sobota, 28 stycznia 2017

Dwa



Facet, blondyn. Pewnie z kilka lat starszy ode mnie. Ubrany w czarny garnitur i elegancki krawat. Biznesmen albo z mafii. Oczy jednak miał szczere i dobre. Jasnobłękitne. A delikatne blond loki dodawały mu uroku.

-Do Dortmundu? –zapytał wychylając głowę przez otwarte okno samochodu uśmiechając się lekko.
-Tak.-powiedziałam wycierając policzek mokry od łez wierzchem dłoni.
-Dokąd dokładnie? Muszę zatrzymać się w sumie nie do końca w centrum. Nie wiem czy zdążę..
-Po prostu do Dortmundu.
-W porządku. Wsiadaj. –uśmiechnął się otwierając mi drzwi. Podziękowałam skinieniem głowy. Mężczyzna wziął mój plecak i wrzucił go na tylne siedzenie. Usiadłam na wygodnym fotelu i zapięłam pas.

-Chusteczkę?-zapytał włączając się do ruchu.
-Jeśli mogłabym…-powiedziałam niepewnie. On kiwnął głową i sięgnął do skrytki przed moim siedzeniem, z której wyjął paczkę i podał mi ją. Otarłam łzy i wytarłam nos. Moje ręce strasznie się trzęsły. Nie rozumiałam jak w ogóle mogłam go zostawić. Niby ratowałam siebie ale… Zaczęłam mocniej płakać. Oparłam głowę z boku i próbowałam jakkolwiek się uspokoić. Jeszcze by mnie wysadził. Dziesięć minut później chyba wypłakałam wszystkie łzy. Wzięłam jeszcze jedną chusteczkę.

-Przepraszam. –powiedziałam.
-W porządku. Otworzyć lekko okno?
-Gdyby pan mógł..-powiedziałam, przez co on lekko się zaśmiał
-Żaden pan. Daj spokój. Pewnie jestem niewiele starszy od ciebie…
-W porządku, przepraszam..-przerwałam mu i wzięłam głęboki oddech świeżego powietrza, które z impetem wpadało do samochodu poprzez ogromną prędkość.
-Przestań mnie przepraszać. W ciągu ostatnich kilkunastu minut przeprosiłaś mnie już dwa razy. Boję się co będzie dalej. A kawał drogi przed nami. Przykro mi, jeśli coś cię trapi. Jeśli chcesz się wygadać do wal, czasem jest lepiej jak się komuś obcemu zwierzy i może ulży.
-Ktoś bardzo mi bliski zmarł… Krótki czas temu…-powiedziałam cicho. Blondyn westchnął cicho i położył swoją dłoń na moim ramieniu.
-Przykro mi… -powiedział ciężko zamyślając się. -Tylko tyle mogę ci powiedzieć, bo nie umiem inaczej pocieszyć. Śmierć kogoś bliskiego to duża strata.
-Tak, przepraszam, ale nie chcę o tym mówić.
-W porządku. Możemy pomilczeć.
-Dzięki. W ogóle, dziękuję, że mnie zabrałeś.
-Nie ma za co. Wydawałaś się roztrzęsiona…
-Mogę cię o coś zapytać?
-No, dawaj.-uśmiechnął się pokazując swoje białe zęby.
-Jesteś biznesmenem?-zapytałam a ten od razu ryknął śmiechem. 
Śmiał się dobre kilka minut spoglądając na mnie jakbym była co najmniej jakimś klaunem.
-Dobra, nie było pytania. –bąknęłam opierając się o szybę.
-Spoko, ale nie, nie jestem biznesmenem. Czemu tak sądziłaś?
-No wiesz, po stroju… Nie na co dzień chodzi się w niezłych garniturach, i to nietanich.
-Spostrzegawcza. Jadę na ślub przyjaciela. Na razie jadę pod jego dom, ale jak już mówiłem, nie jest to typowe centrum, jeśli tam jedziesz. Możesz podjechać autobusem albo metrem.
-Dziękuję.-odpowiedziałam i znów oparłam głowę. Nie umiałam wymazać obrazu bladego i poturbowanego Leona leżącego na ulicy. 
Zawsze będzie w moim sercu. Miał rację, że to co było między nami nie było miłością, jednak chyba mu ją dawałam. On jej potrzebował. I ja tego potrzebowałam. On robił to bardziej naturalnie, to ja z naszej dwójki zawsze analizowałam każdy gest, co powinnam zrobić w danej sytuacji. Tak chyba nie powinno być, to powinno stawać się samo.. Był mi bliski. Był zawsze, kiedy go potrzebowałam. Może był moim chłopakiem, który pełnił rolę przyjaciela.. A może na odwrót? Przyjacielem, który był chłopakiem. Nawet nie umiałam opisać tego, co było między nami. Byliśmy po prostu razem. Zawsze, wszędzie, w każdej sytuacji. Na dobre i złe. A w chwili, kiedy go najbardziej potrzebowałam-odszedł…




-Hej, obudź się…-usłyszałam męski głos i czyjąś dłoń na moim przedramieniu. Zamrugałam oczami i zobaczyłam, że nadal jestem w samochodzie. Staliśmy w miejscu. Blondyn odpiął pas i z troską patrzył na mnie.
-Już?
-Tak, zasnęłaś, cały czas płakałaś. I czasem krzyczałaś, żeby ktoś cię nie zostawiał…
-Przepra…
-Nie. Żadnego przepraszam.
-W porządku.
-Dalej naprawdę nie mam czasu cię podwieźć, jestem już spóźniony. Potrzebujesz pomocy? Masz gdzie się zatrzymać?
-Tak, spokojnie, nie musisz się mną przejmować. Dziękuję za wszystko.
-Nie ma za co. Może w ramach rekompensaty podasz mi swój numer telefonu?
-Może to się wdawać dziwne, ale nie mam telefonu.
-W ogóle?
-W ogóle.-uśmiechnęłam się słabo widząc jego minę.
-Może chociaż powiesz jak masz na imię.
-Rosalie.
-Ładnie. Jak coś, to szukaj i pytaj o André.
-W porządku. Na pewno cię znajdę w wielkim mieście.
-Wbrew pozorom łatwo mnie znaleźć.
-W takim razie do zobaczenia, André. Dziękuję ci za wszystko.
-Trzymaj się.-mrugnął okiem i pomógł mi zabrać mój plecak z tylnych siedzeń. Wyszłam z samochodu i przeszłam kilka kroków dalej, żeby nie stać na ulicy. Zamachałam do André na pożegnanie. Może faktycznie kiedyś jeszcze się spotkamy.


