Facet, blondyn. Pewnie z kilka lat starszy ode mnie. Ubrany
w czarny garnitur i elegancki krawat. Biznesmen albo z mafii. Oczy jednak miał
szczere i dobre. Jasnobłękitne. A delikatne blond loki dodawały mu uroku.
-Do Dortmundu? –zapytał wychylając głowę przez otwarte okno samochodu uśmiechając się lekko.
-Tak.-powiedziałam wycierając policzek mokry od łez
wierzchem dłoni.
-Dokąd dokładnie? Muszę zatrzymać się w sumie nie do końca w
centrum. Nie wiem czy zdążę..
-Po prostu do Dortmundu.
-W porządku. Wsiadaj. –uśmiechnął się otwierając mi drzwi.
Podziękowałam skinieniem głowy. Mężczyzna wziął mój plecak i wrzucił go na
tylne siedzenie. Usiadłam na wygodnym fotelu i zapięłam pas.
-Chusteczkę?-zapytał włączając się do ruchu.
-Jeśli mogłabym…-powiedziałam niepewnie. On kiwnął głową i
sięgnął do skrytki przed moim siedzeniem, z której wyjął paczkę i podał mi ją.
Otarłam łzy i wytarłam nos. Moje ręce strasznie się trzęsły. Nie rozumiałam jak
w ogóle mogłam go zostawić. Niby ratowałam siebie ale… Zaczęłam mocniej płakać.
Oparłam głowę z boku i próbowałam jakkolwiek się uspokoić. Jeszcze by mnie
wysadził. Dziesięć minut później chyba wypłakałam wszystkie łzy. Wzięłam
jeszcze jedną chusteczkę.
-Przepraszam. –powiedziałam.
-W porządku. Otworzyć lekko okno?
-Gdyby pan mógł..-powiedziałam, przez co on lekko się
zaśmiał
-Żaden pan. Daj spokój. Pewnie jestem niewiele starszy od
ciebie…
-W porządku, przepraszam..-przerwałam mu i wzięłam głęboki
oddech świeżego powietrza, które z impetem wpadało do samochodu poprzez ogromną
prędkość.
-Przestań mnie przepraszać. W ciągu ostatnich kilkunastu
minut przeprosiłaś mnie już dwa razy. Boję się co będzie dalej. A kawał drogi
przed nami. Przykro mi, jeśli coś cię trapi. Jeśli chcesz się wygadać do wal,
czasem jest lepiej jak się komuś obcemu zwierzy i może ulży.
-Ktoś bardzo mi bliski zmarł… Krótki czas temu…-powiedziałam
cicho. Blondyn westchnął cicho i położył swoją dłoń na moim ramieniu.
-Przykro mi… -powiedział ciężko zamyślając się. -Tylko tyle
mogę ci powiedzieć, bo nie umiem inaczej pocieszyć. Śmierć kogoś bliskiego to
duża strata.
-Tak, przepraszam, ale nie chcę o tym mówić.
-W porządku. Możemy pomilczeć.
-Dzięki. W ogóle, dziękuję, że mnie zabrałeś.
-Nie ma za co. Wydawałaś się roztrzęsiona…
-Mogę cię o coś zapytać?
-No, dawaj.-uśmiechnął się pokazując swoje białe zęby.
Śmiał się dobre kilka minut spoglądając na mnie jakbym była co
najmniej jakimś klaunem.
-Dobra, nie było pytania. –bąknęłam opierając się o szybę.
-Spoko, ale nie, nie jestem biznesmenem. Czemu tak sądziłaś?
-No wiesz, po stroju… Nie na co dzień chodzi się w niezłych
garniturach, i to nietanich.
-Spostrzegawcza. Jadę na ślub przyjaciela. Na razie jadę pod
jego dom, ale jak już mówiłem, nie jest to typowe centrum, jeśli tam jedziesz.
Możesz podjechać autobusem albo metrem.
