sobota, 26 maja 2018

Czterdzieści cztery


Urodziny Mario różniły się od przyjęcia-niespodzianki Marco. Postanowił podzielić je na dwie części. Pierwsza-nieoficjalna, dla najbliższych przyjaciół i części rodziny. Dzięki temu poznałam najmłodszego brata Mario-Felixa. Przyjechali też jego rodzice-Jürgen i Astrid. Okazali się być bardzo miłym i ciepłym małżeństwem, byli w zupełności zakochani w swoich synach i nie zwracali uwagi na to, że byli dorośli. Czasem traktowali je jak nieporadne dzieci. Od razu kazali mi mówić do nich po imieniu. Kiedy mnie zobaczyli, od razu oboje mnie uściskali. Zwłaszcza mama Mario. Powiedziała, że Mario jej wiele o mnie opowiadał i nie mogła doczekać się spotkania ze mną. I tak właśnie rodzina Götze oraz ja z Marco obchodziliśmy po południu urodziny. 
Astrid przygotowała już obiad, razem z Ann go odgrzały i przygotowały pieczone ziemniaki. Chłopaki rozłożyli też gry planszowe przy kanapie, musieliśmy jeszcze zdecydować w co zagramy.
Taki obiad mi się właśnie marzył od dłuższego czasu. Domowy, prosty, niewykwintny, ale za to w wybornej atmosferze. Takiej rodzinnej... Byłam pewna, że Marco czuł dokładnie to samo co ja. To, że należeliśmy do tej rodziny i wcale nie byliśmy intruzami. Za tą atmosferą tęskniłam.. Miałam okazję spróbować niesamowitej pomidorówki mamy  Mario, którą zachwalał, że jest najlepsza na świecie i ona naprawdę taka była. 
Pomogłam Astrid i Ann w zniesieniu wszystkiego, a panowie poszli już usiąść na kanapy. Całe mieszkanie już było przygotowane na imprezę, Ann zawiesiła trochę dekoracji, jednak nie było aż takiego przepychu jak u Marco. Było też zaproszonych dużo mniej osób. Takie skromniejsze imprezy też były świetne, ale ani ja ani Marco nie zamienilibyśmy jego urodzinowej imprezy w Cocaine za żadne skarby. 

Na początku zdecydowaliśmy się na grę w kalambury. Wszyscy byli pocieszni, Mario udający Arnolda Schwarzenegera, Ann Jennifer Lopez.. Jednak to Marco skradł całe show, udając Helene Fisher.
-Możesz to zrobić jeszcze raz? –zarechotał brunet, wyciągając z kieszeni telefon, na co Marco mu jedynie wytknął język i zajął miejsce obok mnie na kanapie –Zrób to dla mnie, to moje urodziny!
-Nie.
-Nie spojrzę już na ciebie nigdy tak jak przedtem…-westchnęła Ann, zakrywając oczy.
-To było bardziej gejowskie niż jak bardzo gejowski może być gej –oświadczył Felix i wziął ze stołu szklankę soku pomarańczowego.
-A ty młody nie pyskuj –odezwał się Marco i pogroził mu palcem. –I nie „gej” tylko homoseksualista. Wyrażaj się, zwłaszcza przy rodzicach.
-O właśnie –poparł go roześmiany Jürgen i również pomachał mu palcem przed nosem. Ta rodzinka była cudowna. Marco zwracał się do państwa Götze „ciociu”, „wujku”. Oni naprawdę tworzyli rodzinę i mimo braku wspólnych genów wspaniale im to wychodziło. Czasami po prostu ludzie się spotykają i już wiedzą, że są i na zawsze będą sobie bliscy. Tak jak ja i Mario. Byłam szczęśliwa, że Marco otaczają tacy wspaniali ludzie i zawsze mógł na nich liczyć.
Mini-rodzinna imprezka zakończyła się po dziewiętnastej. Graliśmy w pełno gier planszowych, przy czym było mnóstwo śmiechu. Pożegnałam się z rodzicami Mario, którzy zapraszali nas z Marco do siebie do Memmingen albo do domku w górach, żebyśmy wybrali się tam większą grupą. Podziękowałam im za zaproszenie, miałam nadzieję, że jeszcze uda nam się z Marco gdzieś razem wybrać, chociażby ten jeden ostatni raz. Jako para…
O dwudziestej zaczęli przychodzić znajomi, sporo osób z drużyny, które miałam okazję jeszcze bardziej poznać na urodzinach Marco. Do teraz się śmiałyśmy z Lisą, że próbowały mnie nauczyć z Ann tych wszystkich nazwisk i numerów na koszulce w Borusseum. Teraz, mimo że nie uczyłam się jakoś specjalnie, to po prostu już znałam i imiona i nazwiska, numery na koszulkach. Co do pozycji na boisku nic się nie zmieniło-nawet nie próbowałam tego pojąć.
Mario puścił muzykę, Ann wyjęła wszystkie przekąski na stół, które robiłyśmy rano. Naprodukowałyśmy tego naprawdę dużo, aż robiło mi się niedobrze jak tylko czułam ich zapach. Koniec z łososiami na najbliższy rok. Na alkohol też nie miałam ochoty. Marco chciał, żebym się dobrze bawiła i nie musiała się przez niego ograniczać, więc zamówił dla nas taksówkę na powrót. Stwierdziłam jednak, że truskawkowy szampan jest naprawdę dobry. A propos truskawek-Ann zamówiła truskawkowy tort, który był niesamowicie pyszny. Jeszcze przed świeczkami i odśpiewaniem "sto lat" skubnęłyśmy na dole truskawkowego kremu. Potem zakryłyśmy to bitą śmietaną w spray'u.
Mario był zajęty rozmowami z gośćmi, ja jednak cały czas trzymałam swój prezent, który przygotowałam. Czaiłam się w kuchni i spoglądałam co chwila do salonu. Mario poprosił Marco, żeby włączył Fifę. Impreza piłkarzy w domu to przecież tylko Fifa. Ale właśnie w tej chwili nadarzyła się moja okazja, bo szedł do kuchni zabrać piwo.

-Mario! –zeskoczyłam z taboretu, trochę go strasząc. –Nie mogłam cię złapać a mam jeszcze dla ciebie prezent.
-Przestań, nie musiałaś. Rudy dał, to też się liczyło za ciebie.
-Ja chciałam też od siebie. I chciałam ci życzyć, żebyś zawsze był przeszczęśliwy, twój wspaniały uśmiech nie znikał z twarzy, był zdrowy, nie łapał żadnych kontuzji i strzelał jak najwięcej goli. Żebyś zawsze był moim najwspanialszym bratem, miał tyle cierpliwości do mnie i moich niekończących problemów. Nie wiem czy urodziny to najlepsza okazja ale dziękuję ci, że jesteś zawsze. Nie tylko wtedy, kiedy jesteś mi potrzebny gdy muszę się wyżalić. Ty po prostu jesteś i dajesz mi tyle wspaniałej braterskiej miłości, której czasami nie potrafię sobie wytłumaczyć. Ale wiem, że jestem twoją siostrą nie przez to, że jestem żoną twojego najlepszego przyjaciela, ale dlatego, że jestem Rosalie. I jestem ci wdzięczna, że dałeś mi to do zrozumienia. Wszystkiego najlepszego, kochany –zakończyłam swój nieskładny monolog i przytuliłam mocno wzruszonego piłkarza. On objął mnie tak mocno swoimi rękami, że aż nie byłam w stanie oddychać. Co jak co, ale krzepę miał.
-Jesteś wyjątkowa, Rosalie. Zawsze będziesz na równi z moją rodziną, Ann, Marco. Chyba po dzisiejszym popołudniu już wiesz, gdzie należysz. Jeszcze wiele przed nami i nie dziękuj mi, bo tak po prostu jest i to nie jest żadna łaska z mojej strony, że jesteś moją siostrą. Po prostu nią jesteś i tyle, nie mam nic do powiedzenia w tym temacie. Nie dałaś mi wyboru, mała –odpowiedział i raz jeszcze mocno przytulił.
-Noo.. –zaczęłam i wytarłam łzy, które tak po prostu z przypływu emocji poleciały ciurkiem po moich policzkach. –To jeszcze raz wszystkiego najlepszego. Wiesz, że ja nie daję wymyślnych prezentów..
-Tylko prosto z serduszka. Takie lubię najbardziej. 

Przenieśliśmy się na blat kuchenny. Tam Mario wyjął nasze wspólne zdjęcie w ramce. Uśmiechnął się szeroko na jego widok. Byliśmy na nim uśmiechnięci od ucha do ucha, szczerząc zęby. Miałam na głowie jego czapkę z daszkiem, w której wyglądałam dość zabawnie, on założył sobie na włosy moje okulary przeciwsłoneczne. Robiliśmy je podczas organizacji urodzin Marco, kiedy był pierwszy tak ciepły dzień tego roku. Miało coś w sobie, więc postanowiłam od razu je wydrukować u fotografa.
Dalej znalazł mnóstwo słodyczy, w tym jego ulubioną dużą wersję czekolady z karmelem i orzeszkami. Na samym dole znalazł elegancko zapakowany krawat.

-SpongeBob! –krzyknął uradowany, widząc na krawacie pełno póz postaci z bajki, której raz zrobiliśmy sobie maraton. Całonocny. –Jesteś najlepsza! Dziękuję! Założę sobie na twój ślub.
-Najpierw pana młodego sobie znajdę ale jestem jak najbardziej na tak.
-Kandydat numer jeden już jest i włącza Fifę. Think about it. Ale jeszcze raz dziękuję. Jest świetny –uśmiechnął się szeroko i ucałował mnie w policzek.


Do dwudziestej drugiej potańczyłam trochę z dziewczynami a potem poszłyśmy na ploty do kuchni. Nie czułam się najlepiej, rozważałam to, żeby wziąć taksówkę i wrócić do domu. Nie chciałam też jednak wychodzić tak szybko z imprezy Mario. W końcu byłam jego siostrą. Ale później było już tylko gorzej. Naprawdę chciało mi się wymiotować i przysięgam, że nie chciałam tego robić na środku salonu pary albo na ich wypielęgnowanym trawniku.
Najpierw natknęłam się na Mario, który był cały rozradowany po wygraniu w Fifę. Podobno chłopcy dali mu fory, bo miał urodziny. Fakt był ogólnie znany, że Mario w Fifę grać nie umie. 

-Mario, chciałam cię przeprosić, ale muszę już wrócić do domu. Nie czuję się najlepiej i potrzebuję się położyć.
-Połóż się u nas w sypialni, co jeśli się coś stanie podczas drogi?-zatroszczył się i poprowadził mnie do korytarza, gdzie mogliśmy na spokojniej porozmawiać.
-Nic mi się nie stanie. Aż tak źle nie jest –uspokoiłam go, chociaż wiedziałam, że było. Ledwo stałam na nogach, a usta już mi zdrętwiały. Całe szczęście, że pomalowałam je wściekle czerwoną szminką. –Naprawdę pojadę do domu, tu jest głośno i…
-Będziemy cicho.
-Mario. Są twoje urodziny i się baw. Mi nic nie będzie. Jeśli cię to uspokoi to wyślę ci sms jak dojadę.
-Marco wie?
-O czym? –powiedział Marco, jakby nagle materializując się koło nas.
-Tatą będziesz! –powiedział Mario, próbując utrzymać powagę. Nie dość, że zwymiotuję, to jeszcze zemdleję. Marco cały zbladł i zamrugał oczami, jakby próbując się upewnić o swoich przesłuchach. Oby on jeszcze nie mdlał. Mario głośno się roześmiał –Żartowałem. Ale miałeś minę! Prawie jak udawałeś Helene Fisher.
-Nawet nie żartuj. Żadnych dzieciaków. Nigdy w życiu! Co się dzieje, tak poważnie.
-Źle się czuję i wracam do domu. Taksówka już jest –powiedziałam. Jaki to był wysiłek, żeby brzmieć normalnie i nie zmienić głosu na taki „tuż przed śmiercią”.
-Mogę pojechać z tobą –zaoferował się blondyn. O nie, nie. I nie przedłużajmy, bo naprawdę zrobi się niebezpiecznie.
-Nie, baw się. To nic takiego. Zaraz będzie lepiej, wezmę jakąś tabletkę przeciwbólową…
-Uuuu… Z kobietą z okresem się nie kłóć, bo nie wyjdziesz żywy. Umówiłem się z Rose, że mi napisze jak będzie w domu, to ci przekażę.
-Okej. Jak coś to dzwoń –powiedział Marco i pocałował mnie w policzek. Zarzuciłam na siebie katanę i wyszłam chwiejnym krokiem z domu, jakbym wypiła z trzy butelki wódki. Mało kto by uwierzył, że byłam trzeźwa.

Przez całą drogę taksówką skupiłam się na tym, żeby oddychać. Na moje nieszczęście, kierowca miał przyczepione do lusterka jakieś okropne pachnidło, którego intensywny zapach wypełnił cały pojazd. To był pewnie mój gwóźdź do trumny.
Wbiegłam do mieszkania, nawet nie trudząc się o zdjęcie butów czy zamknięcie za sobą drzwi. Od razu wbiegłam do łazienki i obejmując muszlę toalety wyrzuciłam z siebie wszystko. Ta męczarnia nie miała końca. Całe szczęście, że miałam związane włosy w kucyka, bo inaczej moja zła sytuacja byłaby jeszcze gorsza. Z torebki, która leżała na kafelkach wydobył się dźwięk przychodzącej wiadomości. Mario. Wytarłam usta papierem toaletowym i usiadłam na piętach. Drżącą ręką wyjęłam telefon z torebki.

„I jak tam miśka? Dotarłaś, lepiej?”

Był naprawdę kochany. 

„Wzięłam tabletkę, na pewno będzie zaraz lepiej. Baw się super i nie psuj sobie mną wieczoru <3”

Wstałam na kolana i podparłam się z całej siły rękoma. Jakby całe ciało nagle odmówiło ze mną współpracy. Wypłukałam porządnie usta ciepłą wodą i spuściłam wodę w toalecie. Usiadłam jeszcze na chłodnych kafelkach, w razie, gdyby to jeszcze nie był koniec żołądkowych rewolucji. 

„Na okres nie ma rady, przeżywam raz w miesiącu na własnej skórze. Nie martw się, niedługo koniec. Będę się super bawił, Lama cię pozdrawia i mówi, że za jakiś czas wpadnie sprawdzić, czy wszystko ok. A ja idę wyjąć z lodóweczki serniczek od mamusi. Możesz żałować, że cię nie ma! xx”

Sernik?
No i proszę, znowu. Chyba wreszcie się dowiedziałam, co to znaczy „rzygać jak kot”. A jeśli kot aż tak nie rzyga, to trzeba było zmienić powiedzenie.

