sobota, 22 grudnia 2018

Siedemdziesiąt cztery



-Nie wierzę, że pierwsze godziny mojego pobytu w Rzymie przespałam -westchnęłam i przeciągnęłam się na łóżku, gdy Marco otwierał właśnie żaluzje w naszej sypialni. Słońce już było wysoko, oświetlało nasz piękny apartament. Co prawda wciąż znajdowaliśmy się w hotelu, jednak byliśmy na ostatnim piętrze, a to całe piętro zajmował nasz apartament. Urządzony był naprawdę po królewsku. Nasze łóżko było przeogromne, jak wielkie łoże królewskie. Zewsząd bił przepych. Kryształowy żyrandol, złote gzymsy i tapety, pół granat, pół złote wzory. Było niesamowicie. Najciekawsza była wielka wanna, która stała w naszej sypialni niedaleko łóżka. Stała na drugim końcu pokoju, wolnostojąca, niedaleko niej znajdowało się okno, przez które można było spoglądać z relaksującej kąpieli. Mieliśmy szansę ją wypróbować i byłam pewna, że nie pominiemy takiej okazji. Wczoraj gdy tu przyjechaliśmy, wzięliśmy długi prysznic, myjąc się dokładnie, a potem otworzyliśmy walizkę Marco i wzięliśmy sobie z niej po t-shircie i bokserkach. I padliśmy jak nieżywi spać.

-Będziemy mieli czas na wszystko. Trzeba być wyspanym, długi dzień przed nami -powiedział, zmierzając do drugiego okna niedaleko wanny, które również było zasłonięte. On sobie tak chodził, a ja aż podparłam się na łokciach na tym wielkim łożu i mogłam obserwować pracę jego nienagannych mięśni. Był okrutnie przystojny, nawet świeżo po wstaniu z łóżka w roztrzepanej fryzurze.
-Mhmm-mruknęłam, żeby nie pozostawać bez odpowiedzi. Musiałam przygryźć opuszek palca, gdy się odwrócił i spojrzał na mnie intensywnie. Jak wygłodniały lew.
-Zamówiłem śniadanie, tym razem na słodko -powiedział i zaczął zmierzać w moją stronę.
-Mghmm-lub coś takiego wydobyło się z mojego gardła, gdy zauważyłam jego wyraźnie odznaczający się poranny wzwód.
-Gofry, pancakes, dużo owoców i cała tubka bitej śmietany w sprayu.
-Mhmm-kontynuowałam. Jak zwierz wszedł na łóżko i na kolanach, podpierając się swoimi ramionami zaczął zmierzać w moją stronę.
-Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, kotku -zatrzymał się tuż koło mojej twarzy. Czułam jego oddech na moich ustach. Wargi zaczęły mi mrowieć, czułam się, jakby całował mnie powietrzem, którym oddychał. Wyciągnęłam rękę by dotknąć jego twarzy.
-Nie chcę śniadania -wyszeptałam, koncentrując się na jego pięknych ustach.
-Nie?-zapytał, poruszając nimi. Jeden kącik uniósł się odrobinę ku górze. Oblizałam usta. Byłam głodna. A on wyglądał wystarczająco apetycznie, aby ten głód z chwili na chwilę się podsycał.
-Nie. Chcę ciebie. Potwornie, do szaleństwa i dziko ciebie potrzebuję.
-Śniadanie jest w drodze. Będzie zimne.
-Albo śniadanie wystygnie albo ja. A mi jest bardzo gorąco i nie chcę się ochłodzić. Chcę płonąć. Więc proszę -warknęłam cichutko, łapiąc go za obie dłonie. -Proszę?

Mój misterny plan zniszczyło pukanie do drzwi. Marco od razu poderwał się z łóżka i ruszył przez nasz apartament aż do jego wejścia, pozostawiając mnie samą w łóżku, samą, samiuteńką i wygłodniałą. Może to poczucie rozłąki z dzieckiem i uderzyło mi do głowy szaleństwo, może to jego widok, może urodzinowe zachcianki, których nie mogłam opanować. Pełna frustracji i z uczuciem zawodu, rzuciłam się do tyłu na puchatą poduszkę z pierza. Zaczęłam już myśleć, jak powinnam skusić go, żebyśmy jednak jeszcze trochę odłożyli jedzenie śniadania i zwiedzanie, kiedy właśnie wszedł do sypialni z jakąś miseczką i metalową puszką z pianą do wyciśnięcia. Nie myśląc nic, ściągnęłam szybko t-shirt. Marco nawet nie zdążył usiąść i spojrzał na mnie spod byka. Zostałam jedynie w jego bokserkach. Pod tym względem był słaby i sam się do tego jawnie przyznawał.

-Marco, posłuchaj, doceniam twoje plany i dziękuję za życzenia, bo chyba jeszcze tego nie zrobiłam, ale odkąd tylko wstałeś nie mogę się skupić na niczym innym niż na powstrzymywaniu siebie, żeby nie rozebrać cię w pół sekundy i wbrew twoim oporom...
-Przepraszam, że wchodzę w słowo -przerwał mi ostro, odkładając na stolik niedaleko ceramiczną miseczkę. Położył swoją dłoń na moim barku i pociągnął tak, że znów leżałam na łóżku. Odkrył ze mnie kołdrę i spojrzał z góry zadowolony. -Jestem sportowcem, niedługo zaczynam treningi. Myślałem, że jako dietetyk i moja żona wiesz o takich rzeczach. Śniadanie jest najważniejszym posiłkiem dnia -skwitował. Swoim tłumaczeniem dość ostrym i poważnym tonem głosu zupełnie wybił mnie z rytmu, już miałam uwierzyć, że mówi poważnie, w końcu miał rację, jednak nagle usłyszałam syk, a krótko po tym poczułam na moim ciele chłodną substancję. Najpierw szyja, później dużo więcej ułożyło się na moich piersiach i niżej. Spojrzałam na siebie i faktycznie, poza nogami rękoma byłam cała w bitej śmietanie, która póki co była chłodna, ale domyślam się, że za chwilę będzie się rozpuszczać i spływać na pościel i prześcieradło.
Marco oblizał główkę sprayu i rzucił go gdzieś obok mnie. Wszedł zdecydowanie na łóżko i umościł się na moich udach. Sięgnął po miseczkę z owocami. Było ich naprawdę multum. Zaczął układać kawałek po kawałku na szlaczkach stworzonych z bitej śmietany. Bardzo precyzyjnie, brzoskwinia, malina, truskawka, kiwi, mango, ananas, borówka. Potem znów. Brzoskwinia, malina, truskawka... Obserwowałam jego każdy ruch. Cholera, cholera, cholera. Czy to nie ja tak nie powinnam teraz tego układać na nim? To moje urodziny!
-Nie ruszaj się tak-upomniał mnie niezadowolony, gdy kawałek kiwi uciekł mu poza bitą śmietanę.
-Ja oddycham, Marco-odpowiedziałam szeptem, żeby się przypadkiem jeszcze bardziej nie poruszyć. Puścił mimo uszu moje wyjaśnienie, być może nie do końca chodziło mu o oddychanie a drżenie i próbę uniesienia bioder, by trochę go podrażnić. On był jednak bardzo cierpliwy i skrupulatny. Brzoskwinia, malina, truskawka...

Skończył. Gdybym mogła, zaczęłabym tańczyć z radości. Spoglądał z góry na swoje dzieło, jego oczy lśniły. Ja patrzyłam się na niego jak bezbronna łania, nieświadoma tego, że prawdziwa tortura jeszcze nadejdzie. Wraz z wyrazem "smacznego" wychodzącym z jego ust, zaczął pieścić, przygryzać i lizać moją rozpaloną do czerwoności skórę, zjadając po kolei owoce. Jego dłonie wbijały się w krańce moich bioder, powstrzymując je od jakiegokolwiek ruchu.
Czas był pojęciem względnym, kiedy byłam w transie jego pieszczot, które nie miały końca. I chociaż nie było już na mnie ani grama śmietany i ani kawałka owoca, on wciąż nie ustawał. Płonęłam. Musiałam dokładnie uważać, czego sobie życzę. A może... Może właśnie tego pragnęłam.


-Ti amo-szepnęłam, pierwszy raz tego ranka osiągając szczyt. Czułam bardziej niż dokładnie jego usta, więc mogłam wyczuć jego uśmiech.
Gdy układał owoce, oddychałam. Później odebrał mi mój oddech, łapałam głośno ochłapy powietrza, drapałam jego silne plecy, które poruszały się nade mną rytmicznie, razem z jego całym ciałem.
-Sono tuo, sono tuo-powtarzałam, co brzmiało jak majaczenie chorego z wysoką gorączką. Jeśli niekończąca się, silna i nieprzerwana miłość do tego mężczyzny była chorobą, nie chciałam zdrowieć. Płonęliśmy, tak, jak najbardziej kochaliśmy.
-Moja-syknął przez zęby, gdy już kolejny raz tego poranka się na nim zaciskałam w słodkim spełnieniu. Nic nie było słodszego od smaku jego ciała, ust i smaku zjedzonych owoców i bitej śmietany kilka chwil temu.
-A ty jesteś mój. Tylko mój. A ja twoja i zrobię dla ciebie wszystko-szeptałam prosto do jego ucha, ujmując ostrożnie jego poczerwieniałą i spoconą twarz, głaszcząc delikatnie palcem po jego króciutkim, jednodniowym zaroście. Jego ruchy stały się jeszcze bardziej nieprzewidywalne i chaotyczne. Również był blisko. I nieoczekiwanie, ja również. -Marco...
-Czuję. Jesteś?.
-Tak-kiwnęłam, czując kolejne uderzenie obezwładniającego gorąca, które zalało oba nasze ciała. Chociaż ciężko mi było, patrzyłam w jego zamglone, półprzymknięte oczy. Były piękne. Nachylił się i delikatnie musnął moje usta, po czym puścił swoje podparte ramiona i położył się całym ciałem na mnie.
-Ti amo-odpowiedział prawie niesłyszalnie. Zamknął oczy i wziął głęboki oddech. Czy mówiłam już o wyspaniu i wypoczęciu? Teraz byłam gotowa znów pójść spać. Położyłam dłonie na jego włosach i delikatnie je przeczesywałam, żeby chociaż trochę poprawić ich ułożenie.
-Najedzony?-zaśmiałam się. Marco powoli wstał i zszedł ze mnie, żeby położyć się obok na własnej połowie. Zabrał jednak moją dłoń, którą przyłożył sobie do ust i pocałował.
-Jesteś cudowna- westchnął i raz jeszcze ucałował wierzch mojej dłoni.
-Ktoś się zmęczył?
-Ty. I ja-odpowiedział z lekkim uśmiechem. -Zjemy teraz naleśniki?
-Zostały jakieś owoce i śmietana?
-Niewiele, ale dla ciebie wystarczy -oznajmił i szybkim ruchem wstał z łóżka i wyszedł do naszego salonu. Kilka chwili później przywiózł stamtąd wózek z jedzeniem pod kloszami. Być może aż tak nie wystygło.
-Podzielimy się nimi. Pół na pół, plus jedna truskawka więcej dla mnie, bo mam urodziny.
-Przestałem lubić gofry i naleśniki z owocami -wzruszył ramionami, siadając koło mnie na łóżku i zdjął z wózka tacę z jedzeniem.
-Zawsze lubiłeś-zauważyłam, gdy sięgnął po gofra, na którego zaczął sypać sam cukier puder.
-Kiedy zje się coś lepszego, pyszniejszego, potem trudno znów zasmakować w starym, zwykłym.. A owoce i bita śmietana...i ty... Mój nowy ulubiony deser -wyjaśnił, po czym wziął duży kęs gofra. Zarumieniłam się. Jeszcze się kleiłam po tej śmietanie, więc przed wyjściem będę musiała opłukać się pod prysznicem.
-Mam nadzieję, że kiedyś będę mogła posmakować owoców i bitej śmietany i ciebie...

