sobota, 24 lutego 2018

Trzydzieści siedem



-Nie! Oszukiwałaś. Poszedłem tylko do toalety i nagle masz tysiąc więcej ode mnie –oburzył się i zaczął przeliczać raz jeszcze swoje papierowe banknoty.
-Ja oszukiwałam? Przepraszam bardzo. Gram uczciwie, bo chcę wygrać. Mam o co walczyć, więc proszę mi bez takich. Pewnie sam ze sobą wziąłeś ten tysiąc i zwalasz na to, że ja sobie wzięłam.
-Tak?
-Tak właśnie.
-I co jeszcze, pani Reus? –założył ręce na siebie i spojrzał na mnie spod byka.
-Mam mówić dalej?
-A jest co?
-Oczywiście. Zaczynając od tego, że prawo jazdy powinno być moją własną, niezależną decyzją. A ty sobie wykorzystujesz fakt, że jeśli jednak jestem zależna finansowo to możesz ze mną iść o to na zakład.
-Jak „zależna” skoro masz tysiąc więcej ode mnie?
-Wiesz o co chodzi.
-Ty też wiesz tylko nie możesz sobie tego wbić na raz do głowy.
-Tak? To tak jak z tobą.
-Nie. Ja widzę to jakim jest. Masz pieniądze, które ci się… Dobra, bo to cienka linia. Poczekaj, zaraz lepiej dobiorę słowa.
-Lepiej tak. Chcę pracować. Bo na razie nie mam nic.
-Konto w banku i pieniądze na nim, za które możesz sobie kupić co tylko chcesz.
-Konto w banku mam ale z twoimi pieniędzmi, które nie wiadomo czemu chcesz dzielić przy rozwodzie –powiedziałam, trzymając przy swoim i założyłam ręce.
-Koniec tematu. Nie gram z tobą więcej w Monopoly, a prawo jazdy zrobisz wiosną. Nie będziesz jeździć po oblodzonych drogach.
-Kiedyś i tak będę musiała jeździć po oblodzonych drogach. Poza tym, są piaskarki.
-Najpierw doświadczenie na ulicy bez lodu. Koniec, Rosalie.
-Konwersacja, hę?
-Na początku było z tym znacznie gorzej –przyznał, uśmiechając się lekko.
-Było. Długo ci zajmuje nauka.
-Człowiek się uczy całe życie –wzruszył ramionami i wstał od stołu. Zgarnął wszystkie swoje banknoty i zaczął segregować je do tych, rozłożonych w pudełku.
-Dużo się zmieniło, co?-zaśmiałam się.
-Wszystko. Bałem się tego a jednocześnie chciałem rzucić się na głęboką wodę.
-I masz.
-Nie mogę się czasem do tego przyzwyczaić –westchnął i zabrał pieniądze, które leżały rozłożone przede mną. I tak wygrałam, nie miał co tu dyskutować.
-Ty też zawsze możesz do mnie przyjść i pogadać. To działa w dwie strony.
-Nie, jestem mężczyzną i sam sobie poradzę –oznajmił i pocałował mnie z troską w czoło. –Jutro wieczorem zabieram cię do restauracji. Ubierz się ładnie, będziemy mieli co świętować.
-Tak? A co?
-Tego już ci nie powiem. Ale skoro zostaniesz u Ann to zdradzam ci mój plan teraz, żebyś mogła zabrać rzeczy.
-Zatem dziękuję za informację i do zobaczenia jutro wieczorem. 


***

Wieczorem blondyn podrzucił mnie do Ann. Zostałam u niej na noc, korzystając z tego, że Mario grał na wyjeździe. Marco nie był powołany do kadry, jednak mieliśmy oboje nadzieję, że to tylko chwilowe, wynikające z taktyki, bo blondyn był w pełni sił i aż palił się na kolejne spotkania. Zwłaszcza po tym, kiedy na ostatnim wiedziałam, że on naprawdę kochał to co robił. Był stworzony do bycia na boisku. To jak kibice krzyczeli jego imię, jak dobrze dogadywał się z innymi zawodnikami. Jeśli już wchodziłam z butami do jego świata, to byłam szczęśliwa, mogąc w nim przebywać i doświadczać tego wszystkiego co on. Nie mogłam wymazać sobie jego obrazu z pamięci, kiedy przyjechaliśmy tamtego wieczora ze stadionu do domu z pudełkami z jedzeniem. Uśmiech nie opuszczał jego pięknych ust ani na sekundę. Cały czas się śmiał, uśmiechał, przytulał mnie, całował. Wygłupiał się też jak mały, beztroski chłopiec. Pomyślałam, widząc go takiego, że byłoby idealnie widzieć go takiego zawsze.


Z modelką zrobiłyśmy sobie wieczór domowego spa. Maseczki, manicure, pedicure, czasopisma, plotki, wino i Bridget Jones. W mieszkaniu przyszykowałam sobie zestaw na jutro, żeby nie musieć szukać i jak najwięcej czasu spędzić z przyjaciółką. Byłam bardzo ciekawa, co wymyślił Marco, jednak potrzebowałam też czasem się oderwać do mojej niezwykłej codzienności.
Rano pojechałyśmy razem na śniadanie do Lisy, która razem z małym Leonardem zaprosiła nas i Jenny do siebie. Babski wieczór i babski poranek. Marco się nie odzywał, ale też pojechał do kolegów, więc pewnie był zajęty i dobrze się bawił. Nie mógł też przecież wiecznie przesiadywać ze mną. Zwariowałby, a ja bym się przywiązała już zupełnie. Ale wszystko sprowadzało się do jednego i wracaliśmy do punktu wyjścia. Bo nawet jeśli się nie widzimy pół dnia, padamy sobie potem w ramiona z tęsknotą i często nadrabiamy te stracone godziny w nocy. Nie, nie tylko w łóżku. Często po prostu leżymy koło siebie w łóżku i czytamy książki. Zwykle to Marco robi za moją poduszkę, jednak ani mnie, ani jemu to nie stanowiło. Było nam tak dobrze, bo byliśmy razem i to było najważniejsze. Robiliśmy też listy zakupów, przeglądaliśmy kuchnię, szuflada po szufladzie czego nam brakuje. Przygotowywaliśmy nasze ulubione ciasteczka owsiane, które po śniadaniu następnego dnia jedliśmy ze smakiem. Szukaliśmy przepisów, które byłyby pożywne i zdrowe. Leżeliśmy godzinami w cieplej kąpieli. Graliśmy na konsoli w Fifę, jednak też zamówiłam przez internet grę do tańczenia. Dlaczego więc mieliśmy spać w nocy po dniu, w którym się nie widzieliśmy i potrzebowaliśmy siebie nawzajem? A jeśli się widzieliśmy, to czemu mieliśmy marnować noc na spanie, przecież mogliśmy dłużej pobyć razem.

