszcze młodzi, czasem potrzebujemy czasu tylko dla siebie. Straciliśmy dość czasu, teraz musimy to odbudować. Pamiętasz, co mówiłaś mi o tańcu? Dzięki temu będziemy coraz lepsi, silniejsi, Marisa będzie to czuła… Ja wiem, że tyle samo czasu co z tobą straciłem z nią, ale… Jesteśmy jej rodzicami, podstawą wszystkiego, naszego związku, małżeństwa..
-Chcesz przez to powiedzieć, że jeśli nie ułożą się sprawy między nami, nie będziemy potrafili być dobrymi, zgranymi rodzicami?
-Coś w tym stylu. Jesteś najcudowniejszą mamą pod słońcem, i ja się dobrze czuję w roli taty. Ale wczoraj potrzebowaliśmy czasu dla siebie, wiedziałem, że nie możemy dyskutować na tak ważny temat, zabawiając przy tym naszą córkę. No i teraz też to nie byłby dobry pomysł. Wszyscy rodzice mają czasem wychodne i to jest całkowicie zrozumiałe. Mamy przyjaciół i przyszywanych dziadków, moich rodziców i siostry, na których możemy zawsze i wszędzie liczyć. Bardziej miałbym wyrzuty, gdyby zostawała pod opieką jakiejś obcej osoby, której nie znamy. A tak? Cały czas jest ze swoją rodziną. Kocham Marisę, jest naszą przecudowną córeczką, ale czasem potrzebuję czasu sam na sam z jej mamusią i tak już będzie. Będę cię zabierać na randki. Wiem, że jak przyjdzie sezon czasu będzie troszeczkę mniej, ale dlatego właśnie będziemy razem wychodzić, raz we trójkę, a innym razem tylko ty i ja, kino, kolacja, łąka…
-Dziękuję. Potrzebowałam to usłyszeć.
-Moje siostry też sobie wzajemnie podrzucały sobie co chwila dzieciaki, mnie też, więc teraz moja kolej. To nic złego mieć dla siebie trochę czasu sam na sam. Jeśli chcesz, zrobimy sobie jutro dzień z Marisą.
-Mam na rano spotkanie z panią psycholog, pamiętasz?
-Ale to rano. Poproszę Mario, żeby wziął mnie i Marisę, żeby po ciebie przyjechać, pojedziemy razem do salonu wreszcie kupić auto, bo dzisiaj zarezerwowałem już dokładnie takie jakie chciałem i jutro już będzie do odebrania. Pojedziemy wtedy już we trójkę do sklepu, musimy kupić trochę większy fotelik dla Marisy, bo zaraz wyrośnie z tego, który ma. I wtedy pojedziemy do zoo, zjemy tam też jakiś obiad.
-Marisa będzie w siódmym niebie –uśmiechnęłam się i pocałowałam go czule w usta. To był idealny pomysł.
-Zwłaszcza, że planuje zostać farmerem. Tam jest małe zoo, gdzie można karmić kozy i owce listkami…
-Nie jest za mała?
-Da sobie radę. Będziemy przecież przy niej.
-Wiem. Tak szybko znalazłeś już nowy samochód?
-Już dawno mi się podobał ma wyść w lutym, ale miałem tamten, więc nie chciałem bez sensu sobie wymieniać samochodów jak rękawiczek. Ale skoro dałaś mi pierwszy lepszy pretekst, skorzystałem. Mechanik potrzebuje jeszcze trzech dni na dopracowanie go, ale już szuka kupców. To naprawdę równy gość, wiem, że wynegocjuje najwyższą cenę i przyszli nabywcy przepłacą sowicie… Hej, zasypiesz?
-Nie, nie, słucham –oprzytomniałam i uśmiechnęłam się lekko. –Potrzebuje kilka dni na dopracowanie go, ale już szuka kupców.
-Mhm –roześmiał się i przytulił swój policzek do mojego. Słońce właśnie znikało na horyzoncie, świerszcze na polanie głośno grały, zwiastując kolejny, ciepły dzień. Prawdopodobnie w niedalekim lesie była jakaś niewielka sadzawka, bo słyszeliśmy z dala rechotanie żab. Piękne miejsce, wysokie trawy, zasiane przypadkowo kłosy zbóż, maki, chabry…I to piękne różowe słońce na horyzoncie, od którego chmury przejęły różowe, pomarańczowe i złote odcienie. Mogłam oglądać tu takie zachody słońca zawsze.
-Marisa pokochałaby to miejsce –stwierdziłam. Marco zamyślił się chwilę, popatrzył na zachodzące słońce i kiwnął głową, zgadzając się ze mną.-Wracamy do domku? Jutro będzie naprawdę długi dzień.
-Chcę jeszcze popatrzeć na zachód słońca. Śpij, zaopiekuję się tobą.
-To ja popatrzę na ciebie. Twoja twarz jest pięknie oświetlona. No i włosy.. Idealnie rudy kolor.