Marco uśmiechnął się, przeżuwając swojego gofra.
-Zobaczymy. Może kiedyś...
-Co z moją listą życzeń?
-Twoim życzeniem jest spędzić niesamowity czas ze mną, odkrywając smaki włoskiej kuchni. Bo mnie bardzo kochasz i za mną szalejesz. Nie ma nic lepszego niż ja, łóżko i Rzym.
-Ty, śmietana i owoce -upierałam się przy swoim. Marco roześmiał się szczerze i jeszcze raz nachylił, by skosztować moich ust.
-Zostawmy to jedzenie -mruknął w moje usta. -Szkoda dnia, gofry mogę ci zrobić jak kupimy gofrownicę -oświadczył i wstał energicznie z łóżka, ciągnąc mnie za sobą. Wziął mnie na ręce niczym pannę młodą i zaniósł do naszej wielkiej łazienki, która mieściła się tuż za sypialnią, miała nawet własną saunę. Gdybyśmy nie byli w Rzymie, pewnie testowalibyśmy wszystkie luksusowe rzeczy w tym apartamencie. Niestety, Rzym bił wszystko na głowę.
Nim wyszliśmy z apartamentu nastało już południe. Prysznic także nieoczekiwanie się przedłużył. Rzym miał na nas jakieś bardzo przyciągające działanie, miastem miłości podobno był Paryż, ale ja czułam to właśnie tutaj. Na zewnątrz panował upał, założyłam krótkie spodenki, koszulkę i sandały. Włosy związałam, żeby jeszcze nie grzały mnie dodatkowo. Mogliśmy wychodzić. Gdy brałam swój telefon do torebki, zauważyłam, że migotała dioda, która zwykle świadczyła o jakichś nieodebranych połączeniach i wiadomościach. Odblokowałam go i spojrzałam na ekran. Dzwoniła Mela, Yvonne, tata Marco. Jürgen wysłał sms, cztery nieodebrane od Mario i sms od Ann, sms od Emre i nieodebrane od Elli. O jeny, będę miała dużo do oddzwaniania.

-Wyciszyłem twój telefon, napisałem każdemu sms od siebie, że jesteśmy w Rzymie i że jeszcze śpisz, więc jak chcą, mogą napisać sms, albo zadzwonić później. Najlepiej wcale, bo dzisiaj jesteś tylko moja, ale tego już nie napisałem... Niestety.
-Dziękuję. Póki nie dzwonią, idźmy. Lody włoskie są z Włoch czy to taka nazwa? Bo chętnie też bym je spróbowała.
-Kocham cię, wiesz? -zaśmiał się, chowając portfel do kieszeni i wyciągnął do mnie rękę, żebyśmy w końcu wyszli z pokoju.


Nasz hotel znajdował się w malowniczej okolicy, pełnej zabytkowych budowli, które olśniewały po renowacji. Do centrum mieliśmy dwadzieścia minut spacerem, ale to przecież i tak bardzo dobrze. Tu nie mieliśmy takiego ruchu ani wielkich grup turystów na każdym kroku.
Nie zdążyliśmy dość do głównej ulicy, a rozdzwonił się mój telefon. Marco od razu skrzywił się na dźwięk dzwonka, jednak gdy zobaczył, że połączenie było od Melanie i to jeszcze takie, że mogliśmy się zobaczyć, trochę bardziej się rozpogodził i pospieszył mnie, żebym odebrała. Na ekranie zobaczyłam same uśmiechnięte twarze. Melanie, jej męża i dwóch ślicznych dziewczynek.

-Dzień dobry!-przywitałam, uśmiechając się szeroko.
-Mami?-zdziwiła się Marisa, która od razu wstała z kolan cioci i podeszła do laptopa, żeby bliżej nas zobaczyć.
-Cześć skarbie! Wyspana?-zapytałam, machając do telefonu. Marco uśmiechał się cały czas. Marisa pokiwała przecząco głową.
-Nasza córka niestety ostatnio budzi się rano i nie może spać. Zamiast grzecznie i cicho leżeć to zaczyna nas wołać. Nie pomyśleliśmy i rozłożyliśmy przenośne łóżeczko dla Marisy w jej pokoju, nie myśleliśmy, że Mari śpi jak niedźwiedź.
-Nic się nie stało, ale pewnie padnie wam na twarz za jakieś pół godziny. Zwykle trzynasta, czternasta to jej pora drzemki.
-No to Mia trochę później ale jakoś to pogodzimy. Najwyraźniej nie będziemy mieli czasu wolnego na drzemce. Ale cóż, trzeba się przyzwyczajać do dwójki maluchów w domu.
-Sugerujesz coś?-zapytał od razu Marco. Chyba nawet nie był świadomy, że przez to jeszcze mocniej ściska mnie w talii.
-Jeszcze nie, ale mam przeczucie, że to będzie niedługo. Po prostu tak myślę.
-Czekam na tą wiadomość-powiedział z uśmiechem Marco, trochę się rozluźniając. Dzięki Marisie jeszcze bardziej polubił dzieci.
-Wiesz w ogóle, że nie po to dzwonimy?-zaśmiał się mąż Meli, biorąc z powrotem Marisę do siebie. Jeszcze by zaraz przez swoją ciekawość rozłączyła połączenie. Cała rodzinka zaraz po "trzy, cztery" zaczęła śpiewać dla mnie 'sto lat'. Uśmiech nie mógł zejść z mojej twarzy. Mia próbowała coś podśpiewywać, natomiast Marisa śmiejąc się, kołysała na boki klaszcząc od czasu do czasu w swoje małe rączki.
Podczas śpiewania Melanie podeszła do laptopa i coś klikała, posyłając swojemu mężowi znaczące spojrzenie. Spojrzałam na Marco, ale on tylko wstrząsnął ramionami. Uśmiechał się na widok swojej córki i niespodzianki siostry śpiewającej dla mnie.

-Dziękuję wam bardzo, jesteście przekochani.
-Wy też. Musiałam aż porobić screeny. Patrzycie na siebie tak słodko, że aż miło-zaśmiała się Mela. Marco przewrócił oczami, ale nie odsunął się ode mnie na krok. -Naprawdę, wszystkiego, wszystko najlepszego od nas, dużo zdrowia, jeszcze więcej miłości i żeby twój mąż i wasza śliczna córeczka zawsze dawali ci powody do szczęścia i dumy.
-Wszystkiego najlepszego, ale dajmy im już kochanie spokój. Powinni sobie znaleźć szybko pokój.
-Dopiero co z niego wyszliśmy-zaśmiał się Marco, odpowiadając swojemu szwagrowi.
-No to chyba powinniście zawrócić -wyszczerzył się, ukazując szereg zębów.
-Jeszcze coś chcecie życzyć mojej żonie czy możemy już się rozłączyć?
-Marco!
-Żeby rudy nie był taki upierdliwy.
-Sp..
-Marisa i Mia!-upomniałam go, śmiejąc się z ich wymiany zdań. -Dziękuję jeszcze raz za wasz telefon i pamięć i w ogóle za opiekę nad małą. Jakby coś się działo to..
-Nie dzwońcie-dokończył Marco.
-Zadzwonimy wieczorem. I możecie wysyłać spam zdjęć dziewczynek.
-Jasne! Pomachasz mamusi i tatusiowi?-Mela zapytała Marisę. Nasza córeczka pomachała nam, uśmiechając się szeroko.

Pożegnaliśmy się i znowu ruszyliśmy w dalszą drogę.
Stanęliśmy na głównej ulicy, gdzie na każdym kroku mijaliśmy jakąś restaurację. Chciałam wejść do każdej po kolei i spróbować wszystkiego, co mają. Byłam niestety tylko człowiekiem z żołądkiem o ograniczonej pojemności. Najpierw poszliśmy na lasanię. Marco wziął ze szpinakiem i fetą, ja pomidorową. Siedzieliśmy blisko siebie, by móc się wzajemnie karmić i wymieniać nimi. Nie była to żadna ekskluzywna restauracja, a taka, która wyglądała na taką przejmowaną z pokolenia na pokolenie. I smak był tak niesamowity, że doskonale mogliśmy to poczuć już po piewszym kęsie. Zaczęliśmy się nawet zastanawiać w jaki sposób powinniśmy porwać kucharza i przemycić go do Dortmundu.
Z restauracji wyszliśmy zupełnie przejedzeni. Ledwo się ruszaliśmy. Zatrzymaliśmy się po dziesięciu krokach...w lokalnej lodziarni i każde z nas wzięło trzy ogromne gałki lodów. Nie ma dla nas rzeczy niemożliwych, a wpakowanie lodów po wielkich lasaniach? Radziliśmy sobie z cięższymi rzeczami.
Cieszyliśmy się jak dzieci. Co chwila z czegoś żartowaliśmy, nieprzerwanie trzymaliśmy się za ręce i robiliśmy sobie zdjęcia. Architektura była nieziemska, czasem lubiłam po prostu przystawać i oglądać stare kamienice. Rzym zawsze mnie kusił, żebym go odwiedziła i wciąż skrycie o tym marzyłam, nawet jeśli nie myślałam, że to marzenie naprawdę się spełni. Marco  już mniej więcej zaplanował naszą wyprawę, choć jeszcze nigdy tu nie był. Starał się, chciał, żebym zobaczyła wszystko i nie żałowała, że coś pominęliśmy.

-A co z Fontanna di Trevi? Myślisz, że gdzieś znajdziemy teraz do niej drogę?-zapytałam, ciągnąc go za rękę. Uśmiechnął się wesoło.
-Wieczorem. Teraz jeszcze zwiedzamy. I chcę kupić gdzieś wodę..
-Jest w Fontannie di Trevi.
-Jesteś jak Marisa!-roześmiał się i przyciągnął mnie do siebie, obejmując swoimi silnymi ramionami.
-I "chojea" też ode mnie?
-A co, ode mnie? Ja jej uczę bardziej "pingu" niż "chojea".
-Chojea-westchnęłam.


Byliśmy małżeństwem, parą szalenie zakochanych w sobie ludzi, nie widzących poza sobą świata. I w tym wszystkim, potrafiliśmy być jak para kumpli, którzy idąc piękną drogą w malowniczym miejscu, przepycha się i śmieje w głos. Chyba mieliśmy idealne wyczucie siebie, co nas bawi i mieliśmy pewność, że to, co bawi jedno, rozbawi drugie. A jak mieliśmy inne zdnie na jakiś temat, to mogliśmy się kłócić i bić w nieskończoność na argumenty, "a spadaj" było na porządku dziennym, oczywiście riposta typu "sam spadaj" również się pojawiała i żadne z nas nie było urażone, wręcz im mocniej się przekomarzaliśmy, tym pocałunek na pogodzenie był silniejszy i odpowiednio dłuższy.
W międzyczasie odebrałam połączenie od taty Marco. Złożył mi przepiękne życzenia, dziękując, że pojawiłam się w życiu ich syna i uszczęśliwiłam go tak, jak oni nawet sobie nie wyobrażali. Na koniec były delikatne szmery, a potem znów się odezwał. "Manuela również ci życzy wszystkiego najlepszego". Wow. To było coś niesamowitego i samej ciężko mi było uwierzyć. Ledwo wydukałam "Przekaż, że bardzo dziękuję". Nawet wciąż po odłożeniu telefonu byłam w szoku i nie zareagowałam kompletnie, gdy Marco wskazał na przepiękną budowlę, która rozciągała się przed nami. Tak, chciałam tu przyjść. Tak, to niesamowity, zapierający dech w piersiach plac w Rzymie Piazza della Repubblica. Ale...

