sobota, 17 listopada 2018

Siedemdziesiąt jeden

Pobyt w Liverpoolu był bardzo...intensywny. Mając przyjaciół, z którymi długo się nie widziałeś, tak blisko ciebie, nie ma innego wyjścia niż wykorzystać ten wspólny czas maksymalnie. Pomogliśmy się spakować Emre, spędziliśmy mnóstwo czasu z Ellą, Henrym i dzieciakami. Brunetka, gdy tylko dowiedziała się od męża o tak pięknym geście Marco, następnego dnia przytulała go i płakała z wdzięczności i ogromu dobra, które ich spotkało. Louisa także mu podziękowała, przytuliła i pocałowała w policzek. Na początku myślała, że to ja ją będę rehabilitować, ale ucieszyła się mimo wszystko i cieszyła się z danej szansy. Emre zapewnił, że zapuści wici wśród swoich fizjoterapeutów z Liverpoolu i poszuka dobrego ośrodka dla Lou.
Zawsze się coś działo, albo wszyscy byli w moim mieszkaniu, albo u Emre, albo u rodzinki Montgomery albo chodziliśmy na spacery po mieście, zatoce lub do lasu. Śmiałyśmy się z Ellą, że codziennie wreszcie wyrabiamy normę kroków. W mieszkaniu lądowaliśmy wykończeni, kąpaliśmy Marisę, później sami szliśmy brać prysznic i spać. I tu już nie było tak szczęśliwie, bo naprawdę czułam potrzebę, żeby powiedzieć Marco o wszystkim, o listach, Leo… Ale on nie chciał ze mną rozmawiać, wręcz mnie unikał. Mówił zwykle, że jest zmęczony, albo po prostu prosił, żeby przełożyć to na kiedy indziej. Nasze czułości ograniczyły się tylko do objęcia podczas snu i przy zasypianiu i buziaka na dzień dobry. Jednej nocy obudziłam się, zobaczyłam jak Marco leży odwrócony do mnie plecami i najzwyczajniej w świecie się rozpłakałam. Nie mogłam tak już dłużej funkcjonować, ani udawać przed naszymi przyjaciółmi, że wszystko jest w porządku. Chociaż Marco zachowywał się bardzo naturalnie, ja już wychodziłam z siebie i słabłam. Pragnęłam usłyszeć, że mnie kocha i nigdy nie zostawi. Myśl, że może chce mnie od siebie odsunąć i zostawić mnie zabijała. Nie potrzebowałam logicznego uzasadnienia, po prostu paraliżował mnie strach.
Trzy pełne dni spędziliśmy w Anglii. Czwartego po południu mieliśmy lot powrotny. Tego samego dnia tylko pod wieczór startował też samolot Emre do Turynu. Miał już przygotowane swoje walizki i kartony. My z Marco spakowaliśmy cały mój dobytek do dwóch dodatkowych walizek i bagażu podręcznego, więcej nie potrzebowaliśmy. Henry próbował dopytać Marco jak ma się mu odwdzięczyć. Blondyn znalazł jedną taką rzecz, którą mógłby zrobić. Sprzedaż mojego zabytkowego auta. Mąż Elli śmiał się, że to niewykonalne, ale obiecał postarać się to zrobić. Pożegnanie zajęło jak zwykle najdłużej i omal nie zamknęli nam bramek odprawy. Byliśmy jako ostatni.
W samolocie zajęliśmy cały rząd. Marisa siedziała na środku, po starcie samolotu podniosłam podłokietnik, żeby mogła położyć się na moich nogach. Obie zasnęłyśmy i to na cały lot. Marco czuwał i obudził nas, kiedy musiałyśmy zapiąć pasy.
Na lotnisku czekał na nas Mario. Marisa ucieszyła się widząc swojego wujka, zaczęła mu od razu machać z wózeczka. Brunet podszedł do mnie i mocno mnie uściskał i nie chciał nawet puścić.
-Aż tak się stęskniłeś? To tylko kilka dni –zaśmiałam się.
-Po prostu tak –wzruszył ramionami, spoglądając niepewnie na Marco. Mój mąż zupełnie zignorował jego spojrzenie i ruszył z wózkiem na walizki do przodu. Mario nawet nie pytał, dlaczego taki jest. Możliwe, że dobrze wiedział i nie chciał mi tego zdradzić.
Wpakowaliśmy wszystko do samochodu, Marco usiadł z przodu, a my z Mari zajęłyśmy tyły. Gdyby nie grało radio, spędzilibyśmy drogę w kompletnej ciszy. Nastrój Marco udzielił się również mnie, i nawet gdy Mario próbował zacząć jakąś rozmowę, to nic się nie kleiło. Marisa była zajęta swoimi nowymi bucikami na rzepy, które raz odpinała, a potem czekała, aż ja jej zapnę. I tak całą drogę.
Zaparkowaliśmy w garażu podziemnym naszego bloku. Powoli wpakowaliśmy wszystko do windy i sami w czwórkę ledwo się pomieściliśmy. Mari musiała pójść na ręce do wujka Mario, ale zupełnie jej to nie przeszkadzało.
-Rose, może weźmiesz samochód i zrobisz jakieś zakupy? Mamy pustą lodówkę –westchnął Marco, kiedy tylko przekroczyliśmy próg mieszkania. Miał rację, wszystko zjedliśmy przed wyjazdem, żeby się nie zepsuło.
-A te wszystkie rzeczy?
-Ja pomogę –od razu zapewnił Mario. Spojrzałam na ich dwójkę podejrzliwie. Możliwe, że to był jedyny pretekst, żeby mogli pobyć sami i porozmawiać w cztery oczy. Dlatego się zgodziłam.
-Zabrać ze sobą Marisę?
-Niee, pomoże nam trochę, zje coś, prawda księżniczko? –uśmiechnął się wreszcie blondyn i uszczypnął pieszczotliwie naszą córeczkę w policzek.
-To daj kluczyki –uśmiechnęłam się lekko i zaczęłam szukać w szufladzie moich dokumentów. Mario zabawiał chwilowo Isę, Marco znalazł kluczyki i włożył mi je do ręki.
-Uważaj na siebie –powiedział poważnie, wbijając we mnie przeszywające spojrzenie.
-Będę. Bawcie się dobrze.
Uśmiechnął się do mnie niepewnie i kiwnął głową. Poszłam jeszcze ucałować moją księżniczkę na do widzenia i wróciłam z powrotem na parking na dole. W stronę, w którą jechałam akurat nie było korka i szybko dotarłam do centrum, gdzie najczęściej robiliśmy zakupy. Kilka sklepów w jednym miejscu, lodówka musiała się zapełnić. Nie było innego wyjścia. Najpierw poszłam do sklepu z owocami i warzywami. Zawsze byłam zdania, że im szybciej tam się dostanę, tym większy będę miała wybór. Co chwila chodziłam z siatkami do bagażnika, żeby nie musieć tyle nosić. Całe zakupy zajęły mi dwie godziny, szczególnie w przedostatnim sklepie kolejka mi się okrutnie dłużyła. Kiedy stawałam w kolejkę w ostatnim supermarkecie, rzucił mi się w oczy magazyn plotkarski kobiety, która stała przede mną. Na okładce była jakaś amerykańska modelka, ale w prawym dolnym rogu znajdowało się pomniejszone zdjęcie zrobione przez paparazzi. Nad nim ostrymi, żółtymi literami widniał napis „Miłość ponad wszystko!”. I wszystko byłoby w porządku, gdyby zdjęcie nie przedstawiało mojego męża ze Scarlett trzymających się za dłonie, wchodzących do jednej z kawiarni w Dortmundzie. Przestałam wykładać swoje rzeczy na taśmę, te które już leżały wrzuciłam z powrotem do koszyka i ruszyłam na dział z gazetami. Przeszukiwałam każdą gazetę po kolei. Nawet Bild o tym pisał, i to już na trzeciej stronie. Mieli jeszcze więcej zdjęć. Jak Marco przytrzymuje jej drzwi, jak siadają przy stoliku, jak są zajęci sobą i rozmową. Największe zdjęcie było jednak to, na którym się czule obejmują. Zajmowało całą stronę. To samo zdjęcie powtarzało się w innych magazynach z najświeższymi plotkami o gwiazdach. Chociaż nie mieli żadnej wspólnej okładki, to byli zdecydowanie tematem numer jeden. Każdy w swoim nagłówku wspominał o miłości, ukrywanym przez lata romansie. Podobno zerwał ze mną na zawsze, podzielił się opieką nad dzieckiem i rozpoczyna życie ze Scarlett. Znalazłam też zdjęcie, kiedy wychodzą z restauracji, on trzymarękę na jej plecach, a później przytrzymuje drzwi do samochodu. Jego samochodu! Wsiadła do jego samochodu… Naszego samochodu. Naszego rodzinnego samochodu, którym jechaliśmy na nasz urlop, w którym spędziliśmy tyle pięknych chwil. I ona w nim siedziała. Rozmawiała z Marco i.. Nie, nie. Tylko rozmawiała. Marco nie zrobiłby mi tego. Z drugiej strony... Musiał być świadomy, że samo spotkanie z nią będzie dla mnie ciosem… Miałam w koszyku dokładnie osiem gazet. Poszłam do kasy, byłam w takim stanie, że jeszcze nie wiedziałam czy wybuchnę furią czy płaczem. Czegoś z tych dwóch byłam naprawdę blisko. Kolejka była długa, ale mnie przeleciała bardzo szybko. Zapakowałam wszystko do mojej siatki i ruszyłam już na parking. Wszystko poza gazetami włożyłam do bagażnika. Gazety miały jakże zaszczytne miejsca na siedzeniu pasażera. Może znajdą wspólne fluidy z osobą, która jeszcze niedawno tu siedziała?
Wracając do domu próbowałam poskładać wszystkie fakty. Wyjazdy Marco do Kolonii… Dwa dni pod rząd na długie godziny. Nie, przecież mu ufałam. Na pewno był w Kolonii… Zdjęcia jednak mówiły co innego. I nie były wykonywane dawno temu, bo miał na nich nową koszulkę, którą o ironio, razem kupiliśmy.
Wjechałam na parking osiedla, samochodu Mario już nie było. To może nawet dobrze. Zabrałam ze sobą jedynie gazety i wysiadłam z samochodu. Jadąc windą na górę nawet nie myślałam o tym, czy  byłam gotowa na tą rozmowę. Rozmowę? Proszę, żeby to tylko była rozmowa. Zaczęłam sama siebie uspokajać, a wymówki jakie wymyślałam były kolejno coraz bardziej żenujące.
Weszłam do mieszkania, w którym panowała zupełna cisza. Nie zdjęłam butów, weszłam w nich do środka i położyłam gazety na stoliku. Zaczęłam otwierać każdą z nich na odpowiedniej stronie, co okazało się problematyczne przy tak mocnym drżeniu moich rąk.
-Marco? –zawołałam. Oparłam się dłońmi o blat, czując, że powoli tracę oddech. Usłyszałam, że schodził po schodach, ale nie umiałam się na niego spojrzeć i tak po prostu nie rozpłakać.
-Wnieść zakupy?-zapytał. Wyprostowałam się i spojrzałam na te wszystkie gazety i artykuły.
-A mógłbyś mi najpierw wytłumaczyć dlaczego zobaczyłam w tych gazetach coś, czego nigdy w życiu już nie chciałam widzieć?
Podniosłam głowę, żeby wybadać jego reakcję. Spojrzał na te wszystkie gazety, zacisnął dłonie w pięści, milczeliśmy chwilę. Chciałam uzbroić się w cierpliwość i pozwolić mu wyjaśnić i wytłumaczyć mi, że to może jakiś durny fotomontaż? Cokolwiek? Czy tu było jakiekolwiek dobre wytłumaczenie?
-Musiałaś to kupować?
-Tak! –odparłam, trochę się przy tym śmiejąc. Nie spodziewałam się, że zacznie w ten sposób. Czy to ja powinnam się teraz tłumaczyć za wydanie kilku euro na gazety? –Prosiłam cię o coś, Marco..
-Też cię prosiłem –zaczął spokojnie, ale teraz już dokładnie czułam jego zdenerwowanie. –Prosiłem ci, a ty mi obiecałaś. Zapewniałaś –zatrzymał się, żeby złapać oddech. Zagryzł szczękę i przymknął oczy. –Że będziemy sobie o wszystkim mówić.
-Dajesz wspaniały przykład –wyrwało mi się. Nie miałam za złe Ann, że mu powiedziała o moim spotkaniu z Leo, bo najprawdopodobniej o to mu chodziło. Skoro więc wiedział od początku, nie mógł ze mną porozmawiać od razu? Cały czas w Liverpoolu.. Zachowywał się normalnie, a jednocześnie próbował mnie od siebie odepchnąć. Za karę za spotkanie się z Leo? Pięknie!
-To nie ma najmniejszego znaczenia. Ale to, co ty wyprawiasz..
-Ja wyprawiam? Nie ma znaczenia? Chyba sobie robisz jaja. Co dokładnie nie ma znaczenia? –zapytałam, biorąc pierwszą gazetę w ręce. Podeszłam do niego i ustawiłam mu przed nosem zdjęcie, wielkie na całą stronę gazety, na którym obejmował Scarlett. –To nie ma znaczenia?
Przez jego brak reakcji wróciłam do stolika, upuszczając mu przed nogami papierowe wydanie Bilda. Podniosłam kolejną gazetę. –Czy to? –zapytałam i rzuciłam do niego, lub też w niego jednym z tygodników. –A może to? –wskazałam na kolejne zdjęcie z parkingu. Gazeta również pofrunęła w jego stronę. Każda inna także. Za każdym razem ponawiałam pytanie, a on milczał jak zaklęty, zignorował nawet fakt, że jedna z gazet obiła się o jego pierś. –Odpowiesz mi? Które z tych zdjęć nie ma znaczenia?
-Szkoda, że za tobą nie chodzą paparazzi tyle co za mną, miałbym newsy o twoich potajemnych spotkaniach z pierwszej ręki, prawda? Tak to sam muszę się fatygować, znajdując pieprzony miłosny liścik z miejscem spotkania w moim salonie, w moim mieszkaniu! –och, czyli „nasze” już było „jego”. Tak będzie za każdą kłótnią?
-Byłeś tam?
Byłam w szoku. Był tam i widział tą całą sytuację, nie zareagował.
-Przynajmniej wiesz jak super się patrzy, kiedy osoba z którą jesteś całuje się z inną.
-Och, czyli jeszcze całowałeś się ze Scarlett? Powiedz, wy w ogóle zerwaliście te udawane zaręczyny? Czy nie były udawane?
-A ty kiedykolwiek nie udawałaś, mówiąc, że chcesz być ze mną i mnie kochasz?

