sobota, 21 kwietnia 2018

Czterdzieści jeden



Siedzieliśmy wszyscy w wielkim salonie nowego domu Ann i Mario. Chyba właśnie zrobili nieoficjalną parapetówkę, bo dołączyli do nas też Auba z Alyshą, Łukasz, André i Schmelzerowie. Trochę podzieliliśmy się na dwa obozy. Panowie oblegali kanapy, telewizor i Fifę, a ja z Alyshą, Ann i Jenny siedziałyśmy w kuchni przy tablecie i szukałyśmy pomysłów na nadchodzący bal karnawałowy. 
To nic oficjalnego ale zwyczaj, cała drużyna wynajmuje lokal na jedną noc, przebierają się dla zwykłego fanu, tańczą, piją…czyli to co zawsze. Pomysły na przebrania spadły na nas. Nie chciałyśmy się bawić w szycie strojów, to zbyt czasochłonne. W grę wchodziło wypożyczenie. W zeszłym roku ten pomysł nie do końca wypalił, dlatego też chciałyśmy dopilnować, żeby w tym było idealnie. Także dla mnie to było coś nowego i byłam pewna, że będzie tam niesamowity klimat.
-O, czekaj. Bekon i jajko. Mario by na to poszedł –zaśmiała się Ann zatrzymując palcem stronę. –Wy już z Aubą macie? –zapytała Francuzki, która jako jedyna nie szukała przebrań.
-Mhm… Zdziwisz się, jeśli powiem, że Pierre przebiera się za Batmana?
-Nie –parsknęła śmiechem, a z nią Jenny. Ja dopiero później przypomniałam sobie zdjęcie z muzeum Borussii, kiedy razem z moim mężem założyli maski Batmana i Robina. Uśmiechnęłam się, żeby moje braki zbyt bardzo się nie ujawniły.

Z salonu doszedł nas okrzyk radości Marco i Piszczka, prawdopodobnie strzelili gola Mario i André.

-Woody, tak się nie robi-zaprotestował z udawanym oburzeniem Schürrle, na co Marco coś mu odpowiedział, co już mniej usłyszałam. Później Mario krzyknął w oburzeniu, bo blondyn wysypał mu na głowę miskę popcornu. Przez to już wszyscy się śmiali a spory odnośnie Fify zostały zażegnane. Ann patrzyła z bólem na rozsypany po całym salonie popcorn, który będzie musiała sprzątać. Jej wzrok mnie na tyle przejął, że wiedziałam, że zostanę i zaproponuję jej swoją pomoc.

-Woody?-zapytałam Ann marszcząc brwi. –Marco ma taką ksywkę?
-Stara jak świat.
-Czekaj, mam pomysł –zaśmiałam się i zabrałam od Jennifer tablet.





~tydzień później~

-Naprawdę, Rosalie? –roześmiał się, widząc co mu przygotowałam. Jeansowe spodnie już miał, wypożyczyłam mu jedynie kowbojskie buty, żółtą koszulę w czerwoną kratkę, chustkę na szyję, kamizelkę z wzorem krowich łat, pas z wielką klamrą i kaburą no i oczywiście kowbojski kapelusz. Ja miałam podobny jako Jessy.  Stał z rękami na biodrach naprzeciw łóżka, gdzie przygotowałam mu wszystkie rzeczy. Uśmiechnęłam się chytrze i przeszłam przez całą sypialnię do naszej garderoby.

-Naprawdę, zakładaj, ja też się przebiorę.

Zabrałam swoje rzeczy z wieszaka i poszłam do łazienki. Zdjęłam szlafrok i założyłam bieliznę, później jeansowe spodnie w krowie łaty od ud w dół, do tego koszula z żółtymi elementami na mankietach i ramionach. Zrobiłam lekki makijaż, zaplotłam włosy w warkocz i zawiązałam go wielką, żółtą kokardą. Zaśmiałam się do swojego odbicia w lustrze. Naprawdę wyglądałam jak Jessy. Założyłam jeszcze mój pasek do spodni i kowbojki. Byłam gotowa.


-Woody? –zawołałam z dołu, gdzie wyjmowałam z szafy nasze kurtki. Chwilę później usłyszałam stukot obcasów od kowbojskich butów, a moim oczom ukazał się Woody jak ze snów. Oboje się roześmialiśmy i przybiliśmy sobie piątki. Poprawiłam Marco jeszcze chusteczkę na szyi, żeby zasłoniła dość niedyskretną malinkę, którą zrobiłam mu poprzedniego dnia. Poza tym było idealnie.

-Ładnie to sobie wymyśliłaś, Jess –powiedział z uśmiechem i przyciągnął mnie do siebie, ciągnąc za klamrę mojego paska. Pocałował mnie delikatnie i musnął nosem w policzek. Naprawdę pasował do stroju kowboja, może i ta ksywka nie była tak znikąd. –Musimy sobie zrobić dużo zdjęć. Pewnie będzie jakaś ścianka tam na miejscu.
-To to nie jest prywatna impreza?
-Jest. Prywatna ścianka i prywatny fotograf –wyjaśnił i zabrał moją kurtkę z wieszaka. Przytrzymał ją dla mnie, żebym mogła ją szybko założyć, a później sam się ubrał. Na dole czekała już na nas taksówka, którą wybraliśmy się na miejsce.
Przyjechaliśmy jako ostatni. Chyba naprawdę się grzebaliśmy. Zrobiliśmy za to wejście smoka i wszyscy zaśmiali się na nasz widok i zaczęli nam bić brawo. Marco ścisnął moją dłoń i weszliśmy pewnie do przystrojonej sali, w której już głośno grała muzyka. No prawie weszliśmy.