W końcu koniec. Prawdopodobnie koniec. Zdjęłam swoje buty, poszłam wyjąć klucze z zamka do drzwi i je zamknęłam. Przeszłam do kuchni, żeby wstawić wodę na herbatę miętową. Może ona coś pomoże. Odpisałam jeszcze Mario. 

„Może Marco będzie taki dobry i mi przyniesie kawałek. Też pozdrów lamę! Buziaki xx”


I właśnie chyba w momencie wysłania sms do Mario, wszystko do mnie dotarło. Wbrew pozorom jego żarty… Okres, nawet nie mogłam sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz go miałam. Marco tatą… Nie. Nie, nie, nie, nie. To się nie ma prawa dziać. To tylko zły sen.
Spanikowana wzięłam telefon, który przy tym jeszcze trzy razy wypadł mi z rąk na blat. Wpisałam w wyszukiwarkę „objawy ciąży”. Nie mogłam być w ciąży. Weszłam na pierwszą proponowaną stronę. Na obrazku tytułowym artykułu była sobie pani, trzymająca dłonie na zaokrąglonym brzuchu. Od razu pociągnęłam swoją bluzkę do góry. Spojrzałam podejrzliwie na mój. Był nadal płaski, idealnie wyrobiony na siłowni z Ann. To znaczyło, że nie byłam w ciąży, prawda? Czajnik zaczął gwizdać. Odłożyłam telefon na blat i poszłam do płyty, żeby go wyłączyć. Czułam, jakby mi się znów chciało wymiotować, jednak wiedziałam, że nic z tego nie będzie. Zwykłe nudności. Wypiję herbatę, położę się, zasnę, później obudzę i wszystko będzie w porządku. Będzie nowy, ciepły dzień, będzie świeciło słoneczko, pójdę z Ann na siłownię, później zrobimy zakupy i zrobię pyszny obiad dla mnie i Marco a potem spędzimy kolejne godziny w łóżku. Bo przecież nie byłam w ciąży.
Zalałam herbatę i przykryłam małym, deserowym talerzykiem, żeby mocniej naciągnęła.
Wróciłam do mojej lektury, niepewnie otworzyłam stronę internetową i zaczęłam czytać. Nudności i silne wymioty. No dobra, ale to, że rzygałam jak kot to akurat mogło mi coś zaszkodzić z kuchni mamy Mario. Może skórka od tego pieczonego ziemniaka przykleiła mi się do żołądka? Brak apetytu albo nadmierny. No błagam! Nie wariujmy, Mario byłby już dawno w ciąży. A ja zawsze miałam duży apetyt, ale to już bym była w ciąży od dziecka. A z brzuchem było naprawdę dobrze, w sumie najlepiej odkąd pamiętam. Nie przypominał beczki ani nie ważył trzech kilo. Poza tym Google kłamie.
Mimo to, czytałam dalej. Wzięłam łyk herbaty miętowej i trochę się poparzyłam w usta.
Wyostrzony węch połączony z mdłościami. No jeśli kupi się łososia, postawi na środku pokoju, to potem niech nikogo nie dziwi, że capi na cały dom, prawda? A jak sobie taksówkarz wiesza śmierdzidło o zapachu g.. w lesie to co ja poradzę, że czuję i mnie mdli. To z nim coś było nie tak, że na to nie reagował, a nie ze mną.
No i znowu brak okresu. Brak okresu brakiem okresu, może miałam jakieś zmiany hormonalne, ale na pewno nie spowodowane ciążą. Marco się nie zabezpieczał, ale przecież robiłam to ja i pilnowałam tego co do… O kurwa.

Straciłam z rąk telefon po raz ęty w ciągu ostatnich dwudziestu minut i rzuciłam się na szafkę, w której trzymaliśmy wszystkie leki. Zanim dotarłam do moich tabletek musiałam rozrzucić naokoło wszystkie przeciwbólowe, przeciwgorączkowe, na gardło i witaminy. Sam fakt, że moje się znajdowały na samym dole nie przemawiał na moją korzyść. Miałam zrobić przerwę przed kolejną dawką, ustaliłam to z moją ginekolog, ale ta przerwa nie niosła żadnego ryzyka… Tylko.. Boże.. Ta przerwa miała trwać pierwsze dziesięć dni kwietnia. Mamy trzeci czerwca. Cały maj… O Boże.. Jak można być tak nieodpowiedzialnym? Jak mogłam do czegoś takiego dopuścić, przecież cały ten czas pilnowałam wszystkiego…
Pieprzone planowanie urodzin Marco. Byłam tak zajęta, żeby zapomnieć się zabezpieczać? Skoro już miałam takie objawy, zakładając, że Google tym razem nie był perfidnym kłamcą to musiało się wydarzyć na początku maja.. Mogłam mieć już pierwszy miesiąc ciąży za sobą. Nie, Rose. Na pewno nie.
Moje nogi były jak z waty. Musiałam usiąść na podłodze, żeby się nie przewrócić. Najlepiej, to się już położyłam. No tak. Pieprzony domek na Bawarii… Zaczęłam płakać. Jak bezsilne dziecko. Co gorsza podobno ja miałam mieć dziecko. Dziecko… 
I cała przeszłość wróciła. Wszystkie wydarzenia z mojego rodzinnego domu, wszystkie słowa, które były do mnie wykrzyczane przez ojca i macochę. 
Nigdy nie urodzę dziecka, poronię, nie zasługuję na miłość, nie zasługuję mieć rodziny, nie będę nigdy matką, jestem potworem. 
Wstałam i wrzuciłam niedbale wszystkie leki do koszyka. Herbatę wylałam do zlewu, na nic mi się ona przyda. Zabrałam telefon, poszłam do naszej sypialni. Nie, do sypialni Marco. Ona nie była moja. Nie była i nigdy nie będzie. Przed łóżkiem zdjęłam wszystko co miałam na sobie, założyłam luźną koszulkę Marco, którą nosiłam do spania. Rzuciłam ją jednak po chwili na stertę moich ubrań. Pachniała nim. Nie miałam siły iść do garderoby. Zdjęłam bieliznę i założyłam moją białą koszulę w kwiaty, którą miałam na urodzinach Mario. Położyłam się na swojej połówce, wtuliłam w moją mięciutką poduszkę i zaczęłam histerycznie płakać. Zaciskałam zęby niezliczoną ilość razy na materiale, żeby móc się wykrzyczeć, zedrzeć gardło, dopóki nie zaczęło boleć. A potem krzyczałam jeszcze głośniej, jeszcze mocniej, nie zwracając uwagi na ból i zanikający głos.
To był paraliż. Nie umiałam czuć, moje ciało leżało tak bezwładne, niezależne ode mnie, jakbym była martwa. Nie myślałam o niczym. Co zrobię, co powinnam zrobić, co będzie jutro, co będzie za rok, co się ze mną stanie. Mózg jakby się wyłączył, pozwolił mi płakać, krzyczeć, ale nic poza tym. Wargi i oczy były napuchnięte od płaczu. Nawet nie czułam zapachu pościeli…
Płakałam jeszcze długo. Tak mi się wydawało, bo łzy się nie kończyły. Co chwila napływały nowe a poduszka była już dość mokra.

Usłyszałam na dole przekręcanie zamka. Przekręciłam poduszkę na drugą, suchą stronę i mocniej nakryłam twarz kołdrą. Próbowałam za wszelką cenę zahamować łzy, mocno ściskając powieki. W efekcie wcisnęłam twarz w poduszkę i jeszcze mocniej zakryłam się kołdrą, że wystawały jedynie włosy i kawałek czoła. To było cholernie trudne, kiedy Marco wszedł do sypialni, a ja schowana pod kołdrą, próbując udawać, że śpię, zagryzałam mocno aż do krwi wargę, żeby nie wybuchnąć kolejnymi spazmami szlochu. On nie mógł teraz się koło mnie kłaść, nie mógł mnie dotykać, nie zniosłabym tego. Chyba upewnił się, że śpię i wyszedł z sypialni. Słyszałam jak schodził po schodach, później wyszedł i zamknął za sobą drzwi wejściowe na dwa spusty. Odetchnęłam głęboko i znów zaczęłam płakać. Prawdopodobnie tak będzie wyglądała cała reszta nocy.





~tydzień później~

Za oknem jeszcze świeciło słońce, choć miałam wrażenie, że za chwilę schowa się za chmurami. Marco był na popołudniowym treningu, a ja próbowałam się nasycić przepięknym widokiem panoramy Dortmundu, którego nigdy nie zapomnę. Dotknęłam mojej koniczynki na srebrnym łańcuszku, którą dostałam na święta. Miała mi przynosić szczęście. Tym razem potrzebowałam odrobinę odwagi i mniej wrażliwości. No i pozbycia się poczucia winy.
Przez ostatni tydzień byłam najgorszą żoną jaką byłam od czasu ślubu. Serce mi się łamało za każdym razem, kiedy odsuwałam od siebie Marco i widziałam jego przybite spojrzenie. Nie chciałam, żeby to się na nim odbijało, dlatego dzisiaj nastąpił dzień, w którym musiałam to wszystko zakończyć.
Bo wszystko było przeze mnie. Przez moją głupotę, nieodpowiedzialność, niedojrzałość. I tylko ja byłam temu winna, dlatego ja musiałam ponieść konsekwencje.
Nie jest łatwe jest, gdy tak bolesna przeszłość i tragiczne wspomnienia przychodzą do teraźniejszości, z podwójną siłą, sprawiając jeszcze większy ból. To mnie niszczyło. I jeśli to wszystko co mówili miało się stać, wolałabym być przy tym sama. 

Udawanie było koszmarnie trudne. Patrzenie w jego piękne oczy, oddawanie pocałunków, przytulanie się do niego. To wszystko tak bardzo bolało, może gdybym się nie zakochała to wszystko byłoby łatwiejsze. Może mogłabym odejść tak zupełnie bez uczuć. Teraz już było za późno, to było niewykonalne. Cały tydzień zajęłam się gotowaniem. Naprawdę, jeszcze nigdy tyle czasu nie spędzałam przy gotowaniu. Powiedziałam Marco, że muszę zadbać o jego zbilansowaną dietę. I przez to miałam zajęty czas. Gdzieś podświadomie miałam też na uwadze, że mój organizm inaczej funkcjonował i musiałam uzupełnić witaminy. Tak naprawdę nie chciałam w ogóle jeść. Wymiotowałam jeszcze dwa razy. Raz w galerii handlowej, kiedy pojechaliśmy na zakupy, drugi, kiedy był na treningu. Przez to nawet nie wiedział, że jestem w gorszym stanie. Ale Marco nie był naiwny. Kolejnego dnia byłam na stadionie. On znów trafił do bramki, a ja się rozpłakałam. Yvonne stwierdziła, że chyba weszło mi to w nawyk. Ale ja po prostu nie umiałam kontrolować emocji. Jak mogłam nie płakać ze świadomością, że widzę go tak szczęśliwego po raz ostatni na żywo? Jak, kiedy padali sobie z Mario w ramiona, kiedy machał do mnie z murawy… To wszystko mnie tak bardzo przerastało. Zwłaszcza mając świadomość, że to właśnie ten ostatni raz.  

Dzień po meczu miałam gorszy dzień. Taki gorszy dzień podczas gorszych dni. Chciałam go odpychać na wszystkie możliwe sposoby. Przed telewizorem, kiedy chciał mnie wziąć na kolana i zacząć całować odsunęłam się od niego. On to uznał jednak za zabawę i położył się na mnie. Zaczął mnie całować po szyi, pozostawiając niewielkie malinki. A mi się znowu chciało płakać, bo on mnie całował, co sprawiało mi przyjemność, miałam ochotę przytulić go do siebie i tak jak zwykle poczuć się bezpiecznie, poczuć schronienie. Te uczucia już odeszły. Nie było motyli w brzuchu, pożądliwych spojrzeń, pragnienia jego dotyku. Był tylko ból.
Bałam się zasypiać, bo nawet sen nie przynosił ukojenia. Cały czas, gdy zasypiałam słyszałam syreny karetki i wozów policyjnych. Śnił mi się mój ojciec, który mówił, że byłam nikim i nie zasługiwałam na miłość. Moja macocha, która krzyczała na mnie i zarzekała się, że prosi Boga, żeby mnie przytrafiło się to samo. Budziłam się cała spocona w środku nocy. Prawie krzyczałam, nie mogłam złapać tchu. A potem patrzyłam na bok, na Marco, który spał niczym aniołek. Jego trochę zbyt długie włosy leżały rozczochrane na poduszce, usta były delikatnie wykrzywione w uśmiechu. Jego twarz była tak spokojna. Przez to mogłam uspokoić oddech i mimo wszystko wtulałam się w niego, próbując poza bólem poczuć to, co czułam przez ostatnie miesiące. Nie chciałam płakać, jednak nie zawsze to się udawało.