Zamilkł po tych słowach. Chyba zdał sobie sprawę, że poszedł o krok za daleko i to przeważyło wszystko. Cofnęłam się od niego na bezpieczną odległość. Chciał się do mnie zbliżyć ale od razu zrezygnował.
-Nie masz prawa mówić takich rzeczy. Nie masz pieprzonego prawa, Marco.
-Tak jak ty nie masz prawa osądzać mnie, kiedy sama jesteś jeszcze gorsza. Jak długo to trwa?! Może to dlatego mówiłaś, że nie jestem ojcem Marisy, co?
Musiałam podejść do niego. Musiałam z całej siły pchnąć jego klatkę i chwycić jego rękę, żeby ściągnąć obrączkę, którą nałożyłam na jego serdeczny palec na wakacjach. Zdjęłam również swoją i rzuciłam je na kuchenny blat. Nie byłam w stanie przebywać w tym mieszkaniu ani sekundy dłużej. 
-Moja córka jest w dziecięcym pokoju twojego mieszkania? –zapytałam chłodno, chcąc go wyminąć i przejść na schody.
-Jest u Mario –odparł. Cofnęłam się i myślałam już, żeby wyjść, jednak… Jeśli on nie był w stanie mi wytłumaczyć całego zajścia ze Scarlett, ja chciałam powiedzieć mu o Leo. Bo ja nie czułam się winna, nie chciałam tak jak on posuwać się do argumentów, które nigdy nie miałyby prawa wyjść na wierzch.
-To trwa długie lata. Myślałam, że ten związek się już skończył, jednak w dniu kiedy nas zobaczyłeś, ja dowiedziałam się, że tak nie było. Troszczył się o mnie, stawiał moje dobro i moje szczęście ponad swoje, byłam sensem jego życia i zawsze mi to pokazywał. Fajnie, co? –zapytałam, zdobywając się na to, żeby spojrzeć wyzywająco prosto w jego oczy. Były czarne. Był wściekły. I zupełnie mnie to nie obchodziło. –Pocieszę cię, te wszystkie urocze rzeczy były wynikiem choroby psychicznej, byłam jego obsesją, jego chorobą i każdy nasz wspólny dzień tylko pogarszał jego stan. A ja o tym nie miałam pojęcia. Nie miałam wpływu na jego myśli, które czasem doprowadzały go do szaleństwa. Może gdyby nie rzucił się pod samochód, a ja nie myślałabym, że umiera mi na rękach to tak, bylibyśmy nadal razem, bo zawsze był i będzie w moim sercu. Bo mimo choroby, uratował mnie i zawdzięczam mu życie. Bo dzięki niemu widziałam sens i walczyłam z całą popieprzoną rzeczywistością i myślą o tym, że zabiłam dziecko. Kocham go za to. I gdyby mnie potrzebował, to byłabym przy nim. Ale jako przyjaciółka. Bo dla mnie wyrzucone obrączki na środek pieprzonego jeziora nie znaczą końca związku! Bo jestem żoną, bo jestem mamą naszego dziecka i nigdy nie będę miała co do tego wątpliwości. I nigdy, nigdy w życiu bym cię świadomie nie zdradzała, ani nie spotykała się ze swoimi byłymi gdybym takich miała na schadzki nie wiadomo gdzie.
-Zrobiłabyś dla niego wszystko, ale jednak byś się z nim i tak spotykała za moimi plecami, prawda? Świetne. Naprawdę! Podziwiam inwencję.
-Nie odpowiedziałam na jego pocałunek, pokazywałam mu w telefonie nasze pieprzone zdjęcia z wakacji, opowiadałam mu o tobie i o naszej córce jak to jestem z wami przeszczęśliwa. Tak, to właśnie robiłam na mojej zaplanowanej schadzce z kochankiem. Zrobiłam błąd na samym początku, że nie opowiedziałam ci o przychodzących anonimach, ale byłam pewna, że ktoś sobie żartuje, albo to twoje pseudo fanki. Popełniłam błąd, przyznaję się. Im dalej to szło tym bardziej nie wiedziałam jak to odkręcić.
-Kleiłaś się do niego! Do cholery… Jak odkręcić? „Marco dostaję anonimy”. Trzy pieprzone słowa. Tak ciężko się na nie zdobyć?
-Tak, zwłaszcza wtedy, kiedy oczekujesz dwóch słów od tej osoby i wciąż nie dostajesz. Będziesz jeszcze ciągnął swoje idiotyczne wytykanie mi wszystkiego po kolei, panie idealny?
-Tak, nie skończyłem. Jak mam ci ufać po czymś takim? Skąd mam pewność, że teraz mi mówisz prawdę? Trzymałaś to tyle czasu w tajemnicy, gdybym ja nie zaczął, pewnie nawet słówkiem byś mi nie pisnęła, dalej byście się spotykali! Nie wystarczam ci? No proszę, powiedz!
-Ja już skończyłam. Wciąż nie dostałam odpowiedzi na moje pierwsze pytanie, a odpowiedziałam na większość twoich. Próbuję zapomnieć o tym, co powiedziałeś o Marisie, o kilku innych rzeczach, więc odpowiedz mi tylko na to pierwsze. Co mam myśleć o tych zdjęciach, Marco?
-To nie jest twoja sprawa.
-Co mam myśleć?
-Co tylko sobie chcesz! –krzyknął i kopnął jedną z gazet, którą miał leżącą pod nogą. Kiwnęłam głową ze spokojem.
-Chcę być z tobą i kocham cię –powiedziałam delikatnie, nawiązując do jego wcześniejszych słów i próbując złapać spojrzeniem jego oczy. Zaczęłam iść w stronę wyjścia. Nie szedł za mną. –Myśl sobie co chcesz.
Zamknęłam za sobą drzwi i przywołałam windę. I nic się nie działo. Drzwi windy rozsunęły się, weszłam, wcisnęłam przycisk oznaczony poziomem parkingowym. Nadal nic. Drzwi się zamknęły Zjechałam windą na dół, znalazłam samochód i wsiadłam do niego. Odpaliłam silnik, otwrzyłam drzwi garażowe i wyjechałam z osiedla. Nadal nic się nie działo. Nie byłam zła, nie byłam smutna, zawiedziona ani zirytowana. Nie działo się nic. Nie byłam pewna, czy oddycham, nie byłam pewna, czy moje serce wciąż bije. Ale nawet jeśli nie, to przecież nic się nie działo.
Pojechałam w inną niż zwykle część Dortmundu, wciąż jednak pełną ludzi i turystów. Znalazłam parking tuż przed bistro, które z zewnątrz naprawdę ładnie wyglądało. I kiedy miałam już parkować, od strony pasażera w mój samochód uderzyła terenówka. Moim samochodem trochę szarpnęło, ale nic mi się nie stało. Co prawda drzwi pasażera były zupełnie zniszczone, wklęśnięte do środka, ale było..dobrze... Zaparkowałam, wysiadłam z samochodu. Od razu doskoczył mnie przerażony kierowca, mówił coś, jak bardzo przeprasza, że nie uważał, rozmawiał przez telefon, pokryje wszystkie koszty, pytał jak się czuję. Jak?
-Nic się nie dzieje –odpowiedziałam mu. Był chyba zaskoczony, gdy go wyminęłam. Skierowałam się do małej restauracji. Z drzwi wybiegła kobieta, która z przerażeniem obserwowała całe zajście. Podbiegła do mnie i otoczyła mnie ramieniem. Podobnie do właściciela samochodu pytała o moje samopoczucie, była spanikowana zupełnie jak on. Wyminęłyśmy całą ładną salę przeznaczoną dla gości i przeszłyśmy do części dla personelu. Nie byłam personelem, ale to też nic.

-Rosalie, słyszysz mnie? Proszę, powiedz coś. Zaraz zadzwonię po Marco. Byłaś sama w samochodzie, prawda? Nie było tam Marisy?
-Jest u Mario –odpowiedziałam, cytując tym samym Marco sprzed kilkunastu minut. A może więcej? Czy to miało znaczenie...
-Dzięki Bogu. Czy dobrze się czujesz? Chodź, usiądziemy.
Osunęłam się z jej ramion i upadłam niezdarnie na podłogę, obijając sobie przy tym kolana. Nic się nie działo. Patrzyłam na kobietę, w której oczach malowało się przerażenie. Te oczy. Miała oczy Marco. Piękne, zielono-niebieskie. Te oczy. To już nie było nic.
-Wzywam karetkę. Czy tracisz przytomność? Na litość boską, Rosalie, mów coś!
-To koniec, Melanie –powiedziałam cicho, jak gdybym się bała, że ktoś coś usłyszy. Brunetka odłożyła telefon na bok i ukucnęła przy mnie. –Nic się nie dzieje –dodałam. Spojrzałam na moją prawą dłoń. Beż żadnej obrączki. Zastępczej czy też nie.
-Pokłóciliście się z Marco? Porozmawiaj ze mną. Wiem, że nie zawsze się dogadywałyśmy, nie wierzyłam, że jesteś odpowiednia ale teraz..
-Miałaś racę –przerwałam jej. –Miałaś od początku racę. Nie umiem być jego żoną, nie umiem myśleć o innych, nie umiem nie chcieć brać wszystkiego na siebie, i tłumić w sobie, żeby go nie zranić albo nie zmartwić. Nie umiem pokazać, że go kocham, że kocham na zawsze. Nie umiem mu zaufać, a on mnie. Nie nadaję się do małżeństwa. Nie byłam dobrą mamą. Zawsze robię błędy, przez nie wszystko się psuje…
-Nie mów tak, kochacie się oboje…
-Nie wiem. Co po mojej miłości? To za mało. Przepraszam, że cię zawiodłam. Ja siebie też zawiodłam. Czuję, że go straciłam. Tylko to czuję i nic poza tym…
-Chodź tutaj –westchnęła i przytuliła mnie do siebie. Byłabym jak zupełna marionetka, gdybym nie zaczęła płakać. –No już, zobaczysz, to tylko kryzys. Mały kryzys. Nawet najlepsze małżeństwa się kłócą, ja też się kłóciłam, moi rodzice co chwila to robią, a jednak są razem.
-Widziałam jego zdjęcia ze Scarlett. Nie miał mi nic do powiedzenia. A oni się przytulali. Marco sugerował, że potem się całowali. Trzymali się za ręce. A ja zrobiłam dokładnie to samo. I on to widział...
-Nie będziemy tak klęczeć na podłodze. Siadamy na kanapie, ja przynoszę frytki z batatów i jakieś puddingi, będziemy jeść, a ty mi wszystko powiesz.

Melanie pomogła mi wstać. Usiadłam na kanapie i przytuliłam do siebie poduszkę. Potrzebowałam się wypłakać i pozwolić zejść tym wszystkim emocjom, które się we mnie skumulowały. Siostra Marco gdzieś zniknęła, prawdopodobnie do kuchni. Kiedy do mnie wróciła, prawie jej nie usłyszałam przez mój płacz.
-Łazienka jest tam –powiedziała stanowczo. Nie zrozumiałam o co jej chodziło, dopóki nie podniosłam głowy. Trzymała w ręku test ciążowy i właśnie mi go podawała. Nie, nie ma mowy. Brałam zastrzyk i na pewno nie mogę być w ciąży.
-Mamy dobre zabezpieczenie –powiedziałam, chcąc się pozbyć jak najszybciej tego widoku sprzed oczu.
-Które może mogło się nie przyjąć. Idziesz sama czy mam cię pilnować?
Niechętnie wzięłam test od Meli i ruszyłam do łazienki przyłączonej do jej biura. Nie wiedziałam, ze podjechałam właśnie pod jej bistro, a tym bardziej, nie przypuszczałabym, że to ona będzie chciała mnie wysłuchać, zwłaszcza, gdy jestem o krok od rozstania z moim mężem. Jak mógł nie czuć, że go kocham? Jak mógł mi nie ufać do takiego stopnia? A może mógł… Przecież sama sobie na to zapracowałam. Zrobiłam test. Zaczęłam czuć. Nerwy, strach, smutek, przerażenie, ból i złość. Chwila pustki i otępienia minęła.


