sobota, 24 marca 2018

Trzydzieści dziewięć


Nie miałam żadnego zdania w kwestii wyjazdu na Sylwestra. Z drugiej strony to wspaniałe, że miałam okazję zobaczyć to niesamowite miasto, być może jedyną taką okazję w życiu. Byliśmy prawdopodobnie w najdroższym z hoteli, miał dużo pokoi, które jak przypuszczałam również były pozajmowane przez piłkarzy. Już kiedyś dziewczyny mi mówiły, że to bardzo popularne miejsce dla nich na wypoczynek. Marco co jakiś czas spotykał coraz to nowsze osoby, części z nich mnie przedstawiał, mówiąc zwykłe „To Rose”, przy niektórych o mnie zapominał i pochłaniała go do reszty rozmowa. Raz nawet odeszłam do hotelowego baru, a on tego nie zauważył. No cóż.


W nowy rok weszliśmy razem. Nie mogłam doliczyć upragnionego „jeden”, gdyż zostałam porwana w ramiona mojego męża i namiętnie pocałowana. Położył dłonie na mojej pupie, jeszcze bardziej do siebie przyciągając. Materiał mojej złotej, krótkiej sukienki był naprawdę cieniutki, czułam jego dotyk prawie jak na skórze. Fajerwerki z hukiem eksplodowały, tworząc nam tło jak z pięknego filmu romantycznego.
 Nie rozglądałam się za Ann czy Mario, nie spieszyło mi się, żeby wznieść toast za nowy rok. Wolałam czuć kojący dotyk ciepłych warg Marco, pieszczących moje. Wplotłam palce w jego idealnie ułożone kosmyki i cicho westchnęłam czując, jak mój mąż przejął kontrolę nad pocałunkiem, który stawał się coraz bardziej pewny i odważny. Moje nogi już kompletnie zmiękły, ręce stały się bezwładne.
-Marco..-szepnęłam, delikatnie go od siebie odpychając. –Jesteśmy w miejscu zbyt publicznym.
-Przejdźmy więc do naszego pokoju –oznajmił pewnie, skubiąc moje udo przy zakończeniu sukienki.
-Jeszcze nie –zaśmiałam się i pocałowałam go szybko. –Szczęśliwego nowego roku, skarbie.
-Dla ciebie również wszystkiego najlepszego. Nie możemy naprawdę iść? –zapytał i zabrał od kelnera dwa kieliszki szampana. Podał mi jednego z nich i delikatnie stuknęliśmy się nimi.
-Jak będę miała przez ciebie kaca.. –pokręciłam głową z dezaprobatą i upiłam łyk pysznego szampana. Naprawdę był dobry. 
-Nie zaszkodzi ci. Pójdę do Mario, bo naprawdę..
-Co naprawdę? –zaśmiałam się, upijając kolejny łyk.
-Musiałaś się tak ubrać, że mi nie wygodnie w spodniach od początku wieczora...-burknął niezadowolony.
-Ta sukienka miała twoją aprobatę.
-Nadal ma, kusisz i jesteś cholernie seksowna.
-Ty też bardzo dobrze wyglądasz ale ja się hamuję przez cały wieczór, więc ty też dasz jeszcze radę. Idź do Mario, bo ci nie wybaczy. 


Oparłam się o barierkę balkonu i popatrzyłam na piękny widok Dubaju, zewsząd dochodził huk fajerwerków, nawet na horyzoncie było je widać. Odbijały się od krystalicznej wody oceanu. Dookoła najwyższego wieżowca miasta również strzelały i to w przeróżnych kształtach. 
A więc nowy rok. Kolejny rok zmian, przecież tyle ma się wydarzyć. Będę miała już dwadzieścia jeden lat. I nie umiałam przewidzieć, gdzie będę stała dokładnie za rok od tej chwili, czy będę szczęśliwa, czy nadal będę miała kontakt z Marco, Mario i Ann. Chociaż tak bardzo bym chciała.

-Wszystkiego co najpiękniejsze na nowy rok!
Głos Ann zawsze był tak ciepły i pozytywny. Odwróciłam się i uściskałam modelkę. Ona ucałowała mnie w oba policzki.
-Tobie także. Żebyś cały rok była szczęśliwa i roześmiana jak teraz. Samych sukcesów i dużo miłości –powiedziałam, trzymając cały czas jej dłoń.
-Moja Rosie. Ty też, bo zasługujesz na wszystko co najlepsze. Zawsze możesz na mnie liczyć i pamiętaj, że twoje problemy zawsze będą mnie obchodzić, bo jesteś dla mnie ważna i zawsze będziesz mogła na mnie liczyć. Jeśli jest ci pisany związek z Marco to mam nadzieję, że będzie ci w nim dobrze, że będzie prawdziwy, szczery, pełen miłości i trwały i..
-Jesteś wspaniała –szepnęłam wzruszona i raz jeszcze ją przytuliłam. Trwałyśmy w naszym siostrzanym, ciepłym uścisku jeszcze dłuższą chwilę.

-Pójdę jeszcze do reszty znajomych. Idziesz ze mną? Przedstawię cię.
-Dziękuję ale posiedzę tu. Jest dobrze. Jeszcze muszę złapać Mario.
-Poszedł gdzieś z Marco, po nich nie wiadomo kiedy wrócą.
-To nic. Idź się bawić. 

Pomachałam Ann i znów się oparłam o barierkę. Koło mnie znów przechodził kelner. Zamachałam do niego i wzięłam z tacy kolejny kieliszek szampana. Skoro wszystko miałam tu w cenie, to czemu nie skorzystać? Po kolejnych dwóch kieliszkach trochę byłam mocno pijana. Co gorsza, zamówiłam sobie jakiegoś drinka o dziwnie brzmiącej nazwie. Naprawdę się upiłam. O ludzie.
W połowie drugiego drinka o dziwnie brzmiącej nazwie zjawili się Marco z Mario. A może to był trzeci drink? Czwarty? Nie ważne. Na odrobinę chwiejących się nogach podbiegłam do bruneta i rzuciłam się mu w ramiona, prawie na niego się przewracając.

-Najlepszego, kochany braciszku. Dobrze być z tobą w ten wieczór. Zatańczymy? –zachichotałam i pociągnęłam rozbawionego bruneta na parkiet. Leciała akurat jedna z piosenek Shakiry, ale to mi nie przeszkadzało, żeby zatańczyć do niej walca z moim braciszkiem. Zarzuciłam ręce na jego szyję i wbiłam się brodą w jego ramię. Zaczęliśmy powoli poruszać się w uroczym walczyku.  –A ty czego mi życzysz?
-Nie wiem czy powiedzieć powierzchownie czy się postarać –zaśmiał mi się do ucha i położył dłonie na moich plecach.
-Tylko nie za nisko, jestem mężatką –upomniałam go. W końcu byłam mężatką, prawda?
-Pamiętam. Boję się, czy ty będziesz pamiętać po obudzeniu moje życzenia.
-Jak mnie Marco przed zaśnięciem rozbudzi, to czemu nie –stwierdziłam poważnie. –No, lecisz.
-W takim razie, żebyś zawsze była radosna i uśmiechnięta, słonko ty moje. I żebyś była zawsze najedzona dobrym jedzeniem i dużo czasu spędzała ze swoim braciszkiem. Żebyś zdała wszystkie swoje egzaminy i spełniła swoje marzenia.
-Awww… Popłaczę się zaraz –westchnęłam i jeszcze mocniej przytuliłam się do bruneta.
Przymkniętymi oczami zaczęłam patrolować teren. Marco rozmawiał z Ann, oboje się na mnie patrzyli. Spiskowcy. A dalej? –Omójboże! –krzyknęłam Mario do ucha, na co on od razu ode mnie odrobinę odskoczył.
-Co się dzieje?
-Bo my tańczymy właśnie walca do Shakiry, no nie?
-No powiedzmy, że tańczymy –zgodził się ze mną brunet i tym razem złapał profesjonalną ramę niczym w Tańcu z Gwiazdami.
-A tam stoi Shakira. Boże. Mam nieumyte zęby i piłam i nie mam już takiego głosu czystego…
-Ciszej –roześmiał się brunet, zabierając mnie z parkietu.
-Nie, zostaw, ja pojadę w trasę! To moja szansa. Ja będę waka-waka!
-Rosalie! –parsknął śmiechem i pociągnął mnie w stronę Marco.
-Shakira! –pisnęłam płaczliwym głosem, wpadając w ramiona blondynki. Ups, pomyłka. To Marco.
-Już, Rosalie, wracamy do pokoju.
-Nie, idziemy tańczyć. To mój casting –oznajmiłam i zaczęłam swój taniec brzucha, ocierając się o krocze Marco. Chwilę później jednak poczułam, że tracę równowagę i odrywam się od ziemi. –Zostaw mnie ty draniu! Zabiłeś moją karierę, myślałeś sobie, że skradniesz mi najpiękniejsze lata życia, serce, ale nie. Nie, nie, nie. O nie! Światowej kariery nie zabierzesz. Ała! –pisnęłam, kiedy zostałam uderzona prosto w tyłek. –Ale z ciebie dupek, dupku.
 
A tam naprawdę była Shakira.


Znaleźliśmy się w naszym pokoju. Marco posadził mnie na łóżku i odszedł dalej, żeby włączyć światło.
-Nie, zgaś! Ja świecę wystarczająco –oznajmiłam, będąc oślepiona przez wielki żyrandol naszej pięknej sypialni.
-Jak chcesz gwiazdko –zaśmiał się i spełnił moją prośbę. Wolnym krokiem ruszył w moją stronę.  –Daj, pomogę ci się rozebrać.
-O nie. Ty się sam rozbierz, połóż się na łóżku i oglądaj jak robię to ja –poleciłam.
-Jesteś pijana, zaraz tu padniesz i zaśniesz. Mnie nie kręci nekrofilia. Może jutro.
-Czy ty właśnie odmawiasz super dzikiego, namiętnego seksu swojej żonie? –zapytałam z niezadowoleniem i sama zaczęłam zrzucać moje wysokie, złote szpilki z nóg. –Sama sobie poradzę. Mężczyźni nie są przecież we wszystkim potrzebni, prawda? –westchnęłam i zrzuciłam niedbale przez głowę materiał mojej sukienki. Stałam przed nim jedynie w czarnych, koronkowych stringach. Naprawdę nic?
-Kochanie, niczego ci nie odmawiam –uśmiechnął się, siedząc wygodnie na łóżku. Wyciągnął do mnie rękę, jakby zapraszając mnie do siebie. Od razu ją chwyciłam i wdrapałam się na mięciutki materac.
-Już ci się nie podobam? Cały wieczór mówiłeś, jak bardzo chcesz mnie przelecieć, a teraz co?
-A teraz jesteś tak pijana, że nawet byś tego jutro nie pamiętała. A ja wolę, kiedy pamiętasz..
-Pamiętasz, nie pamiętasz. Kwestia przelecenia –westchnęłam naburmuszona i zaczęłam sama ściągać swoje stringi.




