Marco dwa dni później już doszedł do siebie. Mogłam
odetchnąć, bo był zupełnie zdrowy. Nie kaszlał, nie kichał, nie bolało go nic a
nic. Pół salonu było zastawione wazonami z peoniami. Nie byłam do końca pewna,
co zrobię z dziesięcioma wazonami, które kupiła Ann w drodze do mnie, jednak
Marco stwierdził, że jeśli zostały metki to da im się je, jako prezent na nowy
dom. Kiedy moja przyjaciółka już przyjechała w sumie o niczym nie
rozmawiałyśmy. Wszystko co miało zostać powiedziane - zostało. Przyrzekła mi, że
nie powie nic Marco, póki ja nie uznam, że jestem na to gotowa. Wiedziała, że
nie jestem w łatwej sytuacji. I byłam jej wdzięczna, że rozumie, że jestem
szczęśliwa tu i teraz, tak jak jest, że mój związek bez wiedzy Marco o moim
uczuciu jest cudowny, a mi niczego nie brakuje. Ann-Kathrin wyleciała do Los
Angeles na kolejną sesję, przy okazji w nawiązaniu do jednej z naszych
pierwszych rozmów zaczęła mnie namawiać, żebym zgodziła się na sesję. Miał
robić ją profesjonalny fotograf, a zdjęcia nie miały być nigdzie udostępniane,
jedynie dla mnie. Propozycja oczywiście kusiła, jednak miałam jeszcze kilka
innych spraw na głowie, sesja pozostała daleko w planach.
Odbyliśmy krótką rozmowę na temat wizyty u jego
mamy. Cieszyłam się, że po prostu zrozumiał, że potrzebowałam rozmowy z jego
mamą i tylko tego. Obiecałam mu też, że postaram się być grzeczna, na co on
roześmiał się wesoło i pocałował mnie w policzek.
W poniedziałek rano pełna ekscytacji i nowych sił wstałam z
łóżka, nie czekając na Marco. Jedynie rzuciłam, że powinien wstać i się
pospieszyć, a sama popędziłam pod prysznic. Marco zadzwonił do swoich
fizjoterapeutów i nakreślił mój plan na zdobycie wiedzy, a przede wszystkim
rozpoznania w zawodzie. Na ten sam dzień mieliśmy zaplanowaną sesję w salonie
tatuażu. Byłam nieugięta w niezdradzaniu mu mojego planu, który częściowo
zmieniłam, jednak na lepsze. Miałam nadzieję, że mój projekt w myślach będzie
dokładnie oddany na papier przez Bena, znajomego Marco, który tak niesamowicie
zrobił jego tatuaż, mój z resztą także.
Przygotowałam dla siebie jeansowe spodnie, bluzkę z głębszym
wycięciem dekoltu w kształcie litery V. Zapakowałam też dokładnie torebkę i
większą torbę na stój sportowy, gdybym miała w razie czego przy czymś pomagać.
Zapakowałam długie, czarne, połyskujące getry do kostek i T-shirt klubowy
Marco, z jego autografem, którą kupiła mi Ann w dzień pierwotnej daty naszego
ślubu. Zapakowałam ją głównie dla niego, bardzo na to nalegał. Zapewne chciał
się pochwalić żoną, jednak nie miałam do tego najmniejszych pretensji. Włożyłam
też adidasy, które bym przebrała, zamiast wchodzić na salę treningową w
skórzanych botkach na obcasie. Nie chciałam być wyśmiana już na starcie.
Kiedy już się umyłam, wysuszyłam i rozprostowałam włosy,
przebrałam się w wybrany strój i zrobiłam delikatny makijaż, praktycznie, żeby
nie rzucał się w oczy. Zbiegłam na dół, żeby zrobić nam pożywne śniadanie.
Słyszałam, że Marco był jeszcze pod prysznicem, więc to chyba ja miałam takie
dobry czas. Zrobiłam dla nas jajecznicę z pieczarkami i usmażyłam bekon. Do
tego pokroiłam awokado. Idealne śniadanie białkowo-tłuszczowe, byłam jednak
wspaniałym kucharzem. Zrobiłam dla Marco zieloną herbatę, sobie zaparzyłam kawę
w ekspresie, który w jakiś magiczny sposób już się nie zacinał i nie robił mi
żadnych figli. Kiedy ustawiłam już wszystko na kuchennej wyspie akurat po
schodach zbiegł Marco.
-Co tak pięknie pachnie od rana?
-Peonie –uśmiechnęłam się i przywitałam się z nim czułym
buziakiem w usta. Marco nieoczekiwanie przyciągnął mnie bliżej do siebie,
pogłębiając pocałunek.
-Stęskniłem się za tym. To chyba najgorsza rzecz, która mnie
irytowała, kiedy chorowałem.
-Uwierz, że mi też.
-Nie peonie –westchnął i odsunął sobie krzesło. –To
moje?-zapytał, na co kiwnęłam twierdząco głową.
-Ja?
-Myślałem na początku o śniadaniu ale ty pachniesz
najpiękniej. –zaśmiał się i nałożył porcję jajecznicy na widelec. Kiedy wziął
kęs, z jego ust wydobył się pomruk. –Pyszne, skarbie. –oświadczył i ucałował
mnie w policzek. –Podekscytowana?
-Tak. Bardzo! Najpierw zobaczę gdzie trenujesz, obiad na
mieście, spacer i tatuaż. To chyba mój ulubiony dzień.
-Możemy też mieć ulubioną noc.
-Nie, bo tatuaż będzie w ryzykownym miejscu, a ty nie
powstrzymasz rąk.
-Od kiedy robisz tatuaż na tyłku?
-Jesteś straszny, Marco Reusie. Jedz to śniadanie. Nie chcę
się spóźnić.
-Czyli podekscytowana. Dzisiaj też wraca nasz rozbitek.
-A, samochód! Umówiłeś godzinę?
-Odwiozą samochód do garażu, odbierze Melanie jak będzie tu
na spacerze z Mią. Przekaże mi kiedyś.
-Możemy ją tu zaprosić, podobno mnie nie lubi, to może jest
okazja?
-Widzę, pani Reus, że dzisiaj ma pani nastrój „na podbój
świata”? To może jeszcze skoczymy do mojej mamy?-roześmiał się i nadział na
widelec kawałek awokado.
Uwielbiałam takie poranki, kiedy obojgu nam dopisywał humor.
Miałam wtedy świadomość, że nic nie stanie nam na przeszkodzie tego dnia. Dobra
energia starczała nam na długo, a jak zostawało coś zwykle na wieczór, to Marco
nie pozwolił tej energii się zmarnować. Dzisiaj, przynajmniej ja, musiałam spożytkować
energię na robienie tatuażu i staranie się słuchać jak najuważniej słów
fizjoterapeutów. Przy tym wszystkim wiedziałam, że będzie ze mną Marco. To mnie
napawało dodatkową energią i motywacją.
Zebraliśmy wszystkie nasze potrzebne rzeczy i pojechaliśmy
na parking.
Jak mi wytłumaczył po drodze Marco, treningi odbywały się w
Brackel. Były tam duże boiska, a także budynek z siłownią i kompleks
rehabilitacyjny. Zostałam też uprzedzona, że na parkingu czają się paparazzi. I
nie mylił się. Już kiedy podjeżdżaliśmy pod ośrodek jeden paparazzi stał na
drodze i robił zdjęcie. Parking też był olbrzymi, wydawało się, że miejsce jest
dla każdego, i nawet dla nieprzewidzianych gości.
-Skąd taka wielka powierzchnia?
-To było kiedyś lotnisko.
-Och, to dlatego.
Zaparkowaliśmy. Nie czekałam, aż Marco obejdzie samochód i
mi otworzy drzwi.. Nie byłam też pewna, czy w ogóle by to zrobił. Poszedł za to
do bagażnika i wyjął nasze torby. Nie chciał mi dać mojej, jednak po chwili
negocjacji i przekonywania, że wcale nie jest ciężka, udało mi się ją dostać. Byliśmy
jeszcze trochę przed czasem. Uśmiechnęłam się, kiedy zobaczyłam pod drzwiami do
ośrodka treningowego młodych fanów, którzy poubierani byli w koszulki i założone
mieli na nie grube bluzy polarowe.