***


Opowiedziałam Melanie całą historię o Leo, ona wiedziała przez co przeszłam. Myślę, że Yvonne przekazała jej dość szczegółowo historię, którą jej opowiedział Marco. Nie mogła uwierzyć w to, że on przeżył i że jest chory. Opowiadałam jej o wszystkich listach, o proszkach dosypanych do drinka i o kwiatach, które dla mnie zamawiał. Z jednej strony przerażała ją ta historia, z drugiej była szczęśliwa, że przeżył i wciąż ma szansę na normalne życie. Później przyszedł czas na opowieść o Scarlett. Była naprawdę zirytowana, słysząc o niej i jej spotkaniu z Marco. Powiedziała mi jednak o tym, o czym nie wiedziałam i Marco powinien był mi powiedzieć. Sesja była jej pomysłem i Marco najprawdopodobniej spotkał się z nią, żeby wyjaśnić jej posunięcie. Nie umiałam znaleźć wytłumaczenia na objęcia, na to, że zaprosił ją do samochodu, który z resztą załatwiłam tak, że pojedzie albo do gruntownej naprawy, albo do kasacji, ale gdy odrobinę ochłonęłam i pozwoliłam wylecieć z głowy moim wcześniejszym, durnym wytłumaczeniom, zrozumiałam, że to były tylko ułamki sekund. Tyle tylko potrzebował fotograf. Nie znałam dalszego biegu tej sprawy, nie wiedziałam nic. Ale wierzyłam mojemu Marco. Po tym wszystkim nadal mu wierzyłam i byłam pewna, że nie chciał mnie tym skrzywdzić.
-Zrobiłaś to, co on. Jedno chce ochronić drugie. Ty musisz pozwolić mu to robić, jesteś jego kobietą i już nie musisz sama walczyć o swoje bezpieczeństwo. A on musi wiedzieć, że będąc osobą publiczną jest narażony na takie zdjęcia, a zwłaszcza, kiedy jego ex robi sobie takie kampanie i rozpowiada na prawo i lewo o ich miłości. Ale wy się tego nauczycie. To przyjdzie, jesteście młodzi…
-Nie jestem pewna, Melanie. Padło zbyt wiele słów…  Myślę, że on wcale nie chciał tego powiedzieć, ale był strasznie wkurzony.
-Ty też. Musicie się nauczyć radzić z takimi rzeczami, rozmowy, podczas których kieruje tobą tyle złych emocji nie są dobre. Ja z moim mężem na przykład najpierw się całujemy, wtedy trochę emocji opada. Jak nie, to staramy się o juniora i po tym to już na pewno jesteśmy bez sił, że możemy normalnie przedyskutować wszystkie nasze bolączki –zaśmiała się i wzięła przedostatnią frytkę z wielkiego talerza. Uśmiechnęłam się i zabrałam tą ostatnią.
-Na pewno muszę z nim porozmawiać. Z pewnością nie zacznę o zniszczonym aucie, bo to chyba nie do końca te emocje…
Melanie roześmiała się i przytuliła mnie do siebie. Położyłam głowę na jej ramieniu i znów zaczęłam płakać.
-Auto zostaw na deser. Jak już się pogodzicie, albo jak będzie zasypiał. Tylko wcześniej musisz go trochę wymęczyć, żeby nie otrzeźwiał i nie biegł pół miasta w piżamce, żeby zobaczyć swoje zniszczone cacko.
-Żałuję, że nie mogłyśmy się wcześniej zaprzyjaźnić. Jesteś naprawdę cudowna. Mogę jeszcze trochę popłakać? To mnie jakoś uspokaja. Albo otępia. Potrzebuję tego. Zwykle przytulenie się do Marco albo do Marisy by pomogło, ale cóż…
-Mama zawsze nam mówiła, że płacz to nic złego, pozwala nam się oczyścić…
-Wiem, Marco mówił mi to samo.
-Kocha cię –zapewniła. Przeczesała moje włosy i pogładziła uspokajająco moje ramię. –Wariuje na twoim punkcie. Też ma obsesję, trochę jak Leo, ale to nie choroba tylko beznadzieny przypadek zakochania. Jest typem zazdrośnika, ale będziesz musiała się nauczyć z nim postępować. Instrukcji obsługi nie ma, ale dacie radę. Ale wiesz.. On trafił na to samo. Też jesteś zazdrosna, też cię ponosi, kiedy widzisz go z jakąś inną dziewczyną.. Dobra, ze Scarlett, ona jest wyjątkowo drażniąca. Też mnie poniosło jak zobaczyłam te zdjęcia. To przypadek poza regułą, miałaś prawo…  Idę odprawić pracowników i rozliczyć z kasy, a ty płacz, krzycz, co tylko chcesz skarbie, ale nie rozrzucaj dokumentacji, bo cały dzień nad nią pracowałam –mrugnęła do mnie ze szczerym uśmiechem i zostawiła mnie samą w pokoju. Przytuliłam się do poduszki, uśmiechałam się i płakałam. Tego naprawdę potrzebowałam.


***


Wysiadłam z taksówki i od razu skierowałam się do klatki. Był już wieczór, rozmawiałyśmy cały czas z Melanie i rozmowa naprawdę nam się kleiła. Trochę mnie uspokoiła, zrobiła przepyszną, zieloną herbatę, moją ulubioną. Specjalnie zamknęła lokal wcześniej, mogłyśmy rozłożyć kanapę w jej biurze i na spokojnie porozmawiać. Tak o wszystkim. Uspokoiłam się, a kiedy zobaczyłam, że na zewnątrz już się ściemnia, postanowiłam wrócić do domu i na spokojnie próbować wyjaśnić z Marco kilka spraw.
Klamka drzwi wejściowych ustąpiła od razu, nie musiałam nawet szukać kluczy. Marco chodził zdenerwowany w tą i z powrotem przy aneksie kuchennym, rozmawiał z kimś przez telefon.

-Jak to miała wypadek i nie zadzwoniłaś na pogotowie?-zapytał zdenerwowany, nawet nie zauważył mojego pojawienia się.
-Była w szoku, Melanie! Czasem nawet się nie wie, że coś boli. To, że miałaś ją cały czas pod obserwacją… Tak, jestem spokojny. Jestem bardzo spokojny, moja żona miała wypadek, nie odbierała ode mnie telefonów, spędziła z tobą całe popołudnie, teraz mi mówisz, że wraca sama do domu? Co jak w drodze…
-Jestem, nic mi nie jest –powiedziałam. Odwrócił się w moją stronę i wziął głęboki oddech. Wypuścił wolno powietrze, mrużąc przy tym oczy.
-Wróciła. Pogadamy kiedy indziej –rzucił krótko do telefonu i nie czekając na to, co siostra mu odpowie, rozłączył połączenie i odłożył telefon na blat. Ruszył do mnie szybkim krokiem, prawie biegiem.
Położył dłonie na moich ramionach i delikatnie je ucisnął. Po kolei zaczął naciskać i zginać moją jedną rękę.
-Boli? –zapytał, łapiąc na chwilę kontakt wzrokowy.
-Nic mi nie jest –zapewniłam. Przeniósł ręce na moje żebra i zaczął je sprawdzać.
-A tu? Uderzyłaś się w głowę?
-Nie uderzyłam w głowę, w nic się nie uderzyłam, miałam zapięte pasy. Samochód uderzył w siedzenie pasażera, na szczęście byłam sama.
Moje zapewnienia zdały się na nic. Po żebrach zaczął sprawdzać moją drugą rękę. Nie powiedziałam nic, dopóki nie złapał za mój nadgarstek. Był trochę fioletowy jeszcze od uderzenia drzwi. Zwykle nosiłam na tej ręce zegarek, może jakoś to zasłaniał.
-Uderzyłaś się –powiedział ze smutkiem, delikatniej już sprawdzając moją rękę. Patrzył, czy mogę kręcić dłonią na wszystkie strony i czy mogę ruszać wszystkimi palcami.
-Jeszcze z Liverpoolu. Nic mi nie jest, to już nie boli.
-Jak to się stało?
-Podeszło do mnie dwóch kolesi. Ignorowałam ich, ale jeden złapał mnie za nadgarstek i nie chciał puścić. Nie mogłam się wyrwać, więc weszłam do klatki i przytrzasnęłam jego rękę drzwiami. Kiedy on mnie wtedy puścił, reszta siły drzwi przeszła na mój nadgarstek. Jemu możliwe, że złamałam rękę.
-Dlaczego byłaś sama?
-Pożegnaliśmy się z Emre i nagle zadzwoniła do mnie lekarka zajmująca się Leonem w szpitalu psychiatrycznym.
-Nie poczekał nawet żebyś weszła bezpiecznie do klatki? –zmarszczył brwi. Wciąż trzymał moją rękę, zaczął gładzić palcami mój nadgarstek. Zabrałam swoją rękę i odeszłam kilka kroków od niego, chcąc złapać jakikolwiek dystans. Kłóciliśmy się przecież. A teraz on bawił się w lekarza i zaczął mówić jaki to Emre jest nieodpowiedzialny.
-Proszę, przestań. Musimy porozmawiać, wiesz o tym. Nic mi nie jest –powtórzyłam kolejny raz. Stanęłam przy moim ulubionym, wielkim oknie, przez które uwielbiałam patrzeć na piękną panoramę miasta.
-Rozmawiamy, Rose. W jakim Leon jest stanie? –zapytał spokojnie. Zmniejszył odległość między nami, ale dał mi trochę przestrzeni.
-Trafił na oddział zamknięty, do izolatki. Potrzebuje długiego leczenia i wielu sesji z psychiatrą. Marco, ja tak dłużej nie potrafię –przyznałam cicho. Odwróciłam się do niego i spojrzałam w jego niespokojne oczy. –Jestem młoda, głupia, niedojrzała. Zawsze musiałam walczyć o swoje, zawsze byłam zdana tylko na siebie. I kiedy mnie coś przeraża, normalnym jest dla mnie wzięcie tego na siebie. Przepraszam, że cię zawiodłam, przepraszam, że miałam przed tobą tyle tajemnic. Za każdym listem tłumaczyłam sobie, że to już ostatni, ktoś się głupio bawi. Ty byś oszalał, gdybym ci powiedziała, pewnie postawiłbyś cały świat do góry nogami, żeby dopaść osobę, która mi je podrzuca. A ja chciałam, żebyś był spokojny, chciałam ci w ten sposób zapewnić bezpieczeństwo. To był jedyny sposób, jaki przyszedł mi do głowy. I tak, był głupi, postąpiłam nierozsądnie, za każdym razem drąc ten list, postąpiłam nierozsądnie idąc tam na spotkanie. Z jednej strony żałuję, bo wiem, że źle postąpiłam, z drugiej, chociaż to totalne głupstwo, dzięki temu spotkałam mojego przyjaciela i mogłam z nim spędzić choć kilka chwil. Tak, potrzebowałam go przytulać, dotykać, czuć jego oddech i bicie serca, bo ostatni raz, kiedy go widziałam, to wtedy, kiedy cały zakrwawiony umierał w moich objęciach. Nie odpowiedziałam na jego pocałunek, poprosiłam go, żeby więcej tego nie robił. Nigdy nie pocałowałabym żadnego innego mężczyzny. Boli mnie, że sobie nie ufamy, boli mnie, że jak coś dzieje się nie tak, jakiś czynnik zewnętrzny, to… -westchnęłam i zamknęłam na chwilę oczy, żeby się uspokoić i złapać myśl, którą zaczęłam. –Boję się, że on wpłynie do wewnątrz i nasz związek na tym ucierpi. Każde z nas ma swoje przeżycia i doświadczenia, mówiliśmy, że razem jesteśmy niezniszczalni, jesteśmy silni. A ja zaczynam myśleć, że niszczymy siebie od środka i niedługo nie zostanie nic, podpiszemy dokumenty rozwodowe i obejdzie nas to, nie wzruszy, nie zmartwi ani nie zezłości…
-Nie będzie tak, Rose –zapewnił. Podszedł blisko mnie i złapał moje obie dłonie.
-Przepraszam, ale nie wierzę ci. Nie, kiedy wątpisz w moje uczucia i moją miłość. Nie, kiedy jesteś w stanie uwierzyć, że mam kogoś na boku, a Marisa mogła nie być twoim dzieckiem.
-Powiedziałem to w zdenerwowaniu. Nie chciałem tego…
-Ale powiedziałeś. Słowa mają naprawdę wielką moc, ich nie cofniesz, nie wymażesz. Nie znikną bez śladu.
-Co więc mam zrobić? –zapytał, przykładając moje dłonie do swoich ust. W moich oczach zebrały się łzy.
-Nie mam pojęcia –odpowiedziałam. –Nie masz romansu ze Scarlett, wiem to, w głębi wiedziałam od początku. Nawet jeśli ją przytulałeś, trzymałeś jej rękę –zatrzymałam się czując, jak wspomnienie tamtych zdjęć mnie boli. –Wiesz jaki mam do niej stosunek, nie mogę na nią patrzeć, ale jeszcze bardziej nie mogę patrzeć na ciebie z nią. Powiedziałeś, że jedziesz do Kolonii. Pojechałeś tam?
-Raz, za pierwszym razem spotkałem się ze Scarlett w Dortmundzie, za drugim pojechaliśmy razem do Kolonii –przyznał. Dopiero teraz, gdy sobie przypominałam zdjęcie, na którym wsiadali do samochodu, widziałam, że byli na nim inaczej ubrani. Spotkali się dwa razy.
-Czy ona… Wciąż jest dla ciebie ważna? Czy czujesz coś do niej?
-Nie, Rose. Nie myśl tak nawet –zaprzeczył. Przyłożył moje dłonie do swojego serca. –Chodziło o sprawy zawodowe. Wzięła udział w kampanii, połączonej z Borussią i częściowo ze mną, udzielała wywiadów, zaczęła opowiadać o czasach, gdy byliśmy razem. Musiałem z nią o tym porozmawiać. Przytuliła mnie po tym, jak mnie przeprosiła za całą tą sprawę. Tak, chciała czegoś więcej ode mnie, myślała, że skoro mieliśmy brać rozwód to dalej jest coś nie tak i może ma znów szansę.
-Myślałeś, jaką byłaby żoną? Może radziłaby sobie lepiej niż…
-Nie myślałem i nigdy nie będę o tym myśleć. Moją żoną jesteś ty i temat jest zamknięty. To nigdy nie ulegnie zmianie.
-Boję się o nas. Powiedziałam dzisiaj Melanie, że boję się, że miłość to za mało. Nie ufamy sobie, boimy się, ukrywamy przed sobą wszystkie rzeczy, łamiemy obietnice. Oboje.
-Miłość jest ważna –powiedział po chwili namysłu. –Bez niej nie skakalibyśmy sobie do gardeł i nie robili tych wszystkich głupot. Robimy to, bo nam na sobie zależy. Musimy się nauczyć zaufania i bycia razem. Musimy się nauczyć rozwiązywać problemy, musimy się nauczyć mówić to, co czujemy, co nam się dzieje, czego się boimy.
Westchnęłam i przeszłam na kanapę w salonie.
-To wszystko, co było między nami. Te wszystkie piękne chwile na Sylcie… To było prawdziwe, prawda? Czułam się wtedy tak dobrze, trochę nierzeczywiście, ale.. To byliśmy my?
-Kochanie… -uśmiechnął się i podszedł do mnie. Ukucnął i położył dłonie na moich kolanach. –W każdej chwili byliśmy sobą, nigdy nie czuję się tak dobrze i naturalnie jak przy tobie.
-Kocham cię, Marco. Błagam, nigdy nie wątp w moje uczucie. Nigdy nikogo tak szczerze i mocno nie kochałam jak ciebie. I naszej maleńkiej córeczki.
-Wiem, wiem o tym. Przepraszam za to wszystko co powiedziałem. Uda nam się. Nie od razu jest się mistrzem, potrzeba czasu, praktyki. Mamy tego pełno. Jeśli jesteśmy w stanie pogodzić się z tym i dać sobie drugą szansę…
-Poradzimy sobie.
-Oczywiście, tak jak ze wszystkim. Nie chcę żadnych przerw, żadnego czasu i przestrzeni…
-Nie dałabym ci tego. Nie wyobrażam sobie wyprowadzić się i nie przytulać się do ciebie przed zaśnięciem –uśmiechnęłam się i usiadłam koło niego na podłodze i pogłaskałam go czule po policzku. –Przepraszam Marco. Za wszystko głupie co narobiłam.
-Też przepraszam. Nie mów mi, że może kiedyś wyniszczymy siebie od środka, to jest niemożliwe. Ogień w połączeniu z ogniem tworzy naprawdę wielki pożar. Te ognie się łączą i tworzą coś olbrzymiego, niezniszczalnego. Woda ich nie ugasi. I my tacy się staniemy. Już niedługo, moja Rose. Ufaj mi, zawsze, wszystko co robię, robię z myślą o tobie i Marisie. I popełniam błędy…
-Jak każdy. Będziemy pięknym pożarem –uśmiechnęłam się, widząc go i jego uśmiech. Siedzieliśmy na podłodze, oparci o kanapę. W mieszkaniu panowała cisza, ale ona zupełnie nam nie przeszkadzała. –Czy poradziłeś sobie z sytuacją ze Scarlett?
-Tak. Gazeta napisze sprostowanie w przyszłym tygodniu jej wywiadu, ona obiecała mi już więcej nie wygadywać takich rzeczy, ta kampania była naprawdę zrobiona pod ten temat…
-Jest w tobie nadal zakochana… Chciała się do ciebie zbliżyć, swoją drogą, udało się to jej.
-Nie utrzymuję z nią kontaktu, po prostu teraz to wszystko się stało… Jej kampania podsyciła temat mój, jej, twój, naszej rodziny i paparazzi cieszą się z każdego zdjęcia i wykorzystują okazje.
-Marco.. Ja przepraszam za ten samochód. Nie chciałam. Przeklinałam co prawda to siedzenie pasażera, na którym siedziała Scarlett, ale nie życzyłam mu tego, żeby się wgniótł i miał zmasakrowany cały bok.
Blondyn uśmiechnął się szczerze. Podniósł mnie i posadził sobie na udach. Przytuliłam się do niego i delikatnie zaczęłam głaskać jego włosy.
-Napędziłaś mi takiego stracha. Dzwoniłem do wszystkich, kiedy dłużej nie wracałaś. Ann mnie zabije, Mario wykopie grób, Yvonne mnie zasypie, a Kloppowie.. odkopią i zakopią jeszcze raz, mój ojciec im w tym pomoże.
-Bez przesady. Sama jestem winna tej kłótni, nie mogą być na ciebie źli, bo mamy kryzys w małżeństwie?
-Co mamy? –prychnął i spojrzał na mnie jak na wariatkę. Roześmiałam się, znowu widząc go takiego beztroskiego i zadowolonego. –Co mamy?
-Chwilowe, acz intensywne nieporozumienie, które właśnie zażegnaliśmy –poprawiłam się.
-Jak dobrze, że nic ci się nie stało… Nie wybaczyłbym sobie tego, to wszystko przeze mnie… Jak zwykle za bardzo mnie poniosło. Czasami po prostu mówię to, czego nie mam na myśli, ale kieruje mną złość i zamiast próbować rozwiązać logicznie problem tylko się nakręcam i pogarszam sytuację.
-A ja za każdym razem boję się, że mnie zostawisz, że nie jestem odpowiednia dla ciebie, że wszystko robię źle i… -nie dokończyłam. Moje usta zostały zaatakowane czułym pocałunkiem. Mruknęłam cicho i wtuliłam się w niego najmocniej jak umiałam.
-Jesteście z Marisą wszystkim co mam. Nigdy nie oddałbym takiego skarbu, nikomu, w żadnych okolicznościach. Zaufaj mi, ufaj cały czas i nie wątp we mnie…
-Proszę o to samo. Marco, jeśli potrzebujesz dowodu z mojej strony, jeśli nie jesteś pewien… -zaczęłam trochę zmieszana. Marco charakterystycznie zmarszczył brwi, trochę odchylił mnie od siebie, by móc wybadać mój nastrój. –Pomyślałam, że jeśli drugie dziecko miałoby sprawić, że mi zaufasz i poczujesz się pewnie, że jestem w pełni twoja, zakochana po uszy i kochająca cię bardziej niż potrafię, to byłabym na nie gotowa. Teraz, zaraz. Jeśli to ma dać ci pewność i przekonanie o niezmienności i szczerości moich uczuć, to zrezygnuję z przyjmowania antykoncepcji już przy następnej wizycie i poproszę panią doktor o jakieś witaminy, które zapewniłyby dziecku wszystkiego, czego potrzebuje.
-Dziękuję –uśmiechnął się i ucałował moje czoło. –Ale nie rób tego dla mnie. Wiem, wiem kochanie, że mnie kochasz, widzę to każdego dnia i naprawdę… Nie spodziewałem się, że zaproponujesz coś takiego…tylko ze względu na mnie. Doceniam, bardzo doceniam, ale zaczekajmy. Jeszcze trochę. Musimy najpierw wszystko ułożyć i trochę podsycić nasz ogień, potrzebujemy prawdziwego stażu w związku i z normalnym, codziennym, zwykłym funkcjonowaniem. Kiedy zacznie się sezon będzie zupełnie inaczej. W pewnym sensie teraz zaczynamy coś nowego, nie tylko dlatego, że jesteśmy rodzicami, ale dlatego, że jesteśmy świadomi swoich uczuć, powagi naszej relacji, że to będzie tak już na zawsze. Staramy się, dajemy z siebie wszystko, choć czasem wszystko się chrzani… Ale będzie moment, gdzie złapiemy swój rytm, moje wyjazdy na mecze, treningi nie będą aż tak wielką przeszkodą, odnajdziemy w tej całej gonitwie jakąś harmonię. Myślę, że po prostu to poczujemy i nic nie będziemy musieli mówić. Wtedy ty nawet nie będziesz musiała mnie pytać o zgodę i moje zdanie. Po prostu przestaniesz to brać i zobaczymy, co nam przyniesie dalej życie..
-Mam cholernie inteligentnego faceta –podsumowałam. Marco trochę się zarumienił, ale zupełnie go to nie zawstydziło. Wtulił się we mnie i cmoknął mnie w szyję. –Podjęłam decyzję, że nie będę pracować. Nie myśl, że swoją pracą mnie zmuszasz do wyrzeczeń, bo potrafiłabym ci przewiercić dziurę w brzuchu i wydębić sposobem twoją zgodę na pracowanie. Lubię ćwiczyć, lubię bawić się w panią dietetyk… Ale najważniejsze jest to co kocham. A kocham mojego męża i moją córkę. Potrzebujecie mnie tutaj, zaczną się wyjazdy, a ja nie jestem w stanie wyobrazić sobie zostawiania maleństwa z obcą osobą. A wykorzystując dzień w dzień twoich rodziców, siostry, czy też Ann… Nie mam sumienia, dziecko wymaga dużej uwagi i opieki. Jak skończysz kiedyś swoją karierę, może wtedy przyjdzie czas na moją, jak nasze dzieci już będą trochę większe i będą umiały się same ubrać i zawiązać buty.
-Dziękuję. To naprawdę dużo i bardzo to doceniam. I uwielbiam, kiedy padają z twoich ust słowa „nasze dzieci”.
-Twoja siostra kazała mi zrobić test ciążowy. Widząc mnie w tak dziwnym nastroju, o mało co nie poleciałam na podłogę… Dostałam test do ręki i kazała mi iść go zrobić. A ja po prostu byłam roztrzęsiona po wypadku, naszej kłótni… To był dziwny stan, byłam jak jeleń na środku jezdni, który patrzy jak zahipnotyzowany w światło nadjeżdżającego tira.
-Jest już dobrze –uspokoił mnie. –Skąd moja siostra ma tak pod ręką testy ciążowe?
-Po prostu… Nie wiem jak to jest, ale kiedy ludzie starają się o dziecko, to chyba warto mieć przy sobie testy, żeby co jakiś czas sprawdzać…
-Mają Mię… Czekaj, oni starają się o drugie dziecko? –uśmiechnął się podekscytowany. Zaśmiałam się i przytaknęłam. Myślałam, że jego humor już nie może być lepszy. A jednak.
-Nie zapytasz jaki był wynik mojego testu?
-Myślę, że negatywny, skoro proponowałaś mi staranie się o dziecko w najbliższej przeszłości.
-Cóż, jeśli jesteś tego taki pewien –wzruszyłam ramionami. Wstałam z jego kolan i zostawiłam go samego na chwilę, żeby wziąć z lodówki nasz ukochany sok pomarańczowy, który dzisiaj kupiłam.
-Rosalie, chcesz mi coś powiedzieć? –wstał za mną i ruszył w stronę aneksu.
-Cholera, właściwie to tak. Zostawiłam zakupy w bagażniku twojego samochodu. Stoi pod bistro Melanie, trzeba po niego pojechać.
-Nie o to pytałem –przewrócił oczami i uśmiechnął się. Podszedł do mnie i oparł się z dwóch stron, unieruchamiając mnie między lodówką a samym sobą.
-Nie jestem. Lubię cię czasem tak po prostu wybić z tej twojej uroczej stanowczości i pewności. Tak dla rozrywki.
-A ja lubię robić z tobą inne rzeczy dla rozrywki.
-Zaczniemy od rozrywkowych zakupów z dostawą do domu czy od rozrywkowej przejażdżki Astonem?
-Po tylu emocjach i wypadku, no i z tym nadgarstkiem możesz być pewna, że żadnych naszych rozrywek w Astonie nie będzie –uśmiechnął się cwanie i pocałował mnie krótko, lecz namiętnie. Zacisnęłam wargi, przejechałam po nich czubkiem języka, chcąc jakby jeszcze bardziej podrażnić słodkie mrowienie, które pozostawiały po sobie jego usta.
-Zamawiamy do domu?
-Tak. Dopóki nie kupimy samochodów to chodzisz pieszo.
-Czemu zakaz jazdy Astonem, który obejmował Marisę, zaczął obejmować również mnie?
-Bo nie będę umiał skupić się na jeździe, nawet kiedy byłem sam i jechałem Astonem przez miasto, widziałem przed sobą naprawdę piękne obrazy, które zasłaniały mi ulicę, sygnalizację i wszystkie drogowskazy. A gdybyś ty siedziała sama obok mnie… Pokusa byłaby zbyt mocna. Jestem okrutnie słaby pod tym względem.
-Nie musielibyśmy jechać akurat po zakupy…
-Nie kuś, bo dobrze wiesz, że w takich momentach masz nade mną władzę absolutną, księżniczko. Idziemy na kanapę zamawiać jedzenie. Jeśli bagażnik się nagrzał, to części z zakupów wolę nie jeść.

