Górskie powietrze różniło się o wiele od tego w Dortmundzie. Było takie lekkie, pachniało lasem, igłami i poranną rosą.
Dni były coraz bardziej ciepłe. Całe szczęście, że spakowałam nam dresy i
wygodniejsze ubrania. Sporo chodziliśmy po niewielkich górach, odkryliśmy przepiękną
polanę. Na jej widok od razu spojrzeliśmy po sobie z uśmiechem. Była przepełniona różnymi kolorowymi kwiatami, krzakami róż, które jeszcze się nie rozwinęły, w oddali nawet chodziła sarna, która podskubtwała soczyście zieloną trawę. Obrazek jak z bajki. Brakowało tylko białego rumaka, bo mój książę był tuż przy mnie.
-Za zimno –powiedział Marco i ruszyliśmy wzdłuż polnej
ścieżki.
-Ja nic nie mówiłam –zaprotestowałam i mocniej splotłam nasze palce. Trochę zimno było.
-To już jest ten poziom znajomości, kiedy się czyta w
myślach.
Chwilę później ganialiśmy się już jak małe dzieci. Nie wiem
jakim cudem wlazłam też na drzewo, uciekając przed nim. Później nie mogłam
zejść i to już była całkowicie inna sprawa. Nie chciałam od razu skakać w jego
ramiona, musiałam przecież spróbować zejść z gałęzi na pień… Koniec końców i
tak wylądowałam w ramionach mojego królewicza bez konia, który mnie zaczął
dręczyć łaskotkami. Oboje padliśmy na trawę śmiejąc się jak wariaci. I w końcu się rozpogodziło. Słońce zaczęło mocno grzać. Miałam nadzieję, że już
niedługo rozpocznie się lato.
Do miasteczka po zakupy chodziliśmy naprawdę
długimi spacerami. Nie było w nim zbyt wielu mieszkańców, to takie typowe
zacisze gdzieś w środku Bawarii. My jednak siedzieliśmy w naszym domku.
Wyłączyliśmy telefony, przez co mogliśmy się skupić w zupełności na sobie. Nie
było tam też telewizora. I dla nas takie odcięcie się od cywilizacji było
strzałem w dziesiątkę. Całe dnie spędzaliśmy na dworze, na spacerach. I całe te
spacery trzymaliśmy się za ręce. Marco opowiadał mi o zabawnych chwilach z
czasów dzieciństwa i anegdot, których nazbierał podczas całej przyjaźni z
Mario. Wieczorami, po całym dniu wspinaczki i spaceru jedliśmy zwykle wspólnie
przygotowaną sałatkę z kurczakiem. Taki nasz mały zwyczaj. Szło nam to dość
szybko i najadaliśmy się. Później kładliśmy się na rozłożonej kanapie w
salonie, rozpalaliśmy lekko kominek, żeby w nocy nam nie było zimno i po prostu
cieszyliśmy się sobą. Czasem też podkradaliśmy dobre wina i nalewki od rodziców Mario.
Tego wieczora było zupełnie tak samo. Marco położył się
wygodnie, wkładając dużą, puchatą poduchę pod głowę. Ja trzymałam dwa kieliszki
napełnione winem, które niesamowicie intensywnie pachniało. Kiedy już znalazł
dla siebie wygodną pozycję podałam mu jeden z nich i sama ułożyłam się w
poprzek, kładąc głowę na jego brzuchu.
-Wiesz, że za trzydzieści dni będziesz stary? –zaśmiałam się
i upiłam łyk wina. Naprawdę było wyborne.
-Stary? –zaśmiał się głośno, przez co jego umięśniony brzuch
zawibrował. –To tylko dwadzieścia sześć lat.
-Stary. Ja mam dwadzieścia.
-Zaraz dwadzieścia jeden.
-Ale nadal jesteś stary. Mógłbyś być moim ojcem –powiedziałam,
próbując utrzymać powagę. Marco podciągnął mnie do góry, prawie wytrącając kieliszek
z mojej ręki.
-Nie –odpowiedział pewnie i wypił do dna całą zawartość swojego.
–Mam to szczęście, że jednak jesteś moją żoną. Bo inaczej to by podchodziło pod
pedofilię.
-Że razem leżymy i pijemy wino? –zapytałam i na
potwierdzenie moich słów wzięłam kolejny łyk trunku.
-To, co zaraz będziemy robić –stwierdził poważnie i nie
zwracając uwagi na to, że może naprawdę chciałam wypić to wino do końca, zaczął
powoli zdejmować moją bluzkę.
-Marco. Nie wystarczyło ci wczorajsza nieprzespana noc?
-Ani wczorajsza –powiedział i złożył mokry pocałunek na
mojej szyi. –Ani przedwczorajsza –dodał wraz z następnym pocałunkiem. –Ani
dzisiejsza –stwierdził ponownie mnie całując. -Nigdy się tobą nie nasycę. A ty
masz dokładnie to samo. Jesteśmy tacy sami –szepnął prosto do mojego ucha i
przygryzł je, wywołując lekki ból. To jednak ten przyjemniejszy ból. Jesteśmy
tacy sami? Może właśnie miał rację?
***
-Dasz mi koc do przykrycia?
-Po co? –uśmiechnął się szeroko i położył swoją dużą dłoń na
moim zarumienionym policzku.
-Żeby się przykryć.
-Jest przecież ciepło, kominek grzeje. Nie wolno się
przegrzewać, jeszcze będziesz chora.
-Trochę jednak byłoby mi bardziej komfortowo.
-Nie masz się czego wstydzić, zapewniam –trzymał przy swoim,
zapewne wiedząc, jak bardzo mnie tym irytował.
-Marco!
-zaprotestowałam i naciągnęłam na nas kawałek pledu z kanapy.
Przytuliłam też się do niego mocniej, żeby móc choć trochę ukryć swoją nagość i
komfortowo porozmawiać. Dlaczego się nie mogłam ubrać? Prawdopodobnie dlatego,
że ktoś stwierdził, że poćwiczy rzuty i wszystko co miałam na sobie leżało po
drugiej stronie pokoju.
-Uwielbiam jak się złościsz. I nie potrzebnie się
zakrywałaś.
-Potrzebnie –odparowałam i przyłożyłam policzek do jego
piersi. Cudownie było tak leżeć, sami, nadzy, przepełnieni szczęściem,
spełnieniem i euforią. Jakbyśmy zażyli naprawdę mocne narkotyki. Minęło kilka
chwil w ciszy, zanim którekolwiek z nas się odezwało.
-Pamiętasz jak graliśmy w dziesięć pytań na plaży?
–zapytałam, przypominając sobie naszą podróż poślubną. I przedślubną zarazem. I ślubną. Takie idealne trzy w jednym.
-Mhmm.. –mruknął i poprawił mnie sobie w uścisku. –Coś cię
nurtuje?
-Kilka spraw.
-Postaram się odpowiedzieć najlepiej jak tylko mogę.
-Pamiętasz jak mnie zobaczyłeś pierwszy raz? Co wtedy
pomyślałeś?
-Że jesteś straszną niezdarą –powiedział bez wahania i
roześmiał się. Przeczesał moje włosy palcami i założył je za ucho. Zwilżył
wargi językiem i popatrzył w sufit. –Potem jednak zaczęłaś mnie przepraszać
tak, że pierwszy raz tego dnia chciało mi się śmiać. Pierwszy raz od dłuższego
czasu.
