sobota, 27 maja 2017

Dziewiętnaście



Na śniadanie udało mi się jedynie przełknąć jednego tosta z serem i szynką, którą kupiliśmy wczoraj. Czas płynął wolno. Każda minuta była jak godzina, godzina jak nieskończoność. Siedziałam zdenerwowana na Marco w salonie spoglądając od czasu do czasu przez okno. Na sms ani na kartkę z wiadomością gdzie znów wyszedł nie miałam co liczyć. Po co przecież miałam wiedzieć, gdzie jest mój mąż. Byłam w końcu tylko jego żoną. A on przecież był gwiazdą piłki nożnej, której światopogląd kończy się na czubku własnego, krzywego, paskudnego nosa.

Koło czternastej wzięłam mój telefon, żeby znaleźć jakiś przepis na obiad. Nie miałam ochoty jeść, jednak musiałam się czymś zająć, a padający deszcz na zewnątrz nie zachęcał do spaceru. Wybrałam naleśniki. Najprostsze.
Ciasto na początku wyszło lekko zza rzadkie jednak dosypałam więcej mąki i wylałam je na rozgrzaną patelnię. Czekając, aż naleśnik się dopiecze wreszcie, naprawdę wreszcie usłyszałam przekręcany zamek. Razem z tym dźwiękiem wszystkie mięśnie mojego ciała się spięły, a w głowie stwierdziłam, że może nawet wolałabym go nadal nie widzieć. Odwróciłam się od drzwi próbując się uspokoić i przewróciłam naleśnika na drugą stronę. Wyjęłam z szafki dwa talerze, żeby później na nich można było położyć gotowe naleśniki. Usłyszałam jak zdejmował buty i zaczął iść w kierunku schodów na piętro. Nie wytrzymałam.

-A może chociaż dzień dobry? Boże, w sumie. Jaki dobry… -westchnęłam poirytowana starając się nie podnosić głosu. Odwróciłam się w jego stronę mrużąc oczy. –Nie masz nic do powiedzenia? Serio?
-Dzień dobry?-powiedział patrząc na mnie jak na kosmicznego klauna.
-I?
-Rose, naprawdę, nie chce mi się bawić w durne zgadywanki więc albo mów o co chodzi.
-O wczoraj i o dzisiaj na przykład gdzie byłeś.
-Musimy o tym dyskutować?- odparł niezadowolony. A mnie skoczyło ciśnienie. Kiedy odwracał się na pięcie tyłem do mnie poczułam zapach palącego się naleśnika. A właściwie to co leżało na patelni nie przypominało w jakikolwiek sposób naleśnika a sam węgiel. Próbując zdjąć go z patelni niestety usypał mi się pod palcami. Westchnęłam i trzasnęłam patelnią o blat. Miałam ochotę skakać w furii i rozrzucić wszystko co tylko możliwe.
Wzięłam przygotowany talerz i chciałam go schować z powrotem na miejsce wiedząc, że z obiadu nici, jednak nie mogłam powstrzymać drżących rąk, które wypuściły naczynie na kafelki pozwalając mu się tłuc w drobny mak. Co mogło przelać czarę goryczy? Tak, to mój mąż.

-Okres?-zaśmiał się kpiąco i zaczął się kierować na górę.
-Stój. –powiedziałam twardo. Widząc, że posłuchał się mnie i odwrócił w moją stronę. –Gorzej niż okres. Wiesz co? Ty. –powiedziałam podchodząc do szafki i wzięłam w ręce kolejny talerz i rzuciłam nim tak, że upadł roztrzaskując się koło blondyna. Był w szoku jednak nie miało to dla mnie najmniejszego znaczenia. Chwyciłam kolejny. –Ty i twoje podłe, idiotyczne, nieodpowiedzialne, głupie, chamskie, odrażające, snobistycznie, obrzydliwe zachowanie. –Każdy wymawiany przymiotnik poprzedzany był tłukącym się talerzem. Nie został ani jeden.
-Uspokój się, kobieto! –odrzekł zaciskając mocno szczękę jednak nie krzyczał. Zaczął powoli podchodzić do mnie.
-Bo co? Znów zmusisz mnie do seksu? Może wiesz co? Może tobie wcale nie jest potrzebna żona? –zapytałam czując zbierające się łzy w oczach. Półkę pod talerzami stały ustawione szklanki. Pierwsza poleciała w niego, w brzuch jednak złapał ją na tyle, że zamortyzował potencjalny ból. Chwyciłam kolejne pięć w obie ręce i niedbale rzuciłam nimi o podłogę. –Może tobie jest potrzebna po prostu dziwka? Niestety trafiłeś pod zły pieprzony adres! – krzyknęłam w furii wkładając rękę do szafki i jednym pociągnięciem strąciłam całe szkło będące w środku.
-Rose!-powiedział podwyższonym głosem wyraźnie zirytowany. Przesunął swoim butem kawałki szkła podchodząc do mnie zaciskając w nerwach pięści. 
Mario miał rację mówiąc, że Marco trudno było wyprowadzić z równowagi. Nawet nie krzyczał a widziałam, że był na skraju wytrzymania. Cóż. Sam był temu winny. Podciągnęłam się na dłoniach i usiadłam na blacie a następnie przerzuciłam nogi na drugą stronę, żeby wydostać się z aneksu jednocześnie uciekając od Marco. Podczas tego uroczego manewru musiałam dać także pokaz mojej wrodzonej gracji strącając garnek z ciastem na naleśniki prosto pod stopy piłkarza. Zdarza się.

-Wiesz? Jednak cię nienawidzę. –powiedziałam ściągając obrączkę i rzuciłam nią w niego. On już nie był nawet wściekły. Zbladł. Stał jak zamurowany.

Nie miałam ochoty więcej na niego patrzeć. Pobiegłam na piętro zabrać walizkę i spakować kilka rzeczy. Nie mogłam jej nigdzie znaleźć, więc zabrałam dużą torbę treningową Marco. Z łazienki zgarnęłam kosmetyki i niedbale wrzuciłam je do środka. Nie to, że odchodziłam na zawsze w końcu obiecałam mu, że zostanę na rok, jednak potrzebowałam się odciąć. Wzięłam ładowarkę do telefonu, kilka bluzek, getry i krótkie spodenki. Zbiegając na dół nałożyłam jeansową katanę, żeby nie było mi zbyt zimno.
Na dole, siedzącego na krześle barowym zastałam Marco, który wpatrywał się w moją obrączkę. Kiedy mnie usłyszał obejrzał się i spojrzał na mnie wzrokiem, z którego nic nie umiałam wyczytać.
Podniosłam klucze z komody i nie zwracając uwagi na blondyna skierowałam się do drzwi modląc się, żeby jednak miał resztki honoru i mnie zatrzymał. Prawie.

-Rose. Poczekaj. –powiedział zbliżając się do mnie i próbował złapać moje spojrzenie, jednak ja się nie dawałam, bo stwierdziłam, że mogłabym się strasznie rozpłakać od nadmiaru emocji. Wlepiłam wzrok w podłogę.  –Odchodzisz?
-Nie, dotrzymam umowy. Potrzebuję przerwy, bo nie wytrzymam ani minuty dłużej z tobą w jednym mieszkaniu i w ogóle w tym miejscu. –powiedziałam zagryzając zęby. On chwycił moją prawą dłoń i wsunął na palec serdeczny obrączkę. Metal palił. Czułam pod jej powierzchnią piekący ból. Miałam dość tego małżeństwa, co najmniej na dzisiaj.
Kiwnęłam nieznacznie głową a po chwili już mnie nie było w domu. W windzie dopiero poczułam krople łez spływające po moich policzkach.
Wzięłam do rąk telefon z torby i wybrałam numer do André, do którego obiecałam się odezwać. I było mi szalenie głupio, że dzwoniłam dopiero teraz, kiedy go potrzebowałam. Nie chciałam znów obarczać swoimi problemami Mario i Ann. 

Po wybraniu numeru czekałam jeszcze kilka sygnałów. W końcu usłyszałam jego głos.

-Rose! Cieszę się, że dzwonisz! Wszystko w porządku?
-Nie wiem, André, masz może czas, żebym do ciebie przyjechała?
-Właśnie wychodzę ze sklepu, umówimy się gdzieś czy przyjechać po ciebie?
-Byłby problem, gdybyś przyjechał pod osiedle Marco?
-Będę za jakieś dziesięć minut. Jak się zobaczymy to pogadamy.

Przeszłam uliczkami pomiędzy blokami prosto do bramy wjazdowej osiedla, by tam w szeroko pojętym spokoju poczekać na piłkarza. Analizowałam jego głos i miałam wrażenie, że wcale nie jest na mnie zły, brzmiał naprawdę pogodnie. Chyba dokonałam dobrego wyboru.
Siedząc na ławce nieopodal szlabanu nastawiłam się do słońca przymykając oczy. Okulary przeciwsłoneczne były kolejnym przedmiotem na mojej liście zakupów.
Kilkanaście minut po rozpoczęciu mojego opalania usłyszałam dźwięk nadjeżdżającego samochodu. Od razu rozpoznałam czarnego Opla. Wstałam z ławki pokazując się piłkarzowi i założyłam moją torbę na ramię. Blondyn zaraz po wjechaniu na osiedle przez bramkę wysiadł z samochodu i podszedł do mnie uśmiechając się. Zaraziłam się tym uśmiechem, a zarazem byłam szczęśliwa, że go nie straciłam przez ostatnią sytuację i w klubie zostawiając go i w ogóle nie odzywając się i bądź co bądź wychodząc za mąż za jego najlepszego przyjaciela. Tym razem to ja podbiegłam i sama się do niego przytuliłam. Cieszyłam się, że jest. Nasz uścisk trwał trochę dłużej niż statyczny przytulas zaliczający się do tych przyjacielskich. André potarł moje plecy dłonią dodając otuchy wiedząc, że nie wszystko jest w porządku.
Zabrał ode mnie torbę z logiem drużyny i położył ją w nogach przedniego siedzenia pasażera.
-Będziesz musiała się zmieścić, bo na tyłach i w bagażniku mam pudła z meblami do skręcenia. Muszę jeszcze pojechać po stół.
-Nie ma problemu, cieszę się, że udało nam się spotkać. Jeśli chcesz możemy razem pojechać po ten stół jeśli się zmieści.
-Powinien. Masz czas?
-Pełno. –odpowiedziałam z uśmiechem i zajęłam miejsce pasażera. Blondyn zaraz wsiadł za kierownicę i wycofaliśmy się z nowoczesnego osiedla. Nie wiedziałam do końca co powinnam powiedzieć. Czy od razu rzucić nowinę o ślubie czy może poczekać z tym na dogodniejszą chwilę albo kiedy dopatrzy się obrączki na moim palcu. Aby to odwlec położyłam prawą rękę tuż przy udzie zasłaniając ją najbardziej jak mogłam.