Wróciliśmy na kanapę, Marco objął mnie ręką, żebym mogła oprzeć się o jego ramię i widzieć stronę sklepu, z którego chcieliśmy zamawiać produkty. Sok pomarańczowy sztuk trzy i popcorn poszły na pierwszy ogień. Postanowiliśmy zrobić sobie filmowy wieczór, korzystając z tego, że Mario i Ann wzięli do siebie Marisę, a potem podrzucili ją Jürgenowi i Ulli, u których w domu miała swoje łóżeczko i zabawki. W poniedziałek wieczorem wracali już do domu, więc mogli nacieszyć się ostatnimi chwilami ze swoją wnuczką. Marco we wtorek miał pierwszy trening na rozruch  a w środę cała drużyna wylatywała na tydzień do Hiszpanii. Takie uroki rozpoczęcia sezonu, ale na szczęście taki wylot był jednorazowy. Obie z Marisą będziemy tęsknić, ale byłam pewna, że będzie do nas dzwonił w każdej wolnej chwili, ale my same też będziemy miały świetny czas jak dawniej, mama i córka. Pocieszałam się, że nawet nie zauważymy, a tata już będzie w domu. I tego się trzymałam.
Zamówiliśmy najpotrzebniejsze produkty na jutro, część tych, które prawdopodobnie mogły się zepsuć przez ten czas w samochodzie, a na resztę czekaliśmy jak po nie osobiście pojedziemy.