Zbliżały się też święta. Po sprzeczce o kalendarz z Diora i Scarlett nie było już żadnej podobnej sytuacji. A i ja zyskałam taki kalendarz adwentowy jaki chciałam. Z czekoladkami. Każdego dnia Adwentu wyjmowałam kolejną, ciekawa jej kształtu i byłam z niej szczęśliwa. Naprawdę nie potrzebowałam drogich perfum, szminek i nie wiadomo czego jeszcze każdego dnia grudnia. Chyba czułabym się nawet z tym niekomfortowo. Każde kolejne okienko przypominało mi, że Wigilia coraz bliżej. Marco nie podejmował tego tematu, jednak chciałam go wyjaśnić, żeby nie było niedomówień czy nieporozumień. Może jego rodzina się nastawiała, że będę mu towarzyszyć. Komunikacja chyba nadal odrobinę szwankowała i musieliśmy nad nią popracować.
Nie miałam dla niego prezentu. Kompletnie nie wiedziałam co kupić, nie lubiłam robić prezentów. Praktycznie nigdy ich nie dawałam, wyjątkami były urodziny Leo i czasami święta, na które zwykle wręczałam mu czekoladowego Mikołaja. Marco jednak chciałam dać coś wyjątkowego. Ale też niedrogiego i drobnego, bo co to za sztuka kupić mu złoty zegarek z diamentową tarczą za jego własne pieniądze? Liczyłam, że Ann, Jenny albo Lisa mi coś podpowiedzą, jednak okazało się, że nie tylko ja borykałam się z problemem, co kupić mężowi na święta…


***

Założyłam długą, czarną sukienkę z rozcięciem na nodze. Było strasznie zimno, więc wolałam olać zupełnie modę i założyłam długie kozaki za kolano, ocieplane miłym futerkiem zamiast eleganckich szpilek. Marco będzie musiał to przeżyć. Zrobiłam odrobinę mocniejszy makijaż i podkreśliłam usta. Zamówiłam taksówkę i ubrałam ciepły płaszcz. Włożyłam też czapkę, mając nadzieję, że lakier do włosów utrzyma mimo tego moje nienaganne fale. Marco prosił, żebym ładnie wyglądała, więc na tyle na ile pozwala zima tak się stało. Ciepło jednak przede wszystkim.

W restauracji od razu po przekroczeniu progu byłam powitana przez kelnera. Wydawało mi się, że w tej jeszcze nie byłam, zważając na dość osobliwy wystrój. Miała coś z zamkowego klimatu, bordowe tapety z kwiatowymi motywami tego samego koloru. Na ścianach wisiały kinkiety ze staromodnymi kloszami, a na suficie trzy ogromne, mosiężne żyrandole. Na każdym stole stała po środku czarnego obrusu świeca. Nie mój klimat, zbyt klaustrofobicznie i jakby nie miało się czym oddychać. Żadnej większej przestrzeni, a okna były prawie niezauważalne przez długie, złote zasłony. Naprawdę chciałam już stamtąd wyjść. 

Młody chłopak, który pewnie dorabiał jako kelner, zabrał moją kurtkę i zaprowadził do stolika na samym końcu, przy którym siedział Marco w pięknym garniturze wraz z jakimś starszym, eleganckim mężczyzną. Na stole leżały jakieś teczki i dokumenty, kilka długopisów. Byłam w lekkim szoku.

-Dobry wieczór, skarbie –uśmiechnął się i objął mnie delikatnie w talii. Musnął ustami mój policzek i uśmiechnął się delikatnie. –Pięknie wyglądasz.
-Dziękuję. Co świętujemy?
-To jest mecenas Matthias Schultz –przedstawił swojego towarzysza, który wystawił do mnie rękę. Pocałował mnie szarmancko w dłoń, co było dość staromodne ale jednak pasowało do niego. –Ma naszą umowę, wnieśliśmy wszystkie niezbędne poprawki.
-O…-jedyne co potrafiłam powiedzieć. –Jakie poprawki?
-O których rozmawialiśmy –odpowiedział z uśmiechem i ścisnął moją dłoń.
-T..Teraz?-zająknęłam się i spojrzałam to na mecenasa to na umowę, którą ostatni raz widziałam na Karaibach. Tą głupią umowę, kilka kartek, przez których tyle już się kłóciliśmy.
-Na co czekać?
-Chyba nie rozmawialiśmy jeszcze o tym, tylko przed wizytą u twojej mamy.
-Nie myślałem, że jeszcze jest coś do omawiania…-powiedział zdziwiony moją reakcją. Przecież nawet jeszcze kłóciliśmy się niedawno o tą umowę i skończyło się to moim nocowaniem u Ann i Mario. Nie mogłam tego zrobić. To by mnie zniszczyło kompletnie. Moje uczucia do niego by mnie zniszczyły. Ręce i nogi zaczęły się trząść ze stresu ,a serce mocniej bić. Nie wiedziałam co mam zrobić, chciałam, naprawdę chciałam, żeby podłoga się pode mną zawaliła, albo chociaż ktoś wrzucił na mnie czapkę niewidkę i mogłabym uciec na drugi koniec świata.

-Przepraszam, ale nie podpiszę tej zmienionej umowy –zaczęłam trzęsącym się głosem. Dobrze, powiedziałam, Marco jeszcze chyba nie zrozumiał, więc musiałam powiedzieć coś więcej. - Chcę, żeby została ta stara wersja –dokończyłam z nadzieją, że teraz zrozumie. Zmarszczył brwi, więc chyba coś do niego dotarło. Nie chciałam go skrzywdzić ale musieliśmy sobie raz na zawsze wszystko wyjaśnić. - I wiem też, że planowałeś, że będziemy razem na Wigilię. Nie będziemy. To nie chodzi o nic między nami, jest wszystko dobrze i mam nadzieję, że tak pozostanie i nie będziesz mi miał tego za złe.
Marco był naprawdę zdezorientowany. Przeczesał włosy palcami i zwilżył językiem usta. Mecenas usiadł na miejscu, dając nam odrobinę prywatności..