-No dzięki..
-To naprawdę było dobre uczucie. I nie czułem tego czekając
na swój ślub, wybierając garnitur czy kupując zaproszenia –przyznał i zamyślił
się na dłuższy czas. –I zrozumiałem, że jeśli mogę się zacząć śmiać sam,
zderzając się z fajtłapą, która ubrudziła najdroższy garnitur świata ketchupem,
a jej policzki przybrały kolor purpury jak..twoje po naprawdę dobrym seksie, to
nie mogłem wchodzić w związek małżeński, bo powinienem się ustatkować.
-I żałujesz tego? Że nie wziąłeś ślubu ze Scarlett? Tylko ze
mną. I tu i tu masz poczucie bycia w związku, ze Scarlett też się mogłeś
rozstać.
-Ale ty jesteś inna.
-Nie wiedziałeś tego wtedy. Nie znałeś mnie –weszłam mu w
słowo. Zmieniłam swoją pozycję, z ciekawością wbiłam brodę w jego ramię, żeby
móc mu się dokładniej przyjrzeć.
-Poszłaś w moje miejsce. Siedziałaś tam mimo deszczu. Jadłaś
na śniadanie gównianego hot-doga i paliłaś papierosy. Miałaś rozmazany makijaż,
oczy przepełnione bólem… A jednocześnie byłaś taka jasna..
-Blada?
-Jasna –zaśmiał się na moją podpowiedź. –Twoje jasne oczy,
włosy, delikatne, niewinne rysy twarzy, jasne oczy, zgrabne dłonie, piękne
piersi…-rozmarzył się, na co delikatnie uderzyłam go łokciem w bok.
-Aż tak mnie nie lustrowałeś.
-Zakład? Kiedy pojechałem później do kościoła stwierdziłem,
że chciałbym cię w swoim łóżku. Ale nie na jedną noc, tylko na dłużej. Ciągle,
rozumiesz?
-Czyli zaproponowałeś mi ślub, bo podnieciłam cię w starych
rzeczach, z papierosem i rozmazanym makijażem? Ale za to ze spoko cyckami?
-Tak. Nie! –poprawił się i złapał za twarz. Roześmiałam się
widząc, jak się zaczerwienił i zakłopotał. Był naprawdę uroczy. –Nie
–powtórzył. –Potrzebowałem małżeństwa, stabilizacji. Po prostu potrzebowałem
tego. Wiedziałem, że Scarlett, mimo że była naprawdę dobrą dziewczyną nie
pasowała do mnie, była trochę zbyt dobra i pobłażliwa.
-Czemu uważasz, że tego potrzebowałeś?
-Po prostu. Może kiedyś ci opowiem, jak to wszystko się
skończy, ochłoniemy trochę…
-Czyli ja nie jestem dobra?
-Jesteś aniołem, Rosalie –wyznał i podniósł się tak, że
opierał się łokciami po bokach mojej głowy. –Moim aniołem, bo mi pokazałaś tak
wiele… Bo mnie odmieniłaś. I może nie pozbędziesz się tego wszystkiego co
siedzi w mojej głowie, ale przynajmniej pokazałaś mi, że mogę mieć serce.
-Nie mów takich rzeczy, bo zacznę płakać… -szepnęłam i
przekręciłam głowę w bok. Nie mogłam słuchać takich rzeczy, bo nie potrafiłabym
potem odejść. A musieliśmy to zrobić.
-Poza tym, ty masz pazurki –zaśmiał się i pokazał świeże
zadrapania na swoim barku, których najprawdopodobniej byłam autorką.
-Przepraszam?-zaśmiałam się i jeszcze mocniej się w niego
wtuliłam.
-A ty? Co pomyślałaś, kiedy mnie zobaczyłaś?
-Że jesteś cholernie przystojny. I że w Dortmundzie jest
chyba dużo przystojnych facetów w garniakach.
-Schü nie jest przystojny –stwierdził, jakby było to
oczywiste.
-Ty byłeś bardziej. Naprawdę mi się spodobałeś ale
stwierdziłam, że nie moja liga i poza tym, miałeś zaraz brać ślub.
-Czyli też mnie byś zaciągnęła do swojego łóżka?
-Gdybym je miała… -powiedziałam z zamyśleniem i prychnęłam
pod nosem. –Nigdy nie pomyślałabym, że zostanę bez domu.
-Nie zostałaś. To była po prostu przeprowadzka.
-Będę ci za to dziękować do końca życia, Marco. Dałeś mi
dom, dosłownie i w przenośni –stwierdziłam i pocałowałam go w obojczyk.
-Myślisz cały czas o tym, co się stało w twoim dawnym domu?
-To na zawsze pozostanie we mnie. Ale kiedy jestem z tobą te
myśli uciekają na dalszy plan.
-To chyba dobrze –odpowiedział cicho i nawinął sobie na dłoń
moje włosy. –Wiesz, że jakby coś..
-Wiem, że jesteś –zapewniłam, na co blondyn pokiwał ze
zrozumieniem głową. Byłam wdzięczna, że nie naciskał. Ja też nie poruszałam
tematów, przez które on robił się dość drażliwy. Mieliśmy w końcu nasz mały
urlop i obiecałam sobie, że zrobię wszystko, żeby był aż do przesady
sielankowy.
Poleżeliśmy jeszcze jakiś czas, patrząc w siebie, z
uśmiechami na ustach. Marco spodobało się głaskanie moich włosów. Moja mama
bardzo lubiła mnie czesać. Nikt potem tego nie robił, ale kiedy wiedziałam
świadomość, że to blondyn, było mi z tym dobrze i nie chciałam, żeby
przestawał.
Czując, że zaczynam robić się senna nawet nic nie musiałam
mówić. Marco podniósł się, zrzucając pled kanapy i zaniósł mnie na rękach do
naszego łóżka.
***
Ostatniego poranka w tym malowniczym miejscu poszłam na
ganek w dresie i polarowej bluzie. Kubek gorącego kakao postawiłam na
drewnianej poręczy balustrady. Cały las budził się do życia. Ptaki zaczynały
śpiewać, wiewiórki ganiały się po drzewie. Powietrze było odrobinę chłodniejsze
ale za to takie świeże, czyste. Termometr pokazywał jedenaście stopni na
plusie. Do moich wymarzonych upałów jeszcze trochę brakowało, jednak te
jedenaście już cieszyło. Nie chciałam wyjeżdżać, chciałam zostać w tej bajkowej
chatce z Marco, gdzieś w środku magicznego lasu, odcięta od świata, mogąc całe
dnie spędzać z nim. Tak, dni pełne rozmów, śmiechu, pocałunków, miłosnych
uniesień, radości, pożądania, czułości.. Były wspaniałe. Wiedziałam jednak, że
Marco musi wracać do treningów, grania. Szanowałam to, doceniałam, że tak po
prostu postanowił zabrać mnie na ten wypad. Nie pytałam dlaczego,
najzwyczajniej cieszyłam się tym, każdą najmniejszą chwilką.
Poczułam, że jestem okrywana puchatym kocem. Zaraz później
byłam objęta ramionami mojego wspaniałego męża.