-Mam nadzieję, że jak zobaczysz swoje wgniecenie, to nadal będziesz w tak dobrym nastroju jak teraz –westchnęłam, kiedy Marco właśnie potwierdzał płatność i pisał notkę, żeby zostawili zakupy na wycieraczce.
-To tylko samochód. Zapłaciłem za niego tyle, żeby w razie czego być jak najbardziej bezpiecznym. I całe szczęście nic ci się nie stało. Pomijam siniak na ręku, dobrze, że wróciliśmy do Dortmundu, bo bym się rzucił na tych gnojków…
-Naprawdę mocno przywaliłam mu tymi drzwiami. Myślę, że już nie będą próbowali zaczynać znajomości z żadną dziewczyną.
-Posmaruję ci go, mam dobrą maść. Poczekaj chwilę –cmoknął mnie w czoło i odłożył obok mnie swój telefon. Pobiegł schodami na górę i zniknął z mojego pola widzenia. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Przetrwaliśmy to, pogodziliśmy się i wyjaśniliśmy wszystko, co było do wyjaśnienia. Żadne z nas już tego nie rozpamiętywało, nie rozdrabniało, nie wytykało niczego. Woleliśmy ten czas spędzić na godzeniu się i obejmowaniu i wspólnej, szczerej rozmowie. Zostało nam sporo rzeczy do wypracowania, ale nawet dzisiejsze starcie, choć momentami bolesne, pokazało nam pewne rzeczy, wyciągnęliśmy z tego lekcję i wiedzieliśmy, jakich błędów już nie popełnimy.
Marco wrócił z tubką maści w ręku, w drugiej zaś trzymał związany pęk listów, przewiązanych wzdłuż i wszerz sznurkiem, który trzymał je wszystkie razem w stosiku.
-Co to?
-Do ciebie –zaśmiał się i rzucił wszystkie listy na stolik.
-Od? – zdziwiłam się, spoglądając nieufnie na adres. O ile nie byłam w błędzie, to adres agencji Marco.
-Propozycje współpracy i kampanii. Cały czas się zbierały, a nie chciało mi się ich odbierać, a chciałem ci je pokazać, zanim wylądują w koszu. Oglądaj, ale daj mi rękę.
Usiadł wygodnie obok na kanapie i odkręcił zakrętkę. Wzięłam najpierw cały stosik listów i odplątałam supeł, żeby móc brać po kolei koperty.
-Dużo tego…
-Pięć razy tyle tego znajdowało się w skrzynce mailowej. Pozwoliłem je jednak usuwać, żeby nie przeoczyć czegoś ważnego.
-Na czym to w ogóle polega? –zapytałam. Jedną ręką otworzyłam kopertę i zaczęłam czytać. Ten list był od sklepu z bielizną, i to całkiem popularnego. Otworzyłam buzię ze zdziwienia. Proponowali mi sesję zdjęciową! Naprawdę wiedzieli komu to proponują?
-Albo chcą, żebyś wcisnęła kit swoim obserwatorom, że polecasz i dostajesz ich rzeczy za darmo, albo jakieś sesje, mniejsze czy większe… -wytłumaczył, skupiając się na smarowaniu mojego zbitego nadgarstka.
-Nie są świadomi jaką mam sylwetkę.
-Są świadomi, że jesteś piękna –wzruszył ramionami, trochę jakby dziwnie się spinając. Otworzyłam kolejny list, w którym dostałam kod zniżkowy, całe pięćdziesiąt procent na cały asortyment kremów i balsamów do ciała. Używałam ich, więc skoro miałam już rabat… Bycie żoną piłkarza jest naprawdę dobrą sprawą.
-Te dwa na razie zachowam.
-A co to?
-Kod zniżkowy na moje ulubione żele pod prysznic i sesja dla sklepu z bielizną.
Marco od razu poderwał głowę, chcąc sprawdzić, czy żartuję, czy mówię poważnie o zatrzymaniu tego drugiego listu.
-Chcesz… chcesz wziąć udział w tej sesji?-zapytał niepewny. Może nawet trochę przerażony i zazdrosny. Wydawało mi się to naprawdę urocze.
-Co prawda mam już doświadczenie, moja sesja z Ann no i ta bieliźniana z tobą… Szczególnie ta z tobą wyszła świetnie. Ale gdyby ciebie tam nie było i byś sam mnie nie rozebrał i nie pozował ze mną, ani mnie nie uspokajał cudownymi pocałunkami, to nie, za nic w świecie bym się nie podjęła takiej sesji. Chyba, że ty byś był po drugiej stronie aparatu, robisz niesamowite zdjęcia.
-To mogłoby być bardzo interesujące doświadczenie –uśmiechnął się szeroko. Dobry humor powrócił.
-Czyli zostawiasz ten list tak po prostu? Czy żeby móc mnie czymś zaszantażować?
-Nie zamierzam cię tym szantażować. Jak kiedyś będę chciała się pośmiać, że miałam propozycję bieliźnianej sesji to na pewno po to sięgnę.
-Porozmawiajmy o mojej sesji.
-Nie otrzymałam listownej propozycji, więc na razie nie mam o czym rozmawiać.
-Gdybyś taką dostała, to byś się zgodziła? Ty w pięknej bieliźnie, słodkich pończochach i nasze łóżko?
-Na pewno bym ją przemyślała.
-A…-zatrzymał swoją dłoń, którą masował mój nadgarstek. Wziął oddech, żeby się uspokoić i przymrużył lekko oczy. –A bez?
-Bez naszego łóżka? Bez bielizny? Bez słodkich pończoch? W kwiatach bzu? Myślę, że to też by było warte mojego przemyślenia. Ale bez sprecyzowanej oferty jak już mówiłam…-wzruszyłam ramionami i wydęłam dolną wargę. Cóż, chyba sama myśl była dla niego podniecająca, cóż więc zrobi, gdybym się ewentualnie zgodziła? –Skończyłeś z nadgarstkiem?
-Z tym akurat tak, z tobą nie.

Odłożył maść na bok i usadził mnie na swoich kolanach. Wzięłam listy na kolana i wtuliłam się w mojego męża. Powoli otwierałam kolejne listy. Reszta poszła do wyrzucenia, ale w pewnym sensie miałam odrobinę satysfakcji, że tylu firmom zależy na współpracy ze mną.
-Oni są świadomi, że nie mam konta na Instagramie?
-Masz –oświadczył poważnie, na co oboje się roześmialiśmy, wiedząc, że tylko nasza dwójka jest świadoma jego istnienia. –Wysłałem nawet prośbę o zaobserwowanie, a ty jej nie przyjęłaś. Wiesz jak ja się czuję?
-Myślę, że całkiem w porządku, powinieneś dostać jakąś nagrodę dla najmniej aktywnego zawodnika w social mediach ever.
-Czekam, może się w końcu uda. A ty, no cóż. Może na swoim koncie masz całe zero obserwujących, ale jest dużo podszywających się kont. W pewnym sensie jesteś popularna.
-Nie zależy mi na tym. Mogą mi dawać zniżki na zakupy, nie jestem typem szalonej zakupoholiczki, więc z każdej się ucieszę, ale nic więcej.
-Powinnaś dostać nagrodę dla najmniej aktywnej Wag w social mediach ever –stwierdził i wziął z moich kolan jeden z otwartych listów. –Botoks? Naprawdę niektórych ponosi wyobraźnia.
-Mam też dziesięć procent na doklejane rzęsy, piętnaście na żelowe paznokcie, też mam pięć procent na permanentne brwi, jeśli wcześniej skorzystam z rzęs i pazurków –wytłumaczyłam mu.
-Pazurków –zaśmiał się pod nosem i pocałował mnie w skroń. Zrzucił mnie ze swoich nóg na kanapę i zgarnął wszystkie listy ze stołu. Poszedł z nimi do kuchni i pogrupował na mniejsze stosiki. Każdy z nich brał i przedzierał w pół na wysokości adresu na kopercie.
-Ej, zabrałeś moją bieliźnianą sesję zdjęciową! –oburzyłam się, zakładając ręce. Podniosłam się z kanapy i podbiegłam do niego, żeby jeszcze zabrać co mogę, ale przyspieszył swoje darcie i kiedy już chciałam zabrać ostatni stosik, on wyrwał mi go z ręki i przedarł na pół.
-To się nazywa eliminowanie konkurencji –oznajmił. Wyciągnął śmietnik i wszystkie papiery z blatu zagarnął do niego.
-To nie fair…
-Wszystkie chwyty dozwolone, kotku.
Złapał mnie za rękę i poprowadził pod same drzwi wejściowe. Otworzył je i podniósł z wycieraczki papierowe torby z naszymi zakupami.
-Rozpakujesz? Poszukam nam jakiegoś fajnego filmu.
-Pewnie –uśmiechnęłam się i wyciągnęłam ręce, żeby odebrać zakupy. Prychnął tylko i wyminął mnie, żeby samemu wszystko odłożyć na kuchenny blat.
-Marisa jest cięższa, a daję radę.
-Marisa i tak nie pozwala się zbyt długo nosić, więc jeszcze jakoś to przeżyję.
-Trasa z zakupami salon-kuchnia nie trwałaby dłużej niż noszenie Marisy –zaśmiałam się i pocałowałam go w policzek, kiedy odłożył mi zakupy. Zajęłam się rozpakowywaniem i wkładaniem wszystkiego do lodówki i do szafek.



Wstawiłam woreczek z popcornem do mikrofali, Marco stał przed telewizorem i szukał czegoś, co mogliśmy obejrzeć. Pokroiłam na kawałki jeszcze sporo owoców i nadziałam je na krótkie wykałaczki, żebyśmy mieli też słodszą przekąskę. Do naszego ulubionego soku pomarańczowego dorzuciłam kostki lodu, bo było naprawdę ciepło, pomimo otwartych okien. Tęskniłam trochę za Marisą, ale z pewnością dobrze bawiła się ze swoimi dziadkami.

-Marco? Zadzwonię jeszcze, dobrze?
-Dobrze, mamusiu -zaśmiał się, domyślając się, że chciałam usłyszeć swoją córeczkę i zapewnienie od babci i dziadka, że wszystko gra.
Poszłam po torebkę i na górę, żeby w spokoju skupić się na rozmowie.
Jürgen odebrał po kilku sygnałach.
-Dzień dobry, dzień dobry. Kontrola rodzicielska?-przywitał się wesoło. Od razu uśmiechnęłam się szeroko.
-Odrobinę. Przepraszam, że tak bez zapowiedzi musieliście się nią zająć. Mam nadzieję, że to nie problem, możemy przyjechać po nią i zabrać z powrotem.
-Daj spokój, to przyjemność. Mamy ostatnie dni razem i cieszymy się, że mamy więcej wspólnego czasu z naszą wnuczką. Zjadła przed chwilą kolację, Ulla ją właśnie kąpie. I wcale za wami nie tęskni, także spokojnie możecie mieć czas dla siebie. Po twoim tonie głosu słyszę, że już jest dobrze?
-Tak, wyjaśniliśmy sobie wszystko, jest już dobrze. Potrzebujemy trochę czasu, dotrzeć się.. Wbrew pozorom to całkiem nowa sytuacja dla nas obojga.. Ale poradzimy sobie.
-Jestem tego pewien, Rose. W związku potrzeba dużo cierpliwości, to pewnego rodzaju sztuka, którą doskonali się całe życie, nieustannie. Musicie zawsze wyciągać ze wszystkiego wnioski, razem, no i być silni.
-Tak właśnie będzie. Dziękuję ci za te słowa..
-Do usług. Czasem zdarzy mi się mówić coś mądrego. Przyjedźcie do nas jutro na śniadanie. Zjemy wszyscy razem, a potem zobaczymy..
-Mam pewne plany na jutro, dla Marco tak właściwie, więc ja będę wolna, on prawdopodobnie będzie musiał jechać po śniadaniu ale będziemy mieli czas żeby je zjeść.
-Śniadanie to podstawa! Jak Marco będzie musiał jechać to my cię później odwieziemy, o to się nie martw. Zwleką się państwo na dziewiątą?
-Postaramy się-obiecałam i jeszcze szerzej się uśmiechnęłam. -Może uda nam się przyjechać wcześniej, to pomogę Ulli w przygotowaniach...
-Przed dziewiątą nie chcę was widzieć. Ani Ulla, ani nawet Marisa. Jeszcze się narobisz śniadań, dziecko-zaśmiał się do telefonu, tak zaraźliwie, że i ja nie mogłam powstrzymać śmiechu.
-W takim razie do jutra, widzimy się o dziewiątej. Wyprzytulaj i ucałuj Marisę od mamy i taty na dobranoc. I dziękuję, za to wszystko, co dla nas robicie.
-Czysta przyjemność. Żeby tylko takie rzeczy człowiek musiał robić. Ale nic, idźcie się relaksować razem i do jutra.
-Do jutra, papa-powiedziałam do telefonu i rozłączyłam połączenie.


Uśmiechnęłam się i odłożyłam się. Zeszłam na dół i tam naprawdę zastałam widok, którego się nie spodziewałam. Marco siedział na kanapie i rozmawiał na Skype z Ullą, która właśnie kąpała Marisę.

-Aha, czyli ja jestem zbyt troskliwą mamusią bo wydzwaniam do Jürgena, a ty? Cześć Ulla –przywitałam się z żoną Kloppa, która nachylała się do mojej małej córeczki, która pluskała się i chlapała pianą na wszystkie strony, śmiejąc się. Nawet mnie nie zauważyła w ekranie telefonu. Marco uśmiechnął się i przyciągnął mnie do siebie.
-Rosalie! Dobrze cię widzieć!
-Ciebie również! Właśnie rozmawiałam z Jürgenem.
-O! Rose –w łazience pojawił się Klopp i odebrał żonie telefon. –Cześć Marco. Ja wiem, że jesteście rodzicami, to takie ekscytujące, ale naprawdę, zajmijcie się sobą póki możecie. Widzimy się jutro. Buzi –uśmiechnął się szeroko i zakrył ustami złożonymi w dziubek aparat telefonu. No i się rozłączył.
Marco zaśmiał się szczerze i odłożył tablet na stolik.

-Chyba rodzice już tak po prostu mają i tęsknią za dzieckiem nawet jak krótko się z nim nie widzą.
-To prawda. Idę po przekąski. Znalazłeś film?
-Tak. Spodoba ci się.
Wszystkie rzeczy ułożyliśmy na stoliku koło kanapy, Marco rozłożył ją, żebyśmy mogli wygodnie się na niej ułożyć i przytulić. Zaciemnielismy żaluzje w salonie i wreszcie włączyliśmy nasz film.
Podłożyliśmy sobie poduszki pod plecy, ale ja i tak zaraz po tym od razu położyłam się na jego piersi. Włączył film i otoczył mnie ramionami. Nie mieliśmy jak się ruszyć po przekąski, ale tak naprawdę nie były nam aż tak potrzebne. Woleliśmy być razem, i tylko to się tak naprawdę nie liczyło.
-Tak mi przykro, Marco... -westchnęłam ciężko i jeszcze mocniej się do niego przytuliłam. Poczułam jak kładzie dłoń na mojej głowie i delikatnie mnie nią głaszcze.
-Nie powinno. Kocham cię, skarbie.
-A ja ciebie. Czasem zastanawiam się, jaka powinnam być. Chcę się tobą opiekować i chcę, żebyś czuł, że jestem dla ciebie tak naprawdę zawsze. Ale też chcę być stuprocentową mamą i boję się, że może przez nią jakoś ciebie zaniedbuję. Mamy mniej czasu tylko dla siebie i tak... Jest tak inaczej..
-Nie mam poczucia, że mnie zaniedbujesz. Czuję się zwykle dopieszczony -uśmiechnął się szeroko i pocałował mój policzek.
-Jakbym zbyt wariowała i ty byś poczuł, że coś nie gra, to powiedz mi od razu, dobrze? Niczego bardziej nie pragnę niż szczęścia osób, które kocham. A ty zajmujesz pierwsze miejsce. Marisa też, dlatego muszę to pogodzić.
-Nie zapominaj, że mam taki sam cel, a moje pierwsze miejsce to ty i Marisa. Też się uczę, tak jak ty. Naprawdę Rose, jesteśmy w tym razem. Zawsze razem.
-Przepraszam za tą aferę. I za samochód.
-Ja też przepraszam. Powinienem był zabronić ci wyjść i uspokoić się i wyjaśnić wszystko na spokojnie. A przynajmniej spokojniej niż było. Teraz już wiemy, już więcej tego nie powtórzymy. Znacznie bardziej wolę się z tobą kochać, przytulać czy po prostu trzymać cię za rękę niż się kłócić.
-W wielu aspektach mamy to samo zdanie, wiesz? - uśmiechnęłam się.
-Oglądamy film już. Wyciągnęliśmy wnioski, zostawiamy to i tak po prostu oglądamy film.
-Ale wiesz, że jeśli Scarlett jeszcze będzie czegoś próbować to ty mi od razu o tym mówisz, a ja idę osobiście wyrwać jej włosy i kopnąć w tyłek tak, że doleci na Syberię?
-Brzmi jak dobry plan. A gdyby do ciebie wysyłali jeszcze jakieś anonimy albo propozycje sesji w bieliźnie... Oj, pożałują, że się urodzili.
-Może być -zgodziłam się. Cieszyłam się, że wszystko między nami wracało na dobre tory. Tak było najlepiej. Oboje wciągnęliśmy się w film, pofatygowałam się też, żeby wszystkie przekąski położyć koło nas na kanapie. Woleliśmy nie myśleć o bałaganie jaki zastaniemy jutro rano, beztrosko cieszyliśmy się wspólnym wieczorem.

