sobota, 5 maja 2018

Czterdzieści dwa


Marzec i kwiecień przyniosły wiosnę. Myślę, że wiosna była obecna w każdym aspekcie mojego życia. W marcu śnieg już nie spadł ani razu, był jedynie deszcz, z którego naprawdę się cieszyłam. Wszystko ożywało, stawało się cudownie zielone. Lubiłam deszcz, zwłaszcza, kiedy byłam szczęśliwa. Było do tego sporo powodów.

Marco naprawdę zaczął mnie uczyć do zdania prawa jazdy. Na początku ćwiczyliśmy znaki drogowe, później przepisy. Potrafiliśmy nawet się uczyć każdego dnia po godzinie. Zazwyczaj siedzieliśmy na środku łóżka naprzeciwko siebie i omawialiśmy skrupulatnie wszystko po kolei. Czułam się naprawdę dobrze przygotowana na egzamin teoretyczny. A Marco Reus nauczył się, że łóżko ma też inne zastosowanie poza tym jedynym znanym jemu poza spaniem.

 Pojechaliśmy w końcu za Brackel i mogłam wtedy usiąść za kółkiem Astona Martina, dziecka, oczka w głowie, ukochanego synka Marco. Nikomu przecież nie pozwalał na jazdę nim, a ja, bez prawa jazdy mogłam. Może to taki przywilej dla żony?
Wytłumaczył mi o co dokładnie chodziło z całą automatyczną skrzynią biegową, pedałami, w tym dziwne sprzęgło, które było trochę bez sensu. Zaczęłam się śmiać, kiedy ruszyłam i zaczęłam powoli jechać. Śmiech trochę zmienił się w panikę, jak to zatrzymać?

-No, dodaj gazu –powiedział z wielkim uśmiechem na ustach. Ścisnęłam mocniej kierownicę i wcisnęłam mocniej pedał. –Ale nie aż tyle! Spokojnie! –zaśmiał się i złapał sam za kierownicę, by trochę wyprostować kierunek jazdy. Nie mogłam się skupić, kiedy tak się nade mną nachylał. Nie nadawałam się na kierowcę. A przynajmniej nie z takim współpasażerem –Zakręć.
-Nie. Nie dam rady.
-Dasz, no dawaj –prychnął, śmiejąc się. Poprawił się na siedzeniu i kontynuował strasznie mnie krępujące przypatrywanie.

Jak zgasiłam silnik poczułam ogromny napływ adrenaliny. Zaczęłam piszczeć i śmiać się. Wesoło rzuciłam się na Marco, nie zwracając uwagi już na dzielącą  nas skrzynię biegów ani na to, że przeskakując dość mocno uderzyłam się w udo i pewnie będę miała siniaka.
-Dziękuję! –krzyknęłam i ucałowałam go w policzek. –Dziękuję –powtórzyłam i tym razem pocałowałam go w usta. Marco tak wesoło się zaśmiał i mocno mnie objął. Byliśmy szczęśliwi jak dzieci.
-Brawo skarbie –powiedział i wygodniej mnie usadził na swoich nogach. Raz jeszcze mnie pocałował i położył dłoń na moim policzku. –Będziemy jeszcze ćwiczyć.
-A teraz się zamieniamy i jedziemy na obiad.

Blondyn otworzył drzwi i wysiedliśmy oboje z auta. Usiadłam później już normalnie na miejscu pasażera, a mój mąż zajął miejsce obok. Jak na marzec było cieplej, mogłam nosić odrobinę lżejsze płaszcze, buty. Nawet jak siedziałam na stadionie i oglądałam mecze, było mi o wiele cieplej i już zdecydowanie przestałam marznąć. 

Marco zaczął wreszcie grać, odżył, wróciła mu chęć do życia. Dużo częściej się śmiał, częściej zabierał mnie na spacery, zawsze z uśmiechem rano wstawał, całował mnie i mówił „dzień dobry”. Dostanie się do składu i tyle zmian… Podobała mi się taki jeszcze bardziej. Żałowałam, że nie ja mogłam być przyczyną jego lepszego nastroju. Chyba po prostu w jego życiu wszystko sprowadzało się do piłki. Był wspaniały w tym, co robił i podziwiałam go za to, z resztą nie tylko ja. Ale dla mnie takie życie wydawałoby się strasznie smutne. Realizował się w tym, w czym był dobry. Piłkarz jednak pracuje tylko do pewnego czasu. Jeśli nie zrozumie, że potrzebuje stworzyć życie poza piłką, będzie zupełnie sam. 

Zjedliśmy pyszny obiad, podjechaliśmy później do Yvonne i małego Nico, którzy sami siedzieli w domu. Młody od razu się ożywił jak zobaczył swojego ukochanego wujka. Poszli się razem bawić, my z Yvonne rozsiadłyśmy się w salonie przy pysznej herbacie i mogłyśmy chwilę w spokoju poplotkować. Zaczęłam się łapać na tym, że patrzyłam na niektóre osoby z myślą, że może za niedługi czas będziemy musieli się rozstać na zawsze. W końcu to tak niedługo. Pół roku minęło jakby w tydzień. I pamiętałam tak dobrze każdy dzień. Każdy pocałunek, uśmiech, spojrzenie. I nie chciałam, żeby to się kończyło.


