Siedzieliśmy wszyscy w wielkim salonie nowego domu Ann i
Mario. Chyba właśnie zrobili nieoficjalną parapetówkę, bo dołączyli do nas też
Auba z Alyshą, Łukasz, André i Schmelzerowie. Trochę podzieliliśmy się na dwa
obozy. Panowie oblegali kanapy, telewizor i Fifę, a ja z Alyshą, Ann i Jenny
siedziałyśmy w kuchni przy tablecie i szukałyśmy pomysłów na nadchodzący bal
karnawałowy.
To nic oficjalnego ale zwyczaj, cała drużyna wynajmuje lokal na
jedną noc, przebierają się dla zwykłego fanu, tańczą, piją…czyli to co zawsze.
Pomysły na przebrania spadły na nas. Nie chciałyśmy się bawić w szycie strojów,
to zbyt czasochłonne. W grę wchodziło wypożyczenie. W zeszłym roku ten pomysł
nie do końca wypalił, dlatego też chciałyśmy dopilnować, żeby w tym było
idealnie. Także dla mnie to było coś nowego i byłam pewna, że będzie tam
niesamowity klimat.
-O, czekaj. Bekon i jajko. Mario by na to poszedł –zaśmiała
się Ann zatrzymując palcem stronę. –Wy już z Aubą macie? –zapytała Francuzki,
która jako jedyna nie szukała przebrań.
-Mhm… Zdziwisz się, jeśli powiem, że Pierre przebiera się za
Batmana?
-Nie –parsknęła śmiechem, a z nią Jenny. Ja dopiero później
przypomniałam sobie zdjęcie z muzeum Borussii, kiedy razem z moim mężem
założyli maski Batmana i Robina. Uśmiechnęłam się, żeby moje braki zbyt bardzo
się nie ujawniły.
Z salonu doszedł nas okrzyk radości Marco i Piszczka,
prawdopodobnie strzelili gola Mario i André.
-Woody, tak się nie robi-zaprotestował z udawanym oburzeniem
Schürrle, na co Marco coś mu odpowiedział, co już mniej usłyszałam. Później
Mario krzyknął w oburzeniu, bo blondyn wysypał mu na głowę miskę popcornu.
Przez to już wszyscy się śmiali a spory odnośnie Fify zostały zażegnane. Ann patrzyła z bólem na rozsypany po całym salonie popcorn, który będzie musiała sprzątać. Jej wzrok mnie na tyle przejął, że wiedziałam, że zostanę i zaproponuję jej swoją pomoc.
-Woody?-zapytałam Ann marszcząc brwi. –Marco ma taką ksywkę?
-Stara jak świat.
-Czekaj, mam pomysł –zaśmiałam się i zabrałam od Jennifer
tablet.
~tydzień później~
-Naprawdę, Rosalie? –roześmiał się, widząc co mu
przygotowałam. Jeansowe spodnie już miał, wypożyczyłam mu jedynie kowbojskie
buty, żółtą koszulę w czerwoną kratkę, chustkę na szyję, kamizelkę z wzorem
krowich łat, pas z wielką klamrą i kaburą no i oczywiście kowbojski kapelusz.
Ja miałam podobny jako Jessy. Stał z
rękami na biodrach naprzeciw łóżka, gdzie przygotowałam mu wszystkie rzeczy.
Uśmiechnęłam się chytrze i przeszłam przez całą sypialnię do naszej garderoby.
-Naprawdę, zakładaj, ja też się przebiorę.
Zabrałam swoje rzeczy z wieszaka i poszłam do łazienki.
Zdjęłam szlafrok i założyłam bieliznę, później jeansowe spodnie w krowie łaty
od ud w dół, do tego koszula z żółtymi elementami na mankietach i ramionach.
Zrobiłam lekki makijaż, zaplotłam włosy w warkocz i zawiązałam go wielką, żółtą
kokardą. Zaśmiałam się do swojego odbicia w lustrze. Naprawdę wyglądałam jak
Jessy. Założyłam jeszcze mój pasek do spodni i kowbojki. Byłam gotowa.
-Woody? –zawołałam z dołu, gdzie wyjmowałam z szafy nasze
kurtki. Chwilę później usłyszałam stukot obcasów od kowbojskich butów, a moim
oczom ukazał się Woody jak ze snów. Oboje się roześmialiśmy i przybiliśmy sobie
piątki. Poprawiłam Marco jeszcze chusteczkę na szyi, żeby zasłoniła dość niedyskretną malinkę, którą zrobiłam mu poprzedniego dnia. Poza tym było idealnie.
-Ładnie to sobie wymyśliłaś, Jess –powiedział z uśmiechem i
przyciągnął mnie do siebie, ciągnąc za klamrę mojego paska. Pocałował mnie
delikatnie i musnął nosem w policzek. Naprawdę pasował do stroju kowboja, może
i ta ksywka nie była tak znikąd. –Musimy sobie zrobić dużo zdjęć. Pewnie będzie
jakaś ścianka tam na miejscu.
-To to nie jest prywatna impreza?
-Jest. Prywatna ścianka i prywatny fotograf –wyjaśnił i
zabrał moją kurtkę z wieszaka. Przytrzymał ją dla mnie, żebym mogła ją szybko
założyć, a później sam się ubrał. Na dole czekała już na nas taksówka, którą
wybraliśmy się na miejsce.