Film był naprawdę piękny, jeszcze siedzieliśmy po nim chwilę, żeby pomyśleć i przeanalizować cały od początku i wszystko sobie poukładać.
-Ostatnia scena po prostu mnie rozwaliła –zaśmiał się Marco i zaczął bawić się moją dłonią.
-Marco, pamiętasz ten układ, który tańczyłeś z Andreą?
Zmarszczył brwi i spojrzał na mnie podejrzliwie. Ścisnął moją dłoń, a później poluźnił ucisk.
-Myślę, że tak.
-Zatańcz ze mną –poprosiłam, patrząc w jego oczy.
-Nie ma mowy –zaprzeczył od razu i poprawił się nerwowo w miejscu.
-Proszę? Naprawdę chciałabym z tobą zatańczyć.
-Możemy zatańczyć, ale ten układ jest zbyt trudny. Masz obolały nadgarstek, miałaś dzisiaj wypadek..
Przerwałam mu pocałunkiem. Mój jedyny sposób na wygranie tej dyskusji i postawienie na swoim. Marco na początku trochę się opierał, ale nie uległam, przytuliłam się do niego najciaśniej jak tylko byłam w stanie i wygłodniale skradałam z jego ust kolejne pocałunki.
-Zatańcz ze mną.
-Kochanie…-westchnął tuż przy moich ustach. Nadal nie był przekonany.
-A pamiętasz jak mnie przekonywałeś w hotelu do zamieszkania u ciebie? Mam zrobić to samo?
-Jeśli to zrobisz, to na pewno nie zatańczymy –przyznał, zmrużył oczy i schował nos w mojej szyi, zaciągając się głośno powietrzem.
-Proszę tylko o jeden taniec. Potem zrobię co tylko będziesz chciał.
-Będę chciał pójść już spać, to był bardzo intensywny i męczący dzień.
-Czyli zatańczymy? –uśmiechnęłam się, spoglądając badawczo w jego piękne oczy. Nie był przekonany co do tego pomysłu, ale…
-Na moich zasadach. To będzie dużo wolniejsze od oryginału, jeśli chcesz dokładnie odtworzyć ten układ, zapętlimy muzykę. Jeśli zacznie boleć cię nadgarstek, czy czegoś nie będziesz mogła zrobić, od razu mi to mówisz.
-Zgoda.
-Idź załóż getry do kolan, tylko nie śliskie i jakiś top sportowy. Nic poza tym.

Kiwnęłam głową i wstałam z kanapy i od razu pobiegłam po schodach na górę, żeby znaleźć dobre ubrania. Marco nie poszedł się przebrać ze mną, ale byłam zbyt podekscytowana tym, co miało się zaraz stać. W garderobie od razu rozebrałam się i założyłam sportowy biustonosz zapinany z przodu na zamek. Getrów szukałam trochę dłużej, ale byłam pewna, że mam jedną parę, która by spełniała jego oczekiwania. Nosiłam je głównie po domu, bo były bardzo wygodne, więc do tańca nadadzą się równie dobrze. Zdjęłam skarpetki, które pewnie by tylko utrudniały sprawę. Rozczesałam włosy i związałam je w koczek. Pamiętałam doskonale historię o Andrei, to, jak opowiadał o jej tańcu. Był podobno trudny technicznie, niebezpieczny i ryzykowny. Daleko mi było do profesjonalnej tancerki, ale naprawdę chciałam z nim zatańczyć. Zmyłam jeszcze mój tusz do rzęs i odrobinę podkładu z twarzy. Jeśli naprawdę chciał mnie potem szybko położyć spać, to mogłam jedynie wynegocjować szybki, wspólny prysznic, a na zmycie makijażu już by nie było szans. Przemyłam twarz wodą i osuszyłam ręcznikiem. Wtedy też do łazienki przyszedł Marco. On zdecydowanie wyglądał jak tancerz. Miał na sobie krótkie spodenki, prawdopodobnie od piżamy i luźną koszulkę na ramiączkach, która miała naprawdę duże wycięcia pod rękoma, że ukazywała też kawałek jego umięśnionego boku. Również był boso. Teraz ja mogłam podziwiać mojego pięknego mężczyznę. Zbliżył się do mnie niebezpiecznie blisko. Złapał moją dłoń, już myślałam, że znów będzie chciał sprawdzić mój nadgarstek, ale odwrócił moją dłoń do góry i…zaczął sypać na nią zasypkę Marisy.

-Talk. Niekoniecznie tancerze używają akurat taki, ale też będzie dobry. Trochę improwizuję –zaśmiał się i roztarł biały proszek na mojej dłoni, z drugą zrobił dokładnie to samo.
Spojrzał na moje getry, patrzył nawet na nie dłuższy czas. Odstawił zasypkę na pralkę i osobiście mi je zdjął.
 –Wskakuj na umywalkę –polecił twardo. Nie rozumiałam już do końca o co mogło mu chodzić, ale posłusznie stanęłam na palcach i usiadłam ostrożnie na brzegu umywalki. Marco stanął pomiędzy moimi nogami, robiąc sobie miejsce między moimi udami. Odsunął się i ukucnął przede mną.
-Co robisz? –zapytałam się, wyraźnie zdezorientowana.
-Nie to, o czym myślisz, kotku –zaśmiał się i wziął talk z powrotem do ręki i wysypał sobie go nieco więcej na swoją dłoń. Odstawił na bok plastikowy pojemnik, część proszku z jednej ręki przesypał do drugiej i zaczął ostrożnie nacierać nim moje uda. Dosypał sobie jeszcze odrobinę na ręce i znów zaczynał dotykać moje uda. To wszystko wydawało się tak intymne, rozpływałam się pod jego czułym dotykiem, mój puls zdecydowanie przyspieszył. Wydawało mi się, że doskonale to czuł. Delikatną powierzchnią proszku pokrył moje stopy, żeby się nie obtarły.
Reszta talku została mu na rękach, ale nie zmywał jej. Pomógł mi zeskoczyć z umywalki i razem wyszliśmy z łazienki.
-Gotowa?
-Tak –odpowiedziałam krótko, chcąc zapomnieć o wywołanym przez nim podnieceniu.
-To nie będzie jak nasz dotychczasowy taniec. To nie są kwiatki, miłość i delikatność…
-Pójdę za tobą wszędzie. Zawsze…
Marco uśmiechnął się i pocałował mnie w czoło. Rozejrzałam się po salonie. Trochę się tu zmieniło. Stolik, który zwykle stał koło kanap, stał teraz w kuchni, koło lodówki. Kanapy były odsunięte pod samo okno, cały salon zrobił się teraz dziwnie pusty.
Marco odszedł na chwilę, a kiedy wrócił, po salonie słyszałam już znajome dźwięki „Feeling good”. Głęboki głos Niny Simone, który zwykle kojarzyłam z tą piosenką został zastąpiony męskim głosem. Marco podszedł do mnie i położył ostrożnie dłoń na moim policzku, drugą na mojej talii i zaczęliśmy się poruszać płynnymi krokami wzdłuż salonu. Zaczynało się bardzo delikatnie, jednak po krótkim wstępie, spokojna muzyka ustała, a rozpoczęła się bardziej ostra, gitarowa z silną perkusją. Marco zabrał moje dłonie z jego piersi, prawie usadził mnie na swoim udzie, a później poinstruował mnie ręką, żebym opuściła się do tyłu zataczając koło, by w końcu wrócić do wyprostowanej sylwetki. Dzięki jego nodze, mogłam się oprzeć i uzyskać stabilność. Spojrzałam prosto w jego oczy, które odrobinę pociemniały. Złapał moje ręce w dość dziwny sposób, a później pociągnął tak, że obróciłam się dookoła, a on już był dalej o całą długość naszych złączonych rąk. Znów kolejne szarpnięcie, zostałam do niego przyciągnięta, chwycił moją dłoń i położył sobie na klatce piersiowej, dokładnie w miejscu bijącego serca.

-Oprzyj się o mnie –szepnął, a gdy poczuł, że całym ciężarem ciała spoczywam na jego boku, ugiął kolano tak, że oboje pochyliliśmy się mocno w lewą stronę, co prawie przeczyło zasadom fizyki. Wróciliśmy w podobny sposób, faktycznie nie było to w rytm muzyki, postawiliśmy na sam taniec. Muzyka stała się bardziej rockowa i coraz bardziej przybierała na sile. Puścił moje dłonie, swoje położył na moich biodrach i zaczął nimi ruszać, jakby pokazując mi rytm i sposób, jak miałam się do niego zbliżyć. Znów stanęliśmy naprzeciwko siebie, czekałam na kolejne kroki, które pokaże mi Marco. On położył moje obie dłonie na brzegu jego koszulki, zaczął ciągnąć moimi dłońmi w górę, odsłaniając coraz to więcej jego nieskazitelnej skóry. Puścił swoją rękę i pozwolił mi dalej, samej podnosić koszulkę. Aż do samej góry. Wtedy spojrzałam pytająco w jego oczy.

-Skacz –uśmiechnął się cwanie. Wsparłam się o jego ramię i podskoczyłam do góry, otaczając jego biodra moimi nogami. Skrzyżowałam je, by mocno się złapać. Nasze twarze dzieliło kilka centymetrów, byłam prawie pewna, że pocałuje mnie, jednak to się nie stało. –To co na początku –poinstruował mnie, mając na myśli moje odchylenie się do tyłu, tym razem tylko byłam w powietrzu i nie miałam żadnego oparcia. Puściłam jego barki i zatoczyłam powolne koło do tyłu. Podtrzymywał mnie lekko za pośladki, a ja czułam się niesamowicie szczęśliwa i jeszcze bardziej podniecona. Chociaż dopiero zaczynaliśmy, a była już połowa piosenki, ten taniec był niesamowity, sensualny i nawet ze mną jako amatorką-piękny. Spięłam mięśnie brzucha, żeby podnieść się i znów spojrzeć w jego oczy. Wyciągnął rękę do góry i spojrzeliśmy się oboje na nią. Instynktownie jedna moja dłoń powędrowała do niej, żeby ją dotknąć. Złapał ją, ale wciąż czekał na drugą. Puściłam jego szyję i wyciągnęłam się, żeby złapać i drugą. Piosenka kolejny raz zbliżała się do refrenu, stała się dużo głośniejsza. Marco puścił moje ręce i zaczął się szybko obracać, znów opadłam do dołu, mocno trzymałam się nogami jego odsłoniętego pasa. Prawdopodobnie dlatego właśnie podciągnęłam jego koszulkę, mogłam złapać się pewnie, a talk roztarty na moich udach jeszcze bardziej mi to ułatwiał.
„And I’m feeling good” –śpiewał mężczyzna w głośnikach, a ja wirowałam w powietrzu, w górę w dół, w górę w dół, wyrzuciłam w tył ręce i wyprężyłam do góry klatkę. Czułam się dobrze.
Muzyka na chwilę ucichła. Marco nagle złapał za moją talię i przyciągnął znów do siebie, zatrzymując się powoli. Musiałam chwycić tym razem jego obie ręce w górze. Ścisnął je mocno, mogłam zeskoczyć z jego bioder i nie puszczając rąk niżej tańczyliśmy znów przez cały salon w rytm muzyki, patrząc sobie pewnie w oczy, próbując przekazać całe pożądanie, które wzmacniało się z każdym naszym kolejnym tanecznym krokiem i nutą piosenki. Płonęliśmy, oboje płonęliśmy, to był dokładnie nasz żywioł, w nim czuliśmy się najlepiej. Kiedyś bałam się, że pożre mnie żywcem, teraz wiedziałam, że mogę być płonąć piekielnie gorącym żywiołem razem z nim. Nie byłam pewna, jaki rodzaj tańca właśnie wykonywaliśmy, ale nasze ruchy były płynne i dopasowane, cały czas byłam skierowana na jego lewą nogę, którą prawie obejmowałam swoimi nogami, jednak w taki sposób, że nie było to uciążliwe przy poruszaniu. Marco sam tak zadecydował, wiedział, co robi. Kilka razy zostałam obracana, eksponowana jakby do publiczności, czasem musiałam się pochylić i wolno wyprostować, prezentując swoje wdzięki, czasami stawałam, pozwalając Marco obejść dookoła mnie, dotykając przy tym mojej talii. Gdy wrócił przede mnie, jednym ruchem oplótł moją nogę swoją, a później odchyliliśmy się do tyłu, trzymając oboje równowagę, a Marco jeszcze zrobił kilka kroków w tył, ciągnąc mnie za sobą. Gdy wróciliśmy,  tylko położył dłonie na moich biodrach, a ja już wiedziałam, że mam tańczyć wolno w miejscu, poruszając się w rytm muzyki.
-Popchnij mnie –szepnął. Zatrzymałam się w miejscu i od razu poniosłam wzrok, żeby spojrzeć na niego, czy mówi poważnie.
-Nie chcę.
-Musisz. Tak jak to zrobiłaś, gdy powiedziałem tyle okropnych rzeczy.
-Nie.
-Rosalie –upomniał mnie, a jego mina była zupełnie poważna.  –Już –ponaglił mnie.
Zacisnęłam zęby i zamknęłam oczy. Cofnęłam obie dłonie, pchnęłam je na niego, ale nie poczułam jego piersi. Nagle znalazłam się wysoko w powietrzu, przez moment może nawet przypominało to słynną scenę z „Dirty dancing”, musiałam spiąć wszystkie mięśnie, żeby utrzymać się tak wysoko i nie zrobić też mu krzywdy. Szybko zostałam przerzucona za jego plecy, a później jakimś cudem prześlizgnęłam się po podłodze pod jego nogami, by znów móc przed nim stanąć. Zmieniał ręce, łapał mnie, puszczał, ale ja zupełnie niczego z tego nie zanotowałam. Otworzyłam szeroko usta, kiedy on dumny z tego, że tak mnie zaskoczył, uśmiechnął się delikatnie. Znów złapaliśmy ramę i przemierzaliśmy salon wokół w standardowym tańcu. Piosenka kończyła się już drugi raz, ale my wciąż tańczyliśmy. Kazał mi iść do przodu, krokiem może zbliżonym trochę do salsy. Na krótko, bo znów zostałam obrócona, dokładnie dwa razy, na koniec przylgnęłam tyłem do jego piersi, stykaliśmy się ciałami na całej powierzchni, doskonale mogłam poczuć jego podniecenie. Tańczyliśmy tyłem do siebie. Na początku trochę zgubiłam się z kierunkiem kroków i o mało nie nadepnęłam mu stopy, ale po chwili już poradziłam sobie z tym małym problemem. Puścił swoje dłonie z mojej talii, zaczęliśmy tańczyć jakby osobno, jednak wciąż przy sobie, razem, tym samym krokiem. Poczułam jego dłonie na moich ramionach. Na początku je trzymał, później powoli zaczął nimi zjeżdżać wzdłuż moich rąk. Wokalista zaczął prawie krzyczeć tekst zwrotki, gdy dłonie blondyna znalazły się na moich nadgarstkach. Zeszły na moje dłonie, każdą dłoń złapał w mocnym uścisku. Jego usta znalazły się tuż przy moim uchu, zatrzymaliśmy się na chwilę.
-Podskocz, napnij ręce, oprzyj się i połóż głowę na moim ramieniu.
Bez zawahania zrobiłam to, o co poprosił. Wyszło za pierwszym razem. Widziałam tą figurę masę razy w tanecznych programach, które oglądałam będąc w ciąży, ale zawsze uważałam, że trzeba być naprawdę przygotowanym i zaawansowanym w tańcu, by zrobić coś takiego. Oboje mieliśmy napięte ręce, oparłam się o niego, co pomogło nam złapać środek mojej ciężkości, Marco bez problemu okręcił mnie wokół trzy razy. Delikatnie ustawił mnie na ziemię, jednakże ta delikatność spotkała się z ostrością i podniesienia obu moich rąk do góry, tak, jak przy wcześniejszym powtórzeniu. Okręcił mnie raz, jak małą dziewczynkę w balecie.
-W dół, jakbyś kucała, lewa noga wyciągnięta do przodu, luźno –mówił, obracając mnie cały czas dookoła. Powoli kucałam, nie traciłam ani na chwilę równowagi, byłam naprawdę na tym bardzo skupiona. Dzięki temu, że miałam nasmarowaną stopę talkiem, nie bolało mnie ani trochę kręcenie się na niej w kółko po podłodze, dzięki temu był nawet poślizg i kręciłam się szybciej, dokładnie w tempie jakie nadawał Marco, bez żadnych problemów. Kiedy już naprawdę kucałam na jednej nodze, Marco wstrzymał kręcenie dokładnie tak, że znajdowałam się na wprost niego. Patrzyliśmy się przez moment w swoje oczy, po chwili jednak Marco złapał moją rękę niedaleko łokcia.
-Rozluźnij się i odbij.
Gdy już miałam dopytać kiedy, on pociągnął mnie zdecydowanie, odbicie się wysuniętą do przodu nogą było wręcz naturalne. Czułam przez moment, jakbym leciała. Wpadłam wprost w ramiona Marco, oplotłam go rękoma i nogami. Ledwo złapałam powietrze, a już mój partner kazał mi odchylić się tak jak na początku, okrężną drogą do samego dołu i wrócić z powrotem do niego. Byliśmy oboje naprawdę zgrzani, ale niesamowicie szczęśliwi, upojeni sobą, pochłonięci do reszty sensualnym tańcem. Muzyka w tle wciąż leciała, po krzyku piosenkarza i mocnych uderzeniach perkusji, które po chwili zaczęły cichnąć, poznałam zakończenie utworu. Marco przemieścił się ze mną pod drzwi wejściowe, o które oparł mnie mocno i zaczął zachłannie całować moje usta. To już chyba nie zaliczało się do choreografii. Oplotłam dłońmi jego szyję i poddawałam się jego cudownym, namiętnym pieszczotom.