-Co się zmieniło?
-Wszystko. Dokładnie w połowie sierpnia. Potrzebuję wrócić do normalności, nie mogę siedzieć w tej relacji dłużej niż to konieczne. A na Wigilię mam inne plany. Nie pasuję tam, nie jestem i nigdy nie będę częścią twojej rodziny, przykro mi. Twoja mama by się nie ucieszyła z tego powodu a próbować wmówić reszcie twojej rodziny jak bardzo się kochamy, a za pół roku się rozwieść? Nie mogłabym im spojrzeć w oczy. Postaraj się mnie zrozumieć –poprosiłam i pocałowałam go w policzek. On stał jak zamurowany, jakbym go co najmniej uderzyła w policzek. –Przepraszam, po prostu nie mogę. 

 Nie czekając na jego reakcję poprosiłam przechodzącego kelnera o mój płaszcz i wyszłam z restauracji. Zamknęłam za sobą drzwi z głębokim wydechem powietrza z ust.
Na ulicy stała jeszcze taksówka, którą przyjechałam.

-Jest pan jeszcze wolny? –schyliłam się do szybki i uśmiechnęłam się do mężczyzny.
-Proszę wsiadać. Gdzie tym razem?

W telefonie znalazłam nowy adres Ann i Mario. Para spędzała tam teraz większość wolnego czasu, prace ruszyły, oni nadzorowali wszystko bacznie, Mario skręcał meble, a Ann będąc już w środku, szukała odpowiednich dekoracji.
Tragizm sytuacji? Zawsze, kiedy czułam, że jest źle między mną a Marco, jechałam do Mario i Ann. Miałam wątpliwości, nie chciałam znów zarzucać ich swoimi problemami. Przecież ostatnio było to samo, będą mieli deja vu. A ja uciekałam od problemów zamiast stawić im czoła razem z Marco. Kolejny raz. Pętla nieskończonej beznadziejności zataczała kolejne koło. Brawo ja.
Nie wiedziałam, co powinnam była czuć po rozmowie z nim. Wiedziałam jedynie, że postąpiłam dobrze. Zwłaszcza mając na uwadze to, co powiedział Mario o naszym rozstaniu. Ale też to, co czułam. I to, czego bałam się poczuć. Chciałam za wszelką cenę utrzymać tą znajomość z blondynem, jednak jeśli oboje damy sobie złudną szansę i nadzieję na dłuższy czas naszego małżeństwa nie będziemy mogli tego przejść w spokoju. I właśnie przez to, że mi na nim zależało postanowiłam zacząć uświadamiać nas, że nie możemy łączyć dwóch płaszczyzn. Bycia przyjaciółmi i bycia mężem i żoną. Oczywiście, byłoby cudownie, gdybyśmy oboje w przyszłości znaleźli miłość swojego życia i wraz z nią szła w parze przyjaźń, to związek idealny. Nie mogłam zapominać, że ta bajka to jeszcze nie jest ten przypadek. Nas obowiązywała umowa, po której zostaną mi pieniądze i mieszkanie, których i tak nie chciałam. 

Pod domem Ann i Mario stał ich samochód, co znaczyło, że idealnie trafiłam i nie musiałam jeszcze nabijać na licznik taksówkarzowi. Zapłaciłam ile było trzeba i przeszłam przez otwartą furtkę. Zapukałam do drzwi, zakładając, że jeszcze nie mieli dzwonka. Nikt nie odpowiedział. Klamka ustąpiła pod moją dłonią.

-Dzień dobry, jest tu kto?-zawołałam przechodząc przez próg domu. Rozejrzałam się dookoła, dom był naprawdę spory. W salonie stał już kominek, poza nim pełno kartonów. Wstawili sporo okien, zwłaszcza te tarasowe robiły wrażenie, otwierały przestrzeń i jeszcze bardziej powiększały salon.
-Dzień dobry panienko. Do właścicieli? –zapytał jeden z robotników, wychodzący z kuchni.
-Tak. Widziałam ich samochód na podjeździe. Są?
-Na górze. Schody są w korytarzu.
-Dzięki.
Przeszłam korytarzem i weszłam na piętro. Były na nim cztery pomieszczenia i wyjście na niewielki balkon. Uśmiechnęłam się pod nosem, kiedy usłyszałam, że chyba właśnie para umeblowała swoją sypialnię i ją testuje. Jakby to już niedawno było. Przy takim tempie Götze szybko doczeka się potomstwa. W sumie.. Z Marco nie byliśmy lepsi. U nich sielanka a ja przychodzę z kolejnymi problemami. Zeszłam po cichu na dół, żeby im nie przeszkadzać. Wyszłam za to na taras. Usiadłam na plastikowym krześle ogrodowym, przy którym leżała popielniczka, zapewne robotnika. Jeny, jak ja dawno nie paliłam. Wyjęłam z torebki telefon. Marco nic nie pisał. Nie to nie. Nie chciałam się z nim o to kłócić, robić niepotrzebnych dram, cichych dni. Nie pamiętałam już do końca co powiedziałam i na ile mógłby to różnie zrozumieć, miałam jednak nadzieję, że po prostu potrzebował to przetrawić i wszystko wróci do normy.

Jestem u was na tarasie, jak wam się już znudzi to możemy pójść na miasto albo obejrzeć jakiś film;)”

Napisałam sms do Mario i schowałam telefon z powrotem.
-Nie ma ich? –zapytał fachowiec, który wyjmował właśnie jednego papierosa z paczki. Nawet nie zauważyłam, kiedy się przy mnie zjawił.
-Są, zaraz zejdą.
-Nie będzie pani przeszkadzało jak zapalę?
-Nie, o ile będę mogła panu towarzyszyć.
-Oczywiście, niech się pani częstuje –zaśmiał się i podsunął mi pod nos paczkę. Z niepewnością wzięłam jednego papierosa i podpaliłam od zapalniczki.
Zaciągając się dymem papierosa mogłam poczuć dawne czasy. Leo zawsze dużo palił, ich zapach bardzo mi go przypominał. Też sytuację, kiedy paliłam w deszczu na wzgórzu niedaleko stadionu, gdzie spotkałam Marco. To dziwne tak sobie przypominać przy zwykłym paleniu o takich rzeczach.