-Twoja mama kazała mi przekazać "wszystkiego najlepszego". Nikt jej nie zmusił-powiedziałam w końcu zszokowana. Marco spojrzał na mnie z lekkim zdziwieniem, jednak uśmiechnął się po chwili.
-Zobaczysz, że za rok zadzwoni osobiście i będzie jak ojciec zachwycać się nad twoimi zaletami.
-Tego nie wymagam. Ale bardzo mi miło. O mój Boże. Czy to już tu?
Ocknęłam się, rozglądając wokół.
-Uwielbiam z tobą podróżować-zaśmiał się blondyn, chwytając moją dłoń. Ruszyliśmy do przodu, z bólem serca mijając kolejne restauracje.
-To już trzecie miejsce w te wakacje, gdzie jesteśmy-zauważyłam. Marco uśmiechnął się ciepło.
-Mam taki zawód, że niestety nie mogę wziąć sobie urlopu i pojechać gdzieś z tobą, nawet na głupi tydzień. Dlatego chcę zawsze wykorzystać wszystkie możliwości i chociaż w tą letnią przerwę spędzić i trochę czasu rodzinnie, ale też tylko z tobą, zwłaszcza, że w domu już nigdy nie będziemy sami. Mamusia i tatuś też potrzebują trochę czasu sam na sam, nawet jeśli mamusiowanie i tatusiowanie to najlepsza sprawa ever.
-Kocham cię, wiesz? A czas dla mamusi i tatusia też jest potrzebny. Miałeś rację, i wcale nie czuję się winna, że tu jesteśmy sami. A czas dla mnie i Marisy.. Nie pozwolimy ci się skupić tylko na piłce, nie ma takich szans, skarbie.
-Cieszy mnie to-zaśmiał się i pocałował mnie krótko. Niedaleko nas przechodziła właśnie grupka turystów, wszyscy w żółto-czarnych koszulkach. Trójka miała nazwisko Marco na plecach, jeden Mario, a kobieta miała na sobie damską koszulę z numerem Marco ale za to ze swoim imieniem.
-Muszę ci zorganizować koszulkę na nowy sezon.
-Mogę pójść do sklepu BVB ze wszystkimi i taką sobie kupić.
-Jesteś moją żoną i będziesz miała tą koszulkę przed wszystkimi.
-Z czyim nazwiskiem?
-To tak oczywiste jak to, że Rzym jest stolicą Włoch a Schalke spadnie zaraz do drugiej Bundesligi gdzie ich miejsce.
-Spadnie?
-O ile już tego nie zrobili. Kwestia czasu -uśmiechnął się szeroko i pociągnął mnie dalej, w stronę fontanny z piaskowca, znajdującej się po środku placu. -Długa droga przed nami, dzisiaj kierunek Panteon i ruiny Forum Romanum. Wieczorem widok na Koloseum i pójdziemy do Fontanny di Trevi. Nachodzimy się..
-Ale warto!-uśmiechnęłam się szeroko, podskakując w miejscu z ekscytacji. Prawdę mówiąc, poszłabym za nim na koniec świata. Już będąc na Kubie, przy naszych, można tak ująć, początkach, zwiedziliśmy razem obie wyspy i sprawiało nam to mnóstwo radości. Nic się nie zmieniło. Spędzanie razem czasu na świeżym powietrzu przy cieplutkiej pogodzie w rajskim miejscu.. Czego chcieć więcej?



***



-Rose...
Marco po raz kolejny zapukał do łazienki, gdzie przygotowywałam się do naszej kolacji. Chodziliśmy cały dzień, robiliśmy pełno zdjęć, będąc przy ruinach aż zaniemówiliśmy, próbowaliśmy sobie wyobrażać jak ludzie w czasach antyku tu żyli. Tyle żywej historii... I ta historia nas zupełnie wymęczyła. Nogi odmawiały już posłuszeństwa. Do pokoju dotarliśmy dopiero kwadrans przed dziewiętnastą. Tuż przy wejściu zrzuciliśmy z siebie przepocone ubrania i poszliśmy do łazienki wziąć prysznic. Znów razem, tylko z tym wyjątkiem, że naprawdę chodziło o prysznic i nic innego. Nie mieliśmy ani czasu ani sił. Wysuszyliśmy szybko włosy i tu właśnie sobie przypomniałam, że nie wzięłam żadnego grzebienia ani prostownicy. Marco na szczęście miał swój, więc ułożyłam włosy, żeby w miarę dobrze prezentowały się spięte w kucyka. Podzieliliśmy się, on mógł ubierać się naszym apartamencie, ale jako przywilej kobiety - łazienka należała do mnie. Wzięłam z walizki cały prezent, który zrobiła mi Ann. Paleta cieni, która podobno niedawno weszła, była urzekająca i kolory idealnie pasowały pod moją różową sukienkę od Chanel. Założyłam ją sprawnie, do tego te piękne szpilki. Miałam też kopertówkę, która wspaniale ze wszystkim współgrała. Robienie makijażu zeszło mi najdłużej. Bardzo chciałam pięknie wymalować oko, tak, jak kiedyś malowała mnie Ann, że Marco nie mógł patrzeć nigdzie indziej. Co prawda Rzym był niesamowity, a widok na Koloseum jeszcze bardziej, ale to była właśnie moja motywacja, żeby jeszcze bardziej się postarać i dobrze wyglądać. Zmieszałam beżowe, różowe, które idealnie pasowały do mojej wieczorowej kreacji i lekko fioletowe cienie i po kolei nanosiłam ja na powiekę. Wierzch pokryłam naprawdę mieniącym się tak intensywnie różowym cieniem, że mogłam odbijać nim światło samochodów w promieniu kilometra. I właśnie, gdy próbowałam dopracować do perfekcji drugie oko, mój mąż zaczął się dobijać do drzwi.
-Kotku, zaraz.
-Zaraz było dziesięć minut temu!
-No za moment-westchnęłam zirytowana, spoglądając na małe lusterko, czy na pewno było mniej więcej równo, sensownie i błyszcząco. Wzięłam jeszcze z kopertówki pomadkę, którą musnęłam już pomalowane kredką usta, żeby chociaż odrobinę przetrwały pyszną kolację. Lasanii już nie czułam, mogłam zjeść konia z kopytami. Po kolacji z pewnością będę miała wielki brzuch, którego moją obcisła sukienka nie omieszka podkreślić. Ale już trudno.
-Zaraz się s..
-Jestem -powiedziałam, otwierając drzwi i stając przed nim twarzą w twarz. Ułożone włosy na pięknie pachnący żel, biała koszula z luźno rozpiętym pierwszym górnym guzikiem i przewieszona przez rękę czarna marynarka, którą pewnie założę w drodze powrotnej. Ciemne, długie spodnie jeansowe i elegancie, lakierowane buty.
-To tylko moje urodziny...-szepnęłam, wciąż zdumiona tym, jak można tak pięknie wyglądać. Jego oczy lśniły, lustrując każdy mój cal. W końcu przemówił.
-To aż twoje urodziny. Gdybyś się nie urodziła, nie wiem co by teraz ze mną było...
-Też byś się nie urodził-wzruszyłam ramionami. Marco trochę zmarszczył czoło, a ja jeszcze bardziej się do niego zbliżyłam. Położyłam dłoń na jego szorstkim od zarostu policzku i delikatnie go pogładziłam. -Jesteśmy stworzeni dla siebie, czuję to i z każdą chwilą spędzoną z tobą się w tym utwierdzam. Urodziłam się, żeby być przy tobie. To umówmy się, że świętujemy razem.
-Mój skarbie..-szepnął ukrywając poruszenie i przyciągnął mnie do siebie, żebym go objęła.
-Pięknie wyglądasz. Dziękuję, że aż tak się dla mnie wystroiłeś, chociaż na zewnątrz tak gorąco -szepnęłam, na co roześmiał się cicho.
-To ty wyglądasz niesamowicie- odszedł ode mnie na krok, żeby jeszcze raz spojrzeć na to, jak wyglądam. Popatrzył na nogi, przygryzając wargę. Później wzrok powędrował w górę na sukienkę. Oblizał usta. Na koniec twarz. Zamrugałam powiekami, żeby pochwalić się moją długą, ciężką pracą.
-Rety, chodź, musimy sobie zrobić zdjęcie -oznajmił, wyciągając telefon z kieszeni. Poszliśmy do maleńkiego przedpokoju, który praktycznie należał już do części salonu tego apartamentu, ale miał chociaż duże lustro. Stanęliśmy przed nim, oczywiście Marco przyciągnął mnie do siebie i ustawiliśmy się jak niejedna para z okładki Vogue. Przymknęłam oczy, gdy on całował mnie w głowę, później spojrzeliśmy na siebie z uśmiechami, kolejne zdjęcie. Na ostatnim po prostu uśmiechaliśmy się w stronę lustra, jednak i w nim krzyżując swoje spojrzenia. Mogliśmy już pójść do taksówki, która czekała na nas już dłuższy czas i udać się na miejsce naszej kolacji.
W drodze jeszcze wysłałam do Ann jedno z naszych zdjęć z wiadomością "Dziękuję za prezent, czuję się niesamowicie!<33"
Marco złapał moją dłoń i ucałował jej wierzch. Podziwialiśmy oboje widoki za oknem, powoli się ściemniało, dni już nie były tak długie, jednak i to miało swoje zalety, miasto niedługo zostanie pięknie podświetlone i po kolacji, o ile starczy nam sił, będziemy mogli się przejść w pięknej atmosferze do fontanny, która była wręcz symbolem tego miasta.

"WYGLADACIE PRZEPIĘKNIE!!! Najpiękniejszą para na świecie. I jeszcze ten post Marco.. No aww... Bawcie się dobrze i..niegrzecznie! Love you!!"

Przeczytałam wiadomość od Ann i pokazałam Marco, który akurat opierał głowę na moim ramieniu.
-Jest naszą fanką. Powinni z Mario prowadzić nasz fanpage.
-Lepiej pokaż mi co wstawiłeś.
-Nie -mruknął pod nosem, oplatając mnie jeszcze ciaśniej w pasie. Pogłaskałam go po policzku, a drugą ręką wygrzebałam z kopertówki z powrotem swój telefon, który chwilę temu tam włożyłam. Przez sklep pobrałam aplikację Instagrama i zalogowałam się na moje konto. Weszłam najpierw w powiadomienia i spośród kilku próśb z dziwnych kont o obserwowanie odnalazłam konto Marco. Miałam już jednego obserwującego. Korzystając z tego, że mój obserwujący przymknął oczy na moim ramieniu, weszłam na jego profil i od razu wybrałam pierwsze zdjęcie. Zwykle rzadko tu coś dodawał, ostatni post był reklamą Adidasa, a przedostatni również reklamą Adidasa. Najnowszy jednak… przedstawiał mnie.
Było to zdjęcie, które ukazywało mnie siedzącą na plaży w letniej, cieniutkiej sukience i z dużym kapeluszem, który trochę przysłaniał moje oczy, za to doskonale było widać moje usta muśnięte błyszczykiem, które uśmiechały się szeroko. Do Marisy. Wyciągałam do niej rękę, w której na widelcu miałam nadzianą przekrojoną truskawkę. Na zdjęciu znalazła się jej rączka, którą wyciągała do mnie i kawałek stópki. Pewnie specjalnie tak je przyciął, było fragmentem większej całości. Jedno z tych, które zrobił nam na Sylcie. Było naprawdę urocze, nawet jeśli nie było na nim całej Mari, a jedynie jej rączka i malutka stópka.
To, co mnie bardziej jednak wzruszyło, to opis, który znajdował się pod nim.

"Moja Rose. Moja żona, miłość, szczęście, moja przyjaciółka, najlepsza kompanka w podróży i życiu, moja motywacja i sens, najwspanialsza mama, jaką mogłem sobie wymarzyć dla naszej córeczki... Wszystkiego najlepszego, skarbie. Życzenia? Żebyś tym uśmiechem obdarowywała mnie każdego dnia. Wtedy wszystko będzie dobrze. Kochamy cię, M&M <3"

Chyba tym wpisem zdementował wszystkie możliwe plotki, które pojawiały się w ostatnim czasie na nasz temat. Nie obchodziło mnie zupełnie, czy doradził mu to menager, czy zrobił to sam z siebie, ale byłam wzruszona.