Wybraliśmy się też z Mario, Ann i Mase, która trafiła chwilowo pod opiekę pary na spacer. Cały ten czas trzymałam Marco za rękę. Moje serce pękało. Z każdą minutą na coraz mniejsze kawałeczki.
Kolejnego dnia Marco już wiedział, że skończył mi się okres. Skąd? Nawet nie wiedziałam, że on po prostu wiedział ile dni u mnie trwa. To było przerażające. Dzień jak co dzień, śniadanie, trening. Kiedy trener zapowiedział im dłuższy trening wzięłam jego samochód i pojechałam do centrum handlowego, gdzie kupiłam trzy testy ciążowe. Miałam na sobie okulary przeciwsłoneczne, a włosy związałam. Nikt nie mógł mnie rozpoznać i przyłapać co kupuję. Poszłam od razu z nimi do łazienki w galerii. Najgorsze było to piętnaście minut czekania. Najpierw wzięłam do ręki pierwszy test jaki robiłam. Wynik pozytywny. Zacisnęłam mocno oczy i spojrzałam na dwa kolejne-również dwie kreski. Chciałam wyrzucić wszystkie trzy, jednak po chwili dotarło do mnie, że niezależnie co by się stało, chciałam mieć pamiątkę. Schowałam test do torebki. Byłam na tyle zdesperowana, że przecięłam jej materiał z boku i tam go włożyłam. Wróciłam do domu, zrobiłam obiad, żeby go zjeść a później zaraz zwymiotować. Naprawdę miałam szczęście, że go wtedy nie było.
Wieczorem oglądaliśmy serial, który Marco oglądał namiętnie razem z Mario. Mnie zupełnie nie wciągnął ani nie interesował. Było już za ciemno, żeby czytać, więc siedziałam grzecznie pod kocem i wtuliłam się w jego ramię. Jednak wszystko zaczęło się, kiedy film się skończył. Zaczął mnie całować, na początku delikatnie, później coraz bardziej natarczywie. I ja znałam te pocałunki, wiedziałam do czego to zaraz doprowadzi. Coś w środku mnie rozrywało i coraz ciężej oddychałam. Z każdym jego pocałunkiem, za każdym razem, kiedy czułam jego dotyk, oddech na moim ciele… Chciałam, pragnęłam go, jak zawsze, jednak tym razem jednocześnie chciałam uciec. Bo wiedziałam co ma nadejść i to wszystko było kwestią mojego odwlekania, braku odwagi, gotowości do poniesienia konsekwencji. Musiałam przerwać. Stało się to, kiedy jego pocałunki przeniosły się na mój brzuch. Ciąża, rozstanie, macocha, przeszłość, Leo, ojciec, sąd, rozprawa, ucieczka… To wszystko wyparło potrzebę bliskości Marco. Wyplątałam się z jego uścisku i zanim uciekłam do łazienki powiedziałam jedynie „Przepraszam, nie mogę”. Miałam nadzieję, że wymówka, że okres jeszcze nie do końca się skończył wystarczy.
Puściłam wodę w prysznicu. Stałam przed tym samym lustrem, kiedy przyszłam do tego mieszkania pierwszego dnia. Patrzyłam na siebie, na swoje ciało, swoją twarz. Czym się różniłam od Ruby? Byłam tak samo zagubiona. Tak samo zrozpaczona. Miałam w sobie tyle bólu ile po stracie Leo. Wtedy straciłam bliską mi osobę. Teraz miałam stracić osobę jeszcze bliższą mojemu sercu, bliższą niż przypuszczałam. I nadal byłam sama. Nosiłam tajemnicę, o której nikt nie mógł się dowiedzieć. Teraz miałam już dwie tajemnice, z którymi było mi jeszcze ciężej. Byłam rok starsza. Miałam więcej doświadczeń. Wszystkie te doświadczenia zamieniły się w jeden, niewyobrażalny ból. To, że płakałam to było normalne przez ostatnie dni. Nie dziwiłam się, nie irytowałam widząc kolejne łzy wypływające z moich oczu. Może tak miało być, może na to zasługiwałam. Może przeszłość stanęła naprzeciw mnie i chciała się policzyć? Nigdy nie będę na to gotowa. Będąc sama.
Weszłam pod prysznic i usiadłam na kaflach ogrzanych przed strumienie ciepłej wody. Przyciągnęłam nogi do klatki piersiowej, chciałam się skupić na szumie wody, żeby nią zagłuszyć myśli. 


I dlatego dzisiaj, w tym samym czasie, gdy Marco wyszedł na trening poszłam do naszej sypialni i wyjęłam jego największą walizkę. Weszłam do garderoby i zaczęłam zabierać swoje rzeczy z półek. Nie chciałam brać wszystkiego, i tak bym nie zmieściła. Zabrałam prawie wszystkie bluzki, spodnie, kilka spódniczek. Wzięłam też sporo kompletów bielizny, były naprawdę dobrej jakości. Buty. Zabrałam najwygodniejsze adidasy, botki na jesień, dwie pary kozaków na zimę. 

„-Podoba ci się?-usłyszałam głos Marco, niedaleko mnie. Odwróciłam się w jego stronę i kompletnie nie wiedziałam co powiedzieć.
-To.. Jak? Kiedy?
-Ann zrobiła mi małą przysługę. Tobie chyba też, bo nie przepadasz za zakupami, prawda?
-Marco, tyle rzeczy.. Jest mi strasznie głupio je przyjąć.”

Do moich rąk wpadły sukienka i kombinezon, które kupił mi na wyspach. Tyle wspomnień, tyle pięknych chwil. Z szafki nocnej zabrałam książkę od Ann, spakowałam też dużą kosmetyczkę i koszulki klubowe Borussii. Marco, którą dostałam od Ann a Marco ją podpisał nie wiedząc, że to ja mu ją podawałam oraz Mario z podpisem „Dla Rosalie, jedynej oficjalnej siostry Mario Götze.” I to był moment, kiedy musiałam zacząć płakać. Mój ukochany braciszek… Wiedziałam, że jego nasze rozstanie też dotknie. Nie zasługiwał na to, nie zasługiwał… Wzięłam kopię karty pamięci z sesji w Berlinie, na której było tyle pięknych zdjęć. Spojrzałam jeszcze na album, który dałam Marco na urodziny. Były tam wszystkie nasze wspólne zdjęcia. Otworzyłam na pierwszej stronie. My na Karaibach w białych, ślubnych strojach. Przełknęłam głośno ślinę i zacisnęłam wargi, żeby powstrzymać płacz. Dlaczego musiałam trafić na tak cudownych ludzi w swoim życiu? Zacisnęłam oczy i zamknęłam album. Nie byłam w stanie go oglądać. Miałam te zdjęcia zapisane w telefonie, może jeszcze kiedyś będę w stanie do nich wrócić.
Zamknęłam walizkę, to było chyba cięższe niż całe pakowanie. Myśl, że wszystko co miałaś jest spakowane w jednym pudle na kółkach. Ale przecież były wspomnienia. One były jakby wyryte w moich myślach. Wiedziałam, że mimo są bolesne, pozostaną na zawsze. Nie miałam prawa ich wymazać, nie miałam prawa zapomnieć o przystojnym, dobrym, wrażliwym, kochanym, uroczym Marco, o roześmianym, ciepłym, przyjacielskim Mario, o pięknej Ann, która była jak moja dobra wróżka. Tak, to była moja bajka. Czas było dopisać jej zakończenie.



Kiedy wchodził do mieszkania zmęczony po treningu ja siedziałam cały czas pod oknem. Jakby wiedząc, co ma nastąpić za chwilę z moich oczu zaczęły płynąć łzy, i to tak mocno jak nigdy wcześniej.

-Rose? Kupiłem po drodze dla ciebie sernik jak chciałaś… Rose? –zawołał rozglądając się po salonie. W końcu mnie zauważył. Skuloną, płaczącą pod moim ulubionym, wielkim oknem.  –Rosalie, co się stało –zaniepokoił się i podszedł do mnie szybkim krokiem, nawet nie ściągając butów.
-Posłuchaj.. My.. Musimy porozmawiać –zaczęłam, krztusząc się przez własne łzy. Nawet nie mogłam mówić. Boże, proszę, nie karz mnie aż tak, on zasługiwał usłyszeć wszystko ode mnie.
-Porozmawiamy, chodź, usiądź na kanapie. Nie płacz, skarbie. Przyniosę ci chusteczkę.

Wyciągnął do mnie rękę i pomógł mi wstać. Puściłam ją jak najszybciej mogłam. Jednocześnie chciałam poczuć tą dłoń na moim policzku. Tak bardzo chciałam.
Usiadłam na kanapie w salonie, moje ręce i nogi się trzęsły jak galareta a w gardle miałam jedną wielką gulę. On przyniósł z kuchni kawałek kuchennego ręcznika papierowego.

-Nie było nic innego pod ręką. Chyba skończyły się chusteczki, ale wydawało mi się, że ostatnio kupiliśmy… Wolisz papier toaletowy?
-Nie, jest w porządku –powiedziałam i zaczęłam dmuchać zatkany nos. Nic nie jest w porządku. Nic a nic.
-Chcesz się czegoś napić? Coś mogę jeszcze zrobić? –zaoferował i przysiadł koło mnie na kanapie.
-Możesz mnie wysłuchać? Tylko o to cię proszę –szepnęłam.

Marco ostrożnie pokiwał głową i zaczął mi się wyczekująco przyglądać. Spojrzałam jeszcze na widok za oknem. Na Idunę, na której tak wiele się wydarzyło, na to piękne miasto, na Phoenix See… Spędziliśmy tam razem tyle czasu. Tacy szczęśliwi, uśmiechnięci. Jakby zapominając jaka jest rzeczywistość.

-Marco… Nie umiem ubrać w słowa wszystkiego, co stało się… Co stało się ze mną odkąd poznałam ciebie. Nawet nie wiesz jak bardzo odmieniłeś mnie, mój świat, jak sprawiłeś, że byłam najszczęśliwszą kobietą na ziemi. Zrobiłeś to. Pokazałeś mi część siebie, część twojego świata i dziękuję, naprawdę dziękuję ci za każdy dzień, za każdą sekundę, w której mogłam brać udział, będąc przy tobie. Dziękuję, że pokazałeś mi dom, pozwoliłeś, żebym nazywała cię mężem, żebym ja stała się żoną. Wiem, że błądziliśmy, że… Boże, tak wiele się wydarzyło. Jesteś cudownym mężczyzną, mężczyzną ze snów i marzeń każdej małej dziewczynki. Nawet nie musisz mieć białego rumaka.. - Otarłam kolejne łzy wierzchem dłoni i spojrzałam na niego. On cały czas słuchał, był bardzo skupiony, nie widziałam w nich żadnych emocji. Cieszyłam się, że mimo zająknięć potrafiłam mówić. Byłam pewna, że na pewno o czymś zapomnę, za coś zapomnę podziękować, liście nie było końca.. -Jesteś i zawsze będziesz moją bratnią duszą, najważniejszą osobą w moim życiu. Niezależnie, w którym zakątku świata się znajdziemy, czy będziemy mieli trzydzieści czy siedemdziesiąt lat. Zawsze będziesz w moim sercu, a ono będzie pękać za każdym razem, kiedy ktoś cię sfauluje na murawie, kiedy ktoś cię skrzywdzi… Mam najpiękniejszy tatuaż na świecie, on tylko symbolizuje kilka chwil z naszego wspólnego życia. Obiecuję, że w myślach i w sercu znajdują się wszystkie, będę o nie dbać i pielęgnować, nie pozwolę, żeby przykrył je kurz, wyparły nowe doświadczenia. Nie zmieniaj się, nie ważne co wydarzyło się w przeszłości, Marco. Ja wiem, że zasługujesz na najpiękniejszą przyszłość. Wiem, że piłka to coś, co kochasz. Jeśli poświęcisz się temu jeszcze mocniej, będziesz niezwyciężony. Jeśli będziesz wierzył, wygrasz. I nigdy nie będziesz sam, masz tyle ludzi wokół siebie, którzy są w stanie wiele zrobić dla ciebie. Zaufaj im, wyciągnij do nich rękę, a kiedy będziesz potrzebował pomocy po prostu o nią proś. I bądź sobą. Nigdy, proszę, nie udawaj kogoś kim nie jesteś. Byłam tą szczęściarą, która zobaczyła część twojej duszy. Ona jest piękna, nieskazitelna… Jak ty. Tak trudno mi jest opisać wszystko to, co czuję. Rozmowy są tak trudne. Może kiedyś to wszystko spiszę, wyślę ci w jakimś liście. I właśnie proszę cię dzisiaj, jako najlepszego przyjaciela, najbliższą osobę w moim życiu, w moim sercu o to, żebyś mi pozwolił odejść. Przepraszam, że nie dałam rady wytrzymać do sierpnia, przepraszam… Po prostu ja już nie mogę i wina nie leży po twojej stronie tylko mojej. Proszę pozwól mi..-szepnęłam już tak cicho i znów zaczęłam płakać. Nie byłam w stanie na niego patrzeć. Bałam się widzieć go smutnego. Bałam się widzieć jego oczy. 

Poczułam jego dłonie na swoich. Ścisnął je mocno, później pociągnął, pomagając mi wstać. Nie pytał, nie odpowiadał. On po prostu mnie przytulił. Nie mogłam płakać, nie mogłam. Domyśliłby się, że coś jest nie tak, że tak naprawdę ja nie chcę odchodzić.

-Rosalie –zaczął, delikatnie odsuwając mnie od siebie. Wytarł dłońmi moje mokre policzki i ponownie złapał mnie za ręce. –Nie mogę ci tego zabronić. Tak się umówiliśmy. Jeśli tego właśnie chcesz…
-Tak –zapewniłam. Nie. Nie chcę. Ale muszę.
-Masz gdzie się zatrzymać? Nie rozglądałem się jeszcze za mieszkaniami ale postaram się…
-Nie kupuj mi mieszkania. Nie mówię tego, bo nie chcę twoich pieniędzy, ale dlatego, że po prostu muszę stąd wyjechać, teraz, zaraz.
-Wrócisz?-zapytał po chwili ciszy. Czy wrócę? Najlepiej wróciłabym choćby jutro.
-Nie wiem –odpowiedziałam i jeszcze ciężej zaczęłam oddychać. Wiedziałam, że nie wrócę. Powinnam była mu dawać złudną nadzieję?
-Zawsze będziesz tu… To zawsze będzie twój dom. Jeśli postanowisz wrócić ja tu będę. Jeśli nie będziesz chciała, nie zapytam o nic. Zrobię nam obiad usiądziemy na kanapie i obejrzymy film… Pojedziemy do domku w górach, a jak wrócimy, weźmiemy Ann i Mario i pojedziemy na nasze Karaiby.
-I tam znowu weźmiemy ślub?-zaśmiałam się przez łzy. Czemu on był dla mnie tak dobry?
-Jeśli tylko będziesz chciała –powiedział z powagą i raz jeszcze mnie przytulił. –Jak potrzebujesz zostać i chcesz wyjechać ze względu na mnie to możesz tu zostać, ja się wyprowadzę, dopóki ty nie poukładasz swoich spraw… Mogę ci jakoś pomóc?
-Zostań, ja naprawdę sobie poradzę, jestem dzielną dziewczynką.
-Jesteś najdzielniejszą dziewczynką jaką znam –zapewnił i spojrzał prosto w moje zaszklone oczy. To spojrzenie trwało zbyt długo. Odwróciłam się na pięcie i podeszłam do okna. Pogłaskałam je dłonią jakby żyło, jakbym i z nim chciała się pożegnać.
-Posłuchaj.. Wiem, że może nie powinnam cię o to prosić…
-Rosalie, sama mi mówiłaś, że mam prosić. Musisz mi dawać przykład –zaśmiał się. Chciał mi poprawić humor?..
-Mam nadzieję, że wiesz, że nie zależało mi tylko na tym, ale potrzebuję trochę pieniędzy. Chciałabym mieć trochę na podróż, żeby wynająć coś, opłacić pierwsze rachunki zanim się nie odbiję i nie znajdę pracy… Oczywiście postaram się jak najszybciej to zwrócić…
-Nic nie będziesz zwracać. Przeleję ci pieniądze i nie będziesz nic wynajmować tylko kupisz to mieszkanie, skoro ja tego nie mogę zrobić.
-Jesteś za dobry…
-Po prostu jesteś wyjątkowa –odpowiedział i złapał mnie za rękę raz jeszcze. Usiedliśmy znów na kanapie i spojrzeliśmy na siebie. To jedno z naszych ostatnich spojrzeń. Próbowałam zakodować każdy milimetr jego twarzy. Ale ja już to wszystko pamiętałam, tak dobrze..  –Mogę wiedzieć jedną rzecz?
-Tak. Nie chcę, żebyś miał do mnie o coś żal, proszę, wyjaśnijmy wszystko..
-Tylko to jedno. Nie jestem o nic zły. Taka jest kolej rzeczy i rozumiem to, szanuje twoją decyzję. Co sprawiło, że odchodzisz? Powiedziałaś, że to nie moja wina…

Tego się nie spodziewałam. Albo bardziej niż spodziewałam, że aż stwierdziłam, że się tego nie będę spodziewać.. Bez sensu.. Ale przecież obiecałam wszystko wyjaśnić, zasługiwał na to.
-Myślę, że ktoś pojawił się w moim życiu i… Nie wiem jeszcze na czym stoję i czy w ogóle stoję, bo chyba na razie się dość mocno chwieję –powiedziałam smutno. Już nie miałam odwagi spojrzeć mu w oczy. –Jeśli o to chodzi to nie, nie zdradziłam się. Nie wiem co przyniesie los, ale to chyba właśnie taki bodziec, żeby spróbować żyć na własną rękę. Niezależnie co przyniesie los..
-Jakikolwiek nie będzie, ja zawsze będę. Zapamiętaj to, dobrze?