-Dzień dobry –powiedział i ucałował mnie w policzek,
delikatnie drażniąc mnie swoim dwudniowym zarostem.
-Dzień dobry. Pięknie tu, prawda?
-Mhm… -mruknął i zabrał mi z rąk kubek z parującym kakao.
Sam wziął z niego kilka łyków, później mi je oddał. –Spakowałem nas. Po
obiedzie myślałem, żeby wyjechać.
-W porządku. Czyli możemy jeszcze się raz przejść?
Po śniadaniu poszliśmy na polanę za lasem. Zauważyliśmy na polanie ścigające się dwa zające. Zapytałam Marco, czy chciałby mieć zająca w mieszkaniu. Zmroził mnie jednak spojrzeniem, to chyba znaczyło "nie". A mi się naprawdę spodobały. Niech się cieszy, że nie chciałam go namawiać na sarnę.
Słońce świeciło tak pięknie, uśmiechałam się czując
padające promienie na moją twarz. Dotarliśmy też do naszego drzewa, na które
się któregoś razu wspięłam i nie potrafiłam zejść. Tak Marco je nazwał. Było "nasze" i już. Tym
razem oboje wdrapaliśmy się na dużą gałąź. Mieliśmy nadzieję, że jej nie
złamiemy i nie spadniemy. I tak siedzieliśmy okrągłą godzinę na gałęzi,
machając nogami w powietrzu. Gdy mieliśmy już schodzić, Marco wyjął z kieszeni
kurtki scyzoryk i zmienił pozycję na gałęzi. Przestraszyłam się i od razu
złapałam go, żeby nie spadł. On tylko się zaśmiał, jednak przytrzymał moje
dłonie splecione na jego brzuchu.
-Co ty kombinujesz?-zapytałam, przykładając głowę do jego
pleców.
-Zobaczysz –odpowiedział. Dwa skaleczenia Marco w palec i
kolejne piętnaście minut później na fragmencie drzewa bez kory widniał
wyrzeźbiony napis. „R+M”. Jak to zobaczyłam, poczułam w moim brzuchu stado
motyli. To było tak kochane, że nie umiałam zupełnie nic powiedzieć. Jedynie
pocałowałam go i mocno przytuliłam. Miałam nadzieję, że to w zupełności
wystarczyło, żeby zrozumiał.
***
Odkąd wróciliśmy zaczęłam robić listę na jego urodziny.
Miałam mnóstwo energii i obiecałam sobie zrobić takie urodziny, jakich nigdy w
życiu nie miał. Kiedy Marco poszedł na trening zaprosiłam do siebie Ann. Byłam
wdzięczna za chęć pomocy. Na liście znalazły się już balony z helem tworzący
napis „HAPPY BIRTHDAY, MARCO!”, miało być też kilka par balonów z cyframi „2” i
„6”, wszystko w kolorze srebrnym.
-Marco ma kumpli, co mają własny lokal. Nie mam do nich
numeru, więc musiałybyśmy zdradzić plan Mario.
-Pewnie, jeśli myślisz, że się zgodzą to czemu nie. Mario
nic nie powie, też mu się spodoba pomysł z niespodzianką.
Postanowiłam, że poproszę jego kolegów z klubu, żeby nagrali
krótkie filmiki z życzeniami, a ja wszystko złożę w jeden. Jeszcze przed
zaśnięciem dostałam wiadomość od Mario, że lokal mamy załatwiony i wszystko już
zależało ode mnie. Stworzył też konwersację, gdzie zaprosił wszystkich kumpli
Marco z Borussii, też tych z klubu i wszystkie partnerki. Ja też dodałam
siostry Marco. Póki był w łazience postanowiłam napisać do wszystkich
wiadomość, żeby wiedzieli o co chodzi.
„Hej!:) Nie jestem
pewna, czy miałam okazję poznać was wszystkich osobiście-jeśli nie mam
nadzieję, że ta okazja szybko się nadarzy. Planuję zrobić
przyjęcie-niespodziankę na 26 urodziny Marco (więc proszę o dyskrecję). Mamy
wynajęty już lokal, możliwe, że kojarzycie-Cocaine (dzięki chłopaki za
pomoc!!:) ), myślę, że godzina 19:00 byłaby odpowiednia. Postaram się wszystkim
zająć, jeśli ktoś ma do polecenia dobry catering, człowieka, kto robi pyszne
torty albo DJ’a to będę wdzięczna za każdą pomoc. I mała prośba-żebyście
nagrali krótkie filmiki z życzeniami i wysłali tutaj albo do mnie, skleję je
wszystkie i postaram się, żeby były wyświetlone jako film na imprezie. To chyba
wszystko, dajcie znać czy odpowiada wam godzina, pomysł z filmem. Rose”
-Do kogo tak piszesz? –zapytał Marco, opierając się o drzwi
sypialni. Naciągnęłam na siebie kołdrę i poprawiłam w łóżku.
-Gdybym ci powiedziała, musiałabym cię zabić –odpowiedziałam
poważnie i odłożyłam telefon na bok.
-Przyjęcie niespodzianka?-uśmiechnął się szeroko i trzymając
telefon podszedł do naszego łóżka. Nie wiedziałam czy blefował, czy naprawdę
rozgryzł, czy widział tą wiadomość.. Wysłałam do niego?
-Czyje? –zaśmiałam się. Przesunęłam się na bok, robiąc mu
miejsce.
-Moje –odpowiedział i pokazał mi całą konwersację na
Whatsappie. –Jeśli Mario zakłada grupę i miał tam dodać wszystkich znajomych z
klubu to możesz być na przyszłość pewna, że doda tam mnie.
-Po prostu go chyba zabiję.. Miała być niespodzianka.
Przepraszam Marco.
-Od momentu „przyjęcie niespodzianka” nie czytałem dalej,
przysięgam.
-Mhmm..
-Trochę optymizmu –zaśmiał się i przyciągnął mnie do siebie.
–Mam coś przygotować?
-Nie, dam sobie radę –odpowiedziałam pewnie i wtuliłam się w
jego ramiona. –Usunąłeś się z tej grupy?
-Nie..
-To daj mi, bo jeszcze przeczytasz.
Zabrałam jego telefon i weszłam w konwersację. Znałam nawet jego hasło i to było już strasznie naturalne, że aż dziwne. A może nie? W konwersacji było już
kilka odpowiedzi.
Od Lisy „Taka żona to
skarb! Możemy nagrać z Romanem i Leo we 3?”
Od Marcela „Wyczuwam
dobre party. Kupię alkohol, ale ty też kup, w ogóle, wszyscy kupmy dużo
alkoholu!”
Roześmiałam się. Gdyby trener to widział.
Sokratis „Marcel,
bracie, popieram.”
Auba „Mój brat ma
ziomka DJ’a. Załatwione, mała!;)”
Jenny „Marcel-nie
komentuję tego…. Rose, zadzwoń do mnie jak będziesz miała chwilę, bo chyba
ostatnio przyszła mi na maila zniżka na balony z helem, a są sprawdzone,
potrzebowałam na rocznicę rodziców”
Marco miał naprawdę świetnych przyjaciół. Usunęłam go z grupy i oddałam mu telefon.
-Już?
-Tak. Idziemy spać?
-Gdzie będzie impreza?
-Marco! Nie powiem ci. To niespodzianka.
