-Nie! Oszukiwałaś. Poszedłem tylko do toalety i nagle masz
tysiąc więcej ode mnie –oburzył się i zaczął przeliczać raz jeszcze swoje
papierowe banknoty.
-Ja oszukiwałam? Przepraszam bardzo. Gram uczciwie, bo chcę
wygrać. Mam o co walczyć, więc proszę mi bez takich. Pewnie sam ze sobą wziąłeś
ten tysiąc i zwalasz na to, że ja sobie wzięłam.
-Tak?
-Tak właśnie.
-I co jeszcze, pani Reus? –założył ręce na siebie i spojrzał
na mnie spod byka.
-Mam mówić dalej?
-A jest co?
-Oczywiście. Zaczynając od tego, że prawo jazdy powinno być
moją własną, niezależną decyzją. A ty sobie wykorzystujesz fakt, że jeśli
jednak jestem zależna finansowo to możesz ze mną iść o to na zakład.
-Jak „zależna” skoro masz tysiąc więcej ode mnie?
-Wiesz o co chodzi.
-Ty też wiesz tylko nie możesz sobie tego wbić na raz do
głowy.
-Tak? To tak jak z tobą.
-Nie. Ja widzę to jakim jest. Masz pieniądze, które ci się…
Dobra, bo to cienka linia. Poczekaj, zaraz lepiej dobiorę słowa.
-Lepiej tak. Chcę pracować. Bo na razie nie mam nic.
-Konto w banku i pieniądze na nim, za które możesz sobie
kupić co tylko chcesz.
-Konto w banku mam ale z twoimi pieniędzmi, które nie
wiadomo czemu chcesz dzielić przy rozwodzie –powiedziałam, trzymając przy swoim
i założyłam ręce.
-Koniec tematu. Nie gram z tobą więcej w Monopoly, a prawo
jazdy zrobisz wiosną. Nie będziesz jeździć po oblodzonych drogach.
-Kiedyś i tak będę musiała jeździć po oblodzonych drogach.
Poza tym, są piaskarki.
-Najpierw doświadczenie na ulicy bez lodu. Koniec, Rosalie.
-Konwersacja, hę?
-Na początku było z tym znacznie gorzej –przyznał,
uśmiechając się lekko.
-Było. Długo ci zajmuje nauka.
-Człowiek się uczy całe życie –wzruszył ramionami i wstał od
stołu. Zgarnął wszystkie swoje banknoty i zaczął segregować je do tych,
rozłożonych w pudełku.
-Dużo się zmieniło, co?-zaśmiałam się.
-Wszystko. Bałem się tego a jednocześnie chciałem rzucić się
na głęboką wodę.
-I masz.
-Nie mogę się czasem do tego przyzwyczaić –westchnął i
zabrał pieniądze, które leżały rozłożone przede mną. I tak wygrałam, nie miał co tu dyskutować.
-Ty też zawsze możesz do mnie przyjść i pogadać. To działa w
dwie strony.
-Nie, jestem mężczyzną i sam sobie poradzę –oznajmił i
pocałował mnie z troską w czoło. –Jutro wieczorem zabieram cię do restauracji.
Ubierz się ładnie, będziemy mieli co świętować.
-Tak? A co?
-Tego już ci nie powiem. Ale skoro zostaniesz u Ann to
zdradzam ci mój plan teraz, żebyś mogła zabrać rzeczy.
-Zatem dziękuję za informację i do zobaczenia jutro
wieczorem.
***
Wieczorem blondyn podrzucił mnie do Ann. Zostałam u niej
na noc, korzystając z tego, że Mario grał na wyjeździe. Marco nie był
powołany do kadry, jednak mieliśmy oboje nadzieję, że to tylko chwilowe,
wynikające z taktyki, bo blondyn był w pełni sił i aż palił się na kolejne
spotkania. Zwłaszcza po tym, kiedy na ostatnim wiedziałam, że on
naprawdę kochał to co robił. Był stworzony do bycia na boisku. To jak kibice
krzyczeli jego imię, jak dobrze dogadywał się z innymi zawodnikami. Jeśli już
wchodziłam z butami do jego świata, to byłam szczęśliwa, mogąc w nim przebywać i
doświadczać tego wszystkiego co on. Nie mogłam wymazać sobie jego obrazu z
pamięci, kiedy przyjechaliśmy tamtego wieczora ze stadionu do domu z pudełkami
z jedzeniem. Uśmiech nie opuszczał jego pięknych ust ani na sekundę. Cały czas
się śmiał, uśmiechał, przytulał mnie, całował. Wygłupiał się też jak mały,
beztroski chłopiec. Pomyślałam, widząc go takiego, że byłoby idealnie widzieć go
takiego zawsze.
Z modelką zrobiłyśmy sobie wieczór domowego spa. Maseczki, manicure,
pedicure, czasopisma, plotki, wino i Bridget Jones. W mieszkaniu przyszykowałam
sobie zestaw na jutro, żeby nie musieć szukać i jak najwięcej czasu spędzić z
przyjaciółką. Byłam bardzo ciekawa, co wymyślił Marco, jednak potrzebowałam też
czasem się oderwać do mojej niezwykłej codzienności.
Rano pojechałyśmy razem na śniadanie do Lisy, która razem z
małym Leonardem zaprosiła nas i Jenny do siebie. Babski wieczór i babski
poranek. Marco się nie odzywał, ale też pojechał do kolegów, więc pewnie był
zajęty i dobrze się bawił. Nie mógł też przecież wiecznie przesiadywać ze mną.
Zwariowałby, a ja bym się przywiązała już zupełnie. Ale wszystko sprowadzało
się do jednego i wracaliśmy do punktu wyjścia. Bo nawet jeśli się nie widzimy
pół dnia, padamy sobie potem w ramiona z tęsknotą i często nadrabiamy te
stracone godziny w nocy. Nie, nie tylko w łóżku. Często po prostu leżymy koło siebie
w łóżku i czytamy książki. Zwykle to Marco robi za moją poduszkę, jednak ani
mnie, ani jemu to nie stanowiło. Było nam tak dobrze, bo byliśmy razem i to
było najważniejsze. Robiliśmy też listy zakupów, przeglądaliśmy kuchnię,
szuflada po szufladzie czego nam brakuje. Przygotowywaliśmy nasze ulubione
ciasteczka owsiane, które po śniadaniu następnego dnia jedliśmy ze smakiem.