-Jeny, jakie to kochane! –uśmiechnęłam się i pociągnęłam
Marco szybciej do nich.
-Po prostu sobie stoją.
-Przyszli tu specjalnie dla ciebie! Trochę uśmiechu.
-A ja przyszedłem specjalnie na trening –westchnął.
-Żartujesz chyba? Gdzie się podział twój dobry nastrój,
pobiec po Snickersa? Gwiazdorzysz.
-Chciałem być wcześniej, żeby móc cię przedstawić.
-Beze mnie nie zaczną. Idź do nich, to dzieciaki
–uśmiechnęłam się i usunęłam się na bok, kiedy Marco podszedł z uśmiechem do
swoich fanów.
Byli to rodzice z trójką dzieci. Chłopak koło szesnastu lat,
chłopiec może z dziesięć i dziewczynka, może pięcioletnia o przepięknych
kręconych loczkach. Wszyscy trzej panowie ochoczo mówili coś do Marco, na co on
uśmiechał się i dziękował. Kobieta wyjęła swój telefon i robiła im po kolei zdjęcia.
Nie zauważyła, kiedy jej córka wymknęła się prosto do mnie.
-Dzień dobry. Wie pani, że ma pani tak samo na imię jak
ja?-zapytała zaczepnie, ale też z wielką ciekawością. Uśmiechnęłam się od razu,
miała przeuroczy głosik.
-Też Rosalie? No to piątka! –powiedziałam i wystawiłam rękę,
choć nie byłam pewna, jak powinnam rozmawiać z takimi dziećmi. Ona jednak
szczęśliwa przybiła mi piątkę, a potem jeszcze żółwika.
-Tak naprawdę, to jestem Isabella Rosalie Mayer.
-Ale Rosalie się liczy.
-Tak też myślałam –westchnęła i zadarła wysoko głowę,
spoglądając na mnie. –Ale ty jesteś ładna. Mój brat pokazywał mi cię w gazetach
i powiedział, że mu się podobasz.
-To miłe ze strony twojego brata. Ty też jesteś śliczna.
Masz bardzo ładne włosy.
-Po mamie, tej która mnie oddała –wytłumaczyła z posępną
miną. Mnie coś zatkało i kompletnie nie wiedziałam co powiedzieć. –Ale ta mama
jest dużo fajniejsza. I lubię braci. Nawet kocham! A ty masz braci?
-Nie mam –zaprzeczyłam zdecydowanie. Kątem oka zobaczyłam,
że jesteśmy obserwowane przez Marco i czekającą na nas rodzinkę.–Ale dobrze, że
masz rodzeństwo. Fajnie jest zawsze mieć z kim porozmawiać.
-Oni są strasznie denerwujący.
-Ale jak będziesz trochę starsza to już nie będą
denerwujący, sama to zauważysz –uspokoiłam ją i złapałam za rękę, żeby podejść
do reszty.
-A jak ty nie masz rodzeństwa to jest dobrze?
-Mam bardzo bliskich przyjaciół, którzy mi je zastępują
–odpowiedziałam, uśmiechając się. W tym samym czasie dotarłyśmy do reszty.
-No i masz Marco Reusa! –oznajmiła i okręciła się dookoła
własnej nogi. Przez to wszyscy się roześmialiśmy, nawet Marco, który podchodził
do tego dość sceptycznie.
-No i mam Marco Reusa –przyznałam jej rację, kiwając głową.
Marco w tym czasie złapał mnie za rękę. –Przepraszam, nie przywitałam się,
Rosalie..
-Ależ znamy! –rozpromieniła się kobieta i podała mi rękę.
Później podałam ją każdemu z osobna. Zupełnie nie zwracałam uwagi na czas, oni
zasługiwali na chwilę uwagi z naszej strony. Mała zażyczyła sobie jeszcze
zdjęcie ze mną, później zapozowaliśmy wszyscy razem, a tata dzieciaków zrobił
nam wszystkim razem zdjęcie. Później wymienił się ze mną, żeby mieli wszyscy
pamiątkę z Marco. Mama małej Isabelli poprosiła mnie jeszcze o wspólne zdjęcie,
przepraszając, że zabierają nam tyle czasu. Ustawiłam się do selfie obejmując
ją wolną ręką i uśmiechnęłam się do telefonu.
-Przepraszam, może nie powinnam się wtrącać w pani prywatne
sprawy, ale temat jest mi bardzo bliski –zaczęłam, odsuwając delikatnie kobietę
na bok. –Isabella powiedziała, że jest adoptowana i.. –westchnęłam, czując
coraz mocniej bijące serce. –Wiem jak tam było. I dziękuję, że pani się na to
zdecydowała i pokochała nieswoje dziecko. Uratowała ją pani.
-Całą trójkę, Rose –przyznała wzruszona. Ja również się
wzruszyłam i już nic nie powiedziałam, jedynie objęłam ją mocno.
-Jest pani supermamą.
-Dziękuję ci bardzo –uśmiechnęła się i wytarła szybko łzy,
żeby nie zobaczyły ich dzieci. A ja wpadłam na jeszcze jeden pomysł. Wyjęłam
swój telefon i otwierając notatnik poprosiłam głowę rodziny, żeby wprowadził mi
swojego e-maila. Chciałam im sprawić przyjemność i wysłać im przez agencję
Marco bilety na mecz. Bracia od razu się przytulili, potem do uścisku dołączyła
ich mama. Wyraz „dziękuję” pojawiał się aż nadto. Byłam szczęśliwa, że mogłam im
chociaż w jakiś sposób wynagrodzić to wszystko przez co przeszli.
Pożegnaliśmy się z nimi i weszliśmy do ośrodka. Ja jeszcze
odmachałam skaczącej niczym małpka Isabelli.
W korytarzu Marco się zatrzymał i złapał mnie za rękę.
-To było bardzo miłe, że postanowiłaś dać im bilety chociaż
wiesz, że to nie jest zbyt częste i nie powinniśmy..
-Oni byli wyjątkowi, Marco –przerwałam mu, spoglądając mu w
oczy. –Te wszystkie dzieciaki pochodziły z adopcji. Pokochali je, stworzyli
dom. Dali drugie życie, bo dom dziecka to jest.. Nie wspominam tego dobrze.
-Boże..-szepnął, jakby nie wierząc w moje słowa. To była
jedna z rzeczy, których nigdy mu o sobie nie mówiłam. Natychmiast zostałam
mocno przytulona, a moje usta zostały zaatakowane przez jego, nieznoszące sprzeciwu,
spragnione czułości, a zarazem chcące ją podarować.
-To był krótki okres. Ale te dzieci był tam dłużej,
wiedziałam, że muszę to zrobić. Wiem, że powinnam była zapytać o twoją zgodę..-powiedziałam,
przerywając pocałunek.
-O nic nie musiałaś pytać. Rozumiem już wszystko. Czemu mi
nie powiedziałaś?
-To by nic nie zmieniło.
-Chcę wiedzieć o tobie wszystko.
-Zdaję sobie z tego sprawę. Chodźmy już.
Pocałowałam go w policzek i dałam się poprowadzić
nowocześnie wyremontowanym korytarzem. Po obu stronach były wejścia do sal,
zauważyłam też szatnie i pokój dla załogi. Tam właśnie się skierowaliśmy. Marco
miał właśnie pukać, jednak w tym samym czasie wyszedł jeden z fizjoterapeutów i
uśmiechnął się do nas.
-Dobrze, że już jesteście. Rosalie, prawda? Benjamin Luft,
jestem fizjoterapeutą.
-Bardzo mi miło, Rosalie Reus –przywitałam się i uścisnęłam
mu rękę na powitanie. Mężczyzna był łysy, miał bardzo jasne, niebieskie oczy,
które jakby odejmowały mu lat, jednak na twarzy miał dużo mimicznych
zmarszczek, głównie koło oczu. Wydawał się być przyjazny, miałam nadzieję na
owocną pracę i naukę.