-Dziękuję-szepnęłam, odwracając głowę w jego stronę. Już wbijał brodę w moje odsłonięte ramię, trochę kłując je swoim zarostem, ale nie przeszkadzało mi to. Obserwował mnie, czytającą jego posta i moją reakcję. Wróciłam znów do telefonu i zastukałam dwa razy w ekran, dzięki czemu przez chwilę na zdjęciu pojawiło się małe serduszko, świadczące o moim polubieniu. Suma summarum było już ich sześćset tysięcy. To naprawdę dużo jak na moje zdjęcie. Weszłam w komentarze, nie miałam zamiaru ich czytać, sama wstawiłam jedno, czerwone serduszko i wysłałam je w odpowiedzi. Po mojej nazwie nikt się nie domyśli, a że konto prywatne, bez żadnych zdjęć i obserwujących, obserwował sam Marco Reus? No cóż, szczęście! Polubiłam jeszcze cztery komentarze nad moim. Były bardzo miłe, wszystkie zawierały życzenia urodzinowe i zachwycały się nad tym jaka jestem piękna i że Marco wreszcie pokazał swoją córkę. Dokładniej kawałek stópki i rączki, ale zawsze coś. Chciałam jeszcze to rozwinąć, ale Marco zabrał mi telefon i schował do siebie do spodni.
-Ejj, a ja przyjęłam cię do obserwowanych.
-Och, czuję się zaszczycony -zaśmiał się i delikatnie pocałował mnie w szyję. I tak miałam już jedną malinkę niedaleko. Połowę przykrywał niewielki golfik, a resztę trochę mocniej przypudrowałam i niczego nie było widać. Stwierdziłam jednak, że nie będę już się tym przejmować, bo czasem mojemu mężowi ciężko było przemówić do rozumu, zwłaszcza, gdy stawiał mnie w takich sytuacjach, gdzie ledwo mogłam poskładać jakieś słowo. Jeśli to lubił, naprawdę byłam w stanie to znosić. Kiedyś zniknie.
-Naprawdę miło mi, że to zrobiłeś. Nie wyszłam tak źle na tym zdjęciu.
-Bo ja je robiłem-odparł dumnie. Zaśmiałam się i nachyliłam bliżej niego, żeby ucałować jego policzek. -Chyba jesteśmy na miejscu.
Wyjrzałam przez okno taksówki, ale nie widziałam nigdzie w pobliżu żadnego budynku, który by przypominał Koloseum. Marco dogadał się z taksówkarzem po angielsku i zapłacił za nasz kurs. Wysiadł szybko i przebiegł na drugą stronę, żebym spokojnie wysiadła i nie przewróciła się na kocich łbach w moich nowych szpilkach. Złapałam jego dłoń i ruszyliśmy w stronę wielkich drzwi wejściowych w lokalu. Nie zdążyliśmy nawet do nich blisko podejść, a już one same otworzyły się przed nami na oścież. W środku powitał nas szef sali, typowy Włoch z urody, mówiąc z uczuciem "Buona sera!". Najpierw ujął ostrożnie moją dłoń i ucałował jej wierzch, kłaniając się nisko.
-Bella signora.
-Buona sera-odpowiedziałam z uśmiechem, próbując zabrzmieć jak on kilka chwil temu. Uśmiechnął się do mnie, ale zaraz znów przybrał poważny wyraz twarzy i przywitał się uściskiem dłoni z Marco.
-Caro signore -kiwnął elegancko głową w jego stronę. Ruszył w stronę schodów, polecając nam iść za nim. Nie spojrzał już na mnie, prawdopodobnie ten chwilowy uśmiech w moją stronę mógł być niestosowny w jego pracy i nie chciał już bardziej kusić losu.
Restauracja była bardzo ekskluzywna, wnętrze pełne przepychu, ale też momentami prostoty i minimalizmu. To było właśnie miejsce, które łączyło te dwa skrajne style. Kamień na ścianach, a na sufitach malowidła aniołów. Nawiązanie do Bazyliki Świętego Piotra, może też architektury Rzymu. Goście byli poubierani nawet bardziej elegancko niż my. Jedna z kobiet, która właśnie wstawała od swojego stolika, miała na sobie zielonkawą suknię, długą do ziemi. Nawet styl gości był bardzo wykwintny. Ciemne jeansy Marco naprawdę się tu wyróżniały, a moja pioruńsko droga i niesamowita sukienka od Chanel wydawała się bardzo skromna i kusa. Mimo to nadal cudownie się czułam, pożądliwy i pełen zachwytu wzrok mojego męża nie pozwalał mi odczuć niczego innego. Sama również odwzajemniałam to spojrzenie, Marco zawsze niesamowicie wyglądał w eleganckich koszulach i butach.
Ku mojemu zdziwieniu, szef sali nie poszedł w głąb głównej sali za stołami, gdzie było naprawdę dużo gości, a skręcił w szeroki korytarz, w którym znajdowały się wejścia do toalet i kolejne schody na górę. Marco trzymał wciąż moją rękę, nawet gdy schody okazały się wąskie i ciężko było nam razem po nich wejść. Poddał się i przepuścił mnie przed sobą, ale za to położył obie dłonie na moich biodrach. Oczywiście bezpieczeństwo przede wszystkim, tylko o to przecież chodziło. Zwłaszcza, gdy momentami te dłonie zjeżdżały odrobinę niżej.

Wyszliśmy na dach restauracji. Zatrzymałam się zaraz i końca schodów, Marco o mało na mnie nie wpadł. Widok na Koloseum. Ono naprawdę tam stało, piękne, olbrzymie i podświetlone. Nasza restauracja znajdowała się zupełnie naprzeciwko, balustrada była ze szkła, dach był odkryty. Stolików było tak niewiele, że miało się poczucie prywatności.
-Dziękuję, kochanie -powiedziałam, odwracając się od niego. Uśmiechnął się i stanął obok mnie, podziwiając widok przed nami.
Poszliśmy do naszego stolika, przy którym krzesła były ustawione naprzeciwko siebie, do tego długi, biały obrus, na którym rozsypane były płatki białych i czerwonych róż, po środku stała pojedyncza, czerwona róża i świecznik z długą, czerwoną, palącą się świecą. Miły Włoch odsunął dla mnie krzesło, Marco usiadł naprzeciwko i wciąż spoglądał na zapierający dech w piersi widok.
-Marco, to najlepszy urodzinowy prezent, jaki tylko mogłam sobie wymarzyć. Nawet nie wiesz ile radości mi sprawiłeś...
-Widzę to, skarbie. Skąd znasz włoski?
-Nie znam!-zaśmiałam się. Złapałam jego dłoń, którą wyciągnął do mnie przez długość stolika. -U Leo oglądałam kiedyś włoski serial, miał niemieckie napisy ale przy okazji nauczyłam się podstawowych zwrotów. Widząc pewne sytuacje, zapamiętałam też słowa.
-O czym był?-uśmiechnął się szeroko. -Sceny z dzisiejszego rana i twoje popisy lingwistyczne..
-Nie, stop -puściłam jego dłoń i odwróciłam się w inną stronę, żeby nie patrzeć na niego. Nie poprawiło to mojej sytuacji, zwłaszcza gdy usłyszałam jego uroczy, cichy chichot.
-To był serial dla nastolatek, nie było tam żadnych takich scen, po prostu wzięło mnie coś i to powiedziałam, nie wiem, śmiej się ze mnie, nie wytłumaczę ci dlaczego to powiedziałam, dlaczego po włosku, nie miałam nad sobą kontroli, zawsze doprowadzasz mnie do takiego stanu...
-Tu sei la mia vita, e ti amo con tutto il mio cuore-przerwał mi w pół zdania, mówiąc to naprawdę pięknym, płynnym włoskim. Kilka dobrych sekund siedziałam z otwartą buzią. Piękno Rzymu i moc wrażeń z całego dzisiejszego dnia i z ujrzenia Koloseum włącznie nawet nie dorastały do pięt informacji dnia o tym, że Marco mówi po włosku.
-O mój Boże...-szepnęłam do siebie i spojrzałam na niego trochę jak na ufo.
-Reus. Marco Reus –powiedział dumnie niskim, uwodzicielskim głosem, znów biorąc moją dłoń w swoje.
-Czy to nie ty powinieneś się tłumaczyć jak idiota przede mną?
Roześmiał się uroczo i przytulił moją dłoń do swojego policzka.
-W gimnazjum. Mogliśmy wybrać czy chcemy uczyć się włoskiego czy francuskiego. Wszyscy rzucili się na francuski, w tym czasie ja byłem na boisku i grałem w piłkę, więc wylądowałem na włoskim. I co lepsze, nadal byłem na boisku, kiedy był włoski.. Nie zdałem klasy i miałem mieć poprawkę na koniec wakacji z włoskiego. Gdy mama się tylko dowiedziała... -westchnął, spoglądając na mnie. Nadal byłam w szoku. Uśmiechnął się. -Całe wakacje przesiedziałem nad włoskim, codziennie godzinę ze znajomym taty, który był Włochem. Ledwo mówił po niemiecku, ale za to nauczył mnie włoskiego. W technikum miałem już francuski, ale trochę włoskiego już się nauczyłem...
-Twoje tłumaczenie brzmiało dużo lepiej niż moje.
-Dlaczego?-zapytał poważnie, przygrywając wargę.
-Nie dręcz mnie.
-Nie robię tego.
-W takim razie zamykamy temat mówienia po włosku?
-Nie. To było urocze, umiesz jeszcze powiedzieć "kocham cię" w innych językach? Albo nie, nie mów. Pojedziemy do Hiszpanii, potem do Francji i wszystko się okaże...
-Nie powinniśmy dostać menu i wybrać co chcemy zjeść?
-Nie. Wiedzą co chcemy. Gdzie byś chciała jeszcze się kochać? Grecja?
-A gdzie nie będziesz taki irytujący, chamski i..i... i...niegentelmeński, żeby wytykać najbardziej żenujące momenty mojego życia?
-Niegentelmeński? Obawiam się, że nie ma takiego słowa. Poza tym, to nie było żenujące. Urocze, słodkie, kochane.. Ale nie żenujące. Nie wstydź się przede mną, nie masz czego, kotku.
Odwzajemniam jego uśmiech.
Kelner podszedł do nas z winem w butelce. Nalał do kieliszka Marco i oddał do degustacji. Mój mąż kiwnął głową i wtedy już do obu naszych kieliszków zostało nalane wino, a butelka została odstawiona na bok. Zaraz po kelnerze podeszła do nas dziewczyna ubrana w elegancki uniform i podała nam dwie przystawki. Talerze wyglądały jak dzieła sztuki, chociaż porcje były tak maleńkie, że na dobrą sprawę można było je zjeść za jednym razem. Ale gdy tylko włożyłam małą porcję do ust, rozpłynęłam się.
-Pycha. Dziękuję. Dziękuję. Dziękuję.
-Nie dziękuj mi -zaśmiał się, spoglądając na mnie spod rzęs.-Twoje urodziny. Poza tym, stwierdziłaś, że gdyby nie ty, nie byłoby mnie, więc to również moje święto. To piękny wieczór.
-Świętujmy zatem.

Zanim dostaliśmy nasze danie główne, otrzymaliśmy jeszcze trzy przystawki. Ta ostatnia była odrobinę większą, jednak każdy talerz niósł nowy smak, a nawet całą paletę nowych smaków. Z każdym kęsem czułam coś innego, to było niesamowite doświadczenie. Niektóre dania były wręcz wariacją na temat typowo włoskich dań, inne należały do tych bardziej wykwintnych, sekretów szefa kuchni.
I mnie i Marco wszystko smakowało. Mało do się odzywaliśmy podczas jedzenia, bardziej upajaliśmy się smakiem, swoim towarzystwem i niezapomnianym widokiem na oświetlone Koloseum.
-Lubię patrzeć, jak coś tak ci smakuje. Masz wtedy taką rozanieloną twarz i uśmiechasz się, gdy wyjmujesz z ust widelec-stwierdził, gdy skończył swoją porcję. Upił powoli łyk wina i sięgnął po butelkę, żeby jeszcze sobie go dolać.
-Masz podobnie, wiesz? Postaram się gotować lepiej. Może zapiszę się na jakiś trzydniowy kurs gotowania?
-Już dobrze ci to wychodzi. Pamiętasz jaką pyszną zupę pomidorową mi zrobiłaś, gdy byłem chory? Nie jadłem lepszej.
-Aż tak to zapamiętałeś?
-Jedz-upomniał mnie, widząc, że zajęłam się rozmową a nie konsumowaniem naszego wystawnego dania głównego. Nałożyłam kolejną porcję na widelec i spojrzałam na niego spod przymkniętych powiek, upewniając się, że będzie kontynuował. -Byłem dla ciebie strasznie opryskliwy i nieznośny.. Nawet Mario mi zwrócił na to uwagę. Cały czas byłaś przy mnie, bez względu na mój nastrój. Wiem, że spędzałaś noce na gotowaniu dla mnie rosołów i wcześnie wstawałaś, żeby przygotować mi śniadanie, obrać owoce, przychodziłaś w nocy sprawdzić czy śpię i robiłaś mi herbaty do termosu, w razie gdybym się obudził i chciał się napić. Nawet przecież zadzwoniłaś do trenera, żeby mnie usprawiedliwić... A ja? Byłem przytłoczony. Nie umiałem pojąć tego, że ty...to wszystko.. dla mnie... Przez chwilę pomyślałem, że jak będę taki okropny, to poddasz się i mnie zostawisz..
-Nie było takiej opcji -zaprzeczyłam. Spojrzałam na niego ciepło i złapałam jego dłoń, gdy kelner zabrał mój pusty talerz. -Wytrzymałam to i dostałam w nagrodę najpiękniejsze kwiaty na świecie i zdrowego męża.
-Jeszcze ta sytuacja z moją matką.. Nie wiem, jak mogło mi przejść przez myśl, żeby ci nie uwierzyć...
-Proszę, nie zadręczaj się tym-poprosiłam go, biorąc jego dłoń w swoje i przyłożyłam ją na chwilę do swoich ust. Miał takie delikatne dłonie. -Nie patrzę na to jak na coś złego. Nie mam wyrzutów... Ty masz więcej do wybaczenia mi i do zapomnienia, jeśli się uda...Jeśli to możliwe. Ale kocham cię i będę o ciebie walczyć, o twoje wybaczenie i o twoją miłość.
-Już to masz, kochanie. Masz wszystko. Oczywiście, że ci wybaczyłem. Czasem jest mi żal, że nie byłem przy tobie, nie wspierałem cię, nie czułem pierwszych ruchów naszego dziecka... To takie skomplikowane..-westchnął i spojrzał na niezwykłą panoramę Rzymu.
Chciałam coś powiedzieć, choć do końca nie wiedziałam, co byłoby najbardziej odpowiednie. Wciąż trzymaliśmy swoje dłonie na stole.
-Nie zwrócę ci chwil z Marisą i na tą myśl zawsze pęka mi serce i czuję się źle i...
-Nie płacz. Nie rozmawiajmy teraz o tym, są twoje urodziny-ścisnął moje dłonie. Kelner przyszedł z małymi pustymi talerzykami, które postawił przed nami, spojrzał pytająco na Marco, a ten kiwnął przecząco głową i coś powiedział, czego nawet nie dosłyszałam. Kelner kiwnął głową i ulotnił się.
-O tym chciała porozmawiać z nami moja pani psycholog. Bo te myśli mnie niszczą, wiem, że to moja wina, mojej głupoty, niedojrzałości, strachu... Ale Boże.. pozbawiłam cię wszystkiego, czucia jej małych nóżek na moim brzuchu, trzymania jej zaraz po urodzeniu, pierwszych słów... A ty mi mówisz, że mnie kochasz, patrzysz na mnie, kiedy mi czasem ciężko spojrzeć na siebie w lustrze. Nie umiem spojrzeć sobie w oczy, jest mi wstyd...