***


Skończyłam swoje praktyki. Benji i tak na dużo dłużej pozwolił mi zostać, jednak potrzebował przyjąć osoby na stałe, z papierami. Rozumiałam to i byłam mu wdzięczna za wszystko, co dla mnie zrobił. Z Antonem spotkaliśmy się jeszcze kilka razy. Uznał, że byłam gotowa do egzaminów. Marco na początku miał pewne obiekcje na temat mojego spotykania się z nim jednak ustąpił, nie miał też nic do gadania. Cała wcześniejsza sprawa z wyrzuceniem z mieszkania okazała się ucichnąć, zaraz po tym, kiedy Marco poszedł do Mario, a Ann do mnie. Nie wiedziałam o tym, Marco nic nie powiedział, dopiero Anton wygadał się przy naszym spotkaniu, że tamtej nocy blondyn do niego zadzwonił i go przeprosił. Poszłam na przyspieszony kurs dla zaawansowanych fizjoterapii. Nie wierzyłam w to, ale byłam niesamowicie szczęśliwa. Trwał on cztery tygodnie, cztery weekendy. Utrwaliłam całą wcześniej nabytą wiedzę. Los się do mnie uśmiechnął, nigdy nie spojrzałam tak na swoje życie ale odkąd spotkałam Marco wszystko zaczęło się układać. Oczywiście, były przeciwieństwa losu, ale zyskałam tak wiele. Tyle znajomości, nowych doświadczeń, uczuć, wspomnień, nowo poznanych miejsc. Niecały rok a wydarzyło się tak wiele.
Na początku kwietnia dostałam termin egzaminu. 




Od samego rana byłam strasznie zestresowana. Nie umiałam się skupić nawet na ucięciu kromki chleba, musiałam się oczywiście skaleczyć w palec przy robieniu śniadania. Marco na szczęście siedział niedaleko i wygonił mnie do łazienki, żeby przepłukać ranę. Dostałam w zamian pyszne śniadanie zrobione przez mojego męża. Tak to mogłabym zawsze.

-Przestań –powiedział i ugryzł kawałek papryki. Spojrzał się na mnie ukradkiem i zaczął wolno przeżuwać.
-Ale co?
-Stresujesz się. Widać. Chodzi ci noga, uderzasz palcem w niczemu winny blat, gryziesz tą bułkę jakbyś ją miała zaraz wypluć, przesuwasz koniczynkę na łańcuszku w prawo i lewo i zerkasz na mnie co pięć sekund, żeby upewnić się, czy niczego nie widzę. Znam cię, Rosalie.
-Jak mam się nie stresować, co?-rzuciłam moje śniadanie na talerz i wypiłam do dna sok pomarańczowy. Musiałam jeszcze iść się przebrać w moją czarną, elegancką sukienkę. –To moja jedyna szansa, muszę to zdać, bo..
Marco wstał z miejsca i stanął koło mnie. Wyciągnął dłoń w moją stronę.

-Jeszcze nie zjadłam. A co jak zemdleję tam z głodu i niedożywienia?
-Chodź –roześmiał się i pociągnął mnie ze sobą na górę. Szłam za nim pewnie, próbując wydedukować o co mogło mu chodzić. Weszliśmy do naszej sypialni. Na klamce szafy wisiał już wieszak z przygotowaną sukienką, a pod nią stała para czarnych szpilek. Aż nie mogłam na to wszystko patrzeć. Naprawdę nienawidziłam egzaminów.
-Za kwadrans musimy wyjść, muszę się przebrać, umyć zęby i poprawić szminkę i fryzurę i…
-Będziesz musiała się z tym wyjątkowo pospieszyć –oznajmił ze stoickim spokojem i ściągnął mój..a właściwie jego za duży t-shirt, w którym spałam. I tak właśnie stałam przed nim całkowicie naga.
-C…co? –zmarszczyłam brwi widząc, że on również zdejmuje swoją piżamę.
-Muszę panią odstresować, pani Reus –oznajmił i uklęknął przede mną, zaczynając całować wnętrze moich ud.
-Nie mamy czasu.
-Mamy wystarczająco czasu –mruknął w odpowiedzi i usadził mnie na łóżku. Dobrze, że to zrobił, bo bym nie ustała. Naprawdę, wymyślił sobie sposoby relaksu. Trzeba mu było jednak przyznać, że były skuteczne. 


***


Czekaliśmy przed salą, w której pisałam egzamin. Ze mną było też kilka osób z kursu, na który uczęszczałam. Jedna dziewczyna była ze swoimi rodzicami, chłopak, prawdopodobnie o imieniu Jan, ze swoją żoną. Marco wzbudził jednak naprawdę duże zainteresowanie. Wszyscy, mimo że rozsiani po korytarzu, zerkali ciekawsko na nas. Cieszyło mnie, że nikt wcześniej przy krótkich rozmowach nie rzucił „o, ty jesteś żoną Reusa”. Możliwe, że mnie nie rozpoznali, co mnie naprawdę cieszyło.

-Niech już będą te wyniki –powiedziałam i wtuliłam się w Marco.
-Przecież dobrze ci poszło.
-Nie wiem, a może komisja patrzyła na mnie nie z podziwem a jak na debilkę? Może się pomyliłam.
-Nie moja żona –stwierdził pewnie i położył obie dłonie na moich biodrach, przyciągając bliżej do siebie.