-Wszystko dobrze? –szepnął, gdy na moment odsunął się ode mnie, by zaczerpnąć oddech.
-Tak.
-Twoje ręce –kontynuował, trochę zmartwiony. Nic mi nie było, moje ręce po prostu dostały niezły trening i wycisk, może nawet jutro będę miała po tym zakwasy, ale nic się nie stało. Żeby przestał to rozpamiętywać, tym razem ja pierwsza dotknęłam jego ust i zaczęłam wolno całować jego wargi. Tym razem to ja dyktowałam tempo, nie próbował mi się sprzeciwić, czy też przejąć dominacji. Pozwolił mi całować siebie, pozwolił pokazać, właśnie przez pocałunki, jak bardzo go kocham, ufam i szanuję. Czułam, jak moje usta zaczynają mrowieć, może też trochę puchnąć, ale nie powstrzymywało mnie to od czucia dotyku jego cudownych, miękkich ust, które kochałam dotykać, przygryzać… Był mój. Całkowicie i nieodwracalnie. Gdy ja przerwałam pocałunek, położyłam obie dłonie na jego policzkach i skierowałam ostrożnie jego głowę tak, by nasze oczy były naprzeciw siebie.

-Zabrałam twoją przeszłość. Ten i każdy inny taniec będzie się kojarzył już tylko ze mną. Nie ma już bólu, zawodu, zwątpienia. Z Andreą tańczyłeś taniec, który ja z tobą zatańczyłam. To nasz taniec. Jak każdy poprzedni i następny. Każdy krok, który zrobisz, będzie zsynchronizowany z moimi krokami, będę za tobą szła, wszędzie, gdzie tylko ty zechcesz zmierzać. I choć czasami się potknę, zgubię rytm, nadgonię cię, bo ty złapiesz moją rękę i pokażesz mi właściwą drogę, tą, którą razem zmierzamy, i znów będziemy tańczyć przez nasze życie, razem w pięknej, niezachwianej harmonii. Oddaję ci się, Marco, bo cię kocham całą moją duszą, sercem, umysłem, ciałem, bo ufam ci, temu, co robisz. Wiem, że jeśli będę musiała zrobić coś ciężkiego do przeskoczenia, ty będziesz ze mną i nawet gdy skoczę w nieznane, zawsze mnie złapiesz i obejmiesz mnie. Wiem, że każdy ruch, który wykonujesz, robisz z myślą o mnie, jestem na pierwszym miejscu, tak jak eksponowałeś mnie w tańcu, tak samo wyeksponowana jestem w twoim sercu i rozumie. Ale wiedz też, że gdyby nie ty, skoczyłabym i spadła, gdyby nie twoja dłoń, będąc w największych życiowych zawirowaniach, czy po prostu kręcąc szybkie piruety w siadzie na podłodze, upadłabym. Dzięki tobie mogę iść pewnymi krokami do przodu, rozwijać się, ale niezależnie jak daleko pójdę, zawsze będziesz trzymać mnie za rękę i zawsze do ciebie wrócę. Mówisz mi, co mam robić, a ja ci ufam, nawet bezmyślnie, nie zastanawiam się, nie analizuję, tylko to robię. Bo ci ufam, bo wiem, że ty mnie nie skrzywdzisz. Bo wiem, że mnie złapiesz, zrobisz ze mną niesamowite rzeczy, przeczące wszystkim prawom grawitacji, a później mnie przytulisz do siebie. A ja, kiedy przejmę pałeczkę w naszym tańcu, będę cię prowadzić tą samą drogą, nie puszczę twojej ręki, znajdę ścieżkę, którą chodziliśmy, wezmę twoją dłoń i poprowadzę nas do przodu, jak zwykle trochę ruszając biodrami na boki, bo ty dostajesz wtedy białej gorączki i patrzysz na mnie jak na najpiękniejszą boginię, a ja to kocham. Bez ciebie nigdzie się nie ruszam. Jesteś moim sensem, moją teraźniejszością i przyszłością, jesteś wszystkim, czego pragnę, jesteś wszystkim, co kocham, co lubię, co mnie uszczęśliwia, od czego jestem uzależniona, dzięki czemu jestem bezpieczna, dzięki czemu czuję, że jestem sobą, że moje życie ma sens. Przepraszam, że czasem mylę kroki, potykam się, ale nie jestem tancerką, musisz mnie uczyć i cierpliwie znosić wszystkie potknięcia, a ja będę zapamiętywać je wszystkie i następnym razem już ich nie popełnię. Może nigdy nie nauczymy się całego układu, życie będzie podsyłać nam kolejne nowe, czasem bardzo trudne figury, ale nie puszczę twojej dłoni, będę do ciebie skakać i będę razem z tobą stawiać te kroki, a po kilku latach, będziemy już tak zgranymi tancerzami, że nawet nowe figury i kłody pod nogami nie będą nas przerażać, będziemy przeskakiwać, będziemy latać, będziemy omijać je w zgranym, nieskazitelnym tańcu. Niezależnie jaki będzie układ i muzyka, będziemy tańczyć, tuż koło siebie, czując swoje oddechy, uderzenia serc i nasze ciała. Będziemy pilnie się uczyć, każdy dzień będzie jednocześnie naszym treningiem i występem na żywo przed milionami osób na największym parkiecie świata. Ale poradzimy sobie, razem. Tańczmy, Marco. Zawsze razem, tak jak kilka chwil temu, chcę być twoją tancerką, twoją partnerką na resztę życia…

Wymawiając ostatnie słowa puściłam dłonie z jego policzków i przeczesałam nimi jego mięciutkie włosy. Obserwowałam jego reakcję, wiedziałam, że cały czas uważnie słuchał wszystkich moich słów. Muzyka stała się gdzieś tłem, kolejny raz powtarzane były słowa „It’s a new dawn, it’s a new day, it’s a new life for me.. And I’m feeling good”. I wtedy pojawił się na jego ustach delikatny uśmiech. Wciąż byłam przyparta do drzwi, jednak powoli zaczęłam się osuwać w dół. Marco uklęknął na ziemi, przytrzymując mnie na swoich kolanach, przyciągnął mnie do siebie, kładąc moją głowę na swoim ramieniu i objął mnie mocno swoimi silnymi ramionami.
-Dragonfly out in the sun, you know what I mean –powtórzył tekst piosenki, który chwilę temu został wyśpiewany. –Jako młody chłopak nie lubiłem tej piosenki, moja mama zawsze słuchała Niny Simone, kiedy usłyszała wersję Muse, uważała ten aranż za świętokradztwo. Też byłem przyzwyczajony do oryginału, ale tańczyłem z Andreą jej wersję. Wiesz, nigdy nie zwróciłem uwagi na tekst. Czy nie zapowiadał ważki? –zapytał, odchylając mnie od siebie. Położył palce na moim tatuażu pod piersią, na ważce, którą wytatuowałam jako prezent od niego w dzień urodzin. Pogłaskał ją po delikatnych, wzorzystych skrzydłach, uśmiechając się czule i z rozmarzeniem. -Nowego świtu, dnia i mojego nowego życia? Naszego życia? To wszystko stało się po coś, tańczyłem do tej piosenki jak skończony głupiec, z dziewczyną, która była tylko częścią większego planu. Twoja mama powiedziała ci, że będzie twoją ważką, będzie blisko ciebie i będzie zawsze cię chronić. Może ona też czuwała nade mną? A może to ty jesteś moją ważką? Wiesz, że w Japonii uważana jest za symbol nieśmiertelności, tajemniczości i urody? W Turcji symbolizuje szczęście. Jesteś moją ważką, Rose.
Rozpłakałam się jak małe dziecko. Przytuliłam się do niego, oplatając mocno jego ramiona. Mogłam mówić i przemowy o moich uczuciach do niego, porównywać do naszego tańca, wszystkiego, czego tylko by chciał. A on doprowadził mnie do łez jednym zdaniem. Pozwolił mi płakać, obejmował mnie ciasno, całował co chwilę moją głowę i uspokajająco głaskał po plecach. To był jeden z najbardziej intensywnych dni jakie mi się przytrafiły w życiu. Cała afera, kłótnia, wypadek, stres związany z testem ciążowym, później kolejna rozmowa z Marco, aż w końcu nasze pogodzenie się i taniec… Nasz taniec.
Marco podniósł się z kolan, mając mnie wciąż na rękach. Schylił się raz do odtwarzacza z muzyką, żeby go wyłączyć i ruszył ze mną na górę, do naszej sypialni. Z trudnością się uspokajałam. Zaczęłam całować jego odsłonięty bark, który miałam akurat na wysokości ust, jedną dłoń wplotłam w jego włosy i delikatnie zaczęłam masować jego głowę. I nagle poczułam na sobie chłodnawą wodę. Pisnęłam z zaskoczenia, ale Marco wciąż mnie trzymał.

-Złap się mnie, muszę cię postawić –powiedział cicho. Oboje byliśmy ubrani, on w koszulkę i spodenki, ja w sportowy top i dół bielizny. Wszystko oczywiście zostało już przemoczone od deszczownicy nad nami. Przytrzymałam się jego ramion i stanęłam na śliskich kafelkach. Marco zamknął za nami szklane drzwi prysznica i zabrał z koszyczka jedną gąbkę i swój żel pod prysznic. Wylał na nią trochę z butelki i odstawił na miejsce. Podszedł do mnie z cwanym uśmiechem i zaczął rozpinać z przodu suwak mojego stanika, przełożył go przez moje ręce i pozwolił mu opaść na kafle koło naszych stóp. Podobnie zajął się moją bielizną, wtedy już mógł zacząć mnie myć. Był przy tym tak dokładny i ostrożny. Pilnował, żeby nie zapomnieć o żadnym centymetrze mojego ciała, jakby pozbywając się myśli, że tak naprawdę stoję przed nim całkowicie naga, a w zamian za taniec, obiecałam mu, że będzie mógł ze mną zrobić cokolwiek zechce. Kiedy skończył, ja zabrałam mu gąbkę z rąk, sięgnęłam po żel, który odstawił i sama zabrałam się za jego rozbieranie i mycie. Nie protestował, aczkolwiek trochę mi przeszkadzał tym, że nie mógł odkleić ode mnie rąk. Miałam utrudnione zadanie, czasem zdejmowałam jego ręce z moich piersi, albo bioder, albo z żeber, gdzie miałam tatuaż, ale po pewnym czasie doszłam do wniosku, że to jest niewykonalne i umyłam go na tyle, na ile pozwalał mi zakres ruchów. Wypłukałam i wycisnęłam gąbkę. Wyrzuciłam ją na bok i spojrzałam na zadowolonego Marco. Nic nie powiedział. Wyszedł pierwszy spod prysznica. Wziął swój ręcznik, wytarł się pobieżnie, a na koniec przewiązał go sobie nisko w pasie. Czy chciał mnie tym sprowokować? Był na dobrej drodze. Gdy sięgał po mój ręcznik, zakręciłam strumień wody i wyszłam z prysznica, trochę mocząc podłogę spływającą ze mnie wodą. Szybko jednak zostałam otulona ręcznikiem i znowu wzięta na ręce. Przytrzymał mnie przy wyjściu, żebym mogła wyłączyć światło i tym razem już poszliśmy na nasze łóżko. Usiedliśmy na nim, księżyc wpadający przez okna idealnie oświetlał pokój, była pełnia. Dokładnie siebie widzieliśmy, nie potrzebne było żadne światło. Rozplątałam z siebie ręcznik i zaczęłam się porządnie wycierać, żeby nie zamoczyć całego łóżka.