-Jesteś głodna? Bo ja bym coś zjadł, po treningu nic nie jadłem tylko od razu pojechałem do sklepu. –zapytał z największą naturalnością patrząc na ulicę jednak od czasu do czasu zerkał na mnie z ciekawością.
-Chętnie. Jestem właśnie po zwęgleniu obiadu także przydałoby się. –zaśmiałam się na wspomnienie moich naleśników.
-Znam miejsce, gdzie można dobrze zjeść i w spokoju porozmawiać. –odpowiedział z uśmiechem na twarzy i skręcił w ulicę prowadzącą do centrum miasta. Rozpoznałam główny rynek, park, galerie handlową, przejechaliśmy też koło sklepu Borussii, w którym podpisywali razem z Marco koszulki.
Wyjechaliśmy na obrzeża miasta i zatrzymaliśmy się pod małą restauracją na rogu starych aczkolwiek odrestaurowanych kamieniczek. Wysiedliśmy i poszliśmy od razu do wejścia.
Koło kas było stoisko z przeróżnymi rodzajami mięs, ryb, sałatek. Mogliśmy sobie sami wybrać na co mieliśmy ochotę.

-Może naleśniki?-zaśmiał się wskazując na nie ułożone na sporej stercie koło dodatków.
-Innym razem. –odpowiedziałam odwzajemniając uśmiech i poszłam wziąć jeden z plastikowych talerzy. Nałożyłam z przenośnego grilla pierś z kurczaka z chilli, grillowanym plastrem pomidora, cukinii posypanymi serem. Miałam mały dylemat na temat frytek, na które miałam okropną ochotę a zdrowej kaszy.
-Co tam?-zapytał blondyn podchodząc do mnie ze swoją tacą. Mięso wybrał takie samo jak ja, dodał już sporo sałatek. Schowałam prawą rękę pod tacę, z obawy, że moja obrączka zbyt bardzo rzuca się w oczy.
-Czy będąc z tobą na obiedzie powinnam jeść zdrowe rzeczy?-
-Powinnaś jeść to, na co masz ochotę. –roześmiał się i sam nałożył na mój talerz porcję frytek.
-Czytasz mi w myślach.-uśmiechnęłam się i odeszłam kawałek dalej, żeby nałożyć sobie trochę szpinaku i warzyw na parze. Stwierdziłam, że tyle mi w pełni wystarczyło do najedzenia się. André stanął niedaleko kasy czekając na mnie. Kasy.
-O nie. Nie wzięłam portfela. Nawet nie spakowałam do torby... Mogę odłożyć to gdzieś?
-Tak, do kasy. Chyba to było oczywiste, że ja stawiam?-powiedział uśmiechając się i przepuścił mnie przed sobą.
-Nie. Nie lubię stawiać ludzi w takich sytuacjach. Pakowałam się tak szybko, że nie pomyślałam o zabraniu pieniędzy. –zaczęłam się tłumaczyć, kiedy postawiłam swój talerz na wadze, by sprawdzić cenę.
-Straszne, Rose. Ale zrozum, że to żaden problem dla mnie.
-Oddam ci.
-Jeśli to ma ci w czymś pomóc.
-Tak.
-To w porządku. –odparł i postawił swoje danie na wagę u sprzedawczyni, a chwilę później uregulował płatność za naszą dwójkę. Każde z nas zabrało dla siebie plastikowe sztućce i poszliśmy zająć miejsca najbardziej oddalone od wejścia dla większego spokoju.
Cholera, czy teraz miałam nie używać noża, żeby maskować pierścionek? Cholera, Reus, że też nie mogłeś sobie popatrzeć na tą obrączkę do póki nie wyszłam z mieszkania tylko musiałeś mnie obrączkować jak odfruwającego w nieznane gołębia, którego ktokolwiek zobaczy będzie wiedział, że ma właściciela. Czułam się jak gołąb? Tak.

-Nie chcę naciskać, ale kryję cię przed Marco?-zapytał krojąc swoją pierś z kurczaka. Przełknęłam głośno ślinę i stwierdziłam, że nie powinnam już dłużej udawać przed André, zwłaszcza wiedząc, że ostatnio wyobrażał sobie nas trochę inaczej niż przyjaciół.
-Tak, ale powinieneś o czymś wiedzieć. –powiedziałam ściszonym głosem zapatrując się na platynową obrączkę na mojej dłoni spoczywającej na kolanie.
-Coś poważnego?
-Czekaj, zanim… Pisałeś w wiadomości wtedy, że poniosłeś konsekwencje w klubie… Wszystko już w porządku? Miałam cię zapytać wcześniej.
-Dostałem reprymendę od dyrektora BVB. Bym dostał też karę pieniężną ale to było pierwszy raz i byli jeszcze wyrozumiali. Jest w porządku. Powiedz o co chodzi u ciebie.
-Pisałam ci, że wylatuję... Byłam na krótkim urlopie…
-Widziałem u Marco na Instagramie. Miło, że zabrał cię ze sobą, chociaż nie wspominał mi, że planuje wakacje. –przerwał mi delikatnie wybijając mnie z tropu. Wiedział o ślubie?
-To nie do końca były wakacje. Trudno mi to wytłumaczyć racjonalnie. Przede wszystkim chciałabym, żebyś wiedział, że wszystko to co robię jest przemyślane. Jestem dorosła i umiem też sama o siebie zadbać i jestem gotowa ponosić konsekwencje za swoje błędy..
-Brzmi poważnie. Możemy o tym porozmawiać później…
-Nie, chcę mieć to za sobą. No to… Wzięliśmy z Marco ślub. –powiedziałam i nieśmiało spojrzałam w oczy blondyna. On dokończył przeżuwać surówkę i roześmiał się kiwając przecząco głową.
-No to porozmawiamy potem jak tu nie chcesz mówić.
-André… Ja już powiedziałam. –ściszyłam głos i wyciągnęłam przed siebie prawą dłoń, na której mieniła się platynowa obrączka. Dowód naszego związku. „Związku”.
-Ale tak na poważnie? Normalne małżeństwo? –zapytał patrząc na mnie zupełnie zdziwiony i odłożył sztućce na talerz będąc lekko w szoku.  
-Tak, papiery zostały przesłane już do urzędu stanu cywilnego w Niemczech. Jesteśmy oficjalnie małżeństwem.
-Trochę mnie zaskoczyłaś. Wow. Nie podejrzewałem nigdy… Ani ty, ani Marco… Nie, no… Gratuluję. Jeśli jesteście szczęśliwi to cieszę się. –powiedział, choć od entuzjazmu było to dość dalekie.
-Dziękuję. Cieszę się, że rozumiesz. –uśmiechnęłam się dość na siłę i ukroiłam dużą porcję mięsa, by mieć na chwilę zapchaną buzię i nie musieć nic tłumaczyć.
-Ale nie wszystko poszło dobrze, skoro jesteś tu teraz smutna i ze spakowanymi rzeczami.-zauważył i czekał na moją odpowiedź. Przełknęłam to co miałam w buzi i przyłożyłam serwetkę do ust.
-Po prostu mamy ciężkie charaktery i jest nam ciężko dojść do porozumienia.
-O co się pokłóciliście?
-To ja zrobiłam aferę. Może trochę za dużą, też mam swoje wady ale… Nie mogłam już wytrzymać.
-Marco bywa różny. Jak dokończymy to pojedziemy do herbaciarni, znam fajny lokal.
-A potem po meble dla ciebie?
-Jak masz ochotę. Jeśli nie, to nie ma problemu…
-Nie! Jest w porządku. Chętnie się przejdę. –uśmiechnęłam się i zabrałam za dokończenie posiłku.
Spędziliśmy czas w zupełnej ciszy, jakby każde z nas chciało coś powiedzieć ale bało się wypowiedzieć słów na głos. Wzięłam swoją tacę i odniosłam do specjalnie do tego przeznaczonego punktu i tam poczekałam na mojego towarzysza. Opuściliśmy lokal i wsiedliśmy do samochodu.

-Wiesz już jaki stół kupujesz?
-Tak, dębowy, dość duży i do złożenia.
-Powoli przeprowadzka?
-Tak, już mam wykończony, podłogi, kafelki, kominek, kanapa w salonie i kuchnia, no i łazienka. Nad łóżkiem muszę jeszcze pomyśleć, nie mam pomysłu na sypialnię.
-Sporo już masz zrobione.
-W sumie przez ostatni tydzień wszystkie prace się pokończyły. Zobaczysz sama.

Po drodze do sklepu z meblami zajechaliśmy do herbaciarni. Postanowiłam wziąć jedną z mieszanek herbat pochodzących z Indii. Była bardzo aromatyczna. Wzięliśmy swoje napoje na wynos, żeby szybciej dotrzeć po stół do domu piłkarza.
Na odbiór z magazynu musieliśmy chwilę poczekać. Opowiadałam mu o moich wrażeniach z piękna Karaibów. Piłkarz zwykle jako miejsce swoich urlopów wybierał Stany. Też zawsze chciałam tam jechać, może jeszcze kiedyś się uda.
Do domu piłkarza jechaliśmy w zupełną inną stronę niż w kierunku osiedla Marco. Przez chwilę jakbyśmy jechali do Mario, jednak odbiliśmy na wschodnią część miasta. Wtedy jechaliśmy jeszcze dwadzieścia minut.
Kiedy otworzyła się czarna brama moim oczom ukazał się niesamowity, nowoczesny dom, uformowany na prostokąt. Dużo przeszkleń, nowoczesnych rozwiązań z bateriami słonecznymi na dachu.