Szukaliśmy przepisów, które byłyby pożywne i zdrowe. Leżeliśmy godzinami w
cieplej kąpieli. Graliśmy na konsoli w Fifę, jednak też zamówiłam przez
internet grę do tańczenia. Dlaczego więc mieliśmy spać w nocy po dniu, w którym
się nie widzieliśmy i potrzebowaliśmy siebie nawzajem? A jeśli się widzieliśmy,
to czemu mieliśmy marnować noc na spanie, przecież mogliśmy dłużej pobyć razem.
Zbliżały się też święta. Po sprzeczce o kalendarz z Diora i
Scarlett nie było już żadnej podobnej sytuacji. A i ja zyskałam taki kalendarz
adwentowy jaki chciałam. Z czekoladkami. Każdego dnia Adwentu wyjmowałam
kolejną, ciekawa jej kształtu i byłam z niej szczęśliwa. Naprawdę nie
potrzebowałam drogich perfum, szminek i nie wiadomo czego jeszcze każdego dnia
grudnia. Chyba czułabym się nawet z tym niekomfortowo. Każde kolejne okienko
przypominało mi, że Wigilia coraz bliżej. Marco nie podejmował tego tematu,
jednak chciałam go wyjaśnić, żeby nie było niedomówień czy nieporozumień. Może
jego rodzina się nastawiała, że będę mu towarzyszyć. Komunikacja chyba nadal
odrobinę szwankowała i musieliśmy nad nią popracować.
Nie miałam dla niego prezentu. Kompletnie nie wiedziałam co
kupić, nie lubiłam robić prezentów. Praktycznie nigdy ich nie dawałam, wyjątkami
były urodziny Leo i czasami święta, na które zwykle wręczałam mu czekoladowego
Mikołaja. Marco jednak chciałam dać coś wyjątkowego. Ale też niedrogiego i drobnego, bo
co to za sztuka kupić mu złoty zegarek z diamentową tarczą za jego własne
pieniądze? Liczyłam, że Ann, Jenny albo Lisa mi coś podpowiedzą, jednak okazało
się, że nie tylko ja borykałam się z problemem, co kupić mężowi na święta…
***
Założyłam długą, czarną sukienkę z rozcięciem na nodze. Było
strasznie zimno, więc wolałam olać zupełnie modę i założyłam długie kozaki za
kolano, ocieplane miłym futerkiem zamiast eleganckich szpilek. Marco będzie
musiał to przeżyć. Zrobiłam odrobinę mocniejszy makijaż i podkreśliłam usta. Zamówiłam
taksówkę i ubrałam ciepły płaszcz. Włożyłam też czapkę, mając nadzieję, że
lakier do włosów utrzyma mimo tego moje nienaganne fale. Marco prosił, żebym
ładnie wyglądała, więc na tyle na ile pozwala zima tak się stało. Ciepło jednak
przede wszystkim.
W restauracji od razu po przekroczeniu progu byłam powitana
przez kelnera. Wydawało mi się, że w tej jeszcze nie byłam, zważając na dość
osobliwy wystrój. Miała coś z zamkowego klimatu, bordowe tapety z kwiatowymi
motywami tego samego koloru. Na ścianach wisiały kinkiety ze staromodnymi
kloszami, a na suficie trzy ogromne, mosiężne żyrandole. Na każdym stole stała
po środku czarnego obrusu świeca. Nie mój klimat, zbyt klaustrofobicznie i
jakby nie miało się czym oddychać. Żadnej większej przestrzeni, a okna były
prawie niezauważalne przez długie, złote zasłony. Naprawdę chciałam już stamtąd
wyjść.
Młody chłopak, który pewnie dorabiał jako kelner, zabrał
moją kurtkę i zaprowadził do stolika na samym końcu, przy którym siedział Marco
w pięknym garniturze wraz z jakimś starszym, eleganckim mężczyzną. Na stole
leżały jakieś teczki i dokumenty, kilka długopisów. Byłam w lekkim szoku.
-Dobry wieczór, skarbie –uśmiechnął się i objął mnie
delikatnie w talii. Musnął ustami mój policzek i uśmiechnął się delikatnie.
–Pięknie wyglądasz.
-Dziękuję. Co świętujemy?
-To jest mecenas Matthias Schultz –przedstawił swojego
towarzysza, który wystawił do mnie rękę. Pocałował mnie szarmancko w dłoń, co
było dość staromodne ale jednak pasowało do niego. –Ma naszą umowę, wnieśliśmy
wszystkie niezbędne poprawki.
-O…-jedyne co potrafiłam powiedzieć. –Jakie poprawki?
-O których rozmawialiśmy –odpowiedział z uśmiechem i ścisnął
moją dłoń.
-T..Teraz?-zająknęłam się i spojrzałam to na mecenasa to na
umowę, którą ostatni raz widziałam na Karaibach. Tą głupią umowę, kilka kartek,
przez których tyle już się kłóciliśmy.
-Na co czekać?
-Chyba nie rozmawialiśmy jeszcze o tym, tylko przed wizytą u
twojej mamy.
-Nie myślałem, że jeszcze jest coś do omawiania…-powiedział
zdziwiony moją reakcją. Przecież nawet jeszcze kłóciliśmy się niedawno o tą
umowę i skończyło się to moim nocowaniem u Ann i Mario. Nie mogłam tego zrobić.
To by mnie zniszczyło kompletnie. Moje uczucia do niego by mnie zniszczyły.
Ręce i nogi zaczęły się trząść ze stresu ,a serce mocniej bić. Nie
wiedziałam co mam zrobić, chciałam, naprawdę chciałam, żeby podłoga się pode
mną zawaliła, albo chociaż ktoś wrzucił na mnie czapkę niewidkę i mogłabym
uciec na drugi koniec świata.
-Przepraszam, ale nie podpiszę tej zmienionej umowy –zaczęłam
trzęsącym się głosem. Dobrze, powiedziałam, Marco jeszcze chyba nie zrozumiał,
więc musiałam powiedzieć coś więcej. - Chcę, żeby została ta stara wersja
–dokończyłam z nadzieją, że teraz zrozumie. Zmarszczył brwi, więc chyba coś do
niego dotarło. Nie chciałam go skrzywdzić ale musieliśmy sobie raz na zawsze
wszystko wyjaśnić. - I wiem też, że planowałeś, że będziemy razem na Wigilię.
