sobota, 10 listopada 2018

Siedemdziesiąt



-Emre! –uśmiechnęłam się szeroko i zaczęłam biec przez całą halę przylotów do mojego przyjaciela. Ciemnooki odpowiedział takim szerokim uśmiechem, że prawdopodobnie widziałam wszystkie jego zęby. Padliśmy sobie w ramiona, bujaliśmy się na boki i śmialiśmy się jak wariaci. Marco szedł do nas z Marisą za rączkę i jeszcze pchał lotniskowy wózek z naszą walizką, bagażem podręcznym i złożoną spacerówką. Jak zwykle był uparty i nie pozwolił mi niczego wziąć. Teraz miał za swoje.

-Promieniejesz –przyznał, spoglądając na mnie od góry do dołu.
-To niesamowite, prawda? Spotkaliśmy się tu dwa lata temu, w skrajnie różnych momentach w życiu, a teraz.. Znów się spotykamy i jesteśmy…
-Szczęśliwi –dokończył za mnie. Kiwnęłam głową. Czuł to samo co ja i byłam niewyobrażalnie szczęśliwa i z tego powodu. Marco podszedł do mnie, Marisa złapała moją dłoń. Spojrzałam na nią radośnie i zerknęłam na Marco, żeby upewnić się, że jego humor nadal jest w porządku, tak, jak był jeszcze podczas lotu. Było z nim całkiem dobrze.
Podali sobie dłonie z Canem w geście przywitania i posłali ku sobie nieśmiałe uśmiechy.

-Mam samochód tuż pod parkingiem, zapakujemy wszystkie rzeczy i podwiozę was do mieszkania.
-Dzięki –powiedział za mnie Marco.
-Nie ma za co. A z wujkiem to się nie przywitamy? –zapytał, kucając koło mojej ślicznej dziewczynki. Marisa uśmiechnęła się i po chwili pokonała dzielącą ją odległość od piłkarza i rzuciła mu się w ramiona. Emre podniósł ją na ręce i ruszyliśmy wszyscy przed lotnisko do samochodu. Wzięłam przez to jeden uchwyt wózka od Marco i razem go popchnęliśmy, uśmiechając się lekko do siebie. Miałam wrażenie, że męczy go jeszcze ta sprawa z mediami, z którą jeździł do swojego menagera, ale wierzyłam, że ten wyjazd zadziała podobnie jak nasz wyjazd na Sylt. Tylko my, powrót do pięknych wspomnień… Tak, wszystko wróci do naszej normy. A chciałam wierzyć, że naszą normą było niekończące się szczęście i miłość.

Emre zawiózł nas prosto na osiedle, na którym mieszkałam. Marisa była trochę otępiała po półtoragodzinnym locie, podczas którego nie zmrużyła oka, ale byliśmy pewni, że niedługo jej to przejdzie. Zwykle siedziała grzecznie, czasem jednak marudziła, próbowała popłakiwać, ale wtedy zwykle wdrapywała się na moje kolana albo do Marco i wszystko już było dobrze.
Kiedy zatrzymaliśmy się pod dobrze znanym mi budynkiem, dopadły mnie naprawdę mieszane uczucia. Z jednej strony ogromny sentyment, niezliczoną ilość razy chadzałam tędy z wózkiem i maleńkim niemowlakiem otulonym w koce i kołderki, żeby nie było mu zimno, później spacerki w spacerówce i nasze skromne pikniki w parku przed blokiem, kiedy było już ciepło. Z drugiej strony, teraz czułam, że to miejsce mogłoby zostać zastąpione przez ciepłe, przytulne mieszkanie wypełnione po brzegi miłością, w Dortmundzie, przy Phoenix See, które kochałam o wiele, wiele mocniej. Marco spojrzał na blok, oceniając go gdzieś w głowie. Wyjęli wszystkie nasze rzeczy, ja z Mari wysiadłyśmy z auta i w tym czasie poszłyśmy do parku, żeby troszkę się przejść i rozprostować nogi. Moja córa rozglądała się dookoła, patrzyła wszędzie, byłam ciekawa, czy przypominała sobie właśnie te miejsca.
Umówiliśmy się z Emre, że przyjedzie po nas na obiad i wtedy porozmawiamy. Odkąd wylądowaliśmy w Liverpoolu, Ella zaczęła zasypywać mnie wiadomościami, gdzie i kiedy będzie mogła nas spotkać. Tak bardzo się za nimi stęskniłam i już czekałam na moment, gdy poznają Marco. Na pewno od razu go polubią.


-Ostatnie piętro-powiedziałam, gdy Marco nie był pewien, który guzik windy powinien wcisnąć. Była dużo mniejsza od naszej w Dortmundzie, ledwo pomieściliśmy się we trójkę z walizkami.
-Tu mieścił się wózek?-zapytał, marszcząc brwi. Och, chyba moje poprzednie lokum nie zrobiło najlepszego pierwszego wrażenia.
-Oczywiście, że tak. To naprawdę dobre miejsce. Nie bądź tak sceptycznie nastawiony- zaśmiałam się i złapałam go za rękę. Delikatnie pogłaskałam palcami wierzch jego dłoni. -Spędzimy tu wspaniały czas razem. Zobaczysz.
-Mhmm-mruknął, uśmiechając się nieznacznie i zajął się wystawianiem walizek z windy na korytarz, gdy już byliśmy na miejscu. Znalazłam klucze do mieszkania i otworzyłam je. Marisa uśmiechnęła się i weszła jako pierwsza do mieszkania.
-Ja wniosę, idź.



Nic się nie zmieniło. Wszędzie było pełno bieli, drewna i różowych dodatków. Mój mały, przytulny salon z wygodną kanapą, którą specjalnie kupiłam, żeby móc na niej położyć Marisę i razem z mią oglądać mecz taty. Maleńki, ale wystarczający aneks kuchenny, mały stolik, przy którym jadałyśmy śniadania.. Przecież to było tak niedawno... Mimo to uśmiechnęłam się i schyliłam do Marisy, żeby ją przytulić. Zawsze byłyśmy tu razem, same, to miejsce było nasze...ale teraz.. Marco był z nami, nie byłyśmy już same i zdane tylko na siebie. Teraz byliśmy rodziną i to miejsce musiało pomieścić nową osobę w życiu naszej dwójki.. Nową? A może starą.. Albo tą po prostu właściwą i nieodłączną. Podeszłam do blondyna z Marisą na rękach i go przytuliłyśmy. Marco objął nas obie i ucałował po kolei w czoło.

-Podoba ci się? Pamiętaj, bardzo lubię to miejsce.
-Więc... -zaczął, myśląc jak dobrze dobrać słowa. Rozejrzał się jeszcze, puszczając nas i oparł dłonie na biodrach. –Jest...małe. Minimalistyczne.
-Ma trzy pokoje, kochanie.
-Wygląda jak kawalerka -zaśmiał się. Ruszyliśmy wszyscy do pierwszej sypialni. Mojej. Łóżko, małe biurko, szafa na ubrania i wiszące na ścianie lustro. Wszystkie zdjęcia już pozabierałam do domu, więc teraz mieszkanie nie było już takie przytulne, nie miało w sobie tego pierwiastka, który daje poczucie domowego ciepła. Uwielbiałam zdjęcia, odkąd zobaczyłam je w mieszkaniu Marco zawieszone na ścianach. Na początku przedstawiały rodzinę i przyjaciół, teraz jednak znalazły się tam nasze wspólne. No i w naszej sypialni też było ich kilka. Marisa została w sypialni, a my we dwójkę poszliśmy do jej dawnego pokoiku. Westchnęłam, gdy zobaczyłam jej małe łóżeczko i kojec, w którym spala jak była maleńka, który wciąż stał w kącie pokoju. Nad łóżkiem wciąż wisiały na ścianie trzy, drewniane, białe literki z kokardkami. "M", "J" i "R". Marco oglądał cały pokój, przeszedł go w jedną i w drugą stronę, co nie zajęło mu długo czasu, bo był stosunkowo mały. A w porównaniu z naszym mieszkaniem w Dortmundzie był maleńki.