-O no chyba nie –usłyszałam niezadowolony głos Mario, a po chwili brunet zabrał mi papierosa z ręki i wyrzucił go na trawę.
-Trawnik sobie zniszczysz.
-Wolę zniszczyć trawnik, niż żeby to gówno zniszczyło moją siostrę. No chodź już –powiedział niezadowolony i pociągnął mnie za rękę do środka. Wzruszyłam przepraszająco ramionami do robotnika i poszłam posłusznie za Mario. –Mieliśmy umowę i co?
-Umowy są do dupy. –westchnęłam i rozpięłam swój płaszcz. –Cześć piękna! –zaśmiałam się i przytuliłam się do modelki.
-No no. Mario ma rację –powiedziała twardo i założyła ręce na siebie. –Co się dzieje?
-Nic, chciałam z wami spędzić trochę czasu.
-Nie miałaś być teraz z Marco?
-Byłam już.
-Widziałyśmy się mniej niż pięć godzin temu.
-I już się stęskniłam. Jedziemy gdzieś? –zapytałam, próbując skończyć temat. Detektyw Ann była strasznie dociekliwa i po jej spojrzeniu widziałam, że rozmowa nie jest skończona. Bomba tykała.
-Umiesz jeździć na łyżwach? –zapytał Götze.
-Nie. Poza tym nie jestem dobrze ubrana.
-Wpadniemy do ciebie i się przebierzesz, możemy cię nauczyć.
-Nie. Innym razem może.
Wyszliśmy na zewnątrz do samochodu. Ann nie spuszczała ze mnie wzroku. Gdyby ktoś zobaczył ją pierwszy raz i nie dostrzegł, że ma niebieskie oczy to wziąłby za Azjatkę. Mnie by zmęczyło trzymanie zmrużonych oczu od pięciu minut i wpatrywania się w jeden punkt. Jej jednak nie, czułam się naprawdę dziwnie. Usiadłam z tyłu samochodu, mając nadzieję, że nie odwróci głowy. Zapomniałam, że jest jeszcze lusterko.. Trzymajcie mnie. Wyjechaliśmy na ulicę i Mario zaczął się zastanawiać gdzie jechać. Nie miałam ochoty oglądać filmu, w ogóle przez tą beznadziejną sytuację nie wiedziałam zupełnie czego chciałam.
Pojechaliśmy koniec końców do ich mieszkania, gdzie przebrałam się w piżamę Ann, Mario rozłożył kanapę w salonie i we trójkę położyliśmy się na niej przed telewizorem. Do Mario przyszła nowa wiadomość. Spojrzał na telefon i zmarszczył brwi ze zdziwienia.
Podał mi telefon, żebym przeczytała.

W razie czego to jestem u ciebie, potem pogadamy. Dzięki”

Ups.
-Masz mi coś do powiedzenia?
-To zależy. Na przykład, ładna jest pogoda.
-Śnieży jak cholera… Białe gówno. O co znowu poszło?
-Podjęłam decyzję, mając też na uwadze to, o czym rozmawialiśmy.
-O czym rozmawialiście? –wtrąciła Ann z kubkami gorącego kakao. Postawiła je wszystkie na stoliku przed nami.
-O relacji Marco i Rose –wytłumaczył krótko i położył na wierzch kilka kolorowych pianek. –Jakie wnioski?
-Dystans od małżeństwa i podtrzymanie przyjaźni. Tylko tak to może przetrwać.
Opisałam parze wszystko co się stało w restauracji, przepraszając po drodze setki razy za to, że zawsze przychodzę do nich ze swoimi problemami, które ostatnio powstają jeden za drugim. Ann zapatrzyła się w swoje pianki w kubku, Mario oparł głowę o zagłówek. A ja? Chyba zebrało mi się na płacz. Słodkie kakao nie ukoiło moich zmartwień, bo wiedziałam, że mimo wszystko coś się między nami popsuje, coraz częściej nie mogliśmy do siebie dotrzeć i kłóciliśmy się o byle rzeczy. W dodatku Marco nie miał zamiaru wracać do domu, gdzie był tak naprawdę? U kogo się zatrzymał, pił? Może miał jakąś kobietę.. Bzdury.
-Martwię się o niego…
-Zadzwonię do niego –odparł od razu Mario i sięgnął po telefon.
-Dziękuję –powiedziałam, ale byłam lekko zaskoczona, kiedy brunet zabrał urządzenie i zamknął się z nim w sypialni. Mimo naszej wspaniałej relacji brat-siostra, relacja Mario i Marco była równie silna. Rozumiałam, że musiałam czasem być bardziej wyrozumiała i pogodzić się z tym, że dwaj najbliżsi dla mnie mężczyźni będą mieli przede mną tajemnice. W końcu ja przed nimi też nie byłam do końca fair.
-Zakochałaś się..-powiedziała Ann, korzystając z chwili, że jesteśmy same. –A chcesz się rozwieść.
-To uczucie może mnie zniszczyć. Mnie i Marco. Możemy skrzywdzić tyle osób. Nie wybaczę sobie tego. Nico, Yvonne, rodzice Marco..
-To beznadziejna sytuacja –westchnęła i położyła głowę na moim barku. Ja swoją na jej głowie i obie się przytuliłyśmy.