Egzamin składał się z trzech części. Testu, odpowiedzi ustnej z analizą przypadku oraz testu praktycznego, dostawałam kartę nieistniejącego pacjenta i musiałam zaplanować tok rehabilitacji, ilość czasu, program, określić jego schorzenie po symptomach. Im dłużej stałam na tym korytarzu tym bardziej przestawałam myśleć, zapomniałam już zupełnie co powiedziałam, co zaznaczyłam, o co mnie w ogóle pytali.
Z sali wyszedł przewodniczący komisji. Pan Fisher. Przed nazwiskiem stała naprawdę masa tytułów. Wywiesił kartkę na tablicy i bez słowa wrócił na salę, gdzie znajdowała się reszta komisji. Wszyscy się zbiegli do kartki. Widziałam po minach, że pięć osób nie zdało. To sprawiło, że tym bardziej nie byłam gotowa tam podchodzić.

-Mam iść za ciebie? –zapytał, odpychając mnie delikatnie z uścisku. Kiwnęłam potwierdzająco głową i usiadłam na ławce. Kilka osób rzuciło „cześć” na pożegnanie, kiwnęłam jedynie głową. Czekałam na Marco, albo się zgubił w korytarzu albo złapał kontuzję i nie dotarł.
Wypluć słowa o kontuzji. Gdybym nie zdała, nie mogłabym go nawet wyleczyć.
-Rosalie..-stanął nagle przede mną. Co tak szybko? Nie byłam jeszcze gotowa aby słyszeć wyniki.

-Co… Źle, tak? Dlatego nic nie mówisz… -powiedziałam, wstając z ławki. Chciałam stamtąd jak najszybciej wyjść.
-Rosalie –powtórzył i obrócił mnie za rękę tak, że wpadłam prosto na jego tors. –Zdałaś na całe sto procent. Mój uroczy kujonie –oświadczył z dumą i pocałował mnie namiętnie, nie zwracając na resztę zdających na korytarzu, a nawet powoli wychodzącą komisję. Objął mnie mocno i zaczął mną kręcić, przez co musiałam się wydrzeć jak ta idiotka, naprawdę. Roześmialiśmy się oboje i mocno raz jeszcze uścisnęliśmy. –Jestem z ciebie strasznie dumny.
-Dobrze mnie odstresowałeś.
-Polecam się na przyszłość –rzucił z błyskiem w oku. –Klaus! –powiedział nagle, widząc mężczyznę za moimi plecami. Stanęłam jak wryta. Marco właśnie podszedł, ciągnąc mnie za rękę do jednego z egzaminatorów, który z resztą przepytywał mnie na egzaminie ustnym. Był bardzo wysoki, postawny, już cały siwy. Miał śmieszny wąs pod nosem, wykręcony niczym typowy francuz na rysunkach w Google. Na nosie spoczywały olbrzymie okulary, które trochę powiększały mu oczy.

-Marco, dobrze cię widzieć! Tyle lat. Wszystko w porządku? –mężczyzna uśmiechnął się szeroko i poprawił okulary. Przywitali się mocnym uściskiem dłoni.
-Kontuzje mnie łapały ale ostatnio wyszedłem na prostą.
-Słyszałem o mięśniu. Podobno było paskudnie.
-Chyba najgorsze było bycie na meczach ale tylko przed telewizorem albo na trybunie.
-Gdybym cię nie znał, to powiedziałbym, że niedługo zaręczysz się z piłką a bramka będzie waszym łukiem ślubnym –roześmiał się starszy, Marco mu zawtórował.
-No właśnie już nie do końca. Rosalie jest moją żoną.
-Ohh. Tak myślałem, że musicie być spokrewnieni. Niech jest Reusów w Niemczech ile chce, ale w Dortmundzie… Bardzo mi miło poznać, tym bardziej, że od strony prywatnej. Klaus –przedstawił się i ucałował moją rękę. Nie miałam na dalszą wymianę uprzejmości. Może stąd te moje sto procent?
-Rosalie –jedyne co powiedziałam.
-Najlepiej ci poszło, jeśli mam być szczery. Wybrałaś dość specyficzną metodę rekonwalescencji, zrobiłbym to trochę inaczej ale twoja opcja też nie była zła.
-Na pewno nad tym popracuję i zmienię –odpowiedziałam automatycznie. Proszę, wytykaj mi więcej błędów. Będę sobie może po kolei odejmowała dziesięć procent za każdą literkę nazwiska. Czterdzieści procent, akurat żebym nie zaliczyła.
-Skoro masz żonę w branży, myślę, że spotkamy się niedługo i porozmawiamy. Idźcie świętować, jest co.
-Pewnie, do zobaczenia. Miło cię było spotkać. Jak będziesz przejeżdżać przez Dortmund to wpadnij do Brackel.
-O ile będę tam mógł zobaczyć Rosalie w akcji to z przyjemnością.
-Z pewnością. Mi również miło – wcale że nie - pana poznać –powiedziałam z udawaną grzecznością i zaczęłam ciągnąć Marco w stronę wyjścia. 
 
Czekałam aż otworzy Astona i wsiadłam do środka, trochę za mocno nawet trzaskając drzwiami. Zamknęłam oczy, chciałam wierzyć, że to tylko sen, że się obudzę z tego cyrku. Nie chciałam widzieć już tego budynku, parkingu, ulicy.
Ruszyliśmy.