-A więc chcesz zobaczyć jaki to kawałek chleba, chodź,
omówimy wszystko w środku. Marco, możesz iść się przebrać –powiedział mu z
uśmiechem, jednak blondyn w ogóle się nie ruszył.
-Dasz sobie radę? –zapytał z troską i z czułością pogładził
kciukiem moją dłoń.
-Jestem dużą dziewczynką. Widzimy się niedługo
–odpowiedziałam i pocałowałam go w policzek. Chyba to go dopiero przekonało i
odszedł do szatni, życząc mi powodzenia i posłał mi swój szeroki, firmowy
uśmiech.
Pan Luft zaprosił mnie do swojego gabinetu. Okazało się, że
miał nadzór nad innymi fizjoterapeutami, coś jakby szef. Z tego co mi opisywał,
był bardzo doświadczony, pracował już w Anglii, Hiszpanii, aż w końcu wrócił do
Niemiec. Posypały się przy tym też nazwy klubów, dla których pracował. Jedynie
kiwnęłam głową sygnalizując, że rozumiem i podziwiam, jednak zupełnie się na
tym nie znałam. Przygotował już wcześniej dla mnie kilka broszurek i
podręczników, które powinnam wnikliwie przestudiować i zacząć się z nich uczyć.
Był jednak ciekawy jak w praktyce sobie radzę, więc zapytał, czy mam coś na
przebranie i oświadczył, że z jego pomocą przeprowadzę trening z Marco. To był
naprawdę mój dzień. Byłam bardzo szczęśliwa, pełna ekscytacji i endorfin.
Nie chciałam jeszcze wchodzić do pokoju dla fizjoterapeutów,
czułabym się dość dziwnie i niekomfortowo, więc stwierdziłam, że po prostu
przebiorę się w toalecie.
Na korytarzu czekał już na mnie z kartą i diagnozą lekarską
Marco. Minęło nas też kilku zawodników, bo mieli na sobie klubowe koszulki i
oglądali się na mnie ze zdziwieniem. Z panem Luftem przeszliśmy na „ty”,
większość do niego zwracała się po prostu Benji. Zajęci rozmową przeszliśmy do
końca korytarza i skręciliśmy w lewo, gdzie znajdowała się ogromna sala z
wieloma przyrządami do ćwiczeń, łóżkami i materacami. Marco akurat jechał na
rowerze elektrycznym, jednak zobaczył nas w lustrze i od razu się uśmiechnął.
Koło niego było jeszcze dwóch kolegów z klubu, których najprawdopodobniej nie
znałam. Była też rudowłosa fizjoterapeutka, ubrana podobnie do Benjego, w
błękitną koszulkę i czarne getry do połowy łydki. Podeszła do mnie i
przedstawiła się jako Anette. Szybko jednak wróciła do swoich obowiązków i
zajęła się dwoma pozostałymi piłkarzami.
-Marco, nadszedł twój czas! –zawołał ze śmiechem Benji,
przez co blondyn zszedł z roweru i podszedł do nas, głównie jednak spoglądając
na mnie z radością. –Dzisiaj jesteś
królikiem doświadczalnym, może być?
-Dla takiej pięknej pani z przyjemnością.
-A dowiem się, że jeszcze jakiejś takie teksty sprzedajesz,
to… -zaśmiałam i pogroziłam mu palcem. Benjamin roześmiał się z naszej wymiany
zdań i poklepał Marco po plecach.
-Kładź się młody na kozetkę.
Marco położył się na wysokiej kozetce i czekał, aż cokolwiek
z nim zrobimy. To mi się całkiem podobało.
Benji zaczął mi pokazywać, który mięsień został zerwany i
próbował zobrazować mięśnie, które powinniśmy wzmocnić. Wpadłam jednak na
pomysł, żeby to rozrysować, co nie było aż takie złe. Dostałam czarny flamaster
do ręki i miałam rozrysować mięśnie. Wzięłam nogę Marco i delikatnie ugięłam.
On obserwował mnie z uśmiechem, ja lekko drżącą ręką kreśliłam kreski i
półokręgi, zgodnie z uwagami Benjego. To nawet zwróciło uwagę zawodników,
którzy z rozbawieniem robili nam zdjęcia. Marco jedynie pokręcił głową i
pokazał im środkowy palec.
Zauważyłam, że za oknem odbywał się trening całej Borussii.
Musiałam porozmawiać z Marco, żebyśmy kiedyś na taki przyszli.
-Dobra, teraz Marco ugnie nogę –powiedział Benji, odbierając
ode mnie marker. Noga Marco miała naprawdę sporo nowych, artystycznych tatuaży.
Marco posłusznie wykonał polecenie, później napiął i zgiął kilka razy w
kolanie. Mogłam przez to zobaczyć cały mechanizm funkcjonowania mięśni i ich
oddziaływania. Naprawdę mnie to wciągnęło.
Mogliśmy zejść na materac, gdzie mogłam sama wykonać z
blondynem ćwiczenie. To jednak Marco miał problem, bo nie chciał położyć nogi
na moim ramieniu, gdyż stwierdził, że jest za ciężka. Chciało mi się
jednocześnie śmiać ale też go skarcić, dając kopniaka w tyłek, który naprawdę
dobrze prezentował się w treningowych spodenkach. W końcu jednak odpuścił i ta
cała wielce ciężka noga została ułożona na moim barku. Słuchałam instrukcji
Benjego, który kazał mi zwrócić uwagę na układ bioder i linii kręgosłupa. Sama
musiałam moimi uwagami skorygować jego położenie i kiedy uznałam, że jest już
poprawnie, zyskałam aprobatę Lufta. Ćwiczenie było dość intuicyjne i miałam
nadzieję, że nie zrobię Marco krzywdy. Delikatnie wstając musiałam unosić jedną
wyprostowaną nogę ku górze, drugą zaś dociskać do brzucha. Marco jednak widząc
moje skupienie i zaangażowanie posłusznie ćwiczył i pozwolił się wykazać, nie
zaczepiając mnie mniej lub bardziej.
Później zrobiliśmy jeszcze dwa ćwiczenia, które pokazał mi
Benjamin. W żadnym nam nie przerywał, chociaż wszystko uważne obserwował.
Miałam nadzieję, że to było dobrym znakiem. Zaprzestaliśmy na tych kilku
ćwiczeniach rehabilitacyjnych, z uwagi na to, że Marco powinien już zaczynać
ćwiczyć z większym obciążeniem. Głównie obserwowałam jak ćwiczy na sprzętach,
Benjamin tłumaczył mi ile czasu potrzebuje zawodnik na każdym ze sprzętów.
Wzięłam do torebki notes, więc notowałam wszystko co mi powiedział, począwszy
od rehabilitacji pooperacyjnej czy tak jak Marco, naderwania i zerwanie mięśni.
Opisywał też nowe technologie i urozmaicenia ćwiczeń za pomocą dysków i taśm o
różnych napięciach. Oglądałam akurat Marco na jednym przyrządzie, gdzie
trenował swoją kontuzjowaną nogę.
-A tutaj? Gdyby założyć taśmę na kolano, delikatnie próbować
je odwodzić? Marco by musiał utrzymać nogę, większe napięcie mięśni, mięśnie
brzucha, pleców? –zapytałam z ciekawością Benjego. Spojrzał na mnie z uznaniem
i poszedł po taśmy.
-Jakie napięcie pani chce, pani Reus? –zapytał pokazując mi
trzy kolory. Czerwony był słaby, zielony średni a niebieski mocny. O ile dobrze
zapamiętałam.
-Poproszę średnią, zieloną.
-Daj mocną –prychnął Marco, jakby urażony, że chcę go
oszczędzać.
-Pan, panie Reus tu głosu nie ma. Ja się tobą zajmuję, wiem
co robię.
-Nie mam najmniejszych wątpliwości, zawsze się pani mną
dobrze zajmuje, pani Reus –odpowiedział. Nie chciałam w tym słyszeć podtekstu.
Może byłam przewrażliwiona. Jednak to, że i Benjamin i Anette się zaśmiali, to znaczyło,
że miało podtekst.