-Te literki to było pierwsze co zrobiłam, co kupiłam, kiedy dowiedziałam się, że będę miała dziewczynkę. Wtedy ta radość, myśl o zdrowej maleńkiej, dziewczynce z którą się będę bawić lalkami, która się we mnie rozwija i nic jej nie zagraża była silniejsza od strachu. Dopiero potem myślałam, że przez nie jeszcze mocniej będę płakać, a z drugiej strony wciąż słyszałam słowa pani doktor o zdrowym dziecku, że szanse na poronienie są niewielkie..
-Nie miałaś wtedy jeszcze wymyślonych imion, prawda?
-Nie. Niezależnie od płci, dziecko miało mieć inicjały takie jak twoje. Zależało mi na tym.
-Gdyby był chłopiec?
-Marco James Reus?-zaśmiałam się i przytuliłam się do jego boku. Marco uśmiechnął się i pogłaskał mnie czule po policzku, wciąż patrząc się na literki.
-Musiałbym być strasznie zapatrzony w siebie, albo musiałbym żyć w jakiejś włoskiej mafii, żeby syn nazywał się jak ojciec. Z dopiskiem Junior, jeśli się uda.
-Zatem dobrze, że mamy córkę i mogłam się wykazać kreatywnością.
-Pięknie wybrałaś-powiedział. Podeszliśmy objęci do małego łóżeczka dla dzieci.
-Miałam kilka imion na M, dopiero kiedy ją zobaczyłam, dostałam na ręce, ja wiedziałam już, że to jest Marisa. Nikt inny, tylko Marisa.
-W swoim „top ten” miałaś też Manuela? –wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. Humor wrócił.
-Oczywiście. Imię po ojcu snobistyczne, ale po babci.. W sumie, może by ją to jakoś zmiękczyło.. Nie ma jeszcze chrztu, może zmienimy?
-Zapomnij-pokiwał przecząco głową, jakby pozbywał się jakiejś strasznej myśli. Postaliśmy jeszcze chwilę w dziecięcym pokoju, mój mąż mógł sobie wyobrazić tu nasze maleństwo, mnie.. Opowiedziałam mu każdy detal z pobytu w Liverpoolu. Miałam wrażenie, że nie było ani chwili, którą bym przeoczyła, albo pominęła dla własnej wygody. Mówiłam mu też o wszystkim związanym z Emre i naszą przyjaźnią i późniejszym, nieudanym związkiem. Chciałam wierzyć, że powoli się z tym oswajał i dopuszczał do siebie myśl, że to już wszystko jest nie ważne, zamknięte, oraz to, że ani Emre, ani tym bardziej ja, nigdy do tego nie wrócimy.

Gdy znów znaleźliśmy się w mojej sypialni, zastaliśmy tam Marisę buszującą w szafie. Większość moich ubrań już wylądowała przed nią, moje okulary przeciwsłoneczne przekomicznie prezentowały się na jej maleńkim nosku, a kapelusz z dużym rondem prawie na nie nachodził. Szalik zrobiła sobie z jednej z moich ciążowych bluzek. Staliśmy z Marco i patrzyliśmy. Na wpół rozbawieni, na wpół w szoku. Mała nie zwracała na nas uwagi i ponownie zanurzyła się w szafie, żeby znaleźć tam kolejne skarby.

-Nie umiem się gniewać na to dziecko.. Czy to coś ze mną nie tak? -zapytałam po cichu Marco. On uśmiechnął się jedynie, a potem zaszedł Marisę od tyłu, gdy wyszła z szafy i podniósł ją do góry, tak, że aż po całym mieszkaniu rozszedł się głośny dziecięcy pisk. Okulary i kapelusz spadły na podłogę, ale zupełnie się tym nie przejmowałam, najważniejsza była radość naszej maleńkiej córki, która właśnie była kręcona w powietrzu dookoła, a jej tata mówił jej, że tak właśnie lecieliśmy razem samolotem. Pobiegł z nią w górze przez mieszkanie, oboje próbowali wydać z siebie dźwięki przypominające silniki samolotu, później jednak Mari nie wiadomo czemu "Szzzzz" zastąpiła "kwa kwa kwa". Wolałam nie wnikać w tą nagłą zmianę. Zaśmiałam się sama do siebie i przysiadłam do rozrzuconych rzeczy, bo skoro były już wyjęte z szafy, to mogłam je przejrzeć i posegregować, na te, które jeszcze będę nosić i na te ciążowe, do oddania. W czasie moich porządków, Marco z Marisą zjedli owoce i czytali książeczki. Marisa zasnęła podczas czytania, więc tata zaniósł ją do łóżeczka, sam przyszedł do mnie do sypialni ze swoim tabletem i słuchawkami, żeby trochę odpocząć i jak twierdził, zrelaksować się przed obiadem z Canem.


***

Pora obiadowa nastała szybciej, niż by nam się wydawało. Nie zdążyłam jeszcze do końca uporać się, a już Emre do mnie dzwonił, że dojeżdża do osiedla. Marco na początku coś grzebał w tablecie, słuchając przy tym muzyki, później jednak usnął. Słuchawki i tablet mu nie przeszkadzały, więc wolałam go tak zostawić, bo jeszcze by się obudził przy moich próbach zabrania ich. A znałam go na tyle, że wiedziałam, że jeśli zasypia w dzień to jego organizm naprawdę tego potrzebuje.
Najpierw postanowiłam siebie doprowadzić do ładu. Rozpuściłam włosy i przeczesałam je, by móc ponownie związać je w bardziej schludnego kucyka. W walizce znalazłam śliczną, zwiewną, krótką sukienkę w kwiaty. Mogłam wyeksponować moje nogi. Szpilki pasowałyby do niej idealnie, jednak teraz były zupełnie niepraktyczne. Miałam na szczęście moje nowe, ulubione, czarne balerinki na niewielkich obcasach. Zrobiłam delikatny makijaż, zapakowałam wózek i gdy już upewniłam się, że wszystko jest na swoim miejscu, poszłam do pokoju Marisy, żeby wybudzić mojego małego szkraba, przewinąć i przebrać w ekspresowym tempie. I wbrew pozorom, Mari nie sprawiała tu najmniejszego problemu, to jej tatuś okazał się okrutnym śpiochem, którego nie sposób było dobudzić.
-Emre zaraz tu będzie, Marisa jest gotowa..-mówiłam, siadając na łóżku. Wplotłam palce w jego włosy i delikatnie go pogłaskałam po głowie, zupełnie jak gdyby był małym chłopcem.
-Gdyby nie Emre, to bym dalej spał –mruknął w poduszkę.
-Będziesz spał ile tylko będziesz chciał po obiedzie. I po wizycie u Elli. Proszę, Marco, bardzo mi na tym zależy. Wstawaj już –zaśmiałam się i pocałowałam go po kolei w zamknięte powieki. Każdą z nich otworzył po delikatnym dotyku moich ust. Zatrzepotał tymi swoimi długimi rzęsami i przyjrzał mi się uważnie, przyprawiając mnie o szybsze bicie serca przez same swoje piękne, błękitno-zielone oczy ze złotymi plamkami. Marisa wspięła się na łóżko i oparła się o mnie. Marco uśmiechnął się, patrząc chwilę na naszą dwójkę, a później ziewnął głośno, otwierając szeroko buzię. Nawet nie wysilił się, żeby ją zakryć. Roześmiał się widząc, jak przewracam oczami na jego lenistwo. Takiego już dawno go nie widziałam.
Dzwonek do drzwi nie pozostawił już mojemu mężowi żadnych złudnych nadziei i marzeń o pozostaniu w łóżku całego dnia. Poszłyśmy z Isą otworzyć wujkowi Emre, a Marco w tym czasie miał się ubrać. I ledwo zamieniliśmy dwa zdania, a mój zazdrosny mąż już przyszedł w pełni ubrany, odświeżony z przeczesanymi włosami i swoim firmowym uśmiechem na twarzy. Oczywiście przyciągnął mnie do siebie i pocałował prosto w usta. Niektóre rzeczy po prostu się nie zmienią. Świeżo upieczony piłkarz Juventusu będzie musiał znosić jego bezpodstawne i bezsensowne pokazy, odnośnie mojej przynależności do mojego męża.
Pojechaliśmy wszyscy samochodem Emre do naszej ulubionej restauracji. W ciąży co chwila zamawiałam z niej różne dania, a po urodzeniu Marisy, gdy naprawdę nie miałam czasu gotować, zamawiałam jeszcze więcej i częściej. Sam lokal był bardzo przytulny i znaleźliśmy tam stolik na uboczu, do którego mogliśmy dostawić krzesełko dziecięce dla Marisy. Od razu zostaliśmy obsłużeni przez kelnera, który polecił nam dania i zapewnił, że zadba o naszą prywatność. Emre i Marco od razu przeszli na tematy Juventusu, ruchów transferowych, piłkarzy i nowych trenerów. My z Marisą dostałyśmy kredki i kolorowanki. Mari jeszcze nie umiała kolorować, ani rysować, ale wszelkie bazgroły, kółka, kreski i półkola sprawiały, że naprawdę byłam z niej dumna.