-You shall not pass! –ktoś krzyknął koło nas. Podskoczyłam aż przestraszona, jednak parsknęłam śmiechem widząc Mario w długiej, białej brodzie i jakimś starym, szarym prześcieradle w wielkim, czarnym kapeluszu.
-Gandalfcio! –pisnęłam, śmiejąc się i od razu przytuliłam go mocno. Kiedy go ściskałam, zauważyłam dopiero załamaną Ann przebraną w strój dzwoneczka. Wyglądała naprawdę niesamowicie, podkreślał jej doskonałą sylwetkę, ale domyślałam się, że nie wiedziała o planach swojego towarzysza wieczoru.Coś jak "przebieramy się za Gandalfy ale nie mówimy tego sobie"


Poszliśmy przywitać się z resztą zawodników. Niektórych z nich widziałam dopiero pierwszy raz, ale wszyscy byli równo sympatyczni. Auba oczywiście przebrał się za Batmana, z nim przyszli też jego weseli bracia, który przebrali się za Chip’a i Dale’a i rozbawiali całe towarzystwo. Alysha wyglądała naprawdę pięknie w stroju Kobiety Kot. Lisa i Jenny postanowiły dopasować się do siebie i przebrały się za ananasy. To było coś. Wszyscy wyglądali naprawdę dobrze, nikt jednak nie powtórzył naszych kostiumów. Zebrałam mnóstwo komplementów od większości za pomysłowość i że naprawdę dobrze razem się prezentujemy. Dużo osób robiło sobie z nami zdjęcia, poszliśmy też pod ściankę, przy której stał fotograf i robił nam kolejne zdjęcia, gdzie tym razem było nas widać całych. Musiałam mieć wspólne zdjęcie z Mario, jego strój był w moim rankingu zaraz po Woodym. Sami z Marco też sobie zrobiliśmy małą sesję. Staliśmy przodem do kamery objęci, potem odwróceni plecami do siebie z założonymi rękoma, aż w końcu podniósł mnie niczym pannę młodą spojrzał w oczy tak, że nie umiałam złapać tchu. Kolejne zdjęcia robiliśmy w foto-budce. Naprawdę wszystko wspaniale zorganizowali. Zdjęcia tak naprawdę były największą frajdą, bo to one zostaną po tej wyjątkowej nocy jako świetna pamiątka. Marco też porobił swoim telefonem mnóstwo zdjęć, jedno z nich, które zrobiliśmy w odbiciu lustra w holu wrzucił na swoje Story.
Dodatkowo podano nam naprawdę dobrą kolację. Stoły były dwa,ogromne, przez co panowała świetna atmosfera. Co chwila ktoś żartował, chłopacy się wygłupiali. Marco też. Dobrze było go widzieć jak dobrze się bawił i ciągle śmiał. Ja też mogłam wreszcie wyluzować i po prostu cieszyć się tym czasem, z naszymi znajomymi, ludźmi, którym mogłam zaufać i rozpocząć dzięki nim wszystkim nowe życie.
Przetańczyłam całą noc, z każdym zawodnikiem co najmniej dwa razy, z dziewczynami też szalałyśmy na parkiecie. Nawet weszłyśmy do kółka i tańczyłyśmy. Moje stopy odpadały, ale i tak było dobrze, że miałam wygodne kowbojki a nie wysokie szpilki, w których ledwo bym chodziła. Nie piłam zbyt wiele, Marco chyba wcale. Oboje mieliśmy dość alkoholu, zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach i cichych dniach. Zatańczyliśmy też obowiązkowo walca, który może nie był aż tak wymyślny jak na balu w Berlinie, ale nasz wspólny, kiedy byliśmy tak blisko siebie w swoich objęciach i poruszaliśmy się wolno do rytmu melodii. W strojach postaci z Toy Story. I to było najpiękniejsze.


Nad ranem wróciliśmy padnięci do domu. Padnięci ale szczęśliwi. Marco przyznał, że jego koledzy z drużyny polubili mnie i już byliśmy razem zaproszeni na kilka domówek, Fif i urodzin. Było mi strasznie miło. Zdjęliśmy nasze stroje i przebraliśmy się w normalne piżamy. Na dworze robiło się już coraz jaśniej. Dochodziła już piąta, nawet nie wiedziałam, że zabawa aż tak szybko nam zleciała, że nawet tego nie poczuliśmy. Między nami było znów dobrze. Oczywiście prztykaliśmy się o różne głupoty ale zwykle kończyło to się pocałunkiem i nie było żadnej sprawy. Położyliśmy się z Marco do łóżka, znów pod jedną kołdrą, znów wtuliłam się w niego i zasnęliśmy ze spokojem. Taka rutyna była moją ulubioną.