Wzięłam moją zieloną taśmę i założyłam Marco na wysokości
kolana. Spojrzałam na Benjego, który pokiwał głową na znak, że się zgadza. Z
zadowoleniem odsunęłam się kawałek i poprosiłam Marco, żeby zaczął ćwiczyć, a ja
używając różnie siły, próbowałam odwieść jego kolano. Całkiem niezła zabawa. I
widok również niczego sobie. Benji stanął nad Marco i sprawdzał co jakiś czas
jak przytrzymuje kolano. Ja zwróciłam uwagę Marco a propos trzymania prosto
pleców i napinania brzucha. Po dziesięciu minutach stoper piknął głośno
sygnalizując koniec, a blondyn zrzucił ciężarek z hałasem. Zmęczyłam go!
Przybiłam sobie w myślach piątkę.
Na koniec został jedynie masaż, który na przemian
wykonywałam razem z Benjim. Miał podobne ruchy dłońmi do tych, które
wykonywałam na Karaibach, przy czym teraz mi dopiero wyjaśnił na czym one
polegają i na co oddziałują.
Nie byłam nawet świadoma, że w Brackel spędziliśmy całe dwie
godziny. Po masażu Marco został odesłany pod prysznice, a ja poszłam się
przebrać do łazienki. Akurat kiedy wyszłam na korytarz, wpadłam na zmęczonych
piłkarzy po treningu. Roman od razu mnie rozpoznał i ucałował w policzek. Nie
chciał mnie przytulać, bo jak stwierdził, był cały spocony. Zaprosił mnie z
Marco jednak do siebie do domu, podobno także Lisa chciała się ze mną spotkać
ale nie miała numeru telefonu. Dopadł mnie też Mario, który nawet nie
przejmował się, że jest spocony. Złapał mnie w pasie i okręcił dookoła.
-Jak poszło? Podobało ci się? Dałaś wycisk lamie?
-Bardzo mi się podobało. Nie wiem jak mi poszło, ale mam
wrażenie, że całkiem dobrze jak na pierwszy raz. Ulepszyłam jedno z ćwiczeń,
rysowałam Marco po nodze, żeby nauczyć się mięśni.
-Właśnie widziałem. Julian i Gonzo was nagrali na
Instagramie.
-Oh.. –westchnęłam, jednak zaśmiałam się, bo ta cała
sytuacja musiała wyglądać z ich perspektywy dość dziwnie.
-Dołączcie do nas na obiad. Wybieramy się niewielką grupką
do restauracji.
-Musiałabym pogadać z Marco, ale myślę, że to niezły plan.
-Spotkamy się i tak w szatni to mu powiem –powiedział z
uśmiechem. – Idź się przebierz, chyba, że tak dzisiaj paradujesz?
-Nie, właśnie miałam iść. Do zobaczenia?
-Pewnie.
Z uśmiechem poszłam do łazienki z moimi rzeczami i
przebrałam się w codzienny strój. Dobrze było choć na chwilę przerzucić się z
obcasów na adidasy. Rozpuściłam jeszcze kitka, przeczesując kilka razy włosy
palcami i poprawiłam błyszczyk na ustach. Kiedy wyszłam z łazienki na korytarzu
już nikogo nie było. Marco pewnie siedział jeszcze w szatni z kolegami. Chciałam
poszukać jakiejś ławki, na której bym mogła na niego poczekać, jednak zza drzwi
swojego biura wychylił się Benjamin.
-Rosalie, możesz na chwilę?
-Oczywiście –odpowiedziałam i skierowałam się w jego
kierunku. Zaczęłam się trochę denerwować, nie wiedziałam, co Benjamin chciał mi
powiedzieć. A jeśli zrobiłam coś źle?
-Usiądź, proszę –powiedział, wskazując na krzesło przy swoim
biurku. On sam zajął swoje miejsce za biurkiem i splótł dłonie. Usiadłam
niepewnie na fotelu.
-Czy coś się stało?
-Nie, nie. Wszystko w porządku. Jak rozmawiałem z Marco
zrozumiałem, że nie pracowałaś nigdy jako fizjoterapeuta?
-Nie, nie skończyłam też studiów. Zaczęłam prawo ale jednak
to nie to. Słyszałam, że nie potrzeba mieć ukończonych studiów, by mieć
uprawnienia w zawodzie, a w sumie przez Marco bardzo mnie to zaciekawiło.
-Dzisiaj można było to zauważyć. Jesteś bardzo bystra i
dokładna –stwierdził i uśmiechnął się ciepło. –Naprawdę mnie zaskoczyłaś przy
taśmie. Nigdy tak nie robiliśmy, a to dużo lepsza wersja. Powiem załodze, żeby
to uwzględnili.
-Bardzo mi miło.
-Nie chcę za bardzo cię chwalić, bo to dopiero pierwsze
podejście, ale nadajesz się do tego. Z kim byś chciała pracować? Sportowcy?
-Nie myślałam o tym, żeby sobie wybierać, najpierw
chciałabym zdobyć kwalifikacje i zdobyć warsztat.
-A pomijając warsztat?
-Chciałabym pracować z dzieciakami, mimo wszystko. To ważne,
żeby od najmłodszych lat wszelkie schorzenia były wykrywane i leczone.
-Ambitnie. Ale masz rację. Posłuchaj, ze względu na to, że
nie masz kwalifikacji nie mogę ci zaoferować pracy. Musisz najpierw się trochę
poduczyć, zdać licencję. Niedaleko Brackel mam własny ośrodek rehabilitacyjny
dla dzieci. Jeśli chcesz mogę ci zaoferować bezpłatne praktyki na trzy
miesiące. Będziesz na pewno cały czas pod okiem fizjoterapeuty, który będzie
cię nadzorował i uczył, myślę, że po tym śpiewająco sobie poradzisz na
egzaminach.
-Jeny.. Ja nie wiem co mam powiedzieć..-zaczęłam. Zupełnie
mnie zatkało. Nie przyszłam tu przecież, żeby zdobyć praktyki tylko jedynie
popatrzeć, tymczasem…
-Pracowałabyś w luźnych godzinach. Będziesz miała po prostu
pulę do zrobienia, ty byś decydowała kiedy przychodzisz, oczywiście wcześniej
umawiając się z kimś, z kim będziesz pracowała. Nie podejmuj na razie decyzji,
przemyśl. Weź od Marco mój telefon i w każdej chwili możesz dzwonić. Miejsce
dla ciebie jest.
-Bardzo dziękuję. Bardzo. Wiem, że to jest dla mnie ogromna
szansa. Chciałabym jeszcze porozmawiać o tym z mężem i na pewno się odezwę.
-Bardzo się cieszę. W takim razie mam nadzieję, że do
zobaczenia.
-Oczywiście. Do widzenia –odpowiedziałam ściskając mu rękę i
opuściłam jego gabinet.
Pod drzwiami stał już Marco. Spojrzał na mnie jedynie z
ciekawością, a ja nic nie mówiąc po prostu rzuciłam mu się na szyję jak mała
dziewczynka i zaczepiłam nogi o jego biodra. Uniósł mnie i oplótł dłońmi, żebym
nie spadła.
-Jak poszło? –zapytał uśmiechając się i pocałował mnie w
szyję, nawet mnie nie puszczając.
-Muszę z tobą porozmawiać, ale chyba mamy powód do
świętowania.
-Zatem idziemy świętować –odpowiedział, stawiając mnie na
podłodze. Złapaliśmy się za dłonie i ruszyliśmy w kierunku parkingu.
-Rozmawiałeś z Mario?
-Powiedziałem mu, że mamy już zarezerwowany stolik.
-Nie chciałeś spędzić trochę czasu ze znajomymi?
-Teraz tym bardziej nie, kiedy moja żona mówi, że jest powód
do świętowania.
Przeszliśmy do naszego samochodu. Z oddali pomachałam Mario
i André. Właśnie, André… Chyba ta przyjaźń zupełnie już przestaje istnieć.
Wsiadłam do samochodu i zapięłam pas. Byłam naprawdę
szczęśliwa. Zapomnieliśmy nawet schować toreb do bagażnika, więc po prostu rzuciliśmy
je na tylne siedzenia.
-Powiedz mi szczerze, co po tym sądzisz?
-A jak myślisz? –zapytał się uśmiechając i spojrzał na mnie,
oderwawszy spojrzenie od jezdni.