-Na co masz ochotę? Chińczyk? Włoska? Kawiarnia Meli?
-Na nic. Możesz mnie odwieźć do domu, a potem idź do Mario, czy coś.
-Co się stało? Gdzie twoja radość?
-Powiesz mi coś? Tylko szczerze.
-Mhm..-odpowiedział i spojrzał na mnie niepewnie. Zatrzymaliśmy się na światłach.
-Jaki udział w moim wyniku miało twoje nazwisko?
-Rose.. Nie myśl tak, proszę. Nie wiedziałem, ze Klaus będzie w komisji.
-Powiedz, gdzie nie masz znajomości, bo tak to nie zrobię nigdzie zawodu.
-Przecież masz ten egzamin…
-Ja mam? Czy twoje nazwisko ma? Sam mówił, że zrobiłby to inaczej. To nie jest egzamin na sto procent.
-Ty masz i moje nazwisko też ma. Bo to też twoje nazwisko. On jest starej daty, fizjoterapia jak cała medycyna idzie do przodu. Nie zakwestionował twojej metody.
-Nie wiem.
-Ja wiem. Jesteś dobra w tym co robisz. Nawet jeśli czegoś nie wiedziałaś to szłaś na intuicję, pamiętasz? Wszystko okazywało się potem dobre. Pamiętasz jak miałem problemy mięśniowe na meczu? Zajęłaś się mną w domu tak profesjonalnie, nawet mój dotyk na ciebie nie zadziałał w żaden inny sposób, a wiem, że normalnie na to reagujesz i to szalenie. A pomogłaś, kiedy stawiłem się w ośrodku nikt już więcej nic nie zrobił. Nie prosiłbym cię o to, gdybym miał wątpliwość, że czegoś nie umiesz i możesz mi zrobić krzywdę.
-Mówisz tak, bo jesteś moim mężem.
-Mówię tak, bo jesteś moją żoną. Utalentowaną, zdolną żoną, która zdała najlepiej ze wszystkich egzaminy i nie chce w to uwierzyć. Klaus nie był przewodniczącym komisji, a to przewodniczący ma decydujący głos.


Nic już nie powiedziałam. Nie chciałam nawet myśleć, analizować tego. Nie miałam pewności, w jaki sposób zdałam ten egzamin. Wiedziałam, że nadal będę się szkolić, chodzić na wykłady, robić coraz to nowsze certyfikaty i uprawnienia.. To po prostu było to, co mnie ciekawiło i sprawiało mi radość, kiedy mogłam pomóc komuś, kto tego potrzebuje.
Może Marco miał rację, przecież nie prosiłby mnie o pomoc, kiedy naciągnął sobie mięsień przy faulu jednego zawodnika. Oczywiście prawie nie umarłam na zawał, będąc na trybunie i widząc męża, który zwija się z bólu. On jednak podniósł się i walczył dalej. W domu kazałam mu się rozłożyć na łóżku i uważnie zbadałam jego nogę, zrobiłam dość długi masaż i na koniec nakleiłam tape’y, żeby szybciej się wszystko zregenerowało. Jego uśmiech i zapewnienie mnie, że już nic go nie boli było największą nagrodą.


Podjechaliśmy pod naszą ulubioną restaurację. Zaraz kiedy Marco otworzył mi drzwi, mocno mnie przytulił. Uśmiechnął się i ucałował mnie w czoło.

-Naprawdę, Rose –powiedział i złapał mnie za ręce. –Sto procent jest w pełni zasłużone.
-Dziękuję –spojrzałam prosto w jego oczy i zupełnie się w nich zatopiłam. Położyłam dłoń na jego policzku, a palcem zarysowałam kształt jego ust. –Dobrze, że jesteś.
Czasami są takie spojrzenia, wspólne chwile, kiedy muszą się zakończyć delikatnym, romantycznym, intensywnym pocałunkiem, w który wkłada się całą duszę. I tak właśnie staliśmy przy samochodzie, niedaleko wejścia do restauracji, nie przejmując się nikim ani niczym. Jakby sami na całym świecie.
Zjedliśmy pyszny obiad, dla mnie zostało zamówione wyśmienite wino i wykwintne danie z indyka. Spędziliśmy naprawdę tam miłe popołudnie. Postanowiliśmy się potem jeszcze przejść po naszym ulubionym parku, z którym wiązało się pełno wspomnień. Poszliśmy nawet na nasz mostek, który będąc zwykłym mostkiem przywodził na myśl jedno z ważniejszych wspomnień, jedno z tych przełomowych. Kiedy Marco chciał odejść i wycofać się. Może gdyby nie ta sytuacja nie stałabym teraz koło niego, uśmiechnięta, szczęśliwa. Nie przytulałby mnie, nie całował i to w tak naturalny sposób. To dziwne, że eksperyment, w którym oboje mieliśmy coś odgrywać, pozorować, przyszedł nam tak łatwo i naturalnie…


***


Trzy dni później do naszej skrzynki wpadła koperta z dokumentami potwierdzającymi moje uprawnienia zawodowe a także certyfikat. Chyba dopiero wtedy udało mi się w to naprawdę uwierzyć. Byłam z siebie dumna i niesamowicie szczęśliwa. Mogłam zacząć szukać jakiegoś stażu, nie chciałam nadwyrężać uprzejmości Benjego, z resztą u niego było naprawdę sporo pracowników.
A jeśli już egzaminy, podjęłam się też pójścia na prawo jazdy. Byłam trochę zła, że nie mogłam sama zapłacić za swój egzamin, jednak Marco jak mnie zapewniał nie miał z tym najmniejszych problemów. Przy okazji dostał mi się dość długi wykład przy wieczornej herbacie i oglądaniu meczu Liverpool-Tottenham o tym, że to wcale nie jest tak, że Marco płaci za wszystko i tylko po jego stronie leży cały wkład. Docenił moje nieudolne gotowanie, pranie, zajmowanie się domem, chęć bycia na każdym jego meczu i znoszenie jego ciężkiego charakteru. To było naprawdę kochane. 