Nie będziemy. To nie chodzi o nic między nami, jest wszystko dobrze i mam
nadzieję, że tak pozostanie i nie będziesz mi miał tego za złe.
Marco był naprawdę
zdezorientowany. Przeczesał włosy palcami i zwilżył językiem usta. Mecenas
usiadł na miejscu, dając nam odrobinę prywatności..
-Co się zmieniło?
-Wszystko. Dokładnie w połowie
sierpnia. Potrzebuję wrócić do normalności, nie mogę siedzieć w tej relacji
dłużej niż to konieczne. A na Wigilię mam inne plany. Nie pasuję tam, nie
jestem i nigdy nie będę częścią twojej rodziny, przykro mi. Twoja mama by się
nie ucieszyła z tego powodu a próbować wmówić reszcie twojej rodziny jak bardzo
się kochamy, a za pół roku się rozwieść? Nie mogłabym im spojrzeć w oczy. Postaraj
się mnie zrozumieć –poprosiłam i pocałowałam go w policzek. On stał jak
zamurowany, jakbym go co najmniej uderzyła w policzek. –Przepraszam, po prostu
nie mogę.
Nie czekając na jego reakcję poprosiłam
przechodzącego kelnera o mój płaszcz i wyszłam z restauracji. Zamknęłam za sobą
drzwi z głębokim wydechem powietrza z ust.
Na ulicy stała jeszcze taksówka,
którą przyjechałam.
-Jest pan jeszcze wolny?
–schyliłam się do szybki i uśmiechnęłam się do mężczyzny.
-Proszę wsiadać. Gdzie tym razem?
W telefonie znalazłam nowy adres
Ann i Mario. Para spędzała tam teraz większość wolnego czasu, prace ruszyły,
oni nadzorowali wszystko bacznie, Mario skręcał meble, a Ann będąc już w środku, szukała odpowiednich dekoracji.
Tragizm sytuacji? Zawsze, kiedy
czułam, że jest źle między mną a Marco, jechałam do Mario i Ann. Miałam
wątpliwości, nie chciałam znów zarzucać ich swoimi problemami. Przecież
ostatnio było to samo, będą mieli deja vu. A ja uciekałam od problemów zamiast
stawić im czoła razem z Marco. Kolejny raz. Pętla nieskończonej beznadziejności
zataczała kolejne koło. Brawo ja.
Nie wiedziałam, co powinnam była
czuć po rozmowie z nim. Wiedziałam jedynie, że postąpiłam dobrze. Zwłaszcza
mając na uwadze to, co powiedział Mario o naszym rozstaniu. Ale też to, co
czułam. I to, czego bałam się poczuć. Chciałam za wszelką cenę utrzymać tą
znajomość z blondynem, jednak jeśli oboje damy sobie złudną szansę i nadzieję
na dłuższy czas naszego małżeństwa nie będziemy mogli tego przejść w spokoju. I
właśnie przez to, że mi na nim zależało postanowiłam zacząć uświadamiać nas, że
nie możemy łączyć dwóch płaszczyzn. Bycia przyjaciółmi i bycia mężem i żoną.
Oczywiście, byłoby cudownie, gdybyśmy oboje w przyszłości znaleźli miłość
swojego życia i wraz z nią szła w parze przyjaźń, to związek idealny. Nie
mogłam zapominać, że ta bajka to jeszcze nie jest ten przypadek. Nas obowiązywała
umowa, po której zostaną mi pieniądze i mieszkanie, których i tak nie chciałam.
Pod domem Ann i Mario stał ich
samochód, co znaczyło, że idealnie trafiłam i nie musiałam jeszcze nabijać na
licznik taksówkarzowi. Zapłaciłam ile było trzeba i przeszłam przez otwartą
furtkę. Zapukałam do drzwi, zakładając, że jeszcze nie mieli dzwonka. Nikt nie
odpowiedział. Klamka ustąpiła pod moją dłonią.
-Dzień dobry, jest tu
kto?-zawołałam przechodząc przez próg domu. Rozejrzałam się dookoła, dom był
naprawdę spory. W salonie stał już kominek, poza nim pełno kartonów. Wstawili
sporo okien, zwłaszcza te tarasowe robiły wrażenie, otwierały przestrzeń i
jeszcze bardziej powiększały salon.
-Dzień dobry panienko. Do
właścicieli? –zapytał jeden z robotników, wychodzący z kuchni.
-Tak. Widziałam ich samochód na
podjeździe. Są?
-Na górze. Schody są w korytarzu.
-Dzięki.
Przeszłam korytarzem i weszłam na
piętro. Były na nim cztery pomieszczenia i wyjście na niewielki balkon.
Uśmiechnęłam się pod nosem, kiedy usłyszałam, że chyba właśnie para umeblowała
swoją sypialnię i ją testuje. Jakby to już niedawno było. Przy takim tempie
Götze szybko doczeka się potomstwa. W sumie.. Z Marco nie byliśmy lepsi. U nich
sielanka a ja przychodzę z kolejnymi problemami. Zeszłam po cichu na dół, żeby
im nie przeszkadzać. Wyszłam za to na taras. Usiadłam na plastikowym krześle
ogrodowym, przy którym leżała popielniczka, zapewne robotnika. Jeny, jak ja
dawno nie paliłam. Wyjęłam z torebki telefon. Marco nic nie pisał. Nie to nie.
Nie chciałam się z nim o to kłócić, robić niepotrzebnych dram, cichych dni. Nie
pamiętałam już do końca co powiedziałam i na ile mógłby to różnie zrozumieć,
miałam jednak nadzieję, że po prostu potrzebował to przetrawić i wszystko wróci
do normy.
„Jestem u was na tarasie, jak wam się już znudzi to możemy pójść na
miasto albo obejrzeć jakiś film;)”
Napisałam sms do Mario i schowałam
telefon z powrotem.
-Nie ma ich? –zapytał fachowiec,
który wyjmował właśnie jednego papierosa z paczki. Nawet nie zauważyłam, kiedy
się przy mnie zjawił.
-Są, zaraz zejdą.
-Nie będzie pani przeszkadzało jak
zapalę?