-Dziękuję.-odpowiedziałam i znów oparłam głowę. Nie umiałam
wymazać obrazu bladego i poturbowanego Leona leżącego na ulicy.
Zawsze będzie w
moim sercu. Miał rację, że to co było między nami nie było miłością, jednak
chyba mu ją dawałam. On jej potrzebował. I ja tego potrzebowałam. On robił to
bardziej naturalnie, to ja z naszej dwójki zawsze analizowałam każdy gest, co
powinnam zrobić w danej sytuacji. Tak chyba nie powinno być, to powinno stawać
się samo.. Był mi bliski. Był zawsze, kiedy go potrzebowałam. Może był moim
chłopakiem, który pełnił rolę przyjaciela.. A może na odwrót? Przyjacielem,
który był chłopakiem. Nawet nie umiałam opisać tego, co było między nami.
Byliśmy po prostu razem. Zawsze, wszędzie, w każdej sytuacji. Na dobre i złe. A
w chwili, kiedy go najbardziej potrzebowałam-odszedł…
-Hej, obudź się…-usłyszałam męski głos i czyjąś dłoń na moim
przedramieniu. Zamrugałam oczami i zobaczyłam, że nadal jestem w samochodzie.
Staliśmy w miejscu. Blondyn odpiął pas i z troską patrzył na mnie.
-Już?
-Tak, zasnęłaś, cały czas płakałaś. I czasem krzyczałaś,
żeby ktoś cię nie zostawiał…
-Przepra…
-Nie. Żadnego przepraszam.
-W porządku.
-Dalej naprawdę nie mam czasu cię podwieźć, jestem już
spóźniony. Potrzebujesz pomocy? Masz gdzie się zatrzymać?
-Tak, spokojnie, nie musisz się mną przejmować. Dziękuję za
wszystko.
-Nie ma za co. Może w ramach rekompensaty podasz mi swój
numer telefonu?
-Może to się wdawać dziwne, ale nie mam telefonu.
-W ogóle?
-W ogóle.-uśmiechnęłam się słabo widząc jego minę.
-Może chociaż powiesz jak masz na imię.
-Rosalie.
-Ładnie. Jak coś, to szukaj i pytaj o André.
-W porządku. Na pewno cię znajdę w wielkim mieście.
-Wbrew pozorom łatwo mnie znaleźć.
-W takim razie do zobaczenia, André. Dziękuję ci za
wszystko.
-Trzymaj się.-mrugnął okiem i pomógł mi zabrać mój plecak z tylnych
siedzeń. Wyszłam z samochodu i przeszłam kilka kroków dalej, żeby nie stać na
ulicy. Zamachałam do André na pożegnanie. Może faktycznie kiedyś jeszcze się
spotkamy.
A więc Dortmund. Rozejrzałam się dookoła. Przede mną
rozpościerała się długa droga prowadząca prosto na ogromny stadion. Może to
niedaleko centrum? Zaczęłam się kierować w jego stronę, może spotkam tam kogoś
żeby zapytać o drogę. Albo, żeby coś zjeść. Głód dawał się już we znaki.
Stadion robił ogromne wrażenie. Był przeogromny, pokazywał
siłę. Na długim, betonowym murze, który rozciągał się po jego prawej stronie, były naklejone lub też napisane hasłami kibiców graffiti. Nigdy nie
interesowałam się piłką, ale wiedziałam, że kibice Borussii są najbardziej
oddani i zawsze wspierają swoją drużynę. I to było widać. Od razu rzuciłam się
do budki z przekąskami. Kupiłam jednego hot-doga. Pierwszy gryz był niczym coś
do jedzenia najbardziej wyrafinowanego, co mogłabym w życiu zjeść. Nie jadłam
dobrych kilkanaście godzin. Nie chcąc być w centrum, tuż przy wejściu na
stadion, gdzie było trochę kibiców postanowiłam usunąć się trochę na bok. Kiedy
wychodziłam z uliczki koło stadionu biorąc kolejny kęs wpadłam na kogoś, a
hot-dog poleciał dokładnie na tą osobę. Widząc wysokiego mężczyznę w garniturze
od razu się wystraszyłam. Nie spojrzałam
nawet na niego, od razu zaczęłam wycierać plamę z ketchupu z jego czarnej
marynarki.