Marco
Rosalie była naprawdę urocza w takim stanie. I chociaż ostatni raz, kiedy była pijana nie skończył się dobrze i o mało nie stała jej się krzywda tak teraz.. Wiedziałem, że Ann ma cały czas ją na oku i nic jej tu się nie stanie, każdy może sobie czasem pozwolić, ale Rose akurat niewiele wystarczyło, żeby doprowadzić się do takiego stanu. Kiedy nawet znalazłem ją na dyskotece w dzień jej urodzin była już nadnaturalnie wesołą osobą. Dzisiaj jednak przeszła samą siebie. I mimo swojego stanu nadal była strasznie seksowna i nic się nie zmieniło w tym, że miałem na nią straszną ochotę. A i jej argumenty i to jak mówiła prosto to, co myślała jeszcze bardziej sprawiało, że nie chciałem jej odmówić. Walczyłem sam ze sobą, żeby nie wziąć jej i wykorzystać sytuacji, póki jeszcze jest świadoma. Rosalie była już kompletnie naga i zaczęła całować mnie po brzuchu, podwijając moją koszulę.
-Jeśli naprawdę dasz radę… -powiedziałem z rezygnacją. Byłem tylko mężczyzną i nie miałem wpływu na niektóre rzeczy, przy niej bardzo niezależne ode mnie.
-Oczywiście. Jaki Nowy Rok taki Nowy Rok. Cały rok bez seksu z tobą? Chyba bym umarła-westchnęła i wpiła się w moją szyję niczym wampirzyca. –Zdejmuj spodnie, bo mi się już nie chce.
-Jaki Sylwester taki Nowy Rok. Więc o to nie masz co się martwić, mamy odhaczone –powiedziałem, przymykając trochę oczy. Kręciło mi się już trochę w głowie, wypiłem trochę, ale w odróżnieniu od mojej żony kontaktowałem co się dzieje.
-Na wszelki wypadek, dla pewności. Szybciej, bo naprawdę zaraz z siebie wyjdę. Nie myśl, że tylko ja jestem piękna i seksowna –rzuciła, na chwilę odsuwając się ode mnie. Z uśmiechem odpiąłem klamrę od paska moich spodni i zsunąłem je szybko z nóg. Odwróciłem się do niej, by móc ją pocałować, ale zastałem tam widok, którego się nie spodziewałem. A raczej aż za bardzo się spodziewałem. Moja żona leżała skulona w małą kuleczkę, wtulona w moją poduszkę, oddychając głęboko i równomiernie. Zaśmiałem się do siebie i wstałem z łóżka, żeby okryć ją cienką kołdrą. Ja sam… No cóż. Zostałem ze swoim problemem, komplikującym mi cały wieczór zupełnie sam. I zupełnie sam musiałem sobie z nim poradzić.



Kiedy położyłem się już koło blondynki, spojrzałem jeszcze na swój telefon. Mario napisał, zapewne ciekawy jak się czuje Rose.
„Jak się czuje nasza gwiazda wieczoru? Wymiotuje czy leży jak zabita?;D”

Pokręciłem głową i spojrzałem z niedowierzaniem na smacznie śpiącą żonę.

„Śpi. Jest naprawdę słodka… Zostałeś jeszcze tam?”

Po cholerę pisałem Mario, że Rose jest słodka? Od kiedy w ogóle Rose była słodka… O dziwo wyświetlacz po chwili się rozjaśnił, sygnalizując nadejście nowej wiadomości.

„Tak ale Ann też jest już dość zmęczona i zaraz się zbieramy. Piqué pytał, czy to twoja żona, Shak się trochę śmiała ale jej się spodobała i chce ją poznać. Ale nie mów Rosie, bo jeszcze sobie obieca swoją karierę.”

„Ok, ale jak Piqué będzie się nabijał z mojej żony to zarobi sobie w swoją twarzyczkę.”

„Wyluzuj, przecież ich znasz. Każdy ma prawo się upić, zwłaszcza w Nowy Rok. Fajna jest taka wersja Rose”

Nawet nie wiesz jak-pomyślałem i odłożyłem telefon na stolik nocny. Tylko nie musiałaby tak szybko odlatywać. Położyłem się na boku i patrzyłem w śpiącą Rose, oświetloną przez przechodzące przez okna światło księżyca. Powiedziała moje imię przez sen i zaczęła się niespokojnie wiercić na łóżku. Chwilę później jej ręka odnalazła moją szyję i nim zauważyłem jej piękne, nagie ciało oplotło moje, przez sen i zupełnie nieświadomie. A ja już czułem, że nie zasnę, bo zupełnie nieświadomie mój kolega znów zaczął się cieszyć.

-Jak tylko się obudzisz, obiecuję, że zapamiętasz –szepnąłem jej do ucha, kładąc rękę na jej talii. Ona tylko westchnęła pod nosem i znów się zaczęła kręcić, jeszcze bardziej mnie drażniąc. Nekrofilia mnie nie kręci a zaraz przez nią dojdę. A ona po prostu spała.
-Ty słodka, niewinna istoto, co ty ze mną robisz?



Rose
Nie miałam ochoty na śniadanie, jednak mój mąż mnie do tego zmusił. Kiedy tylko obudziłam się rano nie miałam siły myśleć, co się działo poprzedniej nocy ani jak się znalazłam w łóżku. Dopiero kiedy zjeżdżaliśmy windą w dół wszystko zaczęło mi się nagle przypominać.
-Tańczyłam z Mario walca do „Waka-Waka”? –spojrzałam niepewnie na Marco. Może to tylko sen? Nie, on kiwnął głową przytakując.
-Trochę dużo jak na siebie wypiłaś.
-Co było potem? –zapytałam. On jednak rozbawiony się na mnie patrzył i milczał. –No nie torturuj mnie tak.
-Chciałaś jechać w trasę z Shakirą. Też tu jest na urlopie z mężem. Jest piłkarzem, jakbyś nie wiedziała.
-O… -powiedziałam oszołomiona i spojrzałam na ekranik wskazujący obecne piętro. Jeszcze siedem. –Potem?
-Chciałaś…-zaczął, jednak kiedy otworzyły się drzwi windy i wsiadła do nas jakaś para urwał zdanie. –Zasnęłaś –odpowiedział pewnie i złapał mnie za rękę. Co chciałam? Wiedziałam, że było coś jeszcze, a on musiał mi to powiedzieć.
Weszliśmy do restauracji i zaczęliśmy się rozglądać za naszymi przyjaciółmi. Siedzieli już z kimś przy sześcioosobowym stole, zostały jeszcze miejsca dla mnie i Marco. Blondyn poprowadził mnie przez restaurację i odsunął krzesło, zaciskając mocno usta, jakby się miał roześmiać. Z początku nie rozumiałam, jednak kiedy spojrzałam na towarzyszy przy naszym stoliku, miałam ochotę zapaść się pod ziemię.

-Zabierzcie mnie stąd..-powiedziałam trochę głośniej niż zamierzałam. Mario prychnął i zaczął krztusić się herbatą, Ann zasłoniła usta, jedynie mój mąż pogładził mnie krzepiąco po plecach. Ale on też się śmiał. –Znaczy, dzień dobry… Wszystkim.
-Siemka –uśmiechnął się szeroko nieznajomy mi brunet. Być może właśnie to ten mąż-piłkarz Shakiry. Przeszedł na angielski, choć ze śmiesznym, hiszpańskim akcentem. –Jestem Gerard, to moja żona, ale to już chyba znasz. Blondynka pomachała mi z uśmiechem i popiła swoją kawę.
-Tak bardzo was przepraszam –zaczęłam swój monolog przepraszam-że-żyję-ale-tak-już-się-stało-przepraszam. –Nie wiedziałam kompletnie… Znaczy może wtedy coś wiedziałam, nie pamiętam dokładnie wszystkich szczegółów ale to co pamiętam to… Boże.. Wolałabym tego nie pamiętać –dokończyłam i czułam, że moje policzki są całe w rumieńcach.
-A przestań –roześmiała się latynoska. –Jeszcze nikt tak na mnie nigdy nie zareagował ani nie tańczył tak wspaniałego walca, już mówiłam Mario, gratulacje.
-To nie miało prawa się wydarzyć.
-Miało!-sprzeciwił się Götze –To Sylwester. Lepiej się napić będąc szczęśliwym i zdrowym na ciele i umyśle niż znajdując pocieszenie w alkoholu, bo to już gorzej. Poza tym, kto nie odwalał różnych rzeczy po pijaku. Marco to na przykład kiedyś przespał się z taką… -zagalopował się brunet, jednak widząc wzrok Marco, Ann i dość zaskoczony mój, ugryzł się w język. –A ja to poszedłem do trenera pod dom i wołałem go z ulicy. To było po urodzinach Marcela.
-Poszliśmy do Jürgena razem wtedy –przypomniał mu już bardziej rozchmurzony Marco.
-O no! –zaśmiał się brunet i nałożył porcję swojej sałatki na widelec. Mnie i Marco również ją przyniesiono. –Następnego dnia był trening a my się naprawdę upiliśmy. Chcieliśmy się oboje oświadczyć jego żonie, swoją drogą, to fajna babka.
-Naprawdę? –roześmiała się Shakira i spoglądała to na Marco to na Mario, nie mogąc w to uwierzyć. Marco kiwnął głową, potwierdzając słowa swojego przyjaciela. I ja się roześmiałam. To musiało być przezabawne.
-Jak to się skończyło? –zapytał z ciekawością Piqué.
-Trener wpuścił nas do domu, zaprowadził pod prysznic, zamknął nas razem w kabinie i puścił w chu…cholerę zimną wodę. Jeszcze byliśmy w ciuchach.
-Ja zasnąłem w łazience w wannie, Mario na dywaniku i przykrył się jeszcze debil ręcznikami –dokończył blondyn, a ja już nie mogłam powstrzymać śmiechu.
-Czemu dopiero teraz się o tym dowiedziałam? –zapytałam, nie mogąc ich sobie wtedy wyobrazić.
-Musiałaś doświadczyć na tyle żenującej historii na własnej skórze, żeby być godną wysłuchania naszej –prychnął brunet i zapchał buzię kolejną porcją sałatki z łososiem.
-Kiedy to było?
-Z dwa lata przed twoim odejściem do Bayernu…-zamyślił się Marco, obliczając dokładnie datę.
-Trzy chyba nawet. No jakoś niecałe cztery lata temu.
-Niestety potwierdzam –westchnęła Ann, wycierając łezki z kącików oczu. –Mój chłopak wolał się oświadczyć żonie trenera, a ja czekałam z kolacją w domu..
Shakira roześmiała się naprawdę głośno, nawet kilka osób zwróciło na nas uwagę. Marco spojrzał na mnie i jedynie wzruszył ramionami. Z takiej strony go jeszcze nie znałam.
-Schmelle ma dwudziestego drugiego stycznia, nie?
-To była zima? –zaśmiała się jeszcze głośniej blondynka –Uwielbiam was.
-Nie idziesz w tym roku na żadną imprezę urodzinową Marcela. Z całym szacunkiem –oświadczyła Ann, celując w Mario swoim widelcem.
-Ty również-dołączyłam się, próbując powstrzymać śmiech. Poranek na kacu a jednak bawiłam się naprawdę dobrze.

