sobota, 19 maja 2018

Czterdzieści trzy


Górskie powietrze różniło się o wiele od tego w Dortmundzie. Było takie lekkie, pachniało lasem, igłami i poranną rosą. Dni były coraz bardziej ciepłe. Całe szczęście, że spakowałam nam dresy i wygodniejsze ubrania. Sporo chodziliśmy po niewielkich górach, odkryliśmy przepiękną polanę. Na jej widok od razu spojrzeliśmy po sobie z uśmiechem. Była przepełniona różnymi kolorowymi kwiatami, krzakami róż, które jeszcze się nie rozwinęły, w oddali nawet chodziła sarna, która podskubtwała soczyście zieloną trawę. Obrazek jak z bajki. Brakowało tylko białego rumaka, bo mój książę był tuż przy mnie.
-Za zimno –powiedział Marco i ruszyliśmy wzdłuż polnej ścieżki.
-Ja nic nie mówiłam –zaprotestowałam i mocniej splotłam nasze palce. Trochę zimno było.
-To już jest ten poziom znajomości, kiedy się czyta w myślach.

Chwilę później ganialiśmy się już jak małe dzieci. Nie wiem jakim cudem wlazłam też na drzewo, uciekając przed nim. Później nie mogłam zejść i to już była całkowicie inna sprawa. Nie chciałam od razu skakać w jego ramiona, musiałam przecież spróbować zejść z gałęzi na pień… Koniec końców i tak wylądowałam w ramionach mojego królewicza bez konia, który mnie zaczął dręczyć łaskotkami. Oboje padliśmy na trawę śmiejąc się jak wariaci. I w końcu się rozpogodziło. Słońce zaczęło mocno grzać. Miałam nadzieję, że już niedługo rozpocznie się lato. 
Do miasteczka po zakupy chodziliśmy naprawdę długimi spacerami. Nie było w nim zbyt wielu mieszkańców, to takie typowe zacisze gdzieś w środku Bawarii. My jednak siedzieliśmy w naszym domku. Wyłączyliśmy telefony, przez co mogliśmy się skupić w zupełności na sobie. Nie było tam też telewizora. I dla nas takie odcięcie się od cywilizacji było strzałem w dziesiątkę. Całe dnie spędzaliśmy na dworze, na spacerach. I całe te spacery trzymaliśmy się za ręce. Marco opowiadał mi o zabawnych chwilach z czasów dzieciństwa i anegdot, których nazbierał podczas całej przyjaźni z Mario. Wieczorami, po całym dniu wspinaczki i spaceru jedliśmy zwykle wspólnie przygotowaną sałatkę z kurczakiem. Taki nasz mały zwyczaj. Szło nam to dość szybko i najadaliśmy się. Później kładliśmy się na rozłożonej kanapie w salonie, rozpalaliśmy lekko kominek, żeby w nocy nam nie było zimno i po prostu cieszyliśmy się sobą. Czasem też podkradaliśmy dobre wina i nalewki od rodziców Mario. 
Tego wieczora było zupełnie tak samo. Marco położył się wygodnie, wkładając dużą, puchatą poduchę pod głowę. Ja trzymałam dwa kieliszki napełnione winem, które niesamowicie intensywnie pachniało. Kiedy już znalazł dla siebie wygodną pozycję podałam mu jeden z nich i sama ułożyłam się w poprzek, kładąc głowę na jego brzuchu.
-Wiesz, że za trzydzieści dni będziesz stary? –zaśmiałam się i upiłam łyk wina. Naprawdę było wyborne.
-Stary? –zaśmiał się głośno, przez co jego umięśniony brzuch zawibrował. –To tylko dwadzieścia sześć lat.
-Stary. Ja mam dwadzieścia.
-Zaraz dwadzieścia jeden.
-Ale nadal jesteś stary. Mógłbyś być moim ojcem –powiedziałam, próbując utrzymać powagę. Marco podciągnął mnie do góry, prawie wytrącając kieliszek z mojej ręki.
-Nie –odpowiedział pewnie i wypił do dna całą zawartość swojego. –Mam to szczęście, że jednak jesteś moją żoną. Bo inaczej to by podchodziło pod pedofilię.
-Że razem leżymy i pijemy wino? –zapytałam i na potwierdzenie moich słów wzięłam kolejny łyk trunku.
-To, co zaraz będziemy robić –stwierdził poważnie i nie zwracając uwagi na to, że może naprawdę chciałam wypić to wino do końca, zaczął powoli zdejmować moją bluzkę.
-Marco. Nie wystarczyło ci wczorajsza nieprzespana noc?
-Ani wczorajsza –powiedział i złożył mokry pocałunek na mojej szyi. –Ani przedwczorajsza –dodał wraz z następnym pocałunkiem. –Ani dzisiejsza –stwierdził ponownie mnie całując. -Nigdy się tobą nie nasycę. A ty masz dokładnie to samo. Jesteśmy tacy sami –szepnął prosto do mojego ucha i przygryzł je, wywołując lekki ból. To jednak ten przyjemniejszy ból. Jesteśmy tacy sami? Może właśnie miał rację?


***

-Dasz mi koc do przykrycia?
-Po co? –uśmiechnął się szeroko i położył swoją dużą dłoń na moim zarumienionym policzku.
-Żeby się przykryć.
-Jest przecież ciepło, kominek grzeje. Nie wolno się przegrzewać, jeszcze będziesz chora.
-Trochę jednak byłoby mi bardziej komfortowo.
-Nie masz się czego wstydzić, zapewniam –trzymał przy swoim, zapewne wiedząc, jak bardzo mnie tym irytował.
-Marco!  -zaprotestowałam i naciągnęłam na nas kawałek pledu z kanapy. Przytuliłam też się do niego mocniej, żeby móc choć trochę ukryć swoją nagość i komfortowo porozmawiać. Dlaczego się nie mogłam ubrać? Prawdopodobnie dlatego, że ktoś stwierdził, że poćwiczy rzuty i wszystko co miałam na sobie leżało po drugiej stronie pokoju.
-Uwielbiam jak się złościsz. I nie potrzebnie się zakrywałaś.
-Potrzebnie –odparowałam i przyłożyłam policzek do jego piersi. Cudownie było tak leżeć, sami, nadzy, przepełnieni szczęściem, spełnieniem i euforią. Jakbyśmy zażyli naprawdę mocne narkotyki. Minęło kilka chwil w ciszy, zanim którekolwiek z nas się odezwało.