-Nic mi nie powiesz?
-Nic a nic. No już, spać. Dowiesz się dopiero w swoje
urodziny i nawet nie próbuj wcześniej.
-Pani Reus, jaka stanowcza –zaśmiał się i pocałował mnie
namiętnie w usta. Przerwałam pierwsza słodką pieszczotę i wtuliłam się w jego
tors.
-Stanowczo też mówię, że idziemy spać.
-Na pewno?
-Tak, na pewno. Dobranoc.
Wiedziałam, że był niepocieszony, jednak nie mógł się
przyzwyczajać. Ani ja nie mogłam się przyzwyczajać. Zaraz niecałe trzy miesiące
zostaną do piętnastego sierpnia, ale nie chciałam więcej o tym myśleć i się tym
przejmować. Zaczęłam żyć chwilą, co było najlepszym wyjściem na naszą sytuację.
Czy też moją sytuację. Musiałam powstrzymać swoje uczucia, bo z każdą chwilą
zakochiwałam się jeszcze mocniej, zwłaszcza nasz wyjazd w tym nie pomógł. Mimo
wszystko był wspaniały i na długo pozostanie w mojej pamięci.
Przez cały maj sprawy organizacyjne posuwały się do przodu.
Nawet nie zajmowałam się szukaniem stażu, moim priorytetem była wspaniała
impreza niespodzianka. Do połowy maja jeszcze ćwiczyłam na siłowni, jednak później
zupełnie opadłam z sił i nie miałam chęci na żadne ćwiczenia. Jenny pomogła mi
z balonikami i wszystkimi innymi serpentynami. Byłam jej ogromnie wdzięczna.
Willy, brat Auby umówił już DJ’a na całą noc, za którego zapłacił Pierre.
Trochę się z nim kłóciłam o to, że to nie on powinien płacić, ale
najzwyczajniej mnie przegadał, powiedział, że więcej ze mną nie będzie
dyskutował i się rozłączył. Z ulubioną restauracją Marco podpisałam umowę i
wybrałam menu na kolację. Marcel i Robin załatwili kelnerów i barmanów, byli
tak mili, że poza wynajęciem sali nie musiałam płacić za drinki.
Borussia nie zakwalifikowała się do gry o Puchar Niemiec.
Marco był z tego powodu mocno zirytowany, jednak może trochę złagodziłam jego
zły humor, poprzez kupienie nowej bielizny. Po jego przygnębionym spojrzeniu ze
stadionu nie było ani śladu, kiedy w domu się rozebrałam. Ten facet był
naprawdę w takich względach prosty w obsłudze, mnie to nie przeszkadzało.
Dziękował mi, że z nim byłam, był naprawdę kochany.
Na typowym końcu miesiąca byłam wykończona. Bolała mnie
głowa okropnie, a zanim zasnęłam powtarzałam w nieskończoność listę zakupów i próbowałam wymyślić dobry przezent dla Marco. Miałam jeszcze tyle spraw na głowie, że byłam na
siebie zła, że nie zaczęłam się rozglądać za tym wszystkim jeszcze wcześniej.
Nigdy nie przygotowywałam tak wielkiej imprezy, na tyle osób. Trochę porwałam
się z motyką na słońce, jednak i tak byłam wdzięczna Ann i Mario, że odciążyli
mnie w kilku rzeczach. Marco nawet zauważył moje przemęczenie i kazał mi się
kłaść do łóżka i spać. W dodatku o dziewiętnastej wieczorem, co wydawało mi się
zupełnym wariactwem. Co jeszcze bardziej mnie zdziwiło, zasnęłam od razu. Potem
miałam wyrzuty, że o czymś zapomnę. Zrobiłam w telefonie całą długą listę
rzeczy, których powinnam jeszcze dopilnować. Lista gości znacznie się poszerzyła. Nie tylko o klub, lecz także o kontynent. Co z tym szło, wszystko musiałam na bieżąco korygować.
-Rose, nie obrażę się jak nie będzie niespodzianki. Widzę, że
jesteś przemęczona. Doceniam, że się tak w to wszystko zaangażowałaś, ale...-zaczął któregoś z wieczorów podczas kolacji na kanapie w salonie.
-Nic mi nie jest, dobrze się czuję tylko ostatnio źle spałam
–powiedziałam, uspokajając go. Przytuliłam się do niego i pocałowałam w
policzek.Takie chwile dawały mi więcej siły i energii do działania. Zaraz jego urodziny. Musiał się ucieszyć. Nie było innej opcji.
-Jeśli nie chcesz mnie wtajemniczać, to zawsze masz Ann i
Mario. Oni na pewno ci pomogą.
-Jest dobrze –zapewniłam i poszłam do kuchni zaparzyć
zieloną herbatę. Miałam dość kawy, bo przelewała się ostatnio litrami. –Chcesz też?
-Chcę cię jutro zabrać na kolację. Przyjęcie się nie zawali
jak jeden wieczór spędzisz z przyszłym jubilatem.
-Masz to jak w banku.
***
Nastał w końcu trzydziesty pierwszy maja. Przez ten cały
miesiąc przygotowań chyba już miałam dość tematu tych całych urodzin. Poszłam
jednak zaraz po obudzeniu do kuchni, żeby przygotować mu idealne urodzinowe
śniadanie. Zrobiłam tosty, sałatkę owocową, kawę. Nie chciałam też
przygotowywać zbyt wiele, bo od południa zapewniał mu atrakcje Mario. Za to na
deser przygotowałam mu ciasteczko w kształcie serca z truskawkową galaretką na
górze. Wcisnęłam do niej świeczkę urodzinową i podpaliłam ją. Ustawiłam
wszystko na tacy i poszłam na górę do sypialni. Marco akurat się rozbudzał.
Miał zupełnie rozczochrane włosy, czego być może byłam sprawczynią poprzedniej
nocy. Przetarł oczy i rozejrzał się dookoła. Kiedy jego spojrzenie natrafiło na
mnie od razu się leniwie uśmiechnął i podparł do pozycji siedzącej.
-Mojemu najlepszemu przyjacielowi, mężowi, który jest dla
mnie najlepszy na świecie, facetowi, który uratował mnie i dał wszystko, o czym
nawet nie śmiałam marzyć… Mojemu Marco… Wszystkiego najlepszego, kochanie
–powiedziałam i wdrapałam się na łóżko. Położyłam tacę między nami i podniosłam
ciastko z palącą się świeczką.
Blondyn popatrzył mi prosto w oczy, później na świeczkę i
zdmuchnął palący się płomyk.
-Dziękuję. Zaskoczyłaś mnie –przyznał i wyjął świeczkę.
Ugryzł kawałek babeczki, którą cały czas trzymałam i wolno pogryzł. Chwilę
później mocno mnie pocałował. Urodzinowy pocałunek o smaku truskawki. Pycha.
-Mam nadzieję, że będziesz miał wspaniały dzień.
-Jeśli będziesz w nim uczestniczyć to taki właśnie będzie.
Zjesz ze mną?
Skubnęłam odrobinę tosta od niego, nie chciałam, żeby mimo
spotkania z Götze głodował. Miałam w planach później zjeść i przygotować się do
całej imprezy. Musiałam być już w klubie o piętnastej, żeby wszystko
udekorować. Na szczęście Ann i Lisa postanowiły mi w tym pomóc.