A więc Dortmund. Rozejrzałam się dookoła. Przede mną rozpościerała się długa droga prowadząca prosto na ogromny stadion. Może to niedaleko centrum? Zaczęłam się kierować w jego stronę, może spotkam tam kogoś żeby zapytać o drogę. Albo, żeby coś zjeść. Głód dawał się już we znaki.
Stadion robił ogromne wrażenie. Był przeogromny, pokazywał siłę. Na długim, betonowym murze, który rozciągał się po jego prawej stronie, były naklejone lub też napisane hasłami kibiców graffiti. Nigdy nie interesowałam się piłką, ale wiedziałam, że kibice Borussii są najbardziej oddani i zawsze wspierają swoją drużynę. I to było widać. Od razu rzuciłam się do budki z przekąskami. Kupiłam jednego hot-doga. Pierwszy gryz był niczym coś do jedzenia najbardziej wyrafinowanego, co mogłabym w życiu zjeść. Nie jadłam dobrych kilkanaście godzin. Nie chcąc być w centrum, tuż przy wejściu na stadion, gdzie było trochę kibiców postanowiłam usunąć się trochę na bok. Kiedy wychodziłam z uliczki koło stadionu biorąc kolejny kęs wpadłam na kogoś, a hot-dog poleciał dokładnie na tą osobę. Widząc wysokiego mężczyznę w garniturze od razu się wystraszyłam.  Nie spojrzałam nawet na niego, od razu zaczęłam wycierać plamę z ketchupu z jego czarnej marynarki.

-Tak bardzo pana przepraszam. To moja wina. Przepraszam.. –mówiłam rozgoryczona. Garnitur pewnie cholernie drogi a ja nie miałabym nawet jak zwrócić jego koszt za zniszczenia.
-Nie szkodzi. Cholera, szkodzi, ale proszę się nie przejmować. –powiedział dźwięcznym, lekko ochrypłym tonem. Od razu wzięłam z plecaka portfel i wyjęłam z niego dwadzieścia euro i wręcz wcisnęłam mu pieniądze do ręki.
-Proszę, na pralnię, nie wiem czy to wystarczy…
-Ale proszę mi nie dawać pieniędzy. –zaśmiał się i chciał mi je zwrócić, jednak odsunęłam się na krok. Dopiero teraz na niego spojrzałam. 
I utopiłam się w jego niesamowitych oczach. Miały tyle kolorów! Począwszy na niebieskim, przez zielony aż po lekko złoty. Pierwszy raz takie widziałam. Idealnie komponowały się z jego ciemnoblond włosami. Jego smukłe usta zakrzywiały się w okropnie seksownym uśmiechu i ten jednodniowy zarost, który sprawiał, że wyglądał jak grecki bóg… Szerokie ramiona, umięśnione. Sylwetka nie pozostawiała nic do życzenia. Była wręcz idealna i pewnie nie zawierała ani grama zbędnego tłuszczu. Pierwszy raz w życiu mężczyzna zrobił na mnie aż takie wrażenie. Moje nogi zmiękły. 

-Przepraszam. Tak bardzo przepraszam. –powiedziałam cicho, a po moich oczach spłynęła łza. Leo, tak bardzo go potrzebowałam.
-To ja na ciebie wpadłem, chodź, odkupię ci tego hot-doga. –z uśmiechem pociągnął mnie za rękę i podszedł do kramiku, w którym przed chwilą kupowałam. Sprzedawcy od razu zaświeciły się oczy i jąkając się spełnił zamówienie. Blondyn wyjął drobne z portfela z kieszeni garnituru i zapłacił. Odebrałam jedzenie jednak pokręciłam przecząco głową, kiedy znów zostało mi podane dwadzieścia euro.

-Dziękuję za śniadanie.. Yhm.. Znaczy hot-doga.
-To jest twoje śniadanie?-zmarszczył brwi niezadowolony.
-Jeszcze raz przepraszam za garnitur, i dziękuję, ja muszę już iść. –powiedziałam i szybkim krokiem go wyminęłam.
A szkoda. Był cholernie przystojny. 
Zeszłam z drogi i skierowałam się na polanę. Wdrapałam się na wzgórze, z którego widać było panoramę miasta, a przede wszystkim stadion, przed którym przepływała rzeka. Było to wspaniałe miejsce. Wrzuciłam papier po skończonym jedzeniu do plecaka i wyjęłam paczkę papierosów. Wyjęłam jednego, zapaliłam od zapałki i zaciągnęłam się nim mocno. Dym wypełnił moje płuca. Moje serce wypełniał smutek i rozpacz. Nigdy, ale to nigdy nie przypuszczałabym, że może mi się zdarzyć coś tak strasznego. Nie wiedziałam, co mnie czeka. Nie wiedziałam, co zrobię za chwilę, gdzie się podzieję. Gdzie pójdę spać… Nie mam domu, prawie nie mam pieniędzy. Musiałam po prostu się przyznać, stałam się nagle bezdomna. Z nieba zaczął padać delikatny deszcz. Razem z nim pokrywały się moje łzy na policzkach. Nie wiedziałam już, czy to moje łzy czy może jednak już nie płaczę a to sam deszcz. Poczułam, że ubrania mi przemykają. Oh, i w dodatku się rozchoruję.