-Pamiętasz jak graliśmy w dziesięć pytań na plaży? –zapytałam, przypominając sobie naszą podróż poślubną. I przedślubną zarazem. I ślubną. Takie idealne trzy w jednym.
-Mhmm.. –mruknął i poprawił mnie sobie w uścisku. –Coś cię nurtuje?
-Kilka spraw.
-Postaram się odpowiedzieć najlepiej jak tylko mogę.
-Pamiętasz jak mnie zobaczyłeś pierwszy raz? Co wtedy pomyślałeś?
-Że jesteś straszną niezdarą –powiedział bez wahania i roześmiał się. Przeczesał moje włosy palcami i założył je za ucho. Zwilżył wargi językiem i popatrzył w sufit. –Potem jednak zaczęłaś mnie przepraszać tak, że pierwszy raz tego dnia chciało mi się śmiać. Pierwszy raz od dłuższego czasu.
-No dzięki..
-To naprawdę było dobre uczucie. I nie czułem tego czekając na swój ślub, wybierając garnitur czy kupując zaproszenia –przyznał i zamyślił się na dłuższy czas. –I zrozumiałem, że jeśli mogę się zacząć śmiać sam, zderzając się z fajtłapą, która ubrudziła najdroższy garnitur świata ketchupem, a jej policzki przybrały kolor purpury jak..twoje po naprawdę dobrym seksie, to nie mogłem wchodzić w związek małżeński, bo powinienem się ustatkować.
-I żałujesz tego? Że nie wziąłeś ślubu ze Scarlett? Tylko ze mną. I tu i tu masz poczucie bycia w związku, ze Scarlett też się mogłeś rozstać.
-Ale ty jesteś inna.
-Nie wiedziałeś tego wtedy. Nie znałeś mnie –weszłam mu w słowo. Zmieniłam swoją pozycję, z ciekawością wbiłam brodę w jego ramię, żeby móc mu się dokładniej przyjrzeć.
-Poszłaś w moje miejsce. Siedziałaś tam mimo deszczu. Jadłaś na śniadanie gównianego hot-doga i paliłaś papierosy. Miałaś rozmazany makijaż, oczy przepełnione bólem… A jednocześnie byłaś taka jasna..
-Blada?
-Jasna –zaśmiał się na moją podpowiedź. –Twoje jasne oczy, włosy, delikatne, niewinne rysy twarzy, jasne oczy, zgrabne dłonie, piękne piersi…-rozmarzył się, na co delikatnie uderzyłam go łokciem w bok.
-Aż tak mnie nie lustrowałeś.
-Zakład? Kiedy pojechałem później do kościoła stwierdziłem, że chciałbym cię w swoim łóżku. Ale nie na jedną noc, tylko na dłużej. Ciągle, rozumiesz?
-Czyli zaproponowałeś mi ślub, bo podnieciłam cię w starych rzeczach, z papierosem i rozmazanym makijażem? Ale za to ze spoko cyckami?
-Tak. Nie! –poprawił się i złapał za twarz. Roześmiałam się widząc, jak się zaczerwienił i zakłopotał. Był naprawdę uroczy. –Nie –powtórzył. –Potrzebowałem małżeństwa, stabilizacji. Po prostu potrzebowałem tego. Wiedziałem, że Scarlett, mimo że była naprawdę dobrą dziewczyną nie pasowała do mnie, była trochę zbyt dobra i pobłażliwa.
-Czemu uważasz, że tego potrzebowałeś?
-Po prostu. Może kiedyś ci opowiem, jak to wszystko się skończy, ochłoniemy trochę…
-Czyli ja nie jestem dobra?
-Jesteś aniołem, Rosalie –wyznał i podniósł się tak, że opierał się łokciami po bokach mojej głowy. –Moim aniołem, bo mi pokazałaś tak wiele… Bo mnie odmieniłaś. I może nie pozbędziesz się tego wszystkiego co siedzi w mojej głowie, ale przynajmniej pokazałaś mi, że mogę mieć serce.
-Nie mów takich rzeczy, bo zacznę płakać… -szepnęłam i przekręciłam głowę w bok. Nie mogłam słuchać takich rzeczy, bo nie potrafiłabym potem odejść. A musieliśmy to zrobić.
-Poza tym, ty masz pazurki –zaśmiał się i pokazał świeże zadrapania na swoim barku, których najprawdopodobniej byłam autorką.
-Przepraszam?-zaśmiałam się i jeszcze mocniej się w niego wtuliłam.
-A ty? Co pomyślałaś, kiedy mnie zobaczyłaś?
-Że jesteś cholernie przystojny. I że w Dortmundzie jest chyba dużo przystojnych facetów w garniakach.
-Schü nie jest przystojny –stwierdził, jakby było to oczywiste.
-Ty byłeś bardziej. Naprawdę mi się spodobałeś ale stwierdziłam, że nie moja liga i poza tym, miałeś zaraz brać ślub.
-Czyli też mnie byś zaciągnęła do swojego łóżka?
-Gdybym je miała… -powiedziałam z zamyśleniem i prychnęłam pod nosem. –Nigdy nie pomyślałabym, że zostanę bez domu.
-Nie zostałaś. To była po prostu przeprowadzka.
-Będę ci za to dziękować do końca życia, Marco. Dałeś mi dom, dosłownie i w przenośni –stwierdziłam i pocałowałam go w obojczyk.
-Myślisz cały czas o tym, co się stało w twoim dawnym domu?
-To na zawsze pozostanie we mnie. Ale kiedy jestem z tobą te myśli uciekają na dalszy plan.
-To chyba dobrze –odpowiedział cicho i nawinął sobie na dłoń moje włosy. –Wiesz, że jakby coś..
-Wiem, że jesteś –zapewniłam, na co blondyn pokiwał ze zrozumieniem głową. Byłam wdzięczna, że nie naciskał. Ja też nie poruszałam tematów, przez które on robił się dość drażliwy. Mieliśmy w końcu nasz mały urlop i obiecałam sobie, że zrobię wszystko, żeby był aż do przesady sielankowy.
Poleżeliśmy jeszcze jakiś czas, patrząc w siebie, z uśmiechami na ustach. Marco spodobało się głaskanie moich włosów. Moja mama bardzo lubiła mnie czesać. Nikt potem tego nie robił, ale kiedy wiedziałam świadomość, że to blondyn, było mi z tym dobrze i nie chciałam, żeby przestawał.
Czując, że zaczynam robić się senna nawet nic nie musiałam mówić. Marco podniósł się, zrzucając pled kanapy i zaniósł mnie na rękach do naszego łóżka.


***

Ostatniego poranka w tym malowniczym miejscu poszłam na ganek w dresie i polarowej bluzie. Kubek gorącego kakao postawiłam na drewnianej poręczy balustrady. Cały las budził się do życia. Ptaki zaczynały śpiewać, wiewiórki ganiały się po drzewie. Powietrze było odrobinę chłodniejsze ale za to takie świeże, czyste. Termometr pokazywał jedenaście stopni na plusie. Do moich wymarzonych upałów jeszcze trochę brakowało, jednak te jedenaście już cieszyło. Nie chciałam wyjeżdżać, chciałam zostać w tej bajkowej chatce z Marco, gdzieś w środku magicznego lasu, odcięta od świata, mogąc całe dnie spędzać z nim. Tak, dni pełne rozmów, śmiechu, pocałunków, miłosnych uniesień, radości, pożądania, czułości.. Były wspaniałe. Wiedziałam jednak, że Marco musi wracać do treningów, grania. Szanowałam to, doceniałam, że tak po prostu postanowił zabrać mnie na ten wypad. Nie pytałam dlaczego, najzwyczajniej cieszyłam się tym, każdą najmniejszą chwilką.
Poczułam, że jestem okrywana puchatym kocem. Zaraz później byłam objęta ramionami mojego wspaniałego męża.