***


Czas, kiedy w radiu lecą jedna za drugą romantyczne piosenki, pary na ulicach zaczynają mocniej się kleić, a Ann szukać idealnej czerwonej sukienki i do niej pomadki w takim samym kolorze to znak, że idą Walentynki. Święto czegoś, co tak naprawdę może naprawdę nie istnieje, ale właśnie w tym jednym dniu pary są dla siebie nagle miłe, zaręczają się, płodzą potomstwo i wykupują jak szarańcza kwiaty z kwiaciarni. Gdyby mój mąż byłby bardziej romantyczny to pewnie musiałabym uciec na drugi koniec Niemiec, by móc ominąć to przeklęte, komercyjne święto. Na szczęście mi to nie groziło, mimo że z Marco układało się nam naprawdę dobrze, to byłam spokojna, że nie wypali z romantyczną kolacją przy świecach i upojnym wieczorem…
Chrzanić to wszystko. To były właśnie te pierwsze Walentynki w życiu, kiedy chciałam dostać tandetnego, białego misia, trzymającego w łapkach serduszko z wyszytym napisem „I love you”, dostać pełno kwiatów, zjeść pyszną kolację i móc patrzeć w płomień świecy odbijający się od jego pięknych, szaro-zielonych oczu.

Ten dzień się zaczął wyjątkowo zwyczajnie. Zrobiłam sycące śniadanie dla Marco, dzisiaj o piętnastej trzydzieści miał się odbyć mecz. Marco musiał stawić się godzinę wcześniej do hotelu, spod którego tradycyjnie wyjeżdżają autobusem na stadion. Nie mieliśmy zbyt wiele czasu dla siebie. Wzięłam moją książkę „Duma i Uprzedzenie” i czytałam na kanapie, okryta kocem. Blondyn dołączył do mnie po zapakowaniu zmywarki ze swoim laptopem i zaczął odpisywać na maile i przeglądać oferty biznesowe, które się posypały ze stron różnych sponsorów. Tego jego agent niestety nie załatwi. Miło mi było, że po prostu postanowił usiąść ze mną. To niby takie nic, ale jednak. Mógł przecież pójść do sypialni, zamknąć się i udawać, że go nie ma. A tak? Nawet jeśli oboje byliśmy zajęci, to byliśmy razem. Może to był i najczulszy gest dzisiejszego dnia?
Śnieg już stopniał, miałam nadzieję, że zima już się skończyła i będę mogła zacząć uczyć się na prawo jazdy. Zanim z resztą przejdzie do jazd to nastanie wiosna… Odłożyłam lekturę i zaczęłam szukać w telefonie szkół nauki jazdy w Dortmundzie ich opinii, cenników.

-Co tam szukasz? –zapytał. Chyba najwyraźniej znudziło mu się przeglądanie ofert.
-Prawo jazdy –odpowiedziałam i spojrzałam znad telefonu na mojego męża –Kursy z teorii trwają dłużej, dopiero potem zapisuje się na jazdy.
-Po co ci to?
-Prawo jazdy? No wiesz, kiedyś chciałabym mieć swój samochód i..
-Ale te wszystkie kursy.
-Żeby zdać egzaminy?
-Bez sensu. Lepiej zapisać się na same egzaminy wiosną, ja mam jakieś podręczniki, poza tym, nauczę cię, to proste.
-Ty? Mnie? –zaśmiałam się. Już widziałam jak będzie wyglądać taka nauka. Odłożył laptopa na stolik i położył się na mnie. Był dość ciężki.
-Jestem wspaniałym nauczycielem.
-Chyba wychowania do życia w rodzinie. Ale tu też bym miała na co ponarzekać.
-Rosalie –ostrzegł i wyjął telefon z moich rąk. –Naprawdę, nauczę cię. Koło Brackel jest stary pas startowy, będziesz mogła tam jeździć. –oznajmił i złożył na moich ustach pocałunek nieznoszący sprzeciwu.
-Ale jak będziesz beznadziejnym nauczycielem to idę do innego.
-Będę nauczycielem twoich marzeń. I fantazji –dodał, uśmiechając się szeroko.
-W porządku. Najpierw proszę mi wygrać mecz dzisiaj, hmm?
-Jeśli wyjdę na boisko.
-Wyjdziesz. Jesteś za dobry, żeby siedzieć na ławce.
-Powiedz to trenerowi.
-Myślę, że o tym wie i mnie telepatycznie posłucha.

Po południu tuż przed wyjściem Marco zadzwoniła Ann. Pocałowałam najpierw blondyna na pożegnanie i pomachałam jak drzwi windy się zamykały, a potem odebrałam połączenie od modelki.
-Wiesz jaki Mario jest kochany? Zrobił mi Walentynkowe śniadanie. Tosty w kształcie serc, owoce, babeczka i bukiet czerwonych róż.
-Ooo, jakie to kochane –powiedziałam. Naprawdę się cieszyłam ich szczęściem, wolałam nie wspominać o tym, że Marco zapomniał. –Jedziesz na mecz?
-Oczywiście! Mario obiecał dla mnie bramkę. Podjechać po ciebie? Zaraz wsiadam w samochód.
 -Bardzo chętnie. Mamy chyba nawet obok siebie miejsca.

Przed przyjazdem Ann zrobiłam jeszcze ładny makijaż. Miałam gdzieś w środku nadzieję, że może po meczu Marco zabierze mnie na jakąś kolację.