-Piękny.
-Cieszę się, że ci się podoba. Zaparkuję koło drzwi, będę musiał wnieść wszystkie meble.
-Pomogę ci przecież, nie ma żadnego problemu.
-Nie będziesz dźwigać. Możesz ewentualnie wziąć jeden kartonik z półkami do regału, bo są lekkie.
-Dzięki ci za pozwolenie.-zaśmiałam się pod nosem i wysiadłam z samochodu zabierając swoją torbę z rzeczami. Blondyn podrzucił mi klucze do domu, żebym mogła sama otworzyć drzwi. Nie wchodziłam dalej niż do przedpokoju pomalowanego ciemnoszarą farbą, jednak dla kontrastu jedna jego ściana była obłożona białą cegiełką. Wróciłam do samochodu, przy którym stał piłkarz i wyładowywał kartony z bagażnika.

-To są półki dla ciebie jeśli chcesz. Połóż w salonie i poczekaj tam na mnie. Ja wszystko poznoszę. Rozgość się, jeśli gdziekolwiek się da. –zaśmiał się podając mi niewielki karton. Chwyciłam go stawiając jednak, że będzie trochę lżejszy. André kiepsko szacował ciężar. Mario to dla niego pewnie też puszek, czy mała kruszynka. Na próżno mi było marudzić, w końcu sama zaproponowałam pomoc piłkarzowi.

W salonie stała jasnobrązowa kanapa z mięciutkimi poduszkami, przed nią puchata skóra i kamienny, szary kominek, przy którym poustawiane już było drewno do palenia.
Pozwoliłam sobie usiąść na kanapie i wyprostować nogi. Cieszyłam się z wyłączonego telefonu, choć zastanawiałam się, czy w ogóle by dzwonił. Czy mu zależało. Czy widział to, co tak mnie bolało, zraniło, o czym nie chciałam już pamiętać. I skutecznie odsuwałam z minuty na minutę wydarzenia z ostatniego czasu. O zgrozo, właśnie André-zrobię-ładne-oczka-żeby-poderwać-Rose-upiję-się-i-będę-tańczył-Schürrle był tego sprawcą.
Słyszałam co jakiś czas uderzania o siebie kartonów z meblami, które były stopniowo znoszone do domu.
A może się martwił. Może nie wiedział gdzie jestem.
A może był zły i nie umiał sobie z tym poradzić. Byłam jego żoną i powinnam być przy nim. Na dobre i złe, a nie uciekać od problemu.
Podniosłam się z kanapy, by pójść do torby i zabrać telefon. Chciałam się tylko upewnić, że wszystko w porządku, nie było to wynikiem mojego poddania, uległości. Zwyczajnej troski o Niego.

-Pomyślałem, że możemy razem poskręcać. To fajna zabawa. Chcesz się czegoś napić? –zapytał zachodząc mi drogę blondyn uśmiechając się i otrzepał zakurzone ręce od kartonów.
-Woda zawsze się przyda.
-Z cytryną?
-Może być i tak!-odwzajemniłam uśmiech i razem z nim udałam się do kuchni przepraszając samą siebie z powodu mojej beznadziejności.




Sącząc powoli wodę ze ślicznej, kryształowej szklanki i myśląc o tym, że Marco na pewno tego nie robi, gdyż nie ma już szklanek, obserwowałam sprawne ruchy André rozcinającego kartony. Było lato, może się odwodnił… Ale zawsze jest bieżąca woda. Jest dobrze.
-To stół?-zapytałam podkulając nogi i zerknęłam na to, co znajduje się w środku.
-Dokładnie. Trzeba będzie skręcić.

I skręcaliśmy. Blondyn pożyczył mi swój t-shirt, żeby było mi wygodnie. Skręcaliśmy regał do gabinetu w eleganckim, ciemnobrązowym kolorze. Sama bym nie urządziła w takim stylu mieszkania czy domu, jednak taki klimat bardzo pasował do piłkarza.
Drzwi prowadzące do ogrodu były otwarte na oścież, dzięki czemu mieliśmy cały czas cudowne, ciepłe letnie powietrze. Moje myśli zupełnie odcięły się od świata. Udało się.
Spędzałam po prostu miły czas. Po udanej robocie rozłożyliśmy koc na tarasie, który wyłożony był plastikowymi płytkami przypominającymi drewno. Położyłam się na plecach, co okazało się zbawienne, po godzinie schylania się i mocowania. Mój towarzysz wziął na kolana laptopa i zamówił nam coś na kolację i przy okazji zrobił przez internet zakupy z dostawą do domu, żeby samemu nie musieć jeździć. 

-Bym cię zapytał, czy masz jakieś zdjęcia…-zaczął wsuwając na nos swoje okulary przeciwsłoneczne na nos i położył się koło mnie. –Ale zakładam, że temat Marco i ślubu na razie pomijamy.
-Zdecydowanie. –przytaknęłam –Ale wyspa była przepiękna. Jak kiedyś będę miała własny dom to posadzę sobie w ogrodzie palmy.
-Zimą bym się o nie z lekka obawiał.
-Kto powiedział, że dom w Niemczech. Trochę kosmopolityzmu.
-Mądrze powiedziane! –zaśmiał się. –Co studiujesz?
-Studiowałam. Nie wiem czy wrócę. Na pewno nie na moja starą uczelnię, będę musiała poprosić Marco..ehh..żeby mnie zawiózł i zabrał papiery.
-Zawsze możesz na mnie liczyć. –przerwał mi posyłając uroczy uśmiech. –Wracając?
-Prawo. Miałam być radcą prawnym ale z czasem przestałam się w tym zawodzie widzieć.
-A co byś chciała spróbować?
-Myślałam o fizjoterapii.
-O proszę!-ożywił się i oparł głowę na dłoni odwracając się w moim kierunku. Nie mogłam na niego spojrzeć, bo właśnie za nim znajdowało się słońce, które zmuszało mnie do mrużenia oczu. –W sporcie? Dziecięca?
-Nie wiem jeszcze, muszę zrobić mały research. Wpadłam na to na urlopie i myślę, że mogłoby to być fajne. Kontakt z ludźmi i pomoc.
-Jakby nie patrzeć jako radca prawny masz to samo.
-Wiem. Muszę się zastanowić, ale wydaje mi się, że to będzie mniej stresująca praca niż prawnik. Jak się okazuje nie mam aż tak stalowych nerwów.
-Też prawda. Trzymam za ciebie kciuki w takim razie.
-I za przemyślenia.-dodałam.
-I za przemyślenia. –powtórzył wolno poprawiając pasemko moich włosów. Uśmiechnęłam się nieśmiało i odwróciłam głowę w przeciwnym kierunku.

Leżeliśmy tak jakiś czas grzejąc się w słoneczku i czekając na dostawę. André nie pytał już o nic, był bardzo wyrozumiały i szanował moją niechęć do Marco. Miałam wyrzuty sumienia. I to coraz większe. Ale to była tylko i wyłącznie moja wina. Zadurzyłam się w blondynie. Może byłam zbyt nachalna. Może to przeze mnie się pokłóciliśmy. Byłam może zbyt zaborcza.
Taki wieczór separacji był nam potrzebny.
Akurat ze środka domu usłyszeliśmy domofon. Piłkarz poderwał się z miejsca i wszedł do środka, żeby odebrać zamówienie. Wstałam z koca po jakimś czasie i poszłam zobaczyć, czy nasza kolacja już została dostarczona.

-Na razie tylko zakupy. Włożę do lodówki.
-W takim razie wracam na koc. Wybacz, ale słoneczko kusi.
-Ależ proszę bardzo!-roześmiał się szczerze i poszedł z papierowymi torbami przepełnionymi produktami do lodówki.

Kocyk był zdecydowaną bazą dzisiejszego dnia, zakochałam się w tym miejscu i w tym kocu. Będę musiała go zakosić André. Usiadłam podpierając się z tyłu rękoma i czekałam na mojego towarzysza.
-Przyniosłem jeszcze wody. –usłyszałam go za swoimi plecami, który chwilę później podał mi szklankę z wodą i pływającej w środku kawałku cytryny.
-A co zamówiłeś na kolację?
-Zobaczysz. Obejrzymy potem jakiś fajny film. Albo kilka.
-Nie będę ci siedzieć na głowie, co ty.
-Przecież żaden problem, mała. Zostań, ochłoń. Jestem do twojej dyspozycji. –stwierdził siadając koło mnie i oparł się lekko ramieniem.
-Nie będzie problemu?
-Żadnego. W końcu też masz swoje rzeczy, to czemu miałabyś wracać do domu. I nie dość, że swoje rzeczy to jeszcze moja koszulka, w której wyglądasz super…em.. Chyba słyszałem domofon. Będziemy zaraz jeść.

W momencie kiedy wyszedł słońce schowało się za chmurami i zaczął wiać nieprzyjemny wiatr. Chyba nic z jedzenia na powietrzu. Stół też nie był skręcony. Została nam kanapa.
Aby było przyjemniej milej położyłam na kanapę mój koc i położyłam nam poduszki pod plecy. Naprzeciw wisiał ogromny telewizor, pod nim znajdował się surowo wyglądający aczkolwiek przepiękny kominek, obok którego stał już zapas drewna i potrzebne narzędzia. Palenie w kominku latem nie byłoby jednak najlepszym pomysłem. Ale zawsze lubiłam ciepło kominka i to właśnie sprawiało, że w przyszłości z pewnością chciałabym mieszkać w domu. Mieć troje dzieci i psa. Huśtawkę zrobioną z opony powieszoną na gałęzi i mały domek na drzewie. Bujanie w obłokach.