Ćwiczyliśmy naprawdę intensywnie. Bez żadnego podtekstu, nawet jeśli znając Marco to siedział by podtekst na podtekście, to on jednak się zaparł, że przygotuje mnie sam do prawa jazdy i ja je zdam.
I tak też właśnie się stało w połowie kwietnia. Egzaminator zaliczył mi egzamin praktyczny, jednak polecił, żebym odrobinę poćwiczyła, zanim wsiądę za kółko. Teorię zdałam kilka dni wcześniej, na sto procent, co sprawiło, że Marco od tego dnia chodził napuszony jak paw. Rozmawiał tego dnia na czacie grupowym z piłkarzami BVB i tam też nie omieszkał się pochwalić. Bawiło mnie to, z drugiej strony cieszyłam się, że był dumny z moich sukcesów.
Kwiecień był miesiącem sportu. I to nie byle jakiego. Codziennie chodziłam z Ann trenować na siłownię. Modelka należała do tych okrutniejszych trenerek, przez co wychodziłam z siłowni jak po przebiegnięciu najdłuższego maratonu świata. Ale dzięki temu poprawiłam swoją formę. Podjęłam się też przepisów dietetyka Marco i choć były trudne, a moje początki w kuchni kończyły się niejadalnym jedzeniem w śmietniku i zamawianiem cateringu, to jednak trening uczynił –powiedzmy- mistrza. Moja kuchnia nie należała do tych wybitniejszych typu Ann, była jednak zjadliwa, ku uciesze mojej i Marco.
Pierwszy raz usiadłam za kółko, kiedy Marco był naprawdę zmęczony po meczu i oznajmił, że nie prowadzi samochodu. Nie mogliśmy zostawić samochodu na Idunie, bo planowaliśmy następnego dnia odwiedzić Mario i Ann. Ich nowy dom był naprawdę piękny i zawsze cieszyłam się, kiedy mieliśmy do nich jechać. I tak właśnie w moje ręce wpadły kolejny raz kluczyki Astona Martina. Kiedy Mario zobaczył, że właśnie w moje ręce trafiają, o mało nie wypadły mu oczy. Ann śmiała się tylko z niego i usiadła na miejscu pasażera. Całą drogę dokładnie byłam obserwowana, jednak nie rozproszyło mnie to i z powodzeniem dotarłam do naszego garażu. I zaparkowałam! Słyszałam jak Marco głośno odetchnął. Domyślałam się, że kluczyki samochodu już więcej nie powędrują w moje ręce.
Poza tym czułam, że odrobinę się od siebie oddaliliśmy. Tak jak w czasie moich egzaminów naprawdę byliśmy blisko, tak znowu tworzyła się mała przepaść. Może to funkcjonowało tylko co drugi miesiąc? Jak głupia sinusoida..


W Wielkanoc jego rodzice przyjechali do nas na śniadanie. Mieli być u Yvonne ale plany się nagle zmieniły, bo pojechała do rodziny swojego męża. Kupiłam wszystko, co na świąteczny stół było potrzebne, przystroiłam go, a nawet kupiłam małe gałązki z listeczkami, które przyozdobiłam drewnianymi pisankami na sznureczkach. Na środku stołu stał baranek, znalazłam też w szafkach kuchennych solniczkę i pieprzniczkę w kształcie zajęcy, też się przydały. Marco był jedynie zły, że zapomniał pomalować ze mną pisanek. Trochę to wszystko wyszło spontanicznie i mimo przegapienia malowania pisanek święta się udały.
Pan Reus naprawdę był kochany. Uściskał mnie mocno i złożył szczere życzenia. Przy okazji chwaląc, że wypiękniałam odkąd ostatni raz się widzieliśmy. Pani Manuela była bardziej zdystansowana i powściągliwa, cały czas czułam dość mocną rezerwę między nami, jednak ten poranek we czwórkę przeżyliśmy. Rzuciła jedynie raz, że przeze mnie szybciej skończyli Wigilię. Właściwie to przez Marco, który z siostrami i naszymi przyjaciółmi postanowił mi zrobić wspaniałą niespodziankę, jednak już wolałam się nie odzywać i tak jak tata Marco i on sam zignorować kobietę.

A później kolejne maratony trening-mecz-trening-wyjazd. Nie lubiłam szczególnie wyjazdów. Nie miałam biletów, poza tym bałam się jeszcze jeździć sama dłuższe dystanse sama, w dodatku autostradą. Wtedy przeważnie też chodziłam na siłownię, wieczorem, w porze meczu wracałam do domu, przygotowywałam sobie jakieś sałatki owocowe i siadałam przed telewizorem, żeby móc chociaż tak być przy Marco. Oczywiście przed każdym meczem wysyłałam mu sms życząc powodzenia. To stało się już moją małą tradycją, bo odkąd dostawał powołania do gry w pierwszym składzie brałam mój nowy, różowy telefon, który dostałam na naszą pół rocznicę i wysyłałam mu wiadomości. Marco często odpisywał, zazwyczaj emotikonem serduszka albo całującą buźkę. Nawet jeśli tego nie robił wiedziałam, że czyta i z pewnością się uśmiecha. To mi wystarczało.


Ostatni tydzień kwietnia i zaczynający się od środy maj był chyba tygodniem największych zaskoczeń i niespodzianek. Wszystko zaczęło się w poniedziałek wieczorem, kiedy Marco wrócił po południu z Lizbony, gdzie zremisowali w meczu Ligi Europy. Widziałam, że był zmęczony po długiej podróży. Odgrzałam mu obiad i podałam w kuchni. 