-Co tam rysujesz?
-Nie wiem-odpowiedziała mi, spoglądając się na mnie badawczo. Uśmiechnęłam się do niej, a ona zachichotała. Marco od razu przerwał zdanie w pół słowa i spojrzał się na nią, a na jego ustach pojawił się uśmiech. Jego piękne oczy błysnęły, wziął powolny, głęboki oddech i z powrotem wznowił dyskusję z moim przyjacielem.
-Też coś narysuję, dobra?
-Dobra –zgodziła się i zrobiła mi kawałek miejsca na swojej kartce. Wzięłam jedną kredkę i zaczęłam rysować jej portret jak najlepiej umiałam. Nie miałam talentu artystycznego, ale dawałam z siebie wszystko.
Tuż przed przyniesieniem nam potraw skończyłam. Cóż, możliwe, że moje dzieło przedstawiało dziecięcą buzię, najwięcej czasu spędziłam na oczach. Miała identyczne takie, jak jej tata. Nie musiałam jednak spoglądać na żadne z nich, żeby pamiętać każdy szczegół. Były tak piękne, że nawet najlepszy malarz nie potrafiłby ująć ich niezwykłości. Później narysowałam małe, słodkie, uśmiechnięte szeroko usta i włosy, które okalały jej śliczną buźkę i miejscami się kręciły.

-I jak podoba ci się mój rysunek? Wiesz kto to?
-Papi? –zapytała, po chwili przyglądania się. Roześmiałam się, zakrywając oczy w obliczu mojej artystycznej porażki. Emre z Marco znów spojrzeli na nas, tym razem wzięli od nas rysunek, żeby dokładniej go ocenić.
-Wiesz… Każdy ma inne spojrzenie na sztukę.. –zaczął Can, marszcząc brwi. Marco zaśmiał się pod nosem.
-Ja wspieram talent naszej córki i myślę, że Marisa rysuje naprawdę świetnie. Taka abstrakcja w połączeniu z impresjonizmem, czy czymśtam..
-A idźcie, nie znacie się.
-A to bardzo prawdopodobne. Może to tak naprawdę jest super, tylko pokazałaś złym osobom! –powiedział Emre i oddał Marisie kartkę. Uśmiechnęłam się mimo wszystko do niego i Marco. Złapałam blondyna za dłoń i położyłam nasze ręce splecione na stole. Patrzyliśmy na Marisę, która wzięła właśnie pomarańczową kredkę i zaczęła rysować pionowe kreski na moim rysunku, od czoła do góry. Kiedy już skończyła, odłożyła kredkę i spojrzała krytycznym okiem na swoją pracę.

-Papi –stwierdziła, na co oboje z Emre ryknęliśmy śmiechem. Marco do śmiechu nie było. Wziął rysunek od Mari i żółtą i brązową kredkę. Zaczął poprawiać swoje włosy, co jeszcze bardziej nasiliło nasz śmiech. Nawet Isa zaczęła śmiać się głośno, choć nie wiedziała pewnie do końca, co nas tak rozbawiło.

***


-Moja Rosie! –ucieszyła się Ella, gdy tylko otworzyła nam drzwi swojego mieszkania. Padłyśmy sobie w ramiona i żadna z nas nie była w stanie puścić. Za mną byli jeszcze Emre, Marco i Marisa. Słyszałam, że wyszedł od nich Henry, za nim też się stęskniłam.. Nim weszłam do mieszkania, musiałam jeszcze przytulić jej męża. Nigdy nie zapomnę jak zawsze był pomocny, nosił Marisę, kiedy ja nie byłam w stanie zejść z łóżka po operacji, później mnie brał pod ramię i pomagał chodzić.. Robiliśmy razem małe spacerki po korytarzu, które pomogły mi szybciej dojść do siebie i stanąć na nogi. Dosłownie i w przenośni. Nie dość, że miał swojego małego synka, to nie stanowiło dla niego problemu, żeby zamiast posiedzieć koło żony, to ponosić moje maleństwo albo pomóc mnie.
-Marco, jak miło mi cię wreszcie poznać! –rozpromieniła się i od razu podeszła do mojego męża. Przytuliła go i złapała za obie ręce, patrząc uważnie w jego oczy. –Masz największe szczęście pod słońcem. Ta dziewczyna kocha cię tak, że aż boli. I za to, co musiała się nacierpieć w ciąży i po niej, jak do upadłego zajmowała się dzieckiem i nie chciała niczyjej pomocy…
-Ella, wystarczy –zaśmiałam się trochę sztucznie, czując, że zbyt mocno poruszyła temat, którego ja chciałam uniknąć w opowiadaniu Marco. To nie tak, że mu nie opowiedziałam, bo opowiedziałam o wszystkim, ale tutaj, trochę mniej szczegółowo.
-Pogadamy później –wycelowała w niego ostrzegawczo palcem, później już tylko dała buziaka w policzek Emre i mogła już zacząć rozpływać się nad Marisą, która cały czas siedziała grzecznie w wózeczku. Od razu ją wyjęła i zaczęła tulić, mówiąc, jak bardzo jest piękna, duża i zdolna. Na pytanie, czy ją pamięta, Marisa od razu, bez zawahania pokiwała głową.
Ale powitań nie było końca. Jak tylko weszliśmy do mieszkania i przeszliśmy do salonu…

-Louisa.. Nate.. –szepnęłam, a mi łzy stanęły w oczach na widok rodzeństwa bawiącego się razem w salonie. Nie widzieliśmy się odkąd byłam tu sama zabrać rzeczy z mieszkania, ale od tego czasu już naprawdę sporo upłynęło.
-Rosalie!-ucieszyła się dziewczynka. Podeszłam do ich kocyka i od razu złożyłam pocałunek na czole ślicznego chłopca, a później uściskałam moją Lou.
-Tęskniłam –przyznałam cicho, trochę wzruszona.
-Ja też. Narysowałam ci obrazek! Nate też, ale jest trochę brzydki.
-Na pewno jest piękny. Pokaż mi szybko. Wstajemy?

Wstałam jako pierwsza i wyciągnęłam ręce do niepełnosprawnej dziewczynki. Zapamiętała z naszych wspólnych ćwiczeń, jak ma się podnosić i coraz lepiej jej to wychodziło. Złapałam ją za ręce, żeby mogła spokojnie przy mnie stać i podeszłam z nią jeszcze do Marco, który cały czas przyglądał się mnie i mojemu przywitaniu z dziećmi przyjaciółki.