-Tu jemy?
Z zamyślenia wyrwał mnie głos blondyna. Odwracając głowę w jego stronę uśmiechnęłam się lekko widząc, że trzyma w swoich dłoniach dwa styropianowe pudełka z jedzeniem na wynos i plastikowe sztućce.
-Pomyślałam, że tak. Na zewnątrz zrobiło się nieprzyjemnie. Swoją drogą masz cudny kominek. Nawet przez myśl mi przeszło, żeby go zapalić jednak potem dotarło do mnie, że mamy lato.
-Oj tam. –roześmiał się piłkarz i usiadł na kanapie podając mi pudełko z góry i sztućce. –Możemy przetestować jak się ściemni.
-Poważnie?
-Czemu nie? Jemy zanim będzie zimne.
-Podgrzejemy w kominku.-roześmiałam się otwierając opakowanie. Do moich nozdrzy dotarł cudowny zapach kurczaka po tajsku z sosem słodko-kwaśnym na ryżu z warzywami. Cudo.
-André… To jest pyszne. –powiedziałam biorąc kolejną porcję. Blondyn roześmiał się widząc z jakim apetytem zjadam danie z pudełka. Uwielbiam ludzi, którzy dają mi tak dobre jedzenie. Piłkarz właśnie dołączył do Ann i Mario. I ten ryż.
Po pokoju rozszedł się śmiech André. Spojrzałam na niego wilkiem przeżuwając pysznego kurczaka z sosem.
-Nie widziałem was z Marco razem, ale przysięgam, to z jakim uczuciem patrzysz na tego kurczaka…
-A ja przysięgam, że jak się nie przestaniesz ze mnie śmiać to jak zjem to zrobię ci krzywdę.
-Ała. Ostro.-powiedział z przejęciem podśmiewając się ze mnie. –Przepraszam za osobiste pytanie, ale jesteś może spokrewniona z Mario?
Stwierdzając nieprzydatność plastikowego nożyka stwierdziłam, że jest idealny, by wymierzyć nim w blonasia.
-Prawie przebiłabyś mi nim serce. –przejął się przykładając dłoń do swojej klatki piersiowej, gdzie chwilę temu dosłownie musnął do tył rączki nożyka.

Wzruszyłam ramionami i wróciłam z powrotem do jedzenia. Nie znałam się na chińskiej kuchni ale jeśli takich smaków było w niej więcej-Chiny nadchodzę. Miałabym tam przynajmniej opinię „wysokiej egzotycznej kobiety”. Ha. Deal życia. Prawie jak małżeństwo z Marco. Chociaż… W takiej sytuacji nazwać to dealem to jak mieć kurnik i zainwestować w hodowlę lisów. Albo coś w tym stylu. 

Posiłek zjedliśmy już w spokoju. Abym już zupełnie była kupiona dostałam szklankę z sokiem jabłkowo-miętowym. I nieograniczony dostęp do dwulitrowego kartonu. Włączyliśmy telewizję z jakimś kanałem muzycznym, a André wziął na kolana swój tablet i wszedł na swój fanpage. Czytał kilka komentarzy na głos dumny ze swoich oddanych fanów i likował co poniektóre. Po dłuższym czasie lekko mnie to znudziło, naprawdę szanowałam, że tak dba o kibiców jednak…prawie zasypiałam. Mógł mi dać jeszcze jedno danie z kurczakiem. Bardziej byłam ciekawa strony Marco. Ciekawe czy odkąd wzięliśmy ślub coś pisał? Może odpisywał kibicom?
Po setkach milionów lat André skończył przegląd wszystkich możliwych mediów. Znalazłam w telewizji zaczynający się film. „Mission Imposibile”. Trochę jak moje życie przez kolejny rok.

-Kupiłem popcorn. Zjemy?
-Ja tam wszystko zjem.
-Naprawdę Rose, nie wiem jak to się dzieje, że z takim apetytem jesteś taką chudzinką.
-Gdybym ci powiedziała, musiałabym cię zabić.
-W takim razie lecę po ten popcorn.

Pokiwałam twierdząco głową i przeniosłam wzrok na Tom’a Cruse’a. O tak. Miły wieczór w towarzystwie miłych panów.
Pięć minut później usłyszałam piszczenie mikrofali. Po salonie rozniósł się zapach popcornu i…toffie. O NIE. Nie chciało mi się aż wierzyć w to fatum, które tkwiło nade mną i piłkarzem. Może to ja się czepiam. Ale ludzie! Randka w klubie, nieszczęsne smsy, przerwana rozmowa z Marco… pewnie coś jeszcze, co udało mi się zapomnieć kończąc na popcornie z toffie, na którego zapach mnie skręcało a smak… Milczenie jest złotem.
Starałam się uśmiechnąć, kiedy przed moim nosem pojawiła się miska z popcornem. Oddychaj spokojne. A może lepiej nie. Powietrza!
Z czystej grzeczności aż trzy razy sięgnęłam po przekąskę. Powiedziałam, że będę jeść to trzeba było się wywiązać.

Na równi z rozpoczęciem się reklam, rozdzwonił się telefon André.

-Przepraszam na chwilę, zobaczę czy to coś ważnego. –wstał z kanapy i poszedł do kuchni po swój telefon. Chwilę się zastanawiał. Obejrzałam się opierając o oparcie. Blondyn spojrzał na mnie niepewnie. Marco?
Przesunął palcem po ekranie i przyłożył telefon do ucha.

-Cześć Mario, co tam?
Czyli Mario. Myślałam już… Miałam nadzieję, że Marco choć trochę się przejął. Że zrozumiał, że potrząśnie niebo i Ziemię, żeby mnie znaleźć.
-Nie wiem gdzie jest Rose. Skoro wyłączony to może nie chce z nikim rozmawiać. W razie czego to zadzwonię do ciebie. Na razie.



Czyli jednak. Może chociaż trochę się przejął. Nie byłam pewna, czy chciałam, by André faktycznie powiedział, że nie ma mnie z nim. W końcu może się martwili… Chociażby Mario. Czasem było mi przykro, że wszystko co się działo między mną a Marco spadało na Mario i Ann. Odkąd się pojawiłam w ich życiu chyba aż zbytnio się odznaczyłam. Byłam pełna podziwu i wzruszenia, że mimo wszystko co się działo Mario ze swoją partnerką byli przy mnie i przy Marco. Zawsze mogliśmy na nich liczyć. I to było niesamowite. Po raz pierwszy spotkałam tak wspaniałe osoby. Oczywiście nie mam na myśli Leo, tylko samych prawdziwych przyjaciół.

-Ruby? Jesteś tu?
Przekręciłam głowę by spojrzeć na blondyna. Wzruszyłam ramionami przepraszająco.
-Może powinniśmy chociaż powiedzieć Mario.
-Zostań, zadzwonisz rano po śniadaniu. Jeśli pokłóciliście się aż tak bardzo to niech Marco zobaczy co stracił. Chodź, film się zaczął. –uśmiechnął się obejmując mnie ramieniem i delikatnie przysunął bliżej siebie.

Ale Marco mnie nie stracił!
Nic się nie odezwałam. Nie zważając też na to, jak przytulił mnie piłkarz.
Kontynuowaliśmy film. Nie mogłam już tknąć popcornu czując jakiś ścisk w żołądku. I to nie były motylki. W mojej głowie było zbyt wiele myśli. Nie tylko o Marco, choć głównie, ale też o Mario i Ann-Katrin. I o André. Te ostatnie wysysały ze mnie energię. Nie wiedziałam co się ze mnie działo. Wiedziałam, że nie byłam we właściwym miejscu. Wiedziałam, że powinnam być zupełnie gdzie indziej.

Kiedy zwykle oglądałam film gadałam jak najęta, komentowałam różne sceny, co naprawdę potrafiło innych zdenerwować, tymczasem siedziałam jak zaklęta. Nieobecna.
-Rosalie?-usłyszałam przy uchu głos blondyna. Jego dłoń przykryła moją i delikatnie przeniosła na jego kolano.
-Coś się stało?-zapytałam rozglądając się po pokoju. Film się kończył.
-Już jakiś czas patrzysz się w napisy końcowe. Szukasz specjalnie czyjegoś nazwiska czy po prostu takie hobby?-zaśmiał się spoglądając na nasze dłonie.
-Odleciałam.
-Zauważyłem… Posłuchaj Rose.-zaczął a ja od razu spojrzałam prosto w jego oczy. 
I to był błąd. To, co zrobił on i mój paraliż. Poczułam jego dłoń na moim policzku. A po chwili jego usta na swoich. Delikatnie musnął moje usta. Niepewnie. Potem raz za razem. Byłam jak marionetka. Po kilku chwilach jednak niepewnie zaczęłam oddawać pocałunki.
A potem w mojej głowie pojawił się Marco. Na plaży w noc przed naszym ślubem. W jaccuzi przy świetle księżyca. Przy wodospadzie. Za każdym razem kiedy na mnie patrzył. I o mnie dbał. I przejmował się. I krzyczał. I był wściekły, obrażony, olewał mnie, irytował. I mnie potrzebował. Tak jak ja jego. Na moich policzkach pojawiły się łzy. Wielkie jak grochy łzy.