***

Po południu postanowiliśmy się przejść na plażę. Widząc jednak jak wiele osób już tam było, Marco z Mario zadecydowali, że wypożyczymy jacht i popływamy na środku oceanu.
Słońce naprawdę mocno grzało. Ann wyjęła swój krem z filtrem i zawołała Mario, żeby ją posmarował. Razem z nim z rufy przybłąkał się Marco, który o nic nie pytając, wziął z moich rąk krem i zaczął mnie nim smarować. Miałam na sobie jeden z kostiumów projektu Ann, który miałam też podczas urlopu na Karaibach, a po spojrzeniu mojego męża byłam pewna, że nadal się mu w nim podobam.
-Ale ty masz piękny ten tatuaż…-westchnęła Ann, przypatrując się mojej ukochanej ozdobie. –Widzisz Mario? Te kwiatki mają odzwierciedlenie w Marco. Co ja bym musiała wytatuować?
-Pizzę –prychnął Marco pod nosem i usiadł za mną wygodniej okrakiem. Plecy i ramiona nasmarowane, przeniósł się na brzuch.
-Śmieszne bardzo –powiedział niezadowolony brunet i pomyślał chwilę. –Wiem. Świeczka.
-Że tealight?-zaśmiała się tym razem modelka i nałożyła na nos swoje okulary przeciwsłoneczne.
-Obojętnie.
-A co by to symbolizowało? Naprawdę ciebie?
-Noo… -przyznał, kiwając głową. –Bo takiego faceta jak ja, to ze świecą szukać, no nie?
-Wytatuuj sobie pierwsza –powiedział do mnie, niby to cicho Marco. 
-Ja nie muszę szukać, sam się znalazłeś -powiedziałam, śmiejąc się.

Kiedy Marco skończył kremować moje nogi odebrałam od niego krem i pewnie usiadłam na jego udach, wyciskając sobie na dłonie białą maź, żeby mój blady mąż nie był zaraz spieczony na czerwonego raka. Trochę się zdziwił, kiedy rozpoczęłam smarować jego policzki, nos, brodę i szyję.
-Chyba nie myślisz, że będziesz nieposmarowany.
-Nie, ale… Przecież mogę zrobić to sam.. –powiedział odrobinę skonfundowany.
-Lepiej będzie jeśli ja to zrobię. Żadna twoja była ciebie nie smarowała?-zażartowałam i zeszłam dłońmi na jego klatkę piersiową. Przysięgam, miałam ochotę zacząć go po niej całować. Był tak cholernie przystojny. Uwielbiałam jego skórę, była taka gładka..piękna.
-Nie –odparł z całkowitą powagą, przez co aż zatrzymałam swoje dłonie na wysokości jego brzucha. Poważnie?! –Chcesz jeszcze kremu? –zapytał, podnosząc z ręcznika tubkę. Kiwnęłam głową. Wycisnął mi na ręce krem i zamknął oczy, pozwalając mi się dłużej nacieszyć pięknym widokiem. I nie miałam na myśli oceanu czy miasta ze snów. Moje piękne widoki były tuż na wyciągnięcie ręki i przez następne osiem miesięcy należały jeszcze tylko do mnie.

Nasz sternik już dawno zszedł pod pokład do swojego pomieszczenia, żeby dać nam spokój i prywatność. Na pokładzie mieliśmy mini lodówkę, z której od razu zabraliśmy z Marco sok pomarańczowy. Ann z Mario zeszli już po drabince do wody i poszli pływać, my jeszcze chwilę zostaliśmy.
-Chodź, też wskoczymy do wody. Nie obiecuję, że będzie zimna ale na pewno będzie odrobinę chłodniej.
-A możemy tu pływać?
-Czemu nie? Już pływałaś w oceanie przecież.
-Ale przy brzegu. A jak tu są jakieś węże morskie? Wielkie ryby? Rekiny?-zapytałam zaniepokojona. Z drugiej strony Ann i Mario wciąż pływali. Chyba.
-Jedyny wąż jaki tu się znajduje, jest w moich spodniach. Ale spokojnie, jeszcze mam go pod kontrolą –powiedział bezceremonialnie patrząc mi się w oczy i zbliżył się kilka kroków. –Jeszcze.
Zaschło mi w gardle. Może powinnam się śmiać z jego durnego tekstu ale mi naprawdę zaschło w ustach.
-To… To daj mi znać jak już nie będziesz dawał rady z tą kontrolą. Nie chcemy przecież nikogo narażać na niebezpieczeństwo czy coś…
Marco uśmiechnął się cwaniacko i przeczesał palcami swoje włosy. Oblizał usta, a jego oczy pociemniały. Wiedziałam, że już jest mój.
-Nowy rok i nowa Rose, hmm? Wczoraj też byłaś bardzo chętna ale zasnęłaś.
-Naprawdę?
-Yhym… Proponowałaś mi dziki i namiętny seks. I zasnęłaś –powtórzył z pretensją i zawodem.
-To okrutne z mojej strony –stwierdziłam poważnie i jednocześnie zaczęłam składać mokre pocałunki na jego obojczyku. –Tylko pod pokładem jest sternik, Ann z Mario są w wodzie…
-Sternik odpłynął, kiedy mnie smarowałaś. Nie ma nikogo pod podkładem, a drzwi są na zasuwę, cholera, chyba naprawdę nie mam kontroli –przyznał i mocno przyciągnął mnie do siebie, jakby chcąc potwierdzić swoje słowa. Nie musieliśmy nic mówić, wystarczyło jedno spojrzenie, żebym została wzięta w silne ramiona blondyna i zaprowadzona pod pokład luksusowej łodzi.


***


-No wreszcie! Ile można się opalać! –zawołał z daleka Mario, kiedy razem z Marco dołączyliśmy do nich w wodzie. Spojrzeliśmy na siebie z iskierkami w oczach i wielkimi uśmiechami.
Pływanie było niesamowite. Dopóki nie poznałam Marco, było jedyną rzeczą, która mnie odprężała. Woda naprawdę była przejrzysta i pewnie gdybym nie bała się zanurkować, zobaczyłabym mnóstwo kolorowych rybek. Nie przejmując się moimi towarzyszami pozwoliłam się ponieść pasji i zaczęłam płynąć przed siebie. Ciepła woda i słońce intensywnie grzejące z góry. Teraz już kompletnie nie rozumiałam moich obiekcji przed wyjazdem. W końcu byłam żoną piłkarza, a skoro mój mąż chciał jak wszyscy jechać w to cudowne miejsce i pokazać się ze mną-co to za problem?
Moje pływanie zajęło mi więcej ponad godzinę. Kiedy z powrotem dotarłam do naszej łodzi, wszyscy już na niej byli. Ann walczyła z arbuzem, którego sok już lał się po jej rękach, Mario ułożył się wygodnie na leżaku, a Marco siedział na brzegu łodzi z nogami przełożonymi przez barierkę i przeglądał coś w telefonie. Wyglądał przy tym naprawdę dobrze. Miał na sobie jedynie czerwone spodenki, więc ja mogłam sobie bezkarnie podziwiać jego umięśnione ciało i tatuaże, które naprawdę były arcydziełem.
-Jak tam moja syrenka? –zapytał, kiedy wspinałam się po metalowej barierce.
-Zmęczona.
-Że w ogóle dałaś radę pływać –prychnął ze śmiechem, nawet nie oderwał wzroku od ekranu swojego najnowszego telefonu.
-Nie skomentuję, bo zaraz twoje ego zacznie to fruwać.
-Chodź tu –polecił, nie zmieniając pozycji, jedynie odwrócił głowę w moim kierunku. Przysiadłam za jego plecami i objęłam go w pasie.
Blondyn zaczął nam robić serię zdjęć. Na jednym się uśmiechaliśmy, na kolejnym robimy dziwne miny, potem wystawiamy języki, przytulamy, aż w końcu całujemy. Miał już odkładać telefon, kiedy do zdjęć podbiegli jeszcze Ann z Mario. Te już w ogóle nie dawały się do opisania. Ann i Mario byli po prostu ludźmi nie do opisania i wszystko co wydziwiali również. I w tym wszystkim byli najwspanialszymi przyjaciółmi na świecie.


***

Krótki wypad do Dubaju zleciał naprawdę szybko. Spędziliśmy go bardzo intensywnie. I nie chodzi tu o łóżko, chociaż to też… W dzień zwiedziliśmy większość miasta, było tak ogromne,  że nie dało się go obejść całego. Zrobiliśmy sobie multum zdjęć, dołączyli też do nas znajomi piłkarzy z ich partnerkami, jednak nie złapałam z nimi większego kontaktu. Odwiedziliśmy też oceanarium, w którym nad nami umieszczone było akwarium z masą kolorowych rybek. Nawet pływały też niewielkie rekiny. Byłam w niebie. Mario musiał przy tym naśladować połowę znajdujących się tam zwierząt. Najlepiej jednak wychodził mu glonojad i rozdymka… Tak, zwłaszcza ta druga. Przy nim było niemożliwe, żeby mieć zły humor i udawać, że on wcale nie jest śmieszny. Nawet doszliśmy już do takiego stanu, że nawet gdy nic nie mówił ja już się uśmiechałam. Magia Mario.
 Mario, Marco i Ann razem z większą ekipą swoich znajomych wykorzystali też okazję, żeby przejechać się quadami po pustyni. Chciałam do nich dołączyć, jednak tego ranka źle się czułam i wymiotowałam. Marco zrobił aferę w restauracji hotelowej, jednak na nic się zdała, bo dzięki niej ani mi się nie poprawiło ani nie siedziałam na quadzie za plecami Marco przytulona do niego. Pokazał mi jedynie wieczorem nagrania jakie dla mnie zrobił. Naprawdę tam było cudownie i żałowałam, że nie było mnie z nimi. Następnego dnia było już wszystko dobrze. Zostałam przeproszona przez menagera hotelu, chyba był naprawdę przejęty moją jednodniową chorobą. Miałam nadzieję, że kucharz też nie stracił przeze mnie posady.