Mario uśmiechnął się, zastając taki widok.
-Zostajesz u nas, ok? Mam ochotę na piwo.
-Mam nadzieję, że nie łączysz się telepatycznie z Marco?
-Powiedzmy –stwierdził z przekąsem i poszedł markotnie do kuchni. Zerwałam się z kanapy i pobiegłam za nim, musiałam go przycisnąć, mimo szacunku do ich przyjaźni.
-Co się dzieje? Marco nie powinien pić. Jak ostatnio nie wiedział gdzie jesteś to znalazłeś go na wpół przytomnego w parku.
-Rose, on jest dorosły.
-On jest słaby, wrażliwy i być może przeze mnie jego ego trochę podupadło.
-Nie przypisuj sobie aż tylu wyczynów-zaśmiał się szczerze, ukazując rządek bialutkich zębów. –Spokojna twoja blond rozczochrana. Pije u chłopaków, myśli o tym, co się stało i próbuje cię zrozumieć.
-Gdzie jest? Pojadę  do niego i postaram się mu wszystko wytłu..
-On musi sam to zrozumieć, Rose. A nawet on musi zrozumieć sam siebie. Dla ciebie to też było niełatwe ale zrobiłaś co było trzeba. On też musi coś pojąć i to jest ten moment. Ostatnio też tak było, pamiętasz? Przyjechał do ciebie do Berlina.
-Ale nie upijając się.
-Jutro wieczorem jest trening, aż tak głupi nie jest, żeby przyjść na kacu. My też się możemy napić. Co ty na to? –uśmiechnął się, podając mi zimną puszkę piwa z lodówki. Westchnęłam ciężko i wzięłam ją do ręki. Miał rację, Marco musiał stawić temu czoła sam i zrozumieć. Przecież nie zawsze było tak łatwo. Nigdy nie było łatwo.


***


Następnego dnia wieczorem pojechałam razem z Mario na trening. Nie było aż tak zimno, ale miałam też cieplejszą kurtkę pożyczoną od Ann. Wysiedzieć tyle czasu na zewnątrz zimą bez ruchu nie zapewniało tyle ciepła ile chłopakom na boisku. Na trybunach spotkałam Lisę z małym Leo oraz Melisę z Galą. Dzieci się nawzajem zaczepiały, co wprawiło nas w  naprawdę dobry humor. Pomachałam do Mario, który posłał buziaka w moją stronę, kiedy wychodził na murawę. Chyba zebrali się już wszyscy. Przed drużyną był jeszcze ostatni mecz przed przerwą zimową. Lisa i Melisa wyjeżdżały na ten czas. Z tego co się dowiedziałam, wszyscy piłkarze wybierali się do cieplejszych krajów. Najbardziej popularny był Dubaj, zaraz po nim Ibiza i Mykonos. Pytały gdzie wybieramy się z Marco, na co odpowiedziałam dyplomatycznie, że jeszcze nic nie wiem. Lisa stwierdziła, że na pewno blondyn mnie zaskoczy. Z pewnością…
Wszyscy zawodnicy zebrali się na środku boiska, trener coś im tłumaczył. Był też Marco, jednak stał do mnie tyłem, nie widzieliśmy się jeszcze tego dnia. Tylko przez smsy z Mario wiedziałam, że mam tu przyjechać, a Marco mnie odwiezie po treningu do domu. Do mnie nie przyszła żadna wiadomość. Mimo wszystko uratowałam wczorajszy wieczór z Mario i Ann. Byli wspaniali i nie można było im tego nigdy odmówić.

Zapatrzyłam się w grupę piłkarzy, żywo nad czymś dyskutowali. Marco również coś mówił, wymachując przy tym rękoma. Był ubrany w grubą, puchową kurtkę z kapturem, którego nawet nie założył. Na nogach miał czarne przyległe getry a na nich luźne, piłkarskie spodenki. Wyglądał naprawdę dobrze. 
Chyba zbyt długo się na niego zapatrzyłam. W jednej chwili okręcił się na pięcie i zaciskając dłonie w pięści  zbierał się do wyjścia z boiska. Wtedy rzucił na mnie spojrzenie pierwszy raz tego wieczora. Było strasznie zimne i nieczułe.
-Zbieramy się –rzucił i mrugnął do moich dwóch towarzyszek. Zapytałam siebie samej pod nosem, co się stało. Miałam nadzieję, że nie miał kaca, albo co gorsza nowej kontuzji. Pożegnałam się z dziewczynami i ucałowałam dzieciaki. Szybkim krokiem przeszłam do ośrodka szkoleniowego i wyszłam na parking, gdzie był już Marco. Wkładał do bagażnika swoją torbę, nawet się nie przebrał. Wsiadł do środka nie czekając na mnie. Stwierdziłam, że lepiej podbiegnę, bo będę zmuszona brać do domu taksówkę.
Wsiadłam i zapięłam pas, torebkę położyłam sobie na kolanach, żeby móc się trochę wyżyć na jej pasku, moje nerwy z każdą minutą milczenia narastały. Będąc już bliżej naszego osiedla nieśmiało zaczęłam prawdopodobnie dość drażliwy temat.

-Czy coś się stało, że nie grasz? To coś poważnego?
Spojrzałam na niego chyba po raz pierwszy, odkąd wsiadłam do Astona. Nie odklejał wzroku od jezdni, jego klatka unosiła się w miarowym oddechu. Kiedy już traciłam wiarę, że może mi odpowie to się stało.
-Nadwyrężyłem mięsień ale byłbym w stanie zagrać. Trener twierdzi inaczej.
-Wie co dla was najlepsze. Nie chce wpakować cię w kolejną kontuzję. 

I na tym się skończyło. Wysiedliśmy, przyszliśmy do domu, rozebraliśmy się. Poszłam do łazienki na górze, Marco zajął tą na dole.
I poszliśmy spać. Osobno chociaż wciąż łączyła nas jedna kołdra. Plecami do siebie, jak obcy. W mojej głowie nie było żadnych myśli. Nie mogłam inaczej postąpić, nie chciałam tego cofnąć. Musieliśmy oboje to zaakceptować, niezależnie czy nam się to podobało czy nie. Musieliśmy się pogodzić z tym, na co sami się zgodziliśmy piętnastego sierpnia.