-Dzień dobry –powiedział i ucałował mnie w policzek, delikatnie drażniąc mnie swoim dwudniowym zarostem.
-Dzień dobry. Pięknie tu, prawda?
-Mhm… -mruknął i zabrał mi z rąk kubek z parującym kakao. Sam wziął z niego kilka łyków, później mi je oddał. –Spakowałem nas. Po obiedzie myślałem, żeby wyjechać.
-W porządku. Czyli możemy jeszcze się raz przejść?

Po śniadaniu poszliśmy na polanę za lasem. Zauważyliśmy na polanie ścigające się dwa zające. Zapytałam Marco, czy chciałby mieć zająca w mieszkaniu. Zmroził mnie jednak spojrzeniem, to chyba znaczyło "nie". A mi się naprawdę spodobały. Niech się cieszy, że nie chciałam go namawiać na sarnę. 
Słońce świeciło tak pięknie, uśmiechałam się czując padające promienie na moją twarz. Dotarliśmy też do naszego drzewa, na które się któregoś razu wspięłam i nie potrafiłam zejść. Tak Marco je nazwał. Było "nasze" i już. Tym razem oboje wdrapaliśmy się na dużą gałąź. Mieliśmy nadzieję, że jej nie złamiemy i nie spadniemy. I tak siedzieliśmy okrągłą godzinę na gałęzi, machając nogami w powietrzu. Gdy mieliśmy już schodzić, Marco wyjął z kieszeni kurtki scyzoryk i zmienił pozycję na gałęzi. Przestraszyłam się i od razu złapałam go, żeby nie spadł. On tylko się zaśmiał, jednak przytrzymał moje dłonie splecione na jego brzuchu. 

-Co ty kombinujesz?-zapytałam, przykładając głowę do jego pleców.
-Zobaczysz –odpowiedział. Dwa skaleczenia Marco w palec i kolejne piętnaście minut później na fragmencie drzewa bez kory widniał wyrzeźbiony napis. „R+M”. Jak to zobaczyłam, poczułam w moim brzuchu stado motyli. To było tak kochane, że nie umiałam zupełnie nic powiedzieć. Jedynie pocałowałam go i mocno przytuliłam. Miałam nadzieję, że to w zupełności wystarczyło, żeby zrozumiał.


***


Odkąd wróciliśmy zaczęłam robić listę na jego urodziny. Miałam mnóstwo energii i obiecałam sobie zrobić takie urodziny, jakich nigdy w życiu nie miał. Kiedy Marco poszedł na trening zaprosiłam do siebie Ann. Byłam wdzięczna za chęć pomocy. Na liście znalazły się już balony z helem tworzący napis „HAPPY BIRTHDAY, MARCO!”, miało być też kilka par balonów z cyframi „2” i „6”, wszystko w kolorze srebrnym. 

-Marco ma kumpli, co mają własny lokal. Nie mam do nich numeru, więc musiałybyśmy zdradzić plan Mario.
-Pewnie, jeśli myślisz, że się zgodzą to czemu nie. Mario nic nie powie, też mu się spodoba pomysł z niespodzianką.

Postanowiłam, że poproszę jego kolegów z klubu, żeby nagrali krótkie filmiki z życzeniami, a ja wszystko złożę w jeden. Jeszcze przed zaśnięciem dostałam wiadomość od Mario, że lokal mamy załatwiony i wszystko już zależało ode mnie. Stworzył też konwersację, gdzie zaprosił wszystkich kumpli Marco z Borussii, też tych z klubu i wszystkie partnerki. Ja też dodałam siostry Marco. Póki był w łazience postanowiłam napisać do wszystkich wiadomość, żeby wiedzieli o co chodzi.

„Hej!:) Nie jestem pewna, czy miałam okazję poznać was wszystkich osobiście-jeśli nie mam nadzieję, że ta okazja szybko się nadarzy. Planuję zrobić przyjęcie-niespodziankę na 26 urodziny Marco (więc proszę o dyskrecję). Mamy wynajęty już lokal, możliwe, że kojarzycie-Cocaine (dzięki chłopaki za pomoc!!:) ), myślę, że godzina 19:00 byłaby odpowiednia. Postaram się wszystkim zająć, jeśli ktoś ma do polecenia dobry catering, człowieka, kto robi pyszne torty albo DJ’a to będę wdzięczna za każdą pomoc. I mała prośba-żebyście nagrali krótkie filmiki z życzeniami i wysłali tutaj albo do mnie, skleję je wszystkie i postaram się, żeby były wyświetlone jako film na imprezie. To chyba wszystko, dajcie znać czy odpowiada wam godzina, pomysł z filmem. Rose”


-Do kogo tak piszesz? –zapytał Marco, opierając się o drzwi sypialni. Naciągnęłam na siebie kołdrę i poprawiłam w łóżku.
-Gdybym ci powiedziała, musiałabym cię zabić –odpowiedziałam poważnie i odłożyłam telefon na bok.
-Przyjęcie niespodzianka?-uśmiechnął się szeroko i trzymając telefon podszedł do naszego łóżka. Nie wiedziałam czy blefował, czy naprawdę rozgryzł, czy widział tą wiadomość.. Wysłałam do niego?
-Czyje? –zaśmiałam się. Przesunęłam się na bok, robiąc mu miejsce.
-Moje –odpowiedział i pokazał mi całą konwersację na Whatsappie. –Jeśli Mario zakłada grupę i miał tam dodać wszystkich znajomych z klubu to możesz być na przyszłość pewna, że doda tam mnie.
-Po prostu go chyba zabiję.. Miała być niespodzianka. Przepraszam Marco.
-Od momentu „przyjęcie niespodzianka” nie czytałem dalej, przysięgam.
-Mhmm..
-Trochę optymizmu –zaśmiał się i przyciągnął mnie do siebie. –Mam coś przygotować?
-Nie, dam sobie radę –odpowiedziałam pewnie i wtuliłam się w jego ramiona. –Usunąłeś się z tej grupy?
-Nie..
-To daj mi, bo jeszcze przeczytasz. 

Zabrałam jego telefon i weszłam w konwersację. Znałam nawet jego hasło i to było już strasznie naturalne, że aż dziwne. A może nie? W konwersacji było już kilka odpowiedzi.

Od Lisy „Taka żona to skarb! Możemy nagrać z Romanem i Leo we 3?”
Od Marcela „Wyczuwam dobre party. Kupię alkohol, ale ty też kup, w ogóle, wszyscy kupmy dużo alkoholu!”
Roześmiałam się. Gdyby trener to widział.
Sokratis „Marcel, bracie, popieram.”
Auba „Mój brat ma ziomka DJ’a. Załatwione, mała!;)”
Jenny „Marcel-nie komentuję tego…. Rose, zadzwoń do mnie jak będziesz miała chwilę, bo chyba ostatnio przyszła mi na maila zniżka na balony z helem, a są sprawdzone, potrzebowałam na rocznicę rodziców”

Marco miał naprawdę świetnych przyjaciół.  Usunęłam go z grupy i oddałam mu telefon.
-Już?
-Tak. Idziemy spać?
-Gdzie będzie impreza?
-Marco! Nie powiem ci. To niespodzianka.
-Nic mi nie powiesz?
-Nic a nic. No już, spać. Dowiesz się dopiero w swoje urodziny i nawet nie próbuj wcześniej.
-Pani Reus, jaka stanowcza –zaśmiał się i pocałował mnie namiętnie w usta. Przerwałam pierwsza słodką pieszczotę i wtuliłam się w jego tors.
-Stanowczo też mówię, że idziemy spać.
-Na pewno?
-Tak, na pewno. Dobranoc. 