-Zajęłaś moje miejsce. –usłyszałam głos. Chyba już go gdzieś.. 
Odwróciłam się a tuż za mną pod czarnym, dużym parasolem stał ten blondyn w garniturze, co przed chwilą na niego wpadłam. Wyglądał jeszcze lepiej. Trochę mroczniej, w deszczu z rzucającym na jego twarz cieniem od parasola.

-Masz jakieś obsesje prześladowcze?-zapytałam się zaciągając już gasnącym przez deszcz papierosem.
-Nie, zawsze tu przychodzę, kiedy potrzebuję pomyśleć. –wyjaśnił siadając koło mnie dając mi też skrawek miejsca pod parasolem. –Zgaś to świństwo. –powiedział z niezadowoleniem zabierając mi z ręki papierosa i zgasił go na trawie.
-Nie prosiłam cię o nic. Nie musisz tu być, a ja mogę palić ile chcę.
-Ty też nie musisz tu być. Możesz sobie iść.
-Jasne…
-Jak już przeszliśmy na „ty”, to jestem Marco. –powiedział podając mi dłoń.
-Ruby. –powiedziałam niedbale ujmując jego rękę. Starałam się zbyt długo na niego nie patrzeć, choć przysięgam, mogłabym.  –To? Masz problemy?
-Tak.
-Ktoś mi dzisiaj powiedział, że jest łatwiej jak się komuś obcemu wygada. Na mnie trochę zadziałało.
-Masz jakiś problem? Płakałaś?
-Nie chcę o tym mówić. Jeśli ty chcesz, możesz mówić. Podobno umiem słuchać.
-W porządku.. Miałaś kiedyś tak, że kochałaś kiedyś ale w pewnym momencie zaczęłaś się zastanawiać co to za uczucie?
-Dzisiaj w nocy. –powiedziałam smutno przypominając sobie rozmowę z Leo.
-To chyba oboje mieliśmy ciężkie noce. Mam ślub za pięć minut. Na drugim końcu miasta.
-Więc? Co cię tu trzyma?
-Nie jestem pewny, czy to ta jedyna… -powiedział zapatrując się na stadion.
-Kochasz ją?
-Tak. Ona mnie kocha, zawsze mogę na nią liczyć, jest kiedy jej potrzebuje…
-Przepraszam, nie, nie mogę. –szepnęłam i rozpłakałam się mocniej. Deszcz ustawał, czyli jednak płakałam. To co mówił przypominało mi tak bardzo nocną rozmowę z Leo. Czasem byłam cholernie zła, że nie istnieją dobre wróżki, albo złote rybki, co mogą spełnić choć jedno życzenie. Wtedy Leo by żył. On mnie kochał i przeze mnie zginął. Gdyby nie pieprzone śniadanie, gdyby wstał wcześniej… Gdybym uciekła bez niego… Zaczęłam już powoli wariować. Nie byłam w stanie udźwignąć ciężaru tej sytuacji.

-Chyba powinienem pójść. Powodzenia z narzeczonym. –uśmiechnął się składając parasol i zaczął oddalać się w stronę drogi, z której przyszłam. Zaczęłam się zastanawiać o jakiego narzeczonego mogło mu chodzić, jednak gdy spojrzałam na moją prawą dłoń, na której widniał prześliczny złoty pierścionek z białym oczkiem  wszystko się wyjaśniło. Dostałam go od Leo na naszą rocznicę jako pary. Nie był w żadnym razie zaręczynowy. Nie zamierzałam go zdejmować, choć może odstraszam nim mega przystojnych blondynów.. Ten kto by podrywał widząc pierścionek okazałby się niewierny.. I tak źle i tak nie dobrze. Na razie nie jestem gotowa na jakiekolwiek związki i długo nie będę.

-Leo.. Potrzebuję cię, słyszysz? Powiedz mi, co mam zrobić. Może miałeś rację, że nie kochałam cię jak dziewczyna kocha chłopaka ale kochałam jak najlepszego przyjaciela. Obiecałeś, że cały czas będziesz przy mnie.. Skoro tak jest, to daj mi jakiś cholerny znak co mam zrobić…-mówiłam cicho. 
Nachyliłam się do plecaka. Na wierzchu znalazłam papierowy banknot z dwudziestoma euro. Jednak się uparł i mi je oddał, choć nie miałam pojęcia kiedy to zrobił i jakim cudem. Miło z jego strony. Zapaliłam kolejnego papierosa. W sumie i może był to mój drugi w życiu.. To Leo zawsze palił a ja mu mówiłam, że ma rzucić. Nie rozumiem ich działania, ale może dopiero po jakimś czasie zaczną mnie uspokajać.

Cztery godziny później zaczęło się ściemniać. Marco nie wrócił, więc pewnie ma teraz wesele. Nie umiałam powiedzieć, czy będzie szczęśliwy. Czy gdyby Leo żył, a ja bym z nim wzięła ślub byłabym szczęśliwa? Może tak. Może małżeństwo opierające się na przyjaźni nie byłoby takie złe. Niestety straciłam na nie szanse…
Postanowiłam się przejść po mieście i może uda mi się znaleźć jakiś wybitnie tani nocleg, a może jakieś schronisko?

Od stadionu odbiłam drogą na wprost. Znalazłam przystanek autobusowy jednak nie wsiadałam, wolałam się przejść. Upewniłam się jedynie, że wybrałam dobrą drogę. Kiedy mój zegarek na ręku pokazywał dziewiętnastą usiadłam na ławce niedaleko centrum. Był to jakiś park. Swoją drogą bardzo zadbany. Kwiaty mające pełno różnorodnych kolorów i pełno drzew, które tworzyły klimatyczne alejki.  Tak oto z nudów napatoczył się trzeci papieros dzisiejszego dnia, jak i ostatni, bo więcej nie było w pudełku. Nie chciałam kupować nowych, bo byłoby mi szkoda pieniędzy, których i tak było szalenie mało. Leon wziął kartę kredytową, więc tak nie mielibyśmy żadnego problemu…
Coraz bardziej się ściemniało, a ja zupełnie nie miałam gdzie przenocować.. Zostawał mi zawsze ten uroczy park.