Pokiwałam głową i stanęłam bezsilnie naprzeciw niego. Czyli to koniec, tak? Już wszystko. Te dziewięć i pół miesiąca, które nas łączyły.. Ot tak się zakończyły. I nie wrócą już nigdy.

-Musisz wiedzieć, że jesteś cudowną kobietą i zasługujesz na dużo więcej, więcej niż ja jestem w stanie ci dać. Uwierz w to, bo tak jest. Cokolwiek się wydarzyło w twoim życiu już nie istnieje, zaczęłaś na nowo, jako pani Reus. I noś dalej to nazwisko, z dumą, wiarą w siebie, taką, z jaką ja w ciebie wierzę, moja Rosalie. Nie smuć się tak, przeżyję to.
-Tylko się nie upijaj. W ogóle nie pij. I prasuj rzeczy zanim je włożysz do szafy i pilnuj tej fałszywej pral… -nie dokończyłam mojego wywodu, bo zostałam mocno szarpnięta, tak, że poleciałam prosto na niego i zaczęłam tonąć w czułym, romantycznym, pożegnalnym pocałunku. Przerwałam go pierwsza. Pocałowałam go jeszcze w policzek i po raz ostatni tak mocno przytuliłam, błagając w myślach, żeby przekazał mi choć trochę siły, bezpieczeństwa, nadziei…
-Jesteś spakowana?-zapytał, nie puszczając mnie z objęć.
-Tak. Pożyczysz mi bezzwrotnie walizkę?
-Nie –odpowiedział poważnie i poluzował uścisk. –Walizkę musisz oddać. Przyjechać tu i oddać. Nie ważne kiedy ale musisz osobiście oddać walizkę.
-Więc tylko pożyczę. Na chwilkę –szepnęłam, czując pod powiekami kolejne łzy.
-Dobrze. Na pewno nie chcesz zostać jeszcze jakiś czas?
-Nie, jadę dzisiaj. Przepraszam, że tak nagle i bez uprzedzenia, ale ja też nie byłam pewna, kiedy to nastąpi. Przynajmniej spędziliśmy ostatnie dni normalnie a nie rozmyślając, co będzie za tydzień.
-Rozumiem –kiwnął głową. –Przyniosę ją zaraz. Zrobiłaś jakieś jedzenie na drogę? Masz pieniądze przy sobie? Wszystkie dokumenty?
-Tak.

Chwilę później schodził po schodach z moją wielką, przepchaną po brzegi walizką. Jeszcze chwilę temu siedziałam na tej kanapie i bałam się widoku schodzącego Marco z walizką po schodach, który by miał mnie wyrzucić z domu. Wtedy okazało się zupełnie inaczej. Teraz to właśnie następowało. Sama odchodziłam, z własnej woli. Prawie własnej.
Postawił srebrną walizkę przede mną. Moje serce tak piekielnie dudniło. Ale nie płakałam. Stałam się taka silna, czy przez taką ciągłą histerię już się odwodniłam?

-Podwieźć cię gdzieś? Zawieźć z tobą walizkę na dół?
-Taksówka będzie za trzy minuty, a z walizką sobie poradzę. Nie ma tu już nigdzie schodów.
-Czyli musimy się pożegnać?
-Przykro mi, że nie mieliśmy na to więcej czasu. Nie zasłużyłeś na takie zachowanie z mojej strony i..
-Przestań, proszę. Bo pocałuję cię jeszcze raz i…
I nie przestaniesz. I nie pozwolisz mi odejść. Chrzanić powstrzymywanie płaczu.

„Nie chcę cię pocałować, bo wiem, że jak to zrobię, to już nie przestanę. Nie oddam cię już potem nikomu, nie pozwolę ci odejść i znów nie będziesz miała wyboru.”

-W takim razie mnie przytul.
-Jestem z ciebie dumny, skarbie. Jesteś niesamowita i miałem szczęście, że wtedy wpadłaś na mnie i wybrudziłaś mi ten ślubny garnitur keczupem –powiedział i pocałował mnie w czoło. Puściłam jego silne ramiona. Jakby w jednej chwili obiegł całe moje ciało okropny chłód.
-Bądź szczęśliwy, mój Marco –odpowiedziałam i pocałowałam go w czubek nosa. Uśmiechnęłam się przez łzy. Poszłam do przedpokoju, żeby założyć już przygotowany cieniutki płaszczyk i wygodne, turkusowe adidasy. Chwyciłam za rączkę walizki, blondyn otworzył mi drzwi i w nich przepuścił. Wyszliśmy razem na korytarz, wcisnęłam guzik przywołujący windę.

-Weź je –powiedział, pokazując na klucze do mieszkania. –Mówiłem poważnie.
Nawet nie zdążyłam wyciągnąć po nie ręki, a on sam włożył mi je do kieszeni płaszcza.
-Dziękuję. Za wszystko –powiedziałam na równi z rozsuwaniem się drzwi windy. Marco kiwnął głową i uśmiechnął się.

Wsiadłam do windy i jeszcze raz, ten ostatni na niego spojrzałam. Na mężczyznę, który skradł moje serce. I mimo, że odchodziłam go nie oddał. Na zawsze pozostanie u niego i wiedziałam, że tam będzie bezpieczne. 

-Do zobaczenia, Rosalie.
-Do zobaczenia –odpowiedziałam cicho i nie spuszczałam wzroku z jego pięknych oczu, dopóki nie zasunęły się w zupełności drzwi windy.

I znów mogłam zacząć płakać. 
Taksówkarz już stał pod klatką schodową. Wytarłam na chwilę łzy.
-Dzień dobry, może mi pan pomóc?-zapytałam, schylając się do okienka. Pan po pięćdziesiątce uśmiechnął się i wysiadł z samochodu po moją walizkę i włożył ją do bagażnika. W tym samym czasie wsiadłam na tylne siedzenie samochodu i spojrzałam na okolicę, która była moją codziennością. Co chwila obraz rozmywał mi się poprzez nowe łzy.

-Mogę jakoś pani pomóc? Potrzebuje pani chusteczki, rady, rozmowy?
-Dziękuję, nie trzeba.
-Dokąd jedziemy?

Podałam adres domu Mario i Ann. Nie mogłam wyjechać i nie pożegnać się z nimi. Całą drogę płakałam. Kierowca nic nie mówił, dał mi jedną chusteczkę. Mimo, że już była cała morka, jakby ktoś ją wrzucił pod wodę, to i tak ja próbowałam nadal wycierać łzy.

-Może pan poczekać? Postaram się, żeby to nie zajęło długo. Zapłacę ekstra –powiedziałam, a kierowca kiwnął głową. Wysiadłam z samochodu i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Poszłam do furtki i wpisałam w nią dobrze mi znany kod. Z brzękiem drzwiczki ustąpiły. Przeszłam do drzwi głównych i zadzwoniłam dzwonkiem. Czekałam chwilę, aż w końcu otworzyła mi Ann. Nie wiedziałam, czy Marco już do nich dzwonił, ale chyba sądząc po jej reakcji-nie.

-Jeny, Rosalie, co ci się stało? Chodź, wejdź, zrobić ci coś to picia? Jedzenia? –zapytała i pociągnęła mnie do środka.
-Nie, Ann. Nic mi nie jest. Jest Mario?
-W kuchni. Mario! Chodź szybko! –krzyknęła tak głośno, że aż się lekko zaśmiałam. Byli tak cudowni.
-Mała, co ci jest? Wyglądasz jakby jakiś walec ci rozjechał kotka na ulicy –stwierdził oburzony i podszedł mnie przytulić. Wtuliłam się w niego jak ukochanego misia, nie chciałam puścić.
-Ja… Chciałam się pożegnać. Nie umiałabym wyjechać bez pożegnania się z wami –powiedziałam ze skruchą i spojrzałam to na Ann, to na Mario. Ann chyba domyślała się o co chodziło, Mario był zmartwiony moimi łzami.
-Nie mówiliście, że znowu jedziecie na wakacje. Tylko czemu płaczesz?
-To nie wakacje. Ja wyjeżdżam, sama, bez Marco.
-Czemu? Co on zrobił? Pojedziesz zaraz ze mną do niego i ja już mu… –zdenerwowany schylił się po swoje buty, jednak ja go powstrzymałam, łapiąc mocno za ramię. On wstał i spojrzał się na mnie i widziałam, że po jego głowie przebiega miliard myśli na sekundę.
-Mario, Marco nic nie zrobił. To ja stwierdziłam, że muszę odejść. Rozstaliśmy się w zgodzie, jest między nami dobrze. Wy jesteście dla mnie również bliscy, więc chciałam się pożegnać zanim wyjadę.
-Wyjedziesz –powiedział cicho, jakby do siebie, próbując przyjąć słowa, które usłyszał.
-Tak. Tak będzie lepiej –powiedziałam. Poczułam jak Ann złapała moją dłoń i otoczyła ręką moje plecy. Na moim ramieniu położyła głowę. Ścisnęłam jej rękę, czekając na odpowiedź Mario, który niepokojąco długo milczał.
-Myślałaś dla kogo będzie lepiej?
-Dla wszystkich. Kilka spraw się skomplikowało i…
-Po to tu jesteśmy do jasnej cholery, żeby te sprawy rozwiązywać! A ty nawet nie przyszłaś tu prosić o radę tylko się żegnać! Jeśli myślałaś faktycznie o wszystkich, a nie o czubku własnego nosa to chyba wcale mnie nie znasz. Może wcale nie jesteś moją siostrą –krzyknął i uderzył pięścią w ścianę z takim hukiem, że obie z Ann podskoczyłyśmy przestraszone. Kiedy otworzyłam oczy już go nie było. Zaczęłam płakać. Dziewczyna puściła mnie i tym razem mocno przytuliła. Również płakała.

-Ann… Proszę, zrozum mnie. Ja musiałam odejść, nie mogłam dłużej. Ty jedyna wiesz, co czułam. To mnie przerosło, wszystko mnie przerosło. Wiem, że mam was, ale to już czas, żeby dorosnąć.
-Wierzę, że wiesz co robisz.
-To najwłaściwsza decyzja jaką mogłam teraz podjąć. I jeśli przyjdzie mi przez to cierpieć, będę cierpieć. Takie jest życie, takie są decyzje. Nie wiem co przyniesie przyszłość…
-Oby wszystko, co najpiękniejsze, aniołku.
-Dziękuję ci za wszystko, co dla mnie zrobiłaś. Byłaś moją pierwszą przyjaciółką. Wcześniej była tylko moja mama. Bałam się przyjaźni ale nasza była wspaniała.
-Jest i będzie –zapewniła i pocałowała mnie w policzek. Uśmiechnęła się smutno i pogładziła mnie uspokajająco moje ramię.
-To co było naszą tajemnicą…
-Pozostanie bezpiecznie u mnie. Możesz być spokojna.
-Dziękuję, kochana. Jesteś cudowna.
-Idź do niego. On cię potrzebuje.
-Myślisz, że chce mnie jeszcze widzieć?
-Myślę, że bardzo. Ja tu na was poczekam.



Poszłam na górę. Bez problemów znalazłam drzwi do sypialni. Mario stał przy oknie, patrzył na stojącą pod ich domem taksówkę. Na komodzie naprzeciwko łóżko stało zdjęcie w ramce, które dałam mu na urodziny.

-Może masz rację, że patrzyłam tylko na siebie. Wiedziałam, że moja decyzja skrzywdzi najbliższe mojemu sercu osoby. Była najtrudniejszą decyzją w moim w życiu. Nie przyszła łatwo, nie umiałam zebrać odwagi, żeby zacząć nowe życie. Jeśli okaże to się złą decyzją to jestem gotowa ponieść konsekwencje.
-Ta decyzja jest do dupy, Rose –powiedział. Stał nadal do mnie tyłem. –Gdzie jedziesz?
-Jeszcze nie wiem. Na pewno daleko. Jednak wiem, że niezależnie jak daleko bym nie pojechała, moje uczucia do mojego brata nigdy się nie skończą. Bo obiecaliśmy sobie na mały paluszek, że to będzie trwało zawsze.
-Dlaczego po prostu nie możesz sobie kupić mieszkania w Dortmundzie? Może chcesz zamieszkać w domku moich rodziców? Oni na pewno się zgodzą. U nich też mogłabyś zamieszkać.
-Przepraszam, Mario. Nie oczekuję, że zaakceptujesz moją decyzję, że pozwolisz odejść, ani że pomachasz mi na do widzenia. Mam nadzieję, jednak, że kiedyś, kiedy wrócę i powiem ci o wszystkich rzeczach, będziesz mógł na mnie spojrzeć, przytulisz, powiesz, że już dawno mi wybaczyłeś i że tęskniłeś. O tym będę marzyć.
-To nie tak, że nie mogę na ciebie patrzeć… -powiedział, nie ruszając się z miejsca. –Myślałem, że zostaniesz na zawsze w moim życiu.
-Ty zostaniesz na zawsze w moim sercu. Tam też mogę być z tobą. Wiem, że nie powinnam cię zwłaszcza teraz o coś prosić… Ale chcę, żebyś mi obiecał jedno. Opiekuj się Marco. Pilnuj go jak młodszego brata. On jest strasznie wrażliwy, dobry, tak łatwo go zranić. Chroń go, za wszelką cenę. Bądź dla niego zawsze, tak, jak byłeś dla mnie. Jeśli będzie mówił, że wszystko w porządku nie wierz mu i lepiej to sprawdzaj. Ufam mu, ale każdy potrzebuje drugiego człowieka do życia. On nie może zostać sam i proszę, nie daj mu tego odczuć.