Przyjechaliśmy jako ostatni. Chyba naprawdę się grzebaliśmy.
Zrobiliśmy za to wejście smoka i wszyscy zaśmiali się na nasz widok i zaczęli
nam bić brawo. Marco ścisnął moją dłoń i weszliśmy pewnie do przystrojonej
sali, w której już głośno grała muzyka. No prawie weszliśmy.
-You shall not pass! –ktoś krzyknął koło nas. Podskoczyłam
aż przestraszona, jednak parsknęłam śmiechem widząc Mario w długiej, białej
brodzie i jakimś starym, szarym prześcieradle w wielkim, czarnym kapeluszu.
-Gandalfcio! –pisnęłam, śmiejąc się i od razu przytuliłam go
mocno. Kiedy go ściskałam, zauważyłam dopiero załamaną Ann przebraną w strój
dzwoneczka. Wyglądała naprawdę niesamowicie, podkreślał jej doskonałą sylwetkę, ale domyślałam się, że nie
wiedziała o planach swojego towarzysza wieczoru.Coś jak "przebieramy się za Gandalfy ale nie mówimy tego sobie"
Poszliśmy przywitać się z resztą zawodników. Niektórych z
nich widziałam dopiero pierwszy raz, ale wszyscy byli równo sympatyczni. Auba
oczywiście przebrał się za Batmana, z nim przyszli też jego weseli bracia,
który przebrali się za Chip’a i Dale’a i rozbawiali całe towarzystwo. Alysha
wyglądała naprawdę pięknie w stroju Kobiety Kot. Lisa i Jenny postanowiły
dopasować się do siebie i przebrały się za ananasy. To było coś. Wszyscy
wyglądali naprawdę dobrze, nikt jednak nie powtórzył naszych kostiumów.
Zebrałam mnóstwo komplementów od większości za pomysłowość i że naprawdę dobrze
razem się prezentujemy. Dużo osób robiło sobie z nami zdjęcia, poszliśmy też
pod ściankę, przy której stał fotograf i robił nam kolejne zdjęcia, gdzie tym
razem było nas widać całych. Musiałam mieć wspólne zdjęcie z Mario, jego strój
był w moim rankingu zaraz po Woodym. Sami z Marco też sobie zrobiliśmy małą
sesję. Staliśmy przodem do kamery objęci, potem odwróceni plecami do siebie z
założonymi rękoma, aż w końcu podniósł mnie niczym pannę młodą spojrzał w oczy
tak, że nie umiałam złapać tchu. Kolejne zdjęcia robiliśmy w foto-budce.
Naprawdę wszystko wspaniale zorganizowali. Zdjęcia tak naprawdę były największą
frajdą, bo to one zostaną po tej wyjątkowej nocy jako świetna pamiątka. Marco
też porobił swoim telefonem mnóstwo zdjęć, jedno z nich, które zrobiliśmy w
odbiciu lustra w holu wrzucił na swoje Story.
Dodatkowo podano nam naprawdę dobrą kolację. Stoły były dwa,ogromne, przez co panowała świetna atmosfera. Co chwila ktoś żartował, chłopacy
się wygłupiali. Marco też. Dobrze było go widzieć jak dobrze się bawił i ciągle
śmiał. Ja też mogłam wreszcie wyluzować i po prostu cieszyć się tym czasem, z
naszymi znajomymi, ludźmi, którym mogłam zaufać i rozpocząć dzięki nim
wszystkim nowe życie.
Przetańczyłam całą noc, z każdym zawodnikiem co najmniej dwa
razy, z dziewczynami też szalałyśmy na parkiecie. Nawet weszłyśmy do kółka i
tańczyłyśmy. Moje stopy odpadały, ale i tak było dobrze, że miałam wygodne
kowbojki a nie wysokie szpilki, w których ledwo bym chodziła. Nie piłam zbyt
wiele, Marco chyba wcale. Oboje mieliśmy dość alkoholu, zwłaszcza po ostatnich
wydarzeniach i cichych dniach. Zatańczyliśmy też obowiązkowo walca, który może
nie był aż tak wymyślny jak na balu w Berlinie, ale nasz wspólny, kiedy byliśmy
tak blisko siebie w swoich objęciach i poruszaliśmy się wolno do rytmu melodii.
W strojach postaci z Toy Story. I to było najpiękniejsze.
Nad ranem wróciliśmy padnięci do domu. Padnięci ale
szczęśliwi. Marco przyznał, że jego koledzy z drużyny polubili mnie i już
byliśmy razem zaproszeni na kilka domówek, Fif i urodzin. Było mi strasznie
miło. Zdjęliśmy nasze stroje i przebraliśmy się w normalne piżamy. Na dworze
robiło się już coraz jaśniej. Dochodziła już piąta, nawet nie wiedziałam, że
zabawa aż tak szybko nam zleciała, że nawet tego nie poczuliśmy. Między nami
było znów dobrze. Oczywiście prztykaliśmy się o różne głupoty ale zwykle
kończyło to się pocałunkiem i nie było żadnej sprawy. Położyliśmy się z Marco
do łóżka, znów pod jedną kołdrą, znów wtuliłam się w niego i zasnęliśmy ze
spokojem. Taka rutyna była moją ulubioną.