-Pyszności. Dziękuję. Najlepsze urodziny w życiu –powiedział
i odstawił tacę na podłogę. A to dopiero początek.
Przyciągnął mnie do siebie, że prawie się na nim
położyłam. Jego oczy błyszczały z ekscytacji. Zaczął mnie całować, na początku
delikatnie później jednak coraz bardziej nachalnie. –Ale mogą się stać jeszcze
lepsze. Prysznic?
***
Mario przyjechał po Marco razem z Ann. Modelka już była
ubrana na imprezę. Miała przepiękną, przylegającą, srebrną sukienkę i czarne
buty na piekielnie wysokich obcasach, wiązane do połowy łydki. Założyła długie,
srebrne kolczyki z błyszczącymi kamyczkami. Jedyne co, to zostawiła makijaż na
nasze wspólne popołudnie. Pożegnaliśmy się, życząc sobie wzajemnie miłego dnia i wieczoru, który już spędzimy razem.
-To co, bierzesz prysznic, ja ci robię makijaż, ubierasz
się, fryzura?-zatarła ręce Ann i otworzyła swoją torbę pełną kosmetyków.
-Prysznic już braliśmy. Brałam –poprawiłam się, a na moje
policzki wypłynęły czerwone rumieńce. Ann popatrzyła na mnie z szerokim
uśmiechem i nic już więcej nie powiedziała. Dobrze, że niektóre rzeczy
zostawiała dla siebie.
Poszłyśmy na górę do garderoby. Nie wiedziałam jeszcze, co
powinnam była ubrać. Wszystko dopracowane poza moją kreacją. Szukałyśmy w sukienkach, jednak mimo że były piękne nie
poczułam, że któraś z nich była idealna na dzisiejszą okazję.
-Rosalie, skąd taką masz?-zapytała wyciągając z półki
krótką, czarną sukienkę z dość sporym dekoltem. Uśmiechnęłam się na jej widok.
-Marco mi ją kupił na Kubie. Nie byłam do niej przekonana
ale on był.
-To tym bardziej powinnaś ją założyć. Pasuje do ciebie
–oznajmiła i przyłożyła sukienkę do mojego szlafroka. Zaczęła się rozglądać za
idealnymi butami, później biżuterią, aż w końcu bezceremonialnie zaczęła
grzebać w szafce z moją bielizną.
-Ann! –zaśmiałam się, widząc, że chce wepchnąć w moje ręce
komplet czerwonej bielizny.
-Są urodziny twojego męża. Nie uwierzę, że nie sypiacie ze
sobą, a pod prysznicem grzecznie myjecie swoje czuprynki.
-Może i tak, ale dzisiejszy urodzinowy prysznic jest już
zaliczony.
-To był przedurodzinowy.
-Impreza skończy się jutro, a to będzie? Tak, pierwszy
czerwca.
-Zawsze możecie się wymknąć przed północą, jeśli tak
pilnujesz terminów.
-Jesteś straszna. Powinnam też cię zabić za to, że wygadałaś
Marco, że kupiłaś mi te kajdanki.
-Nie chciałam, myślałam, że o tym wiedział –uśmiechnęła się
szeroko i zamrugała oczami niczym niewiniątko. Warknęłam pod nosem i zabierając
wszystkie rzeczy poszłam do łazienki.Nadal jednak ją uwielbiałam.
Wyglądałam naprawdę ładnie. Postanowiłam pozostawić
rozpuszczone włosy i trochę je pofalować. Ann przyszła do mnie, żeby sprawdzić,
czy wszystko jest dobrze. Kiedy ja zajmowałam się swoimi włosami, ona zaczęła
sobie robić makijaż. Później ja musiałam usiąść na wannie, Ann zabrała się za mnie. Poprosiłam ją o coś naturalnego, sukienka sama w sobie
się broniła, nie potrzebowałam jeszcze krzykliwego akcentu na twarzy.
Popsikałam się moimi perfumami i sprawdziłam, czy wzięłam
wszystko z domu.
Na miejsce pojechałam białym oplem Marco. Nie ruszał go,
odkąd wrócił z naprawy, cały czas jeździł Astonem. Któregoś razu powiedział, że
jeśli będę potrzebować, mogę brać kluczyki, dokumenty i jechać. Pomyślałam też,
że pewnie będzie chciał się napić w swoje urodziny, ja więc tym razem
postanowiłam obyć się bez alkoholu i odstawić nas bezpiecznie do domu.
Na miejscu byli już Marcel i Robin. Chwilę po naszym wejściu
dotarła też Lisa. Przekazałam zgrany na pendrive film z życzeniami od
wszystkich, który sklejałam gdzieś po nocach.
Zdjęłyśmy wszystkie nasze szpilki i zaczęłyśmy dekorować
wszystkie stoły, przy stole, przy którym siedział na samym środku ustawiłam
wazonik, do którego przymocowałam balony z liczbą 26. Na głównej ścianie
przyczepiłyśmy napis z balonów. Byłam straszliwie głodna, a zostały jeszcze
dwie godziny do imprezy. Nie mogłam się nigdzie wyrwać, bo czekałam na dostawę
tortu i catering. Ale to ostatni raz, na finał nie mogłam się poddać.
***
To był niesamowicie wzruszający moment. Nie byłam pewna, czy
tylko ja tak zareagowałam, czy Marco też, jednak czułam, że pod powiekami
zbierają mi się łzy. Kiedy Marco razem z Mario przekroczyli próg klubu, w którym
zebrani byli wszyscy jego przyjaciele i krzyknęli równo „wszystkiego
najlepszego” on stanął i zaczął się wszystkiemu przypatrywać z ogromnym
podziwem. Ann podpaliła szybko świeczki na torcie, który trzymałam. Był dość
duży, w kształcie piłki, z boku miał zielone wiórki czekoladowe, które miały
przypominać boisko. Najbardziej jednak podobała mi się na nim figurka
przypominająca Marco. Była nawet podobna do Marco, ludzik miał na sobie koszulkę
Borussii z numerem jedenaście. Przed nim stał sędzia o pulchnej buźce, który
miał być inspirowany Mario. Trochę go przypominał. Cukrowy Mario trzymał
uniesioną czerwoną kartkę, na której widniał numer 26. Było też samo boisku tak wielkie, że musiało być na specjalnym wózku. Tort musiał starczyć przecież dla każdego. Blondyn stał
oszołomiony, rozglądał się po całej sali. Mario poklepał go po plecach i
poszedł do mnie, żeby dołączyć do wszystkich zebranych i zaśpiewać „Sto lat”.
Ja chyba nie umiałam nic mówić, nic śpiewać. Tak samo jak on patrzył na całą
salę i na wszystkich gości, którzy przyjechali z różnych części Niemiec a nawet
z Anglii , tak ja patrzyłam na niego. Był tak szczęśliwy. Wszyscy skończyli
śpiewać i krzyknęli na końcu wesoło imię jubilata. On wreszcie zbliżył się do
nas, podszedł do mnie i nie wahając się, zdmuchnął za jednym razem wszystkie
dwadzieścia sześć świeczek. Rozległy się głośne brawa. Marco zabrał z moich rąk
tort i podał go Mario. Nie zorientowałam się nawet, co się działo, a już byłam
tulona i całowana przez blondyna.