Marco powoli podniósł się z krzesła, okrążył stół i podszedł do mnie. Uklęknął przede mną i złapał moje obie dłonie.
-Masz najpiękniejsze oczy na świecie. Jeśli nie chcesz na nie patrzeć, to nie patrz, ale pozwól mi w nie patrzeć, bo je kocham, tak samo mocno, jak całą twoją istotę. Nie, nie czuję żalu, nie mam wyrzutów do ciebie, o nic. Wiem teraz, co przeszłaś. Żałuję jedynie, że nie zbudowaliśny takiej silnej relacji, że nie powiedzieliśmy sobie, jak bardzo się kochamy, żałuję, że pozwoliłem ci odejść jako przyjaciółce, że nie poznałaś mnie na tyle, że ja nie otworzyłem się na tyle, żebyś ty mogła mi zaufać. Moglibyśmy gdybać. Moglibyśmy myśleć, co by było, gdybyś nie zapomniała brać tabletek, co by było, gdyby Leo nie został potrącony, co by było, gdybym dowiedział się o ciąży, ale wciąż nic byśmy o sobie nie wiedzieli i nie chcieli przed sobą otworzyć, albo gdybyś zakochała się w pieprzonym André, ja bym ciebie nie spotkał i wziął ślub ze Scarlett. Ale ja nie chcę gdybać, nie chcę patrzeć w przeszłość, a w przyszłość, z tobą i z naszą Mari, ucząc się na przeszłości. Ucząc. Nie gdybając i zadręczając się nią. Podziwiam cię, moja Rosalie Reus, że zniosłaś to wszystko, całą ciążę mierząc się z demonami przeszłości. Sama, bez niczyjej pomocy, w cholernym zakłamaniu i błędnych przekonaniach... Jesteś silna, bo miłość do naszej córki i do mnie przezwyciężyła wszystko. Uczę się, ale pragnę być tak silny jak ty wtedy... Płaczesz, ja przed tobą klęczę, ludzie się patrzą... Może mnie pocałuj, pomyślą, że właśnie zgodziłaś się zostać moją żoną?
-Wiesz, że gdybyś mnie zapytał, zgodziłabym się?
-Wiem-powiedział pewnie, uśmiechając się zawadiacko. -Ale nie zapytałem. Poprosiłem tylko, czy możesz mnie pocałować.
-Kocham cię, wiesz? -zapytałam, kładąc dłoń na jego policzku.
-Tak.
-Kiedyś mnie zapytasz, prawda?
-Wtedy, kiedy pokochasz siebie. Całą siebie, zaakceptujesz każda sekundę swojej przeszłości, pokochasz tym, kim jesteś teraz, dzięki temu wszystkiemu, co się stało.
-To trudne.
-Nie-zaprzeczył. -To praca w grupach. Masz mnie, naszą Marisę Jocelyn, naszych przyjaciół i najbliższych. Z naciskiem na mnie. Lubię ci pokazywać na wszystkie sposoby, jak bardzo niesamowita jesteś, choćby kochając się z tobą na łące, w wielkim łóżku, w naszym łóżku, w kuchni na blacie...
-Już, już, już. Bo zaraz bedziesz mieć ze sobą problem -zaśmiałam się przez łzy i nachyliłam ku jego pięknej twarzy. -Kocham cię.
Gdy musnęłam delikatnie wargami jego usta, dobiegły do nas dźwięki braw. Marco zaśmiał się przez chwilę i pogłębił namiętnie pocałunek, przyciągając mnie jeszcze bliżej do siebie, nie przejmując się tym, co wypada a co nie w tak eleganckiej restauracji. Mruknęłam cicho w jego usta, delikatnie przygryzając jego wargę. Tym razem z jego gardła wydobył się niski pomruk. Cóż, w końcu niby się zaręczyliśmy, więc mieliśmy najświętsze prawo do pocałunków w takim miejscu. Ta scena z resztą tak wyglądała i pewnie jak na Włochy i urokliwe miejsca, była dość popularna. A przynajmniej jak na komedie romantyczne tu kręcone.
Marco odsunął się, jego oczy błyszczały do takiego stopnia, że aż czułam motylki w brzuchu.
-Bo naprawdę będę miał zaraz problem -zaśmiał się. Nachylił się jeszcze, żeby pocałować mnie w czubek nosa i poszedł na swoje miejsce. Ledwo usiadł, a już, jakby znikąd pojawił się skrzypek w eleganckim fraku, grający melodię urodzinowej piosenki. Podszedł powoli do naszego stolika, zwrócony był bardziej w moją stronę i zaczynał już drugi raz od początku dobrze znaną mi melodię. Spojrzałam zaskoczona na Marco, lecz on nie był zaskoczony, wręcz przeciwnie, uśmiechał się usatysfakcjonowany i badał mój wyraz twarzy.
Ale jeden skrzypek grający "sto lat" to nie było wszystko. Dołączyła do niego załoga restauracji z tortem na kółkach, z którego tryskały fontanny ze sztucznych ogni. Skrzypek ponownie zaczał grać melodię, a szef sali, dwoje kelnerów i kucharz dołączyli do niego śpiewając odrobinę łamanym angielskim "happy birthday to you".
Tort był dość spory, na pewno nie dalibyśmy rady go całego zjeść. Patrząc po dekoracji na wierzchu, mógł być tiramisu. Włoskie tiramisu... No dobra, zjemy wszystko.

-Grazie mille-uśmiechnęłam się, spoglądając na nich, goście restauracji ponownie klaskali. Cóż, musieliśmy zafundować im niezwykłe atrakcje. Zajęłam się uśmiechaniem w stronę pracowników i nie zauważyłam, że do Marco również podszedł jeden mężczyzna z obsługi restauracji. Spostrzegłam go dopiero, gdy odchodził, wtedy też reszta obsługi i skrzypek zaczęli się wycofywać. A gdy odwróciłam się do Marco, on właśnie wstawał od stołu, trzymając w dłoniach ogromny bukiet pudrowo różowych róż i białą torebkę prezentową.
-O jeny...-westchnęłam zaskoczona. Fontanny w torcie właśnie gasły, ale ja wciąż miałam coraz to nowsze możliwości do zachwytu a moje serce coraz szybciej biło.
-Jeśli myślałaś, że samo "wszystkiego najlepszego" z rana to wszystko na co mnie stać...
-To nie było tylko "wszystkiego najlepszego" o ile dobrze pamiętam -zaśmiałam się, lekko czerwieniąc na policzkach, gdy wstawałam z krzesła.
-No dobra, jeśli "wszystkiego najlepszego" i kolejny szalenie dobry seks to wszystko na co mnie stać -poprawił się, posyłając mi szeroki od ucha do ucha uśmiech. -Nie przebiję nigdy twojej urodzinowej niespodzianki, którą mi zrobiłaś, ale myślę, że akurat tobie nie muszę tłumaczyć, jak takie kameralne świętowanie może być piękne i romantyczne. Przed nami dziesiątki twoich urodzin i życzę tobie, nam, żebyśmy z każdym kolejnym rokiem byli jeszcze szczęśliwsi, silniejsi i dumni z tego, co oboje stworzyliśmy. A tobie już, kochanie, życzę, żebyś zawsze była tak cudowną osobą jaką jesteś, żebyś z każdym dniem nabierała wiary, a twoja ogromna siła do walki nigdy się nie skończyła. Mówi się, że ojciec jest głową rodziny, ale bez ciebie, to nie byłaby rodzina. Ty jesteś jej głową i nadajesz wszystkiemu sens, piękno i harmonię. Uśmiechaj się dużo, bo wtedy mój każdy dzień jest o wiele szczęśliwszy, zawsze bądź taką cudowną mamą jaką jesteś i jak dotychczas moim najwierniejszym kibicem. Choć wiem, że będzie czasem trudno pogodzić moją pracę z naszym życiem codziennym, dajesz mi wiarę, że to nam się uda. Nigdy w to nie wątp, a ja nigdy nie dam ci żadnych powodów do zwątpienia. Bądź tylko zdrowa i radosna, a wszystko inne przyjdzie. Sto pięknych, spędzonych ze mną i naszą małą rodzinką, długich lat. Kocham cię -zakończył i nim jeszcze wręczył prezent dla mnie, zostałam mocno objęta i obdarzona wspaniałym, czułym pocałunkiem.
-Dziękuję, skarbie-uśmiechnęłam się i wzięłam do rąk mój piękny, ogromny bukiet róż.
-Jeszcze mały prezent.
Powąchałam kwiaty, chcąc nacieszyć się ich delikatnym zapachem. Odłożyłam je na swoje krzesło i wzięłam do rąk niewielki pakunek.
-Wiesz, że nie trzeba było?
-Przecież widzisz, że to nic wielkiego. To dodatek do tego wszystkiego -zaśmiał się i pociągnął mnie za rękę, żebym usiadła na jego kolanach i wszystko rozpakowała.
Postawiłam torebkę na stole i wyjęłam z niej pudełeczko. Trochę większe niż na pierścionek. Gdy je otworzyłam, znalazłam w nim dwie bransoletki. Pierwsza, złota, wyglądała jak cienka obręcz z kółeczkami przeciętnymi w poprzek na całej długości bransolety. Obok leżał też maleńki śrubokręcik. Przypuszczałam, że może nim właśnie się ją otwierało. Przesunęłam ją w pudełeczku i zauważyłam, że na boku zamiast wyrzeźbionych kółek, wpuszczone zostały dwa, mieniące się diamenciki, a w przestrzeni między nimi zostało wygrawerowane imię "Marco". Uśmiechnęłam się i odwróciłam do mojego męża, żeby ucałować jego policzek.
-Założę ci.
Kiwnęłam głową i pozwoliłam mu zapiąć bransoletkę na moim nadgarstku.
-Jest piękna. Prosta, ale piękna.
-Trochę jak taka obrączka, tylko na rękę-zaśmiał się, zakręcając ją małym śrubokręcikiem. Przekręcił ją tak, żeby imię było na górze. -A ta druga jest na szczęście -wyjaśnił, wskazując na cieniutki czerwony sznureczek z maleńką złotą kuleczką po środku.
-Ja mam już swoje szczęście.
-Przyda ci się jak będziesz gotować.
-Szuja!-parsknęłam, śmiejąc się głośno. Trąciłam go łokciem w bok i pogroziłam palcem. On także się śmiał.
-Musi to zawiązać osoba, która jest dla ciebie bardzo ważna...
-Hmm..
-Szuja numer dwa-mruknął i wyjął bransoletkę z pudełka, wziął moją dłoń i zaczął zawiązywać sznureczek na supełki.
-Dziękuję. Szczęścia nigdy za wiele.
-W środku jest coś jeszcze.
Zajezałam do torebki i znalazłam w niej różową kopertę z moim pełnym adresem w Dortmundzie ale za to narysowanym znaczkiem pocztowym. Nie byłam pewna, czy zrobił to dlatego, że miał taki pomysł, czy nie chciał, żebym wracała wspomnieniami do anonimowych listów. Tak czy inaczej, wyszło to wspaniale.
Na początku myślałam, że to tradycyjna kartka urodzinowa, jednak gdy odkleiłam kopertę, prawie łamiąc sobie przy tym paznokcia, wyjęłam z niej złożoną na trzy części białą kartkę papieru. Marco mocniej oplótł mnie w pasie. Mocniej się o niego oparłam i otworzyłam list z wyraźną ciekawością. Treść chyba zaskoczyła mnie bardziej niż powinna była. Przecież znałam mojego męża i byłam świadoma, jak bardzo potrafił być uparty i zawzięty, żeby postawić na swoim.