***
Czas, kiedy w radiu lecą jedna za drugą romantyczne
piosenki, pary na ulicach zaczynają mocniej się kleić, a Ann szukać idealnej
czerwonej sukienki i do niej pomadki w takim samym kolorze to znak, że idą Walentynki. Święto czegoś, co tak naprawdę może naprawdę nie istnieje, ale
właśnie w tym jednym dniu pary są dla siebie nagle miłe, zaręczają się, płodzą
potomstwo i wykupują jak szarańcza kwiaty z kwiaciarni. Gdyby mój mąż byłby
bardziej romantyczny to pewnie musiałabym uciec na drugi koniec Niemiec, by móc
ominąć to przeklęte, komercyjne święto. Na szczęście mi to nie groziło, mimo że
z Marco układało się nam naprawdę dobrze, to byłam spokojna, że nie wypali z
romantyczną kolacją przy świecach i upojnym wieczorem…
Chrzanić to wszystko. To były właśnie te pierwsze Walentynki
w życiu, kiedy chciałam dostać tandetnego, białego misia, trzymającego w
łapkach serduszko z wyszytym napisem „I
love you”, dostać pełno kwiatów, zjeść pyszną kolację i móc patrzeć w
płomień świecy odbijający się od jego pięknych, szaro-zielonych oczu.
Ten dzień się zaczął wyjątkowo zwyczajnie. Zrobiłam sycące
śniadanie dla Marco, dzisiaj o piętnastej trzydzieści miał się odbyć mecz.
Marco musiał stawić się godzinę wcześniej do hotelu, spod którego tradycyjnie
wyjeżdżają autobusem na stadion. Nie mieliśmy zbyt wiele czasu dla siebie.
Wzięłam moją książkę „Duma i Uprzedzenie” i czytałam na kanapie, okryta kocem.
Blondyn dołączył do mnie po zapakowaniu zmywarki ze swoim laptopem i zaczął
odpisywać na maile i przeglądać oferty biznesowe, które się posypały ze stron
różnych sponsorów. Tego jego agent niestety nie załatwi. Miło mi było, że po prostu
postanowił usiąść ze mną. To niby takie nic, ale jednak. Mógł przecież pójść do
sypialni, zamknąć się i udawać, że go nie ma. A tak? Nawet jeśli oboje byliśmy
zajęci, to byliśmy razem. Może to był i najczulszy gest dzisiejszego dnia?
Śnieg już stopniał, miałam nadzieję, że zima już się
skończyła i będę mogła zacząć uczyć się na prawo jazdy. Zanim z resztą
przejdzie do jazd to nastanie wiosna… Odłożyłam lekturę i zaczęłam szukać w
telefonie szkół nauki jazdy w Dortmundzie ich opinii, cenników.
-Co tam szukasz? –zapytał. Chyba najwyraźniej znudziło mu
się przeglądanie ofert.
-Prawo jazdy –odpowiedziałam i spojrzałam znad telefonu na
mojego męża –Kursy z teorii trwają dłużej, dopiero potem zapisuje się na jazdy.
-Po co ci to?
-Prawo jazdy? No wiesz, kiedyś chciałabym mieć swój samochód
i..
-Ale te wszystkie kursy.
-Żeby zdać egzaminy?
-Bez sensu. Lepiej zapisać się na same egzaminy wiosną, ja
mam jakieś podręczniki, poza tym, nauczę cię, to proste.
-Ty? Mnie? –zaśmiałam się. Już widziałam jak będzie wyglądać
taka nauka. Odłożył laptopa na stolik i położył się na mnie. Był dość ciężki.
-Jestem wspaniałym nauczycielem.
-Chyba wychowania do życia w rodzinie. Ale tu też bym miała
na co ponarzekać.
-Rosalie –ostrzegł i wyjął telefon z moich rąk. –Naprawdę,
nauczę cię. Koło Brackel jest stary pas startowy, będziesz mogła tam jeździć.
–oznajmił i złożył na moich ustach pocałunek nieznoszący sprzeciwu.
-Ale jak będziesz beznadziejnym nauczycielem to idę do
innego.
-Będę nauczycielem twoich marzeń. I fantazji –dodał,
uśmiechając się szeroko.
-W porządku. Najpierw proszę mi wygrać mecz dzisiaj, hmm?
-Jeśli wyjdę na boisko.
-Wyjdziesz. Jesteś za dobry, żeby siedzieć na ławce.
-Powiedz to trenerowi.
-Myślę, że o tym wie i mnie telepatycznie posłucha.
Po południu tuż przed wyjściem Marco zadzwoniła Ann.
Pocałowałam najpierw blondyna na pożegnanie i pomachałam jak drzwi windy się
zamykały, a potem odebrałam połączenie od modelki.
-Wiesz jaki Mario jest
kochany? Zrobił mi Walentynkowe śniadanie. Tosty w kształcie serc, owoce,
babeczka i bukiet czerwonych róż.
-Ooo, jakie to kochane –powiedziałam. Naprawdę się cieszyłam
ich szczęściem, wolałam nie wspominać o tym, że Marco zapomniał. –Jedziesz na
mecz?
-Oczywiście! Mario
obiecał dla mnie bramkę. Podjechać po ciebie? Zaraz wsiadam w samochód.
-Bardzo chętnie. Mamy chyba nawet obok
siebie miejsca.