-Dziękuję, kochanie –szepnął mi do ucha i raz jeszcze mnie
pocałował.
-Ma ktoś noża?-krzyknął Mario, chcąc pokroić ciasto.
-Najpierw kolacja! –zaśmiałam się i zabrałam od niego tort,
by oddać go jednej z kelnerek, która zabrała go do kuchni.
Usiedliśmy przy
trzech, wielkich stołach, od razu podano nam przystawki. Marco siedział koło
mnie i cały czas nie mógł wyjść z podziwu. Przy naszym stole siedziały też
siostry Marco z mężami, Mario z Ann, André, Roman z Lisą, drugi Roman i Marcel
z Robinem. Mario pomógł mi wszystkich rozsadzić tak, żeby wszyscy dobrze się
bawili i dogadywali.
Danie główne też było pyszne. Zjadłam wszystko z ogromnym
apetytem, gdyby Marco się dowiedział, że nie jadłam cały dzień, pewnie by się
nieźle wkurzył i sam mnie zaczął karmić. Praktycznie cały czas, mimo że był
zajęty rozmową z przyjaciółmi, trzymał dłoń na moim udzie, robiąc mi tym samym
delikatny masaż. Pochwał na mój temat nie było końca, zarówno z ust gości jak i
samego jubilata, jednak było mi trochę głupio, przecież też inni mieli w to
ogromny wkład. Najedliśmy się tak kolacją, że woleliśmy (poza Mario) odłożyć
krojenie torta na później. DJ już zajął swoje miejsce, część osób poszła na
parkiet. Poszłam jeszcze do szefa sali, żeby upewnić się, że wystawią stół
szwedzki z mniejszymi przekąskami i deserami. Wychodząc z kuchni zderzyłam się
z kimś. A właściwie z Marco.
-Co ty tu robisz?-zapytałam, a Marco mnie jedynie do siebie
mocno przytulił.
-Chciałem rozpocząć imprezę od tańca z moją żoną.
-To będzie dla mnie czysta przyjemność –odpowiedziałam i
dałam się poprowadzić na parkiet.
Przecisnęliśmy się gdzieś między tańczącymi parami i
zaczęliśmy tańczyć, szeroko się uśmiechając.
-Wiesz –zaczął i nachylił się do mojego ucha. Uwielbiałam
czuć jego oddech na mojej szyi. –Wyglądasz w tej sukience strasznie seksownie.
Znowu się nie będę mógł skupić cały wieczór.
-To fakt, że –zaczęłam i jeszcze bliżej się do niego
przysunęłam. –Że mam na sobie czerwoną bieliznę też nie pomoże?
Marco spojrzał na mnie z błyszczącymi oczami. Przygryzł
wargę i uśmiechnął się delikatnie.
-Zdecydowanie nie. Przyjechałaś tu samochodem?
-Tak. Ja będę prowadzić, ty musisz opić swoje urodziny tylko
nie bierz przykładu ze mnie na Sylwestrze.
-Dzięki, a z taka wiedzą na pewno nie pozwolę sobie upić się
do nieprzytomności.
Po dwóch przetańczonych piosenkach, Pierre postanowił zrobić
odbijanego. Marco zaczął tańczyć z jego żoną, a ja z nim. Cała impreza rozkręciła się na dobre i prawdopodobnie wszyscy dobrze spędzali czas.
Po pewnym czasie Mario jako
najlepszy przyjaciel Marco pozwolił sobie wznieść toast i wygłosić krótką
przemowę z tej okazji.
-Drodzy przyjaciele, znajomi, nieznajomi, siostry,
szwagrzy..
-Szwagrowie –powiedziałam cicho, kopiąc Mario w nogę pod
stołem. Marco zaśmiał się i ścisnął moje udo.
-Szwagrzy, szwagrowie i piękna Rosalie –dokończył i złapał
swój kieliszek z szampanem. Dla wszystkich, którzy też decydowali się prowadzić
kupiłam truskawkowy szampan dla dzieci, co okazało się całkiem dobrym wyjściem,
dziewczyny przyznały, że na żadnej imprezie nie spotkały się z czymś takim.
–Dzisiaj są urodziny Marco. Mojego przyjaciela, brata, pokrewnej duszy,
towarzysza doli i niedoli, na dobre i na złe, w zdrowiu i chorobie dopóki
śmierć nas nie… Ann, opanuj proszę swój nieuprzejmy śmiech. Ty Liso również
–rzekł urażony i sam zacisnął wargi, żeby się nie roześmiać.
-Czemu jesteś poważny? –zapytałam Marco, który siedział tuż
koło mnie i spoglądał na bruneta.
-Analizuję kto mi zapłacił, żeby się z nim przyjaźnić.
-Daj spokój, jest kochany –zaśmiałam się i pocałowałam go w
policzek.
-Dzięki Rosalie, słodkiemu, radosnemu, kochanemu promyczkowi…
I tak się składa że też mojej siostrze, wszyscy tu dzisiaj jesteśmy. Pozwolę
sobie w imieniu nas tu wszystkich życzyć ci, Marco, żebyś zawsze był zdrowy,
żebyś był zawsze otaczany miłością i dobrocią, tak, jak teraz –powiedział i
spojrzał na mnie znacząco. Uśmiechnęłam się pod nosem i pokiwałam głową z
niedowierzaniem. –Niech w twoim życiu wydarzają się wspaniałe sytuacje jak w
zeszłym roku, kiedy spotkałeś Rose, kiedy stanąłeś na nogi po kontuzji i
zagrałeś pierwszy mecz, z siłą, odwagą, podniesioną głową. Spadaj zawsze na
cztery łapy, kotku –zakończył i sam się roześmiał. Wszyscy się śmiali. Mario
powinien zdecydowanie zostać mówcą, ja bym nagrała to wszystko i wydała
audiobooka. I prawdopodobnie zarabiałabym na tym dziennie tyle, ile Marco Reus
w rok.
Marco ze szczerym uśmiechem wstał i objął mocno bruneta, klepiąc go po
plecach. Powiedzieli coś do siebie na ucho, później jednak blondyn usiadł a
jego braciszek wzniósł toast. Nie ważne, czy już za dużo wypił, czy nie. Zawsze
był przekochanym człowiekiem. Mi samej chciało się płakać, jednak wolałam to
powstrzymać, dopóki nie zostanę sama w domu. Tyle wkładu nie poszło na marne. No i ich przyjaźń. Tego, co ich łączyło nie dało się ubrać w słowa. Najlepszy bromance jaki świat widział.
Na salę wjechał tort z fontannami
i wszyscy raz jeszcze zaczęli bić brawo. Marco został poproszony o pokrojenie
tortu. Wstał z miejsca, jednak ku mojemu zdziwieniu pociągnął mnie za sobą.
Wziął nóż od jednej z kelnerek, która wtapiała w niego maślane spojrzenie.
-Wiem, że nie przebiję już przemowy Mario…-zaczął i spojrzał
na swojego przyjaciela.
-To się postaraj lepiej, bo za trzy dni impreza u
mnie-prychnął obrażony i założył ręce w geście oburzenia.
-Już rozmawiałem z częścią z was ale chciałem jeszcze raz
podziękować wam wszystkim za przybycie. Nie spodziewałem się tu was aż tylu, to
naprawdę miłe zaskoczenie. Mam nadzieję, że wszyscy się będziecie dobrze bawić.
