Urodziny Mario różniły się od przyjęcia-niespodzianki Marco.
Postanowił podzielić je na dwie części. Pierwsza-nieoficjalna, dla najbliższych
przyjaciół i części rodziny. Dzięki temu poznałam najmłodszego brata
Mario-Felixa. Przyjechali też jego rodzice-Jürgen i Astrid. Okazali się być
bardzo miłym i ciepłym małżeństwem, byli w zupełności zakochani w swoich synach
i nie zwracali uwagi na to, że byli dorośli. Czasem traktowali je jak nieporadne dzieci. Od razu kazali mi mówić do nich po
imieniu. Kiedy mnie zobaczyli, od razu oboje mnie uściskali. Zwłaszcza mama
Mario. Powiedziała, że Mario jej wiele o mnie opowiadał i nie mogła doczekać
się spotkania ze mną. I tak właśnie rodzina Götze oraz ja z Marco obchodziliśmy
po południu urodziny.
Astrid przygotowała już obiad, razem z Ann go odgrzały i
przygotowały pieczone ziemniaki. Chłopaki rozłożyli też gry planszowe przy
kanapie, musieliśmy jeszcze zdecydować w co zagramy.
Taki obiad mi się właśnie marzył
od dłuższego czasu. Domowy, prosty, niewykwintny, ale za to w wybornej atmosferze. Takiej rodzinnej... Byłam pewna, że Marco czuł dokładnie to samo co ja. To, że należeliśmy do tej rodziny i wcale nie byliśmy intruzami. Za tą atmosferą tęskniłam.. Miałam okazję spróbować niesamowitej pomidorówki mamy Mario, którą zachwalał, że jest najlepsza na
świecie i ona naprawdę taka była.
Pomogłam Astrid i Ann w zniesieniu wszystkiego, a panowie poszli już
usiąść na kanapy. Całe mieszkanie już było przygotowane na imprezę, Ann
zawiesiła trochę dekoracji, jednak nie było aż takiego przepychu jak u Marco. Było
też zaproszonych dużo mniej osób. Takie skromniejsze imprezy też były świetne, ale
ani ja ani Marco nie zamienilibyśmy jego urodzinowej imprezy w Cocaine za żadne
skarby.
Na początku zdecydowaliśmy się na grę w kalambury. Wszyscy
byli pocieszni, Mario udający Arnolda Schwarzenegera, Ann Jennifer Lopez.. Jednak to Marco skradł całe show, udając Helene Fisher.
-Możesz to zrobić jeszcze raz? –zarechotał brunet,
wyciągając z kieszeni telefon, na co Marco mu jedynie wytknął język i zajął
miejsce obok mnie na kanapie –Zrób to dla mnie, to moje urodziny!
-Nie.
-Nie spojrzę już na ciebie nigdy tak jak
przedtem…-westchnęła Ann, zakrywając oczy.
-To było bardziej gejowskie niż jak bardzo gejowski może być
gej –oświadczył Felix i wziął ze stołu szklankę soku pomarańczowego.
-A ty młody nie pyskuj –odezwał się Marco i pogroził mu
palcem. –I nie „gej” tylko homoseksualista. Wyrażaj się, zwłaszcza przy
rodzicach.
-O właśnie –poparł go roześmiany Jürgen i również pomachał
mu palcem przed nosem. Ta rodzinka była cudowna. Marco zwracał się do państwa
Götze „ciociu”, „wujku”. Oni naprawdę tworzyli rodzinę i mimo braku wspólnych genów wspaniale
im to wychodziło. Czasami po prostu ludzie się
spotykają i już wiedzą, że są i na zawsze będą sobie bliscy. Tak jak ja i
Mario. Byłam szczęśliwa, że Marco otaczają tacy wspaniali ludzie i zawsze mógł
na nich liczyć.
Mini-rodzinna imprezka zakończyła się po dziewiętnastej.
Graliśmy w pełno gier planszowych, przy czym było mnóstwo śmiechu. Pożegnałam
się z rodzicami Mario, którzy zapraszali nas z Marco do siebie do Memmingen
albo do domku w górach, żebyśmy wybrali się tam większą grupą. Podziękowałam im
za zaproszenie, miałam nadzieję, że jeszcze uda nam się z Marco gdzieś razem
wybrać, chociażby ten jeden ostatni raz. Jako para…
O dwudziestej zaczęli przychodzić znajomi, sporo osób z
drużyny, które miałam okazję jeszcze bardziej poznać na urodzinach Marco. Do
teraz się śmiałyśmy z Lisą, że próbowały mnie nauczyć z Ann tych wszystkich
nazwisk i numerów na koszulce w Borusseum. Teraz, mimo że nie uczyłam się jakoś
specjalnie, to po prostu już znałam i imiona i nazwiska, numery na koszulkach.
Co do pozycji na boisku nic się nie zmieniło-nawet nie próbowałam tego pojąć.
Mario puścił muzykę, Ann wyjęła wszystkie przekąski na stół,
które robiłyśmy rano. Naprodukowałyśmy tego naprawdę dużo, aż robiło mi się
niedobrze jak tylko czułam ich zapach. Koniec z łososiami na najbliższy rok. Na
alkohol też nie miałam ochoty. Marco chciał, żebym się dobrze bawiła i nie
musiała się przez niego ograniczać, więc zamówił dla nas taksówkę na powrót.
Stwierdziłam jednak, że truskawkowy szampan jest naprawdę dobry. A propos
truskawek-Ann zamówiła truskawkowy tort, który był niesamowicie pyszny. Jeszcze przed świeczkami i odśpiewaniem "sto lat" skubnęłyśmy na dole truskawkowego kremu. Potem zakryłyśmy to bitą śmietaną w spray'u.
Mario
był zajęty rozmowami z gośćmi, ja jednak cały czas trzymałam swój prezent,
który przygotowałam. Czaiłam się w kuchni i spoglądałam co chwila do salonu.
Mario poprosił Marco, żeby włączył Fifę. Impreza piłkarzy w domu to przecież
tylko Fifa. Ale właśnie w tej chwili nadarzyła się moja okazja, bo szedł do
kuchni zabrać piwo.
-Mario! –zeskoczyłam z taboretu, trochę go strasząc. –Nie
mogłam cię złapać a mam jeszcze dla ciebie prezent.
-Przestań, nie musiałaś. Rudy dał, to też się liczyło za
ciebie.
-Ja chciałam też od siebie. I chciałam ci życzyć, żebyś
zawsze był przeszczęśliwy, twój wspaniały uśmiech nie znikał z twarzy, był
zdrowy, nie łapał żadnych kontuzji i strzelał jak najwięcej goli. Żebyś zawsze
był moim najwspanialszym bratem, miał tyle cierpliwości do mnie i moich
niekończących problemów. Nie wiem czy urodziny to najlepsza okazja ale dziękuję
ci, że jesteś zawsze. Nie tylko wtedy, kiedy jesteś mi potrzebny gdy muszę się
wyżalić. Ty po prostu jesteś i dajesz mi tyle wspaniałej braterskiej miłości,
której czasami nie potrafię sobie wytłumaczyć. Ale wiem, że jestem twoją
siostrą nie przez to, że jestem żoną twojego najlepszego przyjaciela, ale
dlatego, że jestem Rosalie. I jestem ci wdzięczna, że dałeś mi to do
zrozumienia. Wszystkiego najlepszego, kochany –zakończyłam swój nieskładny
monolog i przytuliłam mocno wzruszonego piłkarza. On objął mnie tak mocno
swoimi rękami, że aż nie byłam w stanie oddychać. Co jak co, ale krzepę miał.
-Jesteś wyjątkowa, Rosalie. Zawsze będziesz na równi z moją
rodziną, Ann, Marco. Chyba po dzisiejszym popołudniu już wiesz, gdzie należysz.
Jeszcze wiele przed nami i nie dziękuj mi, bo tak po prostu jest i to nie jest
żadna łaska z mojej strony, że jesteś moją siostrą. Po prostu nią jesteś i
tyle, nie mam nic do powiedzenia w tym temacie. Nie dałaś mi wyboru, mała
–odpowiedział i raz jeszcze mocno przytulił.
-Noo.. –zaczęłam i wytarłam łzy, które tak po prostu z
przypływu emocji poleciały ciurkiem po moich policzkach. –To jeszcze raz
wszystkiego najlepszego. Wiesz, że ja nie daję wymyślnych prezentów..