Mario nadal stał nieruchomo.
-Muszę się już zbierać, taksówka na mnie czeka –powiedziałam. Wiedziałam, że może nie powinnam była tego robić, ale musiałam. Podeszłam do niego i wtuliłam się w jego plecy. Oplotłam dłońmi jego brzuch i wolno oddychałam. Prosiłam w myślach, żeby się odwrócił, żebyśmy mogli się rozstać w zgodzie.
-Obiecuję –odpowiedział w końcu łamiącym się głosem i odwrócił się. Kiedy spojrzałam na jego twarz, moje serce kolejny raz dzisiaj pękło. On płakał. Jego oczy były czerwone i zapuchnięte, policzki całe mokre. Sama wybuchłam płaczem i jeszcze mocniej go przytuliłam. Objął mnie mocno do siebie i już nie wstydził się płakać. 

-I dbaj o Ann. To skarb.
-Wiem. O ciebie też chciałem dbać.
-Robiłeś to i zawsze będę ci za to wdzięczna, mój braciszku –odpowiedziałam i pocałowałam go w policzek.
-Będziemy mieli kontakt?
-Nie wiem. Jeśli będę gotowa, odezwę się. Nawet nie wiesz jak dużo się pokomplikowało.
-Opowiedz mi.
-Naprawdę muszę iść. Dam sobie radę.
-Zawsze jestem dla ciebie.
-Dziękuję. Obiecuję codziennie o was myśleć. Możesz jeszcze przeprosić ode mnie siostry Marco? Nie zdążę do nich pojechać, nie chcę dzwonić.
-Nie martw się o nic. Masz swoje rzeczy na głowie, skup się na nich i jak najszybciej je rozwiąż.
-Postaram się.
-Wróć szybko –powiedział i puścił mnie. Otarł łzy z policzków, sobie i mnie.

Wyszliśmy z sypialni obejmując się niczym para dobrych kumpli i zeszliśmy na dół, gdzie czekała Ann. Jak tylko nas zobaczyła, od razu się uśmiechnęła. Puściła do mnie oko i wstała z oparcia kanapy. Przed drzwiami uściskaliśmy się całą trójką.
-Dbajcie o siebie. I o Marco.
-Będziemy –zapewniła modelka i pogłaskała mnie po policzku. –A ty bądź silna i wróć do nas niedługo. Będziemy czekać.
-I nigdy nie zapomnimy.

Uśmiechnęłam się przez łzy i pomachałam do nich, zanim wyszłam z domu.
Taksówkarz ożywił się, kiedy wsiadłam do samochodu.
-Teraz?
-Na lotnisko.

Droga na lotnisko była dość długa. Leżało na drugim końcu miasta, praktycznie na jego granicy. Zapłaciłam taksówkarzowi z obiecaną nadwyżką, prosząc, że gdyby ktoś prosił o ustalenie dokąd pojechałam nie udzielał żadnych informacji. Zgodził się bez zawahania. Wyjął mi walizkę i postawił tuż przed wejściem na olbrzymie lotnisko.
Na początku byłam trochę zdezorientowana, bo było przeogromne. Od powrotu z Dubaju mnie tu nie było. Podeszłam do stanowiska, które właśnie się otworzyło. Siedziała przy nim młoda dziewczyna, miałam nadzieję, że mi pomoże.

-Chciałam się dowiedzieć, czy są jeszcze wolne miejsca na najbliższy lot? –zapytałam. Ściskałam nerwowo rączkę walizki, nie chciałam, żebym znów zaczęła płakać. Stan kiedy skończyły mi się łzy chyba był najlepszy w tej sytuacji. 