Ostatniego wieczora poszliśmy na długi spacer po plaży. Chodziliśmy trzymając się za ręce, jedliśmy pyszne lody i cały czas się uśmiechaliśmy. Zostawiliśmy telefony w apartamencie, Ann i Mario zrozumieli, że chcieliśmy pobyć też w tym niezwykłym miejscu sami. Nie potrzebowaliśmy robić kolejnych zdjęć, mieliśmy już ich pełno. Niektóre chwile i obrazy powinny były być zatrzymane w pamięci.
Najbardziej podobał mi się wieczór. Wróciliśmy po kolacji padnięci, jednak ogromnie szczęśliwi. Usiedliśmy na naszym wielkim balkonie, gdzie znajdował się okrągły, dwuosobowy szezlong. Obserwowaliśmy zachodzące słońce, tak po prostu, ciesząc się swoim towarzystwem.
Położyłam się, Marco usiadł rozkładając wygodnie ramiona na oparciu. Wziął moje stopy i zaczął delikatnie masować. Były naprawdę obolałe od długiego chodzenia po piasku. Na początku czułam ból, jednak widziałam jak się starał, sprawił mi tym wielką przyjemność i mogłam się zrelaksować.

-Pięknie tu –stwierdziłam wpatrując się w słońce. –To nie są moje ukochane Karaiby ale i tak tu jest pięknie.
-Też mi się podoba –przyznał. Zamiast mnie masować, stwierdził, że może mnie przecież zacząć gilgotać w stopy. Pisnęłam i za karę kopnęłam go lekko w udo. Na jego twarzy pojawił się pierwszorzędny, udawany grymas bólu.
Zmieniłam pozycję. Położyłam głowę na jego udach, a nogi zarzuciłam na oparcie. Tak miałam aż dwa piękne widoki.
-Nie ogoliłeś się –westchnęłam i wyciągnęłam rękę, żeby dotknąć jego szorstkiej brody. Przejechałam po niej dłonią dwa razy, za trzecim moje palce zostały schwytane w jego zęby.  –Ej! Boli.
-Nie udawaj –powiedział i chwycił moją dłoń, której wnętrze ucałował i odłożył na mój brzuch.
-Wiesz? W życiu bym nie pomyślała, że będę leżeć w Dubaju z głową na kolanach sławnego piłkarza, który jest moim mężem. W dodatku w tak pięknych ubraniach i rozpuszczonych włosach.
-Nie pomyślałabyś w życiu, że będziesz miała rozpuszczone włosy? –zaśmiał się i wplątał palce w moje kosmyki, zaczynając się nimi bawić.
-Zawsze miałam związane w warkocz. Dobrze wyglądały do starych koszulek i za dużych bluz –stwierdziłam, marszcząc brwi, jakby sobie przypominając tamten czas. Nie był przecież tak dawno, a jednak tak się czułam. Swoją drogą marszczenie brwi weszło mi w nawyk od blondyna.
-Lubię jak nosisz za duże bluzy –powiedział nagle, po dłuższej chwili wpatrywania się w słońce. Cały czas głaskał moje włosy. Nie lubiłam zwykle, kiedy ktoś dotyka moje włosy, on jednak sprawiał mi tym przyjemność. –Zwłaszcza moje –doprecyzował. –I nie masz nic poza tą bluzą. Najlepsze są bluzy na zamek, to wtedy w ogóle szybko..
-Nie zapędzaj się –zaśmiałam się i przełożyłam na bok.
-Warkocz też jest ładny. Kiedyś plotłem Melanie.
-Nie przeszkadza ci to?
-Że plotłem Melanie warkocze? Przeszkadza, to żenujące –wzdrygnął się i sam zaczął zbierać wszystkie moje włosy rozsypane po jego udach.
-Nie, to nie jest żenujące. Bardziej o to kim byłam… No wiesz. Praktycznie nikim.
-Nawet tak nie mów –wszedł mi w słowo, jednak był nadal bardzo spokojny i zrelaksowany. –Nigdy. Gdyby nie to, kim byłaś wcześniej, przysięgam, że nie leżałabyś teraz na swoim mężu piłkarzu w Dubaju, a on by ci nie plótł jak jakiś ciota warkocza.
-Innej dziewczynie nie zaproponowałbyś małżeństwa? Przecież wtedy też byłam obca, to mogła być przecież każda dziewczyna z ulicy…
-Nie mogła –opowiedział po chwili zastanowienia. –Weźmiemy prysznic? –zmienił temat.
-Prysznic prysznic czy to drugie?-zapytałam, rozumiejąc, że już nie chciał ciągnąć tematu.
-Zobaczymy. Ale mówiłaś, że jaki Nowy rok taki cały rok, więc wychodziłoby na to drugie.
-Nie przypominaj mi, błagam –westchnęłam i zakryłam oczy. –Jak ja się mogłam upić? Przed samą Shakirą…
-Przestań, ona się też z tego śmiała.
-Przecież to był wstyd.. Wasi znajomi..
-Dobrze się bawiłaś. Ale faktem jest, że masz strasznie słabą głowę, powinien był bym ciebie pilnować.
-Wyszedłeś gdzieś z Mario. Ann chciała też do niego pójść, ale powiedziała, że poczeka.
-Mieliśmy swoje sprawy.
-Mogliście poczekać, to był Nowy Rok.
-Niektóre męskie rozmowy muszą być przeprowadzone niezwłocznie. Poza tym, były na temat Nowego Roku. I nie żałowałem, że się upiłaś. Byłaś cholernie urocza.
-Byłam pijana.
-Wiem. To było fajne. Podobało mi się, jak chciałaś się do mnie dobrać. Musimy to powtórzyć.
-Skoro temat prysznica jest dobrym zmieniaczem tematu to chodźmy wziąć ten prysznic –zarządziłam i podniosłam się do pozycji siedzącej. O dziwo, moje włosy zostały splecione w dobieranego warkocza. Dotknęłam go w kilku miejscach i wydawał się naprawdę porządnie zrobiony. Chciałam dać mu krótkiego buziaka, bo to było naprawdę kochane. Pocałunek jednak stał się coraz bardziej nachalny i praktycznie nie odrywając się od swoich ust poszliśmy do łazienki, gubiąc po drodze garderobę.