-Tylko prosto z serduszka. Takie lubię najbardziej.
Przenieśliśmy się na blat kuchenny. Tam Mario wyjął nasze
wspólne zdjęcie w ramce. Uśmiechnął się szeroko na jego widok. Byliśmy na nim
uśmiechnięci od ucha do ucha, szczerząc zęby. Miałam na głowie jego czapkę z
daszkiem, w której wyglądałam dość zabawnie, on założył sobie na włosy moje
okulary przeciwsłoneczne. Robiliśmy je podczas organizacji urodzin Marco, kiedy
był pierwszy tak ciepły dzień tego roku. Miało coś w sobie, więc postanowiłam
od razu je wydrukować u fotografa.
Dalej znalazł mnóstwo słodyczy, w tym jego ulubioną dużą
wersję czekolady z karmelem i orzeszkami. Na samym dole znalazł elegancko
zapakowany krawat.
-SpongeBob! –krzyknął uradowany, widząc na krawacie pełno
póz postaci z bajki, której raz zrobiliśmy sobie maraton. Całonocny. –Jesteś
najlepsza! Dziękuję! Założę sobie na twój ślub.
-Najpierw pana młodego sobie znajdę ale jestem jak
najbardziej na tak.
-Kandydat numer jeden już jest i włącza Fifę. Think about
it. Ale jeszcze raz dziękuję. Jest świetny –uśmiechnął się szeroko i ucałował
mnie w policzek.
Do dwudziestej drugiej potańczyłam trochę z dziewczynami a
potem poszłyśmy na ploty do kuchni. Nie czułam się najlepiej, rozważałam to,
żeby wziąć taksówkę i wrócić do domu. Nie chciałam też jednak wychodzić tak
szybko z imprezy Mario. W końcu byłam jego siostrą. Ale później było już tylko
gorzej. Naprawdę chciało mi się wymiotować i przysięgam, że nie chciałam tego
robić na środku salonu pary albo na ich wypielęgnowanym trawniku.
Najpierw natknęłam się na Mario, który był cały rozradowany
po wygraniu w Fifę. Podobno chłopcy dali mu fory, bo miał urodziny. Fakt był
ogólnie znany, że Mario w Fifę grać nie umie.
-Mario, chciałam cię przeprosić, ale muszę już wrócić do
domu. Nie czuję się najlepiej i potrzebuję się położyć.
-Połóż się u nas w sypialni, co jeśli się coś stanie podczas
drogi?-zatroszczył się i poprowadził mnie do korytarza, gdzie mogliśmy na
spokojniej porozmawiać.
-Nic mi się nie stanie. Aż tak źle nie jest –uspokoiłam go,
chociaż wiedziałam, że było. Ledwo stałam na nogach, a usta już mi zdrętwiały.
Całe szczęście, że pomalowałam je wściekle czerwoną szminką. –Naprawdę pojadę
do domu, tu jest głośno i…
-Będziemy cicho.
-Mario. Są twoje urodziny i się baw. Mi nic nie będzie.
Jeśli cię to uspokoi to wyślę ci sms jak dojadę.
-Marco wie?
-O czym? –powiedział Marco, jakby nagle materializując się
koło nas.
-Tatą będziesz! –powiedział Mario, próbując utrzymać powagę.
Nie dość, że zwymiotuję, to jeszcze zemdleję. Marco cały zbladł i zamrugał
oczami, jakby próbując się upewnić o swoich przesłuchach. Oby on jeszcze nie
mdlał. Mario głośno się roześmiał –Żartowałem. Ale miałeś minę! Prawie jak
udawałeś Helene Fisher.
-Nawet nie żartuj. Żadnych dzieciaków. Nigdy w życiu! Co się
dzieje, tak poważnie.
-Źle się czuję i wracam do domu. Taksówka już jest
–powiedziałam. Jaki to był wysiłek, żeby brzmieć normalnie i nie zmienić głosu
na taki „tuż przed śmiercią”.
-Mogę pojechać z tobą –zaoferował się blondyn. O nie, nie. I
nie przedłużajmy, bo naprawdę zrobi się niebezpiecznie.
-Nie, baw się. To nic takiego. Zaraz będzie lepiej, wezmę
jakąś tabletkę przeciwbólową…
-Uuuu… Z kobietą z okresem się nie kłóć, bo nie wyjdziesz
żywy. Umówiłem się z Rose, że mi napisze jak będzie w domu, to ci przekażę.
-Okej. Jak coś to dzwoń –powiedział Marco i pocałował mnie w
policzek. Zarzuciłam na siebie katanę i wyszłam chwiejnym krokiem z domu,
jakbym wypiła z trzy butelki wódki. Mało kto by uwierzył, że byłam trzeźwa.
Przez całą drogę taksówką skupiłam się na tym, żeby
oddychać. Na moje nieszczęście, kierowca miał przyczepione do lusterka jakieś
okropne pachnidło, którego intensywny zapach wypełnił cały pojazd. To był
pewnie mój gwóźdź do trumny.
Wbiegłam do mieszkania, nawet nie trudząc się o zdjęcie
butów czy zamknięcie za sobą drzwi. Od razu wbiegłam do łazienki i obejmując
muszlę toalety wyrzuciłam z siebie wszystko. Ta męczarnia nie miała końca. Całe
szczęście, że miałam związane włosy w kucyka, bo inaczej moja zła sytuacja
byłaby jeszcze gorsza. Z torebki, która leżała na kafelkach wydobył się dźwięk
przychodzącej wiadomości. Mario. Wytarłam usta papierem toaletowym i usiadłam
na piętach. Drżącą ręką wyjęłam telefon z torebki.
„I jak tam miśka?
Dotarłaś, lepiej?”
Był naprawdę kochany.
„Wzięłam tabletkę, na
pewno będzie zaraz lepiej. Baw się super i nie psuj sobie mną wieczoru <3”
Wstałam na kolana i podparłam się z całej siły rękoma. Jakby
całe ciało nagle odmówiło ze mną współpracy. Wypłukałam porządnie usta ciepłą
wodą i spuściłam wodę w toalecie. Usiadłam jeszcze na chłodnych kafelkach, w
razie, gdyby to jeszcze nie był koniec żołądkowych rewolucji.
„Na okres nie ma rady,
przeżywam raz w miesiącu na własnej skórze. Nie martw się, niedługo koniec.
Będę się super bawił, Lama cię pozdrawia i mówi, że za jakiś czas wpadnie
sprawdzić, czy wszystko ok. A ja idę wyjąć z lodóweczki serniczek od mamusi.
Możesz żałować, że cię nie ma! xx”
Sernik?
No i proszę, znowu. Chyba wreszcie się dowiedziałam, co to
znaczy „rzygać jak kot”. A jeśli kot aż tak nie rzyga, to trzeba było zmienić
powiedzenie.
W końcu koniec. Prawdopodobnie koniec. Zdjęłam swoje buty, poszłam wyjąć klucze z
zamka do drzwi i je zamknęłam. Przeszłam do kuchni, żeby wstawić wodę na herbatę
miętową. Może ona coś pomoże. Odpisałam jeszcze Mario.
„Może Marco będzie
taki dobry i mi przyniesie kawałek. Też pozdrów lamę! Buziaki xx”
I właśnie chyba w momencie wysłania sms do Mario, wszystko do
mnie dotarło. Wbrew pozorom jego żarty… Okres, nawet nie mogłam sobie
przypomnieć, kiedy ostatni raz go miałam. Marco tatą… Nie. Nie, nie, nie, nie.
To się nie ma prawa dziać. To tylko zły sen.
Spanikowana wzięłam telefon, który przy tym jeszcze trzy
razy wypadł mi z rąk na blat. Wpisałam w wyszukiwarkę „objawy ciąży”. Nie mogłam być w ciąży. Weszłam na pierwszą
proponowaną stronę. Na obrazku tytułowym artykułu była sobie pani, trzymająca
dłonie na zaokrąglonym brzuchu. Od razu pociągnęłam swoją bluzkę do góry.
Spojrzałam podejrzliwie na mój. Był nadal płaski, idealnie wyrobiony na siłowni
z Ann. To znaczyło, że nie byłam w ciąży, prawda? Czajnik zaczął gwizdać.