-Tak bardzo pana przepraszam. To moja wina. Przepraszam..
–mówiłam rozgoryczona. Garnitur pewnie cholernie drogi a ja nie miałabym nawet
jak zwrócić jego koszt za zniszczenia.
-Nie szkodzi. Cholera, szkodzi, ale proszę się nie
przejmować. –powiedział dźwięcznym, lekko ochrypłym tonem. Od razu wzięłam z
plecaka portfel i wyjęłam z niego dwadzieścia euro i wręcz wcisnęłam mu pieniądze
do ręki.
-Proszę, na pralnię, nie wiem czy to wystarczy…
-Ale proszę mi nie dawać pieniędzy. –zaśmiał się i chciał mi
je zwrócić, jednak odsunęłam się na krok. Dopiero teraz na niego spojrzałam.
I
utopiłam się w jego niesamowitych oczach. Miały tyle kolorów! Począwszy na
niebieskim, przez zielony aż po lekko złoty. Pierwszy raz takie widziałam.
Idealnie komponowały się z jego ciemnoblond włosami. Jego smukłe usta
zakrzywiały się w okropnie seksownym uśmiechu i ten jednodniowy zarost, który
sprawiał, że wyglądał jak grecki bóg… Szerokie ramiona, umięśnione. Sylwetka
nie pozostawiała nic do życzenia. Była wręcz idealna i pewnie nie zawierała ani
grama zbędnego tłuszczu. Pierwszy raz w życiu mężczyzna zrobił na mnie aż takie
wrażenie. Moje nogi zmiękły.
-Przepraszam. Tak bardzo przepraszam. –powiedziałam cicho, a
po moich oczach spłynęła łza. Leo, tak bardzo go potrzebowałam.
-To ja na ciebie wpadłem, chodź, odkupię ci tego hot-doga.
–z uśmiechem pociągnął mnie za rękę i podszedł do kramiku, w którym przed
chwilą kupowałam. Sprzedawcy od razu zaświeciły się oczy i jąkając się spełnił
zamówienie. Blondyn wyjął drobne z portfela z kieszeni garnituru i zapłacił.
Odebrałam jedzenie jednak pokręciłam przecząco głową, kiedy znów zostało mi
podane dwadzieścia euro.
-Dziękuję za śniadanie.. Yhm.. Znaczy hot-doga.
-To jest twoje śniadanie?-zmarszczył brwi niezadowolony.
-Jeszcze raz przepraszam za garnitur, i dziękuję, ja muszę
już iść. –powiedziałam i szybkim krokiem go wyminęłam.
A szkoda. Był cholernie
przystojny.
Zeszłam z drogi i skierowałam się na polanę. Wdrapałam się na
wzgórze, z którego widać było panoramę miasta, a przede wszystkim stadion, przed
którym przepływała rzeka. Było to wspaniałe miejsce. Wrzuciłam papier po
skończonym jedzeniu do plecaka i wyjęłam paczkę papierosów. Wyjęłam jednego,
zapaliłam od zapałki i zaciągnęłam się nim mocno. Dym wypełnił moje płuca. Moje
serce wypełniał smutek i rozpacz. Nigdy, ale to nigdy nie przypuszczałabym, że
może mi się zdarzyć coś tak strasznego. Nie wiedziałam, co mnie czeka. Nie
wiedziałam, co zrobię za chwilę, gdzie się podzieję. Gdzie pójdę spać… Nie mam
domu, prawie nie mam pieniędzy. Musiałam po prostu się przyznać, stałam się
nagle bezdomna. Z nieba zaczął padać delikatny deszcz. Razem z nim pokrywały
się moje łzy na policzkach. Nie wiedziałam już, czy to moje łzy czy może jednak
już nie płaczę a to sam deszcz. Poczułam, że ubrania mi przemykają. Oh, i w
dodatku się rozchoruję.