"Szanowna Pani Rosalie Rebecca Reus.

W odniesieniu do naszej niedawnej konwersacji, zwracam się do Pani z uprzejmą prośbą, jednocześnie oferując pani przeprowadzenie sesji zdjęciowej. Nie jest możliwe zatrudnienie profesjonalnego fotografa, który w fachowy sposób potrafiłby ująć Pani niezwykłą urodę, jednakże jestem pewien, że osoba za to odpowiedzialna postara się dołożyć wszelkich starań, by efekt końcowy był dla Pani satysfakcjonujący.
Poniżej przedstawiam szegóły dotyczące sesji, możliwe jest wprowadzenie nielicznych zmian.

1.Sejsa ma miejsce w uzgodnionym przez obie strony czasie.
2. Czas trwania jest niemożliwy do uściślenia.
3. Lokacja zostaje wybrana przez fotografa.
4. Modelka ma pełną dowolnym w sprawie póz, może też opierać się na wskazówkach fotografa.
5. Ubiór: kwestia dyskusyjna (czy w ogóle powinien być)
6. Pomimo profesjonalnej próby podejścia fotografa do sesji, możliwy jest nieoczekiwany rozwój sytuacji. Szanujemy profesjonalizm, jesnakże możliwe jest nagłe przejście na grunt relacji prywatnej/codziennej/seksualnej/ (niepotrzebne skreślić)"


Choć tekst był napisany na komputerze, niżej był umieszczony jego odręczny podpis, a w górnym rogu kartki logotyp, jakiego używał na swojej stronie internetowej.

-Jakoś nie wierzę w te twoje umowy.
-Nie?-roześmiał się, nadwyraz rozbawiony moją uwagą.
-Nie. Ostatnia, którą podpisywałam miała być na rok, a skończyłam z dzieckiem i mężem na resztę życia.
-To faktycznie tragiczne te umowy.
-Prawda?
Złożyłam list i włożyłam go z powrotem do koperty. Wstałam z miejsca i wróciłam do siebie, odkładając kwiaty na podłogę. Nachyliłam się do stoliczka z tortem i ukroiłam sobie dość spory kawałek.
-Tortu?-zapytałam, wyciągając rękę po jego talerzyk. Marco jednak siedział nieruchomo i wpatrywał się we mnie tak intensywnym wzrokiem, że przez chwilę straciłam oddech.
-Jak brzmi twoja odpowiedź?
-A twoja?
-Chcę kawałek tortu. A twoja?
Zachichotałam i sięgnęłam dalej, żeby zabrać jego talerzyk. Ukroiłam kawałek i ostrożnie położyłam go na talerzyku. Już prawie dobrze stał, gdy w ostatnim momencie przewrócił się na bok... No trudno.
Sięgnęłam do mojej kopertówki po długopis. Może to dziwne, ale zawsze nosiłam przy sobie mały notes z czystymi kartkami i długopis, jakby jakiś mały fan prosił Marco o autograf. Wyjęłam też jego list, czy też nawet ofertę biznesową, trochę niepoprawną przez niektóre punkty, ale to do nich zaczęłam się po kolei odnosić.
Do pierwszego dopisałam "zdaję się na nastrój i wenę fotografa, chyba że naprawdę będę bardzo zmęczona". Drugi punkt zostawiłam w spokoju, za to do trójki miałam pewne obiekcje. "Lokacja musi być obiektem niemonitorowanym, w której znajdować się będzie jedynie fotograf i modelka. Proponowane: nasze mieszkanie". Uśmiechnęłam się zadowolona z siebie. Marco był wyraźnie zaciekawiony tym, co piszę, próbował poejrzeć, ale szybko się zorientowałam i mu to uniemożliwiłam. Zagryzłam dolną wargę, gdy dopisałam do piątki "dot.obu stron". Jako że doprowadzanie mojego męża do czerwoności czasem sprawiało mi przyjemność w punkcie szóstym zgodziłam się na wszystkie opcje. Dopisałam za to siódmy.
"7. List zostanie podarty, gdy fotograf dotrze z czytaniem do tego punktu, gdyż niezależnie co, gdzie i jak się odbędzie, będzie to urocza sesja robiona przez zakochanego w swojej żonie męża, a zakochana w swoim mężu żona, bez powołania do bycia modelką, będzie starać się jak najlepiej wypaść, zaimponować mu i nawet nie wypierając się tego, że ukrytym celem sesji może być nieoczekiwany rozwój sytuacji (czyt. pkt.6). (Wow, to było superdługie zdanie). Zanim to podrzesz, dopiszę tylko, że bardzo cię kocham (napiszę, bo wiem, że nie lubisz jak to mówię) ale jesteś najsłodszym, najkochańszym i najcudowniejszym facacetem, który istnieje na świecie. Dziękuję, że jesteś. Kocham cię."

Uśmiechnęłam się, odkładając długopis i wreszcie oddałam Marco popisany przeze mnie list. Nawet złożyłam swój podpis obok jego.
Nie mogłam się już opanować i nadziałam na widelec trochę tortu. Rozpływał się w ustach. Był nasończony jakimś alkoholem, przez co był jeszcze bardziej miękki. Pychota.
Podniosłam głowę dopiero, gdy usłyszałam darcie mojego listu. Marco dokładnie wydzierał część mojego punktu 7, żeby go sobie zostawić. Reszta listu została podłożona pod świecę, a następnie ułożona na talerzyku, żeby całość mogła się powoli spalić. Z wielkim apetytem wrócił do zjadania swojego kawałka, posyłając mi ukradkowe uśmiechy.
Obserwowałam go chwilę gdy jadł, ale na koniec musiałam się skusić na jeszcze jeden kawałek. A kiedy nakładałam sobie, Marco podetknął mi swój talerzyk, żeby jemu też nałożyć.


Z restauracji wyszliśmy, gdy jeszcze mocniej się ściemniło. Już nie jedliśmy ciasta, ale kończyliśmy wino, prowadząc lakoniczną rozmowę. Powoli zmęczenie zaczęło dawać się nam we znaki, chcieliśmy już wracać do hotelu i położyć się spać, ale Marco stwierdził, że musimy jeszcze pójść do ostatniego punktu jego planu-Fontnny di Trevi.
Wzięłam resztę tortu ze sobą, niedaleko restauracji siedziała kobieta z dwójką dzieci prosząc o pieniądze. Załatwiłam z restauracji trzy widelce i wręczyłam im tort, którego my byśmy i tak już nie zjedli i by się zmarnował. Marco uważał, że oni i tak mają pieniądze, tylko tak chcą zarobić zamiast pracować. Co nie zmieniało faktu, że kobieta cały dzień tu tkwiła, trochę jedzenia im nie zaszkodzi.
Trzymając mój bukiet róż i małą torebeczkę z pustym już pudełeczkiem od jubilera, szłam koło Marco w stronę fontanny. Tak naprawdę nie wiedziałam, czy idziemy dobrze, Marco był jednak uparty i pewny swego i swoich umiejętności czytania map w telefonie.
-Pięknie tu wieczorem -stwierdził, spoglądając na stałe budynki podświetlone od dołu.
-Miło się przejść...tak dla odmiany.
-Dokładnie, dla odmiany-zgodził się i jeszcze mocniej ścisnął moją dłoń, którą ściskał nieustannie odkąd opuściliśmy lokal. -To chyba za tą bramą.
-Mhmm...
-Bo ty cały czas rozpamiętujesz naszą drogę powrotną z Berlina.
-Bo tego nie da się tak po prostu zapomnieć!
Roześmiałam się głośno na wspomnienie jego pewności odnośnie mapy, później tego, że naprawi samodzielnie auto jako syn mechanika, że w końcu wylądowaliśmy na kupie siana i kilku kocach po lekkiej przebieżce w środku burzy z piorunami.
-Byłem tam od tego czasu dwa razy i trochę się tam zmieniło.
-Na lepsze?
-Myślę, że tak. Na pewno Marisie się spodoba. Owieczki, krówka... No dobra, owieczki.
-Owieczki -zgodziłam się. -Widziałeś rano, że owieczka, którą jej kupiłaś była tuż przy niej?
-Taak-zaśmiał się szczerze. -Udała nam się ta córka. Najpierw myślałem, że nigdy się nie zakocham. I zakochałem się. W tobie. A teraz jeszcze w naszej maleńkiej księżniczce...
-Zakochanie to piękne uczucie, coś o tym wiem, mam podobnie -uśmiechnęłam się, ale zaraz stanęłam, gdy przed nami, na drugim końcu placu, znajdowała się fontanna Trevi. Już z daleka sprawiała wrażenie potężnej, nie mogłam się doczekać, gdy będę mogła zobaczyć ją z bliska.
-Warto było..-powiedziałam cicho do siebie, spoglądając wciąż jak zahipnotyzowana przed siebie.
-Zakochać się?
-To już w ogóle. Idziemy tam?
-Nie, wiesz, zawróćmy do hotelu, już się nachodziłem.
Oboje się roześmialiśmy i znów ruszyliśmy przed siebie. Przystanęliśmy jedynie po kilku krokach, bo chciałam zdjąć moje wysokie szpilki. Marco zabrał ode mnie bukiet i podał mi ramię, żebym się nie przewróciła. Boso, bez szpilek od razu było lepiej, poczułam ulgę i mogłam wręcz skakać i biegać. Marco już mi nie oddał kwiatów, twierdząc, że teraz mam do noszenia i szpilki i torebkę, więc on też powinien coś ponieść. W miarę uczciwe rozwiązanie, choć dyskusyjne.
Usiadłam na obrzeżu fontanny i obserwowałam ją uważnie, chcąc zapamiętać każdy najdrobniejszy szczegół. Podświetlona woda wypływała strumieniami z wyrzeźbionych i obficie udekorowanych otworów. Kolumny, motywy roślin, nagie i półnagie postacie z mitologii. Czysty barok. W samym centrum dumnie stał Neptun, to od niego się wszystko zaczynało, woda kaskadami opadała spod jego stóp do otaczającego całą fontannę basenu, także konie ze skrzydłami niczym u jednorożców tryskały wodą przez nozdża. Na pewno musiałby przynależeć do Boga Oceanu. Na jego wysokości stały jeszcze dwie kobiety, po koszu przepełnionym owocami, króre prawie z niego wypadały, uznałam że musiała być boginią obwitości, co do drugiej nie miałam żadnego pomysłu.
Skupiłam się jednak na Neptunie, jego pięknie i potędze. Jego ciało było majestatyczne, umięśnione, smukłe i bardzo męskie. Niejedna boginii dopuściłaby się grzechu, by zbliżyć się do niego i jego ideału.
Marco przysiadł koło mnie i otoczył moje ramiona swoją marynarką.
-Dziękuję-posłałam mu przelotny uśmiech i znów wróciłam do podziwiania fontanny. Na ogrodzeniu były wyrzeźbione cztery postacie, każda symbolizowała inną porę roku.
-Duże to -skwitował. Przewróciłam oczami chichocząc.
-Neptun jest niesamowity. Nie mogę skupić się na niczym innym. Ta rzeźba jest wręcz idealna, technika, rysy twarzy, poza, ruch, napięcie przy tym mięśni, pewny wyraz twarzy... To jest niesamowite.
-Wiesz...-westchnął. -Nie wiem czy wiesz, ale twój własny, prywatny mąż jest sto razy bardziej przystojniejszy od tego kawałka kamienia. Ma super mięśnie, jest przystojny, ma zniewalający uśmiech, błysk w oku, piękne, miękkie blond włosy..
-Nie zapędzaj się z tym blondem, kochanie -zaśmiałam się, odwracając ku niemu. Zdecydowanie był przystojniejszy, był moim ideałem. Nie miałam na celu nawet porównywać Marco do rzeźby, ale on i tak poczuł się wystarczająco zagrożony.
-Też jestem bardzo sławny, wszystkie kobiety mnie pragną, co nie zmienia faktu, że jestem wierny jednej, to moja kolejna zaleta. No a w porównaniu z tym tu...-w jego oczach coś błysnęło. Nachylił się do mojego ucha, ocierając policzkiem o mój policzek -To też potrafię być taki twardy, dobrze o tym wiesz.
-Marco..-zaśmiałam się, wtulając w jego szyję. Objął mnie mocno ramionami i pocałował w czubek głowy. -Nie musisz się martwić, że zostawię cię dla pomnika w Rzymie. Twoje zalety znam i to, co wymieniłeś to tylko kilka z wielu, wielu więcej. Po prostu podziwiam pomnik, nic więcej. Dla mnie nie masz żadnej konkurencji i nic takiego ci nie grozi.
-Wiem. Jestem po prostu lepszy.
-Zaraz ci wyrosną piórka, panie pawiu.
-Przyczyniasz się do tego.
-Przykro mi.
-Wcale że nie.
-Wcale że nie-przyznałam ze śmiechem. Odsunęłam się kawałek i delikatnie pstryknęłam go w nos.
-Staram się- wzruszył ramionami i położył głowę na moim ramieniu. Obserwowaliśmy oboje fontannę, im na zewnątrz stawało się ciemniej, tym była piękniejsza. W pewnym momencie jednak oboje zaczęliśmy zwiewać. I to tak, jakbyśmy mieli się zaraz nawzajem połknąć. Marco zamówił przez telefon transport do naszego hotelu.
Obejmowaliśmy się, rozglądając się jeszcze po okolicy, dopóki nie przyjechał nasz powóz... No właśnie, powóz. Na plac podjechała bowiem rowerowa riksza, atrakcje na dziś jeszcze się nie skończyły. Kierowca roweru siedział na nim, a przed sobą miał dwuosobową kanapę z podnóżkami.
-Czy to jest stabilne?
-To się okaże -zaśmiał się, podnosząc powoli z progu fontanny i wyciągnął do mnie rękę, żeby pomóc mi wstać.
Nie chciałam już wkładać brudnych stóp do tak pięknych szpilek, więc nadal trzymałam je przy sobie, Marco wziął bukiet, ja resztę naszych rzeczy i ruszyliśmy do naszego hotelu, wciąż podziwiając niezwykłej uliczki i ich jeszcze nieodkryte przez nas zakamarki.