***


Na stadionie było już pełno kibiców. Kiedy zmierzałyśmy do swojego sektora podbiegły do nas dziewczyny, prosząc o zdjęcia. Poczułam się dość dziwnie, w końcu nie byłam znana. No byłam żoną Marco, jednak dalej to było dziwne. Zwłaszcza, kiedy jedna z nich powiedziała, że jestem wspaniała, uwielbia mnie i jestem dla niej przykładem. Opisałam to później Ann. Ona stwierdziła, że to miłe, dla mnie nadal pozostało to dziwne. Żony piłkarzy chyba stawały się przez sam ślub popularne i w centrum uwagi. Rozumiem Ann, modelka, która pracuje na swoje nazwisko. Ale ja? Niedoszła studentka prawa, niedoszła fizjoterapeutka i żona..tylko na kontrakcie. Nic o mnie nie wiedzieli, fani mieli zaledwie kilka zdęć na krzyż, które opublikował Marco, albo pojawiły się w jakich gazetach. A wszelakie historie wymyślone o naszej relacji i „informatorzy”, którzy podobno wiedzieli więcej niż my sami sprawiały, że zbierałam „fanów”. Całe szczęście, że nie miałam konta na Instagramie. Wtedy już moje życie prywatne zupełnie zostałoby rozszarpane przez fanki Marco.

-Nie przeszkadza ci to? Że no wiesz, ta modelka, dziewczyna Mario. Ciężko masz, żeby zarobić na swoje nazwisko i nie być „dziewczyną Mario” a po prostu Ann…
-Wiesz, nie zwracam na to uwagi. Kiedyś chciałam zrobić wszystko, żeby się zdystansować ale… Ale Mario jest dla mnie najważniejszy. Tak już jest, będzie. Muszę się z tym liczyć, będąc z nim.
-Myślisz… Że o mnie zapomną? Jak już przestaniemy być małżeństwem z Marco?
-Zależy. Jak będziecie nadal blisko siebie, to pewnie nawet nie zauważą. Jak nie… Albo będą próbować się dowiedzieć co się stało, albo zapomną. Wiesz ile macie fanpage’ów na Insta? –zaśmiała się i wyjęła swój telefon, kiedy zajęłyśmy swoje miejsca. Rozglądałam się po stadionie, kilka osób się na mnie ukradkiem patrzyło, kilka następnych robiło ukradkowe zdjęcia. Nie zwracałam na to uwagi, ale też nie czułam się swobodnie. Czemu nigdy wcześniej na to nie zwracałam uwagi?

-O, patrz.
Wzięłam jej telefon i zaczęłam patrzeć na nazwy profilów. „Marco&Rose”, „Rosalie Reus fans” „Rosalie Reus FanClub”, „MASE”, “Rosalie i Marco forever”, “RosalieMarcoReus”…
-Mase?-roześmiałam się, wskazując na jedną z nazw.
-Marco i Rose. Pies mojego brata chyba jeszcze nie ma fanklubów i podróbek kont.
-Creepy –westchnęłam i weszłam w jeden profil. –Ile tych zdjęć?
-Wszystkie –roześmiała się Ann, widząc moją minę. Kibice śpiewali głośno, chłopcy, którzy trenowali przed meczem już zeszli z murawy. 

Faktycznie było dużo zdjęć. Na początku zdjęcie Marco z Karaibów, na którym stałam tyłem do niego i robiłam zdjęcie. Później zdjęcia z gazet i mojej sesji na czerwonym dywanie. Były też zdjęcia z przyczajki z naszych spacerów, z zakupów, z parkingu. Screeny zdjęć ze Story Marco i innych piłkarzy, na których filmach też się nagrałam. Był też filmik zrobiony z kilku nagrań ze stadionu, kiedy Marco posłał mi buziaka, a ja mu go odesłałam z zapłakanymi oczami. Najpierw było to pokazane normalnie, później jednak w slow motion, a do tego wszystkiego piosenka „(Everthing I do) I do it for you”. Za dużo cukru. Później zdjęcia z naszego balu, kiedy pozowałam z dziewczynami do zdjęć. One pewnie wrzuciły je na swoje profile, a te…”fancluby” je podchwyciły i rozpływały się nad naszymi uroczymi przebraniami. Ktoś zrobił zdjęcie jak się całowaliśmy gdzieś zupełnie na drugim planie, oczywiście wszyscy na tym drugim planie się skupili i powiększyli go specjalnie.

-Daj, pokażę ci lepsze.

Mimo, że obie drużyny właśnie wchodziły na stadion to nie mogłam odwrócić wzroku od wyświetlacza telefonu Ann.
-To jest już dark net –oznajmiłam, widząc trzy dość… No właśnie. Po tych zdjęciach miałam dość. Trzy zdjęcia. Pierwsze zdjęcie młodej pary z wstawionymi naszymi twarzami. Drugie splecione ręce, na męską rękę naniesiono tatuaże Marco. Co więcej był tam oznaczony. Kolor obrączek się nie zgadzał, nie mieliśmy przecież złotych. I palce Marco. On miał naprawdę długie palce i kiedy trzymał moją dłoń w większości ją zakrywał. Naprawdę lubiłam jego ręce. Były jednocześnie delikatnie ale i męskie. Uwielbiałam dotyk jego długich palców na mojej skórze i..