-Nie, André. Nie możemy. –szepnęłam delikatnie odsuwając go od siebie. Przetarłam usta wierzchem dłoni. –Przepraszam. –szepnęłam zbierając całą siłę by spojrzeć mu w oczy.
-Nie powinienem. Wiem. Ale musisz wiedzieć, że kiedy tylko cię zobaczyłem… Kiedy płakałaś w tych starych ciuchach przy ulicy… Pierwsze co pomyślałem, to to, że jesteś najpiękniejszą dziewczyną jaką w życiu widziałem. Wiem, że cholernie spieprzyłem na tej dyskotece. Urwał mi się film. Tak mi na tym zależało, że nie wiedziałem co zrobić. Co powiedzieć. Upiłem się. Jest mi wstyd. Przepraszam za to.
-Jest w porządku.
-Naprawdę się zakochałem, Rose.
-Ja… Naprawdę… Mam męża. Nie wiem co mam ci powiedzieć. Przykro mi, André. I przepraszam jeśli dawałam ci złudne nadzieje.
-W porządku. Naprawdę. Szanuję to. Proszę, nie odtrącaj mnie od siebie.
-Nie zamierzam. Jeśli przyjmiesz ode mnie jedynie przyjaźń.
-To będzie dla mnie zaszczyt, Rose. Mogę cię przytulić?
-Zawsze. –powiedział uśmiechając się i objął mnie mocno. Położyłam głowę na jego ramieniu uspokajając oddech. Uśmiechnęłam się przez łzy.
-Chciałabym rano wrócić do domu. Może masz rację. Mamy w ogóle gdzie spać w tym twoim dużym, pustym domu?
-Tu. –powiedział spoglądając na kanapę. Razem? –Spokojnie, będę trzymał ręce przy sobie. Jesteś żoną Marco. Szanuję to.


André był typem mężczyzny ideału. Miał wszystko czego potrzebowała kobieta. Mógł dać poczucie stabilności, miłość, opiekę i szacunek. I on się we mnie zakochał. A ja w nim nie. Wolałam nieidealnych facetów. Wolałam? Boże. Byłam na nich skazana. Ale mimo wszystko tacy właśnie beznadziejnie beznadziejni dawali mi szczęście. I było mi dobrze.
-Pójdę się przebrać.-powiedziałam potrzebując chwili dla siebie. Poszłam do torby i wyjęłam moją dwuczęściową piżamę.