-Musicie się poznać. Lou, to jest Marco, mój mąż –powiedziałam. Marco uśmiechnął się i podał rękę dziewczynce.
-Rose dużo mi o tobie opowiadała. Cieszę się, że mogę cię w końcu poznać –powiedział szczerze. Lou trochę się zarumieniła i zachichotała. Cały czas ją podtrzymywałam, żeby nie straciła równowagi i nie upadła.
-Marisa! Jaka duża –zauważyła moją córkę, która wciąż była trzymana przez Ellę w ramionach, Henry gilgotał ją w stópkę, a Mari co chwila zanosiła się śmiechem. Podeszła do mojej małej dziewczynki i dała jej buziaka w policzek.  –Pobawi się ze mną i Natem? –zapytała wyraźnie podekscytowana.
-No pewnie. Ale ja najpierw chcę zobaczyć twoje rysunki, bo już się niecierpliwię!

Ella zaprosiła wszystkich do salonu i podała nam swoje świeżo upieczone babeczki z konfiturą malinową w środku, którą robiła akurat wtedy, gdy ja przyleciałam do Liverpoolu. Było ich naprawdę dużo, starczyło dla wszystkich, a dzieciaki zjadły po dwie. Ja również. Zapanowała naprawdę cudowna, rodzinna atmosfera. Henry rozmawiał z Marco jakby znali się od lat, Emre również przyłączył się do męskich pogaduszek, ale też czasem wtrącał się do plotek moich i Elli twierdząc, że aż go pieką uszy od naszych westchnień nad nim. Maluchy przyszły do nas, chcąc trochę uwagi. Nate przyszedł do mnie na kolana, a Marisa do Elli. Emre poszedł po Lou, żeby pomóc jej wstać i do nas dołączyć. Marisa próbowała opowiedzieć El jak bawiła się z Natem, jednak chociaż moje maleństwo ślicznie mówiło, Ella kompletnie nic nie rozumiała. Próbowałam wytłumaczyć jej, że jej ciocia mówi w innym języku. Marisa patrzyła na mnie jakbym spadła z kosmosu. Przytuliła się do swojej ciotki, uśmiechnęła się i zamknęła oczy. To samo zrobił Nate. Posłałyśmy sobie z Ellą uśmiechy. Nate jeszcze nie mówił tak dużo co Marisa, ale przecież wszystko było bardzo indywidualną kwestią. Mogłam za to pozazdrościć Elli, że umiał już korzystać z nocnika. Zagłębiłyśmy się w kwestię „mamusiowych tematów”, które wcale się nie kończyły. Później zeszło na rozmawianie o Marco. Ach, w końcu nie mogła tego tak zostawić. Dopytywała się, czy wszystko sobie powiedzieliśmy i chciała usłyszeć jak najbardziej szczegółową relację z naszego wyjazdu.
-Jeny, ale on jest przystojny, aż mi się gorąco zrobiło –westchnęła, opierając głowę na wolnej ręce, na której akurat nie spała Marisa. Zaśmiałam się pod nosem i również spojrzałam na mojego męża. On, jakby wyczuwając moje spojrzenie, odwrócił głowę i podniósł brew widząc nas z zamienionymi, śpiącymi dziećmi na rękach i w dodatku bez mrugnięcia okiem się na niego gapiłyśmy.

-Jest… Ale nie za wygląd go kocham..
-Oj przestań, bo ci uwierzę –zaśmiała się pod nosem, przewracając oczami. Roześmiałam się.
-Kocham w nim wszystko. Wygląd, wnętrze, wady, zalety.. Nie umiem tego opisać, ale kocham tego człowieka.
-Cudownie na was razem się patrzy. Te zdjęcia co mi wysłałaś.. Gorąca z was para, nie ma co.
-Daj spokój. Co najwyżej on.
-Tak sobie myśl, ja wiem swoje. Wiesz? Na twoim miejscu to nawet w dziewiątym miesiącu i z akcją porodową bym do niego wracała.. –kiwnęła głową, na dowód swoich słów. Wzięła do ręki babeczkę ze stołu i ugryzła kawałek. –Takie ciacho..
Nie mogłam już dłużej powstrzymywać śmiechu. Ella była cudowna. Przeze mnie Nate trochę się rozbudził, ale nawet to nie powstrzymało śmiechu.
-Chcesz jego numer telefonu? –zapytałam, wciąż się śmiejąc.
-Bardzo! –odpowiedziała od razu. Obie zaczęłyśmy się histerycznie śmiać, uśmiechać, płakać ze śmiechu. Przytuliłam do siebie Nate’a ale chyba tylko pogorszyłam sprawę, bo zaczął ziewać i się przeciągać. Marisa podobnie się budziła. A my się wciąż śmiałyśmy, tak po prostu, oczyszczająco, czując ulgę i szczęście. Byłyśmy razem, Louisa poczyniła naprawdę duże postępy z rehabilitacją i coraz lepiej funkcjonowała, miałyśmy wspaniałe maluchy, mężów, którzy nas kochali i opiekowali się nami. Nie pocieszałyśmy się, nie patrzyłyśmy w przeszłość, nie żałowałyśmy, nie tęskniłyśmy. Śmiałyśmy się. Oddałyśmy dzieci do tatusiów, którzy siedzieli obok na kanapie i przytuliłyśmy się na środku salonu, nie mogąc opanować śmiechu i łez szczęścia.
-Jestem z ciebie dumna, Rosalie –szepnęła, wciąż trzymając mnie w mocnym uścisku. –Wygrałaś swoje szczęście jak na loterii. I to jest największy skarb, to się liczy, to jest główna nagroda. Twój diabelsko przystojny maż i przepiękna córeczka. A ja cieszę się, bo to wszystko, o czym marzyłaś, jest rzeczywistością. A ja mam dwójkę dzieci i naprawdę sobie radzę, dzięki tobie z Louisą jest tak dobrze, rehabilitacja, na którą mieliśmy termin poszła tak dobrze. Lekarze są w szoku, bo ona nie miała szans na normalne funkcjonowanie, odbieranie świata..
-Zawsze uważałaś ją za normalną dziewczynkę, bez żadnych wad, wierzyłaś w to, ona taka zawsze była dla ciebie. I dzięki twojej wierze i nastawieniu teraz tak właśnie jest.
-Och, kochanie…-szepnęła. Nie musiałyśmy nic więcej mówić.
-Mogę poćwiczyć teraz z Lou? Jestem ciekawa jak to wszystko się ruszyło..
-Jeśli tylko chcesz. Louisa na pewno się ucieszy.


Faktycznie tak było. Louisie aż oczy rozbłysnęły, kiedy tylko usłyszała pytanie, czy chce poćwiczyć z ciocią Rose. Poszły z Ellą przebrać się do łazienki w sportowy strój, a ja poszłam do pokoju, w którym zawsze ćwiczyłyśmy, żeby rozłożyć matę i wszystkie potrzebne taśmy, szelki, woreczki i stepy.
Dziewczyny do mnie dołączyły zaraz po tym, gdy wyjęłam ostatni woreczek z szuflady. Marco przyszedł za nimi. Podniosłam się maty, poodeszłam do niego i skradłam szybkiego buziaka w usta. Cieszyłam się, że złapał taki dobry kontakt z moimi przyjaciółmi.