***

W samolocie spędziliśmy czternaście godzin. Udało mi się przespać większość, kiedy się obudziłam dostałam śniadanie, a później słuchaliśmy z Marco muzyki, dzieląc się słuchawkami. Tak po prostu, beztrosko, bez problemów, rozmów o umowie czy sprzeczek odnośnie nieposkładanych skarpetek czy moim pozostawianiu w łazience zużytych wacików do demakijażu. Byliśmy szczęśliwi. Tak bez okazji i większego powodu. Wystarczyło nam spojrzenie, a na naszych ustach pojawiał się uśmiech. Zrobiliśmy chyba noworoczny restart, nasze humory odpowiadały tym z pięknych Karaibów. Może to było jakieś rozwiązanie? Gdy wszystko szło nie po naszej myśli mogliśmy tak po prostu wyjechać i zapomnieć. Czemu to wszystko czasem wydawało się takie łatwe?




~~~
Trochę teraz słodyczy, śmiechu..
Tak naprawdę to takie coś musiało powstać, bo moja kochana footballove (na zawsze zostaniesz dla mnie footballove, wiem, że zmieniłaś nazwę!❤)  zapytała mnie na wiadomość o dramie, czy widziałam "Misery" Kinga.. Nie widziałam, ale jak weszłam w grafikę i zobaczyłam:

No.. Stwierdziłam więc, że może zamiast tego, ten rozdział będzie dobry i nie będziesz miała do mnie żalu o zaległości w filmach😂




Miesiąc został mi do końca szkoły, wszyscy nauczyciele wariują, tęsknię, strasznie tęsknię za pisaniem. Trzymajcie mocno za mnie kciuki, bo niedługo i ja zwariuję.. Chyba tylko to opowiadanie i Wy tutaj trzymacie mnie przy jako takiej normalności (taka tam normalność, grożą mi Kingiem, a co😂💗💗💗)
Dziękuję, za zrozumienie pod poprzednim rozdziałem, jesteście naprawdę przekochane🌼
A taki spoiler przed 40-tym rozdziałem -> rozdział spontaniczny, bo...inspirowany Waszymi komentarzami, warto czekać!;)
Ściskam was mocno💛

sobota, 10 marca 2018

Trzydzieści osiem




Kolonia była dokładnie taką, jaką ją zapamiętałam. Wielka, trochę przerażająca i mroźna. Zima nigdy nie odpuszczała, ale to było tu piękne. Latarnie oświetlały odśnieżone uliczki. Stałam na przystanku w centrum miasta, żeby pojechać na dalekie przedmieścia. W torbie miałam pięknie ozdobiony czerpany papier, na którym został naklejony zwykły, biały, żeby móc coś napisać. Nie wiedziałam kompletnie jak powinnam ubrać w słowa ten rok. Wydarzyło się w nim tak wiele..

Naciągnęłam mocniej szalik i włączyłam latarkę w swoim telefonie. Nigdy się tym nie przejmowałam, ale tak naprawdę, to kto normalny chodziłby w Wigilię po lesie? Chyba tylko ja i psychopaci. Znałam jednak drogę bezbłędnie. Każde drzewo, kamień, zakręt. Wszystko było w mojej głowie jak niezniszczalna mapa. Aż w końcu dotarłam. Moje w pół wygięte drzewo, na którym zwykle przesiadywałam i niesamowity krajobraz lasu i jeziora. Księżyc świecił tak mocno, że odbite światło od tafli wody trochę mnie raziło. Ale i tak wszystko było piękne. Przetarłam ręką drzewo ze śniegu i usiadłam na nim, odpychając się nogami od ziemi. Wyjęłam z torebki kartkę i długopis. Rozprostowałam ją na udzie, próbując utrzymać równowagę, by nie spaść z drzewa do jeziora i przy tym napisać list. Zawsze przychodziłam już z napisanym, jednak ten rok odbiegał już od wszystkich norm, więc mogło i to się różnić. 


„Kochana mamo,
Tak jak Ci obiecałam w zeszłym roku - jestem. Ale bardzo tęsknię za Marco. Dużo się zmieniło przez ten rok. Trochę mi przykro, w końcu w zeszłym roku pisałam ci, jak bardzo wątpiłam co do moich uczuć wobec Leo, teraz już go nie ma. To wszystko jest tak kruche i ulotne. Zawsze będzie w mojej pamięci, nigdy mu nie zapomnę, co dla mnie zrobił..ale teraz jestem pewna, że to nie była miłość. Moje serce nadal jest całe… Ale bije dla kogoś innego.

Przytrzymałam długopis i zaczęłam szukać w torebce swojego telefonu. Może Marco dzwonił? Z jednej strony się cieszyłam, że uszanował moją decyzję i przeprosił mnie, że nie poinformował mnie wcześniej. Z drugiej wiedziałam, że miał do mnie żal za to, co mu powiedziałam, że nigdy nie będę należeć do jego rodziny. On chciał, żebym się czuła w jego rodzinie jak swojej, naprawdę to doceniałam, ale to była wciąż jego rodzina. Jego mama prawdopodobnie by go wydziedziczyła, gdybym przyszła w Wigilię do ich rodzinnego domu i zwracała się do wszystkich „mamo, tato, ciociu, babciu, wujku”. Wszyscy by się czuli niekomfortowo przez moją obecność, w końcu byłam dla nich wszystkich obca. A próbując wytłumaczyć szybką wymianę panien młodych w sierpniu chyba bym się zapadła pod ziemię niż znalazła logiczne wytłumaczenie. Miałam nadzieję, że mimo żalu w stosunku do mnie spędzi wspaniałe święta. Żadnych wiadomości. Oby to oznaczało, że jest na tyle zajęty i ma tak dobry czas, że nawet nie miał chwili o mnie pomyśleć.


„Przez ten czas pojawiło się kilka ważnych osób w moim życiu. Lisa z Romanem są cudownym małżeństwem, mają małego synka Leosia. Są też Marc i Melisa, przeurocza para i słodka córeczka, rozmawiamy rzadko, ale i tak wzbudzili już moją sympatię. Aubę widziałam na urodzinach Leo i kilka razy w ośrodku treningowym, wydaje się zabawnym człowiekiem. No i Ann, cudowna przyjaciółka, bratnia dusza. Możemy się razem śmiać, płakać, wzdychać do przystojnych aktorów i nieźle zwyzywać rasę męską. Mario… Gdybyś go zobaczyła, to byś go od razu pokochała. Jeden jego uśmiech wystarczy, żebym i ja się uśmiechnęła. Jest moim bratem, myślę, że widząc nas z góry nie masz nic przeciwko temu.”


Znów przerwałam mój list i wzięłam telefon do rąk. Wybrałam numer do mojego kochanego bruneta. Odebrał po kilku sygnałach.
-Mario?
-Ho! Ho! Ho! Mery Christmas! Byłaś grzeczna w tym roku?
-Starałam się, a masz coś w swoim wielkim roku dla mnie, że pytasz?
-Może i mam ale trochę nos ci rośnie. Mikołaj dobrze wie, że z pewnym rudym osobnikiem dużo niegrzecznych rzeczy się wyprawiało.
-Od naszej ostatniej… Wymiany zdań jesteśmy zupełnie grzeczni, nawet jakimś cudem śpimy pod dwiema osobnymi kołdrami.
-Bez jaj no –mruknął już swoim normalnym głosem, przez co roześmiałam się głośno. -Rudy dostanie rózgę –ponownie zmienił głos na ten śmieszny, mikołajowy.
-Jak rózgę skoro był grzeczny?
-Grzeczny? To małżeński obowiązek, do stu jeden kopytek moich reniferów!
-Czy Mikołaj maltretuje swoje renifery? Co się dzieje z ich kopytkami?
-No jak co?
-Z moich obliczeń wynika, że masz dwadzieścia pięć reniferów, a dwudziesty szósty ma tylko jedno kopytko..
­-Biedactwo…
-Sto jeden było dalmatyńczyków.
-Ty już nie bądź taka mądra, bo rózgę dostaniesz.
-Jeny, jak ty grozisz! A ja tylko chciałam ci życzyć wesołych świąt.
-Uuu, przypałowo –westchnął. –To życz.
-Wesołych świąt. Najedz się dużo i zdrowo, a jutro pójdziemy razem na siłownię. Miej przecudowny czas z rodzinką, nadrób cały zaległy czas. I dużo fajnych prezentów, też mam coś dla ciebie ale to dostaniesz jutro.
-Nie wiesz, że jak jesteś w związku małżeńskim to po prostu dopisujesz się do prezentów swojego dzianego męża?
-Nie chcesz, nie dostaniesz..
-Zaraz, zaraz, nic takiego nie powiedziałem! Ogólnie to dziękuję za życzenia i tobie też wspaniałych świąt. Chciałbym cię mocno przytulić teraz. Święta się powinno spędzać z rodziną, a ty sobie wyjechałaś.
-Przepraszam Mario, ale co roku odkąd pamiętam jestem tu w Wigilię. Siedzę na drzewie, wspominam cały rok, kładę list do mamy na wodzie, w którym napisałam wcześniej wszystko, co mi leży na sercu –powiedziałam cicho, a w moim głosie, mimo wcześniejszego śmiechu usłyszałam smutek.
-A przy tym jesteś cholernie samotna.
-Tak zawsze było..
-Ale nie musi.
-Nie umiałabym inaczej. Słabiej cię słyszę, przepraszam, chyba gubię zasięg. Przekaż proszę Ann najlepsze życzenia, napiszę do niej potem.
-Do zobaczenia, mała, trzymaj się. 


Po moich policzkach zaczęły spływać łzy. Ale przecież wszystko było dobrze. Przecież byłam tu jak co roku, w tym pięknym miejscu, pełnym magii i wspomnień. Miejscu, które łączyło się z moją mamą, której tak mi brakowało, która odeszła za wcześnie. Debra nigdy by mi jej nie zastąpiła. Żadna inna kobieta. Potrzebowałam mamy. Byłam czasem tak niezdarna, robiłam tyle błędów, kłóciłam się z osobą, w której byłam zakochana, nie umiałam samej stawić czoła problemom. Byłam tak strasznie słaba. Nie było przy mnie mamy, która powiedziałaby mi co to jest miłość, jak wygląda życie, jak żyć z drugim człowiekiem, jak się nie poddawać, walczyć o swoje, nie raniąc przy tym innych ludzi. Jak umieć się otworzyć na miłość, która przecież możliwe, że była również bajką, wciskaną w baśniach i romantycznych filmach.


„I jest jeszcze Marco, być może ten, przez którego właśnie płaczę. Tak naprawdę nie wiem dlaczego płaczę, ale jeśli płaczę to możliwe, że to właśnie przez niego. Nie skrzywdził mnie, te łzy to bardziej przez moje uczucia. Marco jest najbliższym mojemu sercu człowiekiem. Nie jest moim mężem tak naprawdę, ale czasem chciałabym, żeby nim był, tak na zawsze, tak naprawdę. Co powinnaś o nim wiedzieć to to, że jest wspaniałym człowiekiem. Może nasz początek nie był najlepszy, ale teraz? Chyba się w nim zakochałam, Ann też tak twierdzi. Jest czasami bardzo uroczy, uwielbiam, kiedy się uśmiecha, kiedy jest szczęśliwy, kiedy mnie przytula i całuje. Nigdy go nie porównywałam do Leo ale wszystko z Marco jest o wiele intensywniejsze i czasem mnie to przerasta, ale to piękny czas. Jestem z nim szczęśliwa i do piętnastego sierpnia tak zostanie. Nie pytaj mnie, co będzie później. Sama tego nie wiem. Nie martw się, jakoś sobie poradzę. Ten list jest bardzo chaotyczny, przepraszam za to. Nie umiem pozbierać myśli i pierwszy raz piszę tak wszystko pod wpływem chwili.
Bardzo za Tobą tęsknię. ”


Spojrzałam na zapisaną kartkę i nie wiedziałam, co powinnam była jeszcze napisać. To nie miało ani ładu ani składu. Przez emocje moje pisanie było bez sensu. 

W jednej chwili moje serce zaczęło szybciej bić. Z głębi lasu słyszałam pękanie gałązek od kroków. Ścisnęłam mocniej list, drugą ręką trzymałam torebkę. Kto mógł o tej porze chodzić po lesie? Z torebki wyciągnęłam telefon i zaczęłam szukać zasięgu, żeby móc zadzwonić w razie czego na numer alarmowy. Boże, przecież nikt nie znał tego miejsca. Tylko ja tutaj przychodziłam. Moje dłonie zaczęły się trząść. Oddychałam głęboko, aż mogłam to wyraźnie usłyszeć. Kroki były coraz głośniejsze. Zacisnęłam powieki, by nabrać trochę odwagi. Kiedy już prawie byłam gotowa do konfrontacji z intruzem zeskoczyłam z drzewa i spięłam wszystkie mięśnie. Krok za krokiem, aż w końcu jakaś postać wyłoniła się z lasu. Zaczęłam się rozglądać w którą stronę powinnam uciec, jednocześnie zaczęłam szukać jakiegoś kamienia, gdybym była zmuszona się bronić.
O mało nie wpadłam do jeziora, kiedy odskoczyłam zszokowana, widząc koło siebie…

-Co ty tu robisz? –szepnęłam, miałam dosłownie jakąś gulę w gardle. –Nie strasz mnie tak nigdy więcej! –powiedziałam głośniej i podeszłam na trzęsących się nogach do mężczyzny. Uderzyłam go pięścią w ramię, a później mocno przytuliłam.
-Nie chciałem. Ten las jest strasznie wielki. Zimno ci? Cała się trzęsiesz.
-Bo mnie wystraszyłeś, debilu –powiedziałam i pocałowałam go czule w usta. –Nikt tu nigdy poza mną nie przychodził. Jest już prawie noc, Wigilia. Powinieneś być z rodziną.
-Właśnie dlatego przeszedłem przez las, żeby z nią trochę pobyć. Wiem, że wolałabyś być tu sama ale chciałem po ciebie przyjść.
-Dobrze, że tu jesteś. Jeśli ktokolwiek powinien znać to miejsce poza mną, to powinieneś być to ty. Usiądziesz ze mną jeszcze na drzewie?