***

Zanim weszłam do naszego apartamentu, Marco przyniósł mi miskę z wodą przed wejście, w której mogłam umyć zabrudzone od chodzenia boso stopy. Chciałam maksymalnie oszczędzić sprzątania. Poszłam wylać do łazienki wodę i odłożyć miskę na miejsce. Kiedy tylko przekroczyłam próg pokoju, pozapalane były tylko co poniektóre kinkiety, które dawały przytłumione światło. Na początku nie wiedziałam jaki sens jest w tym, żeby były włączone praktycznie wszędzie, jednak wkrótce po tym zobaczyłam Marco trzymającego w dłoniach aparat. Przewróciłam oczami i zaśmiałam się. Wystarczyło zgodzić się na mini sesję, a on już ją robił w najszybszym możliwym terminie. Nawet mój pierwszy śmiech został już udokumentowany na pierwszym zdjęciu. Ale zgodziłam się, więc musiałam mu zapozować najlepiej jak umiałam. Na początku stanęłam na palcach i złapałam za klapy jego marynarki, którą miałam na sobie. Powoli stawiałam małe kroki do przodu, próbując sobie przypomnieć jak na sesji stawała je Ann i nie mieć przy tym zdziwionego wyrazu twarzy.
Wpadłam na pomysł, żeby zrobić kilka zdjęć na naszym maleńkim balkoniku. Balustrada była kamienna z koloru w jakim była Fontanna di Trevi, podsycała wręcz charakter Włoch i na pewno po zdjęciach będzie można zidentyfikować, że były robione w niezwykłym miejscu za granicą. Na balkonie stanęłam tyłem do obiektywu, od czasu do czasu oglądałam się przez ramię, a marynarka Marco wciąż opadała niżej. Chociaż sukienka nie była przesadnie wyzywająca, te ujęcia miały odrobinie pikanterii. Marco uśmiechał się i robił kolejne zdjęcia. Nawet nic nie mówił, chyba złapałam wenę i po prostu dobrze się bawiłam udając wielką, wspaniałą i znaną modelkę niczym aniołek Victoria's Secret.
Z balonu przeszliśmy do naszej sypialni. Łóżko było idealnie zaścielone, koło niego w wazonie stały już moje kwiaty urodzinowe. Stanęłam obok nich, pasowały do kadru i mojej sukienki. Ku zaskoczeniu i zadowoleniu mojego fotografa, zaczęłam dyskretnie odpinać moją sukienkę na boku i zsuwać najpierw golf, później wciąż ciągnęłam w dół, ukazując górną część mojej koronkowej bielizny od Ann. Przez moment Marco powstrzymał się od robienia zdjęć, tylko patrzył na mnie, przygryzając dolną wargę z tym swoim spojrzeniem, jakby nie jadł nic od dwóch tygodni. Przeniosłam się na łóżko i wchodząc w rolę prawdziwej seksbomby zdejmowałam moją sukienkę Chanel i pozowałam Marco coraz to odważniej. Może zachowywałam się trochę, jakbym była pijana. Co prawda wypiliśmy jedną butelkę pysznego wina, ale czułam się jeszcze trzeźwo. No i doskonale wiedziałam co mówię i robię... Powiedzmy. Zwłaszcza wtedy, kiedy już zostałam w samej bieliźnie, rozpuściłam włosy, stanęłam na materacu i udawałam, że kolumna łóżka jest idealną rurą do tańczenia. Na szczęście nie próbowałam się na nią wspinać, jedynie zahaczyłam nogą i na ile mogłam odchyliłam się do tyłu, spoglądając w obiektyw aparatu. Później na chwilę przytuliłam się do niej, aż w końcu zeskoczyłam na ziemię. Wymijając Marco zsunęłam ramiączka, zostałabym prawie toples, gdyby nie marynarka Marco, która wciąż leżała tam, gdzie ją zrzuciłam. W salonie rozsiadłam się na kanapie, Marynarka była rozchylona na tyle, żeby zdjęcia wciąż były sensualne i tajemnicze, a nie pruderyjne. W pewnym momencie zaczełam już się śmiać. Wstałam już z kanapy, nie dbając o to, czy marynarka zasłania co powinna czy nie. Marco jeszcze robił ostatnie zdjęcia, kiedy zaczęłam iść w jego kierunku.
-Czy mój fotograf jest zadowolony? -zachichotałam, zabierając z jego dłoni aparat i odłożyłam go bezpiecznie na bok.
-Mam ponad sto zdjęć.
-To wystarczająco?
-Zdecydowanie. Chcesz wziąć prysznic jeszcze? Może opłuczemy się z piachu i pyłu, zwłaszcza po rowerowej przejażdżce.
-Tylko, jeśli mnie tam zaniesiesz -powiedziałam, patrząc mu pewnie w oczy i zrzucając jego marynarkę z moich ramion na ziemię.
-To będzie przyjemność -odparł, błądząc wzrokiem z zachwytem po całym moim ciele. Poderwał mnie energicznie na ręce, przerzucił przez ramię i zaniósł prosto do łazienki pod prysznic.