-Mogę mieć do ciebie prośbę? –zapytał i nadział na widelec kawałek kurczaka w sosie słodko-kwaśnym.
-Walizkę ci rozpakować? –zaśmiałam się, bo chyba już go trochę znałam. Wzięłam kubki z naszymi herbatami i dałam mu jedną. Usiadłam koło niego przy stole, trochę się stęskniłam przez te niecałe trzy dni.
-Nie tylko. Bo chciałbym się zdrzemnąć trochę, wieczorem wyjeżdżamy i mogłabyś mnie też spakować?
-Gdzie wyjeżdżasz?
-My –poprawił mnie i przetarł zmęczone oczy. –Musiałabyś spakować i siebie i mnie.
-Ale skąd mam wiedzieć co mam ci spakować?
-Wiesz przecież w czym chodzę. Możesz jedynie piżamy nie pakować –uśmiechnął się szeroko i wziął kolejny kęs obiadu.
-Gdzie..Jak.. Przecież ty masz treningi –powiedziałam w szoku. Czasami uważałam, że jest z kosmosu. Ale tym razem zupełnie nie miałam pojęcia, co mu przyszło do tej blond głowy w środku sezonu.
-Trener dał mi wolne. Grałem pełen mecz i powiedział, że mam zrobić lekki trening z tymi co grali pełen czas. To mu powiedziałem, że zrobię ale wyjadę z żoną na krótki urlop i dopiero tam.
-Zgodził się?
-Nie przepadamy za sobą, trochę był naburmuszony ale nie miał nic do tego. Więc wyjedziemy wieczorem.
-Może lepiej rano? Wyśpisz się. Trochę niebezpiecznie jechać nocą, w dodatku będziesz zmęczony.
-Jak będzie źle to mnie zmienisz. Myślę, że dam radę, jak się prześpię dwie godzinki.
-Zaskoczyłeś mnie.
-Bo to miała być niespodzianka.
-Z jakiej okazji?
-Z okazji, że mam ochotę na wypad za miasto z moją żoną. Już wszystko załatwiłem. 

Pokiwałam głową z niedowierzaniem i pocałowałam go w policzek. Nie dopiłam całej herbaty. Póki jadł wypakowałam jego walizkę i wstawiłam pranie w łazience na dole. Mimo to, że od wpadki z pralką minęły cztery miesiące, to przy każdym pakowaniu ubrań do niej miałam wizję zalanej podłogi i dymu w powietrzu. Obawiałam się, że to mogło zostać i na całe życie. Pranie ręczne jednak nie było dobrym wyjściem z tej sytuacji, wolałam się przemóc z traumą i pralką. Kiedy nastawiłam pranie, Marco przyszedł umyć zęby, a potem poszedł odstawić swoją walizkę na górę, żebym jej sama nie musiała tachać. 

-Na ile dni jedziemy? Na dwie walizki czy do tej jednej się zmieścimy?
-Na pięć dni, więc zobaczysz sama jak to wszystko wyjdzie. Idę do salonu na kanapę się przespać. Jak nas spakujesz i akurat będą dwie godziny to mnie budź –powiedział i przyciągnął mnie do siebie, żeby mnie pocałować. Zaczynał się maj-miesiąc bycia miłym dla Rose? Tak by wyszło z moich obliczeń.

Weszłam do naszej garderoby i najpierw zaczęłam zabierać jego ubrania z półek. Wiedziałam, że dylematy dopiero zaczną się przy moich ubraniach. A tak? Wzięłam kilka bluzek, w których naprawdę wyglądał dobrze, aż nawet za bardzo. Wzięłam jeszcze koc z szafy i zeszłam po cichu na dół. Jak przypuszczałam, położył się na kanapie i nawet niczym nie przykrył. Sama nachyliłam się i delikatnie go nakryłam pod samą brodę. On przez sen coś mruknął i się uśmiechnął. Po chwili jakby przytulił koc i przekręcił się na bok. I był przy tym okrutnie uroczy.
Dokończyłam pakowanie jego rzeczy. Uzupełniłam jego kosmetyczkę, którą miał w Hiszpanii i stwierdziłam, że już prawdopodobnie wszystko jest. Wzięłam mu i cieplejsze i lżejsze ubrania, na wypadek każdej pogody.
Moje ubrania to już był większy problem. Co do ubrań mojego męża nie miałam tego problemu, co z moimi. Spojrzałam na zegarek i niewiele czasu mi zostało do dwóch godzin. Zaczęłam od ładnej bielizny. Skoro mąż mnie zabiera na wypad, żona powinna też ładnie wyglądać. O każdej porze. Zabrałam kilka bluzek, par spodni, koszulki i dres. Do tego buty. Wyszła jedna duża walizka, jedna malutka, w której dopakowałam jeszcze swoje rzeczy i kosmetyczkę. Nie miałam jeszcze serca budzić Marco, więc poszłam przygotować coś na podróż i zapakowałam do siatki produkty z lodówki, które trzeba było ze sobą wziąć, żeby się nie przeterminowały. Przygotowałam też dla nas kawę, żebyśmy nie posnęli w trasie. I to chyba właśnie zapach kawy go zbudził, bo sam się podniósł z kanapy i złożył koc na bok. 

-Już? Koniec spania?
-Na to wygląda. Zobacz jeszcze w swojej walizce czy jest wszystko. Powiesz mi dokąd jedziemy?
-Zobaczysz na miejscu –odparł zdecydowanie i wziął kawę w swoim ulubionym kubku.