Przed przyjazdem Ann zrobiłam jeszcze ładny makijaż. Miałam
gdzieś w środku nadzieję, że może po meczu Marco zabierze mnie na jakąś
kolację.
***
Na stadionie było już pełno kibiców. Kiedy zmierzałyśmy do
swojego sektora podbiegły do nas dziewczyny, prosząc o zdjęcia. Poczułam się
dość dziwnie, w końcu nie byłam znana. No byłam żoną Marco, jednak dalej to
było dziwne. Zwłaszcza, kiedy jedna z nich powiedziała, że jestem wspaniała,
uwielbia mnie i jestem dla niej przykładem. Opisałam to później Ann. Ona
stwierdziła, że to miłe, dla mnie nadal pozostało to dziwne. Żony piłkarzy
chyba stawały się przez sam ślub popularne i w centrum uwagi. Rozumiem Ann, modelka,
która pracuje na swoje nazwisko. Ale ja? Niedoszła studentka prawa, niedoszła
fizjoterapeutka i żona..tylko na kontrakcie. Nic o mnie nie wiedzieli, fani
mieli zaledwie kilka zdęć na krzyż, które opublikował Marco, albo pojawiły się
w jakich gazetach. A wszelakie historie wymyślone o naszej relacji i
„informatorzy”, którzy podobno wiedzieli więcej niż my sami sprawiały, że
zbierałam „fanów”. Całe szczęście, że nie miałam konta na Instagramie. Wtedy
już moje życie prywatne zupełnie zostałoby rozszarpane przez fanki Marco.
-Nie przeszkadza ci to? Że no wiesz, ta modelka, dziewczyna
Mario. Ciężko masz, żeby zarobić na swoje nazwisko i nie być „dziewczyną Mario”
a po prostu Ann…
-Wiesz, nie zwracam na to uwagi. Kiedyś chciałam zrobić
wszystko, żeby się zdystansować ale… Ale Mario jest dla mnie najważniejszy. Tak
już jest, będzie. Muszę się z tym liczyć, będąc z nim.
-Myślisz… Że o mnie zapomną? Jak już przestaniemy być
małżeństwem z Marco?
-Zależy. Jak będziecie nadal blisko siebie, to pewnie nawet
nie zauważą. Jak nie… Albo będą próbować się dowiedzieć co się stało, albo
zapomną. Wiesz ile macie fanpage’ów na Insta? –zaśmiała się i wyjęła swój
telefon, kiedy zajęłyśmy swoje miejsca. Rozglądałam się po stadionie, kilka
osób się na mnie ukradkiem patrzyło, kilka następnych robiło ukradkowe zdjęcia.
Nie zwracałam na to uwagi, ale też nie czułam się swobodnie. Czemu nigdy
wcześniej na to nie zwracałam uwagi?
-O, patrz.
Wzięłam jej telefon i zaczęłam patrzeć na nazwy profilów. „Marco&Rose”, „Rosalie Reus fans” „Rosalie Reus FanClub”, „MASE”,
“Rosalie i Marco forever”, “RosalieMarcoReus”…
-Mase?-roześmiałam
się, wskazując na jedną z nazw.
-Marco i Rose. Pies mojego brata chyba jeszcze nie ma
fanklubów i podróbek kont.
-Creepy –westchnęłam i weszłam w jeden profil. –Ile tych
zdjęć?
-Wszystkie –roześmiała się Ann, widząc moją minę. Kibice
śpiewali głośno, chłopcy, którzy trenowali przed meczem już zeszli z murawy.
Faktycznie było dużo zdjęć. Na początku zdjęcie Marco z
Karaibów, na którym stałam tyłem do niego i robiłam zdjęcie. Później zdjęcia z
gazet i mojej sesji na czerwonym dywanie. Były też zdjęcia z przyczajki z
naszych spacerów, z zakupów, z parkingu. Screeny zdjęć ze Story Marco i innych
piłkarzy, na których filmach też się nagrałam. Był też filmik zrobiony z kilku
nagrań ze stadionu, kiedy Marco posłał mi buziaka, a ja mu go odesłałam z
zapłakanymi oczami. Najpierw było to pokazane normalnie, później jednak w slow
motion, a do tego wszystkiego piosenka „(Everthing I do) I do it for you”. Za
dużo cukru. Później zdjęcia z naszego balu, kiedy pozowałam z dziewczynami do
zdjęć. One pewnie wrzuciły je na swoje profile, a te…”fancluby” je podchwyciły
i rozpływały się nad naszymi uroczymi przebraniami. Ktoś zrobił zdjęcie jak się
całowaliśmy gdzieś zupełnie na drugim planie, oczywiście wszyscy na tym drugim
planie się skupili i powiększyli go specjalnie.
-Daj, pokażę ci lepsze.
Mimo, że obie drużyny właśnie wchodziły na stadion to nie
mogłam odwrócić wzroku od wyświetlacza telefonu Ann.
-To jest już dark net –oznajmiłam, widząc trzy dość… No
właśnie. Po tych zdjęciach miałam dość. Trzy zdjęcia. Pierwsze zdjęcie młodej
pary z wstawionymi naszymi twarzami. Drugie splecione ręce, na męską rękę
naniesiono tatuaże Marco. Co więcej był tam oznaczony. Kolor obrączek się nie
zgadzał, nie mieliśmy przecież złotych. I palce Marco. On miał naprawdę długie
palce i kiedy trzymał moją dłoń w większości ją zakrywał. Naprawdę lubiłam
jego ręce. Były jednocześnie delikatnie ale i męskie. Uwielbiałam dotyk jego
długich palców na mojej skórze i..