-Nie, o ile będę mogła panu
towarzyszyć.
-Oczywiście, niech się pani
częstuje –zaśmiał się i podsunął mi pod nos paczkę. Z niepewnością wzięłam
jednego papierosa i podpaliłam od zapalniczki.
Zaciągając się dymem papierosa
mogłam poczuć dawne czasy. Leo zawsze dużo palił, ich zapach bardzo mi go przypominał.
Też sytuację, kiedy paliłam w deszczu na wzgórzu niedaleko stadionu, gdzie
spotkałam Marco. To dziwne tak sobie przypominać przy zwykłym paleniu o takich
rzeczach.
-O no chyba nie –usłyszałam
niezadowolony głos Mario, a po chwili brunet zabrał mi papierosa z ręki i
wyrzucił go na trawę.
-Trawnik sobie zniszczysz.
-Wolę zniszczyć trawnik, niż żeby
to gówno zniszczyło moją siostrę. No chodź już –powiedział niezadowolony i
pociągnął mnie za rękę do środka. Wzruszyłam przepraszająco ramionami do robotnika
i poszłam posłusznie za Mario. –Mieliśmy umowę i co?
-Umowy są do dupy. –westchnęłam i
rozpięłam swój płaszcz. –Cześć piękna! –zaśmiałam się i przytuliłam się do
modelki.
-No no. Mario ma rację
–powiedziała twardo i założyła ręce na siebie. –Co się dzieje?
-Nic, chciałam z wami spędzić
trochę czasu.
-Nie miałaś być teraz z Marco?
-Byłam już.
-Widziałyśmy się mniej niż pięć
godzin temu.
-I już się stęskniłam. Jedziemy
gdzieś? –zapytałam, próbując skończyć temat. Detektyw Ann była strasznie
dociekliwa i po jej spojrzeniu widziałam, że rozmowa nie jest skończona. Bomba
tykała.
-Umiesz jeździć na łyżwach?
–zapytał Götze.
-Nie. Poza tym nie jestem dobrze
ubrana.
-Wpadniemy do ciebie i się
przebierzesz, możemy cię nauczyć.
-Nie. Innym razem może.
Wyszliśmy na zewnątrz do samochodu.
Ann nie spuszczała ze mnie wzroku. Gdyby ktoś zobaczył ją pierwszy raz i nie
dostrzegł, że ma niebieskie oczy to wziąłby za Azjatkę. Mnie by zmęczyło
trzymanie zmrużonych oczu od pięciu minut i wpatrywania się w jeden punkt. Jej
jednak nie, czułam się naprawdę dziwnie. Usiadłam z tyłu samochodu, mając
nadzieję, że nie odwróci głowy. Zapomniałam, że jest jeszcze lusterko..
Trzymajcie mnie. Wyjechaliśmy na ulicę i Mario zaczął się zastanawiać gdzie
jechać. Nie miałam ochoty oglądać filmu, w ogóle przez tą beznadziejną sytuację nie wiedziałam zupełnie czego chciałam.
Pojechaliśmy koniec końców do ich
mieszkania, gdzie przebrałam się w piżamę Ann, Mario rozłożył kanapę w salonie
i we trójkę położyliśmy się na niej przed telewizorem. Do Mario przyszła nowa
wiadomość. Spojrzał na telefon i zmarszczył brwi ze zdziwienia.
Podał mi telefon, żebym
przeczytała.
„W razie czego to jestem u ciebie, potem pogadamy. Dzięki”
Ups.
-Masz mi coś do powiedzenia?
-To zależy. Na przykład, ładna
jest pogoda.
-Śnieży jak cholera… Białe gówno.
O co znowu poszło?
-Podjęłam decyzję, mając też na
uwadze to, o czym rozmawialiśmy.
-O czym rozmawialiście? –wtrąciła
Ann z kubkami gorącego kakao. Postawiła je wszystkie na stoliku przed nami.
-O relacji Marco i Rose
–wytłumaczył krótko i położył na wierzch kilka kolorowych pianek. –Jakie
wnioski?
-Dystans od małżeństwa i
podtrzymanie przyjaźni. Tylko tak to może przetrwać.
Opisałam parze wszystko co się
stało w restauracji, przepraszając po drodze setki razy za to, że zawsze
przychodzę do nich ze swoimi problemami, które ostatnio powstają jeden za
drugim. Ann zapatrzyła się w swoje pianki w kubku, Mario oparł głowę o
zagłówek. A ja? Chyba zebrało mi się na płacz. Słodkie kakao nie ukoiło moich
zmartwień, bo wiedziałam, że mimo wszystko coś się między nami popsuje, coraz
częściej nie mogliśmy do siebie dotrzeć i kłóciliśmy się o byle rzeczy. W
dodatku Marco nie miał zamiaru wracać do domu, gdzie był tak naprawdę? U kogo
się zatrzymał, pił? Może miał jakąś kobietę.. Bzdury.
-Martwię się o niego…
-Zadzwonię do niego –odparł od
razu Mario i sięgnął po telefon.
-Dziękuję –powiedziałam, ale byłam
lekko zaskoczona, kiedy brunet zabrał urządzenie i zamknął się z nim w
sypialni. Mimo naszej wspaniałej relacji brat-siostra, relacja Mario i Marco
była równie silna. Rozumiałam, że musiałam czasem być bardziej wyrozumiała i
pogodzić się z tym, że dwaj najbliżsi dla mnie mężczyźni będą mieli przede mną
tajemnice. W końcu ja przed nimi też nie byłam do końca fair.
-Zakochałaś się..-powiedziała Ann,
korzystając z chwili, że jesteśmy same. –A chcesz się rozwieść.
-To uczucie może mnie zniszczyć.
Mnie i Marco. Możemy skrzywdzić tyle osób. Nie wybaczę sobie tego. Nico,
Yvonne, rodzice Marco..
-To beznadziejna sytuacja
–westchnęła i położyła głowę na moim barku. Ja swoją na jej głowie i obie się
przytuliłyśmy.
Mario uśmiechnął się, zastając
taki widok.
-Zostajesz u nas, ok? Mam ochotę
na piwo.
-Mam nadzieję, że nie łączysz się
telepatycznie z Marco?