Wiedziałam, że był niepocieszony, jednak nie mógł się przyzwyczajać. Ani ja nie mogłam się przyzwyczajać. Zaraz niecałe trzy miesiące zostaną do piętnastego sierpnia, ale nie chciałam więcej o tym myśleć i się tym przejmować. Zaczęłam żyć chwilą, co było najlepszym wyjściem na naszą sytuację. Czy też moją sytuację. Musiałam powstrzymać swoje uczucia, bo z każdą chwilą zakochiwałam się jeszcze mocniej, zwłaszcza nasz wyjazd w tym nie pomógł. Mimo wszystko był wspaniały i na długo pozostanie w mojej pamięci.


Przez cały maj sprawy organizacyjne posuwały się do przodu. Nawet nie zajmowałam się szukaniem stażu, moim priorytetem była wspaniała impreza niespodzianka. Do połowy maja jeszcze ćwiczyłam na siłowni, jednak później zupełnie opadłam z sił i nie miałam chęci na żadne ćwiczenia. Jenny pomogła mi z balonikami i wszystkimi innymi serpentynami. Byłam jej ogromnie wdzięczna. Willy, brat Auby umówił już DJ’a na całą noc, za którego zapłacił Pierre. Trochę się z nim kłóciłam o to, że to nie on powinien płacić, ale najzwyczajniej mnie przegadał, powiedział, że więcej ze mną nie będzie dyskutował i się rozłączył. Z ulubioną restauracją Marco podpisałam umowę i wybrałam menu na kolację. Marcel i Robin załatwili kelnerów i barmanów, byli tak mili, że poza wynajęciem sali nie musiałam płacić za drinki. 

Borussia nie zakwalifikowała się do gry o Puchar Niemiec. Marco był z tego powodu mocno zirytowany, jednak może trochę złagodziłam jego zły humor, poprzez kupienie nowej bielizny. Po jego przygnębionym spojrzeniu ze stadionu nie było ani śladu, kiedy w domu się rozebrałam. Ten facet był naprawdę w takich względach prosty w obsłudze, mnie to nie przeszkadzało. Dziękował mi, że z nim byłam, był naprawdę kochany. 

Na typowym końcu miesiąca byłam wykończona. Bolała mnie głowa okropnie, a zanim zasnęłam powtarzałam w nieskończoność listę zakupów i próbowałam wymyślić dobry przezent dla Marco. Miałam jeszcze tyle spraw na głowie, że byłam na siebie zła, że nie zaczęłam się rozglądać za tym wszystkim jeszcze wcześniej. Nigdy nie przygotowywałam tak wielkiej imprezy, na tyle osób. Trochę porwałam się z motyką na słońce, jednak i tak byłam wdzięczna Ann i Mario, że odciążyli mnie w kilku rzeczach. Marco nawet zauważył moje przemęczenie i kazał mi się kłaść do łóżka i spać. W dodatku o dziewiętnastej wieczorem, co wydawało mi się zupełnym wariactwem. Co jeszcze bardziej mnie zdziwiło, zasnęłam od razu. Potem miałam wyrzuty, że o czymś zapomnę. Zrobiłam w telefonie całą długą listę rzeczy, których powinnam jeszcze dopilnować. Lista gości znacznie się poszerzyła. Nie tylko o klub, lecz także o kontynent. Co z tym szło, wszystko musiałam na bieżąco korygować.

-Rose, nie obrażę się jak nie będzie niespodzianki. Widzę, że jesteś przemęczona. Doceniam, że się tak w to wszystko zaangażowałaś, ale...-zaczął któregoś z wieczorów podczas kolacji na kanapie w salonie.
-Nic mi nie jest, dobrze się czuję tylko ostatnio źle spałam –powiedziałam, uspokajając go. Przytuliłam się do niego i pocałowałam w policzek.Takie chwile dawały mi więcej siły i energii do działania. Zaraz jego urodziny. Musiał się ucieszyć. Nie było innej opcji.
-Jeśli nie chcesz mnie wtajemniczać, to zawsze masz Ann i Mario. Oni na pewno ci pomogą.
-Jest dobrze –zapewniłam i poszłam do kuchni zaparzyć zieloną herbatę. Miałam dość kawy, bo przelewała się ostatnio litrami. –Chcesz też?
-Chcę cię jutro zabrać na kolację. Przyjęcie się nie zawali jak jeden wieczór spędzisz z przyszłym jubilatem.
-Masz to jak w banku.
 

***


Nastał w końcu trzydziesty pierwszy maja. Przez ten cały miesiąc przygotowań chyba już miałam dość tematu tych całych urodzin. Poszłam jednak zaraz po obudzeniu do kuchni, żeby przygotować mu idealne urodzinowe śniadanie. Zrobiłam tosty, sałatkę owocową, kawę. Nie chciałam też przygotowywać zbyt wiele, bo od południa zapewniał mu atrakcje Mario. Za to na deser przygotowałam mu ciasteczko w kształcie serca z truskawkową galaretką na górze. Wcisnęłam do niej świeczkę urodzinową i podpaliłam ją. Ustawiłam wszystko na tacy i poszłam na górę do sypialni. Marco akurat się rozbudzał. Miał zupełnie rozczochrane włosy, czego być może byłam sprawczynią poprzedniej nocy. Przetarł oczy i rozejrzał się dookoła. Kiedy jego spojrzenie natrafiło na mnie od razu się leniwie uśmiechnął i podparł do pozycji siedzącej.

-Mojemu najlepszemu przyjacielowi, mężowi, który jest dla mnie najlepszy na świecie, facetowi, który uratował mnie i dał wszystko, o czym nawet nie śmiałam marzyć… Mojemu Marco… Wszystkiego najlepszego, kochanie –powiedziałam i wdrapałam się na łóżko. Położyłam tacę między nami i podniosłam ciastko z palącą się świeczką.
Blondyn popatrzył mi prosto w oczy, później na świeczkę i zdmuchnął palący się płomyk.
-Dziękuję. Zaskoczyłaś mnie –przyznał i wyjął świeczkę. Ugryzł kawałek babeczki, którą cały czas trzymałam i wolno pogryzł. Chwilę później mocno mnie pocałował. Urodzinowy pocałunek o smaku truskawki. Pycha.
-Mam nadzieję, że będziesz miał wspaniały dzień.
-Jeśli będziesz w nim uczestniczyć to taki właśnie będzie. Zjesz ze mną?
Skubnęłam odrobinę tosta od niego, nie chciałam, żeby mimo spotkania z Götze głodował. Miałam w planach później zjeść i przygotować się do całej imprezy. Musiałam być już w klubie o piętnastej, żeby wszystko udekorować. Na szczęście Ann i Lisa postanowiły mi w tym pomóc.
-Pyszności. Dziękuję. Najlepsze urodziny w życiu –powiedział i odstawił tacę na podłogę. A to dopiero początek.
Przyciągnął mnie do siebie, że prawie się na nim położyłam. Jego oczy błyszczały z ekscytacji. Zaczął mnie całować, na początku delikatnie później jednak coraz bardziej nachalnie. –Ale mogą się stać jeszcze lepsze. Prysznic?