-Ja ci dam rudy –zaśmiał się i bezceremonialnie dał mi klapsa.
-Ała, bolało!
-Bo miało –prychnął, nie zdejmując nawet dłoni z moich pośladków. –Tak naprawdę też pięknie wyglądasz w tych promieniach słońca.
-Chcesz iść jutro ze mną do psychologa? Dwubiegunowość? Najpierw dajesz mi klapsy, a zaraz później prawisz komplementy…
-Masz po prostu świetny tyłek. A jak już mówiłem, wykorzystuję każdą możliwą okazję –zaśmiał się szczerze i pocałował mnie, jak się domyślałam trochę na przeprosiny.
Przytuliliśmy się do siebie i patrzyliśmy sobie w oczy. Nie było nam zimno, bluzy były ciepłe, sami też grzaliśmy się będąc w uścisku, Marco też odrobinę nakrył nasze splecione nogi kocem, który leżał na wierzchu.
Ukołysana dźwiękami przyrody i moim ukochanym, męskim zapachem, jako pierwsza zamknęłam oczy i odpłynęłam w sen, w moim ukochanym miejscu. I z całą miłością do tej polany, moim ukochanym miejscem były i zawsze będą silne ramiona mojego męża.
***
Poczułam, że jestem niesiona. Wtuliłam się mocniej w Marco.
-Wracamy do domu?
-Już jesteśmy w mieszkaniu, królewno –odpowiedział czule.
Zamrugałam oczami i rozejrzałam się dookoła. Ann i Mario siedzieli przytuleni na naszej kanapie. Ann przysnęła na ramieniu swojego męża, Mario oglądał ściszoną telewizję, ale teraz się oderwał i pomachał do mnie, szczerząc się szeroko.
-Hej –mruknęłam zaspana. Złapałam Marco za szyję, żeby zejść i pójść o własnych siłach do sypialni, ale on jeszcze mocniej mnie chwycił.
-Zaniosę cię, śpij jesteś wyczerpana.
-Chcę wziąć prysznic, rano nie będę miała czasu.
-To poczekaj na mnie. Wygonię towarzystwo, weźmiemy prysznic razem. Zaczynamy dzień wspólnym prysznicem, kończymy.. –stwierdził, wchodząc na górę po schodach. Otworzyłam szerzej oczy i uśmiechnęłam się lekko.
-Tylko proszę, bez podtekstów. Gąbka, mydło, szampon, ręcznik.
-Niczego innego nie miałem na myśli –powiedział poważnie i ułożył mnie ostrożnie na naszym łóżku.
-Podziękuj im ode mnie. I zapytaj Mario o podwiezienie do salonu samochodów.
-Mhmm. Zaraz przyjdę.
Kiwnęłam głową i wtuliłam się w poduszkę, czekając aż do powrotu mojego męża. To był naprawdę męczący dzień.
-Wracamy do domu?
-Już jesteśmy w mieszkaniu, królewno –odpowiedział czule.
Zamrugałam oczami i rozejrzałam się dookoła. Ann i Mario siedzieli przytuleni na naszej kanapie. Ann przysnęła na ramieniu swojego męża, Mario oglądał ściszoną telewizję, ale teraz się oderwał i pomachał do mnie, szczerząc się szeroko.
-Hej –mruknęłam zaspana. Złapałam Marco za szyję, żeby zejść i pójść o własnych siłach do sypialni, ale on jeszcze mocniej mnie chwycił.
-Zaniosę cię, śpij jesteś wyczerpana.
-Chcę wziąć prysznic, rano nie będę miała czasu.
-To poczekaj na mnie. Wygonię towarzystwo, weźmiemy prysznic razem. Zaczynamy dzień wspólnym prysznicem, kończymy.. –stwierdził, wchodząc na górę po schodach. Otworzyłam szerzej oczy i uśmiechnęłam się lekko.
-Tylko proszę, bez podtekstów. Gąbka, mydło, szampon, ręcznik.
-Niczego innego nie miałem na myśli –powiedział poważnie i ułożył mnie ostrożnie na naszym łóżku.
-Podziękuj im ode mnie. I zapytaj Mario o podwiezienie do salonu samochodów.
-Mhmm. Zaraz przyjdę.
Kiwnęłam głową i wtuliłam się w poduszkę, czekając aż do powrotu mojego męża. To był naprawdę męczący dzień.
***
Leżeliśmy z Marco w łóżku, było nam bardziej miękko i ciepło
niż na polanie, ale równie wspaniale. Byłam okropnie zmęczona, ale jeszcze nie
mogłam zasnąć. Oboje mieliśmy zamknięte oczy, słuchaliśmy swoich spokojnych
oddechów i odgłosów bicia naszych serc.
-Myślisz, że powinnam zrobić coś na urodziny? –zapytałam nagle. Marco wciągnął głośno powietrze i pogłaskał mnie czule po ramieniu.
-Nie obraź się kotku, ale mamy już plany.
-Jak to?