-Zabieram to, bo to naprawdę jest złe.
-A tak.. –powiedziałam, wracając z powrotem do
rzeczywistości. Nie chciałam się nawet przyglądać zdjęciu jakiejś pary
uprawiającej seks na plaży z źle dociętymi naszymi twarzami. To już była
naprawdę przesada. Seks na plaży? A skąd. My z Marco przecież tylko na łące.
–Dobrze, że nie mają naszych zdjęć z sesji.
-Zwłaszcza w tych w bieliźnie.
-Mhmm
Zaczęłam oglądać mecz. Marco siedział w rezerwowych i
naprawdę byłam tym niepocieszona. Ann chociaż była zajęta i podekscytowana,
oglądając Mario w akcji. To nie tak, że się nie cieszyłam, że Mario miał stałe
miejsce w składzie, ale Marco… Może to dziwne, obaj byli dla mnie niesamowicie
ważni, to jednak blondyn był najbliżej mojego serca.. Może był właścicielem
mojego serca i to serce właśnie kazało mi się nim martwić i przejmować
wszystkim, co go dotyczyło.
-Ann? –zapytałam. Musiałam się jej poradzić.
-Patrz, zaraz strzeli! –pisnęła podekscytowana i złapała
mnie rozemocjonowana za dłoń. Niestety piłka uderzyła poprzeczkę. Do przerwy
postanowiłam dać spokój Ann. Później postanowiłam zabrać ją do kawiarenki,
kupić kawę i w ustronnym miejscu poradzić się niej, jako doświadczonej
partnerki.
Przegrywaliśmy do końca pierwszej połowy dwa do zera. Marco
nadal siedział na ławce.
Ja za to mogłam zrealizować swój plan. Kupiłam kawę i
usiadłam z Ann przy ostatnim wolnym stoliku. Bolała mnie głowa, może od hałasu,
może od ciśnienia, a może też od zmartwień. Wynik meczu powinien się poprawić,
wiedziałam już, że jeśli tak się nie stanie, Marco będzie mocno wkurzony.
-Chciałam cię zapytać… Co powinnam i czy powinnam
przygotować coś dla Marco?
-Nie obchodziliście Walentynek? –zdziwiła się, robiąc
wielkie oczy. Upiła łyk kawy.
-No nie… Całowaliśmy się ale to tak… Nie-Walentynkowo.
Myślę, czy jeśli on nie chce to czy ja powinnam.
-No wiesz… Jeśli ubierzesz ładną bieliznę i się rzucisz na
łóżko, to nawet jeśli nie chciałby obchodzić Walentynek to ci nie odmówi.
-Ale właśnie… Jakaś kolacja? Mam mu kupić coś?
-Wydaje mi się, że jak był ze Scarlett to kupił jej róże,
więc chyba obchodzi… Zaproponuj kolację po meczu.
-A jak będzie zmęczony?
-Zamów do domu. I przebierz się w tą bieliznę –zaśmiała się
modelka i dopiła resztkę kawy. Zaczęło się robić tłumnie, kilka osób znów do
nas podeszło, prosząc o zdjęcia. Głównie ze mną, może z Ann już mieli. Szybko
stamtąd się zmyłam i poszłyśmy na stadion, zostało jeszcze kilka minut do
rozpoczęcia.
Dziesięć minut po zaczęciu drugiej połowy nastąpiła
zmiana Marco z Mario. Blondyn bardzo skupiony wbiegł na boisko i zajął swoją
pozycję. Ani razu nasze spojrzenia się nie spotkały. Całą drugą połowę był
aktywny i miał bardzo dużo dobrych akcji. Nie znałam się na tym ale byłam pełna
podziwu jak odbierał piłkę i biegł szybko do bramki rywala. Nie było jednak
nikogo, komu mógłby podać i dokończyć akcję. Raz nawet zdenerwował się i
krzyknął do jednego z zawodników, wymachując coś ręką. Kibice na każdą jego
akcję krzyczeli i bili brawo. Byłam ciekawa, czy słyszał to, czy był skupiony
na piłce, wyłączając się od otoczenia.
Nie zdobyliśmy żadnego gola, przegraliśmy. Widziałam
niezadowolenie na jego twarzy, z resztą reszty drużyny również. Wyszli wszyscy
przed południową trybunę i klaskali w stronę kibiców. Nie kłaniali się, byli
wszyscy równo przytłoczeni.
-Chyba lepiej opcja z bielizną –westchnęła Ann i podniosła
się z miejsca, zabierając torebkę. –Idziesz?
Kiwnęłam głową i zaczęłyśmy się obie przeciskać przez
kibiców.
Przeszłyśmy do korytarza, gdzie mieściły się szatnie obu
drużyn. Było tam sporo osób ze sztabu, część ze sobą rozmawiała. Zawodnicy
jeszcze nie wychodzili z szatni.
-Chcesz wejść?
-Nie, poczekam.
-Zobaczę, czy gdzieś tam są –powiedziała Ann i zapukała do
drzwi. Otworzył jej Mario, który od razu dał jej uroczego buziaka. Ann zapytała
się prawdopodobnie o Marco, przez co brunet zniknął na chwilę w drzwiach.