-Gdzie jest Isa?
-Śpi na kanapie, Emre jej pilnuje –powiedział, drugą część trochę bardziej niechętnie.
-Nie masz nic przeciwko, że jeszcze trochę tu zostaniemy?
-Coś ty –zaśmiał się i przytulił mnie do siebie. –Uwielbiam patrzeć na ciebie, kiedy jesteś taka szczęśliwa ze swoimi przyjaciółmi, z jaką miłością i dumą patrzysz na Louisę i jak ślicznie ci z małym chłopcem na rękach –puścił mi oko. Dalej swoje.
-Przyszedłeś popatrzeć jak ćwiczymy?
-Chyba nie widziałem cię jeszcze w akcji, poza nauką na mnie.
-To prawda. Może podsuniesz nam jakieś swoje piłkarskie ćwiczenia? Robi postępy w takim tempie, że niedługo, gdyby chciała, pewnie zostałaby super piłkarką.
-Zobaczymy… Rose? –zaczął niepewnie, gdy miałam już iść do czekającej na mnie Lou. Spojrzałam na niego z ciekawością. Przysunął się do mnie bliżej, byłam prawie pewna, że znów chce mnie pocałować, jego usta były już tak niedaleko moich. –Postanowiłem sfinansować rehabilitację Louisy na następne dziesięć lat…
Otworzyłam szeroko usta, zatrzymałam powietrze. W moich oczach stanęły łzy. Nie wiedziałam co powiedzieć. To… To było coś.. O Boże.. To znaczyło.. Znaczyło wszystko. Dla tej dziewczynki, dla tej rodziny. To rozwiąże ich wszystkie problemy, troski i obawy. Nie stać ich było na taki wydatek. Kiedy tylko o tym usłyszałam i mogłam poznać tą radosną, czułą istotkę, postanowiłam sama ją rehabilitować.. A Marco… W tym momencie mówienie, że kocham go za to, że jest przystojny byłoby największą brednią świata. Moje szczęście, duma, miłość i radość.. Nie umiałam tego wyrazić w żaden sposób.
-To…-zaczęłam, łamiącym się głosem, ale on natychmiast położył palec na moich ustach.
-Później powiemy Elli. Ćwiczcie teraz.
Złapałam jego dłoń, gdy miał już ją zabrać z moich ust i jeszcze mocniej ją przycisnęłam. Zaczęłam składać pocałunki. Najpierw na palcu, który wciąż dotykał moich warg, później ją wyprostowałam i złożyłam na niej z dziesięć pocałunków, jeden po drugim, a na koniec wtuliłam ją w swój policzek. Spojrzałam w jego piękne, jasne oczy i uśmiechnęłam się delikatnie.

-Jesteś gotowa na wycisk od ciotki Rose? –zapytałam Louisy, która siedziała już na macie. Otarłam łzy, które wypłynęły z moich oczu i zbyłam pytający wzrok Elli.
-Tak! Lubię wycisk –zaklaskała w dłonie i uśmiechnęła się szeroko. Marco usiadł na krześle przy biurku i zaczął nam się przyglądać.
-Dzielna dziewczynka. No to może jakiś masaż, co? Mama, przynieś oliwkę –uśmiechnęłam się, spoglądając krótko na Ellę. Skupienie się na masowaniu pleców i nóżek na pewno uspokoi moje przyspieszone bicie serca. Wciąż nie byłam w stanie pojąć tego wszystkiego. Pogłaskałam dziewczynkę po głowie i westchnęłam głośno.
-Jesteś smutna?- zapytała, gdy pomogłam jej się położyć na brzuchu i ściągnąć koszulkę.
-Nie, skarbie. Jestem bardzo, bardzo, bardzo szczęśliwa -odpowiedziałam. –Ostatnio przydarzają się nam naprawdę cudowne rzeczy.
-To dlatego, że aniołki nad nami czuwają. Tak mówiła mama.
-To prawda. Ja znam takiego jednego anioła. Chyba jest największym, najpiękniejszym i najlepszym z aniołów –powiedziałam, nie spuszczając przy tym wzroku z mojego męża. Z mojego anioła, który uratował mnie, który przywrócił mi wiarę, życie, miłość… Który sprawiał, że każdego dnia byłam jeszcze szczęśliwsza.

***

Byłam zaskoczona przebiegiem ćwiczeń z Louisą. Mogłam sama zobaczyć zmiany jakie zaszły, była dużo bardziej sprawna, powoli odzyskiwała pełną sprawność w nogach i to był cud, bo każdy lekarz by stwierdził, że przy jej porażeniu jest to niemożliwe. Marco także przyglądał się jej z niedowierzaniem. Nic nie mówiliśmy. Dawałam jej po kolei coraz trudniejsze ćwiczenia, a ona lepiej lub gorzej sobie z nimi radziła. Ale radziła! Coraz dłużej umiała trzymać biodra w górze, łapała palcami stóp woreczki i podawała je Marco, który usiadł z drugiej strony. Cieszyłam się, że do nas dołączył, byłam dumna z Lou, że pokazała mu, jak bardzo jest dzielna i wspaniale sobie radzi. Na pewno po tym utwierdził się w przekonaniu, że dobrze zainwestuje swoje pieniądze. Wiedziałam, że jeszcze będę mu dziękować, choćby do końca życia. Louisa zasługiwała, żeby być w jak najlepszym stanie. Zawsze była radosna, troskliwa i uśmiechnięta. Nie chciałam, żeby była smutna i miała nieprzyjemności przez swoją chorobę.
Po powrocie do salonu zostałam uściskana przez Marisę, która właśnie się obudziła i miała nastrój na długie przytulanie, pieszczoty i całusy. Posiedzieliśmy jeszcze razem, dopóki nasze dzieciaki się nie rozbudzą, Ella pomagała wziąć Louisie prysznic. Był jeszcze tak piękny dzień, że postanowiliśmy pójść razem na dłuższy spacer.
Zabraliśmy się windą na trzy kursy. Najpierw pojechali Henry z Louisą na wózku inwalidzkim, później Ella z wózkiem z małym Natem, a na koniec my z Marco, Marisą w wózeczku i Emre. Wszyscy, poza dwójką najmłodszych dzieciaków, mieli okulary przeciwsłoneczne. Emre się śmiał, że wyglądaliśmy jak jakaś niedorobiona mafia. Wszystkim nam się udzielał dobry humor. Marco też wydawał się bardzo zadowolony i szczęśliwy. Chyba wszystkie emocje związane z mediami w Dortmundzie odeszły w niepamięć i wreszcie mógł się wyluzować i odpocząć. Całą grupą szliśmy najpierw wzdłuż osiedla Elli i Henry’ego, później na chwilę zatrzymaliśmy się w lodziarni na lody, które wzięliśmy na wynos. Zbyt piękna pogoda na siedzenie w lokalu.
Marco pchał wózek Marisy, Henry, tuż obok Nate’a. Dzieciaki rozmawiały po swojemu, czasem wymyślone słowa, Marisa często próbowała coś powiedzieć Nathanielowi po niemiecku, ale on tylko się śmiał. Szłyśmy obok z Ellą kontrolując, czy żadne z dzieci nie wyrywa się zbytnio z wózka. Rozmawialiśmy wszyscy razem luźno. Raz o pogodzie, raz o piłce nożnej, albo zupełnie pochłaniały nas tematy rodzicielskie.
Koniec końców wylądowaliśmy na rodzinnym festynie. Emre był trochę załamany i przerażony tym, że może kibice go dopadną i powiedzą mu kilka słów o jego odejściu z drużyny, w końcu miejsce było przepełnione ludźmi, jednak na szczęście nic takiego się nie stało. Stanęliśmy na uboczu, Louisa patrzyła na scenę, na której grał jakiś mniej znany zespół. Wyjęłam Marisę z wózeczka, którą wręcz nosiło do tańca. Najpierw wzięłam ją na ręce i kołysałyśmy się do muzyki, ale później już postawiłam ją na trawie i niczym ani nikim się nie przejmując, zaczęłyśmy tańczyć i śmiać się do siebie i wygłupiać. Skakałyśmy, kręciłyśmy się dookoła i udawałyśmy jej ulubione kaczuchy. Przy następnej piosence pomogłam wstać z wózka Louisie i razem, za ręce kołysałyśmy się w tańcu, a Marisa skakała koło nas i wymachiwała rączkami na wszystkie strony. Louisa zaczęła ją naśladować, ale wciąż ją trzymałam, żeby nie stała się nikomu krzywda. I może ludzie się patrzyli, ale żadne z nas nie przejmowało się tym. Chciałyśmy tańczyć, więc tańczyłyśmy. Wszystko nagle było takie proste i bez problemów.