-Chcesz nadal ten kominek?-zawołał z kanapy wpatrując się w zachodzące słońce za oknem.
-Chętnie.
-Ręczniki…-westchnął smutno wstając z kanapy i zrobił dwa kroki w moim kierunku wkładając niedbale dłonie w spodnie. –Są w drugiej szafce w łazience. Wyżej są szczoteczki.
-André, nie rób takich oczu. Nie chcę płakać. –szepnęłam zbliżając się do niego i mocno go przytuliłam.
-Ruby. –powiedział cicho nachylając się do mojego ucha. Na szyi czułam jego głęboki oddech. –Pocałuj mnie. Ten ostatni raz. 







~~~

Kochane, przepraszam ogromnie za błędy jeśli są, bo sprawdzałam bardzo na szybko..znów. Ostatnio żyję w jednym wielkim biegu i nie mogę znaleźć chwili dla siebie. Ale sprawa z historią zakończona sukcesem-wyszłam cało i bez większych obrażeń..Przede mną cały czas wiele..ale do końca roku szkolnego powinno wszystko wrócić do normy..
Tak jak już mówiłam, jest to ostatni rozdział przed czerwcową przerwą. Robię to uwierzcie z ciężkim sercem ale wiem, że to jedyne słuszne wyjście. Obiecuję wrócić z ciekawszymi rozdziałami (i sprawdzonymi co do przecinka!:) )i maasą nowych pomysłów także bądźcie czujne pod koniec czerwca!. Dziękuję za zrozumienie i wsparcie i za wszystkie komentarze, bo naprawdę, zaraz po ich przeczytaniu chce się otwierać Worda i pisać dalej;)💗 Aaa! I jeszcze ponad 20.000 wyświetleń. Aż rosną skrzydła.. Z całego serduszka dziękuję i cieszę się, że spodobała się Wam ta historia💗💓💖
Buziaki xx

sobota, 20 maja 2017

Osiemnaście




-Rosie!!! –Ann radośnie rzuciła mi się w ramiona nawet nie pozwalając wejść do środka. –Jak wypiękniałaś! W ogóle pięknie wyglądacie. Hej Marco! –uśmiechnęła się i podeszła jeszcze do mojego męża ściskając go lekko i pocałowała w policzek.
-Wypiękniałaś? Bardziej stawiałam, że osiwiałam.
-Też na to stawiałem!-odkrzyknął z kuchni Mario. Weszłam do środka mieszkania pary i zdjęłam buty, żeby nie wnosić piachu. Od razu przybiegła do mnie Mase radośnie wymachując ogonem. Pogłaskałam ją po łebku i ruszyłam, żeby przywitać się z brunetem.
-Czy ty chcesz mi powiedzieć, że Ann cię do garów zagoniła? –zapytał ze śmiechem Marco widząc Mario stojącego z łyżką przy garnku z sosem pomidorowym. Zaraz potem objęli się po przyjacielsku i poklepali po plecach.
-Wyjątkowa sytuacja. W końcu się ożeniłeś. I to nie głupio, patrząc na twoją żonę.
-Patrząc to może i dobrze, ale co ja się mam. –westchnął patrząc na mnie z wyrzutem.
-Afera o robienie zakupów. Nawet sobie nie wyobrażasz, Ann. –odpowiedziałam podobnym tonem jak mój mąż i podeszłam do modelki na kanapę.
-Wygrałaś?
-Jakże by inaczej. –oznajmiłam uśmiechając się zwycięsko prostując nogi. –Nie przywiozłam twoich ubrań, bo jeszcze je chcę wyprać i dopiero wtedy dostaniesz do zwrotu. Ale i tak dziękuję za pożyczenie, ogromnie się przydały.
-Ależ co ty, nie pierz, ja sobie poradzę.
-Nie będę ci brudnych oddawać, serio upiorę.
-Nie wygrasz z nią dzisiaj!-odkrzyknął Marco z kuchni, który jak mi się wydawało niby był zatracony rozmową z Mario. –A propos! Rose miała cię poprosić, czy może zatrzymać kostiumy kąpielowe.
-Sam chciałeś prosić! –odpowiedziałam mu. Niech tu mnie nie wkręca w swoje obsesje.
-Ja tylko stwierdziłem fakt, że powinny zostać u ciebie.
-Oczywiście. –spojrzałam na niego wilkiem. Co za wkurzający człowiek. Naprawdę, bo kiedy on taki był? Przecież na Kubie był słodkim potulnym misiaczkiem. A teraz? Musiałam działać. Nie pozwolę na jego degradację.
-Niezależnie kto prosi, są twoje. –przerwała nam w bitwie na spojrzenia Ann. Stawiałam wysoko swoją wygraną, choć ze zmęczonymi oczami jednak można szybciej mrugnąć.
Na kanapę dołączył do nas pies. Ann została zmuszona do głaskania. Stwierdziła, że Mase czasami potrafiła się zachowywać jak kot, jednak pieszczoty szybko jej się nudziły i wolała pobiegać ze swoją piłką. 

Podczas gdy panowie zajęci byli rozmową w kuchni, Ann przyniosła laptop i kładąc go sobie na kolanach pokazywała mi najnowsze projekty Lurelly na przyszłe lato. Sukienki były naprawdę wspaniałe, choć nie byłam pewna czy w dniu codziennym odważyłabym się takie założyć. W modę wchodziły prześwity i motywy kwiatowe. Co do tych drugich naprawdę byłam szczęśliwa, bo je uwielbiałam, jednak prześwity? Wolę moje za duże, workowate t-shirty. Z projektów przeszłyśmy na foldery ze zdjęciami z wakacji. Wybrali się do ciepłych krajów do rodziców Ann, gdzie mieli przepiękną rezydencję. Dużo zdjęć było autorstwa Mario, który obsesyjnie uwieczniał swoją ukochaną na zdjęciach. Marco? Jesteście tacy sami…
Ann robiła dużo zdjęć widoków, trochę Mario, rodziców, wspólnych z Mario w urokliwych miejscach. I był jeszcze Nils. Mój ty smutku, dlaczego ja już jestem mężatką? Nie, żeby Marco coś brakowało. Brat Ann był naprawdę okropnie przystojny. Jego wzrok, umięśnione i to bardzo ciało. Czy wszyscy w jej rodzinie byli modelami? Pasowaliby. Nils miał w sobie ogromne pokłady uroku i testosteronu. Jego mięśnie były bardziej wyraźne i odznaczające się od Marco…

-No nieźle, Ann. Czemu nie mówiłaś wcześniej?-zapytałam czując opadającą szczękę do samej podłogi.
-O kim gadacie, dziewczyny?
Jak na złość koło nas zjawił się Marco. Stanął za oparciem kanapy i położył dłonie na moich ramionach jednocześnie przenosząc na nie swój ciężar.
-A nic tak, przeglądamy zdjęcia. –zaczęła Ann śmiejąc się pod nosem, zapewne z mojej dość zaskoczonej miny.
-O, Moto Moto. –zaśmiał się widząc kolejne zabójcze zdjęcie Nilsa na plaży w samych kąpielówkach.
-Ja ci dam, Moto Moto. –westchnęłam karcąco. –Moto Moto to co najwyżej Mario, nie mówiąc już o tobie.
-To niemiłe.
-To niemiłe, kiedy obrażasz mojego Nilsa.
-Mojego?-parsknął a w oczach rozbłysły mu radosne chochliki. –Mojego? Kochanie. Przez rok masz dostęp do mnie, świetnego, przystojnego, dobrze zbudowanego faceta, a ty, zamiast korzystać wzdychasz nad Moto Moto.
-Idź tam do garów.
-Pójdę gdzie indziej, w innych okolicznościach i to z tobą.
-Zaciągniesz mnie w krzaki i wyprujesz flaki?
-Cóż za rymy.
Na szczęście z jakże poważnej wymiany zdań wyrwał nas Mario, który przyniósł na stół porcje spaghetti. Pachniało przepięknie, a jeszcze lepiej musiało smakować. Od razu wstałam z kanapy i poszłam zwabiona zapachem.
-Mario, a masz jeszcze trochę sera?
-Siostro! Wiedziałem, że musisz kochać ser. –zakrzyknął ochoczo i wrócił się do kuchni. Zaśmiałam się pod nosem i oparłam o krzesło.
-A co, widać?
-Nie, ale wyglądasz na taką co lubi ser.
-Na ciepło. Na przykład na spaghetti, zapiekance, toście, pizzy…
-Hawajskiej?
-Hawajskiej. –potwierdziłam śmiejąc się.
-Reus… I ty chcesz narzekać? No patrz, Rose i taka Ann. –westchnął smutno podając mi paczkę pokruszonego sera, bym mogła jeszcze dosypać na ciepły sos. Ann fuknęła pod nosem i wyminęła nas siadając jak najdalej od miejsca bruneta. Marco obserwował całą sytuację z niemałym rozbawieniem.
-Mario.-powiedziała stanowczo Ann celując w niego widelcem.
-Śpię na kanapie?
-Brawo. –uśmiechnęła się szczerze. –Chodź, Rose, siadaj koło mnie.

Marco dołączył po chwili do nas i wspólnie zjedliśmy późny obiad. Opowiadaliśmy z Marco o naszych krótkich wakacjach. W sumie to ja najbardziej skupiałam się na opowiadaniu o niesamowitej przyrodzie, przezroczystego oceanu i przeuroczej małpki, która skradła moje serce.
Gdy złożyliśmy wszystkie naczynia do zmywarki przenieśliśmy się na kanapę. Mario znalazł kabel, którym podłączył telefon Marco do telewizora, żebyśmy mogli pooglądać zdjęcia. Usiadłam na kanapie na końcu, koło Marco. Ann przytuliła się do Mario zajmując miejsce na drugim końcu sofy, Mario przytulił się do Marco a Marco do mnie. Urocza rodzinka.
Co mnie zaskoczyło, to, że gdy na ekranie telewizora pojawiły się miniaturki zdjęć.Było ich pełno. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że zrobił mi aż tyle zdjęć. Zabrało mi dech w piersi. To nie było dziesięć zdjęć. Ich była prawie setka. Z różnych dni. Wiedziałam, że robił sporo zdjęć różnych widoków, lecz te umywały się przy zdjęciach ze mną. Nie wiedziałam co powiedzieć, a chciałam, bo czułam się, jakbym została postawiona w trudnej sytuacji, z której powinnam się tłumaczyć.
Nachyliłam się do ucha Marco, delikatnie je muskając nosem.

-Jak? Kiedy je robiłeś?-szepnęłam
-Telefonem. Podczas naszych wakacji.
-To wiem.
-To co się głupio pytasz?-zaśmiał się pod nosem zwracając na siebie uwagę Mario. Ann rozczulona patrzyła na zdjęcia. Pilotem wybrała pierwsze z nich-mnie śpiącą w samolocie. Kolejne było robione przednią kamerą, jednak ucięła ona postać blondyna, a jedynie ukazywała mnie leżącą podczas snu na jego ramieniu. Nawet śpiąc nie umiałam się przy nim kontrolować!

-Wiecie co, może wy sobie pooglądajcie a ja pójdę z Mase na spacer, hmm? Zaczynam się czuć naprawdę dość nieswojo. –powiedziałam, kiedy kolejne przedstawiało mnie siedzącą na łodzi z rozwianymi włosami i zamkniętymi oczami na tle zachodzącego słońca. Naprawdę, ujęcie było przepiękne ale no błagam! Kolejne przedstawiało również mnie. Następne dla odmiany mnie, oraz dwa następnie mnie i mnie. Jezu!

-Siedzisz. Te zdjęcia są cudowne. –oznajmiła stanowczo Ann i przełączyła na kolejne, gdzie tym razem faktycznie ukazany był krajobraz wyspy. Cudownie. I kolejne zdjęcie morza. Później jednak mnie brodzącej w wodzie, mnie brodzącej w wodzie, kiedy wiatr podwiewa mi spódnicę, mnie brodzącej w wodzie, kiedy wiatr podwiewa mi spódnicę a ja się obracam, mnie brodzącej w wodzie, kiedy wiatr podwiewa mi spódnicę a ja się obracam i uśmiechem. Starczy.

-Mase! Choć pieseczku. Pójdziemy pospacerować!
Zerwałam się z kanapy i poszłam do przedpokoju, gdzie wiedziałam, że znajdowały się tam szelki.  Czarny mops podbiegł do mnie wesoło wyczuwając co się kroi. Posłusznie stanął i czekał, dopóki nie założę mu szelek, co szło mi wyjątkowo opornie. W końcu do szelek doczepiłam czerwoną smycz. Kiedy podniosłam się tuż koło mnie wyrósł Marco.
-Jesteś zła?