-Zabieram to, bo to naprawdę jest złe.
-A tak.. –powiedziałam, wracając z powrotem do rzeczywistości. Nie chciałam się nawet przyglądać zdjęciu jakiejś pary uprawiającej seks na plaży z źle dociętymi naszymi twarzami. To już była naprawdę przesada. Seks na plaży? A skąd. My z Marco przecież tylko na łące. –Dobrze, że nie mają naszych zdjęć z sesji.
-Zwłaszcza w tych w bieliźnie.
-Mhmm

Zaczęłam oglądać mecz. Marco siedział w rezerwowych i naprawdę byłam tym niepocieszona. Ann chociaż była zajęta i podekscytowana, oglądając Mario w akcji. To nie tak, że się nie cieszyłam, że Mario miał stałe miejsce w składzie, ale Marco… Może to dziwne, obaj byli dla mnie niesamowicie ważni, to jednak blondyn był najbliżej mojego serca.. Może był właścicielem mojego serca i to serce właśnie kazało mi się nim martwić i przejmować wszystkim, co go dotyczyło.

-Ann? –zapytałam. Musiałam się jej poradzić.
-Patrz, zaraz strzeli! –pisnęła podekscytowana i złapała mnie rozemocjonowana za dłoń. Niestety piłka uderzyła poprzeczkę. Do przerwy postanowiłam dać spokój Ann. Później postanowiłam zabrać ją do kawiarenki, kupić kawę i w ustronnym miejscu poradzić się niej, jako doświadczonej partnerki.

Przegrywaliśmy do końca pierwszej połowy dwa do zera. Marco nadal siedział na ławce.
Ja za to mogłam zrealizować swój plan. Kupiłam kawę i usiadłam z Ann przy ostatnim wolnym stoliku. Bolała mnie głowa, może od hałasu, może od ciśnienia, a może też od zmartwień. Wynik meczu powinien się poprawić, wiedziałam już, że jeśli tak się nie stanie, Marco będzie mocno wkurzony.

-Chciałam cię zapytać… Co powinnam i czy powinnam przygotować coś dla Marco?
-Nie obchodziliście Walentynek? –zdziwiła się, robiąc wielkie oczy. Upiła łyk kawy.
-No nie… Całowaliśmy się ale to tak… Nie-Walentynkowo. Myślę, czy jeśli on nie chce to czy ja powinnam.
-No wiesz… Jeśli ubierzesz ładną bieliznę i się rzucisz na łóżko, to nawet jeśli nie chciałby obchodzić Walentynek to ci nie odmówi.
-Ale właśnie… Jakaś kolacja? Mam mu kupić coś?
-Wydaje mi się, że jak był ze Scarlett to kupił jej róże, więc chyba obchodzi… Zaproponuj kolację po meczu.
-A jak będzie zmęczony?
-Zamów do domu. I przebierz się w tą bieliznę –zaśmiała się modelka i dopiła resztkę kawy. Zaczęło się robić tłumnie, kilka osób znów do nas podeszło, prosząc o zdjęcia. Głównie ze mną, może z Ann już mieli. Szybko stamtąd się zmyłam i poszłyśmy na stadion, zostało jeszcze kilka minut do rozpoczęcia.

Dziesięć minut po zaczęciu drugiej połowy nastąpiła zmiana Marco z Mario. Blondyn bardzo skupiony wbiegł na boisko i zajął swoją pozycję. Ani razu nasze spojrzenia się nie spotkały. Całą drugą połowę był aktywny i miał bardzo dużo dobrych akcji. Nie znałam się na tym ale byłam pełna podziwu jak odbierał piłkę i biegł szybko do bramki rywala. Nie było jednak nikogo, komu mógłby podać i dokończyć akcję. Raz nawet zdenerwował się i krzyknął do jednego z zawodników, wymachując coś ręką. Kibice na każdą jego akcję krzyczeli i bili brawo. Byłam ciekawa, czy słyszał to, czy był skupiony na piłce, wyłączając się od otoczenia.
Nie zdobyliśmy żadnego gola, przegraliśmy. Widziałam niezadowolenie na jego twarzy, z resztą reszty drużyny również. Wyszli wszyscy przed południową trybunę i klaskali w stronę kibiców. Nie kłaniali się, byli wszyscy równo przytłoczeni.

-Chyba lepiej opcja z bielizną –westchnęła Ann i podniosła się z miejsca, zabierając torebkę. –Idziesz?