-Palenie zabija!-usłyszałam męski głos, a po chwili koło mnie usiadł sam André.
-Patrz, nawet cię nie szukałam, a się znalazłeś.
-Widzisz? To miasto jest małe. Co tu robisz? –zapytał z ciekawością zabierając mi papierosa z ręki i zgasił go rzucając na piasek i depcząc.
-Hej, to moje!
-Albo papieros albo ja.
-Już wybrałeś. –westchnęłam rozsiadając się wygodnie na ławce. –Jeden facet, którego dzisiaj spotkałam zrobił to samo.
-Widzisz? Wszyscy się troszczą o twoje zdrowie. To jak, co tu porabiasz?
-Siedzę.
-A potem?
-Zasnę.-wzruszyłam ramionami i przeniosłam wzrok z niego na skaczącą na najbliższym drzewie wiewiórkę.
-Tu?
-Nie mam gdzie indziej. Ale jest w porządku, jest ciepło, jest lato.
-Ja akurat nie mam jak ci pomóc, bo dopiero buduję tu dom i mieszkam u kumpla, a on ma jeszcze żonę i dziecko, ale wiesz, mam jeszcze drugiego. Ma mieszkanie, puste. On mieszka w domu.
-Nie musisz się mną przejmować, André. Dziękuję ci.
-Daj spokój. Zaraz do niego zadzwonię. Nie ma „ale”.
-Dlaczego mi pomagasz?-zapytałam niepewnie obserwując jego reakcję.
-Bo wydajesz się w porządku, dobrym człowiekiem, tylko potrzebującym pomocy. Zwłaszcza, że zginął ci ktoś bliski…
-Chłopak. –wytłumaczyłam spoglądając na moje paznokcie.
-Niedawno rozstałem się z narzeczoną. Choć oboje tego chcieliśmy to długo czułem pustkę. Nie chcę sobie nawet wyobrażać, co możesz czuć.
-Lepiej nie wyobrażać. –powiedziałam posępnie. On skinął głową i oddalił się kilka kroków wybierając jakiś numer w telefonie. Chwilę później zaczął z kimś rozmawiać od czasu do czasu spoglądając na mnie. Przez ten cały czas zerkałam na niego, na jego gesty i wyraz twarzy, próbując rozczytać jak ma się sytuacja. Szło mi to jednak dosyć ciężko.



-I?-zapytałam widząc, jak blondyn o jasnych oczach podchodzi do mnie uśmiechając się.
-Nie ma problemu. Chodź, niedaleko mam zaparkowany samochód.

Przeszliśmy razem przez park, skręciliśmy w boczną uliczkę, a po prawej znajdował się już parking. Z łatwością rozpoznałam czarny samochód André, którym jechałam dziś rano. Ruszyliśmy znów oświetlonymi ulicami Dortmundu. Przez centrum przejechaliśmy do bogatej dzielnicy, gdzie najpierw znajdowały się duże domy, jednak te minęliśmy i pojechaliśmy jeszcze dalej. Koło dużego jeziora znajdowało się bardzo nowoczesne osiedle. Zaparkowaliśmy na parkingu przed jednym z bloków. André pomógł mi wysiąść.

-Piękne osiedle.
-Też mi się tu podoba.
-Twój przyjaciel nie chce tu mieszkać?
-Ma dom i to niezły. To osiedle i mieszkanie to przy nim pikuś.
-Też bym mogła tak zarabiać. Macie miejsce w waszej mafii?-zapytałam się, a blondyn tylko się głośno roześmiał.
-To nie mafia, ale przykro mi. To nie zawód dla kobiet.