-Czemu nie powiedziałeś, że lepiej nie oglądać zdjęć?
-Dlaczego nie mogą… To przyjaciele, przecież wszystko jest w porządku.
-Nie przewidziałeś tego, że zaskoczysz mnie swoimi małymi obsesjami na moim punkcie.
-Daj spokój, to zwykłe zdjęcia. –ściszył głos chcąc, bym ja jeszcze bardziej swojego nie unosiła i nie zwróciła uwagi Mario i Ann, choć dałabym sobie rękę uciąć, że para zamiast oglądać zdjęcia właśnie nas podsłuchiwałam.
-Zwykłe? Trochę cię poniosło na zwykłe zdjęcia. Czasem mnie tak przytłaczasz, przygniatasz i przejeżdżasz jak walec.
-Przykro mi, taki jestem.
-Potrzebuję trochę odetchnąć.
-Jesteś moją żoną. To normalne.
-Za bardzo wczuwasz się w rolę męża, Reus. –powtórzyłam to, co powiedział mi przed wyjściem. Niech ma. Może i on tego nie odczuje jak ja ale co tam.  –Naprawdę wychodzę, a ty mi nie zabronisz.
-Kompromisy, jasne. –roześmiał się irytująco i wrócił do salonu do Ann i Mario.
Wypuściłam głośno powietrze, żeby choć trochę się uspokoić.
-Wychodzimy. Jak coś mam telefon.




Na dworze było już trochę zimno. Już kilka minut po wyjściu byłam lekko przemarznięta. Mase szła niedaleko od mojej nogi i merdała radośnie ogonem. Wzięłam swój aparat i z lekką awersją do fotografii postanowiłam zrobić jednak jej zdjęcie.

-Dobra, mała, pobiegniemy co? Trzeba się rozgrzać. –westchnęłam i ruszyłam przed siebie lekkim truchtem sprawdzając, jak Mase na to zareaguje. Oh, aż za dobrze. Przyspieszyła bardziej, że byłam wręcz przez nią ciągnięta. Nie wyobrażałam sobie nawet, że taki mały psiak potrafi tak ciągnąć. Ona nie biegła tylko pędziła. Chyba powinna zmienić imię z Mase na Usain.

Po kilku minutach biegu poczułam jak po czole spływa mi już kropelka potu. Nie było mowy o marznięciu. Nie miałam pojęcia kto ją tak wyszkolił, że przyspieszała do granic psich możliwości ale naprawdę, chapeau bas.
Dobiegłyśmy aż do uroczego placu zabaw dla dzieci, który znajdował się w dużym parku, do którego także ostatnio poszłyśmy z Ann, gdzie spotkałyśmy André. No właśnie, André. Postanowiłam, że jutro przed południem się z nim umówię na kawę na jakimś neutralnym gruncie. Po tym jak go zostawiłam w klubie, żeby pójść z Marco w ogóle nie mieliśmy większego kontaktu.
Moim myślą przerwała znów Usain, ciągnąc mnie w kierunku płotku placu do zabaw. Ledwo ją zdołałam zatrzymać, jednak zwróciła moją uwagę dziewczynka ubrana w śliczne geterki, różową bluzeczkę w kwiatki a na to jeansową katanę z futerkiem. Wyciągała swoje małe rączki przez drewniany płotek i wołała psa po imieniu. Zdziwiłam się, bo przecież nie wołałam nigdzie zwierzaka, żeby mała mogła podchwycić. Wolałam jednak trzymać smycz z rezerwą, bo przecież nie miałam pojęcia jak pies może się zachować. Chwilę później już zainterweniowali rodzice. Kobieta miała prześliczne, długie brązowe włosy a jej mąż przypominał typowego modela o zagranicznej urodzie. Nie mógł pochodzić z Niemiec, bardziej gdzieś może Hiszpania, Portugalia.

-Przepraszamy, Gala chodź, nie zaczepiaj pieska. –uśmiechnęła się życzliwie i złapała swoją córkę za rączkę. Mała była prześliczna, jej wielkie, niebieskie oczy zupełnie skradły mi serce.
-Mase! –wołała uparcie mała nie ustępując z miejsca. Zainterweniował Pan Model, który w jednej ręce trzymał frytki w dużym, czerwonym opakowaniu fastfooda. Frytki. Jak ja dawno nie jadłam frytek. 

-Kochanie, to nie jest Mase, to inny piesek. Zadzwonimy do Mario i możemy się wtedy umówić żebyś mogła pobawić się z Mase, dobrze?
-Przepraszam, że się wtrącę. –powiedziałam jakby mając przebłysk geniuszu w swoim móżdżku. –Ma pan na myśli Mario Götze? Bo jeśli tak to jest ta Mase. –wytłumaczyłam czując jego zdziwione spojrzenie na sobie. Wydusiłam delikatny uśmiech. No niezłe Ann ma znajomości. Nie dość, że Nils to jeszcze teraz...

-Znasz ich? Nie widziałam cię nigdy u nich.
-Od jakiegoś czasu, pomieszkiwałam u nich przez chwilę.
-No proszę. Miło poznać. Jestem Marc, a to moja żona Melissa. –odezwał się model z frytkami. Marc. Prawie jak Marco. Uśmiechnęłam się delikatnie.
-Rose.
-Może Gala pobawić się trochę z Mase czy się spieszysz?
-Nie ma problemu, mam nadzieję, że nie stanie się nic złego, nie wiadomo jak pies zareaguje, choć Mase jest zazwyczaj spokojna.
-Oh, kochana, Gala ubierała nawet na Mase kapelusze Ann i kładła się na niej i nie wiadomo co jeszcze. Dwa pieszczochy! –roześmiała się kobieta i otworzyła furtkę.
Melissa zajęła się Galą i razem bawiły się z psem, ja i Marc usiedliśmy niedaleko nich na ławce.
-Frytkę?
-Zawsze. –roześmiałam się. Tak, to były na pewno naleciałości po Mario. Gdzie ja sama z własnej nieprzymuszonej woli bym się obżerała. Nigdy.
-Jak się poznaliście z Mario?-zapytał spoglądając na swoją córkę z ogromną miłością. Musiał być dobrym ojcem. Mała Gala bawiła się w najlepsze, zarażając śmiechem Melissę. Opowiedziałam Marcowi pokrótce fakty, że poznałam Mario i Ann przez Marco i André nie zdradzając większych szczegółów. Nie wiedziałam jeszcze, czy Marco zamierza mówić o swoim małżeństwie gdziekolwiek. Chociaż dodał moje zdjęcie na swojego Instagrama... Czasem im bardziej się zastanawiałam tym bardziej go nie rozumiałam.
A żeby oderwać się od uporczywych myśli dołączyłam do zabawy z Melissą i Galą. Marc przyszedł do nas chwilę później. Naprawdę tego potrzebowałam. Uśmiechu małej Gali i kolejnych dobrych ludzi, którzy stanęli na mojej drodze.




/Marco/

Ann naprawdę była zainteresowana zdjęciami, jednak po wyjściu Rosie można było wyczuć, że nastrój w mieszkaniu się zmienił. Mario od razu wstał z kanapy i poszedł do kuchni, żeby wyjąć piwo z lodówki. Nie wziął nawet drugiego dla mnie. Kiedy napój otworzył się z charakterystycznym syknięciem, a brunet wziął jego pierwszy łyk nastąpił zupełny zwrot w sytuacji.

-Co ty sobie do cholery wyobrażasz? Reus, naprawdę! Co ona ci takiego zrobiła?
Mario rzadko się kłócił, czasem obrażał, jednak kłócić? Nigdy. Tym razem on kipiał wściekłością. Jego humor zmienił się w ułamku sekundy. Coś może nie tak z tym piwem?
-Naprawdę, Mario, nie wtrącaj się w to. Nie ma sensu.
-O nie, nie. –dołączyła Ann wyrywając się z kanapy. –Mnie buzi nie zamkniesz byle zachcianką. Marco, naprawdę, jesteś wspaniałym przyjacielem i cieszę się, że masz z Mario tak bliski kontakt i my też się dogadujemy ale nie pozwolę ci posuwać się do takiego traktowania tej dziewczyny.
-Ann. –westchnąłem zirytowany. Modelka za to była wybuchowa. Zawleczka tykającej bomby była bardzo chwiejna jeśli chodziło o tematy, które jej dotyczą, nawet nie zawsze bezpośrednio. Jak i w tym wypadku. –Dziękuję ci, że zrobiłaś to o co cię prosiłem ale możesz już naprawdę dać sobie spokój. Rose jest moją żoną…
-Tak? Mam może jeszcze iść do niej powiedzieć wszystko?
-Mów. Naprawdę Ann, róbcie co chcecie, ale naprawdę nie mieszajcie się do tego.
-Nie.-zaprzeczyła zakładając ręce. –Nie powiem. Wiesz dlaczego? Nie żeby ratować twój idiotyczny, chudy zadziec tylko, dlatego, że znalazłam coś, czego ty naprawdę nie widzisz. Ona jest cudowną osobą, ma cudowny uśmiech, jest piękna, szczera i zawsze prawdziwa. I nie chcę mówić, że na nią nie zasługujesz, bo naprawdę zasługujesz tylko… Musisz się bardziej postarać. Po prostu. Dla niej.
-Ann, naprawdę, ja to wiem. –oznajmiłem lekko zaciskając usta. Naprawdę, nienawidziłem, kiedy zwracano mi uwagę. Nienawidziłem.
-Gówno wiesz, Rudy. To jest żona. I masz ją traktować jak żonę, a nie jak jakąś dziwkę czy przelotną dziewczynę. Sam tego chciałeś to zacznij się wywiązywać. Idę szukać Rose bo naprawdę też muszę ochłonąć.
Tak działam na kobiety. 
Oparłem się o ścianę przepuszczając modelkę, która zdenerwowana wyminęła mnie zabierając ze sobą torebkę.

-Łoo!-zaśmiałem się, gdy drzwi zamknęły się z trzaskiem. Spojrzałem na Mario, który stał z puszką w ręku zapatrzony w okno. Ten też? –Tylko ty już nic nie mów.
-Dobra, nie będę. –odpowiedział obojętnie i upił łyk piwa nie ruszając się z miejsca.
-Masz jeszcze piwo?-zapytałem idąc w stronę kuchni. Żadnej odpowiedzi. Naprawdę? –Ej, no naprawdę, nie zachowuj się jak dzieciak.
-Z dwojga nas ja się zachowuję jak dzieciak?-zapytał stawiając puszkę na blacie i poszedł wyłączyć pikającą zmywarkę.
-Słuchaj Mario, naprawdę nie musisz mnie pouczać. Lepiej wrócę do domu. Przekaż Rose, żeby wzięła taksówkę.
-Nie przekażę, bo nigdzie nie jedziesz. –stwierdził z kpiną, jakby mówił coś najbardziej oczywistego.
-Jadę.
-Stary. Jeśli chodzi o nasz układ to ja się wypisuję. Mógłbym nawet powiedzieć Rose to o co prosiłeś mnie, Ann i swoją siostrę ale wiesz czemu tego nie zrobię?
-Bo jesteś moim przyjacielem?
-Nie. Bo szanuję Rosalie. Jest wspaniałą osobą i dobrze się z nią dogaduję. A ty jesteś jej mężem z resztą z własnej, durnej woli i jesteś za nią odpowiedzialny. Na tym polega małżeństwo. My z Ann tak funkcjonujemy. Szanujemy się i ufamy sobie. To jest podstawą, miłość też jest, ale nawet jeśli ona za pięćdziesiąt lat nie daj Boże się wypali będziemy przyjaciółmi, to daje największą stabilizację. I masz sadzać tu swoje dupsko i czekać aż twoja żona wróci i razem pojechać do domu, jasne?
-Naprawdę… W życiu bym nie przypuszczał, że będziesz mi dawał małżeńskie porady. –zaśmiałem się i poklepałem go w ramię.
-Trzeba się słuchać czasem mądrzejszych. Weź sobie piwo i zagramy w Fifę.




/Rose/

Kiedy Ann do nas dołączyła na placu zabaw było już cudownie. Melisa i Marc jeszcze bardziej się otworzyli i spędzaliśmy razem cudny czas. Gala była niekwestionowanie najbardziej uroczym dzieckiem. Razem z nią i Melisą nazbierałyśmy kwiatów koniczyny, by potem młoda mama mogła upleść wianek dla swojej córki. Marc zrobił swoim ukochanym paniom zdjęcie i wstawił na swojego Instagrama. Przez to, że było lato, można było się nabrać na w miarę wczesną godzinę. Tak było właśnie w naszym przypadku. Naprawdę byłyśmy zaskoczone z Ann, kiedy nasze telefony ukazywały już dwudziestą pierwszą. Państwo Bartra podziękowali nam za wspólnie spędzony czas i zaprosili nas w najbliższym czasie do siebie do domu.