***


Mario przyjechał po Marco razem z Ann. Modelka już była ubrana na imprezę. Miała przepiękną, przylegającą, srebrną sukienkę i czarne buty na piekielnie wysokich obcasach, wiązane do połowy łydki. Założyła długie, srebrne kolczyki z błyszczącymi kamyczkami. Jedyne co, to zostawiła makijaż na nasze wspólne popołudnie. Pożegnaliśmy się, życząc sobie wzajemnie miłego dnia i wieczoru, który już spędzimy razem. 

-To co, bierzesz prysznic, ja ci robię makijaż, ubierasz się, fryzura?-zatarła ręce Ann i otworzyła swoją torbę pełną kosmetyków.
-Prysznic już braliśmy. Brałam –poprawiłam się, a na moje policzki wypłynęły czerwone rumieńce. Ann popatrzyła na mnie z szerokim uśmiechem i nic już więcej nie powiedziała. Dobrze, że niektóre rzeczy zostawiała dla siebie.
Poszłyśmy na górę do garderoby. Nie wiedziałam jeszcze, co powinnam była ubrać. Wszystko dopracowane poza moją kreacją. Szukałyśmy w sukienkach, jednak mimo że były piękne nie poczułam, że któraś z nich była idealna na dzisiejszą okazję. 

-Rosalie, skąd taką masz?-zapytała wyciągając z półki krótką, czarną sukienkę z dość sporym dekoltem. Uśmiechnęłam się na jej widok.
-Marco mi ją kupił na Kubie. Nie byłam do niej przekonana ale on był.
-To tym bardziej powinnaś ją założyć. Pasuje do ciebie –oznajmiła i przyłożyła sukienkę do mojego szlafroka. Zaczęła się rozglądać za idealnymi butami, później biżuterią, aż w końcu bezceremonialnie zaczęła grzebać w szafce z moją bielizną.
-Ann! –zaśmiałam się, widząc, że chce wepchnąć w moje ręce komplet czerwonej bielizny.
-Są urodziny twojego męża. Nie uwierzę, że nie sypiacie ze sobą, a pod prysznicem grzecznie myjecie swoje czuprynki.
-Może i tak, ale dzisiejszy urodzinowy prysznic jest już zaliczony.
-To był przedurodzinowy.
-Impreza skończy się jutro, a to będzie? Tak, pierwszy czerwca.
-Zawsze możecie się wymknąć przed północą, jeśli tak pilnujesz terminów.
-Jesteś straszna. Powinnam też cię zabić za to, że wygadałaś Marco, że kupiłaś mi te kajdanki.
-Nie chciałam, myślałam, że o tym wiedział –uśmiechnęła się szeroko i zamrugała oczami niczym niewiniątko. Warknęłam pod nosem i zabierając wszystkie rzeczy poszłam do łazienki.Nadal jednak ją uwielbiałam.
Wyglądałam naprawdę ładnie. Postanowiłam pozostawić rozpuszczone włosy i trochę je pofalować. Ann przyszła do mnie, żeby sprawdzić, czy wszystko jest dobrze. Kiedy ja zajmowałam się swoimi włosami, ona zaczęła sobie robić makijaż. Później ja musiałam usiąść na wannie, Ann zabrała się za mnie. Poprosiłam ją o coś naturalnego, sukienka sama w sobie się broniła, nie potrzebowałam jeszcze krzykliwego akcentu na twarzy.
Popsikałam się moimi perfumami i sprawdziłam, czy wzięłam wszystko z domu.
Na miejsce pojechałam białym oplem Marco. Nie ruszał go, odkąd wrócił z naprawy, cały czas jeździł Astonem. Któregoś razu powiedział, że jeśli będę potrzebować, mogę brać kluczyki, dokumenty i jechać. Pomyślałam też, że pewnie będzie chciał się napić w swoje urodziny, ja więc tym razem postanowiłam obyć się bez alkoholu i odstawić nas bezpiecznie do domu.
Na miejscu byli już Marcel i Robin. Chwilę po naszym wejściu dotarła też Lisa. Przekazałam zgrany na pendrive film z życzeniami od wszystkich, który sklejałam gdzieś po nocach.
Zdjęłyśmy wszystkie nasze szpilki i zaczęłyśmy dekorować wszystkie stoły, przy stole, przy którym siedział na samym środku ustawiłam wazonik, do którego przymocowałam balony z liczbą 26. Na głównej ścianie przyczepiłyśmy napis z balonów. Byłam straszliwie głodna, a zostały jeszcze dwie godziny do imprezy. Nie mogłam się nigdzie wyrwać, bo czekałam na dostawę tortu i catering. Ale to ostatni raz, na finał nie mogłam się poddać.


 ***



To był niesamowicie wzruszający moment. Nie byłam pewna, czy tylko ja tak zareagowałam, czy Marco też, jednak czułam, że pod powiekami zbierają mi się łzy. Kiedy Marco razem z Mario przekroczyli próg klubu, w którym zebrani byli wszyscy jego przyjaciele i krzyknęli równo „wszystkiego najlepszego” on stanął i zaczął się wszystkiemu przypatrywać z ogromnym podziwem. Ann podpaliła szybko świeczki na torcie, który trzymałam. Był dość duży, w kształcie piłki, z boku miał zielone wiórki czekoladowe, które miały przypominać boisko. Najbardziej jednak podobała mi się na nim figurka przypominająca Marco. Była nawet podobna do Marco, ludzik miał na sobie koszulkę Borussii z numerem jedenaście. Przed nim stał sędzia o pulchnej buźce, który miał być inspirowany Mario. Trochę go przypominał. Cukrowy Mario trzymał uniesioną czerwoną kartkę, na której widniał numer 26. Było też samo boisku tak wielkie, że musiało być na specjalnym wózku. Tort musiał starczyć przecież dla każdego. Blondyn stał oszołomiony, rozglądał się po całej sali. Mario poklepał go po plecach i poszedł do mnie, żeby dołączyć do wszystkich zebranych i zaśpiewać „Sto lat”. Ja chyba nie umiałam nic mówić, nic śpiewać. Tak samo jak on patrzył na całą salę i na wszystkich gości, którzy przyjechali z różnych części Niemiec a nawet z Anglii , tak ja patrzyłam na niego. Był tak szczęśliwy. Wszyscy skończyli śpiewać i krzyknęli na końcu wesoło imię jubilata. On wreszcie zbliżył się do nas, podszedł do mnie i nie wahając się, zdmuchnął za jednym razem wszystkie dwadzieścia sześć świeczek. Rozległy się głośne brawa. Marco zabrał z moich rąk tort i podał go Mario. Nie zorientowałam się nawet, co się działo, a już byłam tulona i całowana przez blondyna.