-W miarę dobrze?
-Kochanie.. –zaśmiał się pod nosem i przeniósł swoją dłoń na
moje udo. Zaczął je delikatnie ściskać i ugniatać. –Miałem przez ciebie problem ze spodenkami.
-Zły rozmiar?
-Był dobry ale przez ciebie stały się cholernie ciasne. Nie
zauważyłaś? –zapytał, śmiejąc się szczerze.
-Nie, nie zwróciłam na to uwagi. Ale to chyba znaczy, że ci
się podobało.
Zatrzymaliśmy się na światłach. Marco wykorzystał tę
sytuację i nachylił się do mnie, żeby złożyć czuły pocałunek na moich ustach.
-Bardzo. Pomijam, że po prostu reaguje na twój dotyk, ale
to, że nie widziałaś, to tylko wskazuje na twój profesjonalizm. Jestem z ciebie
dumny. I dałaś mi niezły wycisk z tą taśmą. I elegancki tatuaż na nodze. Może
sobie go zrobię dzisiaj, co? –zaśmiał się i spojrzał na mnie z czułością.
-Naprawdę jesteś dumny?
-Oczywiście. Poradziłaś sobie wspaniale.
Dwadzieścia minut później dotarliśmy pod przepiękną
restaurację. Nie chciałam pytać ile trzeba płacić za posiłek, jednak lokal nie
wyglądał na tani. Marco otworzył mi drzwi, a od razu nami zajął się kelner.
Usiedliśmy przy najbardziej oddalonym stoliku od reszty sali, gdzie mogliśmy w
spokoju porozmawiać, ciesząc się prywatnością. Kelner przyniósł dla mnie
przepyszne wino, Marco zamówił dla siebie kawę. Ku mojemu zaskoczeniu, mój
kochany mąż bardzo się ucieszył z sukcesu. Nie chcąc robić zamieszania po
prostu ucałował mnie w dłoń i stwierdził, że z pewnością doskonale sobie
poradzę. Ucieszył się z elastycznych godzin pracy. Wiedziałam i obiecałam mu z
resztą, że nasz związek przy tym nie ucierpi.
Nie mogłam się doczekać wspólnego wstawania, szykowania się
do wyjścia, zamieszania w łazience. Marco stwierdził, że będzie mnie zawsze
odwoził, w końcu było to po drodze do ośrodka treningowego. I również ucieszył
się, że będę współpracowała z dziećmi. Chciałam się zapytać, czy to nie dla
tego, że nie będzie zazdrosny o robienie masażu innym facetom. Ale darowałam
sobie, bo nie musiał tylko potwierdzać oczywistości. Był zazdrosny, temu się
nie dało zaprzeczyć. Mimo to był dla mnie idealny. Zamówił nam oboje comber
jagnięcy i był naprawdę pyszny. A żeby uczcić moje praktyki zamówiliśmy jeszcze
po kawałku tortu malinowo - bezowego z lodami miętowymi. Byłam w niebie.
Rozmawialiśmy praktycznie o wszystkim i niczym. Problemy zostawiliśmy na bok.
Dzisiaj nie miały prawa istnieć. Dowiedziałam się też sporo o Benjaminie, który
był bardzo szanowany w branży i rekomendacja z jego gabinetu podobno była czymś
wielkim i niesamowitym.
Do studia tatuażu mieliśmy jeszcze sporo czasu. Nie chciało
nam się wracać do domu, pogoda była odrobinę ładniejsza, wyszło słońce, więc
zdecydowaliśmy się na spacer ulicami Dortmundu. O dziwo nas nie zaczepiano, ani
nie proszono Marco do zdjęć. Robiliśmy sobie wzajemnie za to pełno zdjęć,
głównie wspólne na tle miasta. Poniosło nas aż do parku, w którym przecież
rozstaliśmy się na moście, czy też zamierzałam przespać pierwszą noc. Było w
nim tyle wspomnień. Naprawdę lubiłam tam przychodzić. Zwłaszcza z Marco,
trzymając jego dłoń, wiedząc, że wszystko jest w porządku, na swoim miejscu.
***
W salonie Bena zarezerwowaliśmy sobie cztery godziny. Nie
wydawało mi się, że spędzimy aż tyle czasu na tatuażu, jednak chciałam, żeby
tatuaż był dokładnie taki, jaki sobie wymarzyłam. I dopóki projekt nie będzie
się zgadzał z moim wyobrażeniem, nie usiądę na fotel. Bałam się bólu, miejsce
było jeszcze bardziej wrażliwsze niż to z ważką, jednak był ze mną Marco. To
mnie pokrzepiało.
Kiedy weszliśmy do salonu, Ben był jeszcze zajęty klientem,
któremu robił coś dużego na klatce piersiowej. Przywitał nas z uśmiechem i
poprosił, żebyśmy poczekali na kanapach. Podeszła do nas za to jego
współpracownica i zapytała, czy chcemy coś do picia. Ja poprosiłam o zieloną
herbatę, Marco wodę. Trochę się stresowałam, czułam się jak przed wizytą u
lekarza.
-Zdradzisz mi już co byś chciała? –zapytał mnie łapiąc za
dłoń. –Nie mogę przestać o tym myśleć, odkąd powiedziałaś mi, że chcesz tatuaż
i ma on być związany ze mną.
-No dobra. Ale tylko trochę.
-Będę zadowolony z trochę.
-W porządku. To będzie motyw kwiatów –oznajmiłam, na co
Marco uśmiechnął się i objął mnie ramieniem, przyciągając do siebie.
-Pasują do ciebie kwiaty. Piękne, delikatne i niezwykłe. Jak
ty.
-Kochany..-westchnęłam i pocałowałam go w policzek.
-Ale bez sensu umówiliśmy się do Bena. To Eva ma lepszy
zmysł do kwiatów. Poczekaj –oznajmił i wstał, żeby poszukać dziewczyny, która
zaproponowała nam picie. Nie byłam do tego przekonana, głównie dlatego, że nie
widziałam żadnych jej prac, a tatuaż autorstwa Bena już nosiłam. Jednak Marco
znał się na tym i postanowiłam uwierzyć mu na słowo. Chwilę później Marco
wyszedł z zaplecza z niską dziewczyną o czarnych włosach zaplecionych w
warkoczyki z pięknymi, zielonymi oczami.
-A więc kwiaty! Mam czas, klient nie mógł teraz przyjść, a
byliśmy umówieni na plecy, więc mamy naprawdę full czasu. –uśmiechnęła się do
mnie szczerze. –Jestem Eva. Rose, prawda? Widziałam cię ostatnio wszędzie w
gazetach. Całkiem nieźle wyglądałaś.
-Zgadza się i dziękuję –zaśmiałam się i podałam jej dłoń.
Chyba nawiązałyśmy nić porozumienia. Wydawała się naprawdę miła.
-Chodź do stanowiska, zobaczymy, co uda się zrobić.
Przeszłyśmy na wysokie krzesła. Dostałam kartkę i długopis i
próbowałam moim niezdarnym rysunkiem przekazać mój pomysł Evie. Wyjęłam też z
torebki ususzony kłos i kilka urwanych liści peonii. Dziewczynie bardzo się
spodobał mój pomysł. Zaproponowała zmianę miejsca kłosa z liśćmi, których też
zaproponowała odrobinę więcej. Podwinęłam też bluzkę, żeby mogła zobaczyć jak
to miejsce ma się do mojej ważki. Przez to projekt odrobinę się powiększył
przez trzy malutkie pąki kwiatów i jedną malutką, symboliczną stokrotkę, żeby
oba tatuaże wyglądały jak jedna całość. Byłam przekonana. Eva nakreśliła
przepięknie całość tatuażu. Byłam zachwycona jej talentem rysowania kwiatów.
Marco naprawdę się nie mylił. Były wyjątkowe, jak żywe. Ona jednak twierdziła,
że to tylko bazgroły na brudno.
Zawołałam Marco z kanapy, który naprawdę był cierpliwy i dał
mi czas, a także czas swojej ciekawości, dopóki nie dojdę do porozumienia z
Evą. Stanął za moimi plecami i spojrzał na rysunek. Patrzyłam uważnie na jego
reakcję. Uważnie wszystko oglądał, jednak widziałam już, że mu się podobało.