Razem z modelką i zmęczoną Mase skierowałyśmy się na jej osiedle. Byłyśmy zdziwione, że ani Marco ani Mario się na nas nie dobijali.

-Może wyszli do kogoś?-zapytałam zastanawiając się.
-Oj nie.. Ty jesteś jeszcze nowa w tym świecie. Milczenie i poczucie jakby się nie miało faceta daje tylko Fifa.
-Zaraz się przekonamy! –zaśmiałam się widząc już docelowy budynek.

Modelka wpisała kod do domofonu i windą pojechałyśmy na właściwe piętro. Kiedy tylko otworzyłyśmy drzwi zobaczyłyśmy naszych panów przed telewizorem zajętych graniem w Fifę.
-Wygrałaś. –szepnęłam cicho do modelki. Ann zachichotała i podeszła do obu panów.
-Wróciłyśmy. –oznajmiła zabierając pustą miskę po chipsach i trzy puszki po piwie ze stolika. Chyba to zbyt miłe i dobroczynne z jej strony.
-Yhyy.. Zaraz będziemy kończyć. –westchnął Mario zaciskając usta skupiając się na grze. Poszłam za modelką do kuchni i wzięłam jednego chipsa, który został jako ostatni w paczce.
-Myślisz, że jeszcze długo tam będą siedzieć?
-Nie. Zaraz Marco strzeli Mario gola albo na odwrót, pokłócą się i jeden nie będzie chciał już z drugim gr.. –nie dokończyłam bo chwilę później usłyszałam podniesiony głos mojego męża.

-Ej! Zaraz! To był spalony! Czego się śmiejesz Götze!-awanturował się gestykulując żywo w stronę telewizora. Matko. Naprawdę? O takie głupoty awantury?
-Nie było spalonego, Lamo. To był piękny, czysty gol. Jak mój każdy.
-Chyba sobie żartujesz!
-No chyba ty! –cięta riposta, nie ma co. Roześmiałam się słysząc Mario i poszłyśmy z Ann do salonu przyjrzeć się naszym awanturników.

-Marco, chodź, jedziemy do domu. Już wystarczająco się zasiedzieliśmy u Ann i Mario.
-Przecież wiesz, że jesteście zawsze mile widziani. –oznajmił z uśmiechem Mario wstając z kanapy. –Wygraałem! –roześmiał się i podniósł mnie na ręce. Roześmiałam się i mocno przytrzymałam dłońmi jego szyi, żeby nie spaść.
 -Gratuluję, gratuluję. Ale my naprawdę będziemy się zwijać, dobrze Marco?-zapytałam roześmiana spoglądając na blondyna. On jednak stał niezadowolony z założonymi rękami jakbym w ogóle go nie obchodziła.
-Więc idziemy.-odparł i wziął swoją jeansową kurtkę z wieszaka w przedpokoju. W tym samym momencie Mario odstawił mnie na podłogę i posłał szczery uśmiech. Odwzajemniłam go i poszłam do Marco do przedpokoju.

Pożegnałam się jeszcze z Ann i Mario i wyszliśmy na klatkę schodową. Czekając na windę zupełnie milczeliśmy. W windzie znów patrzył na mnie niczym tygrys na świeże mięso. Żeby nie dawać mu sprzecznych sygnałów po prostu zamknęłam oczy i odwróciłam się do niego bokiem.
Przed blokiem stał zaparkowany samochód piłkarza. Marco wyjął z kieszeni spodni kluczyki. Momentalnie zareagowałam.

-Hej, hej! Piłeś. Zamawiamy taksówkę.
-Daj spokój, Rose. Nie przesadzaj. –powiedział zrezygnowany przewracając oczami. –To tylko jedno piwo.
-O jedno za dużo. Nie jadę, okej? Co jeśli cię złapie kontrola?
-Wiem gdzie nie ma kontroli.
-Nie jedziesz.
-Ty nie jedziesz jak ci nie pasuje. Proszę, zamów sobie taksówkę, nie mam siły się z tobą kłócić. –oznajmił zaciskając pięść i podał mi dziesięć euro. Co za palant!
-Palant. –powiedziałam na głos i odeszłam na bok wyjmując z torebki telefon, żeby zamówić taksówkę. Naprawdę, niech robi co chce. Nie chciałam za nic się już z nim kłócić. I naprawdę miałam go w dupie. Nie, nie miałam. Po prostu lepiej, gdyby było tak, żebym miała zupełnie na niego wylane. Ale nie mogłam. Po prostu nie. I to mnie bolało. Zbyt wielkie wczuwanie się w rolę żony. Tak.

Kiedy zamówiłam taksówkę założyłam ręce i usiadłam na ławce koło bloku. Marco w tym czasie wsiadł do swojego samochodu i trzasnął drzwiami. Silnik uruchomił się z lekkim warkotem a po chwili już go nie było.
Dupek. Dupek. Dupek. Dupek. Dupek. Dupek.
Dupek.

Lekko wymarzłam czekając dziesięć minut na taksówkę. Na szczęście w samochodzie w środku było w miarę ciepło. Mimo wieczoru drogi były trochę zapełnione. Przejechaliśmy całą trasę jednak w miarę szybko. Byłam wykończona. Podróż, bieg w parku i Marco dopełniający to swoim zachowaniem.
Zapłaciłam sympatycznemu, starszemu kierowcy i opuściłam pojazd. Przed blokiem nikogo już nie było. Marco pewnie zaparkował w garażu podziemnym. Nie chciałam nawet dopuścić do głowy myśli, że coś mogło mu się stać. Głupi przecież ma szczęście. A Marco to już powinien mieć balkon obrośnięty w czterolistne koniczynki, zakończenie tęczy ze złotym garncem i pasące się kolorowe jednorożce w garażu.

Na górze nacisnęłam klamkę drzwi wejściowych. Od razu ustąpiła.
-Może byś zamykał drzwi z sobą. –westchnęłam zakręcając drzwi na zamek. Odłożyłam torebkę na miejsce. –Jesteś? –zawołałam ściągając buty. Krzyknęłam na pół mieszkania, kiedy poczułam jak odwraca mnie do siebie i mocno mnie całuje. Za mocno. W ustach poczułam smak mocnego alkoholu. Może whisky? Przyparł mnie mocno do drzwi i zaczął ściągać delikatną, materiałową bluzeczkę z moich ramion. Jego oddech był szybki. Druga dłoń błądziła od mojego biodra, do piersi. Ledwo utrzymywałam oddech, coraz ciężej było mi go zaczerpnąć. Z całej pozostałej siły próbowałam odepchnąć dłońmi jego klatkę piersiową ode mnie jednak on, jak na złość jeszcze mocniej ją do mnie dociskał.

-Marco, nie. –wydusiłam między kolejnymi, brutalnymi atakami jego ust. On zupełnie nie zwracał na to uwagi. Chwycił mnie pod pośladkami i przeniósł na kanapę rzucając na nią. Chciałam uciec jednak on przygwoździł mnie swoim ciałem szybciej niż byłam w stanie wykonać jakiś ruch.
-Jesteś tak wkurzająca Rose… -powiedział do mojego ucha delikatnie je gryząc a po chwili ściągnął moje spodenki razem z bielizną.  –A przy tym tak cholernie seksowna.
-Marco, proszę, nie chcę. Nie mam ochoty. –mówiłam. Zdecydowanie to przekraczało wszystkie granice. Nie miał prawa. Nie mógł. Nie bez mojej zgody. Nie miał jej. Próbowałam jeszcze odepchnąć jego tors dłońmi, kręcić się na boki, jednak skutecznie unieruchomił mnie dłońmi i z impetem znalazł się we mnie. Krzyknęłam z lekkiego bólu wbijając paznokcie w jego ramiona. Nawet oboje byliśmy ubrani od pasa w górę. Chciałam protestować, jednak moje ciało nie umiało mu się opierać tak, jak pragnęłam tego ja i cały mój umysł. Byłam na granicy rzeczywistości przez ogromne zmęczenie, a zarazem odczuwany ból z nutą intensywnego uczucia. A uczucia tutaj liczyły się tylko jego. Właściwie uczucia? O czym tu mówić. Prędzej brak uczuć tylko cholerny, nieposkromiony samczy popęd. 

Zacisnęłam wargi, kiedy próbował znów je pocałować. Gdyby nie trzymał moich rąk dalej próbowałabym się siłować. Z jednej strony chciałam to skończyć, z drugiej…mój koniec zbliżał się coraz szybciej, więc zostało mi jedynie wytrzymać zaciskając powieki.
Marco opadł na mnie zmęczony przygniatając swoim ciężarem. Z trudem łapałam oddech. Starłam małą łezkę, która nawet nie zauważyłam kiedy zaczęła spływać po moim policzku.
W tym samym momencie na mnie spojrzał. Jakby lekko zbielał na twarzy jednak nie byłam pewna, bo szybko odwróciłam wzrok. Nie chciałam na niego patrzeć. Brzydziłam się nim.
Podniósł się na łokciach i nałożył bokserki. Wykorzystując ten moment wymknęłam się i ruszyłam na schody. Byłam cała obolała. Nie miałam siły przywalić mu, nakrzyczeć na niego czy nawet się rozpłakać.

-Rose… Ja..-usłyszałam zza swoich pleców piłkarza lecz naprawdę nie zamierzałam się odwracać.
Ignorując wszystkie odczucia pobiegłam schodami do góry, do mojego starego pokoju. Panowała tam ciemność. Łóżko było zaścielone a na nim położona granatowa narzuta. Wszystko dobrze wysprzątane jak po wizycie sprzątaczki. Rozbierając się już do końca weszłam do łóżka i otuliłam ciepłą pierzyną.
Przez chwilę słuchałam kroków na schodach. Było to wszystko już dla mnie zupełnie obojętne. Nawet nie chciałam myśleć co czułam do Marco. To by zbyt bolało, na to jeszcze byłam za słaba by móc sobie z tym poradzić. Marco przeszedł koło moich drzwi. Wyraźnie słyszałam jego wolne kroki, widziałam ich cień. Nie zatrzymał się.
Z oczach zebrały mi się łzy. A moje serce pękało. Po raz kolejny.



***


Noc należała do tych nieprzespanych. W mieszkaniu była cisza. Ja jednak nie zmrużyłam oka. Kręciłam się po łóżku, chciałam też coś założyć jednak wszystkie ubrania miałam w sypialni Marco. Ann i Mario musieli je przewieźć z powrotem podczas naszej podróży. Nawet nie wzięłam swojej torebki i telefonu, choć chciałam po niego zejść i wypłakać się Ann… Jednak chyba to była zbyt osobista sytuacja, o której nie powinnam roztrząsać z innymi.
Nie wiem, która była godzina, ale na zewnątrz stawało się już jaśniej. Może trzecia? Czwarta? Wtedy przyszedł błogi sen i mogłam wreszcie w spokoju odpłynąć.



***


Kiedy otworzyłam oczy słońce górowało już na niebie. Mimo to byłam dość niewyspana i nie pałałam radością. Jakbym z resztą mogła. Niby sen przynosi ukojenie jednak w moim wypadku tylko podniósł moje zdenerwowanie. Mój bojowy nastrój był przemienny razem z obezwładniającym smutkiem. 

Wstałam z łóżka obwiązując się narzutą łóżka i z taką piękną suknią przedostałam się na korytarz. Cisza. Musiałam stawić czoło blondynowi wchodząc do jego.. Wróć. Naszej sypialni. Nacisnęłam klamkę. Może jeszcze spał? Drzwi ustąpiły pod moim naciskiem i otworzyły się szerzej.
Jednak nie było mi dane stawić mu czoła. Sypialnia była pusta. 






~~~
*Moto Moto-postać napakowanego hipopotama z Madagaskaru😂

Chyba zaczynają się problemy..😇  Za tydzień już ostatni rozdział przed przerwą..no namieszam, ale znacie mnie i wiecie pewnie, że to było nieuchronne!;) Niestety nie zmieniam swojej decyzji odnośnie przerwy, ostatnio jedynie się utwierdzam o jej słuszności..niestety.. Nie ma ludzi niezastąpionych.
Bardzo proszę o komentarze, wasze opinie, bo wszystkie, wszystkie niezmiernie mnie motywują!💖
Miłej i słonecznej soboty wszystkim!;)
Buziaki xx