-Lot do Kairu niedługo wystartuje, więc już niestety…
-Nie, nie. Europa. Gdziekolwiek w Europie. Jeden wolny bilet i bagaż, może nawet z nadbagażem.
-Właśnie teraz powinnam zamknąć odprawę ale jeszcze jest kilka wolnych miejsc. Liverpool odpowiada pani?
-Tak, jak najbardziej –powiedziałam i próbowałam zlokalizować, gdzie dokładnie w Anglii Liverpool leżał. Północ? Południe? Umiałam wystarczająco angielski? Chyba zwariowałam. Nie mogłam się wycofać, podałam swoje dane, pokazałam dokumenty. Na moją walizkę została naklejona naklejka z celem podróży i została zabrana taśmą do samolotu. Przeszłam odprawę, wyłączyłam telefon. Zero połączeń. Brak wiadomości to chyba była dobra wiadomość.
Niedługo potem siedziałam w samolocie i wzbijałam się w górę. Żegnaj, piękny Dortmundzie, żegnaj mój Marco… Witaj nieznane.








~~~
 ...Jestem wdzięczna, że w moim mieście są podziemne korytarze. Ukryję się..tak profilaktycznie.
 Ja was też💕💕💕!!! Nie wiem co Was może udobruchać, może fakt, że nadal rozdziały będą co tydzień? Hurra..?😆🙉🙈🙊
Chyba to czas, żeby uciekać, mimo swoich domysłów jestem ciekawa waszych wrażeń..
To do następnego!!!!💗

sobota, 19 maja 2018

Czterdzieści trzy


Górskie powietrze różniło się o wiele od tego w Dortmundzie. Było takie lekkie, pachniało lasem, igłami i poranną rosą. Dni były coraz bardziej ciepłe. Całe szczęście, że spakowałam nam dresy i wygodniejsze ubrania. Sporo chodziliśmy po niewielkich górach, odkryliśmy przepiękną polanę. Na jej widok od razu spojrzeliśmy po sobie z uśmiechem. Była przepełniona różnymi kolorowymi kwiatami, krzakami róż, które jeszcze się nie rozwinęły, w oddali nawet chodziła sarna, która podskubtwała soczyście zieloną trawę. Obrazek jak z bajki. Brakowało tylko białego rumaka, bo mój książę był tuż przy mnie.
-Za zimno –powiedział Marco i ruszyliśmy wzdłuż polnej ścieżki.
-Ja nic nie mówiłam –zaprotestowałam i mocniej splotłam nasze palce. Trochę zimno było.
-To już jest ten poziom znajomości, kiedy się czyta w myślach.

Chwilę później ganialiśmy się już jak małe dzieci. Nie wiem jakim cudem wlazłam też na drzewo, uciekając przed nim. Później nie mogłam zejść i to już była całkowicie inna sprawa. Nie chciałam od razu skakać w jego ramiona, musiałam przecież spróbować zejść z gałęzi na pień… Koniec końców i tak wylądowałam w ramionach mojego królewicza bez konia, który mnie zaczął dręczyć łaskotkami. Oboje padliśmy na trawę śmiejąc się jak wariaci. I w końcu się rozpogodziło. Słońce zaczęło mocno grzać. Miałam nadzieję, że już niedługo rozpocznie się lato. 
Do miasteczka po zakupy chodziliśmy naprawdę długimi spacerami. Nie było w nim zbyt wielu mieszkańców, to takie typowe zacisze gdzieś w środku Bawarii. My jednak siedzieliśmy w naszym domku. Wyłączyliśmy telefony, przez co mogliśmy się skupić w zupełności na sobie. Nie było tam też telewizora. I dla nas takie odcięcie się od cywilizacji było strzałem w dziesiątkę. Całe dnie spędzaliśmy na dworze, na spacerach. I całe te spacery trzymaliśmy się za ręce. Marco opowiadał mi o zabawnych chwilach z czasów dzieciństwa i anegdot, których nazbierał podczas całej przyjaźni z Mario. Wieczorami, po całym dniu wspinaczki i spaceru jedliśmy zwykle wspólnie przygotowaną sałatkę z kurczakiem. Taki nasz mały zwyczaj. Szło nam to dość szybko i najadaliśmy się. Później kładliśmy się na rozłożonej kanapie w salonie, rozpalaliśmy lekko kominek, żeby w nocy nam nie było zimno i po prostu cieszyliśmy się sobą. Czasem też podkradaliśmy dobre wina i nalewki od rodziców Mario. 
Tego wieczora było zupełnie tak samo. Marco położył się wygodnie, wkładając dużą, puchatą poduchę pod głowę. Ja trzymałam dwa kieliszki napełnione winem, które niesamowicie intensywnie pachniało. Kiedy już znalazł dla siebie wygodną pozycję podałam mu jeden z nich i sama ułożyłam się w poprzek, kładąc głowę na jego brzuchu.
-Wiesz, że za trzydzieści dni będziesz stary? –zaśmiałam się i upiłam łyk wina. Naprawdę było wyborne.
-Stary? –zaśmiał się głośno, przez co jego umięśniony brzuch zawibrował. –To tylko dwadzieścia sześć lat.
-Stary. Ja mam dwadzieścia.
-Zaraz dwadzieścia jeden.
-Ale nadal jesteś stary. Mógłbyś być moim ojcem –powiedziałam, próbując utrzymać powagę. Marco podciągnął mnie do góry, prawie wytrącając kieliszek z mojej ręki.
-Nie –odpowiedział pewnie i wypił do dna całą zawartość swojego. –Mam to szczęście, że jednak jesteś moją żoną. Bo inaczej to by podchodziło pod pedofilię.
-Że razem leżymy i pijemy wino? –zapytałam i na potwierdzenie moich słów wzięłam kolejny łyk trunku.
-To, co zaraz będziemy robić –stwierdził poważnie i nie zwracając uwagi na to, że może naprawdę chciałam wypić to wino do końca, zaczął powoli zdejmować moją bluzkę.
-Marco. Nie wystarczyło ci wczorajsza nieprzespana noc?
-Ani wczorajsza –powiedział i złożył mokry pocałunek na mojej szyi. –Ani przedwczorajsza –dodał wraz z następnym pocałunkiem. –Ani dzisiejsza –stwierdził ponownie mnie całując. -Nigdy się tobą nie nasycę. A ty masz dokładnie to samo. Jesteśmy tacy sami –szepnął prosto do mojego ucha i przygryzł je, wywołując lekki ból. To jednak ten przyjemniejszy ból. Jesteśmy tacy sami? Może właśnie miał rację?


***

-Dasz mi koc do przykrycia?
-Po co? –uśmiechnął się szeroko i położył swoją dużą dłoń na moim zarumienionym policzku.
-Żeby się przykryć.
-Jest przecież ciepło, kominek grzeje. Nie wolno się przegrzewać, jeszcze będziesz chora.
-Trochę jednak byłoby mi bardziej komfortowo.
-Nie masz się czego wstydzić, zapewniam –trzymał przy swoim, zapewne wiedząc, jak bardzo mnie tym irytował.
-Marco!  -zaprotestowałam i naciągnęłam na nas kawałek pledu z kanapy. Przytuliłam też się do niego mocniej, żeby móc choć trochę ukryć swoją nagość i komfortowo porozmawiać. Dlaczego się nie mogłam ubrać? Prawdopodobnie dlatego, że ktoś stwierdził, że poćwiczy rzuty i wszystko co miałam na sobie leżało po drugiej stronie pokoju.
-Uwielbiam jak się złościsz. I nie potrzebnie się zakrywałaś.
-Potrzebnie –odparowałam i przyłożyłam policzek do jego piersi. Cudownie było tak leżeć, sami, nadzy, przepełnieni szczęściem, spełnieniem i euforią. Jakbyśmy zażyli naprawdę mocne narkotyki. Minęło kilka chwil w ciszy, zanim którekolwiek z nas się odezwało.

-Pamiętasz jak graliśmy w dziesięć pytań na plaży? –zapytałam, przypominając sobie naszą podróż poślubną. I przedślubną zarazem. I ślubną. Takie idealne trzy w jednym.
-Mhmm.. –mruknął i poprawił mnie sobie w uścisku. –Coś cię nurtuje?
-Kilka spraw.
-Postaram się odpowiedzieć najlepiej jak tylko mogę.
-Pamiętasz jak mnie zobaczyłeś pierwszy raz? Co wtedy pomyślałeś?
-Że jesteś straszną niezdarą –powiedział bez wahania i roześmiał się. Przeczesał moje włosy palcami i założył je za ucho. Zwilżył wargi językiem i popatrzył w sufit. –Potem jednak zaczęłaś mnie przepraszać tak, że pierwszy raz tego dnia chciało mi się śmiać. Pierwszy raz od dłuższego czasu.
-No dzięki..
-To naprawdę było dobre uczucie. I nie czułem tego czekając na swój ślub, wybierając garnitur czy kupując zaproszenia –przyznał i zamyślił się na dłuższy czas. –I zrozumiałem, że jeśli mogę się zacząć śmiać sam, zderzając się z fajtłapą, która ubrudziła najdroższy garnitur świata ketchupem, a jej policzki przybrały kolor purpury jak..twoje po naprawdę dobrym seksie, to nie mogłem wchodzić w związek małżeński, bo powinienem się ustatkować.
-I żałujesz tego? Że nie wziąłeś ślubu ze Scarlett? Tylko ze mną. I tu i tu masz poczucie bycia w związku, ze Scarlett też się mogłeś rozstać.
-Ale ty jesteś inna.
-Nie wiedziałeś tego wtedy. Nie znałeś mnie –weszłam mu w słowo. Zmieniłam swoją pozycję, z ciekawością wbiłam brodę w jego ramię, żeby móc mu się dokładniej przyjrzeć.
-Poszłaś w moje miejsce. Siedziałaś tam mimo deszczu. Jadłaś na śniadanie gównianego hot-doga i paliłaś papierosy. Miałaś rozmazany makijaż, oczy przepełnione bólem… A jednocześnie byłaś taka jasna..
-Blada?
-Jasna –zaśmiał się na moją podpowiedź. –Twoje jasne oczy, włosy, delikatne, niewinne rysy twarzy, jasne oczy, zgrabne dłonie, piękne piersi…-rozmarzył się, na co delikatnie uderzyłam go łokciem w bok.
-Aż tak mnie nie lustrowałeś.
-Zakład? Kiedy pojechałem później do kościoła stwierdziłem, że chciałbym cię w swoim łóżku. Ale nie na jedną noc, tylko na dłużej. Ciągle, rozumiesz?
-Czyli zaproponowałeś mi ślub, bo podnieciłam cię w starych rzeczach, z papierosem i rozmazanym makijażem? Ale za to ze spoko cyckami?
-Tak. Nie! –poprawił się i złapał za twarz. Roześmiałam się widząc, jak się zaczerwienił i zakłopotał. Był naprawdę uroczy. –Nie –powtórzył. –Potrzebowałem małżeństwa, stabilizacji. Po prostu potrzebowałem tego. Wiedziałem, że Scarlett, mimo że była naprawdę dobrą dziewczyną nie pasowała do mnie, była trochę zbyt dobra i pobłażliwa.
-Czemu uważasz, że tego potrzebowałeś?
-Po prostu. Może kiedyś ci opowiem, jak to wszystko się skończy, ochłoniemy trochę…
-Czyli ja nie jestem dobra?
-Jesteś aniołem, Rosalie –wyznał i podniósł się tak, że opierał się łokciami po bokach mojej głowy. –Moim aniołem, bo mi pokazałaś tak wiele… Bo mnie odmieniłaś. I może nie pozbędziesz się tego wszystkiego co siedzi w mojej głowie, ale przynajmniej pokazałaś mi, że mogę mieć serce.
-Nie mów takich rzeczy, bo zacznę płakać… -szepnęłam i przekręciłam głowę w bok. Nie mogłam słuchać takich rzeczy, bo nie potrafiłabym potem odejść. A musieliśmy to zrobić.
-Poza tym, ty masz pazurki –zaśmiał się i pokazał świeże zadrapania na swoim barku, których najprawdopodobniej byłam autorką.
-Przepraszam?-zaśmiałam się i jeszcze mocniej się w niego wtuliłam.
-A ty? Co pomyślałaś, kiedy mnie zobaczyłaś?
-Że jesteś cholernie przystojny. I że w Dortmundzie jest chyba dużo przystojnych facetów w garniakach.
-Schü nie jest przystojny –stwierdził, jakby było to oczywiste.
-Ty byłeś bardziej. Naprawdę mi się spodobałeś ale stwierdziłam, że nie moja liga i poza tym, miałeś zaraz brać ślub.
-Czyli też mnie byś zaciągnęła do swojego łóżka?
-Gdybym je miała… -powiedziałam z zamyśleniem i prychnęłam pod nosem. –Nigdy nie pomyślałabym, że zostanę bez domu.
-Nie zostałaś. To była po prostu przeprowadzka.
-Będę ci za to dziękować do końca życia, Marco. Dałeś mi dom, dosłownie i w przenośni –stwierdziłam i pocałowałam go w obojczyk.
-Myślisz cały czas o tym, co się stało w twoim dawnym domu?
-To na zawsze pozostanie we mnie. Ale kiedy jestem z tobą te myśli uciekają na dalszy plan.
-To chyba dobrze –odpowiedział cicho i nawinął sobie na dłoń moje włosy. –Wiesz, że jakby coś..
-Wiem, że jesteś –zapewniłam, na co blondyn pokiwał ze zrozumieniem głową. Byłam wdzięczna, że nie naciskał. Ja też nie poruszałam tematów, przez które on robił się dość drażliwy. Mieliśmy w końcu nasz mały urlop i obiecałam sobie, że zrobię wszystko, żeby był aż do przesady sielankowy.
Poleżeliśmy jeszcze jakiś czas, patrząc w siebie, z uśmiechami na ustach. Marco spodobało się głaskanie moich włosów. Moja mama bardzo lubiła mnie czesać. Nikt potem tego nie robił, ale kiedy wiedziałam świadomość, że to blondyn, było mi z tym dobrze i nie chciałam, żeby przestawał.
Czując, że zaczynam robić się senna nawet nic nie musiałam mówić. Marco podniósł się, zrzucając pled kanapy i zaniósł mnie na rękach do naszego łóżka.


***

Ostatniego poranka w tym malowniczym miejscu poszłam na ganek w dresie i polarowej bluzie. Kubek gorącego kakao postawiłam na drewnianej poręczy balustrady. Cały las budził się do życia. Ptaki zaczynały śpiewać, wiewiórki ganiały się po drzewie. Powietrze było odrobinę chłodniejsze ale za to takie świeże, czyste. Termometr pokazywał jedenaście stopni na plusie. Do moich wymarzonych upałów jeszcze trochę brakowało, jednak te jedenaście już cieszyło. Nie chciałam wyjeżdżać, chciałam zostać w tej bajkowej chatce z Marco, gdzieś w środku magicznego lasu, odcięta od świata, mogąc całe dnie spędzać z nim. Tak, dni pełne rozmów, śmiechu, pocałunków, miłosnych uniesień, radości, pożądania, czułości.. Były wspaniałe. Wiedziałam jednak, że Marco musi wracać do treningów, grania. Szanowałam to, doceniałam, że tak po prostu postanowił zabrać mnie na ten wypad. Nie pytałam dlaczego, najzwyczajniej cieszyłam się tym, każdą najmniejszą chwilką.
Poczułam, że jestem okrywana puchatym kocem. Zaraz później byłam objęta ramionami mojego wspaniałego męża.

-Dzień dobry –powiedział i ucałował mnie w policzek, delikatnie drażniąc mnie swoim dwudniowym zarostem.
-Dzień dobry. Pięknie tu, prawda?
-Mhm… -mruknął i zabrał mi z rąk kubek z parującym kakao. Sam wziął z niego kilka łyków, później mi je oddał. –Spakowałem nas. Po obiedzie myślałem, żeby wyjechać.
-W porządku. Czyli możemy jeszcze się raz przejść?

Po śniadaniu poszliśmy na polanę za lasem. Zauważyliśmy na polanie ścigające się dwa zające. Zapytałam Marco, czy chciałby mieć zająca w mieszkaniu. Zmroził mnie jednak spojrzeniem, to chyba znaczyło "nie". A mi się naprawdę spodobały. Niech się cieszy, że nie chciałam go namawiać na sarnę. 
Słońce świeciło tak pięknie, uśmiechałam się czując padające promienie na moją twarz. Dotarliśmy też do naszego drzewa, na które się któregoś razu wspięłam i nie potrafiłam zejść. Tak Marco je nazwał. Było "nasze" i już. Tym razem oboje wdrapaliśmy się na dużą gałąź. Mieliśmy nadzieję, że jej nie złamiemy i nie spadniemy. I tak siedzieliśmy okrągłą godzinę na gałęzi, machając nogami w powietrzu. Gdy mieliśmy już schodzić, Marco wyjął z kieszeni kurtki scyzoryk i zmienił pozycję na gałęzi. Przestraszyłam się i od razu złapałam go, żeby nie spadł. On tylko się zaśmiał, jednak przytrzymał moje dłonie splecione na jego brzuchu. 

-Co ty kombinujesz?-zapytałam, przykładając głowę do jego pleców.
-Zobaczysz –odpowiedział. Dwa skaleczenia Marco w palec i kolejne piętnaście minut później na fragmencie drzewa bez kory widniał wyrzeźbiony napis. „R+M”. Jak to zobaczyłam, poczułam w moim brzuchu stado motyli. To było tak kochane, że nie umiałam zupełnie nic powiedzieć. Jedynie pocałowałam go i mocno przytuliłam. Miałam nadzieję, że to w zupełności wystarczyło, żeby zrozumiał.


***


Odkąd wróciliśmy zaczęłam robić listę na jego urodziny. Miałam mnóstwo energii i obiecałam sobie zrobić takie urodziny, jakich nigdy w życiu nie miał. Kiedy Marco poszedł na trening zaprosiłam do siebie Ann. Byłam wdzięczna za chęć pomocy. Na liście znalazły się już balony z helem tworzący napis „HAPPY BIRTHDAY, MARCO!”, miało być też kilka par balonów z cyframi „2” i „6”, wszystko w kolorze srebrnym. 

-Marco ma kumpli, co mają własny lokal. Nie mam do nich numeru, więc musiałybyśmy zdradzić plan Mario.
-Pewnie, jeśli myślisz, że się zgodzą to czemu nie. Mario nic nie powie, też mu się spodoba pomysł z niespodzianką.

Postanowiłam, że poproszę jego kolegów z klubu, żeby nagrali krótkie filmiki z życzeniami, a ja wszystko złożę w jeden. Jeszcze przed zaśnięciem dostałam wiadomość od Mario, że lokal mamy załatwiony i wszystko już zależało ode mnie. Stworzył też konwersację, gdzie zaprosił wszystkich kumpli Marco z Borussii, też tych z klubu i wszystkie partnerki. Ja też dodałam siostry Marco. Póki był w łazience postanowiłam napisać do wszystkich wiadomość, żeby wiedzieli o co chodzi.

„Hej!:) Nie jestem pewna, czy miałam okazję poznać was wszystkich osobiście-jeśli nie mam nadzieję, że ta okazja szybko się nadarzy. Planuję zrobić przyjęcie-niespodziankę na 26 urodziny Marco (więc proszę o dyskrecję). Mamy wynajęty już lokal, możliwe, że kojarzycie-Cocaine (dzięki chłopaki za pomoc!!:) ), myślę, że godzina 19:00 byłaby odpowiednia. Postaram się wszystkim zająć, jeśli ktoś ma do polecenia dobry catering, człowieka, kto robi pyszne torty albo DJ’a to będę wdzięczna za każdą pomoc. I mała prośba-żebyście nagrali krótkie filmiki z życzeniami i wysłali tutaj albo do mnie, skleję je wszystkie i postaram się, żeby były wyświetlone jako film na imprezie. To chyba wszystko, dajcie znać czy odpowiada wam godzina, pomysł z filmem. Rose”


-Do kogo tak piszesz? –zapytał Marco, opierając się o drzwi sypialni. Naciągnęłam na siebie kołdrę i poprawiłam w łóżku.
-Gdybym ci powiedziała, musiałabym cię zabić –odpowiedziałam poważnie i odłożyłam telefon na bok.
-Przyjęcie niespodzianka?-uśmiechnął się szeroko i trzymając telefon podszedł do naszego łóżka. Nie wiedziałam czy blefował, czy naprawdę rozgryzł, czy widział tą wiadomość.. Wysłałam do niego?
-Czyje? –zaśmiałam się. Przesunęłam się na bok, robiąc mu miejsce.
-Moje –odpowiedział i pokazał mi całą konwersację na Whatsappie. –Jeśli Mario zakłada grupę i miał tam dodać wszystkich znajomych z klubu to możesz być na przyszłość pewna, że doda tam mnie.
-Po prostu go chyba zabiję.. Miała być niespodzianka. Przepraszam Marco.
-Od momentu „przyjęcie niespodzianka” nie czytałem dalej, przysięgam.
-Mhmm..
-Trochę optymizmu –zaśmiał się i przyciągnął mnie do siebie. –Mam coś przygotować?
-Nie, dam sobie radę –odpowiedziałam pewnie i wtuliłam się w jego ramiona. –Usunąłeś się z tej grupy?
-Nie..
-To daj mi, bo jeszcze przeczytasz. 

Zabrałam jego telefon i weszłam w konwersację. Znałam nawet jego hasło i to było już strasznie naturalne, że aż dziwne. A może nie? W konwersacji było już kilka odpowiedzi.

Od Lisy „Taka żona to skarb! Możemy nagrać z Romanem i Leo we 3?”
Od Marcela „Wyczuwam dobre party. Kupię alkohol, ale ty też kup, w ogóle, wszyscy kupmy dużo alkoholu!”
Roześmiałam się. Gdyby trener to widział.
Sokratis „Marcel, bracie, popieram.”
Auba „Mój brat ma ziomka DJ’a. Załatwione, mała!;)”
Jenny „Marcel-nie komentuję tego…. Rose, zadzwoń do mnie jak będziesz miała chwilę, bo chyba ostatnio przyszła mi na maila zniżka na balony z helem, a są sprawdzone, potrzebowałam na rocznicę rodziców”

Marco miał naprawdę świetnych przyjaciół.  Usunęłam go z grupy i oddałam mu telefon.
-Już?
-Tak. Idziemy spać?
-Gdzie będzie impreza?
-Marco! Nie powiem ci. To niespodzianka.
-Nic mi nie powiesz?
-Nic a nic. No już, spać. Dowiesz się dopiero w swoje urodziny i nawet nie próbuj wcześniej.
-Pani Reus, jaka stanowcza –zaśmiał się i pocałował mnie namiętnie w usta. Przerwałam pierwsza słodką pieszczotę i wtuliłam się w jego tors.
-Stanowczo też mówię, że idziemy spać.
-Na pewno?
-Tak, na pewno. Dobranoc. 

Wiedziałam, że był niepocieszony, jednak nie mógł się przyzwyczajać. Ani ja nie mogłam się przyzwyczajać. Zaraz niecałe trzy miesiące zostaną do piętnastego sierpnia, ale nie chciałam więcej o tym myśleć i się tym przejmować. Zaczęłam żyć chwilą, co było najlepszym wyjściem na naszą sytuację. Czy też moją sytuację. Musiałam powstrzymać swoje uczucia, bo z każdą chwilą zakochiwałam się jeszcze mocniej, zwłaszcza nasz wyjazd w tym nie pomógł. Mimo wszystko był wspaniały i na długo pozostanie w mojej pamięci.


Przez cały maj sprawy organizacyjne posuwały się do przodu. Nawet nie zajmowałam się szukaniem stażu, moim priorytetem była wspaniała impreza niespodzianka. Do połowy maja jeszcze ćwiczyłam na siłowni, jednak później zupełnie opadłam z sił i nie miałam chęci na żadne ćwiczenia. Jenny pomogła mi z balonikami i wszystkimi innymi serpentynami. Byłam jej ogromnie wdzięczna. Willy, brat Auby umówił już DJ’a na całą noc, za którego zapłacił Pierre. Trochę się z nim kłóciłam o to, że to nie on powinien płacić, ale najzwyczajniej mnie przegadał, powiedział, że więcej ze mną nie będzie dyskutował i się rozłączył. Z ulubioną restauracją Marco podpisałam umowę i wybrałam menu na kolację. Marcel i Robin załatwili kelnerów i barmanów, byli tak mili, że poza wynajęciem sali nie musiałam płacić za drinki. 

Borussia nie zakwalifikowała się do gry o Puchar Niemiec. Marco był z tego powodu mocno zirytowany, jednak może trochę złagodziłam jego zły humor, poprzez kupienie nowej bielizny. Po jego przygnębionym spojrzeniu ze stadionu nie było ani śladu, kiedy w domu się rozebrałam. Ten facet był naprawdę w takich względach prosty w obsłudze, mnie to nie przeszkadzało. Dziękował mi, że z nim byłam, był naprawdę kochany. 

Na typowym końcu miesiąca byłam wykończona. Bolała mnie głowa okropnie, a zanim zasnęłam powtarzałam w nieskończoność listę zakupów i próbowałam wymyślić dobry przezent dla Marco. Miałam jeszcze tyle spraw na głowie, że byłam na siebie zła, że nie zaczęłam się rozglądać za tym wszystkim jeszcze wcześniej. Nigdy nie przygotowywałam tak wielkiej imprezy, na tyle osób. Trochę porwałam się z motyką na słońce, jednak i tak byłam wdzięczna Ann i Mario, że odciążyli mnie w kilku rzeczach. Marco nawet zauważył moje przemęczenie i kazał mi się kłaść do łóżka i spać. W dodatku o dziewiętnastej wieczorem, co wydawało mi się zupełnym wariactwem. Co jeszcze bardziej mnie zdziwiło, zasnęłam od razu. Potem miałam wyrzuty, że o czymś zapomnę. Zrobiłam w telefonie całą długą listę rzeczy, których powinnam jeszcze dopilnować. Lista gości znacznie się poszerzyła. Nie tylko o klub, lecz także o kontynent. Co z tym szło, wszystko musiałam na bieżąco korygować.