-Zawsze tu siadałaś?-zapytał, idąc w kierunku mojego drzewa. Poszłam jego śladami i usiadłam koło niego.
-W każdą Wigilię odkąd stałam się zbuntowaną nastolatką –zaśmiałam się i oparłam o jego ramię. Było już wszystko dobrze.
-To niesamowite miejsce –przyznał i otoczył mnie mocno ramieniem. –Ledwo namierzyłem sygnał z twojego telefonu.
Siedzieliśmy trochę w ciszy, zaczął wiać zimny wiatr, jednak ani ja ani Marco się tym nie przejęliśmy. W jego objęciach było mi o wiele cieplej. W jego objęciach wszystko było dobrze.

-Napisałaś list?
-Tak. Nie wyszedł mi taki jaki chciałam. Jest strasznie chaotyczny. Ale to tradycja.
-Mogę.. Nie wiem czy powinienem ale…-zaczął i zmarszczył czoło, chcąc odpowiednio dobrać słowa. –Nie znałem twojej mamy ale.. Mógłbym napisać kilka słów w twoim liście?
Naprawdę chciał? Może chciał po prostu być miły? Prędzej pomyślałabym, że weźmie mnie za wariatkę, dlatego, że piszę listy i wrzucam je co roku do jeziora.
Złożyłam kartkę na tyle, żeby górna część zasłoniła wszystko to, co ja sama napisałam i podałam mu ją razem z długopisem.
-Dzięki. Ale nie podglądaj.
-Ty mojego też nie podglądaj.
-Stoi.
-Już? –rzuciłam pierwsze, co przyszło mi na myśl. –Boże, nie. Nie nie nie. 
Marco prychnął ze śmiechu pod nosem i pokręcił z niedowierzaniem głową. Położył moją kartkę na udzie i zaczął coś dopisywać drobną, pochyłą czcionką. Nie podglądałam. Z zawstydzenia spłonęły mi policzki, wlepiłam wzrok w taflę jeziora. Naprawdę, nie rozumiem trochę powodu, dlaczego przestaliśmy ze sobą sypiać, obawiałam się, że Marco sprawę odcięcia małżeństwa od przyjaźni. Chyba nie zrozumieliśmy się dobrze, bo naprawdę, akurat tę część małżeństwa bardzo lubiłam i byłam trochę uzależniona, Marco również i nie mógł mi wmówić, że było mu źle. Zbyt wiele razy widziałam, że jest mu lepiej niż dobrze. Nie chciałam go zmuszać ale musiał wiedzieć, że aż takich zmian nie chciałam. 


Pisał trochę długo, jednak wreszcie skończył.
-Mam złożyć na pół?
-Tak, daj, ja wezmę –odebrałam od niego kartkę i zeskoczyłam z drzewa. On podążył moimi krokami i razem podeszliśmy do jeziora. Ukucnęłam, on przy mnie, obejmując mnie w talii. Położyłam kartkę na wodzie i lekko pchnęłam ją, tworząc falkę, żeby popłynęła odrobinę dalej. Woda była strasznie zimna, ale jeszcze kilka razy odepchnęłam dłonią wodę, Marco również mi w tym pomógł. Kartka odpłynęła dość daleko, a potem utonęła.

-Chodź, musimy wracać na Wigilię.
-Ale ja…
-Ufasz mi? –zapytał wprost, łapiąc mnie za rękę. Kiwnęłam głową. Niech się dzieje co chce.

Przeprowadziłam nas oboje przez las, aż dotarliśmy do zaparkowanego koło szosy Astona Martina. W ciszy ruszyliśmy w stronę Dortmundu. Autostrady były prawie puste, wszyscy pewnie siedzieli w domach i świętowali ten czas z najbliższymi. Włączyłam radio, w którym leciały różne świąteczne piosenki. Na moich ustach pojawił się uśmiech, czułam…radość?  Byłam szczęśliwa jadąc samochodem ze swoim mężem-nie-mężęm i słuchając piosenek w radio. Oboje zaczęliśmy nucić „All I want for Christmas is you”, uśmiechając się przy tym szczerze. Marco wybijał rytm na kierownicy a ja tańczyłam na tyle, na ile pozwolało mi siedzenie pasażera i pasy bezpieczeństwa. I wtedy znowu się wzruszyłam. Może to magia świąt?
Byliśmy już niedaleko Dortmundu, Marco jechał bardzo szybko.
Stanęliśmy pod naszym blokiem. Zdziwiłam się, bo Marco mówił coś o Wigilii. Ale spędzanie świąt z nim również zapowiadało się dobrze. Po ponad tygodniu mieszkania w hotelu jeszcze bardziej lubiłam spędzać czas w naszym lokum. Pralka była nowa, podłogi wymienione, jakby nigdy nic się nie stało. Idealnie.
Marco nie wyjmował kluczy, kiedy mieliśmy wejść do mieszkania. Zadzwonił jednak dwa razy dzwonkiem i nacisnął klamkę. Przepuścił mnie przez próg pierwszą. Zrobiłam jedynie jeden krok, gdyż byłam w takim szoku, że nie potrafiłam się ruszyć. Nie poznałam własnego mieszkania.
Na środku stał olbrzymi, rozłożony stół z krzesłami, zastawiony różnymi wazami z jedzeniem, podgrzewanymi świeczkami. Na półkach leżały lampki, zewsząd dochodziły przepiękne zapachy i świąteczne piosenki. Jednak to nie to było najpiękniejsze. W kuchni stał Mario ubrany w czerwony sweterek w mikołaje, a na głowie miał uszy renifera. Koło niego był jeszcze jeden chłopak, bardzo podobny do niego. Kiedyś mi opowiadał o swojej rodzinie, więc stawiałam, że to mógł być jego brat Fabian. W kącie stała żywa, pachnąca choinka, która już była prawie całkowicie ozdobiona przez Ann, Yvonne i małego Nico, który podawał swojej mamie bombki, nawet nie zauważył naszego przyjścia. Na podłodze koło kanap, na kolorowej macie dla dzieci siedziała nieznana mi dziewczyna, jednak domyśliłam się, że mogła być drugą siostrą Marco, kojarzyłam ją ze zdjęć. Sprzątała do pudełek drewniane klocki. 


-Chciałem ci udowodnić, że należysz do rodziny. Bo rodzina to nie małżeństwo, to nie są więzy krwi –powiedział Marco, zamykając za sobą drzwi i objął mnie od tyłu w pasie. –Ale to osoby, które są tobie bliskie, są w twoim sercu. Pokrewne dusze, przyjaciele… No i ja.
Odwróciłam się do niego, tyłem do tej całej, niesamowitej niespodzianki. Położył dłonie na moich mokrych od łez policzkach. Już miałam zbliżyć się do niego i pocałować, kiedy poczułam szarpnięcie za ramię i ciągnięcie do środka mieszkania. Ann.
-Tutaj –powiedziała nie znosząc sprzeciwu, wskazując palcem ku górze. Uniosłam głowę. Nad nami wisiała jemioła. Uśmiechnęliśmy się do siebie i nie zwlekając ani chwili utonęliśmy w słodkim, namiętnym pocałunku.
Uśmiechnęłam się lekko speszona, że stanowiliśmy widowisko dla wszystkich zebranych, z którymi się nawet nie przywitałam. Wtuliłam się po raz setny w jego ramiona, pełna wzruszenia i wdzięczności za to wszystko co przygotował.
-Cześć wszystkim –zaśmiałam się, rozglądając raz jeszcze po salonie.
-Cześć kochana, jak dobrze cię widzieć! –jako pierwsza rzuciła się, by mnie przywitać Yvonne. Marco odsunął się, widząc jak jego siostra szeroko rozkłada ramiona, żeby mocno mnie przytulić. –Rozbierzcie się! Co będziecie stać w kurtkach we własnym mieszkaniu.
-Może tak właśnie chodzimy, co? –zapytał ze śmiechem Marco, który był już rozebrany i miał na sobie naprawdę elegancki garnitur. Rozwiązał krawat i rzucił go na kanapę, po czym podszedł do mnie, żeby pomóc mi zdjąć moją kurtkę.
-Melanie, siostra mistrza dzisiejszej krypto-akcji –zaśmiała się dziewczyna i przytuliła mnie. –Miło cię poznać, chociaż trochę zwlekaliście, no nie?
-Ciesz się, że w ogóle dostąpiłaś zaszczytu –prychnął Marco i poszedł do stołu zobaczyć co mógłby zjeść.
-A przy rodzicach byłeś takim potulnym barankiem. Aż by się schrupać chciało, gdyby mnie to nie obrzydzało.
-No na twoim miejscu to ja bym już tyle nie jadł –odparował jej blondyn i wepchnął sobie do buzi całego piernika.
-Ej! –pogroziłam mu palcem i wzięłam na ręce Nico, który o dziwo domagał się mojej uwagi. Uśmiechnęłam się do chłopca i pocałowałam jego zarumieniony, pulchny policzek.
-Spokojnie, nam w Wigilię idzie zawsze w to, co chcemy.
-O, to prawda.
-Ciekawe to w sumie –dołączył się do dyskusji Mario. –Bo spójrzmy na taką Rosalie. W co takiej pięknej, kształtnej loszce mogłoby pójść.
-Nie wiem, Mario, ale gdyby to też działało na mężczyzn, to ja bym się modliła, żeby tobie poszło w mózg.
-Uuuuu, dobre! Już cię lubię! –roześmiał się Fabian i przybił ze mną piątkę.
Poszłam szybko na górę, żeby założyć ładną sukienkę, bo bym się źle czuła w samych jeansach i golfie. Na ustach cały czas gościł mi uśmiech. Byłam naprawdę szczęśliwa, nigdy bym nie pomyślała, że Marco mógłby to wszystko zaplanować. Rzuciłam ubrania na półkę i założyłam materiałową, bordową sukienkę i czarne baleriny. Wszyscy już mieli oficjalne Wigilie, teraz były poprawiny, mniej oficjalne. Związałam naelektryzowane od czapki włosy w wysoką kitkę i uznałam, że niczego więcej nie trzeba.
Na dole wszystko już prawie było gotowe. Stół był już nakryty, świąteczne drzewko migotało od kolorowych lampek. Marco założył czapkę Mikołaja, ale i tak wyglądał wspaniale.
-Chodź, dostąpisz zaszczytu założenia gwiazdki na czubek choinki –blondyn wyciągnął do mnie rękę, którą ujęłam i zeszłam do końca ze schodów. Wszyscy się na nas patrzyli z wielkimi uśmiechami.
-Dziękuję –powiedziałam małemu Nico, który podał mi złotą gwiazdę na czubek. Gdybym założyła szpilki nie miałabym problemu, jednak teraz nie byłam w stanie dosięgnąć.
Poczułam jak Marco kładzie dłonie na mojej talii i mnie lekko podnosi. Yvonne podeszła do nas bliżej z aparatem, który od razu wywoływał malutkie zdjęcia. Zrobiła zdjęcie, kiedy akurat włożyłam gwiazdę na jej miejsce. Wszyscy zaczęli klaskać, a Marco mnie ostrożnie postawił na ziemi. Kątem oka widziałam, że mieliśmy jeszcze jedną sesję zrobioną przez Ann. I to zapewne nie pierwszą dzisiejszego wieczora, gdyż ona była mistrzem robienia nam ukrytych zdjęć i robienia mi nimi spamu w nocy.
Usiedliśmy do stołu. Każdy przyniósł coś z własnej wieczerzy. Wszyscy poza mną nałożyli sobie małe porcje. Przepraszam, poza mną i Mario. Wszystko było takie pyszne, wigilijne. Nawet czerwone wino smakowało tak inaczej. Całą kolację przysłuchiwałam się opowieścią Yvonne i Melanie, później jeszcze ze swoimi zabawnymi historiami dołączył Mario. Żadnych kłótni, niedomówień, smutnych chwil. Cały czas byłam pod czujnym spojrzeniem Marco, który wyglądał na zadowolonego. Szturchnęłam go pod stołem w nogę, przez co posłał w moim kierunku jeszcze szerszy uśmiech. Szepnęłam cicho „dziękuję”. On w odpowiedzi mrugnął okiem i podniósł kieliszek z winem w geście toastu i upił z niego niewielki łyk. Na jego ustach została mała kropelka trunku, w którą się wpatrywałam zbyt długo, co nie przeszło jego uwadze. Patrząc mi prosto w oczy zlizał ją powoli, ale dyskretnie. Najpierw próbuje nasze małżeństwo sprowadzić do zwykłej przyjaźni, a potem robi coś takiego. Perfidnie i z pełną świadomością jak to na mnie podziała.
Po kolacji zaczęłam znosić talerze, musiałam przejąć obowiązki pani domu, mimo że to była niespodzianka specjalnie dla mnie. Ann jednak była osobą, która zadecydowała, że mi pomoże nie uznając moich sprzeciwów. Mario majstrował już przy sprzęcie w salonie, a Marco rozkładał kanapy, żebyśmy mogli na nich wygodnie usiąść i obejrzeć film. 


-Właśnie! Ja mam jeszcze dla ciebie prezent! –powiedział pewnie Mario i poszedł do swojej kurtki.
-I ja mam kilka ale musisz poczekać, bo jest schowany na górze.
Pobiegłam ponownie do garderoby i wyjęłam upominki dla części osób. Było mi trochę niezręcznie, bo nie byłam przygotowana na wizytę Melanie i Fabiana, dla pozostałych jednak miałam kilka drobiazgów. Nie chciałam się bawić w wielkie prezenty. Chyba w tym zgadzałam się ze wszystkimi, że w święta prezenty nie są ważne, to jedynie symbol. A dawanie przeogromnych prezentów, które później się w ogóle nie przydadzą, mijało się z celem. Wzięłam wszystkie paczuszki w ręce i ostrożnie zeszłam na dół.
-Pomóc ci?-zaoferował blondyn, chcąc odebrać ode mnie parę z nich.
-Nie, dziękuję, poradzę sobie.
-Połóż pod choinką, Nico będzie rozdawał –poleciła z uśmiechem Yvonne, zabierając czapkę Mikołaja Marco i nałożyła ją synkowi.
-Fabian, Melanie, przepraszam ale nie wiedziałam, że się spotkamy akurat w Wigilię i nie przygotowałam nic dla was, jest mi naprawdę przykro…
-Nie ma sprawy, przecież to nie jest najważniejsze. Ja też jadąc tu nic nie miałem ale na szczęście zdążyłem do monopolowego –usprawiedliwił się brat Mario. Widać było, że bracia. –Ale ty jak jechałaś to było już zamknięte i nic nie wiedziałaś to kiedy indziej postawisz mi piwo.