***

Po spędzonym wspólnie dniu rozeszliśmy się w dwie strony. Pożegnaliśmy się z rodzinką Montgomery, z którą też planowaliśmy się spotkać następnego dnia. Pożegnanie Henry’ego i Marco trwało najdłużej. Tylko mąż Elli wiedział o tak pięknym geście mojego męża i byłam pewna, że pewnie chciał mu podziękować i zapewnić, że gdy będzie czegoś potrzebował, pomoże mu jak tylko będzie mógł. Znałam ich, byli naprawdę cudowni, skromni, szczerzy i prawdziwi. Emre nawet po moim wyjeździe utrzymywał z nimi kontakt, bez żadnego przymusu, zobowiązania, po prostu chciał. To naprawdę wiele znaczyło. Louisa rozmawiała jeszcze z Mari, która już mało co kontaktowała ze światem rzeczywistym i marudziła na wszystko, wszystkich i nic jej się nie podobało. Potrzebowała jedzonka, kąpieli i łóżeczka. Doskonale ją rozumiałam, ten dzień był naprawdę niesamowity, pełen emocji. Mnie samej będzie ciężko zasnąć.

Emre odwiózł nas pod nasze osiedle i pomógł wypakować wózek i moją torbę z bagażnika. Marco wsadził malutką w wózek i pożegnał się z Canem. Objęli się i poklepali po plecach. Zamrugałam oczami i nie byłam w stanie uwierzyć, że to naprawdę się dzieje. Powiedzieli coś do siebie na tyle cicho, żebym ja nie usłyszała. Później ja objęłam Emre i podziękowałam za wspólnie spędzony dzień.
-Myślałem, że się w spokoju spakuję, a jak przyjechaliście to same rozrywki –zaśmiał się i uśmiechnął szczerze.  –Możemy się jeszcze przejść i chwilę pogadać?
-Pewnie. Powiem Marco –kiwnęłam głową i już chciałam się odwrócić do męża, ale on stał tuż koło nas. Spojrzał podejrzliwie na Cana, w końcu przemówił.
-Łapy przy sobie, jasne?
-Tak jest, panie kierowniku –prychnął brunet. Pomachał do Marisy i łapiąc spojrzenie Marco, położył rękę na moim ramieniu i przyciągnął mnie do siebie.
-Uważaj sobie –pogroził mu palcem. Odwrócił się do wózeczka i ruszył z Marisą do naszej klatki. Emre puścił moje ramię i nawet trochę się odsunął. Oczywiście, zrobił to tylko, żeby rozdrażnić mojego męża.

Powoli się już ściemniało, ale ruszyliśmy drogą przez park, żeby usiąść na naszej ulubionej ławce.
-To był dobry dzień… -westchnęłam, uśmiechając się. –Louisa tyle się uśmiechała, Marisa cieszyła się na zabawę z innymi dziećmi, tańce w parku, lody… Czasami wydaje mi się, że żyję w jakiejś tęczowej, mydlanej bańce, wiesz?
-To dobrze, trzymaj to najdłużej, na ile się da. Marisa w ogóle jest już taka gadająca.. Pamiętam jak jeszcze wydawała z siebie jakieś dziwne małpie dźwięki.
-Sam jesteś małpą. Marisa zawsze sobie wspaniale radziła. Ale dość o niej. Mów co cię gryzie.
-Skąd wiesz, że coś..?-zapytał się, marszcząc brwi. Usiedliśmy na ławce i wyprostowaliśmy nogi.
-Trochę jednak spędziliśmy razem czasu i zdążyłam cię poznać.
-Ehh… Bo wiesz. Byłem już trochę w Turynie i..
-Poznałeś kogoś –weszłam mu w słowo a on spojrzał na mnie jakby był wystraszony na śmierć. Nie mogłam się nie roześmiać z jego miny.
-Była w barze taka dziewczyna i naprawdę mi się spodobała, taka urocza, słodkie, ciemne oczy i loki... Ale jak chciałem poprosić ją o numer, to mnie wyśmiała. I chodziłem do niej codziennie, siedziałem, dopóki nie skończyła zmiany. W końcu się umówiliśmy, że jak wrócę z Liverpoolu to pójdziemy do kina..
-No i cudownie! Gratulacje! –klasnęłam w dłonie i od razu przytuliłam go do siebie.
-Myślałem… Że to będzie jakieś dziwne dla ciebie.. Może niewłaściwe, bo wiesz, w końcu byliśmy razem i…
-Emre, jesteśmy przyjaciółmi. Przyjaciele raczej mówią sobie takie rzeczy. Obiecałeś mi, że nie będziesz mnie traktował jako swojej eks, więc się tego trzymaj. Ja mam męża, córkę. Wysyłałam ci nawet nasze zdjęcia z wakacji. I to nie miało znaczyć „hehe, popatrz, mam lepszego faceta i super się bawimy”, tylko „zobacz jaka jestem szczęśliwa i ciesz się ze mną”. I wiem, że ty odebrałeś to jako ta druga opcja. Więc czemu ja miałabym się czuć dziwnie, że ty się z kimś umawiasz?
-Nie wiem w sumie –zaśmiał się pod nosem. Jego oczy błysnęły. –Teraz już mi lepiej. Chciałbym, żeby to było coś poważnego..
-Trzymam za was kciuki, ale będziesz mi musiał koniecznie zadzwonić i powiedzieć jak się udała ta randka. No i potem chcę ją poznać.
-Masz to jak w banku –zaśmiał się szczerze. Chyba wreszcie doznał ulgi. –Chodź tu. Fajnie tak na was patrzeć jako rodzinkę. Marisa jest przeszczęśliwa, ty o wiele spokojniejsza. Naprawdę jesteście super parą. Gdybym wiedział, że masz jakieś udziwnione i przesadzone wyobrażenia o nim, to przysięgam, zadzwoniłbym po niego..
-Zamknęliśmy z Marco tą sprawę, nie mamy do siebie żalu ani pretensji, to nauczyło czegoś każdego z nas i wbrew pozorom umocniło naszą relację i utrwaliło w przekonaniu, że chcemy być już ze sobą na zawsze.
Can uśmiechnął się i objął mnie ramieniem. Spojrzał na mój palec, na którym nosiłam moją obrączkę z muszli.
-Co się stało z waszymi obrączkami?
-Długa historia. Są na dnie jeziora –wzruszyłam ramionami. Szok, jaki wymalował się na jego twarzy rozbawił mnie do łez. Przez chwilę myślał, że żartuję, ale przecież byłam zupełnie poważna.
-Chyba już jest za późno, żebym pojął wasze "widzi mi się". Wpadniecie jutro do mnie? Potrzebuję kobiecego oka co spakować a co zostawić.
-Pewnie. To do jutra –uśmiechnęłam się i wstaliśmy oboje z ławki i ruszyliśmy do jego samochodu.



Pomachałam przyjacielowi, gdy odjeżdżał. Miałam już wchodzić do klatki, ale zadzwonił mój telefon. Wygrzebałam go z torebki i spojrzałam na ekran, nieznany numer. Odebrałam, bo spodziewałam się jednego połączenia.