-Rose, nie obrażę się jak nie będzie niespodzianki. Widzę, że jesteś przemęczona. Doceniam, że się tak w to wszystko zaangażowałaś, ale...-zaczął któregoś z wieczorów podczas kolacji na kanapie w salonie.
-Nic mi nie jest, dobrze się czuję tylko ostatnio źle spałam –powiedziałam, uspokajając go. Przytuliłam się do niego i pocałowałam w policzek.Takie chwile dawały mi więcej siły i energii do działania. Zaraz jego urodziny. Musiał się ucieszyć. Nie było innej opcji.
-Jeśli nie chcesz mnie wtajemniczać, to zawsze masz Ann i Mario. Oni na pewno ci pomogą.
-Jest dobrze –zapewniłam i poszłam do kuchni zaparzyć zieloną herbatę. Miałam dość kawy, bo przelewała się ostatnio litrami. –Chcesz też?
-Chcę cię jutro zabrać na kolację. Przyjęcie się nie zawali jak jeden wieczór spędzisz z przyszłym jubilatem.
-Masz to jak w banku.
 

***


Nastał w końcu trzydziesty pierwszy maja. Przez ten cały miesiąc przygotowań chyba już miałam dość tematu tych całych urodzin. Poszłam jednak zaraz po obudzeniu do kuchni, żeby przygotować mu idealne urodzinowe śniadanie. Zrobiłam tosty, sałatkę owocową, kawę. Nie chciałam też przygotowywać zbyt wiele, bo od południa zapewniał mu atrakcje Mario. Za to na deser przygotowałam mu ciasteczko w kształcie serca z truskawkową galaretką na górze. Wcisnęłam do niej świeczkę urodzinową i podpaliłam ją. Ustawiłam wszystko na tacy i poszłam na górę do sypialni. Marco akurat się rozbudzał. Miał zupełnie rozczochrane włosy, czego być może byłam sprawczynią poprzedniej nocy. Przetarł oczy i rozejrzał się dookoła. Kiedy jego spojrzenie natrafiło na mnie od razu się leniwie uśmiechnął i podparł do pozycji siedzącej.

-Mojemu najlepszemu przyjacielowi, mężowi, który jest dla mnie najlepszy na świecie, facetowi, który uratował mnie i dał wszystko, o czym nawet nie śmiałam marzyć… Mojemu Marco… Wszystkiego najlepszego, kochanie –powiedziałam i wdrapałam się na łóżko. Położyłam tacę między nami i podniosłam ciastko z palącą się świeczką.
Blondyn popatrzył mi prosto w oczy, później na świeczkę i zdmuchnął palący się płomyk.
-Dziękuję. Zaskoczyłaś mnie –przyznał i wyjął świeczkę. Ugryzł kawałek babeczki, którą cały czas trzymałam i wolno pogryzł. Chwilę później mocno mnie pocałował. Urodzinowy pocałunek o smaku truskawki. Pycha.
-Mam nadzieję, że będziesz miał wspaniały dzień.
-Jeśli będziesz w nim uczestniczyć to taki właśnie będzie. Zjesz ze mną?
Skubnęłam odrobinę tosta od niego, nie chciałam, żeby mimo spotkania z Götze głodował. Miałam w planach później zjeść i przygotować się do całej imprezy. Musiałam być już w klubie o piętnastej, żeby wszystko udekorować. Na szczęście Ann i Lisa postanowiły mi w tym pomóc.
-Pyszności. Dziękuję. Najlepsze urodziny w życiu –powiedział i odstawił tacę na podłogę. A to dopiero początek.
Przyciągnął mnie do siebie, że prawie się na nim położyłam. Jego oczy błyszczały z ekscytacji. Zaczął mnie całować, na początku delikatnie później jednak coraz bardziej nachalnie. –Ale mogą się stać jeszcze lepsze. Prysznic?


***


Mario przyjechał po Marco razem z Ann. Modelka już była ubrana na imprezę. Miała przepiękną, przylegającą, srebrną sukienkę i czarne buty na piekielnie wysokich obcasach, wiązane do połowy łydki. Założyła długie, srebrne kolczyki z błyszczącymi kamyczkami. Jedyne co, to zostawiła makijaż na nasze wspólne popołudnie. Pożegnaliśmy się, życząc sobie wzajemnie miłego dnia i wieczoru, który już spędzimy razem. 

-To co, bierzesz prysznic, ja ci robię makijaż, ubierasz się, fryzura?-zatarła ręce Ann i otworzyła swoją torbę pełną kosmetyków.
-Prysznic już braliśmy. Brałam –poprawiłam się, a na moje policzki wypłynęły czerwone rumieńce. Ann popatrzyła na mnie z szerokim uśmiechem i nic już więcej nie powiedziała. Dobrze, że niektóre rzeczy zostawiała dla siebie.
Poszłyśmy na górę do garderoby. Nie wiedziałam jeszcze, co powinnam była ubrać. Wszystko dopracowane poza moją kreacją. Szukałyśmy w sukienkach, jednak mimo że były piękne nie poczułam, że któraś z nich była idealna na dzisiejszą okazję. 

-Rosalie, skąd taką masz?-zapytała wyciągając z półki krótką, czarną sukienkę z dość sporym dekoltem. Uśmiechnęłam się na jej widok.
-Marco mi ją kupił na Kubie. Nie byłam do niej przekonana ale on był.
-To tym bardziej powinnaś ją założyć. Pasuje do ciebie –oznajmiła i przyłożyła sukienkę do mojego szlafroka. Zaczęła się rozglądać za idealnymi butami, później biżuterią, aż w końcu bezceremonialnie zaczęła grzebać w szafce z moją bielizną.
-Ann! –zaśmiałam się, widząc, że chce wepchnąć w moje ręce komplet czerwonej bielizny.
-Są urodziny twojego męża. Nie uwierzę, że nie sypiacie ze sobą, a pod prysznicem grzecznie myjecie swoje czuprynki.
-Może i tak, ale dzisiejszy urodzinowy prysznic jest już zaliczony.
-To był przedurodzinowy.
-Impreza skończy się jutro, a to będzie? Tak, pierwszy czerwca.
-Zawsze możecie się wymknąć przed północą, jeśli tak pilnujesz terminów.
-Jesteś straszna. Powinnam też cię zabić za to, że wygadałaś Marco, że kupiłaś mi te kajdanki.
-Nie chciałam, myślałam, że o tym wiedział –uśmiechnęła się szeroko i zamrugała oczami niczym niewiniątko. Warknęłam pod nosem i zabierając wszystkie rzeczy poszłam do łazienki.Nadal jednak ją uwielbiałam.
Wyglądałam naprawdę ładnie. Postanowiłam pozostawić rozpuszczone włosy i trochę je pofalować. Ann przyszła do mnie, żeby sprawdzić, czy wszystko jest dobrze. Kiedy ja zajmowałam się swoimi włosami, ona zaczęła sobie robić makijaż. Później ja musiałam usiąść na wannie, Ann zabrała się za mnie. Poprosiłam ją o coś naturalnego, sukienka sama w sobie się broniła, nie potrzebowałam jeszcze krzykliwego akcentu na twarzy.
Popsikałam się moimi perfumami i sprawdziłam, czy wzięłam wszystko z domu.
Na miejsce pojechałam białym oplem Marco. Nie ruszał go, odkąd wrócił z naprawy, cały czas jeździł Astonem. Któregoś razu powiedział, że jeśli będę potrzebować, mogę brać kluczyki, dokumenty i jechać. Pomyślałam też, że pewnie będzie chciał się napić w swoje urodziny, ja więc tym razem postanowiłam obyć się bez alkoholu i odstawić nas bezpiecznie do domu.
Na miejscu byli już Marcel i Robin. Chwilę po naszym wejściu dotarła też Lisa. Przekazałam zgrany na pendrive film z życzeniami od wszystkich, który sklejałam gdzieś po nocach.
Zdjęłyśmy wszystkie nasze szpilki i zaczęłyśmy dekorować wszystkie stoły, przy stole, przy którym siedział na samym środku ustawiłam wazonik, do którego przymocowałam balony z liczbą 26. Na głównej ścianie przyczepiłyśmy napis z balonów. Byłam straszliwie głodna, a zostały jeszcze dwie godziny do imprezy. Nie mogłam się nigdzie wyrwać, bo czekałam na dostawę tortu i catering. Ale to ostatni raz, na finał nie mogłam się poddać.


 ***



To był niesamowicie wzruszający moment. Nie byłam pewna, czy tylko ja tak zareagowałam, czy Marco też, jednak czułam, że pod powiekami zbierają mi się łzy. Kiedy Marco razem z Mario przekroczyli próg klubu, w którym zebrani byli wszyscy jego przyjaciele i krzyknęli równo „wszystkiego najlepszego” on stanął i zaczął się wszystkiemu przypatrywać z ogromnym podziwem. Ann podpaliła szybko świeczki na torcie, który trzymałam. Był dość duży, w kształcie piłki, z boku miał zielone wiórki czekoladowe, które miały przypominać boisko. Najbardziej jednak podobała mi się na nim figurka przypominająca Marco. Była nawet podobna do Marco, ludzik miał na sobie koszulkę Borussii z numerem jedenaście. Przed nim stał sędzia o pulchnej buźce, który miał być inspirowany Mario. Trochę go przypominał. Cukrowy Mario trzymał uniesioną czerwoną kartkę, na której widniał numer 26. Było też samo boisku tak wielkie, że musiało być na specjalnym wózku. Tort musiał starczyć przecież dla każdego. Blondyn stał oszołomiony, rozglądał się po całej sali. Mario poklepał go po plecach i poszedł do mnie, żeby dołączyć do wszystkich zebranych i zaśpiewać „Sto lat”. Ja chyba nie umiałam nic mówić, nic śpiewać. Tak samo jak on patrzył na całą salę i na wszystkich gości, którzy przyjechali z różnych części Niemiec a nawet z Anglii , tak ja patrzyłam na niego. Był tak szczęśliwy. Wszyscy skończyli śpiewać i krzyknęli na końcu wesoło imię jubilata. On wreszcie zbliżył się do nas, podszedł do mnie i nie wahając się, zdmuchnął za jednym razem wszystkie dwadzieścia sześć świeczek. Rozległy się głośne brawa. Marco zabrał z moich rąk tort i podał go Mario. Nie zorientowałam się nawet, co się działo, a już byłam tulona i całowana przez blondyna.

-Dziękuję, kochanie –szepnął mi do ucha i raz jeszcze mnie pocałował.
-Ma ktoś noża?-krzyknął Mario, chcąc pokroić ciasto.
-Najpierw kolacja! –zaśmiałam się i zabrałam od niego tort, by oddać go jednej z kelnerek, która zabrała go do kuchni. 
Usiedliśmy przy trzech, wielkich stołach, od razu podano nam przystawki. Marco siedział koło mnie i cały czas nie mógł wyjść z podziwu. Przy naszym stole siedziały też siostry Marco z mężami, Mario z Ann, André, Roman z Lisą, drugi Roman i Marcel z Robinem. Mario pomógł mi wszystkich rozsadzić tak, żeby wszyscy dobrze się bawili i dogadywali.
Danie główne też było pyszne. Zjadłam wszystko z ogromnym apetytem, gdyby Marco się dowiedział, że nie jadłam cały dzień, pewnie by się nieźle wkurzył i sam mnie zaczął karmić. Praktycznie cały czas, mimo że był zajęty rozmową z przyjaciółmi, trzymał dłoń na moim udzie, robiąc mi tym samym delikatny masaż. Pochwał na mój temat nie było końca, zarówno z ust gości jak i samego jubilata, jednak było mi trochę głupio, przecież też inni mieli w to ogromny wkład. Najedliśmy się tak kolacją, że woleliśmy (poza Mario) odłożyć krojenie torta na później. DJ już zajął swoje miejsce, część osób poszła na parkiet. Poszłam jeszcze do szefa sali, żeby upewnić się, że wystawią stół szwedzki z mniejszymi przekąskami i deserami. Wychodząc z kuchni zderzyłam się z kimś. A właściwie z Marco.

-Co ty tu robisz?-zapytałam, a Marco mnie jedynie do siebie mocno przytulił.
-Chciałem rozpocząć imprezę od tańca z moją żoną.
-To będzie dla mnie czysta przyjemność –odpowiedziałam i dałam się poprowadzić na parkiet.
Przecisnęliśmy się gdzieś między tańczącymi parami i zaczęliśmy tańczyć, szeroko się uśmiechając.
-Wiesz –zaczął i nachylił się do mojego ucha. Uwielbiałam czuć jego oddech na mojej szyi. –Wyglądasz w tej sukience strasznie seksownie. Znowu się nie będę mógł skupić cały wieczór.
-To fakt, że –zaczęłam i jeszcze bliżej się do niego przysunęłam. –Że mam na sobie czerwoną bieliznę też nie pomoże?
Marco spojrzał na mnie z błyszczącymi oczami. Przygryzł wargę i uśmiechnął się delikatnie.
-Zdecydowanie nie. Przyjechałaś tu samochodem?
-Tak. Ja będę prowadzić, ty musisz opić swoje urodziny tylko nie bierz przykładu ze mnie na Sylwestrze.
-Dzięki, a z taka wiedzą na pewno nie pozwolę sobie upić się do nieprzytomności. 

Po dwóch przetańczonych piosenkach, Pierre postanowił zrobić odbijanego. Marco zaczął tańczyć z jego żoną, a ja z nim. Cała impreza rozkręciła się na dobre i prawdopodobnie wszyscy dobrze spędzali czas.

Po pewnym czasie Mario jako najlepszy przyjaciel Marco pozwolił sobie wznieść toast i wygłosić krótką przemowę z tej okazji.
 
-Drodzy przyjaciele, znajomi, nieznajomi, siostry, szwagrzy..
-Szwagrowie –powiedziałam cicho, kopiąc Mario w nogę pod stołem. Marco zaśmiał się i ścisnął moje udo.
-Szwagrzy, szwagrowie i piękna Rosalie –dokończył i złapał swój kieliszek z szampanem. Dla wszystkich, którzy też decydowali się prowadzić kupiłam truskawkowy szampan dla dzieci, co okazało się całkiem dobrym wyjściem, dziewczyny przyznały, że na żadnej imprezie nie spotkały się z czymś takim. –Dzisiaj są urodziny Marco. Mojego przyjaciela, brata, pokrewnej duszy, towarzysza doli i niedoli, na dobre i na złe, w zdrowiu i chorobie dopóki śmierć nas nie… Ann, opanuj proszę swój nieuprzejmy śmiech. Ty Liso również –rzekł urażony i sam zacisnął wargi, żeby się nie roześmiać. 

-Czemu jesteś poważny? –zapytałam Marco, który siedział tuż koło mnie i spoglądał na bruneta.
-Analizuję kto mi zapłacił, żeby się z nim przyjaźnić.
-Daj spokój, jest kochany –zaśmiałam się i pocałowałam go w policzek.

-Dzięki Rosalie, słodkiemu, radosnemu, kochanemu promyczkowi… I tak się składa że też mojej siostrze, wszyscy tu dzisiaj jesteśmy. Pozwolę sobie w imieniu nas tu wszystkich życzyć ci, Marco, żebyś zawsze był zdrowy, żebyś był zawsze otaczany miłością i dobrocią, tak, jak teraz –powiedział i spojrzał na mnie znacząco. Uśmiechnęłam się pod nosem i pokiwałam głową z niedowierzaniem. –Niech w twoim życiu wydarzają się wspaniałe sytuacje jak w zeszłym roku, kiedy spotkałeś Rose, kiedy stanąłeś na nogi po kontuzji i zagrałeś pierwszy mecz, z siłą, odwagą, podniesioną głową. Spadaj zawsze na cztery łapy, kotku –zakończył i sam się roześmiał. Wszyscy się śmiali. Mario powinien zdecydowanie zostać mówcą, ja bym nagrała to wszystko i wydała audiobooka. I prawdopodobnie zarabiałabym na tym dziennie tyle, ile Marco Reus w rok. 
Marco ze szczerym uśmiechem wstał i objął mocno bruneta, klepiąc go po plecach. Powiedzieli coś do siebie na ucho, później jednak blondyn usiadł a jego braciszek wzniósł toast. Nie ważne, czy już za dużo wypił, czy nie. Zawsze był przekochanym człowiekiem. Mi samej chciało się płakać, jednak wolałam to powstrzymać, dopóki nie zostanę sama w domu. Tyle wkładu nie poszło na marne. No i ich przyjaźń. Tego, co ich łączyło nie dało się ubrać w słowa. Najlepszy bromance jaki świat widział.
Na salę wjechał tort z fontannami i wszyscy raz jeszcze zaczęli bić brawo. Marco został poproszony o pokrojenie tortu. Wstał z miejsca, jednak ku mojemu zdziwieniu pociągnął mnie za sobą. Wziął nóż od jednej z kelnerek, która wtapiała w niego maślane spojrzenie. 

-Wiem, że nie przebiję już przemowy Mario…-zaczął i spojrzał na swojego przyjaciela.
-To się postaraj lepiej, bo za trzy dni impreza u mnie-prychnął obrażony i założył ręce w geście oburzenia.
-Już rozmawiałem z częścią z was ale chciałem jeszcze raz podziękować wam wszystkim za przybycie. Nie spodziewałem się tu was aż tylu, to naprawdę miłe zaskoczenie. Mam nadzieję, że wszyscy się będziecie dobrze bawić. A korzystając z okazji, chciałem ogromnie podziękować tak naprawdę gospodyni dzisiejszego wieczoru.. Mojej najwspanialszej przyjaciółce pod słońcem, Rosalie –zwrócił się do mnie na chwilę odkładając nóż i złapał mnie za obie dłonie. Spojrzał się tak pięknie prosto w moje oczy, że już nie byłam w stanie o niczym myśleć. –Dziękuję za twój cały wkład, pomysł, przygotowanie. Wiem, że robiłaś tego wszystkiego tylko sama i jestem wdzięczny wszystkim osobom, które cię trochę odciążyły… Nigdy tak wielkiej imprezy nie miałem i.. I właściwie nie wiem co mam ci powiedzieć, po prostu dziękuję, dziękuję za to, że przy mnie jesteś. To naprawdę dużo dla mnie znaczy. Chciałbym, żebyś ze mną pokroiła ten tort. Uczynisz mi ten zaszczyt?
Mała łezka poleciała po moim policzku. Wytarłam ją szybko i przytuliłam mojego kochanego blondyna.
Zdjęliśmy cukrowe figurki, które planowałam zabrać do domu i odłożyliśmy je na bok. Wzięłam nóż w dłoń, Marco nakrył moją rękę swoją i tak wbiliśmy razem nóż w ciasto i przeciągnęliśmy nim do samego końca. Zostałam przy tym przyciągnięta do jego torsu, drugą rękę trzymał na moich biodrach. To tak, jakbyśmy mieli właśnie wesele i kroili nasz weselny tort…albo po prostu miałam zbyt bujną wyobraźnię. Pokroiliśmy wszystko, wzięliśmy dla siebie po kawałku i resztę nakładania już oddaliśmy kelnerkom, które zajęły się naszymi gośćmi. Wszystko było naprawdę pyszne, razem z dziewczynami wypiłyśmy chyba trzy butelki szampana dla dzieci.. Cóż poradzić, że był dobry? Truskawkowy najlepszy. 
Przetańczyłam też sporo godzin, tyle osób i wszyscy chcieli ze mną zatańczyć. Pozycja żony Marco robi swoje. Spędziłam też wspaniały czas z siostrami Marco i poznałam ich mężów. Na jednej z pustych ścian klubu, która była dość dobrze oświetlona ustawiliśmy się w szóstkę. Rodzeństwo Reus  ze swoimi drugimi połówkami-całkiem niezły pomysł Yvonne. Ja z Marco stanęliśmy na środku, reszta po naszych bokach. Wszyscy się uśmiechnęliśmy do zdjęcia, które z resztą robił Mario. Jak już zaczęliśmy robić sobie zdjęcia to potem nie było końca, Mario poza mówcą nadawał się też na fotografa. I modela po pijaku.

Po pierwszej w nocy wyszłam na chwilę przed klub się przewietrzyć. Ulica była zupełnie pusta, ze środka dobiegała głośna muzyka. Wzięłam kilka głębszych oddechów, bo miałam wrażenie, że w klubie było dość duszno. Byłam dość zmęczona, jednak nie chciałam nic mówić Marco, widziałam jak dobrze bawił się z przyjaciółmi.
Zaczęłam się rozglądać dookoła. Przysięgam, że czułam czyjś wzrok na sobie. Było cicho jak makiem zasiał, jednak czułam jakiś wewnętrzny niepokój. Przejechał nagle jakiś samochód z trochę pijanymi nastolatkami, ale to nie było to. Może to ktoś w parku naprzeciwko? Wydawało mi się, że może widziałam jakąś sylwetkę przy drzewie, ale było strasznie ciemno. Być może to był sam cień drzewa. Kiedy zaczynałam wariować, to był znak, że trzeba było wracać do środka.

Oparłam się o jedną z kolumn i zaczęłam przypatrywać się tańczącym ludziom na parkiecie. Każdy był uśmiechnięty, pary tańczyły ze sobą, ale też kilka z nich się powymieniało. 
Marco też był gdzieś tam w tłumie, widziałam jego blond czuprynę, która przez nieskazitelne ułożenie nawet nie zmieniła swojego wyglądu. Cieszyłam się, że ta ciężka praca się opłaciła, że mogłam go zobaczyć takiego roześmianego wśród przyjaciół, którzy nawet przyjechali zza oceanu, żeby świętować z nim urodziny. Mario stwierdził, widząc ten cały wysiłek z organizacją tej imprezy, że swoją wyprawi w domu, w mniejszym gronie. Dwie takie imprezy jak ta pod rząd byłyby już w ogóle zabójcze. Psychicznie i fizycznie, moje nogi już odmawiały posłuszeństwa w takich butach.

-Proszę nie podpierać ściany na moich urodzinach, pani Reus –usłyszałam głos tuż koło ucha. Uśmiechnęłam się i odwróciłam do niego. Jeszcze chwilę temu był na drugim końcu sali z Mario.
-Dobrze się bawisz?
-Wspaniale, ale myślę, że jeszcze lepiej będę się bawił na afterparty.
-Co planujesz?
-Zdjąć z ciebie tą sukienkę i parę innych rzeczy.
-No to ci impreza.
-Impreza zacznie się dopiero potem –zaśmiał się i wziął mnie na ręce –A teraz idziemy tańczyć.
I mimo odpadających nóg, okropnego zmęczenia i braku powietrza, przetańczyłam kolejne trzy godziny z moim Marco. To było coś nie do opisania. Obserwowałam przez ten cały czas jego uśmiech, jego zmarszczki mimiczne na policzkach i w kącikach oczu. Jego oczy mieniły się tak jasno, był taki szczęśliwy. Nie mogłam opisać swojego szczęścia, widząc go takiego. Bo kiedy on się śmiał i ja się uśmiechałam. Nic nie było piękniejszą nagrodą za ten wieczór niż jego uśmiech. Był poruszony filmikiem, który puściliśmy w połowie imprezy. Część poszła nawet grać w twistera, inni się temu z ciekawością przyglądali. Nagrywali też filmiki, może później będą stanowiły materiały do szantażu, wolałam w to nie wnikać. Ukradkiem robiłam zdjęcia Marco. Przez zapalone światła były trochę jaśniejsze, jednak ciemne tło dawało im trochę więcej, mrocznego charakteru. Marco był w jakimś stopniu mroczny. Wydawało mi się, że w tej wersji był dostępny tylko dla mnie, gdy patrzył w moje oczy, przygryzał moją wargę, szyję, kiedy mnie dotykał. Czasem pod jego spojrzeniem miałam ochotę się skulić i zakryć, jednak to samo spojrzenie było tak po prostu piękne. Kryła się za nim szczerość, pierwotność, namiętność. Było strasznie urzekające. I byłam tak po prostu uzależniona od tego spojrzenia. Może i jak każdego innego. Przecież jego oczy zaraz po przebudzeniu były nawet bardziej niż słodkie, jego oczy kiedy się śmiał, jego oczy kiedy się uśmiechał, zaraz po pocałunku, po spotkaniu Mario. Każde były inne. Nawet nie wiedziałam kiedy je wszystkie zaczęłam wyszczególniać, ale próbowałam się ich nauczyć na pamięć i zapamiętać na zawsze. A to były tylko oczy. Jedna z wielu rzeczy, które mnie w nim pociągały. I co ja miałam zrobić? Zapomnieć i z piętnastym sierpnia tak jak w zegarku się od-zakochać?
Jak? Skoro z każdym jego dotykiem, spojrzeniem to stawało się jeszcze silniejsze? Jak, kiedy po urodzinach o mało nie zaczęliśmy się kochać w samochodzie na parkingu naszego bloku? I jak, kiedy patrzył na mnie jak na ósmy cud świata, jak obchodził się ze mną, jak dawał mi przyjemność, jak zamykał nas w naszej idealnej bańce, która była tak cieniutka, że w każdej chwili mogła pęknąć. Ale ta bańka była dla mnie wszystkim. Bo byliśmy w niej razem. On był wszystkim, co najlepszego miałam.