Odłożyłam telefon na blat i poszłam do płyty, żeby go wyłączyć. Czułam, jakby
mi się znów chciało wymiotować, jednak wiedziałam, że nic z tego nie będzie.
Zwykłe nudności. Wypiję herbatę, położę się, zasnę, później obudzę i wszystko
będzie w porządku. Będzie nowy, ciepły dzień, będzie świeciło słoneczko, pójdę
z Ann na siłownię, później zrobimy zakupy i zrobię pyszny obiad dla mnie i
Marco a potem spędzimy kolejne godziny w łóżku. Bo przecież nie byłam w ciąży.
Zalałam herbatę i przykryłam małym, deserowym talerzykiem,
żeby mocniej naciągnęła.
Wróciłam do mojej lektury, niepewnie otworzyłam stronę
internetową i zaczęłam czytać. Nudności i silne wymioty. No dobra, ale to, że
rzygałam jak kot to akurat mogło mi coś zaszkodzić z kuchni mamy Mario. Może
skórka od tego pieczonego ziemniaka przykleiła mi się do żołądka? Brak apetytu
albo nadmierny. No błagam! Nie wariujmy, Mario byłby już dawno w ciąży. A ja
zawsze miałam duży apetyt, ale to już bym była w ciąży od dziecka. A z brzuchem
było naprawdę dobrze, w sumie najlepiej odkąd pamiętam. Nie przypominał beczki
ani nie ważył trzech kilo. Poza tym Google kłamie.
Mimo to, czytałam dalej. Wzięłam łyk herbaty miętowej i
trochę się poparzyłam w usta.
Wyostrzony węch połączony z mdłościami. No jeśli kupi się
łososia, postawi na środku pokoju, to potem niech nikogo nie dziwi, że capi na
cały dom, prawda? A jak sobie taksówkarz wiesza śmierdzidło o zapachu g.. w
lesie to co ja poradzę, że czuję i mnie mdli. To z nim coś było nie tak, że na
to nie reagował, a nie ze mną.
No i znowu brak okresu. Brak okresu brakiem okresu, może
miałam jakieś zmiany hormonalne, ale na pewno nie spowodowane ciążą. Marco się
nie zabezpieczał, ale przecież robiłam to ja i pilnowałam tego co do… O kurwa.
Straciłam z rąk telefon po raz ęty w ciągu ostatnich
dwudziestu minut i rzuciłam się na szafkę, w której trzymaliśmy wszystkie leki.
Zanim dotarłam do moich tabletek musiałam rozrzucić naokoło wszystkie
przeciwbólowe, przeciwgorączkowe, na gardło i witaminy. Sam fakt, że moje się znajdowały na samym dole
nie przemawiał na moją korzyść. Miałam zrobić przerwę przed kolejną dawką,
ustaliłam to z moją ginekolog, ale ta przerwa nie niosła żadnego ryzyka…
Tylko.. Boże.. Ta przerwa miała trwać pierwsze dziesięć dni kwietnia. Mamy
trzeci czerwca. Cały maj… O Boże.. Jak można być tak nieodpowiedzialnym? Jak
mogłam do czegoś takiego dopuścić, przecież cały ten czas pilnowałam wszystkiego…
Pieprzone planowanie urodzin Marco. Byłam tak zajęta, żeby
zapomnieć się zabezpieczać? Skoro już miałam takie objawy, zakładając, że
Google tym razem nie był perfidnym kłamcą to musiało się wydarzyć na początku
maja.. Mogłam mieć już pierwszy miesiąc ciąży za sobą. Nie, Rose. Na pewno nie.
Moje nogi były jak z waty. Musiałam usiąść na podłodze, żeby
się nie przewrócić. Najlepiej, to się już położyłam. No tak. Pieprzony domek na
Bawarii… Zaczęłam płakać. Jak bezsilne dziecko. Co gorsza podobno ja miałam mieć
dziecko. Dziecko…
I cała przeszłość wróciła. Wszystkie wydarzenia z mojego
rodzinnego domu, wszystkie słowa, które były do mnie wykrzyczane przez ojca i
macochę.
Nigdy nie urodzę dziecka, poronię, nie zasługuję na miłość, nie
zasługuję mieć rodziny, nie będę nigdy matką, jestem potworem.
Wstałam i
wrzuciłam niedbale wszystkie leki do koszyka. Herbatę wylałam do zlewu, na nic
mi się ona przyda. Zabrałam telefon, poszłam do naszej sypialni. Nie, do
sypialni Marco. Ona nie była moja. Nie była i nigdy nie będzie. Przed łóżkiem
zdjęłam wszystko co miałam na sobie, założyłam luźną koszulkę Marco, którą
nosiłam do spania. Rzuciłam ją jednak po chwili na stertę moich ubrań.
Pachniała nim. Nie miałam siły iść do garderoby. Zdjęłam bieliznę i założyłam
moją białą koszulę w kwiaty, którą miałam na urodzinach Mario. Położyłam się na
swojej połówce, wtuliłam w moją mięciutką poduszkę i zaczęłam histerycznie
płakać. Zaciskałam zęby niezliczoną ilość razy na materiale, żeby móc się
wykrzyczeć, zedrzeć gardło, dopóki nie zaczęło boleć. A potem krzyczałam jeszcze głośniej, jeszcze mocniej, nie zwracając uwagi na ból i zanikający głos.
To był paraliż. Nie umiałam czuć, moje ciało leżało tak
bezwładne, niezależne ode mnie, jakbym była martwa. Nie myślałam o niczym. Co
zrobię, co powinnam zrobić, co będzie jutro, co będzie za rok, co się ze mną
stanie. Mózg jakby się wyłączył, pozwolił mi płakać, krzyczeć, ale nic poza
tym. Wargi i oczy były napuchnięte od płaczu. Nawet nie czułam zapachu
pościeli…
Płakałam jeszcze długo. Tak mi się wydawało, bo łzy się nie
kończyły. Co chwila napływały nowe a poduszka była już dość mokra.
Usłyszałam na dole przekręcanie zamka. Przekręciłam
poduszkę na drugą, suchą stronę i mocniej nakryłam twarz kołdrą. Próbowałam za
wszelką cenę zahamować łzy, mocno ściskając powieki. W efekcie wcisnęłam twarz
w poduszkę i jeszcze mocniej zakryłam się kołdrą, że wystawały jedynie włosy i
kawałek czoła. To było cholernie trudne, kiedy Marco wszedł do sypialni, a ja
schowana pod kołdrą, próbując udawać, że śpię, zagryzałam mocno aż do krwi
wargę, żeby nie wybuchnąć kolejnymi spazmami szlochu. On nie mógł teraz się
koło mnie kłaść, nie mógł mnie dotykać, nie zniosłabym tego. Chyba upewnił się,
że śpię i wyszedł z sypialni. Słyszałam jak schodził po schodach, później
wyszedł i zamknął za sobą drzwi wejściowe na dwa spusty. Odetchnęłam głęboko i
znów zaczęłam płakać. Prawdopodobnie tak będzie wyglądała cała reszta nocy.
~tydzień później~
Za oknem jeszcze świeciło słońce, choć miałam wrażenie, że
za chwilę schowa się za chmurami. Marco był na popołudniowym treningu, a ja
próbowałam się nasycić przepięknym widokiem panoramy Dortmundu, którego nigdy
nie zapomnę. Dotknęłam mojej koniczynki na srebrnym łańcuszku, którą dostałam
na święta. Miała mi przynosić szczęście. Tym razem potrzebowałam odrobinę
odwagi i mniej wrażliwości. No i pozbycia się poczucia winy.
Przez ostatni tydzień byłam najgorszą żoną jaką byłam od
czasu ślubu. Serce mi się łamało za każdym razem, kiedy odsuwałam od siebie
Marco i widziałam jego przybite spojrzenie. Nie chciałam, żeby to się na nim
odbijało, dlatego dzisiaj nastąpił dzień, w którym musiałam to wszystko
zakończyć.
Bo wszystko było przeze mnie. Przez moją głupotę,
nieodpowiedzialność, niedojrzałość. I tylko ja byłam temu winna, dlatego ja
musiałam ponieść konsekwencje.