-Witam. Doktor Sarah Green, czy rozmawiam z panią Rosalie Reus?
-
Dokładnie, dobry wieczór. Dziękuję pani za telefon.
-Nie mogę udzielać zbytnio pani informacji na temat pacjenta, nie jest pani z rodziny, jednak po wielu sesjach z nim, wiem, że odegrała pani dużą rolę w jego życiu.
-Proszę mi powiedzieć, czy jego stan się poprawił?
-Można tak powiedzieć. Spotkanie z panią bardzo go zmieniło. Odkąd do nas trafił, chcieliśmy tego uniknąć. Zawsze uciekał, teraz przynajmniej wiemy, że po to, by panią znaleźć. Bywał bardzo agresywny, gdy ktoś stanął mu na drodze podczas ucieczki. Od zawsze była pani jego obsesją, z dnia na dzień, kiedy z panią przebywał, to się pogłębiało.
-Zawsze był bardzo opiekuńczy, ale nie wydawało mi się to podejrzane… Byliśmy razem, godziłam się na to, chociaż tak naprawdę nie darzyłam go uczuciem, ale on twierdził, że to rozumie i akceptuje.. Nawet mówił mi, że spotkam kiedyś kogoś, kogo pokocham…
-Ale kiedy tak się stało i zobaczył panią z kimś innym nie był w stanie nad sobą zapanować. Dlatego lekarze ze szpitala przekazali go nam od razu po wyleczeniu go. Najpierw szukał gazet, kradł telefony pielęgniarek, żeby wyszukać w internecie informacje na pani temat, później były wymknięcia, na kilka dni, na tydzień… Różnie. Nie mieliśmy pojęcia o listach. Przyznał się sam, kiedy pani go do nas przywiozła. Powiedział, że chodził do kawiarenki internetowej w Dortmundzie i zawsze tam drukował informacje dla pani. Mówił wszystko co pisał, co czuł, kiedy widział panią z innym mężczyzną..
-Czy on chciałby ze mną porozmawiać? –zapytałam nieśmiało. Nie mogłam pojąć tego wszystkiego, o czym do mnie mówiła. Przecież to był mój Leo… Byłam tak zajęta swoimi problemami i demonami, że nie widziałam tego, że najbliższa mi osoba tak naprawdę potrzebuje pomocy.
-Nie. –jej ton głosu był naprawdę stanowczy. Część mnie posmutniała. Chciałam mu wszystko wyjaśnić jeszcze raz, chciałam, żeby zrozumiał. –Pacjent przebywa obecnie na oddziale zamkniętym w izolacyjnym pokoju. Dostał nowe leki, terapia grupowa nie jest wskazana, ale ma naprawdę dobrych terapeutów. Musi odzwyczaić się od chęci kontrolowania pani życia, jest pani jego obsesją, widzenie się z panią w żadnym razie tu nie pomoże.
-Ale gdy się spotkaliśmy, powiedział mi, że już więcej nie chce mnie widzieć. Sam to powiedział.
-To jak sinusoida, pani Reus. Nie możemy przewidzieć jego myśli, może działały jeszcze leki, może choć na chwilę uświadomił sobie powagę swojej choroby. On jest w trakcie długiego, żmudnego leczenia, potrzebuje naprawdę dużo czasu. Spotykanie pani teraz, czy w przyszłości jest odradzane. Stała się pani pewnym czynnikiem, który będzie się kojarzył ze złem, z chorobą… Nikt nie chce wracać do swoich demonów, złych przeżyć..
-Doskonale rozumiem –powiedziałam cicho. Musiałam oprzeć się o drzwi klatki. To wszystko mnie trochę przybiło.
-Proszę się nie obarczać winą, pani Reus. Nic nie jest pani winą, to po prostu chory człowiek i będziemy starać się go wyleczyć. Bardzo mi przykro, że tak to wszystko się potoczyło, zdaję sobie sprawę, że jest dla pani ważną osobą, ale dla tego proszę pozwolić mu odejść. To będzie najlepsze, co pani może dla niego zrobić.
-Oczywiście. Dziękuję bardzo za tę rozmowę, wiele mi wyjaśniła, choć nie ukrywam, że mam mętlik w głowie. To wszystko co się stało… Jeśli będę mogła jeszcze w jakiś sposób pomóc, to proszę do mnie zadzwonić.
-Dziękuję, aczkolwiek to rozmowa z panią najbardziej mi pomogła jako lekarzowi, żeby trochę zrozumieć państwa relację. Nie wiedzieliśmy wielu rzeczy, teraz wiemy nad czym jeszcze musimy pracować. Jeszcze raz dziękuję za poświęcony czas, całe dwie godziny! Mam nadzieję, że nie miała pani problemów z powrotem do domu.
-Absolutnie, mój szwagier na mnie cierpliwie czekał w samochodzie i odwiózł pod samo mieszkanie.
-To dobrze. Jeszcze raz bardzo pani dziękuję. No i przepraszam, że ja nie mogłam wtedy udzielić pani informacji, ale miałam pilne wezwanie.
-Rozumiem, dziękuję za telefon i dokończenie naszej rozmowy. Mam nadzieję, że niedługo będzie z nim lepiej.
-Tego się trzymajmy. Jeszcze raz dziękuję, pani Reus, życzę dobrej nocy.


Patrzyłam się w wyświetlacz telefonu jakiś czas po skończonej rozmowie. Cieszyłam się, że lekarka Leona nie zapomniała o mnie i naszej rozmowie i mogłyśmy ją dokończyć. Z drugiej strony wiedziałam już w jak złym stanie był Leo, jak długa czekała go terapia, jak długo chorował… Nie mogłam nic zrobić, nie mogłam pomóc, ale jednocześnie… Nie umiałam schwytać ani jednej myśli, wszystkie przelatywały tak szybko w mojej głowie, na żadnej z nich nie mogłam się skupić. Musiałam wrócić do domu i przytulić się do Marco. Może Marisa zaśnie i wreszcie będziemy mieli chwilę, żeby porozmawiać…
-Co taka śliczna dziewczyna robi tu sama? Może chcesz się z nami pobawić? –usłyszałam jakiś głos niedaleko. Momentalnie podniosłam głowę i zobaczyłam przed sobą dwóch mężczyzn, ubranych w szare dresy i czarne bluzy z kapturami. Nie odpowiedziałam nic. Odwróciłam się, żeby wystukać kod do domofonu i szybko wejść do klatki.
-Co, nie umiemy mówić? –powiedział drugi. Któryś ścisnął z całych sił mój nadgarstek.
-Puszczaj mnie! –krzyknęłam. Drzwi wejściowe zabrzęczały, sygnalizując otwarcie. Próbowałam odepchnąć od siebie napastnika ale z marnym skutkiem. Był dużo wyższy, no i masywny.
-Teraz to mówi. Nic ci takiego nie zro…-zaczął, ale byłam szybsza. Otworzyłam wolną ręką drzwi, weszłam szybko do środka klatki, a drugą ręką przytrzasnęłam jego rękę, którą wciąż trzymał mój nadgarstek. Dzięki temu uwolniłam się. Nie byłam pewna, czy przypadkiem nie złamałam mu ręki, bo po drugiej stronie przeszklonych drzwi klął pod nosem i zwijał się w bólu, ale mógł nie zaczynać. Ja też pewnie będę miała siniaka przez kilka najbliższych dni, ale zejdzie. Drzwi trafiły w jego rękę, dzięki czemu mnie puścił a ja już byłam bezpieczna. Krzyczeli jeszcze do mnie różne wyzwiska, ale zupełnie ich olałam i poszłam do winy, rozmasowując nadgarstek i chcąc jak najszybciej znaleźć się przy moim mężu. W najbezpieczniejszym miejscu tego świata.


W mieszkaniu panowała względna cisza. Zamknęłam za sobą drzwi, wszędzie panowała ciemność. Zostawiłam buty i torebkę w przedpokoju i poszłam do pokoju Marisy zobaczyć, czy śpi, czy jeszcze Marco ją usypia. Druga opcja odpadła, kiedy znalazłam się niedaleko naszej sypialni, do której drzwi były odrobinę uchylone. Marco rozmawiał z kimś przez telefon, trochę ściszonym tonem. Zajrzałam do Mari, ale mój aniołek już grzecznie spał, wtulony w swojego pluszaka.
-Tak, wiem co robię i nie potrzebuję żadnych porad –usłyszałam, gdy miałam już wchodzić do środka. Zwykle nie podsłuchiwałam, ale głos Marco zdawał się być zdenerwowany.
-Nie powiem jej i ty też nie mów. To jest moja sprawa, więc nawet ty nie masz tu nic do powiedzenia.

Zmarszczyłam brwi. Mówił o mnie? Coś musiało się stać, skoro cały czas mnie unikał i nie chciał ze mną rozmawiać.