-Powiedzmy, że nie tylko ty zrobiłaś mi niespodziankę. Ja mam też dla ciebie –uśmiechnął się i pocałował moje ramię.
-Nie zdradzisz mi nic?
-Pójdziemy do restauracji –odpowiedział. No cóż, łatwo poszło.
-Tylko ty i ja?
-Dokładnie –przyznał, trochę zmęczony. Naciągnął na nas trochę wyżej kołdrę. –Musimy się jutro spakować.
-O czym ty mówisz? Dobrze się czujesz?
-Tak. Nie zwariowałem, chociaż może trochę na twoim punkcie. I choć jestem trochę śpiący, to poważnie musisz się jutro wieczorem spakować.
-Do restauracji?
-Mhm –mruknął, a później ziewnął głośno.
-Mamy pójść do restauracji z walizką pełną ubrań, brzmi ciekawie. Powinieneś już naprawdę iść spać, kochanie.
-Polecimy –wyjaśnił ze spokojem. Otworzyłam buzię ze zdziwienia. Widziałam, że już zasypiał, ale jak mógł tak po prostu zaskoczyć mnie taką nowiną i zasnąć, nie zaspokajając mojej ciekawości.
-To co to za restauracja?
-Z widokiem na Koloseum, śpij już kochanie. Dobranoc.
-Myślisz, że powinnam zrobić coś na urodziny? –zapytałam nagle. Marco wciągnął głośno powietrze i pogłaskał mnie czule po ramieniu.
-Nie obraź się kotku, ale mamy już plany.
-Jak to?
-Powiedzmy, że nie tylko ty zrobiłaś mi niespodziankę. Ja mam też dla ciebie –uśmiechnął się i pocałował moje ramię.
-Nie zdradzisz mi nic?
-Pójdziemy do restauracji –odpowiedział. No cóż, łatwo poszło.
-Tylko ty i ja?
-Dokładnie –przyznał, trochę zmęczony. Naciągnął na nas trochę wyżej kołdrę. –Musimy się jutro spakować.
-O czym ty mówisz? Dobrze się czujesz?
-Tak. Nie zwariowałem, chociaż może trochę na twoim punkcie. I choć jestem trochę śpiący, to poważnie musisz się jutro wieczorem spakować.
-Do restauracji?
-Mhm –mruknął, a później ziewnął głośno.
-Mamy pójść do restauracji z walizką pełną ubrań, brzmi ciekawie. Powinieneś już naprawdę iść spać, kochanie.
-Polecimy –wyjaśnił ze spokojem. Otworzyłam buzię ze zdziwienia. Widziałam, że już zasypiał, ale jak mógł tak po prostu zaskoczyć mnie taką nowiną i zasnąć, nie zaspokajając mojej ciekawości.
-To co to za restauracja?
-Z widokiem na Koloseum, śpij już kochanie. Dobranoc.
~~~
Wreszcie rozdział. Mój grudzień zapowiada się coraz ciężej, ilość testów jest naprawdę duża i większość sama pamięciówka, więc muszę poświęcić temu trochę czasu. Na razie do czasu świąt postanowiłam, że rozdziały będą się pojawiać co 2 tygodnie, dużo wykładowców postanowiło nam zrobić pół egzaminów przed świętami, żeby mieć później sesję z mniejszego zakresu materiałów, także muszę się do tego przygotować. Na pewno nie chcę i nie będę nic zawieszać, więc opcja co drugą sobotę to będzie jedyne sensowne rozwiązanie. Nie chcę tego robić i wiem, że Wam też nie do końca się to podoba i rozumiem doskonale, ale wydaje mi się, że to jest jedyny złoty środek w tej sytuacji. Na pewno jeśli uda mi się coś cudem szybciej napisać to rozdział się pojawi, ale jak już pisałam, nic nie gwarantuję.
Tym czasem jestem ciekawa waszych opinii odnośnie powyższego, co prawda to taki trochę rozdział przejściowy, ale i takie są potrzebne. Trzymajcie za mnie kciuki, żebym się ze wszystkim wyrobiła!:)
Tym czasem jestem ciekawa waszych opinii odnośnie powyższego, co prawda to taki trochę rozdział przejściowy, ale i takie są potrzebne. Trzymajcie za mnie kciuki, żebym się ze wszystkim wyrobiła!:)
Do następnego! x.
"Ten rozdział będzie do bani, sama zobaczysz.." serio?? Ty tak zawsze mi piszesz, a ja jestem zadowolona po przeczytaniu rozdziału! I wcale nie był nudny! Uwielbiam te utarczki słowne M&M :D
OdpowiedzUsuńAnn znowu przewidziała przyszłość? ;p Czekam na tę kolację w tej restauracji z widokiem na Koloseum ❤️
Buziaki!
Co do rozdziału ,miodzik.Marco i Rose szczesliwy .Widać że Marco chce nacieszyc sie Rose.Sama randka na polanie to poezja.Kocham długie rozdziały.Pozdrawiam i zycze weny . A co dalej sie wydarzy ..
OdpowiedzUsuń