***


-Pytałaś, czy jestem zadowolony z sesji...-zaczął, wracając do naszego łóżka, gdy już włączył muzykę przez przenośny mały głośnik. Chcieliśmy jeszcze chwilkę poleżeć nim zaśniemy i powspominać pełen wrażeń długi dzień.
-Mhmm-mruknęłam, robiąc mu miejsce w naszym łóżku.
-Nie wzięłaś piżamy? -spojrzał z rozbawieniem na swoją koszulkę, którą znów założyłam jako piżamę.
-Wzięłam, ale mam lepszą-uśmiechnęłam się szeroko. Marco pokręcił bezradnie głową, ale wyraźnie go to rozbawiło. Położył się na swojej stronie, lecz nawet nie dotykaliśmy się najmniejszym kawałkiem skóry. W tle cichutko brzmiała piosenka Niny Simone, do której coveru tańczyliśmy w naszym salonie. Oryginał był jednak niesamowity.
-Jestem zadowolony, a przede wszystkim jestem dumny. Chciałem i czekałem na to, aż w końcu to nastąpi. Nie mogłem uwierzyć w to, kiedy mieliśmy się kochać po przyjęciu Ann... Ty po prostu wstydziłaś się przede mną rozebrać. Nawet nie wiesz... To było dla mnie takim zaskoczeniem-zmarszczył brwi i przełożył się na bok, żeby móc na mnie spojrzeć.
-Nie chciałam wprawić cię w zakłopotanie. Prędzej samą siebie.
-Zawsze będziesz dla mnie piękna. Wiedziałem, że muszę wtedy zrobić wszystko, żeby pokazać ci, jak bardzo jesteś piękna. W każdy możliwy znany mi sposób. Obiecałem sobie wtedy, że pokochasz swoje ciało tak, jak ja je kocham. I udało się. Dzisiaj miałem tego doskonały dowód.
-Dziękuję. Za to wszystko, co dla mnie robisz.
-Spełniłaś dzisiaj jedno z moich marzeń, choć to twoje urodziny. Marzyłem, żeby zobaczyć cię taką uśmiechniętą, pewną siebie, z iskrą w oku, kusicielską, pewną swojego piękna, seksapilu i wdzięku. I świadomą tego wszystkiego. To już duży krok.
-Bez ciebie nic by z tego nie wyszło.
-Od tego mnie masz. I wielu innych rzeczy -uśmiechnął się rozmarzony i nachylił, żeby choć na chwilę zetknąć nasze wargi w czułym pocałunku. -Wiem, że szybko staniemy na nogi bez żadnych problemów i zamkniętym wszystkim, co powinno być zamknięte.
-Też w to wierzę. Nie pozwalasz mi na nic innego. Postaram się, żebyśmy w nowy rok wkroczyli jako szczęśliwa, pewna siebie i swoich uczuć para narzeczonych ze śliczną córeczką...
-Rosalie, niczego nie planuj ani nie wyznaczaj dat. Niech to stanie się wszystko spokojnie i naturalnie. Poproszę cię o rękę, będziemy planować nasz wymarzony, wielki ślub... Ale jeszcze nie teraz.
Ostatnie słowa przypieczętował pocałunkiem w czubek mojego nosa.
-Zagramy w dziesięć pytań? Tak jak w noc przed naszym ślubem...
-Zagrajmy w pięć. Już jest bardzo późno a dzień był dla nas bardzo męczący.
Marco położył się z powrotem tak, jak poprzednio i wziął ze stolika nocnego telefon, żeby zmienić piosenkę.
-Znasz to?- zapytał, gdy pierwsze dźwięki nowego utworu zaczęły przyjemnie sączyć się z głośnika, rozpływając w powietrzu, które niosło je wszędzie dookoła, chcąc roznieść jak najdalej ich piękno.
-Nawet nie pytaj. Kocham ich.
-Zaskakujesz mnie. Wciąż i wciąż -zaśmiał się, odkładając telefon na bok. -Chesz pytać pierwsza?
-Miałam zapytać najpierw o coś innego, ale teraz... Zafascynowałeś mnie. Kiedy dokładnie zacząłeś ich słuchać? I tej piosenki, to wręcz hymn... I know it's everybody's sin, you got to lose to know how to win. Chyba i dla ciebie i dla mnie to ma głębszy sens i przynosi wspomnienia.. Ja płakałam przy niej za każdym razem, czułam, jakby została napisana dla mnie i myślę, że ty też nie słuchałeś tego tak z przypadku...
Marco uśmiechnął się sam do siebie, spoglądając na sufit.
-Tak, to jest hymn... Patrz, wiem już, co kupię ci na gwiazdkę -zaśmiał się i puścił do mnie oko. Nie mieliśmy w domu żadnych płyt, ale faktycznie, jeśli miał na myśli ich płytę, byłabym naprawdę zadowolona. -A pytanie... Cóż, pewnie się tego spodziewałaś, ale po rozstaniu z Andreą, gdy straciłem szansę na grę w Realu. Co prawda później to wszystko poszło w złą stronę i nadinterpretację słów... Ale nie poddałem się. 'Dream on' miało w tym swój udział. Był też Mario, ale tak...
-Nadinterpretacja... -zaśmiałam się razem z nim, domyślając się, jak mogło to wyglądać w jego autorstwie. Właśnie zbliżał się refren piosenki. -Daj na chwilę głośniej-poprosiłam, Marco oczywiście z chęcią przystał na moją propozycję. Mogłam śpiewać. -Sing with me, sing for the year, sing for the laughter, sing from the tears, sing with me, sing for today, maybe tomorrow the god Lord will take you away. Dream on, dream on, dream on, dream yourself a dream come true...
-Mogłabyś jechać z nimi w trasę, jak Steven by się zmęczył...
-Prawda?-zarechotałam, obracając się do blondyna. Wyciągnęłam rękę, żeby móc położyć ją na jego policzku i jak Marisa czasem miała w zwyczaju, wetknąć palec w jego uroczy dołeczek.
-Teraz ja. Hmmm... Wolisz jutro na obiad zjeść pizzę czy spaghetti?
-No nie.. Pierwsze pytanie i już takie trudne. Dlaczego nie możesz mnie zapytać tak jak wtedy o ulubiony smak lodów?
-Na pewno chcesz wykorzystać swoje drugie pytanie?-zapytał, unosząc cwanie brew.
-Nie!- zaprzeczyłam. A więc pizza kontra spaghetti. To tak jakby ktoś mi kazał wybierać między Marco a Marisą. Nie można tak! -Proponuję na śniadanie pójść na spaghetti, a na obiad pizza. I na kolację kawałki pizzy, które weźmiemy na wynos. Będziemy siedzieć w tej wielkiej wannie, patrzeć przez to gigantyczne okno na panoramę wieczornego Rzymu i będziemy jeść. Podoba ci się ten pomysł?
-Bardzo. A więc znowu ja pytam.
-Ej!
-Raz ci darowałem. Drugi, nie ma takich szans. Moje pytanie brzmi, czy dołączysz do mnie jutro rano, żeby pójść pobiegać i złapać wschód słońca na wzgórzu za naszym hotelem?
-Normalnie bym cię wyśmiała, biegać rano, przed wschodem słońca.. Ale ze względu na miejsce i moją słabość do tego proszącego spojrzenia... Tylko nie obudź mnie w bardzo chamski sposób. Życzyłabym sobie czuły pocałunek w usta, oba policzki, później znowu usta, i dłuuuużej usta... I jeśli wtedy dalej będziesz chciał iść biegać to pójdziemy.
-Podstępna lisica. Traktuję to jak wyzwanie, lubię takie wygrywać. Pytasz?
-Tak... -odpowiedziałam niepewnie, podczas gdy zastanawiałam się, jak powinnam dobrze zadać to pytanie, by potem nie było niezręcznej atmosfery.
-Nie myśl. Pytaj-polecił, zapewne rozpoznając moje wahanie.
-Czy masz do mnie żal po tym, jak odrzuciłam twoje oświadczyny? Poczułeś, że może jednak nie odwzajemniam twoich uczuć? To dwa pytania, ale zdaję je świadomie. Myślałam sporo nad tym, tak naprawdę nawet nie wyjaśniliśmy sobie tej sytuacji...
-Po części wyjaśniliśmy. Dzięki temu dowiedziałem się, co tkwiło w twojej głowie. No i w najmniej romantyczny sposób wyznałaś mi miłość. Mam 4 screeny tego smsa. Jeden w telefonie, kolejne na tablecie i laptopie i ostatni na dysku w chmurze. Czy pomyślałem, że twoje uczucia się zmieniły? Nie. Zawsze wiedziałem, że za mną szalejesz. Pomyślałem, że potrzebujesz więcej czasu, bardzo szybko się na to zdecydowałem, to prawda, dopiero co walczyliśmy przeciwko sobie w sądzie... Ale chyba tak mam, że jak czegoś bardzo pragnę, to słowo "poczekaj" nie istnieje. Dobrze wiesz jak było z naszym ślubem. Wtedy tylko się zgodziłaś.
-Powinieneś wiedzieć, że gdyby nie mój atak paniki, to płakałabym tam ze szczęścia i wzruszenia, powtarzając jak mantrę "tak, tak, tak". To było piękne i perfekcyjne.
-Cieszę się. Teraz ja. Żałujesz wyrzucenia obrączek do jeziora?
-Co prawda czasem bywam sentymentalna... Ale miałaś rację, moja mama się nimi zaopiekuje, stare błędy zostały zatopione, nauczyliśmy się, wkrótce, gdy już wszystko się ułoży, rozpoczniemy nowe życie z nowymi obrączkami. Wtedy już wcale nie będzie mi brakować starych. Odpowiedziałam na twoje pytanie?
-Tak, to teraz znowu ja.
-Już chyba nie umiem w to grać, albo ty oszukujesz-zaśmiałam się z własnej głupoty. Musiałam zacząć uważać, kiedy chcę o coś zapytać.
-Naprawdę nie chcesz pracować w zawodzie? Wiem, że byłoby to trudne do pogodzenia z moimi wyjazdami, treningami i wychowywaniem dziecka, podjęłaś taką decyzję, ale nie jest ci z tym źle?
-Nie, wiem, że bardzo mi zależało żeby mieć licencję i pracować, ale ty zarabiasz wystarczająco, mogę zająć się Marisą, domem, to naprawdę dużo pracy. No i jeszcze planuję zrobić małe zakupy, żeby po meczach pomóc ci się zregenerować.
-Czy te zakupy to kolejne pary niestosownej bielizny, kajdanek, i przebrań za niegrzeczną pokojówkę?-zapytał, uśmiechając się szeroko. Prychnęłam pod nosem.
-Czy na to chcesz zmarnować swoje ostatnie pytanie?
-Tak-odpowiedział pewnie, już nie mogąc się doczekać odpowiedzi.
-Taśmy, tape, olejki do masażu, ciekła parafina i składany stół do masażu, na którym też będę mogła pomóc ci się porozciągać.
-Ehh...
-Moje pytanie. Czy zostajemy tu do czasu naszej rocznicy czy już wrócimy do domu?
-Nie zostaniemy tu i nie wrócimy do domu-odpowiedział tajemniczo. I to ja go co chwila zaskakuję?
Podniósł się na chwilę, żeby wyłączyć muzykę i zgasić światło.
-Nic więcej nie powiesz?
-Dobranoc kochanie -uśmiechnął się szeroko, wracając na swoje miejsce i okrył nas kołdrą.
-Miałam naprawdę udane urodziny. Dziękuję ci-z uśmiechem musnęłam delikatnie jego usta i wtuliłam się w jego pierś.
-Też mi się bardzo podobało -przyznał, otaczając mnie ramionami i jeszcze mocniej przytulając do siebie. -Musimy iść już spać, bo rano wstajemy i biegamy. A potem spaghetti, pizza i jeszcze więcej pizzy w wielkiej wannie.
-Ale żadnych sprintów.
-Żadnych sprintów, moja myszko.
-Jestem taka szczęśliwa -mruknęłam sennie, zamykając powieki. Czułam, że Marco się uśmiecha. Przytulił policzek do mojego czoła i pogłaskał mnie po włosach. Robił to dłuższą chwilę, czekając aż zasnę. I prawie już zasnęłam, gdy zaczął cicho szeptać.
-Ja bardziej. I wiem, że już niedługo zobaczę cię beztroską, bez żadnego strachu i traum, w białej długiej sukni o jakiej zawsze marzyłaś. A później z pięknym zaokrąglonym brzuszkiem. I wtedy będziemy aż pijani ze szczęścia. Będzie nam aż za dobrze, bo oboje na to zasługujemy, kochanie. I ty i ja.








~~~


Kochane, z okazji nadchodzących Świąt życzę Wam dużo dużo zdrowia, miłości, wspaniałej, radosnej, rodzinnej atmosfery, dużo spokoju i odpoczynku. Mam nadzieję, że w tych przygotowaniach znajdziecie chwilę, żeby tu wpaść albo nadrobić zaległości. Mam nadzieję, że jeszcze jesteście i wciąż czytacie, bo niestety wszystkie wyświetlenia i komentarze spadają.. Byłabym wdzięczna za choćby najkrótszy komentarz, że tu jesteście-można też komentować anonimowo! Taki dla mnie prezent na gwiazdkę🎄🎅💕 A taka ciekawostka-mamy już 74 rozdział, a poprzednie opowiadanie miało ich 73... I ja byłam przekonana, że to opowiadanie będzie krótsze..
Trzymajcie się zdrowo i cieplutko, mnie niestety dopadło choróbsko, zapalenie krtani i praktycznie nie jestem w stanie mówić. Ale za to piszę! W styczniu czeka mnie sesja, więc muszę zebrać siły i motywację.
Ściskam mocno, czekam na Wasze opinie! <3
Do następnego i jeszcze raz wesołych świąt!

9 komentarzy:

  1. Kochana, tak bardzo się cieszę, że im się układa!!! Nigdy nie komentuje żadnych opowiadań, ale teraz nie mogłam się powstrzymać. Jesteś cudowną autorką i w swoich życzeniach do Ciebie proszę, żebyś się nie zmieniała. Dużo zdrowia, sił, miłości i wszystkiego co najlepsze! Spokojnych i wesołych świąt!!! ❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci baardzo❤️❤️❤️ Aż nie mogę przestać się szczerzyć do telefonu😁 Bardzo, bardzo dziekuje i rowniez najlepsze życzenia ode mnie! 🎄 Cieszę się, że jesteś!! Buziaki!!

      Usuń
  2. Aaaaaaaaaaawwwwwwwww.....

    ❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️

    Uwielbiam miłość. Takie ciepełko na sercu czytać twoje opowiadanie w tym momencie. Im bardziej jest słodko tym bardziej jestem przerażona tym co nastąpi dalej. Ty to sobie lubisz tak pograć na moim serduszku i robić mi z mózgu miazge. �� I straszna że mnie masochistka bo powiem Ci ze ja to strasznie lubię. Wesołych świąt kochana wypoczywaj i nabieraj sił i oczywiście dużo pysznego jedzonkaa Ci życzę. �� Do następnego! Girlwithaball.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję kochana❤️ Czy będzie drama? Jak zwykle zamykam buzię na kłódkę i nic nie mówię. Moze tym razem taka sielanka pozostanie?😊 Zdrowych, radosnych świąt!!😘

      Usuń
    2. W sumie to nie byłabym rozczarowan jakby co. #teamsielanka. ♥️

      Usuń
  3. Ej normalnie mam pytanie. Leżę sobie i się nudzę więc wróciłam sobie do rozdziału. Jestem absolutnie przejedozna... Więc czemu czytając twoje opowiadanie tak często robię się głodna!? 🤔 😂😂😂😂😂

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam od trzech dni jelitówkę, także nic nie jem (tak, w Wigilię też nie💔), więc tak pisząc podprogowo przekazuję info "jestem głodnaaa" i tak pewnie to się dzieje 🙈🤣

      Usuń
  4. O Boże! Ta końcówka... Ten szept Marco... Cholera, on jest chyba idealny z tymi swoimi drobnymi wadami - też chcę takiego faceta! (mogłabyś w końcu wtedy ubrać tę sukienkę, którą trzymasz na mój ślub xd)
    Nie potrafię tylko zrozumieć, dlaczego dalej się ociąga z oświadczynami, skoro chce jeszcze raz wziąć ślub z Rosalie i postarać się o drugie dziecko... Czekam na wyjaśnienia!

    Buziaki! ❤️

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znajdź, a przyjadę z sukienką😜💞 A o tym, dlaczego się ociąga, to nawet była mowa..😇 ale i tak niedługo się wyjaśni..(lub też nie😈)
      Buziaki!!❤️

      Usuń

Zapraszam do komentowania!❤️ To bardzo motywuje do pisania kolejnych rozdziałów!