-Tak –westchnął ciężko i chyba uderzył otwartą dłonią o ścianę. –Tak, też ją znam. Jakbyś nie wiedział, to do cholery moja żona. I wiem, że się wkurzy, ale się nie dowie, rozumiesz? Ani ode mnie, ani od ciebie, ani od nikogo.
Czyli chodziło o mnie. Za dużo mętliku w głowie jak na jeden dzień. Pasowałam. Weszłam do sypialni, zupełnie ignorując mojego męża i jego zdenerwowanie i irytację, które miały pole rażenia mniej więcej na cały kontynent. Wzięłam z mojej walizki cienkie getry do spania za kolano, a od Marco zabrałam jego luźny, bawełniany t-shirt. Zabrałam kosmetyczkę i wyszłam z sypialni, pozostawiając w spokoju Marco, żeby już nie musiał mówić zdawkowych „tak” i  nie”. Nie miałam siły w to wnikać, wypytywać go i toczyć niepotrzebną i bezsensowną dyskusję. Nie chciałam znać powodu, przez który mogłabym się wkurzyć. Nie miałam na to siły i nie byłam gotowa. Chciałam spokoju, świętego spokoju, chwili rozmowy, przytulenia i słuchania bicia jego serca. Wzięłam szybki prysznic, umyłam włosy, przebrałam się w moją piżamę i wróciłam do sypialni. Nastrój ze złości i irytacji zmienił się w jakiś dziwny spokój. Marco siedział na łóżku, podpierając głowę na ręku, słuchał kogoś po drugiej stronie.. Byłabym gotowa się założyć o to, że to był Mario. Przetarłam jeszcze włosy ręcznikiem i odrzuciłam go na fotel niedaleko. Nie chciało mi się cofać do łazienki, żeby go powiesić. Usiadłam na łóżku, odgarnęłam kołdrę na bok i położyłam się. Marco coś jeszcze mamrotał do telefonu, prawdopodobnie Mario mu dawał pouczający wykład i nawet go nie dopuszczał do głosu. Podniosłam się, usiadłam za jego plecami i się w niego wtuliłam. Przejechałam delikatnie nosem po jego kręgosłupie i złożyłam pocałunek na karku.

-Dobra, kończę. Rób co chcesz, ja jestem pewien swojego. Cześć –zakończył i się rozłączył. Nachylił się do swojej komody i odłożył telefon. Odwrócił się do mnie i uśmiechnął z lekką rezerwą.
-Zbyt dużo emocji jak na jeden dzień… Co najważniejsze, to dziękuję za to, co postanowiłeś zrobić dla Louisy. Nie mam siły już nawet płakać ze szczęścia, ale będę ci wdzięczna między innymi właśnie za to do końca życia. Uratowałeś życie tej dziewczynki i tej rodziny. Zasługują na to i…
-Wiem, że są dla ciebie bardzo ważni, widziałem jaką macie wspaniałą relację. Sama z nią ćwiczyłaś jak miałaś małe dziecko, to naprawdę wiele. I to co ja zrobiłem nie dorównuje nawet twojej pomocy –przerwał mi i ucałował moją dłoń. Podniosłam się na kolana i przytuliłam się do niego. Otoczył mnie swoimi ramionami i schylił się, żeby pocałować mnie w czubek głowy.
-Kocham cię, Marco –szepnęłam. Przytulił mnie jeszcze mocniej do siebie i zaczął spokojnie głaskać po plecach.
-Idę wziąć prysznic. Jesteś zmęczona, idź spać i nie czekaj na mnie –polecił. Chwilę później nie było już go w sypialni.

Położyłam się i przykryłam kołdrą. Czułam się okropnie. Bolała mnie głowa, przed chwilą o mało nie napadły mnie osiedlowe dresy, być może właśnie komuś złamałam rękę. Człowiek, który pomógł mi uciec z domu i uważałam go za martwego przez ostatnie prawie trzy lata żyje i okazuje się, że jest tak naprawdę chory psychicznie i ma obsesję. Mój mąż ma jakieś problemy, o których nie chce mi mówić, jeszcze o coś kłóci się z Mario i zapewnia go, że mi nie powie, bo się zdenerwuję. A przy tym robi tak wspaniały gest dla moich przyjaciół, że nie jestem w stanie pojąć, że to dzieje się naprawdę. To wszystko było naprawdę dezorientujące.
Wtuliłam się w moją poduszkę i zamknęłam oczy. Chciałam mimo wszystko poczekać na Marco aż skończy brać prysznic, ale nie byłam świadoma tego, jak bardzo byłam zmęczona. Gdy dołączył do mnie do łóżka, ledwo już kontaktowałam z rzeczywistością. Zdjęłam jedynie rękę z kołdry, żeby mógł wziąć też jej kawałek dla siebie. Leżeliśmy w ciszy przez chwilę. Nie przytulaliśmy się i to było dla mnie dziwne i czułam się dość nieswojo. Ja leżałam na boku, odwrócona plecami do niego, a on na plecach. Nie stykaliśmy się nawet najmniejszą powierzchnią naszych ciał.

-Czujesz się tu jak w domu? –zapytał ni stąd ni z owąd. Dlaczego musiał podejmować takie tematy do rozmów, kiedy mnie już pochłaniał sen?
-Tak –powiedziałam i zebrałam w sobie ostatki sił, żeby przewrócić się na drugą stronę i ułożyć się na nim tak, jak robiłam to kiedyś. Miał na sobie koszulkę, ale nie przeszkadzało to mi, chociaż oczywiście zawsze wolałam opcję bez niej. Objęłam go w pasie ręką i zamknęłam oczy. –Bo jestem z tobą. Nawet na Alasce z tobą bym się czuła jak w domu. Możemy porozmawiać, gdy będę trochę bardziej żywa?
-Możemy –odpowiedział. Wypuścił powietrze, które trzymał prawdopodobnie odkąd odpowiedziałam mu na pytanie. Oparł policzek na mojej głowie i wreszcie zaczął miarowo oddychać.
-Kocham cię –powtórzyłam cicho. Odpowiedziała mi jednak głucha cisza.








~~~
Dzień dobry, kolejna sobota-kolejny rozdział.. Obalamy, że jak sobota to tylko do Lidla!😂😂😂 Już 70 rozdział, jak to wszystko szybko poleciało... Nie przepadam jakoś za tym rozdziałem, moim zdaniem brakuje mu jakoś..wszystkiego...no i dramy oczywiście! Ale za to z 71 (choć jeszcze nie jest skończony) nawet mi się podoba (a to już dużo, jeśli chodzi o mnie!)
Ogromnie dziękuję za wszyyyystkie komentarze, najlepsza motywacja! No i wybiła przepiękna liczba wyświetleń - 75.000!!! Akurat w moje urodziny w czwartek, więc uznaję to za naprawdę trafiony prezent!;) Mam nadzieję, że jeszcze nie zraziłyście sie do mojej pisaniny i nadal ze mną tutaj będziecie (nikogo nie zmuszam!, ale też miło mi, jeśli przymykacie oko na gorsze rozdziały i machacie na to ręką😂💓)(a przez wzgląd na 71 warto jeszcze dać szansę😇)
Tradycyjnie-za tydzień kolejny!
Ściskam mocno!!💘💘💘
Ps. Trzymamy dzisiaj obowiązkowo kciuki za der Klassiker!💛

4 komentarze:

  1. Oho! Coraz bliżej drama! Nie mogę się doczekać 😂 Mi tam się rozdział podobał (jak każdy zresztą) i jak się cieszę, że wynalazłaś kogoś dla Emre ♥
    Życzę weny i czekam na kolejny rozdział 😏

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję kochana❤️❤️❤️ Weny nigdy za wiele!😊 Cieszę się, że ci sie spodobał😄, a drama..oooj idzie. Ale nie będzie az tak źle! Do następnego!!!

      Usuń
  2. Ty wiesz, że ja czekam na tę dramę :D
    Coś gryzie Marco i jestem ciekawa, kiedy w końcu to z siebie wyrzuci...
    Czekam na next w takim razie i może jakąś aferę? ;p
    Buziaki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja wiem..😎 A coś, co gryzie Marco? Może właśnie drama będzie dobrym czasem na to?
      Afera może nie, ale aferka z pewnością! Buziaki!!!💛💛💛

      Usuń

Zapraszam do komentowania!❤️ To bardzo motywuje do pisania kolejnych rozdziałów!