-Powiedzmy –stwierdził z przekąsem
i poszedł markotnie do kuchni. Zerwałam się z kanapy i pobiegłam za nim,
musiałam go przycisnąć, mimo szacunku do ich przyjaźni.
-Co się dzieje? Marco nie powinien
pić. Jak ostatnio nie wiedział gdzie jesteś to znalazłeś go na wpół przytomnego
w parku.
-Rose, on jest dorosły.
-On jest słaby, wrażliwy i być
może przeze mnie jego ego trochę podupadło.
-Nie przypisuj sobie aż tylu
wyczynów-zaśmiał się szczerze, ukazując rządek bialutkich zębów. –Spokojna
twoja blond rozczochrana. Pije u chłopaków, myśli o tym, co się stało i próbuje
cię zrozumieć.
-Gdzie jest? Pojadę do niego i postaram się mu wszystko wytłu..
-On musi sam to zrozumieć, Rose. A
nawet on musi zrozumieć sam siebie. Dla ciebie to też było niełatwe ale
zrobiłaś co było trzeba. On też musi coś pojąć i to jest ten moment. Ostatnio
też tak było, pamiętasz? Przyjechał do ciebie do Berlina.
-Ale nie upijając się.
-Jutro wieczorem jest trening, aż
tak głupi nie jest, żeby przyjść na kacu. My też się możemy napić. Co ty na to?
–uśmiechnął się, podając mi zimną puszkę piwa z lodówki. Westchnęłam ciężko i
wzięłam ją do ręki. Miał rację, Marco musiał stawić temu czoła sam i zrozumieć.
Przecież nie zawsze było tak łatwo. Nigdy nie było łatwo.
***
Następnego dnia wieczorem
pojechałam razem z Mario na trening. Nie było aż tak zimno, ale miałam też
cieplejszą kurtkę pożyczoną od Ann. Wysiedzieć tyle czasu na zewnątrz zimą bez
ruchu nie zapewniało tyle ciepła ile chłopakom na boisku. Na trybunach spotkałam
Lisę z małym Leo oraz Melisę z Galą. Dzieci się nawzajem zaczepiały, co wprawiło nas w naprawdę dobry humor. Pomachałam do Mario, który posłał buziaka w
moją stronę, kiedy wychodził na murawę. Chyba zebrali się już wszyscy. Przed
drużyną był jeszcze ostatni mecz przed przerwą zimową. Lisa i Melisa wyjeżdżały
na ten czas. Z tego co się dowiedziałam, wszyscy piłkarze wybierali się do
cieplejszych krajów. Najbardziej popularny był Dubaj, zaraz po nim Ibiza i Mykonos.
Pytały gdzie wybieramy się z Marco, na co odpowiedziałam dyplomatycznie, że
jeszcze nic nie wiem. Lisa stwierdziła, że na pewno blondyn mnie zaskoczy. Z
pewnością…
Wszyscy zawodnicy zebrali się na
środku boiska, trener coś im tłumaczył. Był też Marco, jednak stał do mnie
tyłem, nie widzieliśmy się jeszcze tego dnia. Tylko przez smsy z Mario
wiedziałam, że mam tu przyjechać, a Marco mnie odwiezie po treningu do domu. Do
mnie nie przyszła żadna wiadomość. Mimo wszystko uratowałam wczorajszy wieczór
z Mario i Ann. Byli wspaniali i nie można było im tego nigdy odmówić.
Zapatrzyłam się w grupę piłkarzy,
żywo nad czymś dyskutowali. Marco również coś mówił, wymachując przy tym
rękoma. Był ubrany w grubą, puchową kurtkę z kapturem, którego nawet nie
założył. Na nogach miał czarne przyległe getry a na nich luźne, piłkarskie
spodenki. Wyglądał naprawdę dobrze.
Chyba zbyt długo się na niego zapatrzyłam.
W jednej chwili okręcił się na pięcie i zaciskając dłonie w pięści zbierał się do wyjścia z boiska. Wtedy rzucił
na mnie spojrzenie pierwszy raz tego wieczora. Było strasznie zimne i nieczułe.
-Zbieramy się –rzucił i mrugnął do
moich dwóch towarzyszek. Zapytałam siebie samej pod nosem, co się stało. Miałam
nadzieję, że nie miał kaca, albo co gorsza nowej kontuzji. Pożegnałam się z
dziewczynami i ucałowałam dzieciaki. Szybkim krokiem przeszłam do ośrodka
szkoleniowego i wyszłam na parking, gdzie był już Marco. Wkładał do bagażnika
swoją torbę, nawet się nie przebrał. Wsiadł do środka nie czekając na mnie.
Stwierdziłam, że lepiej podbiegnę, bo będę zmuszona brać do domu taksówkę.
Wsiadłam i zapięłam pas, torebkę
położyłam sobie na kolanach, żeby móc się trochę wyżyć na jej pasku, moje nerwy
z każdą minutą milczenia narastały. Będąc już bliżej naszego osiedla nieśmiało
zaczęłam prawdopodobnie dość drażliwy temat.
-Czy coś się stało, że nie grasz?
To coś poważnego?
Spojrzałam na niego chyba po raz
pierwszy, odkąd wsiadłam do Astona. Nie odklejał wzroku od jezdni, jego klatka
unosiła się w miarowym oddechu. Kiedy już traciłam wiarę, że może mi odpowie to
się stało.
-Nadwyrężyłem mięsień ale byłbym w
stanie zagrać. Trener twierdzi inaczej.
-Wie co dla was najlepsze. Nie
chce wpakować cię w kolejną kontuzję.
I na tym się skończyło.
Wysiedliśmy, przyszliśmy do domu, rozebraliśmy się. Poszłam do łazienki na
górze, Marco zajął tą na dole.
I poszliśmy spać. Osobno chociaż
wciąż łączyła nas jedna kołdra. Plecami do siebie, jak obcy. W mojej głowie nie
było żadnych myśli. Nie mogłam inaczej postąpić, nie chciałam tego cofnąć.
Musieliśmy oboje to zaakceptować, niezależnie czy nam się to podobało czy nie.
Musieliśmy się pogodzić z tym, na co sami się zgodziliśmy piętnastego sierpnia.