***

Obudziłam się z samego rana i wiedziałam, że już nie zmrużę oka. Marco spał, trochę chrapał, miałam nadzieję, że nie jest chory i nie ma zatkanego nosa, nie mógł przestawać ćwiczyć. Żeby go nie obudzić swoim wierceniem się cichutko wstałam i wzięłam ze swojej szafki nocnej stosik podręczników od Benjego i Antona, który pożyczył mi bezzwrotnie swoje za czasów studiów. Zaoferował, że jeśli czegoś bym nie rozumiała to zawsze mogę do niego dzwonić. Na razie musiałam mieć chociaż sama jakąkolwiek bazę, żeby móc go o co pytać. Na piżamę założyłam puchaty szlafrok, a na stopy wsunęłam cieplutkie skarpetki w króliczki. Zamknęłam za sobą drzwi i przeniosłam moje podręczniki do pokoju gościnnego/pokoju Mario. W kuchni zrobiłam sobie kakao do dużego termosu i kilka kanapek z serem, powinnam była zostać pochłonięta nauką z takim wyposażeniem co najmniej do południa. 

Teoria była gorsza od praktyki o miliard lat świetlnych. Naprawdę, wzięcie nogi Marco i rozrysowanie na niej wszystkiego co trzeba było prostsze niż zrozumienie co mają na myśli doktorzy habilitowani ortopedii i fizjoterapii. Stwierdziłam, że byłam w stanie przygotować się do egzaminu na licencję. Nie dawała mi ona pełnego zakresu możliwości jak fizjoterapeucie po studiach ale również mogłam pracować w zawodzie. Do połowy stycznia miałam przedłużone praktyki, nie rozmawiałam jeszcze z Benjim odnośnie następnego przedłużenia umowy ale bardzo na to liczyłam, czułam, że lepiej by mi poszło na egzaminach, mogąc sobie w spokoju przypomnieć poszczególne przypadki i wykorzystać je podczas zdawania.
Wyjęłam koc z komody i opatuliłam się nim szczelnie. Robiłam pełno notatek w notesie i zaznaczałam najważniejsze strony kolorowymi karteczkami. I tak, pochłaniając wiedzę, kanapki z serem i kakao minął mi czas do czternastej trzydzieści. Westchnęłam i odłożyłam wszystko. Musiałam zrobić zakupy i spróbować przygotować jakiś obiad, w lodówce poza serem już nic nie było. Może jakiś dobry obiad poprawiłby grobowy nastrój panujący między mną a Marco.
Wyszłam z sypialni, w całym mieszkaniu panowała cisza. Zajrzałam do sypialni po cichu, jednak też była pusta, łóżko niepościelone. Zdjęłam poszewki i nałożyłam nowe na kołdrę i poduszki. Przebrałam się w garderobie, w łazience umyłam zęby i zrobiłam lekki, codzienny makijaż, a schodząc na dół wzięłam wszystkie poszwy do prania. Na dole też nie było blondyna, musiał wyjść z mieszkania.
Nastawiłam pranie, zegar na pralce dał mi znać, że program będzie trwał całe trzy godziny. Mogłam iść spokojnie na zakupy, a nawet po powrocie do domu urządzenie będzie chodziło.


***
 
Duże zakupy i brak samochodu równa się bolące ręce i plecy. W dodatku odmrożone palce u stóp, w końcu kiedy wracałam do domu musiało zacząć śnieżyć. Po moim powrocie nadal nie było Marco. Miałam nadzieję, że wróci na obiad, więc zaczęłam go przygotowywać. Stwierdziłam, że porwę się na kaczkę w pomarańczach niczym z restauracji i zrobię do tego puiré z batatów i sałatkę z różnych warzyw i młodych, różnych gatunków sałat.
Kaczka w piekarniku, bataty w garnku, sałaty w lodówce. Chciałam robić je jako ostatnie, w końcu nie były aż tak wymagające. Moje ręce odpadały, chyba dość mocno je sobie naciągnęłam od ciężkich siatek. Usiadłam na chwilę na krześle barowym i wyciągnęłam się na blacie. Zamknęłam oczy tylko na chwilkę.. Tak tylko myślałam. 



Obudziło mnie trzaśnięcie drzwiami i zaniepokojony głos Marco. O, wrócił.

-Cholera, co tu się dzieje? Coś się pali?

Potrzebowałam chwili, żeby zrozumieć, że pół mieszkania jest zaczadzone dymem z piekarnika. Pisnęłam zeskakując ze stołka i krzyknęłam jedynie „kaczka!”. Dopadłam piekarnik i go wyłączyłam. Kuchenka już sama się wyłączyła, bo płyta już wyczuła wodę, która wykipiała z garnka z batatami. Otworzyłam drzwiczki piekarnika, przez co buchnął na mnie czarny, piekący w oczy, ostry dym. Zaczęłam wymachiwać rękami i się krztusić. Pobiegłam do pierwszego okna, przy którym zderzyłam się z Marco. Zamortyzował mój potencjalny upadek i sam otworzył okno na oścież. Nawet nie zdjął kurtki ani zaśnieżonych butów. Cały obiad na marne i jeszcze ten okropny dym spalenizny, od którego zaczęły mi łzawić oczy. 

-Wszystko w porządku? –zapytał zaniepokojony, odsuwając mnie od siebie i spojrzał, czy na pewno byłam cała.
-Kaczka..-szepnęłam, pociągając nosem i otarłam łzy z policzka.
-Pieprzyć kaczkę. Z tobą w porządku?
-Kaczka.. –powtórzyłam smutno, a widząc kałużę z butów Marco zaczęłam rozglądać się za mopem. –Masz gdzieś mop? Chyba z twoich butów trochę.. O mój Boże! Pralka! –krzyknęłam na całe mieszkanie, uzmysławiając sobie, że to nie stopniały śnieg z butów mojego męża ale pół salonu w wodzie wylewającej się z łazienki. Ruszyłam tam biegiem, jednak musiałam się poślizgnąć i upaść z hukiem na podłogę. Podparłam się szybko na łokciach i w końcu dopadłam do drzwi łazienki. Wszystko mokre. 