Podeszliśmy do ostatniej klatki. André wybrał na domofonie numer dwadzieścia. Żaden głos się nie odezwał, jednak drzwi otworzyły się z brzękiem. Razem z blondynem przeszliśmy przez klatkę schodową i włączyliśmy windę. Wcisnął guzik ostatniego, piątego piętra. Kiedy wyszliśmy na korytarz skręciliśmy w drzwi na prawo. Blondyn krótko zadzwonił dzwonkiem, a ja z łomoczącym sercem czekałam, aż ujrzę właściciela.





~~~
Jest Marco!!!😁🎉🎉 
Niestety Wasze pomysły z właścicielem samochodu okazały się nietrafne..Oj, tu jeszcze będzie dużo niespodzianek!! Dziękuję za wszystkie komentarze! Cieszę się z nich wszystkich jak małe dziecko!💓💓💓 Teraz będzie dużo więcej Marco, (PĄCZEK TEŻ BĘDZIE!!😄😄(ale trochę później jeszcze..)) wszystko, powoli wskakuje na swoje tory. Czekam naprawdę równo z wami na te soboty, żeby sobie jeszcze przypomnieć od początku i widzieć Wasze reakcje i opinie, są ogromnie ważne! No i jeszcze 2k wyświetleń po zaledwie prologu i pierwszej części..Sama w to nie wierzę, z takim tempem jeszcze przebijemy poprzedni! Dziękuję, że jesteście!
W 3-ce się podzieje i to nieźle😇
Buziaki!!😗

sobota, 21 stycznia 2017

Jeden




-Dziękuję.-szepnęłam jedynie rozglądając się po malutkim, pustym mieszkaniu.
-Obiecałem ci. Zawsze dotrzymuję słowa, Ru. –usłyszałam mój ukochany, miękki, męski głos. Jego dłonie oparły się na mojej talii.
-Mamy na razie śpiwory. Znajdziemy ręcznik, umyjemy podłogę i położymy się spać. –oznajmił i ucałował mnie w policzek. Dotyk jego szorstkich ust i lekkiego zarostu działał na mnie kojąco. –Może usiądź…gdzieś. I odpocznij.
-Dziękuję. Chwilę usiądę, mi naprawdę nogi odpadają.
-Wiem, kochanie.

Wędrówka zajęła nam dwa dni. Naszym zbawieniem okazywały się zatrzymujące samochody. Z Kolonii do Düsseldorfu przeszliśmy na piechotę czterdzieści kilometrów. Bez żadnego przystanku. Stamtąd złapaliśmy stopa prosto do Essen, gdzie czekała na nas stara, opuszczona kawalerka. Była ona własnością zmarłej ciotki Leona. Byłam jego dłużniczką, za wszystko co dla mnie zrobił. Kochałam go za jego dobre serce i poświęcenie. Nie zastanawiał się długo. Kiedy tylko zawitałam w progi jego rodzinnego domu zalana łzami i razem ze mną uciekł i wszystko zorganizował. Nie myślałam nawet jak on będzie odczuwał tę nową sytuację. On pewnie nawet nie wiedział, ale widział jedno-że chce zapewnić mi bezpieczeństwo. 

Mieszkanie było zupełnie zapuszczone. Bałam się niesamowicie pająków, a tych były tu miliardy. Mogliśmy również zapomnieć o jakichkolwiek meblach. Jedynie w łazience znalazłam stary prysznic z rozpadającymi się drzwiami i toaletę. Umywalka została zerwana. Kafelki zarosły pleśnią i grzybem. Przez pewien czas mieszkanie było opuszczone i otwarte, stąd nie można było się spodziewać porządku. Ani Leonowi ani jego rodzicom i rodzeństwu to mieszkanie nie było do niczego potrzebne. Miałam nadzieję, że nie domyślą się, że tu przyjechaliśmy. Nie mogliśmy tu zostać na stałe, bo jego rodzice mogli zgłosić nasze zaginięcie na policji. Co prawda on skończył pełnoletność i to już sześć lat temu, mógł decydować sam za siebie, to ja mimo wszystko jeszcze w świetle prawa i wyroku sądu musiałam być pod opieką rodziców, w domu. No dobra, jeszcze przez trzy dni. Czekały nas trzy dni ukrywania, dopiero kiedy będę miała dwudzieste urodziny możemy wylecieć, wyjechać czy po prostu zameldować się w hotelu.
 Zdjęłam brudne ubrania i weszłam pod prysznic. Strugi delikatnie ciepłej wody spływały po moim ciele i sprawiały, że moje mięśnie stawały się bardziej rozluźnione. Napięcie, zbolałe mięśnie i stres zmywały się a ja zaczęłam uczuć ulgę i spokój. Moje długie, blond włosy przykleiły się pod wpływem wody do pleców. Nie miałam ani szamponu ani mydła. Na razie woda była dla mnie czymś zbawiennym.

Zanim wyszłam z kabiny wycisnęłam włosy i strzepałam ostatnie kropelki wody z mojego brzucha, rąk i nóg. Wyjęłam z mojego plecaka świeże ubrania i skarpetki, a na stopy włożyłam stare trampki.
Wracając do pokoju zastałam Leo, który na gruby koc w rogu dużego pokoju kładł dwa duże śpiwory.

-I jak? Odświeżona?-uśmiechnął się spoglądając na mnie z czułością.
-Tak. Widzę, że nic dla mnie nie zostawiłeś do sprzątania?
-Nie. Chodź do mnie, księżniczko. –usiadł na swoim śpiworze i wyciągnął do mnie ręce. Z uśmiechem podeszłam do niego i usiadłam między jego udami. 
Objął mnie w pasie i przyssał się do mojej szyi robiąc tym samym malinkę. Zaśmiałam się i oparłam wygodnie o jego ciało kładąc głowę na ramieniu. Może nie był wyjątkowo umięśniony ale nie odejmowało to jego przystojności. Bo był szalenie przystojnym mężczyzną. Ciemne włosy i piwne oczy. Włosy miał wygolone z jednej strony, z drugiej opadały na oko. Mogłam się chwalić, że od zawsze mu je obcinałam.

Każde z nas miało swoją trudną sytuację życiową. Każde diametralnie inną ale przez to, że ufaliśmy sobie i darzyliśmy się wyjątkowym uczuciem jedno za drugim skoczyłoby w ogień. Mówi się, że przeciwieństwa się przyciągają. On pochodził z zamożnej rodziny. Jego rodzice posiadali największą willę w mieście, byli zaślepieni pieniędzmi i nie uznawali w życiu innych wartości niż pragnienie wzbogacenia się. Jego siostra Linda była naprawdę śliczną dziewczyną. Ciemnobrązowe włosy do pasa i ciemne oczy, identycznie jak posiadał Leo. Była ode mnie rok starsza i chodziłyśmy razem do szkoły i to już od podstawówki. Zawsze miała na sobie markowe, najdroższe ubrania, jako pierwsza nałożyła na siebie kilogram tapety, jako pierwsza zrobiła sobie operację plastyczną powiększenia biustu i korekty nosa, jako pierwsza straciła dziewictwo, jako pierwsza zaszła w ciążę i jako pierwsza ją usunęła.