-Dziękuję, kochanie –szepnął mi do ucha i raz jeszcze mnie pocałował.
-Ma ktoś noża?-krzyknął Mario, chcąc pokroić ciasto.
-Najpierw kolacja! –zaśmiałam się i zabrałam od niego tort, by oddać go jednej z kelnerek, która zabrała go do kuchni. 
Usiedliśmy przy trzech, wielkich stołach, od razu podano nam przystawki. Marco siedział koło mnie i cały czas nie mógł wyjść z podziwu. Przy naszym stole siedziały też siostry Marco z mężami, Mario z Ann, André, Roman z Lisą, drugi Roman i Marcel z Robinem. Mario pomógł mi wszystkich rozsadzić tak, żeby wszyscy dobrze się bawili i dogadywali.
Danie główne też było pyszne. Zjadłam wszystko z ogromnym apetytem, gdyby Marco się dowiedział, że nie jadłam cały dzień, pewnie by się nieźle wkurzył i sam mnie zaczął karmić. Praktycznie cały czas, mimo że był zajęty rozmową z przyjaciółmi, trzymał dłoń na moim udzie, robiąc mi tym samym delikatny masaż. Pochwał na mój temat nie było końca, zarówno z ust gości jak i samego jubilata, jednak było mi trochę głupio, przecież też inni mieli w to ogromny wkład. Najedliśmy się tak kolacją, że woleliśmy (poza Mario) odłożyć krojenie torta na później. DJ już zajął swoje miejsce, część osób poszła na parkiet. Poszłam jeszcze do szefa sali, żeby upewnić się, że wystawią stół szwedzki z mniejszymi przekąskami i deserami. Wychodząc z kuchni zderzyłam się z kimś. A właściwie z Marco.

-Co ty tu robisz?-zapytałam, a Marco mnie jedynie do siebie mocno przytulił.
-Chciałem rozpocząć imprezę od tańca z moją żoną.
-To będzie dla mnie czysta przyjemność –odpowiedziałam i dałam się poprowadzić na parkiet.
Przecisnęliśmy się gdzieś między tańczącymi parami i zaczęliśmy tańczyć, szeroko się uśmiechając.
-Wiesz –zaczął i nachylił się do mojego ucha. Uwielbiałam czuć jego oddech na mojej szyi. –Wyglądasz w tej sukience strasznie seksownie. Znowu się nie będę mógł skupić cały wieczór.
-To fakt, że –zaczęłam i jeszcze bliżej się do niego przysunęłam. –Że mam na sobie czerwoną bieliznę też nie pomoże?
Marco spojrzał na mnie z błyszczącymi oczami. Przygryzł wargę i uśmiechnął się delikatnie.
-Zdecydowanie nie. Przyjechałaś tu samochodem?
-Tak. Ja będę prowadzić, ty musisz opić swoje urodziny tylko nie bierz przykładu ze mnie na Sylwestrze.
-Dzięki, a z taka wiedzą na pewno nie pozwolę sobie upić się do nieprzytomności. 

Po dwóch przetańczonych piosenkach, Pierre postanowił zrobić odbijanego. Marco zaczął tańczyć z jego żoną, a ja z nim. Cała impreza rozkręciła się na dobre i prawdopodobnie wszyscy dobrze spędzali czas.

Po pewnym czasie Mario jako najlepszy przyjaciel Marco pozwolił sobie wznieść toast i wygłosić krótką przemowę z tej okazji.
 
-Drodzy przyjaciele, znajomi, nieznajomi, siostry, szwagrzy..
-Szwagrowie –powiedziałam cicho, kopiąc Mario w nogę pod stołem. Marco zaśmiał się i ścisnął moje udo.
-Szwagrzy, szwagrowie i piękna Rosalie –dokończył i złapał swój kieliszek z szampanem. Dla wszystkich, którzy też decydowali się prowadzić kupiłam truskawkowy szampan dla dzieci, co okazało się całkiem dobrym wyjściem, dziewczyny przyznały, że na żadnej imprezie nie spotkały się z czymś takim. –Dzisiaj są urodziny Marco. Mojego przyjaciela, brata, pokrewnej duszy, towarzysza doli i niedoli, na dobre i na złe, w zdrowiu i chorobie dopóki śmierć nas nie… Ann, opanuj proszę swój nieuprzejmy śmiech. Ty Liso również –rzekł urażony i sam zacisnął wargi, żeby się nie roześmiać. 

-Czemu jesteś poważny? –zapytałam Marco, który siedział tuż koło mnie i spoglądał na bruneta.
-Analizuję kto mi zapłacił, żeby się z nim przyjaźnić.
-Daj spokój, jest kochany –zaśmiałam się i pocałowałam go w policzek.

-Dzięki Rosalie, słodkiemu, radosnemu, kochanemu promyczkowi… I tak się składa że też mojej siostrze, wszyscy tu dzisiaj jesteśmy. Pozwolę sobie w imieniu nas tu wszystkich życzyć ci, Marco, żebyś zawsze był zdrowy, żebyś był zawsze otaczany miłością i dobrocią, tak, jak teraz –powiedział i spojrzał na mnie znacząco. Uśmiechnęłam się pod nosem i pokiwałam głową z niedowierzaniem. –Niech w twoim życiu wydarzają się wspaniałe sytuacje jak w zeszłym roku, kiedy spotkałeś Rose, kiedy stanąłeś na nogi po kontuzji i zagrałeś pierwszy mecz, z siłą, odwagą, podniesioną głową. Spadaj zawsze na cztery łapy, kotku –zakończył i sam się roześmiał. Wszyscy się śmiali. Mario powinien zdecydowanie zostać mówcą, ja bym nagrała to wszystko i wydała audiobooka. I prawdopodobnie zarabiałabym na tym dziennie tyle, ile Marco Reus w rok. 
Marco ze szczerym uśmiechem wstał i objął mocno bruneta, klepiąc go po plecach. Powiedzieli coś do siebie na ucho, później jednak blondyn usiadł a jego braciszek wzniósł toast. Nie ważne, czy już za dużo wypił, czy nie. Zawsze był przekochanym człowiekiem. Mi samej chciało się płakać, jednak wolałam to powstrzymać, dopóki nie zostanę sama w domu. Tyle wkładu nie poszło na marne. No i ich przyjaźń. Tego, co ich łączyło nie dało się ubrać w słowa. Najlepszy bromance jaki świat widział.
Na salę wjechał tort z fontannami i wszyscy raz jeszcze zaczęli bić brawo. Marco został poproszony o pokrojenie tortu. Wstał z miejsca, jednak ku mojemu zdziwieniu pociągnął mnie za sobą. Wziął nóż od jednej z kelnerek, która wtapiała w niego maślane spojrzenie. 