Nie jest łatwe jest, gdy tak bolesna przeszłość i tragiczne
wspomnienia przychodzą do teraźniejszości, z podwójną siłą, sprawiając jeszcze
większy ból. To mnie niszczyło. I jeśli to wszystko co mówili miało się stać,
wolałabym być przy tym sama.
Udawanie było koszmarnie trudne. Patrzenie w jego piękne
oczy, oddawanie pocałunków, przytulanie się do niego. To wszystko tak bardzo
bolało, może gdybym się nie zakochała to wszystko byłoby łatwiejsze. Może
mogłabym odejść tak zupełnie bez uczuć. Teraz już było za późno, to było
niewykonalne. Cały tydzień zajęłam się gotowaniem. Naprawdę, jeszcze nigdy tyle
czasu nie spędzałam przy gotowaniu. Powiedziałam Marco, że muszę zadbać o jego
zbilansowaną dietę. I przez to miałam zajęty czas. Gdzieś podświadomie miałam
też na uwadze, że mój organizm inaczej funkcjonował i musiałam uzupełnić
witaminy. Tak naprawdę nie chciałam w ogóle jeść. Wymiotowałam jeszcze dwa
razy. Raz w galerii handlowej, kiedy pojechaliśmy na zakupy, drugi, kiedy był
na treningu. Przez to nawet nie wiedział, że jestem w gorszym stanie. Ale Marco
nie był naiwny. Kolejnego dnia byłam na stadionie. On znów trafił do bramki, a
ja się rozpłakałam. Yvonne stwierdziła, że chyba weszło mi to w nawyk. Ale ja
po prostu nie umiałam kontrolować emocji. Jak mogłam nie płakać ze
świadomością, że widzę go tak szczęśliwego po raz ostatni na żywo? Jak, kiedy
padali sobie z Mario w ramiona, kiedy machał do mnie z murawy… To wszystko mnie
tak bardzo przerastało. Zwłaszcza mając świadomość, że to właśnie ten ostatni
raz.
Dzień po meczu miałam gorszy dzień. Taki gorszy dzień podczas
gorszych dni. Chciałam go odpychać na wszystkie możliwe sposoby. Przed
telewizorem, kiedy chciał mnie wziąć na kolana i zacząć całować odsunęłam się
od niego. On to uznał jednak za zabawę i położył się na mnie. Zaczął mnie
całować po szyi, pozostawiając niewielkie malinki. A mi się znowu chciało
płakać, bo on mnie całował, co sprawiało mi przyjemność, miałam ochotę
przytulić go do siebie i tak jak zwykle poczuć się bezpiecznie, poczuć
schronienie. Te uczucia już odeszły. Nie było motyli w brzuchu, pożądliwych
spojrzeń, pragnienia jego dotyku. Był tylko ból.
Bałam się zasypiać, bo nawet sen nie przynosił ukojenia.
Cały czas, gdy zasypiałam słyszałam syreny karetki i wozów policyjnych. Śnił mi
się mój ojciec, który mówił, że byłam nikim i nie zasługiwałam na miłość. Moja
macocha, która krzyczała na mnie i zarzekała się, że prosi Boga, żeby mnie
przytrafiło się to samo. Budziłam się cała spocona w środku nocy. Prawie
krzyczałam, nie mogłam złapać tchu. A potem patrzyłam na bok, na Marco, który
spał niczym aniołek. Jego trochę zbyt długie włosy leżały rozczochrane na
poduszce, usta były delikatnie wykrzywione w uśmiechu. Jego twarz była tak
spokojna. Przez to mogłam uspokoić oddech i mimo wszystko wtulałam się w niego,
próbując poza bólem poczuć to, co czułam przez ostatnie miesiące. Nie chciałam
płakać, jednak nie zawsze to się udawało.
Wybraliśmy się też z Mario, Ann i Mase, która trafiła
chwilowo pod opiekę pary na spacer. Cały ten czas trzymałam Marco za rękę. Moje
serce pękało. Z każdą minutą na coraz mniejsze kawałeczki.
Kolejnego dnia Marco już wiedział, że skończył mi się okres.
Skąd? Nawet nie wiedziałam, że on po prostu wiedział ile dni u mnie trwa. To
było przerażające. Dzień jak co dzień, śniadanie, trening. Kiedy trener
zapowiedział im dłuższy trening wzięłam jego samochód i pojechałam do centrum
handlowego, gdzie kupiłam trzy testy ciążowe. Miałam na sobie okulary
przeciwsłoneczne, a włosy związałam. Nikt nie mógł mnie rozpoznać i przyłapać
co kupuję. Poszłam od razu z nimi do łazienki w galerii. Najgorsze było to
piętnaście minut czekania. Najpierw wzięłam do ręki pierwszy test jaki robiłam.
Wynik pozytywny. Zacisnęłam mocno oczy i spojrzałam na dwa kolejne-również dwie
kreski. Chciałam wyrzucić wszystkie trzy, jednak po chwili dotarło do mnie, że
niezależnie co by się stało, chciałam mieć pamiątkę. Schowałam test do torebki.
Byłam na tyle zdesperowana, że przecięłam jej materiał z boku i tam go włożyłam. Wróciłam do domu, zrobiłam obiad, żeby go zjeść a później zaraz
zwymiotować. Naprawdę miałam szczęście, że go wtedy nie było.
Wieczorem oglądaliśmy serial, który Marco oglądał namiętnie
razem z Mario. Mnie zupełnie nie wciągnął ani nie interesował. Było już za
ciemno, żeby czytać, więc siedziałam grzecznie pod kocem i wtuliłam się w jego
ramię. Jednak wszystko zaczęło się, kiedy film się skończył. Zaczął mnie
całować, na początku delikatnie, później coraz bardziej natarczywie. I ja
znałam te pocałunki, wiedziałam do czego to zaraz doprowadzi. Coś w środku mnie
rozrywało i coraz ciężej oddychałam. Z każdym jego pocałunkiem, za każdym
razem, kiedy czułam jego dotyk, oddech na moim ciele… Chciałam, pragnęłam go,
jak zawsze, jednak tym razem jednocześnie chciałam uciec. Bo wiedziałam co ma
nadejść i to wszystko było kwestią mojego odwlekania, braku odwagi, gotowości
do poniesienia konsekwencji. Musiałam przerwać. Stało się to, kiedy jego
pocałunki przeniosły się na mój brzuch. Ciąża, rozstanie, macocha, przeszłość,
Leo, ojciec, sąd, rozprawa, ucieczka… To wszystko wyparło potrzebę bliskości
Marco. Wyplątałam się z jego uścisku i zanim uciekłam do łazienki powiedziałam
jedynie „Przepraszam, nie mogę”. Miałam nadzieję, że wymówka, że okres jeszcze
nie do końca się skończył wystarczy.
Puściłam wodę w prysznicu. Stałam przed tym samym lustrem,
kiedy przyszłam do tego mieszkania pierwszego dnia. Patrzyłam na siebie, na
swoje ciało, swoją twarz. Czym się różniłam od Ruby? Byłam tak samo zagubiona.
Tak samo zrozpaczona. Miałam w sobie tyle bólu ile po stracie Leo. Wtedy
straciłam bliską mi osobę. Teraz miałam stracić osobę jeszcze bliższą mojemu
sercu, bliższą niż przypuszczałam. I nadal byłam sama. Nosiłam tajemnicę, o
której nikt nie mógł się dowiedzieć. Teraz miałam już dwie tajemnice, z którymi
było mi jeszcze ciężej. Byłam rok starsza. Miałam więcej doświadczeń. Wszystkie
te doświadczenia zamieniły się w jeden, niewyobrażalny ból. To, że płakałam to
było normalne przez ostatnie dni. Nie dziwiłam się, nie irytowałam widząc
kolejne łzy wypływające z moich oczu. Może tak miało być, może na to
zasługiwałam. Może przeszłość stanęła naprzeciw mnie i chciała się policzyć?
Nigdy nie będę na to gotowa. Będąc sama.
Weszłam pod prysznic i usiadłam na kaflach ogrzanych przed
strumienie ciepłej wody. Przyciągnęłam nogi do klatki piersiowej, chciałam się
skupić na szumie wody, żeby nią zagłuszyć myśli.