Kiwnęłam głową i zaczęłyśmy się obie przeciskać przez kibiców.
Przeszłyśmy do korytarza, gdzie mieściły się szatnie obu drużyn. Było tam sporo osób ze sztabu, część ze sobą rozmawiała. Zawodnicy jeszcze nie wychodzili z szatni.
-Chcesz wejść?
-Nie, poczekam.
-Zobaczę, czy gdzieś tam są –powiedziała Ann i zapukała do drzwi. Otworzył jej Mario, który od razu dał jej uroczego buziaka. Ann zapytała się prawdopodobnie o Marco, przez co brunet zniknął na chwilę w drzwiach.
Kilka chwil później zobaczyłam Marco z mokrymi włosami, ubranego w same jeansowe spodnie i ręcznik przewieszony przez szyję.
-Masz ze sobą samochód czy wracamy taksówką?-zapytałam uśmiechając się.
-Weźmiesz sobie taksówkę? Ja pójdę z chłopakami na piwo. Samochód mam u nas w garażu.
-A.. to nie ma problemu –powiedziałam. Może tak naprawdę nie idzie na piwo tylko chce mi zrobić niespodziankę?
-W razie co, to nie czekaj na mnie, może wrócę późno.
-Tylko z głową, nie lubię, kiedy się upijasz.
-Zobaczymy, idę już się przebrać –powiedział i wycofał się do szatni. Nawet mnie nie pocałował na pożegnanie. Czyli chyba jednak Marco naprawdę nie miał zamiaru obchodzić Walentynek.



Odwieźli mnie Ann z Mario, którzy już mieli swoje plany na wieczór i przykro im było, że będę sama. Cóż, sama zrobiłam sobie Walentynki. Na początku spaliłam kolejną kopertę od tajemniczego wielbiciela, chociaż on nie zapomniał o święcie zakochanych. Nie otwierałam jej nawet, nie interesowało mnie co było w środku. Później znalazłam już jakiś czas temu otwartą butelkę pysznego wina. Zmyłam makijaż, ubrałam się w dres i nałożyłam maseczkę.

Kieliszek wina i jakieś romansidło w telewizji. Z każdym pocałunkiem pary było jednak ze mną gorzej. Bo pragnęłam być kochana jak ona. Tak bardzo pragnęłam miłości. Chciałam wierzyć, że ona istnieje. Z Marco miałam chociaż jej pozory. Spojrzenia, dotyk, pocałunki. Przy chociażby Ann i Mario wiedziałam jednak, że to nie jest prawdziwe. Przy ich uczuciu widziałam jak nasza próba bycia małżeństwem była nieudana. Może za to lepiej sobie radziliśmy w byciu…sobą. Bo nie musieliśmy się kochać, żeby móc siebie poznać. Poznałam inną stronę siebie, dzięki niemu. A jednocześnie tak bardzo pragnęłam jego miłości. Jego dotyku, dotyku jego nagiego ciała tuż przy moim. Tylko i aż, miłości w każdej możliwej postaci. Ale on nie mógł mi jej dać.
I zaczęłam płakać. Tak z bezsilności. Na samym początku Marco kazał mi nie myśleć zbyt wiele. Próbowałam przypomnieć sobie moje obawy z tamtego czasu. Ale one były teraz niczym. Kiedy się zakochałam. Podeszłam do wielkiego okna, z którego widziałam panoramę miasta. Iduna w oddali była jasno podświetlona, ludzie jeszcze spacerowali. No tak, walentynkowy wieczór.
Otarłam szybko rękawem łzy, kiedy usłyszałam przekręcanie zamka w drzwiach. Marco wszedł po cichu i odłożył torbę przy wejściu. Poruszyłam się, przez co on chyba trochę się przestraszył.

-Nie śpisz jeszcze?
-Nie, film niedawno się skończył.
-Wezmę prysznic, bo chyba cuchnę pubem. Poczekasz na mnie?
-Tak, jak zawsze –odpowiedziałam posępnie i znów wtopiłam wzrok w piękny widok. Gdy zamknął się w łazience u góry poszłam do garderoby. Zdjęłam dres, odłożyłam go na półkę i ubrałam piżamę będącą sukienką z rękawem trzy czwarte do kolan. Miała nadruk Myszki Minnie z napisem „I’m sleepy”. Dochodziła północ, więc darowałam sobie walentynkową niespodziankę z bielizną. Zaciągnęłam rolety, poszłam jeszcze na dół umyć zęby.

Marco przestał się myć. W tym samym czasie usiadłam na łóżku, zapaliłam lampkę nocną i zaczęłam pleść sobie warkocza, żeby przez sen włosy nie poplątały się jeszcze mocniej. Przykryłam sobie delikatnie bose stopy kołdrą. Kilka chwil później drzwi łazienki się zamknęły, a w korytarzu usłyszałam kroki bosych stóp. Akurat wiązałam gotowego warkocza, kiedy blondyn stanął w drzwiach sypialni ubrany jedynie w szare, luźne spodnie od piżamy z wielkim bukietem białych róż w ręku, oplecionych różową wstążką. W tej samej dłoni, zahaczona o jego palec wisiała biała torebka prezentowa z nadrukiem różowych róż. Nie wiedziałam co powinnam była powiedzieć. Chyba miałam otwartą buzię, bo naprawdę mnie zaskoczył. Dokończyłam wiązanie gumki i zamrugałam oczami, chcąc się upewnić, czy to wszystko działo się naprawdę. 