Śmiałam się, że ja od zawsze byłam obserwatorem-doskonale widziałam jej zmianę i byłam świadkiem coraz to nowych osiągnięć, którymi się chwaliła. W liceum uważała się za księżniczkę i z resztą tak była traktowana. Przez uczniów jak i nauczycieli, którzy w podzięce za sponsorowanie szkoły jej rodzicom stawiali jej lepsze stopnie i niezależnie ile wagarowała zawsze dostawała się do następnej klasy. Ja zawsze byłam szarą myszką, indywidualistką. Nie potrzebowałam fałszywych przyjaciół, których hipotetycznie mogłam mieć w szkole na pęczki. Byłam wręcz niewidzialna, a koleżanki znały mnie tylko na tyle, żeby wiedzieć, że jakaś Müller chodzi do ich klasy. Może to niesamowite, że z moją popularnością poznałam Leona. Ale on był inny. Co prawda był lubiany przez swoich kolegów, kiedy jeszcze chodził do szkoły ale tak, był inny. A może właśnie nie? On był normalny. Kiedyś przyszedł do szkoły odebrać od dyrektora siostrę, która uwzięła się na moją koleżankę z klasy, bo ta jej się postawiła. Przez cały semestr nie miała w szkole życia. Dopiero jak została oblana niegroźnym kwasem na chemii poniosła za to konsekwencje. Leon wtedy potrącił mnie na schodach. Pamiętam jak wtedy, że miałam na sobie zwykłe spodnie dresowe, t-shirt, a moje długie włosy były związane w kucyk. Niby nic niezwykłego, jednak on przepraszał mnie długo i upewniał się, że nic mi nie jest, a jako przeprosiny zaprosił mnie na obiad do restauracji. Odmówiłam. Do teraz nie wiem jakim sposobem znalazł miejsce, gdzie mieszkam i to na obrzeżach miasta i wyciągnął mnie bez żadnego sprzeciwu. Chcąc nie chcąc musiałam się choć trochę przed nim otworzyć i mu zaufać. Zrobić coś pierwszy raz w życiu, co było dla mnie bardzo trudne. W rekompensacie on opowiedział mi dużo o sobie. Spotkań było naprawdę wiele, powstała między nami naprawdę piękna przyjaźń, a z czasem przerodziło się w coś więcej. Po prostu, stało się samo. Byłam naprawdę szczęśliwa. Poczułam się otoczona miłością, szczęśliwa, tak prawdziwie szczęśliwa.


-Późno już? –zapytałam spoglądając na jego zegarek.
-Za pół godziny północ. Może pójdziemy spać?
-Tak. Przepraszam, że pytam, ale wziąłeś jakieś pieniądze?
-Dwieście euro w portfelu i karta kredytowa. Damy radę, Ru. Nie bój się o nic. Jesteśmy razem i poradzimy sobie ze wszystkim. Chodź, wygrzej się. Jutro pójdziemy po coś do jedzenia.
-Dziękuję, że jesteś.
-Zawsze przy tobie będę. Zawsze. –uśmiechnął się chwytając moje policzki w obie dłonie i złożył na moich ustach czuły pocałunek.
Z jego pomocą weszłam do śpiwora i zwinęłam się w kuleczkę czekając dopóki Leo się nie umyje i nie przyjdzie do mnie.
Kiedy już wykąpany był obok w swoim śpiworze przytulił mnie do siebie składając ostatni pocałunek na dobranoc. Bezpieczna i kochana. Tyle w tej chwili mi wystarczyło.



***


W środku nocy sama się obudziłam. Głupi koszmar nie pozwalał mi na dalszy sen. Usiadłam ostrożnie nie chcąc obudzić bruneta. Wygrzebałam się ze śpiwora i podeszłam do parapetu. Widok z okna padał na dość biedną dzielnicę. Stare, szare blokowiska z kilkoma wyznaniami miłości napisanych graffiti, parę wyzwisk w stronę kibiców nielubianej drużyny piłkarskiej… Musiałabym zapytać Leo co sądzi o tych dwóch klubach, bo ja zupełnie nie byłam w temacie jeśli chodziłoby o piłkę nożną.

Na samym środku podwórza stał trzepak, na którym o dziwo wisiał jeszcze jakiś stary dywan. Nie wydawało mi się, że okolica należała do najbezpieczniejszych jednak liczyło się, że mamy jakiekolwiek suche schronienie, a ostatnie dni lata były deszczowe a nawet burzowe. Dla mnie nie było to problemem, bo uwielbiałam deszcz, jednak bardziej lubiłam deszcz, kiedy było sucho i ciepło w miejscu skąd go obserwowałam. Gdyby nie to mieszkanie, gdyby nie Leo, byłabym zupełnie sama. Nie myślałam teraz co przyniesie przyszłość. Teraz była teraźniejszość i na niej musiałam się skupić.

-Nie możesz spać?-usłyszałam głos tuż koło mojego ucha. Odwróciłam się i próbowałam przyzwyczaić moje oczy do panującego mroku w pokoju.
-Miałam zły sen. Przyszłam tutaj posiedzieć i pomyśleć…
-Nad?-zapytał i usiadł na parapecie naprzeciwko mnie.
-A tak.. Zobacz. –wskazałam napisy na ścianach bloku –Który klub lepszy?
-Borussia. –zaśmiał się w odpowiedzi jakby to był dla niego największy banał.
-I jak ty teraz będziesz oglądał mecze, hmm?
-Przeżyję bez nich. Teraz ty jesteś najważniejsza.
-Dziękuję ci. Tyle dla mnie robisz.-uśmiechnęłam się i złapałam go za rękę. Leo zasępił się patrząc w jeden wyznaczony punkt na horyzoncie.
-Nie mów tak.-szepnął cicho.
-Jak mam nie mówić?
-Że mnie kochasz.
-Leo, kocham. Jesteś dla mnie taki dobry, jesteś zawsze przy mnie, dajesz mi tak wiele.
-To ja cię kocham. Wiem, że darzysz mnie silnym uczuciem ale…
-Proszę cię, nie mów tak… -powiedziałam czując napływające łzy do moich oczu. Zeskoczyłam razem z nim z parapetu i podeszłam do niego po czym mocno się do niego przytuliłam.
-Nie płacz, Ruby. Od dawna wiedziałem, że to nie miłość..
-Nieprawda!-krzyknęłam odpychając go od siebie.
-Nie bądź na mnie zła. To nic złego, że nie możesz czuć tego samego co ja do ciebie. Wiem, że może ci się wydawać.. Ale ja wiem, że to tylko przyjaźń. Że jestem twoim najlepszym przyjacielem i w to nie wątpię. Chyba będzie nam lżej, gdy ty nie będziesz się do niczego zmuszała, ani ja nie będę miał złudzeń.
-Nie..-szepnęłam a po chwili przyciągnęłam go do siebie i wpiłam mu namiętnie w usta. Na początku nie czułam żadnej reakcji z jego strony jednak potem oddał mój pocałunek. Oplotłam dłońmi jego kark pogłębiając pocałunek. Chciałam mu udowodnić, że go kocham… Chciałam udowodnić sobie…
Kiedy zaczynałam rozpinać guziki jego koszuli i delikatnie ściągać ją z jego barków zostałam od razu złapana mocno za nadgarstki.

-Nie rób tego.-powiedział cicho i pocałował mnie lekko w czoło.
-Chcę tego. Pragnę cię. Zawsze odkładaliśmy to na później. Ja naprawdę jestem gotowa.-szepnęłam mu do ucha i pocałowałam miejsce tuż za nim. Próbowałam wyrwać ręce z jego uścisku jednak na próżno. Splótł silnie moje dłonie między naszymi ciałami. Drugą ręką przyciągnął mnie do siebie obejmując.
-Zostaw to dla tego, kogo będziesz kochać całym sercem. Prawdziwie. Obiecaj mi to.