-Wiem, że nie przebiję już przemowy Mario…-zaczął i spojrzał na swojego przyjaciela.
-To się postaraj lepiej, bo za trzy dni impreza u mnie-prychnął obrażony i założył ręce w geście oburzenia.
-Już rozmawiałem z częścią z was ale chciałem jeszcze raz podziękować wam wszystkim za przybycie. Nie spodziewałem się tu was aż tylu, to naprawdę miłe zaskoczenie. Mam nadzieję, że wszyscy się będziecie dobrze bawić. A korzystając z okazji, chciałem ogromnie podziękować tak naprawdę gospodyni dzisiejszego wieczoru.. Mojej najwspanialszej przyjaciółce pod słońcem, Rosalie –zwrócił się do mnie na chwilę odkładając nóż i złapał mnie za obie dłonie. Spojrzał się tak pięknie prosto w moje oczy, że już nie byłam w stanie o niczym myśleć. –Dziękuję za twój cały wkład, pomysł, przygotowanie. Wiem, że robiłaś tego wszystkiego tylko sama i jestem wdzięczny wszystkim osobom, które cię trochę odciążyły… Nigdy tak wielkiej imprezy nie miałem i.. I właściwie nie wiem co mam ci powiedzieć, po prostu dziękuję, dziękuję za to, że przy mnie jesteś. To naprawdę dużo dla mnie znaczy. Chciałbym, żebyś ze mną pokroiła ten tort. Uczynisz mi ten zaszczyt?
Mała łezka poleciała po moim policzku. Wytarłam ją szybko i przytuliłam mojego kochanego blondyna.
Zdjęliśmy cukrowe figurki, które planowałam zabrać do domu i odłożyliśmy je na bok. Wzięłam nóż w dłoń, Marco nakrył moją rękę swoją i tak wbiliśmy razem nóż w ciasto i przeciągnęliśmy nim do samego końca. Zostałam przy tym przyciągnięta do jego torsu, drugą rękę trzymał na moich biodrach. To tak, jakbyśmy mieli właśnie wesele i kroili nasz weselny tort…albo po prostu miałam zbyt bujną wyobraźnię. Pokroiliśmy wszystko, wzięliśmy dla siebie po kawałku i resztę nakładania już oddaliśmy kelnerkom, które zajęły się naszymi gośćmi. Wszystko było naprawdę pyszne, razem z dziewczynami wypiłyśmy chyba trzy butelki szampana dla dzieci.. Cóż poradzić, że był dobry? Truskawkowy najlepszy. 
Przetańczyłam też sporo godzin, tyle osób i wszyscy chcieli ze mną zatańczyć. Pozycja żony Marco robi swoje. Spędziłam też wspaniały czas z siostrami Marco i poznałam ich mężów. Na jednej z pustych ścian klubu, która była dość dobrze oświetlona ustawiliśmy się w szóstkę. Rodzeństwo Reus  ze swoimi drugimi połówkami-całkiem niezły pomysł Yvonne. Ja z Marco stanęliśmy na środku, reszta po naszych bokach. Wszyscy się uśmiechnęliśmy do zdjęcia, które z resztą robił Mario. Jak już zaczęliśmy robić sobie zdjęcia to potem nie było końca, Mario poza mówcą nadawał się też na fotografa. I modela po pijaku.

Po pierwszej w nocy wyszłam na chwilę przed klub się przewietrzyć. Ulica była zupełnie pusta, ze środka dobiegała głośna muzyka. Wzięłam kilka głębszych oddechów, bo miałam wrażenie, że w klubie było dość duszno. Byłam dość zmęczona, jednak nie chciałam nic mówić Marco, widziałam jak dobrze bawił się z przyjaciółmi.
Zaczęłam się rozglądać dookoła. Przysięgam, że czułam czyjś wzrok na sobie. Było cicho jak makiem zasiał, jednak czułam jakiś wewnętrzny niepokój. Przejechał nagle jakiś samochód z trochę pijanymi nastolatkami, ale to nie było to. Może to ktoś w parku naprzeciwko? Wydawało mi się, że może widziałam jakąś sylwetkę przy drzewie, ale było strasznie ciemno. Być może to był sam cień drzewa. Kiedy zaczynałam wariować, to był znak, że trzeba było wracać do środka.

Oparłam się o jedną z kolumn i zaczęłam przypatrywać się tańczącym ludziom na parkiecie. Każdy był uśmiechnięty, pary tańczyły ze sobą, ale też kilka z nich się powymieniało. 
Marco też był gdzieś tam w tłumie, widziałam jego blond czuprynę, która przez nieskazitelne ułożenie nawet nie zmieniła swojego wyglądu. Cieszyłam się, że ta ciężka praca się opłaciła, że mogłam go zobaczyć takiego roześmianego wśród przyjaciół, którzy nawet przyjechali zza oceanu, żeby świętować z nim urodziny. Mario stwierdził, widząc ten cały wysiłek z organizacją tej imprezy, że swoją wyprawi w domu, w mniejszym gronie. Dwie takie imprezy jak ta pod rząd byłyby już w ogóle zabójcze. Psychicznie i fizycznie, moje nogi już odmawiały posłuszeństwa w takich butach.