Objął mnie dłońmi w talii i schylił się, żeby położyć mi brodę na ramieniu.
-Pasujecie do siebie –powiedział i pocałował mnie w
policzek. –Musisz go zrobić.
-To jeszcze nie jest ostateczna wersja. Musimy zrobić
odbitki roślin, listków na pewno z dziesięć, kłos to tyle ile się da, dopóki
się nie rozczapierzy –wyjaśniła Eva.
-Jaki kłos –zmarszczył brwi, jednak uśmiechnął się leniwie i
cholernie seksownie, kiedy zobaczył znajomy kłos, który wyciągnął mi z włosów
po naszej cudownej nocy na łące. –Jesteś najbardziej sentymentalną istotą jaką
znam. –stwierdził i pocałował mnie szybko w usta.
-To źle?
-Nie. Podoba mi się to. Od początku wiedziałaś, że go
chcesz?
-Tak –potwierdziłam z uśmiechem. Eva wstała z krzesła i
powiedziała, żeby Marco na nim usiadł. Sama poszła na zaplecze bawić się w
odbitki.
Przeszliśmy jednak z Marco na kanapę, na którym wygodnie się
rozsiedliśmy i przytuliliśmy. Tak po prostu. Nic już nie mówiliśmy. Schyliłam
się jedynie po nasze napoje.
-Denerwujesz się?
-Trochę. W sumie niby bardziej, bo to jeszcze wrażliwsze
miejsce, z drugiej mniej, bo to nie pierwszy raz.
-Wychodzi na zero.
-Nie, plus. Minus razy minus daje plus. Gdzie byłeś na tej
lekcji?
-Pewnie na boisku –roześmiał się i pocałował mnie w szyję,
później w ucho. –Gdzie go chcesz?
-Na boku. Zacznie się pod ważką i pójdzie na boku, skończy
się koło piersi.
-Uh.. Dobrze, że tego nie robi Ben. Nie pozwoliłbym mu.
-To dobrze. Chyba bym się czuła dziwnie gdybyś pozwolił. A
miejsce? Też mam twoją aprobatę?
-Tak. To bardzo seksowne miejsce –zaśmiał się i przejechał
dłonią po moim brzuchu. –Zawsze jak będzie za bardzo bolało będziemy robić
przerwy. Poza tym, będę koło ciebie.
-Na to liczę. Chodź, są odbitki –powiedziałam, zauważając
wychodzącą Evę z kilkoma kalkami pokrytymi fioletowymi odbitkami przyniesionych
przeze mnie listków i zboża.
Stanęliśmy przed nie lada decyzją. Wszystkie wzory były
bardzo precyzyjnie odbite i cieszyłam się, że nawet delikatne żyłki w listkach
się zachowały. Eva powyginała je w różne strony, podobnie zboże. I odbitek
naprawdę było dużo. Zerwałam dobre liście, bo w wielu rozmiarach, co ułatwiło
nam przypasowanie do wzoru. Zdziwiłam się, kiedy Marco dopasował wszystkie
listki oraz uznał, że zboża powinny być trzy pomniejszone i wybrał trzy różne
odbitki. Nie musiałam nic mówić. Było idealnie. Wszystko ze sobą współgrało,
kwiaty peonii były kwitnące, moja cała znajomość z Marco. Były związane z moim
zakochaniem i zawsze będą przypominać o tym pierwszym, nieznanym mi uczuciu. Chciałam,
żebym na zawsze taką relację zapamiętała i to, co właśnie przy tych kwiatach
sobie uświadomiłam. Mała stokrotka, zakryta w pewnej części nieśmiało wychylała
się zza płatków peonii. Wyobraziłam sobie, że to jedna z tych z przeprosinowego
bukietu. Podobnie jak peonie utkwił w moim sercu, bo stokrotka pokazywała
delikatność Marco, jego wnętrze, wrażliwość i niepewność. Przy tym przypominała mi o problemach, które są
nieuchronne, ale swoją wielkością przywracała wiarę, że uczucie jest od niej
znacznie większe i silniejsze. Kłosy mówiły same za siebie. Niczym pochylone przez
podmuch wiatru były dla mnie znakiem ulotności wspomnień, biegu czasu. A ja nie
zamierzałam zapominać. One były dla mnie znakiem chwil, przeżytych
spontanicznie, których wcześniej bym nie zrobiła. A jak wiele ich było. W
dodatku przypomnienie naszej cudownej nocy, przekroczenia granic, wyzwolenia,
bezkresu, szczęścia, zapomnienia. I niezależnie co przyniesie przyszłość, te
chwile niczym tatuaż obiecałam sobie zapisać w sercu i umyśle wiedząc, że
niemożliwe nie istnieje.
-Rose? Co uważasz? –zapytała Eva spoglądając na mnie.
-Jest perfekcyjnie. Nie umiałabym ułożyć tego lepiej.
Dziękuję kochanie –z uśmiechem stanęłam na palcach i złożyłam długi pocałunek
na jego ustach.
-Dobra, zajmę się rysowaniem i naniesieniem tego do reszty.
Musicie jeszcze poczekać. Wystarczająco macie wody? Chcecie coś do jedzenia?
Mam jakiś batonik.
-Wszystko mamy, dziękujemy –odpowiedział za nas Marco i znów
wróciliśmy na naszą kanapę.
***
Usiadłam na dużym łóżku, a Eva zasłoniła nas długą kotarą,
oddzielając od Bena i jego klienta, którym już się przedłużało, a Ben zaczynał
marudzić i śpiewać sobie pod nosem z nudów. Było to rozbrajające, Eva jednak
miała nadzieję, że ściana z materiału odetnie też jego fałszowanie. Niestety
tego jeszcze nikt nie opatentował. Rysunek z wkomponowanymi, wytłoczonymi
roślinkami był niesamowity. Musiałam się rozebrać od pasa w górę, żeby móc
idealnie dopasować wzór no i go wytatuować. Marco na początku się spiął, bo
zaczęło mu przeszkadzać, że moje piersi widziała także kobieta. Przewróciłam
tylko oczami i patrzyłam w lustro, kiedy Eva przymierzała się do naklejenia
kalki z tuszem. Marco też się poczuwał do tego tatuażu. Patrzył krytycznym
okiem na wszystkie odległości między ważką a kwiatami, na wysokość i oddalenie
od piersi. Dopiero po dwudziestu minutach doszliśmy do ideału. Rysunek został
odciśnięty na odkażonej skórze, a ja już byłam cała w miłości. O takim właśnie
marzyłam. I wbrew pierwszemu projektowi, peonie okazały się niezwykłe i
idealne. W ostatniej chwili kupił mi peonie, które pokochałam w ułamku sekundy.
To był zdecydowanie nasz tatuaż. Zawsze będzie mi przywoływał go na myśl, nie
ważne jak potoczy się los. Wiedziałam, że do końca życia będę mu wdzięczna,
Marco był osobą wyjątkową. Chciałam, żeby też przez ten tatuaż to zrozumiał.
-To jak, gotowa? –zapytała Eva, przysuwając sobie fotel do
łóżka, na którym się położyłam.
-Chyba tak.
-Dobrze, że nie masz wypełnienia w kwiatach, bo wtedy by
było koszmarnie. Tak będzie tylko trochę koszmarnie.
-To brzmi lepiej.
-O wiele. Plecami do mnie i połóż się wygodnie. Jeśli chcesz
jakąś poduszkę to powiedz teraz, chciałabym zrobić na razie pierwszy zarys za
jednym razem.
Położyłam się jak poleciła. Ku uciesze Marco, przodem do
niego. Już widziałam jego spojrzenie, które plątało się między moimi oczami a
dekoltem. Poprosiłam o małą poduszkę pod głowę, żebym mogła się położyć równo i
nie musiała się wiercić. Blondyn poszedł po nią i szybko wrócił.