-Marco, tak bardzo cię przepraszam. Ja prałam pościel i ta kaczka. Nastawiłam tą pralkę dobrze, ja nie chciałam. Ta kaczka to też.. Miał być pyszny obiad, wyszło jak zawsze i jeszcze masz zalane mieszkanie i ja naprawdę bardzo cię..
-Cii. –powiedział, przykładając telefon do ucha. Na jego twarzy nie widziałam ani grama zdenerwowania, złości. Nic, kompletnie. Nie był w ogóle spanikowany, kiedy ja byłam kulką nerwów. Wyminął mnie w łazience i sięgnął za ubikację, gdzie miał schowane kurki z dopływami wody, które od razu zakręcił. Zaczął z kimś rozmawiać, mnie złapał za łokieć i wyprowadził z łazienki na kanapę w salonie. Skuliłam się na niej przerażona. Naciągnęłam na nos bluzkę, dym był okropny. Marco pootwierał resztę okien podczas rozmowy, żeby choć trochę się wywietrzyło. Ściągnęłam mokre skarpetki i rzuciłam nimi na przemoczony, drewniany parkiet. Przecież ja się nie wypłacę do końca życia. Blondyn poszedł na piętro, dociskając do ucha telefon. Mogłam zacząć płakać, to koniec, prawda? Teraz mnie spakuje albo od razu weźmie ubrania i garściami wyrzuci je przez okno ze mną na końcu. Oparłam się o poduszki na wygodnej kanapie myśląc, co się ze mną stanie. 

Otworzyłam oczy, kiedy usłyszałam kroki na schodach. Marco szedł z dużą walizką w ręku. A więc spełniły się moje najgorsze przypuszczenia. 

-Łap! –powiedział, podrzucając w moim kierunku parę czystych skarpetek. Do mnie a nie przez okno?
-Marco ja naprawdę nie chciałam, postaram się ci zwrócić wszystko co do grosza, nie jestem ubezpieczona ale naprawdę…
-Rosalie, załóż te skarpetki, buty i już nic nie mów –prychnął śmiejąc się pod nosem. Coraz bardziej nic nie rozumiałam. Walizkę odstawił pod drzwi, pod kanapą postawił moje kozaki, żebym nie weszła w wodę. Posłusznie je założyłam i z opuszczoną głową ruszyłam w stronę wyjścia, zabierając przy okazji swoją kurtkę, szalik i rękawiczki. Z moich oczu cały czas płynęły malutkie łezki. Wyszliśmy razem z mieszkania, blondyn włączył windę i zamknął za nami drzwi, jednak nie na zamek. 

-Przepraszam…-szepnęłam, kiedy wsiedliśmy do windy. Marco pokręcił głową i podszedł do mnie. Uniosłam delikatnie głowę. Nie zdążyłam spojrzeć mu w oczy, kiedy zostałam mocno przytulona do jego piersi. Przycisnął mnie do siebie najmocniej jak mógł, gładząc mnie po plecach.
-Nic takiego się nie stało..
-Nic? Nie żartuj, ja..
-Rosalie, daj mi dokończyć. Mam ubezpieczone mieszkanie, mam ludzi od tego, którzy się tym zajmą, podłogę się wymieni, pewnie nawet cały koszt zostanie pokryty ubezpieczeniem. Ty też jesteś ubezpieczona, więc nie gadaj nawet głupot, że nie jesteś. Mam zatrudnioną osobę od wszystkiego. Wstrzymał nakład kolorowych pism z tobą na okładce to da radę wypełnić papiery z ubezpieczalni i znaleźć dla mnie ten sam kolor podłóg co był. Chyba, że chcesz zmienić.
-To nie wykracza poza jego kompetencje?
-Płacę mu za coś w końcu, to niech robi. Nie każę mu przecież samemu kłaść tej podłogi..jeszcze-zaśmiał się. –Mieszka też na tym osiedlu, wiec będzie za chwilę w mieszkaniu. Powiedział, że postara się wszystko zrobić w tydzień, więc zmienimy na chwilę lokum.
-Czyli..-powiedziałam cicho, kiedy puścił mnie z silnego uścisku. –Nie wyrzucasz mnie z mieszkania? –zapytałam, wskazując na walizkę. Marco roześmiał się głośno jakbym rzuciła naprawdę dobrym żartem. Kamień spadł mi z serca, bałam się, że nadal będziemy w jakimś dziwnym, niejasnym skłóceniu spowodowanym moim odrzuceniem jego umowy.
-Skąd. Wynoszę się razem z tobą. Henri da mi znać gdzie mu się udało nam zarezerwować apartament.
-To ten starszy pan z przedwczoraj?
-Nie, ten jest młody, mamy dobry kontakt, jest bardzo profesjonalny i rzetelny. Jeszcze nigdy mnie nie zawiódł a współpracujemy już kopę lat. –powiedział i otworzył mi drzwi pasażera w samochodzie. Bogaci mają inaczej. Marco nie byłby tak zadowolony i niewstrząśnięty, gdyby musiał sam użerać się z papierologią, szukać ubezpieczeń, dokumentować zniszczenia, reklamować pralkę i szukać dobrego modelu podłóg i ekipy, która rzuci wszystko i podejmie się tego w ciągu tygodnia. Nie wspominając nic o sąsiadach, których również mogło zalać.
Usiedliśmy oboje w samochodzie, Marco jeszcze nie odpalił, spoglądał na telefon, czy ma jakąś wiadomość.