I dlatego dzisiaj, w tym samym czasie, gdy Marco wyszedł na
trening poszłam do naszej sypialni i wyjęłam jego największą walizkę. Weszłam
do garderoby i zaczęłam zabierać swoje rzeczy z półek. Nie chciałam brać
wszystkiego, i tak bym nie zmieściła. Zabrałam prawie wszystkie bluzki,
spodnie, kilka spódniczek. Wzięłam też sporo kompletów bielizny, były naprawdę
dobrej jakości. Buty. Zabrałam najwygodniejsze adidasy, botki na jesień, dwie
pary kozaków na zimę.
„-Podoba ci się?-usłyszałam
głos Marco, niedaleko mnie. Odwróciłam się w jego stronę i kompletnie nie
wiedziałam co powiedzieć.
-To.. Jak? Kiedy?
-Ann zrobiła mi małą
przysługę. Tobie chyba też, bo nie przepadasz za zakupami, prawda?
-Marco, tyle rzeczy..
Jest mi strasznie głupio je przyjąć.”
Do moich rąk wpadły sukienka i kombinezon, które kupił mi na
wyspach. Tyle wspomnień, tyle pięknych chwil. Z szafki nocnej zabrałam książkę
od Ann, spakowałam też dużą kosmetyczkę i koszulki klubowe Borussii. Marco,
którą dostałam od Ann a Marco ją podpisał nie wiedząc, że to ja mu ją podawałam
oraz Mario z podpisem „Dla Rosalie,
jedynej oficjalnej siostry Mario Götze.” I to był moment, kiedy musiałam
zacząć płakać. Mój ukochany braciszek… Wiedziałam, że jego nasze rozstanie też
dotknie. Nie zasługiwał na to, nie zasługiwał… Wzięłam kopię karty pamięci z
sesji w Berlinie, na której było tyle pięknych zdjęć. Spojrzałam jeszcze na
album, który dałam Marco na urodziny. Były tam wszystkie nasze wspólne zdjęcia.
Otworzyłam na pierwszej stronie. My na Karaibach w białych, ślubnych strojach.
Przełknęłam głośno ślinę i zacisnęłam wargi, żeby powstrzymać płacz. Dlaczego
musiałam trafić na tak cudownych ludzi w swoim życiu? Zacisnęłam oczy i
zamknęłam album. Nie byłam w stanie go oglądać. Miałam te zdjęcia zapisane w
telefonie, może jeszcze kiedyś będę w stanie do nich wrócić.
Zamknęłam walizkę, to było chyba cięższe niż całe pakowanie.
Myśl, że wszystko co miałaś jest spakowane w jednym pudle na kółkach. Ale
przecież były wspomnienia. One były jakby wyryte w moich myślach. Wiedziałam,
że mimo są bolesne, pozostaną na zawsze. Nie miałam prawa ich wymazać, nie
miałam prawa zapomnieć o przystojnym, dobrym, wrażliwym, kochanym, uroczym
Marco, o roześmianym, ciepłym, przyjacielskim Mario, o pięknej Ann, która była
jak moja dobra wróżka. Tak, to była moja bajka. Czas było dopisać jej zakończenie.
Kiedy wchodził do mieszkania zmęczony po treningu ja
siedziałam cały czas pod oknem. Jakby wiedząc, co ma nastąpić za chwilę z moich
oczu zaczęły płynąć łzy, i to tak mocno jak nigdy wcześniej.
-Rose? Kupiłem po drodze dla ciebie sernik jak chciałaś…
Rose? –zawołał rozglądając się po salonie. W końcu mnie zauważył. Skuloną,
płaczącą pod moim ulubionym, wielkim oknem.
–Rosalie, co się stało –zaniepokoił się i podszedł do mnie szybkim
krokiem, nawet nie ściągając butów.
-Posłuchaj.. My.. Musimy porozmawiać –zaczęłam, krztusząc
się przez własne łzy. Nawet nie mogłam mówić. Boże, proszę, nie karz mnie aż
tak, on zasługiwał usłyszeć wszystko ode mnie.
-Porozmawiamy, chodź, usiądź na kanapie. Nie płacz, skarbie.
Przyniosę ci chusteczkę.
Wyciągnął do mnie rękę i pomógł mi wstać. Puściłam ją jak
najszybciej mogłam. Jednocześnie chciałam poczuć tą dłoń na moim policzku. Tak
bardzo chciałam.
Usiadłam na kanapie w salonie, moje ręce i nogi się trzęsły
jak galareta a w gardle miałam jedną wielką gulę. On przyniósł z kuchni kawałek
kuchennego ręcznika papierowego.
-Nie było nic innego pod ręką. Chyba skończyły się
chusteczki, ale wydawało mi się, że ostatnio kupiliśmy… Wolisz papier
toaletowy?
-Nie, jest w porządku –powiedziałam i zaczęłam dmuchać
zatkany nos. Nic nie jest w porządku. Nic a nic.
-Chcesz się czegoś napić? Coś mogę jeszcze zrobić?
–zaoferował i przysiadł koło mnie na kanapie.
-Możesz mnie wysłuchać? Tylko o to cię proszę –szepnęłam.
Marco ostrożnie pokiwał głową i zaczął mi się wyczekująco
przyglądać. Spojrzałam jeszcze na widok za oknem. Na Idunę, na której tak wiele
się wydarzyło, na to piękne miasto, na Phoenix See… Spędziliśmy tam razem tyle
czasu. Tacy szczęśliwi, uśmiechnięci. Jakby zapominając jaka jest
rzeczywistość.
-Marco… Nie umiem ubrać w słowa wszystkiego, co stało się…
Co stało się ze mną odkąd poznałam ciebie. Nawet nie wiesz jak bardzo
odmieniłeś mnie, mój świat, jak sprawiłeś, że byłam najszczęśliwszą kobietą na
ziemi. Zrobiłeś to. Pokazałeś mi część siebie, część twojego świata i dziękuję,
naprawdę dziękuję ci za każdy dzień, za każdą sekundę, w której mogłam brać
udział, będąc przy tobie. Dziękuję, że pokazałeś mi dom, pozwoliłeś, żebym
nazywała cię mężem, żebym ja stała się żoną. Wiem, że błądziliśmy, że… Boże,
tak wiele się wydarzyło. Jesteś cudownym mężczyzną, mężczyzną ze snów i marzeń
każdej małej dziewczynki. Nawet nie musisz mieć białego rumaka.. - Otarłam kolejne łzy wierzchem dłoni i spojrzałam na niego.
On cały czas słuchał, był bardzo skupiony, nie widziałam w nich żadnych emocji.
Cieszyłam się, że mimo zająknięć potrafiłam mówić. Byłam pewna, że na pewno o
czymś zapomnę, za coś zapomnę podziękować, liście nie było końca.. -Jesteś i zawsze będziesz moją bratnią duszą, najważniejszą
osobą w moim życiu. Niezależnie, w którym zakątku świata się znajdziemy, czy
będziemy mieli trzydzieści czy siedemdziesiąt lat. Zawsze będziesz w moim
sercu, a ono będzie pękać za każdym razem, kiedy ktoś cię sfauluje na murawie,
kiedy ktoś cię skrzywdzi… Mam najpiękniejszy tatuaż na świecie, on tylko symbolizuje
kilka chwil z naszego wspólnego życia. Obiecuję, że w myślach i w sercu
znajdują się wszystkie, będę o nie dbać i pielęgnować, nie pozwolę, żeby
przykrył je kurz, wyparły nowe doświadczenia. Nie zmieniaj się, nie ważne co
wydarzyło się w przeszłości, Marco. Ja wiem, że zasługujesz na najpiękniejszą
przyszłość. Wiem, że piłka to coś, co kochasz. Jeśli poświęcisz się temu
jeszcze mocniej, będziesz niezwyciężony. Jeśli będziesz wierzył, wygrasz. I
nigdy nie będziesz sam, masz tyle ludzi wokół siebie, którzy są w stanie wiele
zrobić dla ciebie. Zaufaj im, wyciągnij do nich rękę, a kiedy będziesz
potrzebował pomocy po prostu o nią proś. I bądź sobą. Nigdy, proszę, nie udawaj
kogoś kim nie jesteś. Byłam tą szczęściarą, która zobaczyła część twojej duszy.