***
Obudziłam się z samego rana i
wiedziałam, że już nie zmrużę oka. Marco spał, trochę chrapał, miałam nadzieję,
że nie jest chory i nie ma zatkanego nosa, nie mógł przestawać ćwiczyć. Żeby go
nie obudzić swoim wierceniem się cichutko wstałam i wzięłam ze swojej szafki
nocnej stosik podręczników od Benjego i Antona, który pożyczył mi bezzwrotnie
swoje za czasów studiów. Zaoferował, że jeśli czegoś bym nie rozumiała to
zawsze mogę do niego dzwonić. Na razie musiałam mieć chociaż sama jakąkolwiek
bazę, żeby móc go o co pytać. Na piżamę założyłam puchaty szlafrok, a na stopy
wsunęłam cieplutkie skarpetki w króliczki. Zamknęłam za sobą drzwi i przeniosłam
moje podręczniki do pokoju gościnnego/pokoju Mario. W kuchni zrobiłam sobie
kakao do dużego termosu i kilka kanapek z serem, powinnam była zostać
pochłonięta nauką z takim wyposażeniem co najmniej do południa.
Teoria była gorsza od praktyki o
miliard lat świetlnych. Naprawdę, wzięcie nogi Marco i rozrysowanie na niej
wszystkiego co trzeba było prostsze niż zrozumienie co mają na myśli doktorzy
habilitowani ortopedii i fizjoterapii. Stwierdziłam, że byłam w stanie
przygotować się do egzaminu na licencję. Nie dawała mi ona pełnego zakresu
możliwości jak fizjoterapeucie po studiach ale również mogłam pracować w
zawodzie. Do połowy stycznia miałam przedłużone praktyki, nie rozmawiałam
jeszcze z Benjim odnośnie następnego przedłużenia umowy ale bardzo na to
liczyłam, czułam, że lepiej by mi poszło na egzaminach, mogąc sobie w spokoju
przypomnieć poszczególne przypadki i wykorzystać je podczas zdawania.
Wyjęłam koc z komody i opatuliłam
się nim szczelnie. Robiłam pełno notatek w notesie i zaznaczałam najważniejsze
strony kolorowymi karteczkami. I tak, pochłaniając wiedzę, kanapki z serem i
kakao minął mi czas do czternastej trzydzieści. Westchnęłam i odłożyłam
wszystko. Musiałam zrobić zakupy i spróbować przygotować jakiś obiad, w lodówce
poza serem już nic nie było. Może jakiś dobry obiad poprawiłby grobowy nastrój
panujący między mną a Marco.
Wyszłam z sypialni, w całym
mieszkaniu panowała cisza. Zajrzałam do sypialni po cichu, jednak też była
pusta, łóżko niepościelone. Zdjęłam poszewki i nałożyłam nowe na kołdrę i
poduszki. Przebrałam się w garderobie, w łazience umyłam zęby i zrobiłam lekki,
codzienny makijaż, a schodząc na dół wzięłam wszystkie poszwy do prania. Na
dole też nie było blondyna, musiał wyjść z mieszkania.
Nastawiłam pranie, zegar na pralce
dał mi znać, że program będzie trwał całe trzy godziny. Mogłam iść spokojnie na
zakupy, a nawet po powrocie do domu urządzenie będzie chodziło.
***
Duże zakupy i brak samochodu równa
się bolące ręce i plecy. W dodatku odmrożone palce u stóp, w końcu kiedy
wracałam do domu musiało zacząć śnieżyć. Po moim powrocie nadal nie było Marco.
Miałam nadzieję, że wróci na obiad, więc zaczęłam go przygotowywać. Stwierdziłam,
że porwę się na kaczkę w pomarańczach niczym z restauracji i zrobię do tego
puiré z batatów i sałatkę z różnych warzyw i młodych, różnych gatunków sałat.
Kaczka w piekarniku, bataty w
garnku, sałaty w lodówce. Chciałam robić je jako ostatnie, w końcu nie były aż
tak wymagające. Moje ręce odpadały, chyba dość mocno je sobie naciągnęłam od
ciężkich siatek. Usiadłam na chwilę na krześle barowym i wyciągnęłam się na
blacie. Zamknęłam oczy tylko na chwilkę.. Tak tylko myślałam.
Obudziło mnie trzaśnięcie drzwiami
i zaniepokojony głos Marco. O, wrócił.
-Cholera, co tu się dzieje? Coś
się pali?
Potrzebowałam chwili, żeby
zrozumieć, że pół mieszkania jest zaczadzone dymem z piekarnika. Pisnęłam
zeskakując ze stołka i krzyknęłam jedynie „kaczka!”. Dopadłam piekarnik i go
wyłączyłam. Kuchenka już sama się wyłączyła, bo płyta już wyczuła wodę, która
wykipiała z garnka z batatami. Otworzyłam drzwiczki piekarnika, przez co
buchnął na mnie czarny, piekący w oczy, ostry dym. Zaczęłam wymachiwać rękami i
się krztusić. Pobiegłam do pierwszego okna, przy którym zderzyłam się z Marco.
Zamortyzował mój potencjalny upadek i sam otworzył okno na oścież. Nawet nie
zdjął kurtki ani zaśnieżonych butów. Cały obiad na marne i jeszcze ten okropny
dym spalenizny, od którego zaczęły mi łzawić oczy.
-Wszystko w porządku? –zapytał
zaniepokojony, odsuwając mnie od siebie i spojrzał, czy na pewno byłam cała.
-Kaczka..-szepnęłam, pociągając
nosem i otarłam łzy z policzka.
-Pieprzyć kaczkę. Z tobą w
porządku?
-Kaczka.. –powtórzyłam smutno, a
widząc kałużę z butów Marco zaczęłam rozglądać się za mopem. –Masz gdzieś mop?
Chyba z twoich butów trochę.. O mój Boże! Pralka! –krzyknęłam na całe
mieszkanie, uzmysławiając sobie, że to nie stopniały śnieg z butów mojego męża
ale pół salonu w wodzie wylewającej się z łazienki. Ruszyłam tam biegiem,
jednak musiałam się poślizgnąć i upaść z hukiem na podłogę. Podparłam się
szybko na łokciach i w końcu dopadłam do drzwi łazienki. Wszystko mokre.
-Marco, tak bardzo cię
przepraszam. Ja prałam pościel i ta kaczka. Nastawiłam tą pralkę dobrze, ja nie
chciałam. Ta kaczka to też.. Miał być pyszny obiad, wyszło jak zawsze i jeszcze
masz zalane mieszkanie i ja naprawdę bardzo cię..