Usiadł koło mnie i od razu złapał mnie za rękę. Pierwsze
ukłucie nie należało do przyjemnych. Zacisnęłam powieki i mocniej ścisnęłam
jego dłoń. On przystawił moją rękę do swoich ust i złożył na niej czuły
pocałunek. Dało mi to odrobinę odprężenia i relaksu. Skupiłam całą swoją uwagę
na nim. Widziałam, że też kontrolował pracę Evy. Chciał, żeby wszystko było
idealne.
-Wiecie, że tak naprawdę peonia jest uważana za królową
kwiatów? W Chinach jest bardzo ceniona, była najważniejszym kwiatem w ogrodzie
króla, przynosiła podobno szczęście i zdrowie.
-To dobrze, chociaż dla mnie ma inne znaczenie. W sumie, nic
w tym tatuażu nie jest przypadkowe. Skąd znasz się na symbolice kwiatów?
-Jestem z wykształcenia florystką. Potem robiłam zaocznie
ASP na rysunku, a wylądowałam w tatuażach u Bena.
-Też chciałam umieć rysować.
-Kwestia wprawy i dobrego nauczyciela –wzruszyła ramionami,
skupiona nieprzerwalnie na swojej pracy.
-I talentu. Naprawdę Eva. Ja już widzę jakie to będzie
piękne.
-Pochwalisz jak wyjdzie. Teraz nie zapeszamy –uśmiechnęła
się.
Chciało mi się płakać, krzyczeć na Marco, Evę i ludzi,
którzy przyłożyli się do rozpowszechniania tatuażu. To nic, że naprawdę go
chciałam i byłam w pełni świadoma, że to na całe życie, że kwiaty, że wszystko…
Ale miałam dość. Po pół godzinie miałam wrażenie, jakby moja skóra już zupełnie
została wydziobana przez jakieś ptaszyska o ostrych dziobach. Nie chciałam
sobie pozwolić na łzy, głównie dla Marco. Chociaż byłam pewna, że on doskonale
wiedział co czuję. Co chwila przeczesywał moje włosy dłonią, muskał policzek
ustami, przykładał czoło do mojego. Był szalenie opiekuńczy i troskliwy. To
sprawiało, że nie poddawałam się. Chciałam być dzielna i odważna dla niego.
Jednak w końcu ból wygrał, a z moich oczu popłynęły łzy,
kiedy Eva mimo delikatności przeniosła się wyżej na żebra. Marco jednak od razu
zareagował.
-Robimy przerwę. Eva, przyniesiesz wodę i jakiś batonik dla
Rose?
-Pewnie! –odpowiedziała, kiwając głową i odłożyła urządzenie
na stolik. Chwilę później zostaliśmy już sami, oddzieleni od reszty studia
parawanem. Mój mąż z największą delikatnością załapał mnie za rękę i pomógł
wstać. I mimo mojej nagości od pasa w górę nie robił żadnych aluzji, nie gapił
się bezczelnie. Jedynie patrzył w moje zapłakane oczy.
-Chcesz się umówić na kiedy indziej? Nie musimy kończyć
dzisiaj –powiedział z troską i usadził mnie na swoich kolanach. Położyłam głowę
na jego ramieniu i zaczęłam głęboko oddychać.
-Dam radę, nie jestem taka delikatna.
-Czasami jesteś.
-A czasami nie –pozostałam przy swoim, przewracając oczami.
Wcale nie byłam taka słaba.
-To prawda. Na przykład na łące –przyznał i położył dłoń na
mojej brodzie. Uśmiechnęłam się delikatnie, kiedy on złożył najdelikatniejszy
na świecie pocałunek na moich ustach.
Eva weszła do nas i widząc nas w dość intymnej sytuacji
przeprosiła i zostawiła na stole jakiś batonik i butelkę wody.
-Dzięki –powiedział za mnie Marco, obejmując mnie, jakby
pokazując swój teren. Samiec alfa nawet wobec kobiet. Dziewczyna zostawiła nas
samych.
W spokoju mogłam zjeść i się napić. Intensywny ból, który
towarzyszył mi podczas tatuowania minął, jednak wciąż był mały ból przez nowy
tatuaż. Chociaż nie był jeszcze cały to już go uwielbiałam tak samo jak moją
ważkę. I tak jak sobie wymarzyłam, oba tatuaże mimo różnicy kolorów współgrały
ze sobą idealnie, tworzyły jakby jedną, spójną całość. Widziałam, że Marco też
się podobał, chociaż wolał poczekać na efekt końcowy.
***
-Dziękuję. Naprawdę –powiedziałam wzruszona patrząc na swój
bok. Było idealnie. Eva uśmiechnęła się i opatrzyła mi tatuaż folią, którą
mogłam ściągnąć w domu. Marco poszedł jeszcze porozmawiać z Benem na zaplecze.
Byłam ciekawa, czy i tym razem podwędzi maść.
Ubrałam się w spokoju i przeszłam do poczekalni, w której
właśnie Marco kończył regulować rachunek. Chciałam już zarabiać, czasami
naprawdę czułam się niekomfortowo.
-I jak tam, podoba ci się?
-Jest niesamowity.
-Wiesz, że ja bym ci go chętnie zrobił –przyznał, posyłając
do mnie porozumiewawczo oczko. Ja mu dam.
-Uważaj, bo bym ci pozwolił –prychnął blondyn i wyciągnął do
mnie rękę, żebym do niego podeszła. Tak też zrobiłam.
-Pomarzyć mi nie zabronisz.
-Ben, mówisz o mojej żonie.
-Ależ wiem. Piękna kobieta.
-Dlatego jest moją żoną.
-Tylko?-zapytałam z wyrzutem i od razu puściłam jego rękę.
Wiedziałam, że pewnie nie miał tego na myśli, jedynie jak zwykle cierpiał na
chwilowy zanik mózgu.
-No, powodzonka stary.
Kiedy już dotarliśmy do Astona, Marco o dziwo otworzył tylne
drzwi dla nas obojga. Wpuścił mnie jako pierwszą i po chwili się do mnie
dosiadł. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. W moim brzuchu chyba
naprawdę zaczęło wariować jakieś przeklęte stado motyli.
-Będzie cię bolało, jeśli cię przytulę? –zapytał z troską i
przysunął się bliżej mnie.
-Nie powinno, ale uważaj po prostu –odpowiedziałam i sama
wystawiłam rękę, żeby znów móc znaleźć się w jego ramionach.
Uważając na wrażliwe miejsce z moim nowym tatuażem, Marco
mocno mnie do siebie przytulił i schował głowę w zagłębieniu mojej szyi.
Najpiękniejszy moment dzisiejszego dnia. Jego usta znalazły się tuż koło mojego
ucha.
-Jestem z ciebie dumny, skarbie –szepnął z takim przejęciem
i szczerością, które dotarły prosto do mojego serca. –Nigdy nie czułem takiej
dumy jak dzisiaj. Nigdy w karierze Dortmundu, nawet kiedy nawet dostałem
propozycje kupna od Borussii nie czułem takiej dumy. Oczywiście, byłem z siebie
dumny, byłem dumny z moich sióstr, kiedy powychodziły za mąż, czy pojawiły się
na świecie dzieciaki. Widząc cię dzisiaj jak wspaniale sobie radzisz w ośrodku
i teraz jak byłaś dzielna…
-Kochanie –szepnęłam z załzawionymi oczami. Moje serce
uderzało w takim tempie, jakby się miało zaraz wyrwać.
-Naprawdę Rosie. Miałem ochotę wszystkim pokazać jaką mam
wspaniałą żonę. Jesteś wielka.
-Przestań. Zobacz ile ty dokonałeś. Zobacz, masz miliony
fanów na całym świecie, dzieci chcą być jak ty…
-Wystarczasz mi ty –powiedział, spoglądając mi głęboko w
oczy.
-Nie mów tak. Osiągnąłeś to wszystko sam, pokazujesz, jak
trzeba wytrwale dążyć do celu i nigdy…
Nie dokończyłam, ponieważ moje usta zostały zaatakowane
przez jego. Zarzuciłam dłonie na jego kark i z trudem oddawałam nachalne
pocałunki. Wariowałam, uwielbiałam to, byłam uzależniona. Nawet nie patrzyłam
na to, że leżeliśmy na tylnych siedzeniach samochodu i całowaliśmy się jak
napalona para nastolatków. W dodatku staliśmy na parkingu, koło chodnika, gdzie
chodzili ludzie. Mogli przecież nawet zrobić zdjęcia. Marco mógł mieć problemy.