Zapakowaliśmy obie walizki i siatkę do bagażnika, a ja przed wyjściem sprawdziłam jeszcze trzy razy, czy pralka jest wyłączona i zawory z wodą zakręcone. Na zewnątrz było już o wiele jaśniej niż zimą, jednak pewnie niedługo i tak powinno się ściemnić. Miałam nadzieję, że Marco nie zaśnie przy kierownicy i nie będę musiała próbować podołać jechaniu nie wiadomo dokąd i jeszcze autostradą. O nie.
Droga była bardzo długa, prawie sześć godzin. Zatrzymaliśmy się raz na parkingu, żeby zjeść to, co przygotowałam. Marco dał radę i dojechaliśmy bezpiecznie na miejsce na krótko przed północą. Naprawdę? Już wolałam jechać rano i pozwolić mu się wyspać. Ale Marco Reus wiedział swoje.
Zaparkowaliśmy przed sporym domkiem na wzgórzu. Dookoła nas był las i góry. Cała okolica była bardzo malownicza. Podświetliłam latarkę w telefonie, żeby móc się bardziej rozejrzeć. Blondyn podszedł na ganek drewnianego domu, gdzie wpisał jakiś kod i zaświecił się reflektor od garażu. Dom był niezwykły, cały z bali, z czarną, drobną dachówką, praktycznie taka bajkowa chatka.

-Jak tu jest pięknie –westchnęłam i mocniej okryłam się płaszczem. Było trochę zimno, jednak zupełnie mi to nie przeszkadzało. 
-Prawda? Też jeszcze mnie tu nie było. Zobaczymy jak w środku.
-To nie twój dom?
-Nie. Jürgena i Astrid –wyjaśnił i wyjął nasze walizki z bagażnika.
-To ten trener? –zapytałam. Jedyny Jürgen jaki mi się kojarzył to właśnie ten.
-Nie, rodzice Mario –roześmiał się i odstawił walizki na bok. –Nie wnoś, ja je zaraz wezmę tylko odstawię samochód. Łap klucze. 

Jakimś cudem nie okazałam się ofermą i je złapałam. Weszłam na ganek i przekręciłam klucz w drzwiach. W środku dom też był tak samo piękny jak na zewnątrz. Miał swój charakter, trochę stary styl, dywany, odrobinę ciemny ale klimatyczny. Drewniany zegar z kurantami, duży, zdobny dywan i olbrzymi żyrandol. Z boku stała narożna kanapa, na której leżał duży koc, a tuż przed nią stał wielki kominek, nad którym wisiał malowany obraz z widokiem górskim. Koło kominka stała specjalna szafeczka z winami i przeróżnymi likierami. Może rodzice Mario by się nie obrazili, gdybyśmy chociaż odrobiną się poczęstowali. Cała ściana schodów była zastawiona półkami i przeróżnymi książkami. Głównie była to literatura kobieca i kryminalna. Mama Mario miała całkiem dobry gust. Na komodzie stały zdjęcia, dużo z nich przedstawiało całą rodzinkę, mały Mario był naprawdę uroczym dzieckiem, tak samo jak Marco. 