-Wiem już, czemu chciałaś ze mną zatańczyć właśnie ten układ. Nie znałaś go wcześniej, nie wiedziałaś jak wygląda..
-Nie –przyznałam, spoglądając na niego uważnie. –Ale odpowiadałeś mi, że był bardzo trudny, a Andrea co chwila się unosiła… A ja wiedziałam, co chcę ci powiedzieć. To się spontanicznie pokazało w mojej głowie, zrozumiałam, że to może być dobry sposób, żeby pokazać ci pewne rzeczy..
-Kocham, kiedy tak pięknie mówisz o naszej relacji. Wszystko tak trafnie..
-Szczerze. Chcę, żebyś to wiedział, żebyś wiedział, co czuję do ciebie. Żebyś był tego świadomy i nigdy nie wątpił… Kocham cię w tym momencie to zbyt mało, żałuję, że nie ma słowa które by oddało moje uczucia, ale dlatego opisuję to tak, jak mogę. I nigdy nie będzie wystarczająco…
-Wiem. Wiem, kochanie, bo czuję to samo. Dziękuję ci za to. Też chcę z tobą tańczyć do końca życia. A potem spotkamy się gdzieś indziej i znów będziemy tańczyć. I zostaw ten ręcznik –zaśmiał się i zabrał mi go jednym ruchem ręki. Zdjął też swój ręcznik z bioder i rzucił je oba na podłogę. Podniosłam się i przeczołgałam się na łóżku do niego, żeby znów móc się do niego przytulić.
-Kocham cię, skarbie. Jeszcze raz przepraszam za to wszystko co nawyprawiałam, ale też dziękuję ci za ten dzień. Był niesamowicie ważny. Najpierw było trudno, ale teraz kładziemy się spać pogodzeni, szczęśliwi i jeszcze bardziej zakochani i pewni, wbrew pozorom, naszej stabilności.
-Mam cudowną, mądrą żonę. Też przepraszam, skarbie. Zawsze trzymaj mnie cierpliwie za rękę, bo ja też nie jestem tancerzem, bo nasz taniec nie jest na poziomie łatwy, tylko koszmarnie zaawansowany i też robię błędy, a przede wszystkim, trzymaj mnie za rękę, trwaj przy mnie i wierz we mnie, w nasz związek i naszą piękną przyszłość.
-Zawsze –obiecałam i przypieczętowałam moją obietnicę czułym pocałunkiem. Marco odsunął dla nas kołdrę i położył się na tyle wygodnie, na ile ja, przyczepiona do niego w stalowym uścisku, mu na to pozwalałam. –Marco?
-Hmmm?
-Pamiętasz, że powiedziałam, że po tańcu będziesz mógł ze mną zrobić wszystko?
-Mhmm –zaśmiał się, domyślając się co mam na myśli. Przeczesał moje włosy za ucho i dotknął opuszkiem palca moich ust. –Nadal chcę, żebyś się wyspała. Jesteś przepiękna, naprawdę cię pragnę, o czym z resztą dobrze wiesz. Obiecuję, że jutro, jak odpoczniemy, to nie dam ci tak w spokoju od razu zasnąć.
-Już po północy.
-Dlatego idziemy spać.
-Nie, nie o to mi chodzi –zaśmiałam się i podniosłam na łokciu, naciągając kołdrę na swoje piersi.
-Będzie ci za gorąco –oznajmił poważnie i pociągnął kołdrę w dół. Zaśmiałam się i przewróciłam oczami.
-Dzisiaj są twoje imieniny.
-Och..-uśmiechnął się, najwyraźniej zaskoczony, że pamiętałam, albo, że to tak szybko nastąpiło.
-Twój prezent jest pod łóżkiem. Oczywiście lista życzeń aktualna, tylko ja mam dla ciebie też niespodziankę na święto, które nikt w Niemczech od lat nie obchodzi…poza tobą i kilkoma rodzinami na Bawarii.
Zignorował moją kąśliwą uwagę i od razu wychylił się zza łóżka i sięgnął ręką pod nie. Od razu napotkał tam paczkę. Jego uśmiech był tak szeroki, że aż nie byłam pewna, czy człowiek tak szeroko może naprawdę się uśmiechnąć. Usiadł na łóżku i postawił na nim dużą prezentową paczkę.

-Mogę otworzyć? –spojrzał na mnie podekscytowany. Zachichotałam i dałam mu przyzwolenie kiwając nieznacznie głową. Podniosłam się do pozycji półleżącej, żeby móc zobaczyć jego reakcję.
Najpierw wyjął kartkę imieninową.
-Specjalnie zamawiałam ze sklepu stacjonarnego na Bawarii, który nie prowadzi wysyłki.
-Dziękuję –uśmiechnął się szeroko, widząc napis na przodzie kartki „Wszystkiego najlepszego z okazji imienin, Marco!”. Schylił się jeszcze do lampki nocnej, żeby móc przeczytać życzenia w środku. Formułka była już standardowo wydrukowana, dopisałam jedynie pod nią „Mam nadzieję, że w tym szczególnym dniu spełni się część twoich marzeń. Kocham i całuję, twoja Rose x.”. Jego oczy aż lśniły.
-To moja pierwsza imieninowa kartka w życiu –stwierdził i jeszcze raz spojrzał na jej przód. Z nieschodzącym uśmiechem postawił kartkę na swoim stoliku nocnym i od razu zerknął do środka paczki. Oczywiście wziął największe pudełko. Zerwał z niego szybko ozdobny papier, wcześniej jedynie spojrzał na niego, później na mnie z wyraźnym rozbawieniem, widząc gwiazdkowy wzór w Mikołaje, sanki, gwiazdki i renifery.
-Zapomniałam o papierze… Nie miałam już potem gdzie kupić.
-Przecież to ni…-przerwał widząc, co trzyma w rękach. Zaśmiałam się nerwowo, bo przecież kupiłam tą rzecz kilka dni wcześniej, nie dzisiaj, nie miała nic wspólnego z sytuacją z…
-Kupiłam go z myślą o naszych wyjazdach rodzinnych. Lubisz robić zdjęcia i tak pomyślałam, że może przyda się lepszy sprzęt niż telefon i będziesz mógł nim –zająknęłam się i zaśmiałam z lekkiego zawstydzenia.
-Oj, będę mógł, już o to zadbam, że będę mógł –zagryzł wargę, powstrzymując śmiech i otworzył pudełko, żeby zobaczyć dokładnie aparat, który się tam znajdował.
-Nie jest jakiś dla bardzo zaawansowanych fotografów, więc nie trzeba będzie się martwić o jakieś zaawansowane ustawienia, ma kilka trybów, więc będziesz mógł się pobawić w rozpracowanie ich, ale też podobno sam sporo umie w normalnym trybie i wie jak kadrować, zależy co będziesz fotografował..
-Ciebie –oznajmił pewnie i wziął do ręki aparat, spojrzał na wyświetlacz a później wyjął jeszcze obiektyw.
-Ma spore przybliżenie, robi kilka klatek na raz przy jednym spuście migawki i wybiera tą najlepszą do zapisania, którą ci pokazuje zaraz po zrobieniu, ale też będziesz miał wgląd w pozostałe które odrzucił..-mówiłam jak najęta, dokładnie wszystko, co tłumaczył mi sprzedawca w sklepie elektronicznym. Inaczej byłabym zawstydzona, żeby w ciszy obserwować jego reakcję i domyślać się, jakie obrazy właśnie chodzą mu po głowie. –Dokupiłam też zapasową baterię, futerał i największą możliwą kartę pamięci. W ogóle aparat jest jak na swoje gabaryty najlżejszy na rynku no i pasek futerału jest długi, będzie można przewiesić go sobie przez ramię.
-Dziękuję, kochanie. Jesteś niesamowita –uśmiechnął się, odkładając aparat na bok. Podniósł się na kolana i nachylił do mnie, żeby podziękować mi czułym pocałunkiem.
-To nie wszystko. Jeszcze masz kilka prezentów. To za te zaległe imieniny, o których haniebnie zapominałam.
Marco wrócił do swojego poprzedniego miejsca i zaczął wyjmować kolejne rzeczy z torby. Najpierw wyjął pokrowiec na aparat, baterię i kartę pamięci, później wyjął dwie koperty. Zaintrygowały do go dość, jedna była błękitna, druga zielona. Otworzył najpierw zieloną i zaczął czytać, co jest napisane na kartce.
-Zaproszenie do restauracji?
-Możecie też zamówić na to jedzenie do domu. Z tym zaproszeniem możecie wybrać po jednym daniu z przystawek, dań głównych i deserów i to zaproszenie jest jakby formą zapłaty za wszystko. Podobnie działa zawartość drugiej koperty –wyjaśniłam. Marco zmarszczył brwi i spojrzał na mnie trochę zdziwiony.
-Możecie? Nie idziemy tam razem? –zapytał, otwierając niebieską kopertę. Spojrzał na mnie, a potem zaczął oglądać drugie zaproszenie.
-W tych godzinach macie dla siebie prywatnie całą siłownię. Zrezygnowałam z opcji trenera personalnego, bo chyba wiecie co jak działa. A jakby trafiła się jakaś kobieta, to zupełnie ta opcja odpada. Możecie czyli ty, Mario i Fabian. Chciałam, żebyś spędził cały dzień tylko ze swoimi przyjaciółmi, trochę się rozerwał. Nie obrażę się jak pójdziecie na piwo, mam nadzieję, że jednak wszystko będzie z głową. Już mówiłam o tym twoim towarzyszom.
-Nie musiałaś..-zaniemówił i patrzył na to wszystko, jakby nie wiedząc gdzie się znajduje.
-Jeszcze jedna rzecz w środku.
Zamrugał oczami i sięgnął do kolorowej torby po ostatnią rzecz. Też była zapakowana w świąteczne opakowanie. Marco znalazł taśmę klejącą i pociągnął za nią, żeby zobaczyć, co kryje ostatni prezent.
-Nie wierzę –roześmiał się głośno, kiedy zorientował się, że trzyma w ręku najnowszą część gry „Call of Duty”.
-Jak puszczałam Marisie na dobranoc twoje stare wywiady, to mówiłeś w jednym z nich, że wolisz grać w to niż w Fifę. Niedawno wyszła najnowsza część, więc pomyślałam, że możesz jej nie mieć i… -nie dokończyłam, bo mój mąż dopadł mnie jak rozwścieczony lew swojej ofiary i naparł bezlitośnie na moje usta, całując je raz po raz, od czasu do czasu przygryzając moją dolną wagę. Jęknęłam cicho, szarpiąc go za włosy, nie byłam w stanie złapać oddechu, jednak on był nieustępliwy, nasze języki walczyły o przewagę, żaden się nie poddawał. Jego ciężar przygniatał całe moje ciało, mimo to czułam znane mi ciarki i ściskanie w dole brzucha.
-Kocham cię. Jesteś najbardziej niezwykłą osobą jaka istnieje na świecie. Zadziwiasz mnie na każdym kroku i uszczęśliwiasz. I tak się składa, że jesteś moją żoną i chcesz być przy mnie do końca życia. Jestem cholernym szczęściarzem.
-Czyli prezent ci się podoba?
-Skarbie –zaśmiał się i przyłożył swoje czoło do mojego. –Szaleję za tobą, uwielbiam ciebie, ten prezent również. Dziękuje za zaplanowanie mi takiego dnia, ale obiecuję ci, że potem to ja tobie odwdzięczę się niezapomnianym wieczorem i nocą. Wtedy też zobaczymy, co da się zrobić z moją listą. Teraz musimy iść spać. Zrobiłbym zupełnie co innego, ale myśląc, co chcę zrobić z tobą jutro, a właściwie to dzisiaj wieczorem, powinnaś się porządnie wyspać.

Uśmiechnęłam się i cmoknęłam wolno jego usta. Marco podniósł się, przełożył wszystkie wypakowane rzeczy z torebki prezentowej na stolik nocny, a jak się już nie mieściły to na podłogę. Dołączył do mnie z powrotem i przytulił do swojej klatki piersiowej. Przytuliliśmy się ciasno i oboje zamknęliśmy oczy.
-Lubię jak pachniesz moim żelem pod prysznic.
-Śpij –uśmiechnęłam się i pocałowałam go w mostek, który miałam tuż koło ust.
-Moja miłości.. –szepnął i jeszcze mocniej ścisnął moją talię.
-Mój kochany mąż.
-Jubilat –dodał, śmiejąc się. –Nie spodziewałem się takiego prezentu. Dziękuję, jesteś cudowna.
-Po prostu bardzo cię kocham, a ty masz imieniny. Idźmy już spać, bo jesteśmy zaproszeni na śniadanie. Będzie nam się ciężko rozbudzić.
-O to już się nie martw. Umiem to robić i to całkiem nieźle. Dobranoc, moja najdroższa żono.
-Dobranoc, mój najdroższy mężu-jubilacie –odpowiedziałam z uśmiechem na ustach. Takie zakończenia dnia były najpiękniejsze, w jego objęciach, czując spokojne uderzenia jego serca, z myślą, że jesteśmy pogodzeni, szczęśliwi i zabójczo w sobie zakochani.










~~~

Kolejny najdłużsy istniejący rozdział-25 stron.. To pod wpływem tej wygranej z Bayernem! 😎Jeśli doczytałyście do końca to koniecznie dajcie znać w komentarzach! Jak na taką długość i tylko jeden dzień opisany..to nawet się podziało. Nie wiem, czy stęsknieni fani dram są zadowoleni, ale ja mimo wszystko jakoś lubię ten rozdział. Mam co prawda tyły w pisaniu 72, bo na ten mi zeszło sporo czasu, we wtorek kolejny test, ale mam nadzieję, że się wyrobię-możecie być pewne, znowu takiego długiego nie będzie😂 Jak zwykle z utęsknieniem i cierpliwością czekam na wasze opinie!
Do następnego!
Buziaki! x.