-Cii. –powiedział, przykładając
telefon do ucha. Na jego twarzy nie widziałam ani grama zdenerwowania, złości.
Nic, kompletnie. Nie był w ogóle spanikowany, kiedy ja byłam kulką nerwów.
Wyminął mnie w łazience i sięgnął za ubikację, gdzie miał schowane kurki z
dopływami wody, które od razu zakręcił. Zaczął z kimś rozmawiać, mnie złapał za
łokieć i wyprowadził z łazienki na kanapę w salonie. Skuliłam się na niej
przerażona. Naciągnęłam na nos bluzkę, dym był okropny. Marco pootwierał resztę
okien podczas rozmowy, żeby choć trochę się wywietrzyło. Ściągnęłam mokre
skarpetki i rzuciłam nimi na przemoczony, drewniany parkiet. Przecież ja się
nie wypłacę do końca życia. Blondyn poszedł na piętro, dociskając do ucha
telefon. Mogłam zacząć płakać, to koniec, prawda? Teraz mnie spakuje albo od
razu weźmie ubrania i garściami wyrzuci je przez okno ze mną na końcu. Oparłam
się o poduszki na wygodnej kanapie myśląc, co się ze mną stanie.
Otworzyłam oczy, kiedy usłyszałam
kroki na schodach. Marco szedł z dużą walizką w ręku. A więc spełniły się moje
najgorsze przypuszczenia.
-Łap! –powiedział, podrzucając w
moim kierunku parę czystych skarpetek. Do mnie a nie przez okno?
-Marco ja naprawdę nie chciałam,
postaram się ci zwrócić wszystko co do grosza, nie jestem ubezpieczona ale
naprawdę…
-Rosalie, załóż te skarpetki, buty
i już nic nie mów –prychnął śmiejąc się pod nosem. Coraz bardziej nic nie
rozumiałam. Walizkę odstawił pod drzwi, pod kanapą postawił moje kozaki, żebym
nie weszła w wodę. Posłusznie je założyłam i z opuszczoną głową ruszyłam w
stronę wyjścia, zabierając przy okazji swoją kurtkę, szalik i rękawiczki. Z moich
oczu cały czas płynęły malutkie łezki. Wyszliśmy razem z mieszkania, blondyn
włączył windę i zamknął za nami drzwi, jednak nie na zamek.
-Przepraszam…-szepnęłam, kiedy
wsiedliśmy do windy. Marco pokręcił głową i podszedł do mnie. Uniosłam
delikatnie głowę. Nie zdążyłam spojrzeć mu w oczy, kiedy zostałam mocno
przytulona do jego piersi. Przycisnął mnie do siebie najmocniej jak mógł,
gładząc mnie po plecach.
-Nic takiego się nie stało..
-Nic? Nie żartuj, ja..
-Rosalie, daj mi dokończyć. Mam
ubezpieczone mieszkanie, mam ludzi od tego, którzy się tym zajmą, podłogę się
wymieni, pewnie nawet cały koszt zostanie pokryty ubezpieczeniem. Ty też jesteś
ubezpieczona, więc nie gadaj nawet głupot, że nie jesteś. Mam zatrudnioną osobę
od wszystkiego. Wstrzymał nakład kolorowych pism z tobą na okładce to da radę
wypełnić papiery z ubezpieczalni i znaleźć dla mnie ten sam kolor podłóg co
był. Chyba, że chcesz zmienić.
-To nie wykracza poza jego
kompetencje?
-Płacę mu za coś w końcu, to niech
robi. Nie każę mu przecież samemu kłaść tej podłogi..jeszcze-zaśmiał się.
–Mieszka też na tym osiedlu, wiec będzie za chwilę w mieszkaniu. Powiedział, że
postara się wszystko zrobić w tydzień, więc zmienimy na chwilę lokum.
-Czyli..-powiedziałam cicho, kiedy
puścił mnie z silnego uścisku. –Nie wyrzucasz mnie z mieszkania? –zapytałam,
wskazując na walizkę. Marco roześmiał się głośno jakbym rzuciła naprawdę dobrym żartem. Kamień spadł mi z serca,
bałam się, że nadal będziemy w jakimś dziwnym, niejasnym skłóceniu spowodowanym
moim odrzuceniem jego umowy.
-Skąd. Wynoszę się razem z tobą. Henri
da mi znać gdzie mu się udało nam zarezerwować apartament.
-To ten starszy pan z przedwczoraj?
-Nie, ten jest młody, mamy dobry
kontakt, jest bardzo profesjonalny i rzetelny. Jeszcze nigdy mnie nie zawiódł a
współpracujemy już kopę lat. –powiedział i otworzył mi drzwi pasażera w
samochodzie. Bogaci mają inaczej. Marco nie byłby tak zadowolony i
niewstrząśnięty, gdyby musiał sam użerać się z papierologią, szukać
ubezpieczeń, dokumentować zniszczenia, reklamować pralkę i szukać dobrego modelu
podłóg i ekipy, która rzuci wszystko i podejmie się tego w ciągu tygodnia. Nie
wspominając nic o sąsiadach, których również mogło zalać.
Usiedliśmy oboje w samochodzie,
Marco jeszcze nie odpalił, spoglądał na telefon, czy ma jakąś wiadomość.
-Gdzie byłaś? –zapytał nagle,
przerywając ciszę.
-Nie rozumiem?
-Kiedy się obudziłem, ciebie nie
było. Wystraszyłem się, że odeszłaś, zwłaszcza po tym, co powiedziałaś
przedwczoraj w restauracji.
-Powiedziałam, że zostanę do tego
czasu, który jest w starej umowie.
-Jeśli jest ci źle możesz odejść w
każdej chwili, nie chcę cię zmuszać, Rosalie –powiedział smutno, wpatrując się
w przednią szybę samochodu. Był naprawdę spięty. Z największą delikatnością
położyłam dłoń na jego udzie.