Ona jest piękna, nieskazitelna… Jak ty. Tak trudno mi jest opisać wszystko to,
co czuję. Rozmowy są tak trudne. Może kiedyś to wszystko spiszę, wyślę ci w
jakimś liście. I właśnie proszę cię dzisiaj, jako najlepszego przyjaciela,
najbliższą osobę w moim życiu, w moim sercu o to, żebyś mi pozwolił odejść. Przepraszam,
że nie dałam rady wytrzymać do sierpnia, przepraszam… Po prostu ja już nie mogę
i wina nie leży po twojej stronie tylko mojej. Proszę pozwól mi..-szepnęłam już
tak cicho i znów zaczęłam płakać. Nie byłam w stanie na niego patrzeć. Bałam
się widzieć go smutnego. Bałam się widzieć jego oczy.
Poczułam jego dłonie na swoich. Ścisnął je mocno, później
pociągnął, pomagając mi wstać. Nie pytał, nie odpowiadał. On po prostu mnie
przytulił. Nie mogłam płakać, nie mogłam. Domyśliłby się, że coś jest nie tak,
że tak naprawdę ja nie chcę odchodzić.
-Rosalie –zaczął, delikatnie odsuwając mnie od siebie.
Wytarł dłońmi moje mokre policzki i ponownie złapał mnie za ręce. –Nie mogę ci
tego zabronić. Tak się umówiliśmy. Jeśli tego właśnie chcesz…
-Tak –zapewniłam. Nie. Nie chcę. Ale muszę.
-Masz gdzie się zatrzymać? Nie rozglądałem się jeszcze za
mieszkaniami ale postaram się…
-Nie kupuj mi mieszkania. Nie mówię tego, bo nie chcę twoich
pieniędzy, ale dlatego, że po prostu muszę stąd wyjechać, teraz, zaraz.
-Wrócisz?-zapytał po chwili ciszy. Czy wrócę? Najlepiej
wróciłabym choćby jutro.
-Nie wiem –odpowiedziałam i jeszcze ciężej zaczęłam
oddychać. Wiedziałam, że nie wrócę. Powinnam była mu dawać złudną nadzieję?
-Zawsze będziesz tu… To zawsze będzie twój dom. Jeśli
postanowisz wrócić ja tu będę. Jeśli nie będziesz chciała, nie zapytam o nic.
Zrobię nam obiad usiądziemy na kanapie i obejrzymy film… Pojedziemy do domku w
górach, a jak wrócimy, weźmiemy Ann i Mario i pojedziemy na nasze Karaiby.
-I tam znowu weźmiemy ślub?-zaśmiałam się przez łzy. Czemu
on był dla mnie tak dobry?
-Jeśli tylko będziesz chciała –powiedział z powagą i raz
jeszcze mnie przytulił. –Jak potrzebujesz zostać i chcesz wyjechać ze względu
na mnie to możesz tu zostać, ja się wyprowadzę, dopóki ty nie poukładasz swoich
spraw… Mogę ci jakoś pomóc?
-Zostań, ja naprawdę sobie poradzę, jestem dzielną
dziewczynką.
-Jesteś najdzielniejszą dziewczynką jaką znam –zapewnił i
spojrzał prosto w moje zaszklone oczy. To spojrzenie trwało zbyt długo.
Odwróciłam się na pięcie i podeszłam do okna. Pogłaskałam je dłonią jakby żyło,
jakbym i z nim chciała się pożegnać.
-Posłuchaj.. Wiem, że może nie powinnam cię o to prosić…
-Rosalie, sama mi mówiłaś, że mam prosić. Musisz mi dawać
przykład –zaśmiał się. Chciał mi poprawić humor?..
-Mam nadzieję, że wiesz, że nie zależało mi tylko na tym,
ale potrzebuję trochę pieniędzy. Chciałabym mieć trochę na podróż, żeby wynająć
coś, opłacić pierwsze rachunki zanim się nie odbiję i nie znajdę pracy…
Oczywiście postaram się jak najszybciej to zwrócić…
-Nic nie będziesz zwracać. Przeleję ci pieniądze i nie
będziesz nic wynajmować tylko kupisz to mieszkanie, skoro ja tego nie mogę
zrobić.
-Jesteś za dobry…
-Po prostu jesteś wyjątkowa –odpowiedział i złapał mnie za
rękę raz jeszcze. Usiedliśmy znów na kanapie i spojrzeliśmy na siebie. To jedno
z naszych ostatnich spojrzeń. Próbowałam zakodować każdy milimetr jego twarzy.
Ale ja już to wszystko pamiętałam, tak dobrze..
–Mogę wiedzieć jedną rzecz?
-Tak. Nie chcę, żebyś miał do mnie o coś żal, proszę,
wyjaśnijmy wszystko..
-Tylko to jedno. Nie jestem o nic zły. Taka jest kolej
rzeczy i rozumiem to, szanuje twoją decyzję. Co sprawiło, że odchodzisz?
Powiedziałaś, że to nie moja wina…
Tego się nie spodziewałam. Albo bardziej niż spodziewałam, że aż stwierdziłam, że się tego nie będę spodziewać.. Bez sensu.. Ale przecież obiecałam wszystko
wyjaśnić, zasługiwał na to.
-Myślę, że ktoś pojawił się w moim życiu i… Nie wiem jeszcze
na czym stoję i czy w ogóle stoję, bo chyba na razie się dość mocno chwieję
–powiedziałam smutno. Już nie miałam odwagi spojrzeć mu w oczy. –Jeśli o to
chodzi to nie, nie zdradziłam się. Nie wiem co przyniesie los, ale to chyba
właśnie taki bodziec, żeby spróbować żyć na własną rękę. Niezależnie co przyniesie los..
-Jakikolwiek nie będzie, ja zawsze będę. Zapamiętaj to, dobrze?
Pokiwałam głową i stanęłam bezsilnie naprzeciw niego. Czyli
to koniec, tak? Już wszystko. Te dziewięć i pół miesiąca, które nas łączyły..
Ot tak się zakończyły. I nie wrócą już nigdy.
-Musisz wiedzieć, że jesteś cudowną kobietą i zasługujesz na
dużo więcej, więcej niż ja jestem w stanie ci dać. Uwierz w to, bo tak jest.
Cokolwiek się wydarzyło w twoim życiu już nie istnieje, zaczęłaś na nowo, jako
pani Reus. I noś dalej to nazwisko, z dumą, wiarą w siebie, taką, z jaką ja w
ciebie wierzę, moja Rosalie. Nie smuć się tak, przeżyję to.
-Tylko się nie upijaj. W ogóle nie pij. I prasuj rzeczy
zanim je włożysz do szafy i pilnuj tej fałszywej pral… -nie dokończyłam mojego
wywodu, bo zostałam mocno szarpnięta, tak, że poleciałam prosto na niego i
zaczęłam tonąć w czułym, romantycznym, pożegnalnym pocałunku. Przerwałam go
pierwsza. Pocałowałam go jeszcze w policzek i po raz ostatni tak mocno
przytuliłam, błagając w myślach, żeby przekazał mi choć trochę siły,
bezpieczeństwa, nadziei…
-Jesteś spakowana?-zapytał, nie puszczając mnie z objęć.
-Tak. Pożyczysz mi bezzwrotnie walizkę?
-Nie –odpowiedział poważnie i poluzował uścisk. –Walizkę
musisz oddać. Przyjechać tu i oddać. Nie ważne kiedy ale musisz osobiście oddać
walizkę.
-Więc tylko pożyczę. Na chwilkę –szepnęłam, czując pod
powiekami kolejne łzy.
-Dobrze. Na pewno nie chcesz zostać jeszcze jakiś czas?
-Nie, jadę dzisiaj. Przepraszam, że tak nagle i bez
uprzedzenia, ale ja też nie byłam pewna, kiedy to nastąpi. Przynajmniej
spędziliśmy ostatnie dni normalnie a nie rozmyślając, co będzie za tydzień.
-Rozumiem –kiwnął głową. –Przyniosę ją zaraz. Zrobiłaś
jakieś jedzenie na drogę? Masz pieniądze przy sobie? Wszystkie dokumenty?
-Tak.
Chwilę później schodził po schodach z moją wielką,
przepchaną po brzegi walizką. Jeszcze chwilę temu siedziałam na tej kanapie i
bałam się widoku schodzącego Marco z walizką po schodach, który by miał mnie
wyrzucić z domu. Wtedy okazało się zupełnie inaczej. Teraz to właśnie
następowało. Sama odchodziłam, z własnej woli. Prawie własnej.