-O, ja też się chętnie z wami przejdę i będziemy kwita –zaśmiała się Melanie. –Nie martw się, ja i tak dostałam od ciebie prezent więc nie czuj się w zobowiązaniu.
-Jak..-zmarszczyłam brwi nic nie rozumiejąc.
-Marco przyniósł prezenty do domu z karteczką, że to od niego i od ciebie –wyrwała się Yvonne, na co Marco zrobił dość niezadowoloną minę. To było tak.. Kochane. Miód na moje serce. Niby tak mały gest, a znaczył wiele.
-To zobaczymy co spóźnialski Mikołaj przyniósł! –zakrzyknął Mario i usiadł na kanapie, ciągnąc na swoje kolana Ann.
Nico chwycił pierwszy prezent dla Yvonne. Nie kupiłam jej nic wymyślnego, jedynie film na płycie, książkę, dobrą czekoladę i kartkę z życzeniami i kilkoma słowami ode mnie. Wszystko zapakowałam naprawdę pięknie. Z jednej strony kupiłabym coś większego, z drugiej nie byłoby mi komfortowo, gdybym tyle wydawała z pieniędzy Marco.
-O mój Boże! –krzyknęła zachwycona, tuląc do siebie opakowanie z płytą. –Skąd wiedziałaś, że kocham filmy z Julią Roberts?! –rzuciła wszystko na ziemię i podbiegła do mnie, żeby mnie uściskać.
-Sama je lubię, a ten jest naprawdę dobry. Cieszę się, że ci się podoba.
-Żartujesz?! To najlepszy prezent tej gwiazdki zaraz po rysunku mojego dziecka, z całym szacunkiem Mel, Marco. Obejrzymy razem i zaprosimy Melanie, ona też lubi Julię Roberts, no nie?
-Nie mam wyjścia. Mogę pożyczyć od ciebie tą książkę? –zwróciła się do Yvonne pokazując dalszą część prezentu. Chyba prezent się naprawdę udał, taką miałam nadzieję.
Kolejne dwa prezenty były dla mnie i dla Mario. Po jego spojrzeniu widziałam, że ten był od niego. Popatrzyliśmy po sobie z uśmiechami, na trzy cztery zaczęliśmy rozpakowywać.
Nie mogłam przestać się śmiać, kiedy w ręku trzymałam kubek…w radosne, roześmiane twarze Mario. Jedna obok drugiej i tak cały kubek.
-Od dzisiaj to mój ukochany kubek, dziękuję –powiedziałam nadal się śmiejąc. Posłałam buziaka brunetowi.
-Ja ci w tym herbaty parzyć nie będę –mruknął Marco, który właśnie otrzymał od Nico malutkie pudełeczko ode mnie.
-Sama sobie będę robić. –zaśmiałam się, spoglądając nerwowo, czy odpakowuje pudełko ode mnie.  Zajął się jednak pomaganiem w otwarciu prezentu dla Nico. Jemu sprezentowałam jeden z wagoników do jego kolejki. Kiedyś będąc na zakupach z Yvonne pokazała mi je i marudziła, że Nico ma wręcz obsesję na ich punkcie.
W mojej paczce od Mario znalazła się jeszcze jego koszulka klubowa z jego podpisem i dedykacją „Dla Rosalie, jedynej oficjalnej siostry Mario Götze.” Był niemożliwy. Obiecaliśmy sobie z Mario i Ann, że wręczymy sobie drobiazgi i całkiem to wyszło. Ann jednak wykosztowała się, kupując mi przepiękne, długie, złote kolczyki, składające się z kilku złotych łańcuszków i jednego z kryształkami. Były naprawdę piękne. Do nich otrzymałam przepięknie oprawioną książkę Jane Austen. „Duma i uprzedzenie”. Uśmiechnęłam się pod nosem, miałam nieodparte wrażenie, że jej tytuł to wyraźna sugestia w moim kierunku. Chciałam zerknąć, czy Marco odpakował już swój prezent, jednak uniemożliwił mi to Mario, który wręcz wskoczył na mnie i mocno przytulił. Nie wypuszczał z dłoni swojej całej serii na płytach „Gry o tron”.
-Wszystkie sezony! Nie będę musiał szukać na necie… Jeny. Dziękuję, dziękuję, dziękuję, dziękuję. Będę z tym jeździł na każdy mecz i oglądał w każdej wolnej chwili. Jesteś najlepsza.
Do jego uścisku dołączyła też Ann, która już nałożyła sobie na rękę bransoletkę ze sznurka z małym, srebrnym puzzelkiem z wygrawerowanym napisem „Best friend”, pod nim były napisane nasze imiona, jednak było to niewidoczne, dopiero po zdjęciu i dokładnym przyjrzeniu się detalom biżuterii. Brunetka ucałowała mnie w policzek i podziękowała szczerze, ja odwdzięczyłam się tym samym. Chyba już wszyscy otrzymali prezenty. Nie wiedziałam, czy Marco odpakował swój, miałam nadzieję, że nie odebrał go w zły sposób. Nie był przecież ani drogi, ani wymyślny. Nie wiedziałam do ostatniej chwili co powinnam mu kupić. I nadal byłam niezadowolona, jednak mimo, że był najmniejszym prezentem ze wszystkich, był wyjątkowy. Mały Nico bawił się swoim wagonikiem, jednak Yvonne chciała się już zbierać do domu do swojego męża. Podobnie było z Melanie, która obiecała odwieźć siostrę, a sama tęskniła za swoją małą córką, która pewnie już spała.
Pożegnaliśmy się wszyscy z nimi, Yvonne jeszcze raz podziękowała mi za prezent i zapewniła, że był jak najbardziej trafiony. Podziękowała też w imieniu Nico, który podobno stwierdził, że jest ulubionym dzieckiem Świętego Mikołaja, skoro dostał tyle świetnych prezentów. Uwielbiałam tego chłopca. Był już wykończony po całym dniu wrażeń ale i tak nie puszczał swojego prezentu i pomachał mi na do widzenia. Melanie uścisnęła mnie i zapewniła, że bardzo się cieszy, że w końcu mnie poznała.

Razem z Ann, Mario, Fabianem i Marco usiedliśmy półleżąco na kanapach i włączyliśmy „Kevin sam w Nowym Jorku”. Dla nich to była tradycja, dla mnie coś nowego. Oglądałam Kevina ale nigdy w Wigilię, jedynie sama z Leo kilka dni po niej. Tym razem siedziałam koło Marco, wtulona w jego ramię, okryta cieplutkim kocykiem i śmiałam się czasem do rozpuku. Na koniec jednak łzy wzruszenia popłynęły po moich policzkach, kiedy Kevin odnalazł mamę i przytulili się pod wielką choinką. Marco mocno mnie objął i ucałował w czubek głowy. Kątem oka widziałam, jak Mario ucałował Ann. Byli razem naprawdę wspaniali.

Przed północą odjechali, zostawiając nas samych. Świeczki na stole jeszcze się paliły.
-Chcesz jeszcze ciasta? –zapytałam, krojąc dla siebie kawałek rolady makowca.
-Nie, dziękuję. Kawy?
-Zrobisz mi zieloną herbatę z mango?
-Jasne –odpowiedział i przeszedł do kuchni. Przełączyłam programy w telewizji, na jednym z nich miał się rozpocząć film „Holiday”. Był tak piękny, zawsze oglądałam go sama i płakałam, widząc wszędzie panującą miłość. Chociaż na filmie.
Usiadłam na kanapie i nakryłam nogi kocem.
-Rose? Dla ciebie –powiedział Marco.
-Dzięki. Postawisz na stole?-poprosiłam i zrobiłam odrobinę głośniej telewizor. –Pyszny ten makowiec. Kto go przyniósł?
-Moja mama robiła –odpowiedział, jakby odrobinę smutniejszy. Czajnik zaczął gwizdać i poszedł do kuchni. Odwróciłam się, próbując zrozumieć co się stało. Co on postawił na stole jak nie herbatę? Położyłam mój talerzyk na stoliku kawowym i poszłam do stołu. Na nim nie było herbaty. Koło mojego miejsca leżało maleńkie pudełeczko przewiązane różową kokardą. Wzięłam je do ręki i niepewnie ją pociągnęłam. Odłożyłam ją na bok i niepewnie zaczęłam uchylać pudełko.
Moim oczom ukazał się srebrny naszyjnik. Na nim zawieszona była srebrna zawieszka, trochę zaszła czernią, musiała być dość stara. To była koniczyna, czterolistna. Delikatnie przejechałam ją palcem. Była jednocześnie bardzo prosta, zrobiona z dużej ilości srebra ale niezbyt toporna. Była piękna, magiczna.
-Twoja herbata –powiedział blondyn, stawiając kubek na stole i znów wrócił do kuchni.
-Myślałam, że wcześniej ją stawiałeś. Nie wiedziałam, że…
-Że chciałem ci dać świąteczny prezent?- mruknął, jakby wcale go to nie obchodziło. –Chciałem.
-Nie wiedziałam, mogłeś podejść. Dziękuję. Ty widziałeś swój?
-Nie podoba ci się?
-Podoba, Marco, dlaczego jesteś taki zły? –podeszłam bliżej niego, trzymając w ręku pudełko z naszyjnikiem i złapałam go za ramię. –Jeśli zrobiłam coś nie tak…
-Wszystko jest nie tak. Chciałem spędzić też trochę czasu sam na sam z tobą. Nie myślałem, że oni będą tak długo siedzieć. Chciałem ci dać ten prezent w parku na moście, potem pójść z tobą na spacer.
-Możemy pójść jutro. Tak wiele się wydarzyło dzisiaj, to był piękny dzień i to wszystko dzięki tobie. Od śmierci mamy nigdy nie spędziłam tak cudownych świąt jak dzisiaj.
-Naprawdę?
-Tak –przyznałam i przytuliłam go mocno. –Dziękuję ci za dzisiejszy dzień. Poznałam Melanie, Fabiana, spędziłam trochę czasu z Nico. I dostałam od swojego męża uroczy wisiorek.
-Należał do mojej prababci. Pradziadek jej dał –wyznał i złapał mnie za rękę. Poszliśmy do salonu i usiedliśmy na kanapie. Byłam w szoku, dał mi swoją rodzinną pamiątkę? –Potem trafił do babci, a babcia dała mnie. Miała mi przynieść szczęście, byłem jeszcze młody i głupi ale miałem ją zawsze w sportowej torbie na treningach.
-Nie mogę tego przyjąć. To należy do ciebie, to rodzinna pamiątka.
-Jest teraz twoja, przyniesie ci szczęście. Schowaj to w bezpiecznym miejscu, potem jak będziesz chciała możesz dać swoim dzieciom od wujka Marco. Przyda ci się szczęście.
-Tobie też się przyda.
-Ja już swoje mam –odpowiedział, patrząc mi w oczy. Odebrało mi dech. Byłam naprawdę wzruszona i nie wiedziałam co powiedzieć. On jednak podniósł po kilku chwilach swoją wytatuowaną rękę i wskazał na swój nadgarstek, na którym widniało kilka wytatuowanych właśnie takich roślinek niczym bransoletka, a na wewnętrznej stronie nadgarstka skrzydła. Również te tatuaże były niesamowite. 
-Nie wiem czy powinnam.
-Powinnaś. Jeszcze dużo przed tobą, ona chyba naprawdę przynosi szczęście –uśmiechnął się i zamknął mi w dłoniach pudełeczko. -Przynajmniej mnie przyniosła.
-Dziękuję ci –powiedziałam i pocałowałam go w policzek.
-Ja też –przyznał i wyjął z kieszeni spodni garnituru nieśmiertelnik, który mu dałam. Chwilę naszyjnik kręcił się dookoła, dopóki nie zatrzymał go dłonią. Przejechał palcem po wybitych literkach.
-Nie wiedziałam, co mam ci kupić. Niczego ci teraz nie brakuje, nie skończył ci się nawet głupi dezodorant. Perfumy i zegarki byłyby bez sensu, w końcu to twoje pieniądze, więc to jakbyś sam sobie to kupił. A ja chciałam, żeby to było ode mnie i… Wiem, że to nic drogiego ani wymyślnego i…
Moje tłumaczenia zakończył namiętny pocałunek. Nie byłam w stanie już nic więcej powiedzieć, bo zostałam pchnięta na kanapę. Objęłam go dłońmi za szyję i starałam się oddawać wszystkie pocałunki, chociaż to było dość trudne.
-Pamiętasz..-szepnął, przerywając nasze zbliżenie, by złapać oddech. –Kiedy zgodziłaś się zostać moją żoną...
-To ta sama kanapa- zaśmiałam się i tym razem to ja zaczęłam pocałunek.
-Użyłem ostatnich sił, żeby pójść z tobą do sypialni, przysięgam, że byłem gotów zrobić to tutaj. Dobrze, że tak się nie stało.
-Dlaczego? Też byłoby dobrze.
-Proszę cię. Pierwszy raz na kanapie? Aż takim draniem nie jestem.
-Nie wiedziałeś.
-To był też nasz pierwszy raz, więc też bym tak nie zrobił.
-Szarmancki drań. Możesz dzisiaj być draniem i nie marnować ostatnich sił na niesienie mnie do sypialni? Zmarnuj je na coś pożyteczniejszego.
-Chcesz tego?
-Ale na myślenie możesz odrobinę zmarnować –odpowiedziałam próbując się zaśmiać, jednak śmiech przerodził się w ciche westchnienie, kiedy zaczął składać mokre pocałunki na wrażliwej skórze mojej szyi i podwinął dłonią moją sukienkę.
-Zrozumieć kobiety -westchnął i zaczał rozpinać swoją koszulę. Postanowiłam go z wielką przyjemnością wyręczyć.
-Nie musisz mnie rozumieć. Powinieneś po prostu ze mną być.
-Jestem tu. Już jestem –szepnął, patrząc w moje oczy i odgarnął włosy z mojego policzka – I będę na zawsze.
Nim już zupełnie odpłynęłam do naszego beztroskiego świata, pełnego namiętności i czułości, usłyszałam brzęk spadającego nieśmiertelnika na podłogę. Marco uśmiechnął się i jednym, płynnym ruchem zdjął moją sukienkę.

MR&RR
15082017-NA ZAWSZE
TWOJA, ROSIE
      