-Zajęłaś moje miejsce. –usłyszałam głos. Chyba już go gdzieś..
Odwróciłam się a tuż za mną pod czarnym, dużym parasolem stał ten blondyn w
garniturze, co przed chwilą na niego wpadłam. Wyglądał jeszcze lepiej. Trochę
mroczniej, w deszczu z rzucającym na jego twarz cieniem od parasola.
-Masz jakieś obsesje prześladowcze?-zapytałam się zaciągając
już gasnącym przez deszcz papierosem.
-Nie, zawsze tu przychodzę, kiedy potrzebuję pomyśleć.
–wyjaśnił siadając koło mnie dając mi też skrawek miejsca pod parasolem. –Zgaś
to świństwo. –powiedział z niezadowoleniem zabierając mi z ręki papierosa i
zgasił go na trawie.
-Nie prosiłam cię o nic. Nie musisz tu być, a ja mogę palić
ile chcę.
-Ty też nie musisz tu być. Możesz sobie iść.
-Jasne…
-Jak już przeszliśmy na „ty”, to jestem Marco. –powiedział
podając mi dłoń.
-Ruby. –powiedziałam niedbale ujmując jego rękę. Starałam
się zbyt długo na niego nie patrzeć, choć przysięgam, mogłabym. –To? Masz problemy?
-Tak.
-Ktoś mi dzisiaj powiedział, że jest łatwiej jak się komuś
obcemu wygada. Na mnie trochę zadziałało.
-Masz jakiś problem? Płakałaś?
-Nie chcę o tym mówić. Jeśli ty chcesz, możesz mówić.
Podobno umiem słuchać.
-W porządku.. Miałaś kiedyś tak, że kochałaś kiedyś ale w
pewnym momencie zaczęłaś się zastanawiać co to za uczucie?
-Dzisiaj w nocy. –powiedziałam smutno przypominając sobie
rozmowę z Leo.
-To chyba oboje mieliśmy ciężkie noce. Mam ślub za pięć
minut. Na drugim końcu miasta.
-Więc? Co cię tu trzyma?
-Nie jestem pewny, czy to ta jedyna… -powiedział zapatrując
się na stadion.
-Kochasz ją?
-Tak. Ona mnie kocha, zawsze mogę na nią liczyć, jest kiedy
jej potrzebuje…
-Przepraszam, nie, nie mogę. –szepnęłam i rozpłakałam się
mocniej. Deszcz ustawał, czyli jednak płakałam. To co mówił przypominało mi tak
bardzo nocną rozmowę z Leo. Czasem byłam cholernie zła, że nie istnieją dobre
wróżki, albo złote rybki, co mogą spełnić choć jedno życzenie. Wtedy Leo by
żył. On mnie kochał i przeze mnie zginął. Gdyby nie pieprzone śniadanie, gdyby
wstał wcześniej… Gdybym uciekła bez niego… Zaczęłam już powoli wariować. Nie
byłam w stanie udźwignąć ciężaru tej sytuacji.
-Chyba powinienem pójść. Powodzenia z narzeczonym.
–uśmiechnął się składając parasol i zaczął oddalać się w stronę drogi, z której
przyszłam. Zaczęłam się zastanawiać o jakiego narzeczonego mogło mu chodzić,
jednak gdy spojrzałam na moją prawą dłoń, na której widniał prześliczny złoty
pierścionek z białym oczkiem wszystko się wyjaśniło. Dostałam go od Leo na
naszą rocznicę jako pary. Nie był w żadnym razie zaręczynowy. Nie zamierzałam
go zdejmować, choć może odstraszam nim mega przystojnych blondynów.. Ten kto by
podrywał widząc pierścionek okazałby się niewierny.. I tak źle i tak nie
dobrze. Na razie nie jestem gotowa na jakiekolwiek związki i długo nie będę.