-Proszę nie podpierać ściany na moich urodzinach, pani Reus –usłyszałam głos tuż koło ucha. Uśmiechnęłam się i odwróciłam do niego. Jeszcze chwilę temu był na drugim końcu sali z Mario.
-Dobrze się bawisz?
-Wspaniale, ale myślę, że jeszcze lepiej będę się bawił na afterparty.
-Co planujesz?
-Zdjąć z ciebie tą sukienkę i parę innych rzeczy.
-No to ci impreza.
-Impreza zacznie się dopiero potem –zaśmiał się i wziął mnie na ręce –A teraz idziemy tańczyć.
I mimo odpadających nóg, okropnego zmęczenia i braku powietrza, przetańczyłam kolejne trzy godziny z moim Marco. To było coś nie do opisania. Obserwowałam przez ten cały czas jego uśmiech, jego zmarszczki mimiczne na policzkach i w kącikach oczu. Jego oczy mieniły się tak jasno, był taki szczęśliwy. Nie mogłam opisać swojego szczęścia, widząc go takiego. Bo kiedy on się śmiał i ja się uśmiechałam. Nic nie było piękniejszą nagrodą za ten wieczór niż jego uśmiech. Był poruszony filmikiem, który puściliśmy w połowie imprezy. Część poszła nawet grać w twistera, inni się temu z ciekawością przyglądali. Nagrywali też filmiki, może później będą stanowiły materiały do szantażu, wolałam w to nie wnikać. Ukradkiem robiłam zdjęcia Marco. Przez zapalone światła były trochę jaśniejsze, jednak ciemne tło dawało im trochę więcej, mrocznego charakteru. Marco był w jakimś stopniu mroczny. Wydawało mi się, że w tej wersji był dostępny tylko dla mnie, gdy patrzył w moje oczy, przygryzał moją wargę, szyję, kiedy mnie dotykał. Czasem pod jego spojrzeniem miałam ochotę się skulić i zakryć, jednak to samo spojrzenie było tak po prostu piękne. Kryła się za nim szczerość, pierwotność, namiętność. Było strasznie urzekające. I byłam tak po prostu uzależniona od tego spojrzenia. Może i jak każdego innego. Przecież jego oczy zaraz po przebudzeniu były nawet bardziej niż słodkie, jego oczy kiedy się śmiał, jego oczy kiedy się uśmiechał, zaraz po pocałunku, po spotkaniu Mario. Każde były inne. Nawet nie wiedziałam kiedy je wszystkie zaczęłam wyszczególniać, ale próbowałam się ich nauczyć na pamięć i zapamiętać na zawsze. A to były tylko oczy. Jedna z wielu rzeczy, które mnie w nim pociągały. I co ja miałam zrobić? Zapomnieć i z piętnastym sierpnia tak jak w zegarku się od-zakochać?
Jak? Skoro z każdym jego dotykiem, spojrzeniem to stawało się jeszcze silniejsze? Jak, kiedy po urodzinach o mało nie zaczęliśmy się kochać w samochodzie na parkingu naszego bloku? I jak, kiedy patrzył na mnie jak na ósmy cud świata, jak obchodził się ze mną, jak dawał mi przyjemność, jak zamykał nas w naszej idealnej bańce, która była tak cieniutka, że w każdej chwili mogła pęknąć. Ale ta bańka była dla mnie wszystkim. Bo byliśmy w niej razem. On był wszystkim, co najlepszego miałam.







~~~
 Ale zasłodziłam.. Trzeba to zmienić, prawda?
Ale najpierw news, na który chyba wszyscy czekaliśmy: WRACAJĄ RODZDZIAŁY CO TYDZIEŃ!🎉🎉🎉🎉
Jeszcze niby w poniedziałek mam ustny angielski, ale to już koniec. Ostatni 9/9 i będzie pięknie. Dziękuję wszystkim za ogromne wsparcie tu, czy w prywatych wiadomościach. Pochwalę się, bo jest czym-poleciały dwie setki z ustnego polskiego i niemieckiego💛 Mam nadzieję, że wam też wszystko dobrze poszło (oczywiście tym, które pisały) i jesteście z siebie zadowolone!:) Zaraz wakacje! Maraton matur za mną, myślę, że poszło dobrze. Teraz sie mogę skupić na pisaniu. Ależ tęskniłam!!!!
A więc (oj tak, muszę to napisać): Za tydzień kolejny!♥️  I jest na co czekać... (nawet przygotowałam do niego specjalną playlistę w wersji na komputer) (ale pamiętajcie przy czytaniu tego 44 rodziału, że jednak tak mimo wszystko mnie lubicie i nie chcecie mi zrobić krzywdy, a ja też was uwielbiam i dodaję rozdziały co tydzień) (i przypomnijcie sobie tę sielankę z dzisiaj) (piszę teraz, bo boję się czegokolwiek pisać pod następnym🤣).
Ponownie napiszę, bo się za tym stęskniłam. Do napisania za tydzień!!❤
Ściskam mocno!

5 komentarzy:

  1. Pięknie, słodko, uroczo! Czy to normalne, że czekam na dramę? Chyba nie... Chociaż chyba bardziej czekam, aż Marco powie Rosie, że ją kocha, ale na to pewnie będę czekać dłuuugi czas.
    Powodzonka na angielskim! Mam nadzieję, że z maturek jesteś zadowolona ;)
    Życzę weny :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Ty już wiesz, co ja myślę. I wiesz, jak przeżywałam ten rozdział, bo masz wszystko na Ig :p Co ja mogę? Kocham tę ich bańkę tak samo jak Rose. I mam wrażenie, że Marco też. ;)
    No cóż.. Ale za tydzień pewnie już Cię nie będę lubiła, hehe ;p
    Buziaki i zamelduj się po angielskim żebym mogła napisać "a nie mówiłam" ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Czesc, to ja girlwithaball, mam dzis tylko jedno pytanie. Marco to facet, oni z reguły nie widza pewnuch rzeczy. Ale do diaska... Czy ta Rose jest slepa, ze nie widzi ze On ja kocha? Ze to milosc do grobowej deski?

    OdpowiedzUsuń
  4. przeszłam wszystkie przeszkody i oto jestem!
    Kobieto, moja droga. Po pierwsze wielkie gratulacje, bo ja po prostu wiedziałam, ze powalisz wszystkich na tej maturce ;D Czuje dumę, hahah. I chce wiedzieć jak ci poszło w poniedziałek! Muszę tez wspomnieć, ze nawet nie wiesz jak się cieszę, ze rozdziały wreszcie będą pojawiały się co tydzień i już za dwa dni będę mogła przeczytać kolejny (pomińmy to, ze pewnie będę płakać albo się po nim niemiłosiernie na ciebie złościć - w końcu zapowiadam to odkąd powiedziałaś nam o tej okropnej dramie...). Och, kobieto czy nie jest teraz idealnie? Po co psuć?
    Powiedz mi w ogóle... myślałaś może nad badaniami okulisty dla swoich bohaterów? W sensie dla pani i pana Reus, bo reszta widzę, ze wzrok ma nieskazitelnie czysty, bo tylko oni widza JAK TA DWÓJKA SIĘ CHOLERNIE KOCHA! Czemu sa tacy ślepi????? Marco lata za nią, jak za piłką, a ona wpatrzona jest w niego jak Mario w ciasto! Toż to skandal jest. Ach, teb wspólny wyjazd to po prostu piękna bajka, która wprawiła mnie w wielką euforię - naprawdę! No po prostu byli tam tak wspaniała parą, ze aż czytałam z lekkim stresem, bojąc się, ze zaraz coś wymyślisz i się pokłócą. Powiem ci, zaskoczyłaś mnie na plus, bo dzisiejszy rozdział to mógłby mieć tytuł „Cukier i Miód” ;D Ale ja wiem, wiem... to tylko cisza przed burzą, karmisz nas słodką parą i szczęściem żeby w sobotę dobić, hahahah. Dobry plan, ale nie wiem czy wytrzymam psychicznie! W sumie to nawet nie wiem co ci w tej główce siedzi i co tam napisałaś w tym niesławnym 44 rozdziale (44 już chyba na zawsze będzie mi się zle kojarzyć xd), ale jestem pewna, ze między nimi namieszasz (chociaż może mnie zaskoczysz...) i mam tez przeczucie, ze rozgrzebiesz przeszłość Rose...
    Dobra, bo się rozpisałam xdd Wybacz, pewnie będą literówki i błędy, ale jest dość późno i pisze szybko, bo muszę iść spać, hahaha.
    Kocham mocno, podziwiam, życzę weny, czekam na drame roku na bloggerze, ściskam, całuje i żegnam się, by znów wrócić tu w sobotę!
    <3 ❤️

    OdpowiedzUsuń
  5. Powracam! Wiem, że ostatnio zaniedbałam tego bloga, ale powracam! Jako, że Twoje rozdziały są bardzo długie (co jest wielkim atutem i podziwiam Cię kobieto!), to nie dam rady na raz wszystkiego nadrobić. Możesz jednak się mnie tu niedługo znowu spodziewać. ;)
    Awww oni są tacy słodcy. Nie mogę uwierzyć, że za jakiś czas ma się to wszystko zakończyć. Ja się nie zgadzam!
    Impreza wyszła świetnie, a ja już się nie mogę doczekać afterparty😂😎
    Mario i ta jego przemowa. Uwielbiam takie przemowy!
    Widzimy się pod następnym rozdziałem niedługo i życzę dużo weny! ;*
    PS. W wolnej chwili zapraszam również do mnie
    https://lajfisbrutalblogzaynmalikff.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do komentowania!❤️ To bardzo motywuje do pisania kolejnych rozdziałów!