Kilka chwil później zobaczyłam Marco z mokrymi włosami,
ubranego w same jeansowe spodnie i ręcznik przewieszony przez szyję.
-Masz ze sobą samochód czy wracamy taksówką?-zapytałam
uśmiechając się.
-Weźmiesz sobie taksówkę? Ja pójdę z chłopakami na piwo.
Samochód mam u nas w garażu.
-A.. to nie ma problemu –powiedziałam. Może tak naprawdę nie
idzie na piwo tylko chce mi zrobić niespodziankę?
-W razie co, to nie czekaj na mnie, może wrócę późno.
-Tylko z głową, nie lubię, kiedy się upijasz.
-Zobaczymy, idę już się przebrać –powiedział i wycofał się
do szatni. Nawet mnie nie pocałował na pożegnanie. Czyli chyba jednak Marco
naprawdę nie miał zamiaru obchodzić Walentynek.
Odwieźli mnie Ann z Mario, którzy już mieli swoje plany na
wieczór i przykro im było, że będę sama. Cóż, sama zrobiłam sobie Walentynki. Na
początku spaliłam kolejną kopertę od tajemniczego wielbiciela, chociaż on nie
zapomniał o święcie zakochanych. Nie otwierałam jej nawet, nie interesowało
mnie co było w środku. Później znalazłam już jakiś czas temu otwartą butelkę
pysznego wina. Zmyłam makijaż, ubrałam się w dres i nałożyłam maseczkę.
Kieliszek wina i jakieś romansidło w telewizji. Z każdym
pocałunkiem pary było jednak ze mną gorzej. Bo pragnęłam być kochana jak ona.
Tak bardzo pragnęłam miłości. Chciałam wierzyć, że ona istnieje. Z Marco miałam
chociaż jej pozory. Spojrzenia, dotyk, pocałunki. Przy chociażby Ann i Mario
wiedziałam jednak, że to nie jest prawdziwe. Przy ich uczuciu widziałam jak
nasza próba bycia małżeństwem była nieudana. Może za to lepiej sobie radziliśmy
w byciu…sobą. Bo nie musieliśmy się kochać, żeby móc siebie poznać. Poznałam
inną stronę siebie, dzięki niemu. A jednocześnie tak bardzo pragnęłam jego miłości.
Jego dotyku, dotyku jego nagiego ciała tuż przy moim. Tylko i aż, miłości w każdej możliwej postaci. Ale on nie mógł mi jej dać.
I zaczęłam płakać. Tak z bezsilności. Na samym początku
Marco kazał mi nie myśleć zbyt wiele. Próbowałam przypomnieć sobie moje obawy z
tamtego czasu. Ale one były teraz niczym. Kiedy się zakochałam. Podeszłam do
wielkiego okna, z którego widziałam panoramę miasta. Iduna w oddali była jasno
podświetlona, ludzie jeszcze spacerowali. No tak, walentynkowy wieczór.
Otarłam szybko rękawem łzy, kiedy usłyszałam przekręcanie
zamka w drzwiach. Marco wszedł po cichu i odłożył torbę przy wejściu.
Poruszyłam się, przez co on chyba trochę się przestraszył.
-Nie śpisz jeszcze?
-Nie, film niedawno się skończył.
-Wezmę prysznic, bo chyba cuchnę pubem. Poczekasz na mnie?
-Tak, jak zawsze –odpowiedziałam posępnie i znów wtopiłam
wzrok w piękny widok. Gdy zamknął się w łazience u góry poszłam do garderoby.
Zdjęłam dres, odłożyłam go na półkę i ubrałam piżamę będącą sukienką z rękawem
trzy czwarte do kolan. Miała nadruk Myszki Minnie z napisem „I’m sleepy”.
Dochodziła północ, więc darowałam sobie walentynkową niespodziankę z bielizną.
Zaciągnęłam rolety, poszłam jeszcze na dół umyć zęby.
Marco przestał się myć. W tym samym czasie usiadłam na
łóżku, zapaliłam lampkę nocną i zaczęłam pleść sobie warkocza, żeby przez sen
włosy nie poplątały się jeszcze mocniej. Przykryłam sobie delikatnie bose stopy
kołdrą. Kilka chwil później drzwi łazienki się zamknęły, a w korytarzu
usłyszałam kroki bosych stóp. Akurat wiązałam gotowego warkocza, kiedy blondyn
stanął w drzwiach sypialni ubrany jedynie w szare, luźne spodnie od piżamy z wielkim
bukietem białych róż w ręku, oplecionych różową wstążką. W tej samej dłoni,
zahaczona o jego palec wisiała biała torebka prezentowa z nadrukiem różowych
róż. Nie wiedziałam co powinnam była powiedzieć. Chyba miałam otwartą buzię, bo
naprawdę mnie zaskoczył. Dokończyłam wiązanie gumki i zamrugałam oczami, chcąc
się upewnić, czy to wszystko działo się naprawdę.
-Już po północy –zaczął i spojrzał niepewnie na swoją
wiązankę kwiatów.
-To..-zaczęłam, chcąc go upewnić, że mogę przecież
przedłużyć Walentynki. Wszedł mi jednak w słowo, przez co nie mogłam dokończyć.