-Leo.. Potrzebuję cię, słyszysz? Powiedz mi, co mam zrobić.
Może miałeś rację, że nie kochałam cię jak dziewczyna kocha chłopaka ale
kochałam jak najlepszego przyjaciela. Obiecałeś, że cały czas będziesz przy
mnie.. Skoro tak jest, to daj mi jakiś cholerny znak co mam zrobić…-mówiłam
cicho.
Nachyliłam się do plecaka. Na wierzchu znalazłam papierowy banknot z
dwudziestoma euro. Jednak się uparł i mi je oddał, choć nie miałam pojęcia
kiedy to zrobił i jakim cudem. Miło z jego strony. Zapaliłam kolejnego
papierosa. W sumie i może był to mój drugi w życiu.. To Leo zawsze palił a ja
mu mówiłam, że ma rzucić. Nie rozumiem ich działania, ale może dopiero po
jakimś czasie zaczną mnie uspokajać.
Cztery godziny później zaczęło się ściemniać. Marco nie
wrócił, więc pewnie ma teraz wesele. Nie umiałam powiedzieć, czy będzie
szczęśliwy. Czy gdyby Leo żył, a ja bym z nim wzięła ślub byłabym szczęśliwa?
Może tak. Może małżeństwo opierające się na przyjaźni nie byłoby takie złe. Niestety
straciłam na nie szanse…
Postanowiłam się przejść po mieście i może uda mi się
znaleźć jakiś wybitnie tani nocleg, a może jakieś schronisko?
Od stadionu odbiłam drogą na wprost. Znalazłam przystanek
autobusowy jednak nie wsiadałam, wolałam się przejść. Upewniłam się jedynie, że
wybrałam dobrą drogę. Kiedy mój zegarek na ręku pokazywał dziewiętnastą
usiadłam na ławce niedaleko centrum. Był to jakiś park. Swoją drogą bardzo
zadbany. Kwiaty mające pełno różnorodnych kolorów i pełno drzew, które tworzyły
klimatyczne alejki. Tak oto z nudów
napatoczył się trzeci papieros dzisiejszego dnia, jak i ostatni, bo więcej nie
było w pudełku. Nie chciałam kupować nowych, bo byłoby mi szkoda pieniędzy,
których i tak było szalenie mało. Leon wziął kartę kredytową, więc tak nie
mielibyśmy żadnego problemu…
Coraz bardziej się ściemniało, a ja zupełnie nie miałam gdzie
przenocować.. Zostawał mi zawsze ten uroczy park.
-Palenie zabija!-usłyszałam męski głos, a po chwili koło
mnie usiadł sam André.
-Patrz, nawet cię nie szukałam, a się znalazłeś.
-Widzisz? To miasto jest małe. Co tu robisz? –zapytał z
ciekawością zabierając mi papierosa z ręki i zgasił go rzucając na piasek i
depcząc.
-Hej, to moje!
-Albo papieros albo ja.
-Już wybrałeś. –westchnęłam rozsiadając się wygodnie na
ławce. –Jeden facet, którego dzisiaj spotkałam zrobił to samo.
-Widzisz? Wszyscy się troszczą o twoje zdrowie. To jak, co
tu porabiasz?
-Siedzę.
-A potem?
-Zasnę.-wzruszyłam ramionami i przeniosłam wzrok z niego na
skaczącą na najbliższym drzewie wiewiórkę.
-Tu?
-Nie mam gdzie indziej. Ale jest w porządku, jest ciepło,
jest lato.
-Ja akurat nie mam jak ci pomóc, bo dopiero buduję tu dom i
mieszkam u kumpla, a on ma jeszcze żonę i dziecko, ale wiesz, mam jeszcze
drugiego. Ma mieszkanie, puste. On mieszka w domu.
-Nie musisz się mną przejmować, André. Dziękuję ci.