A korzystając z okazji, chciałem ogromnie podziękować tak naprawdę gospodyni
dzisiejszego wieczoru.. Mojej najwspanialszej przyjaciółce pod słońcem, Rosalie
–zwrócił się do mnie na chwilę odkładając nóż i złapał mnie za obie dłonie.
Spojrzał się tak pięknie prosto w moje oczy, że już nie byłam w stanie o niczym
myśleć. –Dziękuję za twój cały wkład, pomysł, przygotowanie. Wiem, że robiłaś tego
wszystkiego tylko sama i jestem wdzięczny wszystkim osobom, które cię trochę
odciążyły… Nigdy tak wielkiej imprezy nie miałem i.. I właściwie nie wiem co
mam ci powiedzieć, po prostu dziękuję, dziękuję za to, że przy mnie jesteś. To
naprawdę dużo dla mnie znaczy. Chciałbym, żebyś ze mną pokroiła ten tort. Uczynisz mi ten zaszczyt?
Mała łezka poleciała po moim policzku. Wytarłam ją
szybko i przytuliłam mojego kochanego blondyna.
Zdjęliśmy cukrowe figurki, które planowałam zabrać do domu i
odłożyliśmy je na bok. Wzięłam nóż w dłoń, Marco nakrył moją rękę swoją i tak
wbiliśmy razem nóż w ciasto i przeciągnęliśmy nim do samego końca. Zostałam
przy tym przyciągnięta do jego torsu, drugą rękę trzymał na moich biodrach. To
tak, jakbyśmy mieli właśnie wesele i kroili nasz weselny tort…albo po prostu
miałam zbyt bujną wyobraźnię. Pokroiliśmy wszystko, wzięliśmy dla siebie po
kawałku i resztę nakładania już oddaliśmy kelnerkom, które zajęły się naszymi
gośćmi. Wszystko było naprawdę pyszne, razem z dziewczynami wypiłyśmy chyba trzy
butelki szampana dla dzieci.. Cóż poradzić, że był dobry? Truskawkowy najlepszy.
Przetańczyłam też
sporo godzin, tyle osób i wszyscy chcieli ze mną zatańczyć. Pozycja żony Marco
robi swoje. Spędziłam też wspaniały czas z siostrami Marco i poznałam ich
mężów. Na jednej z pustych ścian klubu, która była dość dobrze oświetlona
ustawiliśmy się w szóstkę. Rodzeństwo Reus
ze swoimi drugimi połówkami-całkiem niezły pomysł Yvonne. Ja z Marco stanęliśmy
na środku, reszta po naszych bokach. Wszyscy się
uśmiechnęliśmy do zdjęcia, które z resztą robił Mario. Jak już zaczęliśmy robić
sobie zdjęcia to potem nie było końca, Mario poza mówcą nadawał się też na
fotografa. I modela po pijaku.
Po pierwszej w nocy wyszłam na chwilę przed klub się
przewietrzyć. Ulica była zupełnie pusta, ze środka dobiegała głośna muzyka.
Wzięłam kilka głębszych oddechów, bo miałam wrażenie, że w klubie było dość
duszno. Byłam dość zmęczona, jednak nie chciałam nic mówić Marco, widziałam jak
dobrze bawił się z przyjaciółmi.
Zaczęłam się rozglądać dookoła. Przysięgam, że czułam czyjś
wzrok na sobie. Było cicho jak makiem zasiał, jednak czułam jakiś wewnętrzny niepokój. Przejechał nagle jakiś samochód z trochę
pijanymi nastolatkami, ale to nie było to. Może to ktoś w parku naprzeciwko?
Wydawało mi się, że może widziałam jakąś sylwetkę przy drzewie, ale było strasznie ciemno.
Być może to był sam cień drzewa. Kiedy zaczynałam wariować, to był znak, że
trzeba było wracać do środka.
Oparłam się o jedną z kolumn i zaczęłam przypatrywać się
tańczącym ludziom na parkiecie. Każdy był uśmiechnięty, pary tańczyły ze sobą,
ale też kilka z nich się powymieniało.
Marco też był gdzieś tam w tłumie,
widziałam jego blond czuprynę, która przez nieskazitelne ułożenie nawet nie
zmieniła swojego wyglądu. Cieszyłam się, że ta ciężka praca się opłaciła, że
mogłam go zobaczyć takiego roześmianego wśród przyjaciół, którzy nawet
przyjechali zza oceanu, żeby świętować z nim urodziny. Mario stwierdził, widząc
ten cały wysiłek z organizacją tej imprezy, że swoją wyprawi w domu, w mniejszym
gronie. Dwie takie imprezy jak ta pod rząd byłyby już w ogóle zabójcze.
Psychicznie i fizycznie, moje nogi już odmawiały posłuszeństwa w takich butach.
-Proszę nie podpierać ściany na moich urodzinach, pani Reus
–usłyszałam głos tuż koło ucha. Uśmiechnęłam się i odwróciłam do niego. Jeszcze chwilę temu był na drugim końcu sali z Mario.
-Dobrze się bawisz?
-Wspaniale, ale myślę, że jeszcze lepiej będę się bawił na
afterparty.
-Co planujesz?
-Zdjąć z ciebie tą sukienkę i parę innych rzeczy.
-No to ci impreza.
-Impreza zacznie się dopiero potem –zaśmiał się i wziął mnie
na ręce –A teraz idziemy tańczyć.
I mimo odpadających nóg, okropnego zmęczenia i braku
powietrza, przetańczyłam kolejne trzy godziny z moim Marco. To było coś nie do
opisania. Obserwowałam przez ten cały czas jego uśmiech, jego zmarszczki
mimiczne na policzkach i w kącikach oczu. Jego oczy mieniły się tak jasno, był
taki szczęśliwy. Nie mogłam opisać swojego szczęścia, widząc go takiego. Bo
kiedy on się śmiał i ja się uśmiechałam. Nic nie było piękniejszą nagrodą za
ten wieczór niż jego uśmiech. Był poruszony filmikiem, który puściliśmy w
połowie imprezy. Część poszła nawet grać w twistera, inni się temu z
ciekawością przyglądali. Nagrywali też filmiki, może później będą stanowiły
materiały do szantażu, wolałam w to nie wnikać. Ukradkiem robiłam zdjęcia
Marco. Przez zapalone światła były trochę jaśniejsze, jednak ciemne tło dawało
im trochę więcej, mrocznego charakteru. Marco był w jakimś stopniu mroczny.
Wydawało mi się, że w tej wersji był dostępny tylko dla mnie, gdy patrzył w
moje oczy, przygryzał moją wargę, szyję, kiedy mnie dotykał. Czasem pod jego spojrzeniem
miałam ochotę się skulić i zakryć, jednak to samo spojrzenie było tak po prostu
piękne. Kryła się za nim szczerość, pierwotność, namiętność. Było strasznie
urzekające. I byłam tak po prostu uzależniona od tego spojrzenia. Może i jak
każdego innego. Przecież jego oczy zaraz po przebudzeniu były nawet bardziej
niż słodkie, jego oczy kiedy się śmiał, jego oczy kiedy się uśmiechał, zaraz po
pocałunku, po spotkaniu Mario. Każde były inne. Nawet nie wiedziałam kiedy je
wszystkie zaczęłam wyszczególniać, ale próbowałam się ich nauczyć na pamięć i
zapamiętać na zawsze. A to były tylko oczy. Jedna z wielu rzeczy, które mnie w
nim pociągały. I co ja miałam zrobić? Zapomnieć i z piętnastym sierpnia tak jak
w zegarku się od-zakochać?