-Dzisiaj chyba powinniśmy świętować, dlatego… To dla ciebie
–powiedział niepewnie i zbliżył się do łóżka. Od razu szybko się podniosłam i
stanęłam tuż przy nim. Odebrałam ciężki, ale za to niesamowicie piękny bukiet.
Spojrzałam prosto w jego oczy. Był taki niepewny, zamyślony.
-Dziękuję. To nic, że już po północy, cieszę się, że
pamiętałeś..
-To nie na Walentynki. To beznadziejne, komercyjne święto.
Dzisiaj jest tylko nasze –powiedział i odłożył torebkę z prezentem na moją
szafkę nocną.
-Jakie?
-Piętnasty luty. Sześć miesięcy za nami, sześć przed. Wiem, że
było czasem ciężko i nie jestem dla ciebie wymarzonym facetem ale… Może jak to
się wszystko skończy, może kiedy nie będzie obrączek, kiedy spojrzysz na mnie
tylko jak na przyjaciela będę trochę lepszy. Dzisiaj jednak nie jesteśmy
przyjaciółmi. Dzisiaj jestem po prostu twoim mężem. Mężczyzną, który zmusił cię
do tego wariactwa ale chce też, żebyś była szczęśliwa.
-I tak jest. Dziękuję, Marco –szepnęłam i położyłam kwiaty
na fotelu. Odwróciłam się do niego i zbliżyłam na tyle na ile mogłam. Dotknęłam
delikatnie jego ust. Pachnął tak pięknie, świeżo. On położył dłonie na mojej
pupie i zachłannie pogłębił mój pocałunek. –Poczekaj, włożę je do wazonu.
-Nie teraz –odpowiedział pewnie, jakby jego sugestia była
ostrym, pewnym zakazem. Na potwierdzenie swoich słów wsunął ręce pod moją
sukienkę i ścisnął mocno pośladki. Ustami zaczął całować i przygryzać skórę na
mojej szyi. Westchnęłam cicho, a po moim ciele przeszły ciarki. Chwilę później
byłam już bez koszulki, kładziona na łóżku, zapatrzona w jego przepiękną twarz,
wzrok przepełniony pożądaniem, ogniem, głęboką czernią.
-Marco..-szepnęłam, czując jak naprawdę potrzebuję jego
bliskości. Zaczęłam zsuwać stopami jego spodnie. Na swoim brzuchu poczułam jak
jego usta wykrzywiają się z uśmiechu. Nie przestał jednak swoich słodkich
pieszczot i przesunął się pocałunkami w górę na moje piersi. –Proszę..
Nic nie odpowiedział, odsunął się trochę i spojrzał w moje
oczy. Nie byłam pewna ile to trwało, ale on sam przerwał ten moment. Odrzucił
do tyłu głowę głośno sapiąc, a ja ścisnęłam mocno jego kark, czując moje
upragnione, błogie wypełnienie. I nie chciałam już myśleć. Ja po prostu tego
potrzebowałam. Potrzebowałam Marco, pożądałam tego mężczyzny, bliskości, dotyku
i pocałunków. Teraz i zawsze. Nawet po tym, kiedy mieliśmy rozstać się w
sierpniu, za sześć miesięcy.
I stało się dla mnie jasne, że będę musiała odejść na
zawsze. Że nie dam rady stawić mu czoła, spojrzeć tak bez uczuć, z czystą
przyjaźnią. I będzie mi ciężko dalej spotykać się z Ann, Mario, co dopiero
Yvonne. Nauczyć się żyć na nowo po raz trzeci. Bez Marco, duszy, serca…
Gubiłam się czasem sama w sobie, we własnych zeznaniach.
Byłam skłonna go tak samo zabić za Walentynki, jak zrobić wszystko czego by tylko
zapragnął za to, że pamiętał o naszej „półrocznicy”. Raz chciałam stać przy
garnkach pół dnia, żeby ugotować mu pyszny obiad, innym razem tym samym nożem i
wszystkimi innymi w niego rzucić. I kiedy przy rozmowach z Mario narzekałam, że
Marco jest strasznie sprzeczny, tak naprawdę byłam nie lepsza. Może byliśmy
tacy sami? Zagubieni ale jednak szczęśliwi ze sobą. Najgorsze i najlepsze
uczucie.
Mimo tych wszystkich sprzecznych uczuć najpiękniejszym było
patrzenie na jego spokojną twarz, kiedy zasypiał. Jego długie rzęsy, trochę
uroczych piegów, które stawały się coraz bardziej wyraźne. Usta wykrzywione w
delikatnym, błogim półuśmiechu, urocze policzki, które miałam ochotę dotknąć.
Spokojny oddech. I ręce, którymi zawsze mnie obejmował, dając bezpieczeństwo i
szczęście.
Ucałowałam jego ramię i położyłam w tym samym miejscu swój
policzek.
-Śpij już, skarbie, a nie, przyglądasz mi się –mruknął i
delikatnie szczypnął palcami moją talię.
-Poprzyglądam ci się jak będzie jaśniej. To dobry plan.
-To dziwne, kiedy mi się przyglądasz –stwierdził, nawet nie
otwierając oczu. Skąd więc wiedział?
-Po porostu jesteś piękny. Kobiety już tak chyba mają, że
lubią obserwować piękne widoki.
-Już ci kiedyś mówiłem. Bycie pięknym jest niemęskie. Piękna
to jesteś ty.