~~~

Jak pisałam w zeszłym tygodniu mam dla was informację.. A jeśli mam informację, to znaczy, że nie bedzie nic wesołego..
Nie-nic nie zawieszam! 
Musicie wiedzieć, że ja też najchętniej bym wstawiała rozdziały co tydzień, jednak przede mną ostatnie dwa miesiące nauki i nie mogę ich "zmarnować". Nałożyło się tak niefortunnie z całą fabułą, że od następnego rozdziału będziemy robić przesunięcia w czasie. Nie chciałam popełniać błędów z poprzedniego bloga i pisać sobie "x czasu później", tylko napisałam takie przejściowe rozdziały z ważnymi momentami... Haczyk? Tak, to pora na haczyk. Rozdziały te są krótkie. Planowałam pierwotnie, żeby wrzucać je co tydzień, chciałam być wobec Was fair, bo jestem i tak już strasznie wdzięczna, że jesteście i czekacie te 2 tygodnie, a to dużo, ja zdaję sobie sprawę, że wolałybyście je co tydzień (ja też). Niestety będę musiała zrobić to mocno wbrew sobie i wstawiać również te krótsze rozdziały, nadal co 2 tygodnie. Mam chwilową zmianę priorytetów, mam nadzieję, że zrozumiecie moją sytuację🙏 i przeczekacie do długiego 44 rozdziału (ojjj 44💗) . Gdybym wstawiała je co tydzień zrobiłaby się miesięczna przerwa-a tego to już w ogóle nie mam serca robić i się stresować podczas matur, czy jeszcze mam do czego wracać😆 Ostatnią maturę mam pod koniec maja, jednak od 19.05 wracamy z rozdziałami co tydzień (jeśli zdam!XD). 
To nie są rozdziały że nagle z 16 stron będą 4, ale 4 następne mają po 10 stron, 43 już 13, a moja ukochana 44, gdzie idzie się zaryczeć, wraca już z 16💥. Na ten moment mam taki zapas i skupiam się na nauce. 
Dziękuję, że jesteście cały czas, mam nadzieję, że nadal ze mną będziecie💘 Obiecuję się odwdzięczyć od połowy maja pięknymi, długimi rozdziałami!
PS. A teraz już na poprawę humoru- Marco Reus 2023!💛
Do następnego!;)