-Daj spokój. Zaraz do niego zadzwonię. Nie ma „ale”.
-Dlaczego mi pomagasz?-zapytałam niepewnie obserwując jego
reakcję.
-Bo wydajesz się w porządku, dobrym człowiekiem, tylko
potrzebującym pomocy. Zwłaszcza, że zginął ci ktoś bliski…
-Chłopak. –wytłumaczyłam spoglądając na moje paznokcie.
-Niedawno rozstałem się z narzeczoną. Choć oboje tego
chcieliśmy to długo czułem pustkę. Nie chcę sobie nawet wyobrażać, co możesz
czuć.
-Lepiej nie wyobrażać. –powiedziałam posępnie. On skinął
głową i oddalił się kilka kroków wybierając jakiś numer w telefonie. Chwilę
później zaczął z kimś rozmawiać od czasu do czasu spoglądając na mnie. Przez ten cały czas zerkałam na niego, na jego gesty i wyraz twarzy, próbując rozczytać jak ma się sytuacja. Szło mi to jednak dosyć ciężko.
-I?-zapytałam widząc, jak blondyn o jasnych oczach podchodzi
do mnie uśmiechając się.
-Nie ma problemu. Chodź, niedaleko mam zaparkowany samochód.
Przeszliśmy razem przez park, skręciliśmy w boczną uliczkę,
a po prawej znajdował się już parking. Z łatwością rozpoznałam czarny samochód
André, którym jechałam dziś rano. Ruszyliśmy znów oświetlonymi ulicami Dortmundu.
Przez centrum przejechaliśmy do bogatej dzielnicy, gdzie najpierw znajdowały
się duże domy, jednak te minęliśmy i pojechaliśmy jeszcze dalej. Koło dużego
jeziora znajdowało się bardzo nowoczesne osiedle. Zaparkowaliśmy na parkingu
przed jednym z bloków. André pomógł mi wysiąść.
-Piękne osiedle.
-Też mi się tu podoba.
-Twój przyjaciel nie chce tu mieszkać?
-Ma dom i to niezły. To osiedle i mieszkanie to przy nim
pikuś.
-Też bym mogła tak zarabiać. Macie miejsce w waszej
mafii?-zapytałam się, a blondyn tylko się głośno roześmiał.
-To nie mafia, ale przykro mi. To nie zawód dla kobiet.
Podeszliśmy do ostatniej klatki. André wybrał na domofonie
numer dwadzieścia. Żaden głos się nie odezwał, jednak drzwi otworzyły się z
brzękiem. Razem z blondynem przeszliśmy przez klatkę schodową i włączyliśmy windę.
Wcisnął guzik ostatniego, piątego piętra. Kiedy wyszliśmy na korytarz
skręciliśmy w drzwi na prawo. Blondyn krótko zadzwonił dzwonkiem, a ja z
łomoczącym sercem czekałam, aż ujrzę właściciela.
~~~
Jest Marco!!!😁🎉🎉
Niestety Wasze pomysły z właścicielem samochodu okazały się nietrafne..Oj, tu jeszcze będzie dużo niespodzianek!! Dziękuję za wszystkie komentarze! Cieszę się z nich wszystkich jak małe dziecko!💓💓💓 Teraz będzie dużo więcej Marco, (PĄCZEK TEŻ BĘDZIE!!😄😄(ale trochę później jeszcze..)) wszystko, powoli wskakuje na swoje tory. Czekam naprawdę równo z wami na te soboty, żeby sobie jeszcze przypomnieć od początku i widzieć Wasze reakcje i opinie, są ogromnie ważne! No i jeszcze 2k wyświetleń po zaledwie prologu i pierwszej części..Sama w to nie wierzę, z takim tempem jeszcze przebijemy poprzedni! Dziękuję, że jesteście!
W 3-ce się podzieje i to nieźle😇
W 3-ce się podzieje i to nieźle😇
Buziaki!!😗