-I jak? –usłyszałam jego głos w pomieszczeniu. Zamknął za sobą drzwi i ustawił walizki w kącie salonu.
-Marco… Nie wiem co mam powiedzieć –powiedziałam trochę wzruszona i od razu poszłam go mocno przytulić. –Dziękuję ci.
-Wiem, że ostatnio mieliśmy mniej czasu dla siebie, w sumie coraz mniej go nam zostało i nim się obejrzymy będziemy musieli…
-Jest idealnie, pięknie. To cudowne z twojej strony, cieszę się, że będziemy mogli spędzić trochę czasu sami.
-Jak za czasów Karaibów. Może nie ma słońca, oceanu, plaży ale jesteśmy przynajmniej razem –przyznał i położył dłonie na moich biodrach.
-Niczego innego nie pragnę –odpowiedziałam i pocałowałam go. Chwilę później zostałam poderwana na jego ręce i zaniesiona niczym panna młoda schodami na górę do pokoju gościnnego. Już uwielbiałam to miejsce, okolicę i byłam pewna, że przez te pięć dni będziemy tu bardzo szczęśliwi.







 ~~~

Przyrzekam, to ostatni rozdział z serii krótkich, nudnych i o niczym na tym blogu. 43 i 44 są super (to nie sarkazm) (zacieram rączki)! Jeśli wytrwaliście jest mi niezmiernie miło, jeśli nie-nie uciekajcie! 
Jestem padnięta po maturze z polskiego.. Znacie mnie.. Rozszerzenie zapisałam co do linijki na arkuszu, prawie 8 stron.. Podstawa tylko 5,5...Nadrobię ten haniebny wynik długością opowiadań.
 Chyba miałyście rację, że nie taki diabeł straszny, ale stwierdzę to dopiero po ustnej z polskiego w przyszłym tygodniu.. Jeszcze 7 egzaminów i wracam z utęsknieniem z prawdziwymi, rasowymi rozdziałami co tydzień💪 (o ile wam się nie znudziło). Trzymajcie za mnie kciuki nadal!:) I mimo powyższego, czekajcie na dwa kolejne i całą resztę..Wbrew pozorom tu się właśnie zaczyna akcja (po 42 rozdziałach..mój ty smutku.. 😂)
Trzymajcie się cieplutko i do następnego!
Buziaki xx.

7 komentarzy:

  1. Super rozdział ❤ Czekam na następny ��

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja po prostu wiem, że rozwalisz system na ustnej ;p
    Co do opowiadania - tak się cieszę ich szczęściem! Marco słodziak jest najlepszą wersją <3

    OdpowiedzUsuń
  3. O dziewczyno! 5 stron!? Ja napisałam idealnie na dwie, żeby było te minimum 250 słów. Podziwiam ♥
    Rozdział jak zawsze super, taki "przejściowy" chyba bym powiedziała ;) Czekam na BUM!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. przepraszam, ze nie komentowałam pod ostatnim (z tego co pamiętam raczej tego nie robiłam), ale i tak wiesz co o nim myśle, wiec przejdźmy do tego.
    Tak się rozruszałaś z tymi miesiącami w tym rozdziale, ze zaczelam się martwić, ze już zaraz im tu kilka dni małżeństwa zostanie xd tak, tak już coraz bliżej 44! bahahah, wiem ze po tym rozdziale będę ryczeć skoro będzie drama time, ale oczywiście wszystko ładnie naprawisz w 45 i zapomnimy o tym wszystkim co się stanie.
    Reus chyba zauważa, ze nie zostało im wiele, skoro zorganizował wyjazd. Pewnie nie może się pogodzić z tym, ze będzie się musiał z naszą Rose pożegnać (oczywiście i tak wszyscy dobrze wiemy, ze będą zyc długo i szczęśliwie jako państwo Reus!)
    Rose mądra dziewczynka wszystko ładnie pozdawała, aż poczułam dumę! xd oczywiście ty na maturach pójdziesz w jej ślady, nie widze innej opcji! Powodzenia!! i czekam na cotygodniowe rozdziały, bo wtedy to ja będę w raju! <3 ;D
    ściskam, całuje, kocham aaaa... - no tak co to by było gdybym się nie zareklamowała - i zapraszam tez na nowy rozdział (wreszcie po miesiącu) u mnie! ❤️

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej, hej, hej! Pewnie myślałaś już, że wpadłam tu tylko jednorazowo i więcej mnie tu nie będzie. Otóż, jest zupełnie inaczej. Nie skomentowałam ostatniego rozdziału tylko dlatego, że wyjechałam w miejsce, gdzie nie było w ogóle zasięgu. Dopiero teraz nadrabiam moje braki. Możesz być pewna, że zostanę z Tobą. Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz! ;)
    A teraz może przejdę do właściwego komentarza...
    Awww jacy oni są słodcy. Są po prostu dla siebie stworzeni. Szkoda tylko, że raz jest między nimi świetnie, a raz nie. Małżeństwem są przez cały czas, więc Marco powinien dbać i zwracać uwagę na Rose przez cały czas.
    Romantyczny wyjazd, czyli przyszedł miesiąc bycia porządnym mężem. Ich czas się kończy i co potem? Nie ma takiej opcji, żeby się rozstali.
    Brawo dla Rose! Nasza mała kujoneczka wszystko ladnie pozdawała na łan handryt present! Tobie oczywiście pójdzie dokładnie tak samo. Trzymam kciuki! Powodzenia! ;*
    A i zapomniałam o najważniejszym... Z której to strony według Ciebie nudne było? Toż to mistrzostwo jest normalnie! Ja Cię w ogóle podziwiam za pisanie tak długich rozdziałów. Długich i to jeszcze fajnych oraz ciekawych. Szacun!
    Jeżeli planujesz coś między nimi zepsuć (bo obiło mi się o uszy jakaś drama time) to wiedz, że Cię znajdę! ;D
    Ode mnie to tyle. Postaram się teraz bywać zawsze na czas, obiecuję.
    Nie mogę się doczekać następnego rozdziału i życzę dużo weny! ;*
    PS. W wolnym momencie serdecznie zapraszam do mnie
    https://lajfisbrutalblogzaynmalikff.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Zeby nie bylo, ze ja girlwithaball vel. Footballove vel. Ola nie skomentowalam, czy tez nie przeczytalam. Cierpie na absolutny brak czasy, wiele nagromadzonych spraw i wszystko na raz a takzd na problem z laptopem. Ale byl, przeczytalam i w koncu znajduje chwile zeby zostawic po sobie znak, bardzo spozniony. Mam nadzieje ze matury poszly/ida ci bardzo dobrze i bez nerwowy sytuacji. Trzymalam za Ciebie kciuki i slalam cieple mysli - mam nadzieje ze pomoglo. Jestem bardzo dumna z Rose, ah te egzaminy na orawo jazdy. Zeby to tak w zyciu wyszlo to bym byla szczesliwa. Strasznie ten rok szybko im minal. Juz maaaj... Biedlugo wakacjee no i ... No wlasnie CO??????? Pozdrawiam i do nastepnego!

    OdpowiedzUsuń
  7. Jestem i czytam:) Ostatnio nie pisałam komentarzu bo nie miałam czasu, praca licencjacka...masakra. Mówię Ci.. Nie przejmuj się maturą, to pikuś z pracą dyplomową licencjacką. A co do sesji to też spoko.;) przerośnięte plotki.
    Co do Rose i Marco... super, że ona zdała egzamin:D A Marco wiernie wspiera. Uroczo. Ooo i ta niespodzianka na końcu, rozpieszcza ten jej mąż.
    No tak, to tylko cisza przed burzą. Jestem ciekawa kolejnych, więc do za tydzień!

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do komentowania!❤️ To bardzo motywuje do pisania kolejnych rozdziałów!