Postawił srebrną walizkę przede mną. Moje serce tak
piekielnie dudniło. Ale nie płakałam. Stałam się taka silna, czy przez taką
ciągłą histerię już się odwodniłam?
-Podwieźć cię gdzieś? Zawieźć z tobą walizkę na dół?
-Taksówka będzie za trzy minuty, a z walizką sobie poradzę.
Nie ma tu już nigdzie schodów.
-Czyli musimy się pożegnać?
-Przykro mi, że nie mieliśmy na to więcej czasu. Nie
zasłużyłeś na takie zachowanie z mojej strony i..
-Przestań, proszę. Bo pocałuję cię jeszcze raz i…
I nie przestaniesz. I nie pozwolisz mi odejść. Chrzanić
powstrzymywanie płaczu.
„Nie chcę cię pocałować, bo wiem, że jak to zrobię, to już nie
przestanę. Nie oddam cię już potem nikomu, nie pozwolę ci odejść i znów nie
będziesz miała wyboru.”
-W takim razie mnie przytul.
-Jestem z ciebie dumny,
skarbie. Jesteś niesamowita i miałem szczęście, że wtedy wpadłaś na mnie i
wybrudziłaś mi ten ślubny garnitur keczupem –powiedział i pocałował mnie w
czoło. Puściłam jego silne ramiona. Jakby w jednej chwili obiegł całe moje
ciało okropny chłód.
-Bądź szczęśliwy, mój Marco
–odpowiedziałam i pocałowałam go w czubek nosa. Uśmiechnęłam się przez łzy.
Poszłam do przedpokoju, żeby założyć już przygotowany cieniutki płaszczyk i
wygodne, turkusowe adidasy. Chwyciłam za rączkę walizki, blondyn otworzył mi
drzwi i w nich przepuścił. Wyszliśmy razem na korytarz, wcisnęłam guzik
przywołujący windę.
-Weź je –powiedział,
pokazując na klucze do mieszkania. –Mówiłem poważnie.
Nawet nie zdążyłam wyciągnąć
po nie ręki, a on sam włożył mi je do kieszeni płaszcza.
-Dziękuję. Za wszystko
–powiedziałam na równi z rozsuwaniem się drzwi windy. Marco kiwnął głową i
uśmiechnął się.
Wsiadłam do windy i jeszcze
raz, ten ostatni na niego spojrzałam. Na mężczyznę, który skradł moje serce. I
mimo, że odchodziłam go nie oddał. Na zawsze pozostanie u niego i wiedziałam,
że tam będzie bezpieczne.
-Do zobaczenia, Rosalie.
-Do zobaczenia
–odpowiedziałam cicho i nie spuszczałam wzroku z jego pięknych oczu, dopóki nie
zasunęły się w zupełności drzwi windy.
I znów mogłam zacząć płakać.
Taksówkarz już stał pod klatką schodową. Wytarłam na chwilę łzy.
-Dzień dobry, może mi pan
pomóc?-zapytałam, schylając się do okienka. Pan po pięćdziesiątce uśmiechnął się
i wysiadł z samochodu po moją walizkę i włożył ją do bagażnika. W tym samym
czasie wsiadłam na tylne siedzenie samochodu i spojrzałam na okolicę, która
była moją codziennością. Co chwila obraz rozmywał mi się poprzez nowe łzy.
-Mogę jakoś pani pomóc? Potrzebuje
pani chusteczki, rady, rozmowy?
-Dziękuję, nie trzeba.
-Dokąd jedziemy?
Podałam adres domu Mario i
Ann. Nie mogłam wyjechać i nie pożegnać się z nimi. Całą drogę płakałam.
Kierowca nic nie mówił, dał mi jedną chusteczkę. Mimo, że już była cała morka,
jakby ktoś ją wrzucił pod wodę, to i tak ja próbowałam nadal wycierać łzy.
-Może pan poczekać? Postaram
się, żeby to nie zajęło długo. Zapłacę ekstra –powiedziałam, a kierowca
kiwnął głową. Wysiadłam z samochodu i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Poszłam do
furtki i wpisałam w nią dobrze mi znany kod. Z brzękiem drzwiczki ustąpiły.
Przeszłam do drzwi głównych i zadzwoniłam dzwonkiem. Czekałam chwilę, aż w
końcu otworzyła mi Ann. Nie wiedziałam, czy Marco już do nich dzwonił, ale
chyba sądząc po jej reakcji-nie.
-Jeny, Rosalie, co ci się
stało? Chodź, wejdź, zrobić ci coś to picia? Jedzenia? –zapytała i pociągnęła
mnie do środka.
-Nie, Ann. Nic mi nie jest.
Jest Mario?
-W kuchni. Mario! Chodź
szybko! –krzyknęła tak głośno, że aż się lekko zaśmiałam. Byli tak cudowni.
-Mała, co ci jest? Wyglądasz
jakby jakiś walec ci rozjechał kotka na ulicy –stwierdził oburzony i podszedł
mnie przytulić. Wtuliłam się w niego jak ukochanego misia, nie chciałam puścić.
-Ja… Chciałam się pożegnać.
Nie umiałabym wyjechać bez pożegnania się z wami –powiedziałam ze skruchą i
spojrzałam to na Ann, to na Mario. Ann chyba domyślała się o co chodziło, Mario
był zmartwiony moimi łzami.
-Nie mówiliście, że znowu
jedziecie na wakacje. Tylko czemu płaczesz?
-To nie wakacje. Ja
wyjeżdżam, sama, bez Marco.
-Czemu? Co on zrobił?
Pojedziesz zaraz ze mną do niego i ja już mu… –zdenerwowany schylił się po
swoje buty, jednak ja go powstrzymałam, łapiąc mocno za ramię. On wstał i
spojrzał się na mnie i widziałam, że po jego głowie przebiega miliard myśli na
sekundę.
-Mario, Marco nic nie zrobił.
To ja stwierdziłam, że muszę odejść. Rozstaliśmy się w zgodzie, jest między
nami dobrze. Wy jesteście dla mnie również bliscy, więc chciałam się pożegnać
zanim wyjadę.
-Wyjedziesz –powiedział
cicho, jakby do siebie, próbując przyjąć słowa, które usłyszał.
-Tak. Tak będzie lepiej
–powiedziałam. Poczułam jak Ann złapała moją dłoń i otoczyła ręką moje plecy.
Na moim ramieniu położyła głowę. Ścisnęłam jej rękę, czekając na odpowiedź
Mario, który niepokojąco długo milczał.
-Myślałaś dla kogo będzie
lepiej?
-Dla wszystkich. Kilka spraw
się skomplikowało i…
-Po to tu jesteśmy do jasnej
cholery, żeby te sprawy rozwiązywać! A ty nawet nie przyszłaś tu prosić o radę
tylko się żegnać! Jeśli myślałaś faktycznie o wszystkich, a nie o czubku
własnego nosa to chyba wcale mnie nie znasz. Może wcale nie jesteś moją siostrą
–krzyknął i uderzył pięścią w ścianę z takim hukiem, że obie z Ann
podskoczyłyśmy przestraszone. Kiedy otworzyłam oczy już go nie było. Zaczęłam
płakać. Dziewczyna puściła mnie i tym razem mocno przytuliła. Również płakała.
-Ann… Proszę, zrozum mnie. Ja
musiałam odejść, nie mogłam dłużej. Ty jedyna wiesz, co czułam. To mnie
przerosło, wszystko mnie przerosło. Wiem, że mam was, ale to już czas, żeby
dorosnąć.
-Wierzę, że wiesz co robisz.
-To najwłaściwsza decyzja
jaką mogłam teraz podjąć. I jeśli przyjdzie mi przez to cierpieć, będę
cierpieć. Takie jest życie, takie są decyzje. Nie wiem co przyniesie
przyszłość…
-Oby wszystko, co
najpiękniejsze, aniołku.
-Dziękuję ci za wszystko, co
dla mnie zrobiłaś. Byłaś moją pierwszą przyjaciółką. Wcześniej była tylko moja
mama. Bałam się przyjaźni ale nasza była wspaniała.