Jak? Skoro z każdym jego dotykiem, spojrzeniem to stawało
się jeszcze silniejsze? Jak, kiedy po urodzinach o mało nie zaczęliśmy się
kochać w samochodzie na parkingu naszego bloku? I jak, kiedy patrzył na mnie
jak na ósmy cud świata, jak obchodził się ze mną, jak dawał mi przyjemność, jak
zamykał nas w naszej idealnej bańce, która była tak cieniutka, że w każdej
chwili mogła pęknąć. Ale ta bańka była dla mnie wszystkim. Bo byliśmy w niej
razem. On był wszystkim, co najlepszego miałam.
~~~
Ale zasłodziłam.. Trzeba to zmienić, prawda?
Ale najpierw news, na który chyba wszyscy czekaliśmy: WRACAJĄ RODZDZIAŁY CO TYDZIEŃ!🎉🎉🎉🎉
Jeszcze niby w poniedziałek mam ustny angielski, ale to już koniec. Ostatni 9/9 i będzie pięknie. Dziękuję wszystkim za ogromne wsparcie tu, czy w prywatych wiadomościach. Pochwalę się, bo jest czym-poleciały dwie setki z ustnego polskiego i niemieckiego💛 Mam nadzieję, że wam też wszystko dobrze poszło (oczywiście tym, które pisały) i jesteście z siebie zadowolone!:) Zaraz wakacje! Maraton matur za mną, myślę, że poszło dobrze. Teraz sie mogę skupić na pisaniu. Ależ tęskniłam!!!!
A więc (oj tak, muszę to napisać): Za tydzień kolejny!♥️ I jest na co czekać... (nawet przygotowałam do niego specjalną playlistę w wersji na komputer) (ale pamiętajcie przy czytaniu tego 44 rodziału, że jednak tak mimo wszystko mnie lubicie i nie chcecie mi zrobić krzywdy, a ja też was uwielbiam i dodaję rozdziały co tydzień) (i przypomnijcie sobie tę sielankę z dzisiaj) (piszę teraz, bo boję się czegokolwiek pisać pod następnym🤣).
Ponownie napiszę, bo się za tym stęskniłam. Do napisania za tydzień!!❤
Ściskam mocno!
Pięknie, słodko, uroczo! Czy to normalne, że czekam na dramę? Chyba nie... Chociaż chyba bardziej czekam, aż Marco powie Rosie, że ją kocha, ale na to pewnie będę czekać dłuuugi czas.
OdpowiedzUsuńPowodzonka na angielskim! Mam nadzieję, że z maturek jesteś zadowolona ;)
Życzę weny :*
Ty już wiesz, co ja myślę. I wiesz, jak przeżywałam ten rozdział, bo masz wszystko na Ig :p Co ja mogę? Kocham tę ich bańkę tak samo jak Rose. I mam wrażenie, że Marco też. ;)
OdpowiedzUsuńNo cóż.. Ale za tydzień pewnie już Cię nie będę lubiła, hehe ;p
Buziaki i zamelduj się po angielskim żebym mogła napisać "a nie mówiłam" ;*
Czesc, to ja girlwithaball, mam dzis tylko jedno pytanie. Marco to facet, oni z reguły nie widza pewnuch rzeczy. Ale do diaska... Czy ta Rose jest slepa, ze nie widzi ze On ja kocha? Ze to milosc do grobowej deski?
OdpowiedzUsuńprzeszłam wszystkie przeszkody i oto jestem!
OdpowiedzUsuńKobieto, moja droga. Po pierwsze wielkie gratulacje, bo ja po prostu wiedziałam, ze powalisz wszystkich na tej maturce ;D Czuje dumę, hahah. I chce wiedzieć jak ci poszło w poniedziałek! Muszę tez wspomnieć, ze nawet nie wiesz jak się cieszę, ze rozdziały wreszcie będą pojawiały się co tydzień i już za dwa dni będę mogła przeczytać kolejny (pomińmy to, ze pewnie będę płakać albo się po nim niemiłosiernie na ciebie złościć - w końcu zapowiadam to odkąd powiedziałaś nam o tej okropnej dramie...). Och, kobieto czy nie jest teraz idealnie? Po co psuć?
Powiedz mi w ogóle... myślałaś może nad badaniami okulisty dla swoich bohaterów? W sensie dla pani i pana Reus, bo reszta widzę, ze wzrok ma nieskazitelnie czysty, bo tylko oni widza JAK TA DWÓJKA SIĘ CHOLERNIE KOCHA! Czemu sa tacy ślepi????? Marco lata za nią, jak za piłką, a ona wpatrzona jest w niego jak Mario w ciasto! Toż to skandal jest. Ach, teb wspólny wyjazd to po prostu piękna bajka, która wprawiła mnie w wielką euforię - naprawdę! No po prostu byli tam tak wspaniała parą, ze aż czytałam z lekkim stresem, bojąc się, ze zaraz coś wymyślisz i się pokłócą. Powiem ci, zaskoczyłaś mnie na plus, bo dzisiejszy rozdział to mógłby mieć tytuł „Cukier i Miód” ;D Ale ja wiem, wiem... to tylko cisza przed burzą, karmisz nas słodką parą i szczęściem żeby w sobotę dobić, hahahah. Dobry plan, ale nie wiem czy wytrzymam psychicznie! W sumie to nawet nie wiem co ci w tej główce siedzi i co tam napisałaś w tym niesławnym 44 rozdziale (44 już chyba na zawsze będzie mi się zle kojarzyć xd), ale jestem pewna, ze między nimi namieszasz (chociaż może mnie zaskoczysz...) i mam tez przeczucie, ze rozgrzebiesz przeszłość Rose...
Dobra, bo się rozpisałam xdd Wybacz, pewnie będą literówki i błędy, ale jest dość późno i pisze szybko, bo muszę iść spać, hahaha.
Kocham mocno, podziwiam, życzę weny, czekam na drame roku na bloggerze, ściskam, całuje i żegnam się, by znów wrócić tu w sobotę!
<3 ❤️
Powracam! Wiem, że ostatnio zaniedbałam tego bloga, ale powracam! Jako, że Twoje rozdziały są bardzo długie (co jest wielkim atutem i podziwiam Cię kobieto!), to nie dam rady na raz wszystkiego nadrobić. Możesz jednak się mnie tu niedługo znowu spodziewać. ;)
OdpowiedzUsuńAwww oni są tacy słodcy. Nie mogę uwierzyć, że za jakiś czas ma się to wszystko zakończyć. Ja się nie zgadzam!
Impreza wyszła świetnie, a ja już się nie mogę doczekać afterparty😂😎
Mario i ta jego przemowa. Uwielbiam takie przemowy!
Widzimy się pod następnym rozdziałem niedługo i życzę dużo weny! ;*
PS. W wolnej chwili zapraszam również do mnie
https://lajfisbrutalblogzaynmalikff.blogspot.com