~~~
 Ale zasłodziłam.. Trzeba to zmienić, prawda?
Ale najpierw news, na który chyba wszyscy czekaliśmy: WRACAJĄ RODZDZIAŁY CO TYDZIEŃ!🎉🎉🎉🎉
Jeszcze niby w poniedziałek mam ustny angielski, ale to już koniec. Ostatni 9/9 i będzie pięknie. Dziękuję wszystkim za ogromne wsparcie tu, czy w prywatych wiadomościach. Pochwalę się, bo jest czym-poleciały dwie setki z ustnego polskiego i niemieckiego💛 Mam nadzieję, że wam też wszystko dobrze poszło (oczywiście tym, które pisały) i jesteście z siebie zadowolone!:) Zaraz wakacje! Maraton matur za mną, myślę, że poszło dobrze. Teraz sie mogę skupić na pisaniu. Ależ tęskniłam!!!!
A więc (oj tak, muszę to napisać): Za tydzień kolejny!♥️  I jest na co czekać... (nawet przygotowałam do niego specjalną playlistę w wersji na komputer) (ale pamiętajcie przy czytaniu tego 44 rodziału, że jednak tak mimo wszystko mnie lubicie i nie chcecie mi zrobić krzywdy, a ja też was uwielbiam i dodaję rozdziały co tydzień) (i przypomnijcie sobie tę sielankę z dzisiaj) (piszę teraz, bo boję się czegokolwiek pisać pod następnym🤣).
Ponownie napiszę, bo się za tym stęskniłam. Do napisania za tydzień!!❤
Ściskam mocno!