-Już po północy –zaczął i spojrzał niepewnie na swoją wiązankę kwiatów.
-To..-zaczęłam, chcąc go upewnić, że mogę przecież przedłużyć Walentynki. Wszedł mi jednak w słowo, przez co nie mogłam dokończyć.
-Dzisiaj chyba powinniśmy świętować, dlatego… To dla ciebie –powiedział niepewnie i zbliżył się do łóżka. Od razu szybko się podniosłam i stanęłam tuż przy nim. Odebrałam ciężki, ale za to niesamowicie piękny bukiet. Spojrzałam prosto w jego oczy. Był taki niepewny, zamyślony.
-Dziękuję. To nic, że już po północy, cieszę się, że pamiętałeś..
-To nie na Walentynki. To beznadziejne, komercyjne święto. Dzisiaj jest tylko nasze –powiedział i odłożył torebkę z prezentem na moją szafkę nocną.
-Jakie?
-Piętnasty luty. Sześć miesięcy za nami, sześć przed. Wiem, że było czasem ciężko i nie jestem dla ciebie wymarzonym facetem ale… Może jak to się wszystko skończy, może kiedy nie będzie obrączek, kiedy spojrzysz na mnie tylko jak na przyjaciela będę trochę lepszy. Dzisiaj jednak nie jesteśmy przyjaciółmi. Dzisiaj jestem po prostu twoim mężem. Mężczyzną, który zmusił cię do tego wariactwa ale chce też, żebyś była szczęśliwa.
-I tak jest. Dziękuję, Marco –szepnęłam i położyłam kwiaty na fotelu. Odwróciłam się do niego i zbliżyłam na tyle na ile mogłam. Dotknęłam delikatnie jego ust. Pachnął tak pięknie, świeżo. On położył dłonie na mojej pupie i zachłannie pogłębił mój pocałunek. –Poczekaj, włożę je do wazonu.
-Nie teraz –odpowiedział pewnie, jakby jego sugestia była ostrym, pewnym zakazem. Na potwierdzenie swoich słów wsunął ręce pod moją sukienkę i ścisnął mocno pośladki. Ustami zaczął całować i przygryzać skórę na mojej szyi. Westchnęłam cicho, a po moim ciele przeszły ciarki. Chwilę później byłam już bez koszulki, kładziona na łóżku, zapatrzona w jego przepiękną twarz, wzrok przepełniony pożądaniem, ogniem, głęboką czernią.
-Marco..-szepnęłam, czując jak naprawdę potrzebuję jego bliskości. Zaczęłam zsuwać stopami jego spodnie. Na swoim brzuchu poczułam jak jego usta wykrzywiają się z uśmiechu. Nie przestał jednak swoich słodkich pieszczot i przesunął się pocałunkami w górę na moje piersi. –Proszę..
Nic nie odpowiedział, odsunął się trochę i spojrzał w moje oczy. Nie byłam pewna ile to trwało, ale on sam przerwał ten moment. Odrzucił do tyłu głowę głośno sapiąc, a ja ścisnęłam mocno jego kark, czując moje upragnione, błogie wypełnienie. I nie chciałam już myśleć. Ja po prostu tego potrzebowałam. Potrzebowałam Marco, pożądałam tego mężczyzny, bliskości, dotyku i pocałunków. Teraz i zawsze. Nawet po tym, kiedy mieliśmy rozstać się w sierpniu, za sześć miesięcy.
I stało się dla mnie jasne, że będę musiała odejść na zawsze. Że nie dam rady stawić mu czoła, spojrzeć tak bez uczuć, z czystą przyjaźnią. I będzie mi ciężko dalej spotykać się z Ann, Mario, co dopiero Yvonne. Nauczyć się żyć na nowo po raz trzeci. Bez Marco, duszy, serca…
Gubiłam się czasem sama w sobie, we własnych zeznaniach. Byłam skłonna go tak samo zabić za Walentynki, jak zrobić wszystko czego by tylko zapragnął za to, że pamiętał o naszej „półrocznicy”. Raz chciałam stać przy garnkach pół dnia, żeby ugotować mu pyszny obiad, innym razem tym samym nożem i wszystkimi innymi w niego rzucić. I kiedy przy rozmowach z Mario narzekałam, że Marco jest strasznie sprzeczny, tak naprawdę byłam nie lepsza. Może byliśmy tacy sami? Zagubieni ale jednak szczęśliwi ze sobą. Najgorsze i najlepsze uczucie.

Mimo tych wszystkich sprzecznych uczuć najpiękniejszym było patrzenie na jego spokojną twarz, kiedy zasypiał. Jego długie rzęsy, trochę uroczych piegów, które stawały się coraz bardziej wyraźne. Usta wykrzywione w delikatnym, błogim półuśmiechu, urocze policzki, które miałam ochotę dotknąć. Spokojny oddech. I ręce, którymi zawsze mnie obejmował, dając bezpieczeństwo i szczęście.
Ucałowałam jego ramię i położyłam w tym samym miejscu swój policzek.