Ja też. Ale co znaczyło to wszystko, kiedy całował mnie Marco Reus,
najprzystojniejszy mężczyzna na świecie, mój mąż, od którego się uzależniłam, w
którym byłam zakochana, coraz mocniej, z każdym dniem?
~~~
Pierwszy rozdział w 2018 roku. I zaczynamy pozytywnie! Dokładnie rok temu, 13.01.2017 w piątek, ukazał się prolog tego opowiadania. Nie jestem w stanie wam powiedzieć kiedy to tak szybko zleciało..ale dziękuję za ten rok, za cierpliwość i wyrozumiałość, szczerość. Dziękuję wszystkim, którzy są i wspierają od samego początku, równie tak mocno dziękuję też nowym osobom, które zostają, "starym", które wracają... Dziękuję, że jesteście, bo bez was nie byłby mnie, ani ta historia by nie powstała, a strasznie ją lubię. Mam nadzieję, że chociaż w malutkim stopniu udało się jej skraść wasze serducha.. Za każde wyświetlenie, komentarz.. Pisałam to miliard razy ale mamy urodzinki, więc będzie miliard pierwszy-uwielbiam czytać je wszystkie, więc jeśli ktoś ma ochotę zostawić swoją opinię na temat opowiadania/rozdziału to namawiam i zachęcam!:)
No i 41.000 tysięcy wyświetleń. Magiczne 40 przekroczone! (teraz 50!:)) ) Chociaż przy poprzednim opowiadaniu liczba się umywa i tak jestem z niej straszliwie dumna, to znaczy, że cały czas jesteście, czytacie i rośniemy w siłę.💗
Jeśli przynudzam z opowiadaniem i fabułą to albo krzyczcie albo poczekajcie, bo naprawdę, to jeszcze ku końcowi nie zmierza i myślę, że jeszcze kilka razy uda mi się (/bohaterom) Was zaskoczyć..
Jeszcze raz dziękuję, że jesteście...
Ściskam Was mocno!💛
Aaaaaaaaa! *.*
OdpowiedzUsuńPo pierwsze - wiesz, że kocham to opowiadanie nieodwołalnie od pierwszych literek i też nie mogę uwierzyć, że minął już rok! Jak ten czas zapiernicza!
Po drugie - nie wiem, czy wiesz, ale studiuję fizjoterapię, więc trochę się jaram, jak jest jakaś większa wspominka o tym zawodzie i jak mogę przeczytać, jak ludzie sobie tę pracę wyobrażają! Także już tym zdobyłaś moje uznanie w dzisiejszym rozdziale. ;D
No i pewnie już wiesz, bo chyba pisałam to na poprzednim blogu - kocham tatuaże, a Ty tak pięknie potrafisz je opisać, że aż mam ochotę sobie coś takiego wytatuować! Och, ten jej dzisiejszy tatuaż... Myślałam, że nic nie dorówna tatuażowi Marco z poprzedniej historii, ale cóż - chyba właśnie Ci się to udało, moja droga! :D A jako, że jestem na etapie obmyślania wzoru kolejnej "dziary", to chyba muszę pomyśleć nad peonią zamiast róży. ;)
Marco był tu oczywiście cudowny - no miód i orzeszki normalnie! Ach, gdyby tacy faceci istnieli naprawdę... Może wtedy przestałabym być zatwardziałą singielką. ;p
Myślę, że Rose sobie poradzi w nowej sytuacji - jako fizjo, choć nie ukrywam, że porwała się chyba na najcięższy dział, którym jest praca z dziećmi (chyba że mówimy o dzieciach w wieku szkolnym, to już spoko XD).
Jestem pewna, że jeszcze im namieszasz, więc nawet na myśl by mi nie przyszło, żeby narzekać (tak nawiązując do Twojej notatki)! Ale muszę zaznaczyć - bo to pewnie długo się nie powtórzy - dzisiaj bez polsatowskiego zakończenia! :p
Czekam na następny rozdział, a w międzyczasie zapraszam do mnie:
https://loca-como-yo.blogspot.com/2018/01/xvi-i-am-nothing-without-you-on-my-skin.html
Buziaki! <3
Jaki optymistyczny rozdzialik! Dobrze się to czyta studentom przed sesją. Daje nadzieję, że życie może mieć też jasne barwy i może wyglądać pięknie:D Bardzo Ci dziękuję. Podniosłaś mnie na duchu. Mareczek jest taki zakochany w tej Rose, że ślepiec by zauważył. No po prostu love is in the air i miłość rośnie wokół nasss. Dzisiaj krótko Ci powiem, bo muszę wracać do nauki, że rozdział fantastyczny jak zawsze, że mi się wcale, nigdy tu nie nudzi i że mam jedną nową teorię. Kiedyś Ci o niej opowiem! <3 Pozdrawiam i do następengo przeczytania.
OdpowiedzUsuńDziękuję i trzymam za słowo! Mam nadzieję, że poradzisz sobie śpiewająco!❤
UsuńPiękny rozdział .Rose sie sprawdziła w swoim wymarzonym zawodzie.w ogóle ten rozdział jest taki miłosny kochany .Marco ,opiekunczy , troskliwy i dumny ze swoje żony ,jak pokazałą ostatnia scena.Jestem ciekawa nastepnych rozdziałów >Do zobaczenia za dwa tygodnie , juz nie moge sie doczekać .I bardzo sie ciesze że te blog mam tyle wyswietleń , no i oczywiscie że jestes z nami od roku z tym o to przepięknym blogiem.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Ale bym chciała takiego Marco. Facet idealny po prostu! Rozdział ma w sobie tyle pozytywnej energii, że aż zmotywowałam się do nauki! Nie mogę się już doczekać kolejnego rozdziału <3
OdpowiedzUsuń"Let me love the lonely out of you
OdpowiedzUsuńLet me love the pain you're going through
I think I'll save myself by saving you
Let me love the lonely out of you"
Taaak mi się skojarzyło z tą parką. James Artur zawsze spoko. :D
Uwilbiam ten rozdział, to opowiadanie i Ciebie Euphory za to, że znajdujesz czas żeby jes pisać.
Poproszę, takie poranki <3 Są przeuroczy:D
OdpowiedzUsuńOh dowiadujemy się różnych faktów z życia Rosie, dom dziecka. Ciekawa jestem czego jeszcze się dowiemy.
Trening kolejny mój ulubiony moment. I ten podtekst, którego Rosie nie chciała usłyszeć, a on jednak był. Hahaha. Świetne!
Obiadek żony i męża, spacerek...:) Nadużyję słowa: Uroczo!
I na dobitkę tatuaż...Wychodzi na to, że cały rozdział to kolejny ulubiony rozdział.
Ta energia Rosie mi samej się udzieliła!
Gratuluję - to już rok Ty piszesz ten blog a ja czytam. Nie do wiary. Jak ten czas szybko leci...
Co do uwag, to chyba mam jedną. Tak mi na myśl przyszło. Piszesz, że to nie koniec i daleko do końca tej historii i dobrze! Wiesz co...w poprzednim blogu chyba miałam niedosyt(może tylko ja, wiec jak coś to nie było tematu) mało tematów rodzinnych, tzn. wtedy Inga urodziła i już prawie koniec. Liczę na to, że tutaj nie ominie nas wybór wózka, pierwsze śpioszki, przewijanie i inne duperele. Jestem ciekawa jak byś to opisała, a wierzę, że byłoby to piękne. Rosie i Marco chodzący po sklepach i kompletujący wyprawkę. Czyż to również nie byłaby UROCZA scena...;);)
Dobra, kończę. I tak ja już mogę się domyślać, że masz w głowie ułożoną całą historię.;) Już za tydzień, kolejny rozdział. Na pewno wpadnę!
Bardzo fajnie napisane. Pozdrawiam serdecznie !
OdpowiedzUsuńŚwietny wpis. Będę na pewno tu częściej.
OdpowiedzUsuń