-Leo, ja naprawdę…-zaczęłam, lecz zdałam sobie sprawę, że nie wiem co mam powiedzieć. Czułam się jak skarcone dziecko. Odeszłam do naszych śpiworów. Ustawiłam trampki koło koca i weszłam do mojego śpiwora. Łzy powoli spływały po moich policzkach. Usłyszałam pstrykanie zapalniczki, a kilka chwil później do moich nozdrzy dotarł trochę drażniący dym papierosów. Próbowałam oddychać głęboko w celu uspokojenia. Przez to, że Leo podjął moje uczucia wątpliwości ja nie umiałam mu do końca zaprzeczyć. Nie umiałam pogodzić się z tym. A on cholera miał pieprzoną rację. Może on cały czas był dla mnie najlepszym przyjacielem, a uczucie, którym go darzyłam było wielkie jak miłość ale pomyliłam je z czymś innym.

Poczułam jak kładzie się koło mnie i przytula mnie do siebie.
-Nie zmieniajmy nic. Nie teraz. –powiedziałam zamykając powieki.
-W porządku, Ru. –szepnął i pocałował mnie jak zwykle to robił na dobranoc w szyję. Uśmiechnęłam się lekko i czując powracający spokój udało mi się znów zasnąć.


 
***


Słońce o poranku przedzierało się przez okna. Przez to, że pokój był pusty, a zwłaszcza biały stało się szybko jasno. Mruknęłam niezadowolona i schowałam głowę mocniej w śpiwór.

-Wstajemy, słonko.-usłyszałam jego cudowny głos. Mimowolnie uśmiechnęłam się i podniosłam na łokciach. Na dzień dobry dostałam czułego buziaka.
-Nie chce mi się. Chcę spać. –jęknęłam wtulając się w jego szyję. Zostałam objęta jego ramionami. Było mi tak szalenie dobrze. Spędziliśmy tak kilka dobrych minut, żeby się dobudzić. Kompletną ciszę przerwało burczenie mojego brzucha.

-Widzisz. Czas iść do sklepu.
-Mogę pójść.
-Lepiej zostań, ja pójdę. Sama nie powinnaś tu wychodzić. Tu jest niebezpiecznie.
-Pójdę z tobą.
-Chciałaś spać. Poza tym chcę pójść coś do restauracji i kupić dla ciebie coś specjalnego.
-Nie ustąpisz, hmm?
-Zapomnij.-zaśmiał się i ucałował mnie w policzek. Podniósł się i poszedł przebrać się do łazienki. Nie chciałam już walczyć bo miał zbyt mocne argumenty. Zamknęłam na chwilę oczy jednak nie zasnęłam.
-Kochanie, wychodzę! Zostawiłem portfel na szafce, zamknij się od środka, dobrze?
-Okeej.
-Ale teraz.
-Tak, wstaję. –westchnęłam niezadowolona i poszłam do małego korytarzyka. Pocałowałam go na pożegnanie i zamknęłam za nim drzwi. Poszłam jeszcze na chwilę się położyć.
Chciałam sięgnąć po swój telefon, jednak zapomniałam, że go wyłączyłam i na razie musiał taki pozostać. Wstałam do swojego plecaka i zabrałam rzeczy na przebranie. Wybór padł na zwykłe jeansowe, opinające spodnie i czarny t-shirt. Przeczesałam moje długie włosy szczotką kilka razy i na szczęście ułożyły się idealnie, co nieczęsto się zdarzało. Związałam je i zrobiłam delikatny makijaż. 
Wracając do salonu usłyszałam ogromny huk z zewnątrz przez otwarte okno. Moje serce stanęło w jednym momencie. Wiedziałam, że coś musiało się stać. Przekręciłam klucz w zamku i zbiegłam po klatce schodowej. Kiedy wyszłam przed blok wręcz zamarłam. Jakiś srebrny samochód odjeżdżał w oddali a na ulicy leżał nie kto inny jak Leo. Podbiegłam do niego najszybciej jak mogłam. 

-Leo, możesz wstać? Hej, słyszysz mnie?-zapytałam czując zbierające się łzy w oczach. Był ledwo przytomny, spod jego głowy wyciekała ciemna krew.
-Ru..-szepnął cicho łapiąc mnie za rękę. Nawet nie potrafił jej ścisnąć.
-Gdzie masz telefon? W kieszeni?-zapytałam szukając urządzenia po jego kieszeniach.
-Nie mam. Kochanie, uciekaj. Zostaw mnie. –powiedział a potem zaczął kasłać krwią.
-Pójdę po swój telefon i wezwę pogotowie. Posłuchaj, nie trać przytomności. Może licz w myślach…
-Nie, Ru. Poczekaj.
-Nie mogę… Musisz żyć, jasne? Dla mnie..
-Nie dam rady. Uciekaj. Znajdź pracę, nawet w swoje urodziny. Bardzo cię kocham, dasz radę…
-Ja ciebie też, dlatego walcz dla mnie.
-Chciałbym tak myśleć… Znajdziesz swoją miłość. Znajdziesz taką, jaką ja znalazłem. Dziękuję ci, Ru za nasze wspólne lata. Byłaś cudowną przyjaciółką.
-Nie żegnaj się.
-Idź już. –powiedział i przechylił głowę w bok, a z jego ust wydobywała się nadal krew.
-Nie zostawię cię.
-Jeśli mnie kochasz idź i ratuj siebie. Nie wrócisz tam.
-Kocham.-szepnęłam cicho patrząc prosto w jego oczy. One nie gasły. One cały czas patrzyły na mnie z ogromną miłością.
-Wiem, idź. Ja zawsze będę przy tobie. –powiedział szeptem i stracił przytomność. Zacisnęłam zęby czując kolejne napady histerii. Czułam jeszcze jego słabnący puls. Tak jak prosił-wstałam z miejsca i pobiegłam do mieszkania. Założyłam jak najprędzej plecak na plecy, zabrałam pieniądze z jego portfela, przełożyłam przez szelkę plecaka swój śpiwór, zabrałam mój telefon oraz jego, na którym wybrałam szybko numer na pogotowie. Połączyłam się z dyspozytorką, kiedy sprawdzałam czy zabrałam wszystkie swoje rzeczy, nie mogłam zostawić przecież ani jednego znaku policji, że były tu dwie osoby. Przecież mogłam być już poszukiwana.

Wybiegłam tylnymi drzwiami na podwórze, które widziałam. Gdy dyspozytorka zapytała mnie o nazwisko podałam zmyślone pierwsze lepsze i od razu się rozłączyłam. Wyjęłam kartę z telefonu i złamałam ją w pół. Razem z telefonem zostały wrzucone na dno rzeki, a dodatkowo wrzuciłam też mój dla większego bezpieczeństwa.
Łzy nie mogły przestać płynąć. Bałam się, nie wiedziałam zupełnie co miało się teraz ze mną stać. Podczas, gdy szłam wzdłuż drogi minęła mnie pędząca karetka na sygnale. Modliłam się, żeby przeżył, choć były na to nikłe szanse.
Po dwóch godzinach drogi zatrzymałam się przy chodniku i usiadłam na krawężniku. Byłam głodna i zmęczona. Znalazłam jakimś cudem przy ulicy kartonik z napisem „Dortmund”. Nie wiedziałam jak daleko jest to miasto ale wiedziałam, że może to być moja jedyna szansa. Zostawiłam plecak na uboczu i stanęłam przy drodze z wyciągniętym kartonem. Czułam lekki strach, bo byłam sama. Przy Leo czułam się pewniej, czułam się bezpiecznie.. Teraz nawet nie wiedziałam kto się zatrzyma. A łzy nie mogły przestać płynąć.  Czekałam niecały kwadrans, aż w końcu zatrzymał się jakiś czarny sportowy samochód. Moja szansa czy moja zguba?





 