-Śpij już, skarbie, a nie, przyglądasz mi się –mruknął i delikatnie szczypnął palcami moją talię.
-Poprzyglądam ci się jak będzie jaśniej. To dobry plan.
-To dziwne, kiedy mi się przyglądasz –stwierdził, nawet nie otwierając oczu. Skąd więc wiedział?
-Po porostu jesteś piękny. Kobiety już tak chyba mają, że lubią obserwować piękne widoki.
-Już ci kiedyś mówiłem. Bycie pięknym jest niemęskie. Piękna to jesteś ty.
-Ale jednak masz zamknięte oczy –zaśmiałam się i mocniej w niego wtuliłam. Poprawiłam naszą kołdrę i zamknęłam już oczy, czując nadchodzący sen. Zanim jednak zasnęłam mój mąż przemówił, bo przecież do niego zazwyczaj musiało należeć ostatnie zdanie. Jeśli miałoby być zawsze jak to, to mogłabym na to przystać.
-Nie muszę mieć otwartych, by ciebie podziwiać. 









~~~
Dzisiaj z serii krótkich, ale mam nadzieję, że tym razem nie chcecie mnie do końca tak zabić ;)
Jeny...Właśnie sobie zdałam sprawę, że przy publikacji 42 rozdziału będę już po maturze podstawowej i rozszerzonej z polskiego. W maju Wesele w sierpniu poprawiny.. 😂 A tak na poważnie, to cholerka, jak to zleciało!!!! Przy pierwszym opowiadaniu składałam papiery do liceum i bałam się czy mnie przyjmą.. Zaraz wam będę pisała jak to będzie ze studiami.. Historia zatacza koło..Ale nie czuję się gotowa za nic w świecie, po co komu w ogóle matura.... Zaczynam mantrę "będzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze".. Bo będzie, prawda? Musi być..  Po polskim jeszcze 4 egzaminy pisemne i 3 ustne.. 21.05 już będzie po wszystkim.. Trzymajcie kciuki zwłaszcza 10.05. (to wasz obowiązek jeśli przeczytaliście powyższy rodział (albo jakikolwiek istniejący), no sorry😁💋).
Powinnam w ogóle zacząć od podziękowań, bo przekroczyliśmy na liczniku magiczne 50.000 ❤️❤️❤️ Nie byłam pewna, czy to opowiadanie się przyjmie, czy sobie poradzi jak poprzednie, ale ta liczba już nie pozostawia nic do zastanawiania. DZIĘKUJĘ. Może nawet uda się dobić 100-tki?:) Serducho rośnie widząc, że czytacie i przychodzi coraz więcej czytelników, mimo że ta platforma powoli niestety jest na wyginięciu... Cudownie, że jesteście!
Jednocześnie bardzo dziękuję wszystkim za zaproszenia na Wasze opowiadania, jednak zajrzę dopiero na nie z czystym sumieniem jak będzie "po wszystkim" i będę mogła robić i czytać co mi się tylko podoba. Możliwe też, że będę miała zaległości na tych, co czytam na bieżąco, chociaż też zdarza się, że przeczytam w pociągu w drodze do szkoły, a potem, wierzcie mi, nie ma kiedy skomentować. W czerwcu na 100% wracam.
Dajcie znać, co sądzicie o rozdziale, możecie też kontynuować moją mantrę "będzie dobrze"💛 (Dziękuję za wszystkie piękne słowa pod poprzednim!)
A więc, z lekką obawą się żegnam i mam nadzieję, że pod kolejnym rozdziałem też będzie mi do śmiechu (takiego szczerego, nie przez łzy!)
A więc do następnego..
Ściskam Was mocno i uciekam powtarzać jeszcze do czego się da;)
Buziaki!! xx.

 

4 komentarze:

  1. HA! Pierwsza! Tego się nie spodziewałam!
    Żadnego Wesela nie będzie... ewentualnie jakieś Dziady.Ja tam powtarzam sobie "jakoś to będzie". "Będzie dobrze" też spoko opcja ;)
    Super rozdział, bez większych dramatów... Ale mam dziwne wrażenie, ze to cisza przed burzą ;)
    Czekam na koleje rozdziały, życzę weny...
    I niech w maju moc będzie z nami :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha dziękuję!! Również trzymam mooocno kciuki!!❤💪

      Usuń
  2. Ja chyba nigdy nie zrozumiem Marco XD No serio! On jest jakiś dwubiegunowy czy coś? Bo ja zbyt często odnoszę właśnie takie wrażenie... Mógłby się w końcu ogarnąć i powiedzieć szczerze Rose o swoich uczuciach. Ale z drugiej strony... Chyba właśnie to próbował robić, kiedy chciał zmienić długość trwania ich umowy - bo jak to inaczej wytłumaczyć? I może po prostu teraz się boi, że skoro ona się na to nie zgodziła, to tak naprawdę nic do niego nie czuje? Hmm, czyżbym jednak go trochę rozumiała? Ojej! No tak - Reus boi się, że Rosalie nic do niego nie czuje, że go nie kocha i że go zrani! Nie widzę innej opcji!!
    Jestem ciekawa, co dla nas przygotowałaś na następny raz. :D

    A co do kciuków - już obiecałam, że będę trzymać, a ja obietnic dotrzymuję. Buziaki! <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziś krótko, ponieważ mam trochę rodzinnych zawirowań.
    Marco! Ogarnij się, taką masz dziewczynę w rękach a dupe odwalasz! (Za przeproszeniem) Będzie płacz! (Ja wiem że będzie i że to ja będę płakać.) Co do matur! Trzymam kciuki! Przesyłam MOCNEGO kopa w tyłek! (hihihi a co... niech będzie też trochę za kare przed obiecywanym dramatem na zaś...) Będzie dobrze!Będzie dobrze! Będzie dobrze! i do następnego. Ściskam i przesyłam dużoo, dużo pozytywnej energii przed egzaminami.

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do komentowania!❤️ To bardzo motywuje do pisania kolejnych rozdziałów!