-Ale jednak masz zamknięte oczy –zaśmiałam się i mocniej w
niego wtuliłam. Poprawiłam naszą kołdrę i zamknęłam już oczy, czując
nadchodzący sen. Zanim jednak zasnęłam mój mąż przemówił, bo przecież do niego
zazwyczaj musiało należeć ostatnie zdanie. Jeśli miałoby być zawsze jak to, to
mogłabym na to przystać.
-Nie muszę mieć otwartych, by ciebie podziwiać.
~~~
Dzisiaj z serii krótkich, ale mam nadzieję, że tym razem nie chcecie mnie do końca tak zabić ;)
Jeny...Właśnie sobie zdałam sprawę, że przy publikacji 42 rozdziału będę już po maturze podstawowej i rozszerzonej z polskiego. W maju Wesele w sierpniu poprawiny.. 😂 A tak na poważnie, to cholerka, jak to zleciało!!!! Przy pierwszym opowiadaniu składałam papiery do liceum i bałam się czy mnie przyjmą.. Zaraz wam będę pisała jak to będzie ze studiami.. Historia zatacza koło..Ale nie czuję się gotowa za nic w świecie, po co komu w ogóle matura.... Zaczynam mantrę "będzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze".. Bo będzie, prawda? Musi być.. Po polskim jeszcze 4 egzaminy pisemne i 3 ustne.. 21.05 już będzie po wszystkim.. Trzymajcie kciuki zwłaszcza 10.05. (to wasz obowiązek jeśli przeczytaliście powyższy rodział (albo jakikolwiek istniejący), no sorry😁💋).
Powinnam w ogóle zacząć od podziękowań, bo przekroczyliśmy na liczniku magiczne 50.000 ❤️❤️❤️ Nie byłam pewna, czy to opowiadanie się przyjmie, czy sobie poradzi jak poprzednie, ale ta liczba już nie pozostawia nic do zastanawiania. DZIĘKUJĘ. Może nawet uda się dobić 100-tki?:) Serducho rośnie widząc, że czytacie i przychodzi coraz więcej czytelników, mimo że ta platforma powoli niestety jest na wyginięciu... Cudownie, że jesteście!
Jednocześnie bardzo dziękuję wszystkim za zaproszenia na Wasze opowiadania, jednak zajrzę dopiero na nie z czystym sumieniem jak będzie "po wszystkim" i będę mogła robić i czytać co mi się tylko podoba. Możliwe też, że będę miała zaległości na tych, co czytam na bieżąco, chociaż też zdarza się, że przeczytam w pociągu w drodze do szkoły, a potem, wierzcie mi, nie ma kiedy skomentować. W czerwcu na 100% wracam.
Dajcie znać, co sądzicie o rozdziale, możecie też kontynuować moją mantrę "będzie dobrze"💛 (Dziękuję za wszystkie piękne słowa pod poprzednim!)
A więc, z lekką obawą się żegnam i mam nadzieję, że pod kolejnym rozdziałem też będzie mi do śmiechu (takiego szczerego, nie przez łzy!)
A więc do następnego..
Ściskam Was mocno i uciekam powtarzać jeszcze do czego się da;)
Buziaki!! xx.
HA! Pierwsza! Tego się nie spodziewałam!
OdpowiedzUsuńŻadnego Wesela nie będzie... ewentualnie jakieś Dziady.Ja tam powtarzam sobie "jakoś to będzie". "Będzie dobrze" też spoko opcja ;)
Super rozdział, bez większych dramatów... Ale mam dziwne wrażenie, ze to cisza przed burzą ;)
Czekam na koleje rozdziały, życzę weny...
I niech w maju moc będzie z nami :D
Hahaha dziękuję!! Również trzymam mooocno kciuki!!❤💪
UsuńJa chyba nigdy nie zrozumiem Marco XD No serio! On jest jakiś dwubiegunowy czy coś? Bo ja zbyt często odnoszę właśnie takie wrażenie... Mógłby się w końcu ogarnąć i powiedzieć szczerze Rose o swoich uczuciach. Ale z drugiej strony... Chyba właśnie to próbował robić, kiedy chciał zmienić długość trwania ich umowy - bo jak to inaczej wytłumaczyć? I może po prostu teraz się boi, że skoro ona się na to nie zgodziła, to tak naprawdę nic do niego nie czuje? Hmm, czyżbym jednak go trochę rozumiała? Ojej! No tak - Reus boi się, że Rosalie nic do niego nie czuje, że go nie kocha i że go zrani! Nie widzę innej opcji!!
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa, co dla nas przygotowałaś na następny raz. :D
A co do kciuków - już obiecałam, że będę trzymać, a ja obietnic dotrzymuję. Buziaki! <3
Dziś krótko, ponieważ mam trochę rodzinnych zawirowań.
OdpowiedzUsuńMarco! Ogarnij się, taką masz dziewczynę w rękach a dupe odwalasz! (Za przeproszeniem) Będzie płacz! (Ja wiem że będzie i że to ja będę płakać.) Co do matur! Trzymam kciuki! Przesyłam MOCNEGO kopa w tyłek! (hihihi a co... niech będzie też trochę za kare przed obiecywanym dramatem na zaś...) Będzie dobrze!Będzie dobrze! Będzie dobrze! i do następnego. Ściskam i przesyłam dużoo, dużo pozytywnej energii przed egzaminami.