~~~

Miałam pisać o tym osobny post, nawet pojawił się tu na chwilę, jednak zrezygnowałam, postanowiłam napisać tu, w skrócie, niż pozostawiać Wam moje długie żale.
W zeszłym tygodniu znalazłam uroczy duplikat mojego poprzedniego bloga, te same sytuacje, styl pisania..no wszystko, poza imionami bohaterów. Jako autorkę naprawdę zalała mnie krew, bo mimo, że jestem wyrozumiała do jakiegoś stopnia, to ten stopień został zbyt bardzo przekroczony. Dziękuję fulmine, która się za mną wstawiła w komentarzach u tamtej osoby, szkoda, że nasze oba zostały usunięte.. Koniec końców, blog też został usunięty, mnie kamień spadł z serca. Może to się nie wydawać, ale pisanie to ogrom pracy, wyrzeczeń ale także ogromy wkład serca, emocji, własnych uczuć, wspomnień, bez względu czy opowiadanie jest napisane dobrze czy źle, to zawsze jest cząstka mnie i naprawdę, kopia tego... Uwierzcie, nie jest fajne. Mam nadzieję, że takie sytuacje się nie powtórzą. Chcąc nie chcąc, to kradzież. Dzisiaj czuję ulgę i cieszę się, że to już mam za sobą.

Tak a propos jeszcze rozdziału... Śmieję się do teraz, bo 1-ka miała być prologiem...I zapomniałam jej jakoś przeprawić, żeby wyglądała bardziej po ludzku. A jak przypomniało mi się, nie miałam na to kompletnie weny, także zostawiłam. Przez to jest krótszy-tak, tak, będą stopniowo dłuższe wraz z rozkręcaniem się fabuły!;)

Ogromnie dziękuję za tyyle wspaniałych komentarzy pod prologiem.. Byłam naprawdę poruszona tyloma pięknymi słowami, tym, że czekałyście..i byłam z siebie dumna, bo pojawiło się też kilka wspomnień o wyglądzie bloga..nad którym się napracowałam i jestem szczęśliwa, że moja praca się opłaciła i dobrze się tu czujecie, bo trochę tu posiedzimy, nie ma co!:)
Coś ostatnio mnie wena opuściła, chyba pojechała na ferie, a ja z nich nie korzystam tylko cały czas latam z angielskiego na niemiecki i z powrotem.. 
Za tydzień 2-ka! Będzie ciekawie(j)! Obiecuję!😊 
Zapraszam do komentowania! Do następnego!💕