-Jest i będzie –zapewniła i
pocałowała mnie w policzek. Uśmiechnęła się smutno i pogładziła mnie uspokajająco
moje ramię.
-To co było naszą tajemnicą…
-Pozostanie bezpiecznie u
mnie. Możesz być spokojna.
-Dziękuję, kochana. Jesteś
cudowna.
-Idź do niego. On cię
potrzebuje.
-Myślisz, że chce mnie
jeszcze widzieć?
-Myślę, że bardzo. Ja tu na
was poczekam.
Poszłam na górę. Bez
problemów znalazłam drzwi do sypialni. Mario stał przy oknie, patrzył na
stojącą pod ich domem taksówkę. Na komodzie naprzeciwko łóżko stało zdjęcie w
ramce, które dałam mu na urodziny.
-Może masz rację, że
patrzyłam tylko na siebie. Wiedziałam, że moja decyzja skrzywdzi najbliższe
mojemu sercu osoby. Była najtrudniejszą decyzją w moim w życiu. Nie przyszła
łatwo, nie umiałam zebrać odwagi, żeby zacząć nowe życie. Jeśli okaże to się
złą decyzją to jestem gotowa ponieść konsekwencje.
-Ta decyzja jest do dupy,
Rose –powiedział. Stał nadal do mnie tyłem. –Gdzie jedziesz?
-Jeszcze nie wiem. Na pewno
daleko. Jednak wiem, że niezależnie jak daleko bym nie pojechała, moje uczucia
do mojego brata nigdy się nie skończą. Bo obiecaliśmy sobie na mały paluszek,
że to będzie trwało zawsze.
-Dlaczego po prostu nie
możesz sobie kupić mieszkania w Dortmundzie? Może chcesz zamieszkać w domku
moich rodziców? Oni na pewno się zgodzą. U nich też mogłabyś zamieszkać.
-Przepraszam, Mario. Nie
oczekuję, że zaakceptujesz moją decyzję, że pozwolisz odejść, ani że pomachasz
mi na do widzenia. Mam nadzieję, jednak, że kiedyś, kiedy wrócę i powiem ci o
wszystkich rzeczach, będziesz mógł na mnie spojrzeć, przytulisz, powiesz, że
już dawno mi wybaczyłeś i że tęskniłeś. O tym będę marzyć.
-To nie tak, że nie mogę na
ciebie patrzeć… -powiedział, nie ruszając się z miejsca. –Myślałem, że
zostaniesz na zawsze w moim życiu.
-Ty zostaniesz na zawsze w
moim sercu. Tam też mogę być z tobą. Wiem, że nie powinnam cię zwłaszcza teraz
o coś prosić… Ale chcę, żebyś mi obiecał jedno. Opiekuj się Marco. Pilnuj go
jak młodszego brata. On jest strasznie wrażliwy, dobry, tak łatwo go zranić.
Chroń go, za wszelką cenę. Bądź dla niego zawsze, tak, jak byłeś dla mnie.
Jeśli będzie mówił, że wszystko w porządku nie wierz mu i lepiej to sprawdzaj.
Ufam mu, ale każdy potrzebuje drugiego człowieka do życia. On nie może zostać
sam i proszę, nie daj mu tego odczuć.
Mario nadal stał nieruchomo.
-Muszę się już zbierać,
taksówka na mnie czeka –powiedziałam. Wiedziałam, że może nie powinnam była
tego robić, ale musiałam. Podeszłam do niego i wtuliłam się w jego plecy.
Oplotłam dłońmi jego brzuch i wolno oddychałam. Prosiłam w myślach, żeby się
odwrócił, żebyśmy mogli się rozstać w zgodzie.
-Obiecuję –odpowiedział w końcu
łamiącym się głosem i odwrócił się. Kiedy spojrzałam na jego twarz, moje serce
kolejny raz dzisiaj pękło. On płakał. Jego oczy były czerwone i zapuchnięte,
policzki całe mokre. Sama wybuchłam płaczem i jeszcze mocniej go przytuliłam. Objął
mnie mocno do siebie i już nie wstydził się płakać.
-I dbaj o Ann. To skarb.
-Wiem. O ciebie też chciałem
dbać.
-Robiłeś to i zawsze będę ci
za to wdzięczna, mój braciszku –odpowiedziałam i pocałowałam go w policzek.
-Będziemy mieli kontakt?
-Nie wiem. Jeśli będę gotowa,
odezwę się. Nawet nie wiesz jak dużo się pokomplikowało.
-Opowiedz mi.
-Naprawdę muszę iść. Dam
sobie radę.
-Zawsze jestem dla ciebie.
-Dziękuję. Obiecuję
codziennie o was myśleć. Możesz jeszcze przeprosić ode mnie siostry Marco? Nie
zdążę do nich pojechać, nie chcę dzwonić.
-Nie martw się o nic. Masz
swoje rzeczy na głowie, skup się na nich i jak najszybciej je rozwiąż.
-Postaram się.
-Wróć szybko –powiedział i
puścił mnie. Otarł łzy z policzków, sobie i mnie.
Wyszliśmy z sypialni obejmując
się niczym para dobrych kumpli i zeszliśmy na dół, gdzie czekała Ann. Jak tylko nas zobaczyła, od razu się
uśmiechnęła. Puściła do mnie oko i wstała z oparcia kanapy. Przed drzwiami
uściskaliśmy się całą trójką.
-Dbajcie o siebie. I o Marco.
-Będziemy –zapewniła modelka
i pogłaskała mnie po policzku. –A ty bądź silna i wróć do nas niedługo.
Będziemy czekać.
-I nigdy nie zapomnimy.
Uśmiechnęłam się przez łzy i
pomachałam do nich, zanim wyszłam z domu.
Taksówkarz ożywił się, kiedy
wsiadłam do samochodu.
-Teraz?
-Na lotnisko.
Droga na lotnisko była dość
długa. Leżało na drugim końcu miasta, praktycznie na jego granicy. Zapłaciłam
taksówkarzowi z obiecaną nadwyżką, prosząc, że gdyby ktoś prosił o ustalenie
dokąd pojechałam nie udzielał żadnych informacji. Zgodził się bez zawahania.
Wyjął mi walizkę i postawił tuż przed wejściem na olbrzymie lotnisko.
Na początku byłam trochę
zdezorientowana, bo było przeogromne. Od powrotu z Dubaju mnie tu nie było.
Podeszłam do stanowiska, które właśnie się otworzyło. Siedziała przy nim młoda
dziewczyna, miałam nadzieję, że mi pomoże.
-Chciałam się dowiedzieć, czy
są jeszcze wolne miejsca na najbliższy lot? –zapytałam. Ściskałam nerwowo
rączkę walizki, nie chciałam, żebym znów zaczęła płakać. Stan kiedy skończyły
mi się łzy chyba był najlepszy w tej sytuacji.
-Lot do Kairu niedługo
wystartuje, więc już niestety…
-Nie, nie. Europa.
Gdziekolwiek w Europie. Jeden wolny bilet i bagaż, może nawet z nadbagażem.
-Właśnie teraz powinnam
zamknąć odprawę ale jeszcze jest kilka wolnych miejsc. Liverpool odpowiada
pani?
-Tak, jak najbardziej
–powiedziałam i próbowałam zlokalizować, gdzie dokładnie w Anglii Liverpool
leżał. Północ? Południe? Umiałam wystarczająco angielski? Chyba zwariowałam.
Nie mogłam się wycofać, podałam swoje dane, pokazałam dokumenty. Na moją
walizkę została naklejona naklejka z celem podróży i została zabrana taśmą do samolotu. Przeszłam
odprawę, wyłączyłam telefon. Zero połączeń. Brak wiadomości to chyba była dobra
wiadomość.
Niedługo potem siedziałam w
samolocie i wzbijałam się w górę. Żegnaj, piękny Dortmundzie, żegnaj mój Marco…
Witaj nieznane.
~~~
...Jestem wdzięczna, że w moim mieście są podziemne korytarze. Ukryję się..tak profilaktycznie.
Ja was też💕💕💕!!! Nie wiem co Was może udobruchać, może fakt, że nadal rozdziały będą co tydzień? Hurra..?😆🙉🙈🙊
Chyba to czas, żeby uciekać, mimo swoich domysłów jestem ciekawa waszych wrażeń..
To do następnego!!!!💗