-Jest mi z tobą dobrze, aż za
dobrze, ty jesteś za dobry. Jesteś gotów oddać mi wszystko, zobacz, kiedy się
poznaliśmy nie było mnie stać nawet na wynajęcie pokoju na jedną noc, miałam
spać na ławce w parku. Teraz? Mam mieszkanie i to jakie, dwupoziomowe z
widokiem na panoramę miasta, z własną garderobą i wielką kuchnią, której o mało
nie puściłam z dymem bo chciałam sprawić ci przyjemność dobrym obiadem
zrobionym przeze mnie. Pralka zepsuta, drewniane podłogi zalane. A ty nawet nie
podniosłeś na mnie głosu. Ty cały czas mnie… Dbasz o mnie. Kłócimy się, są
gorsze momenty, ale Marco. To wszystko jest dla mnie abstrakcją, żyję jak
księżniczka w pieprzonej bajce, mam tyle pięknych sukienek, których jako szara
studentka prawa nie miałabym gdzie założyć. Poznałam inną rzeczywistość przez
ostatnie kilkanaście lat. Uciekłam z tej skrajności w kolejną skrajność, która
mnie przytłacza. Pytasz, czy jest mi dobrze. Oczywiście, że tak. Kobieta, która
zdobędzie twoje serce i będzie pasować do twojego świata będzie najszczęśliwszą
osobą na ziemi –powiedziałam z goryczą w głosie i próbowałam powstrzymać
napływające łzy. Nawet nie zauważyłam, że cały czas uważnie mnie obserwował.
Nakrył swoją dłonią moją i splótł z nią palce. –Jestem i zawsze będę ci
wdzięczna za ten rok.. Rok bajki, doświadczeń, pięknych kolorowych sukienek i
pysznego jedzenia. Ale to jest bajka, Marco. Twoja rzeczywistość, ale moja
bajka, fikcja i później jedno z piękniejszych wspomnień w przyszłości. Zawsze
ci będę wdzięczna za każdą najmniejszą chwilę… Ale ja muszę wiedzieć, że to wszystko co się
dzieje, to jest umowa, to wszystko jest spisane na papierze, który podpiszę za
kilka miesięcy w pierwszą rocznicę naszego ślubu. Dlatego ta umowa jest
potrzebna, mnie jest potrzebna. Żebym nie odleciała i wiedziała, że czeka na
mnie rzeczywistość, której jeszcze nie znam…
-Nie chciałem, żebyś tak się
czuła.. Myślałem, że to będzie eksperyment dla nas obojga, tak naprawdę wyszedł
tylko dla mnie… Mi jest dobrze, czuję się tak..właściwie. Ale po podpisaniu tej
umowy, kiedy będziemy musieli się rozstać, to wszystko, od czego chciałem uciec
wróci.. Bo ty odejdziesz.
-Zawsze będę –powiedziałam od razu
i przeniosłam nasze splecione dłonie na moje nogi. Schyliłam się do niego i
dotknęłam jego zarośniętego kilkudniowym zarostem policzka. –Obiecałeś mi, że
ty też zawsze będziesz dla mnie. Jeśli nawet nasze drogi się rozdzielą,
pójdziesz do innego klubu, czy może mnie gdzieś nogi poniosą, musisz wiedzieć,
że ja zawsze będę w ciebie wierzyć i ciebie wspierać. Na zawsze, jak mój
tatuaż.
-Przepraszam..
-Nie masz za co.
-Czuję się winny, może powinniśmy
przestać…
-Nie i nie czuj się tak. Cieszmy
się tym co mamy, do końca. Chciałeś się sprawdzić, w twoim życiu to naprawdę
duży test, więc ja jestem tu dla ciebie. Nie dlatego, że podpisałam umowę, ale
dlatego, że jesteś dla mnie ważny.
-Jeśli będziesz miała dość…
-Zawsze byłam z tobą szczera,
jeśli poczuję, że muszę odejść zrobię to ale na pewno dowiesz się jako
pierwszy, nigdzie nie ucieknę.
-Nie powiedziałaś mi gdzie byłaś.
Przeszukałem mieszkanie, dzwoniłem do Mario, Ann, André, Romana, Auby, Yvonne,
do kilkoro z nich pojechałem, żeby sprawdzić, czy aby na pewno… Chciałem
jeszcze raz sprawdzić w mieszkaniu zanim zacząłbym jeździć po szpitalach..
-Do popołudnia siedziałam w
gościnnym i się uczyłam. Wstałam bardzo wcześnie i nie chciałam cię budzić.
Potem wyszłam z pokoju ale ciebie nie było. Nastawiłam pranie, poszłam na
zakupy, żeby zrobić ci obiad-niespodziankę jak wrócisz i..
-Niespodzianka jak ta lala-
roześmiał się podniósł mnie ostrożnie w pasie, żebym nie uderzyła w dach samochodu.
Usadził mnie sobie okrakiem na nogach i jeszcze raz przytulił. Uśmiechnęłam się
i odwzajemniłam uścisk, starając się go uspokoić. Napsułam mu sporo nerwów.
-Kiedy mnie przytulasz.. –zaczęłam
niepewna, czy te słowa powinnam mówić na głos. –Wtedy nie jestem w pięknej
fikcji. Kiedy mnie przytulasz to zawsze jest prawdziwe…
I wtedy mnie pocałował. Tak czule,
delikatnie… Chciałam wierzyć, że to nie bajka, tak bardzo chciałam w to
wierzyć. Przez ułamek sekundy poczuć jakby to była moja rzeczywistość…
~~~
Mała drama jest, ale to jeszcze nie ta ostateczna-przy ostatecznej właśnie popłakałam się jak dziecko, mam nadzieję, że wy to jakoś lepiej zniesiecie kiedy przyjdzie ten czas..🙈
Pod następnym rozdziałem za 2 tygodnie będzie ważne ogłoszenie (spokojnie, nic nie zawieszam!).
Co sądzicie o pomyśle Rose? Dziękuję, dziękuję za wszystkie poprzednie komentarze, cudownie się je czyta, jesteście przeeekochane💖
Do następnego-a tam przywracamy świąteczną atmosferę🎅
Buziaki!!
Pod następnym rozdziałem za 2 tygodnie będzie ważne ogłoszenie (spokojnie, nic nie zawieszam!).
Co sądzicie o pomyśle Rose? Dziękuję, dziękuję za wszystkie poprzednie komentarze, cudownie się je czyta, jesteście przeeekochane💖
Do następnego-a tam przywracamy świąteczną atmosferę🎅
Buziaki!!