-Gdzie byłaś? –zapytał nagle, przerywając ciszę.
-Nie rozumiem?
-Kiedy się obudziłem, ciebie nie było. Wystraszyłem się, że odeszłaś, zwłaszcza po tym, co powiedziałaś przedwczoraj w restauracji.
-Powiedziałam, że zostanę do tego czasu, który jest w starej umowie.
-Jeśli jest ci źle możesz odejść w każdej chwili, nie chcę cię zmuszać, Rosalie –powiedział smutno, wpatrując się w przednią szybę samochodu. Był naprawdę spięty. Z największą delikatnością położyłam dłoń na jego udzie.
-Jest mi z tobą dobrze, aż za dobrze, ty jesteś za dobry. Jesteś gotów oddać mi wszystko, zobacz, kiedy się poznaliśmy nie było mnie stać nawet na wynajęcie pokoju na jedną noc, miałam spać na ławce w parku. Teraz? Mam mieszkanie i to jakie, dwupoziomowe z widokiem na panoramę miasta, z własną garderobą i wielką kuchnią, której o mało nie puściłam z dymem bo chciałam sprawić ci przyjemność dobrym obiadem zrobionym przeze mnie. Pralka zepsuta, drewniane podłogi zalane. A ty nawet nie podniosłeś na mnie głosu. Ty cały czas mnie… Dbasz o mnie. Kłócimy się, są gorsze momenty, ale Marco. To wszystko jest dla mnie abstrakcją, żyję jak księżniczka w pieprzonej bajce, mam tyle pięknych sukienek, których jako szara studentka prawa nie miałabym gdzie założyć. Poznałam inną rzeczywistość przez ostatnie kilkanaście lat. Uciekłam z tej skrajności w kolejną skrajność, która mnie przytłacza. Pytasz, czy jest mi dobrze. Oczywiście, że tak. Kobieta, która zdobędzie twoje serce i będzie pasować do twojego świata będzie najszczęśliwszą osobą na ziemi –powiedziałam z goryczą w głosie i próbowałam powstrzymać napływające łzy. Nawet nie zauważyłam, że cały czas uważnie mnie obserwował. Nakrył swoją dłonią moją i splótł z nią palce. –Jestem i zawsze będę ci wdzięczna za ten rok.. Rok bajki, doświadczeń, pięknych kolorowych sukienek i pysznego jedzenia. Ale to jest bajka, Marco. Twoja rzeczywistość, ale moja bajka, fikcja i później jedno z piękniejszych wspomnień w przyszłości. Zawsze ci będę wdzięczna za każdą najmniejszą chwilę… Ale ja muszę wiedzieć, że to wszystko co się dzieje, to jest umowa, to wszystko jest spisane na papierze, który podpiszę za kilka miesięcy w pierwszą rocznicę naszego ślubu. Dlatego ta umowa jest potrzebna, mnie jest potrzebna. Żebym nie odleciała i wiedziała, że czeka na mnie rzeczywistość, której jeszcze nie znam…
-Nie chciałem, żebyś tak się czuła.. Myślałem, że to będzie eksperyment dla nas obojga, tak naprawdę wyszedł tylko dla mnie… Mi jest dobrze, czuję się tak..właściwie. Ale po podpisaniu tej umowy, kiedy będziemy musieli się rozstać, to wszystko, od czego chciałem uciec wróci.. Bo ty odejdziesz.
-Zawsze będę –powiedziałam od razu i przeniosłam nasze splecione dłonie na moje nogi. Schyliłam się do niego i dotknęłam jego zarośniętego kilkudniowym zarostem policzka. –Obiecałeś mi, że ty też zawsze będziesz dla mnie. Jeśli nawet nasze drogi się rozdzielą, pójdziesz do innego klubu, czy może mnie gdzieś nogi poniosą, musisz wiedzieć, że ja zawsze będę w ciebie wierzyć i ciebie wspierać. Na zawsze, jak mój tatuaż.
-Przepraszam..
-Nie masz za co.
-Czuję się winny, może powinniśmy przestać…
-Nie i nie czuj się tak. Cieszmy się tym co mamy, do końca. Chciałeś się sprawdzić, w twoim życiu to naprawdę duży test, więc ja jestem tu dla ciebie. Nie dlatego, że podpisałam umowę, ale dlatego, że jesteś dla mnie ważny.
-Jeśli będziesz miała dość…
-Zawsze byłam z tobą szczera, jeśli poczuję, że muszę odejść zrobię to ale na pewno dowiesz się jako pierwszy, nigdzie nie ucieknę.
-Nie powiedziałaś mi gdzie byłaś. Przeszukałem mieszkanie, dzwoniłem do Mario, Ann, André, Romana, Auby, Yvonne, do kilkoro z nich pojechałem, żeby sprawdzić, czy aby na pewno… Chciałem jeszcze raz sprawdzić w mieszkaniu zanim zacząłbym jeździć po szpitalach..
-Do popołudnia siedziałam w gościnnym i się uczyłam. Wstałam bardzo wcześnie i nie chciałam cię budzić. Potem wyszłam z pokoju ale ciebie nie było. Nastawiłam pranie, poszłam na zakupy, żeby zrobić ci obiad-niespodziankę jak wrócisz i..
-Niespodzianka jak ta lala- roześmiał się podniósł mnie ostrożnie w pasie, żebym nie uderzyła w dach samochodu. Usadził mnie sobie okrakiem na nogach i jeszcze raz przytulił. Uśmiechnęłam się i odwzajemniłam uścisk, starając się go uspokoić. Napsułam mu sporo nerwów.
-Kiedy mnie przytulasz.. –zaczęłam niepewna, czy te słowa powinnam mówić na głos. –Wtedy nie jestem w pięknej fikcji. Kiedy mnie przytulasz to zawsze jest prawdziwe…
I wtedy mnie pocałował. Tak czule, delikatnie… Chciałam wierzyć, że to nie bajka, tak bardzo chciałam w to wierzyć. Przez ułamek sekundy poczuć jakby to była moja rzeczywistość…










~~~
Mała drama jest, ale to jeszcze nie ta ostateczna-przy ostatecznej właśnie popłakałam się jak dziecko, mam nadzieję, że wy to jakoś lepiej zniesiecie kiedy przyjdzie ten czas..🙈
Pod następnym rozdziałem za 2 tygodnie będzie ważne ogłoszenie (spokojnie, nic nie zawieszam!).
Co sądzicie o pomyśle Rose? Dziękuję, dziękuję za wszystkie poprzednie komentarze, cudownie się je czyta, jesteście przeeekochane💖
Do następnego-a tam przywracamy świąteczną atmosferę🎅
Buziaki!!

sobota, 10 lutego 2018

Trzydzieści sześć




Grudzień zwykle kojarzył się wszystkim z rodzinnym ciepłem, świętami, postanowieniami, gorącą czekoladą, bitwami na śnieżki i lepieniem bałwana. Mój grudzień wyglądał co roku jako czas „żeby przeżyć”. Nie mogłam być już tyle czasu na zewnątrz, bo było strasznie zimno i dłuższe przebywanie na mrozie skutkowało moimi częstymi przeziębieniami. Musiałam być w domu i słuchać wiecznego narzekania macochy i unikać kontaktu wzrokowego z ojcem. Zwykle milczałam. Dopiero kiedy wymykałam się do Leo miałam z kim porozmawiać. Z zewnątrz było to straszne smutne i godne współczucia, jednak dla mnie to była codzienność.
A „nasz” grudzień przewrócił dosłownie wszystko na głowę.
Dortmund zasypał śnieg i to już na samiutkim początku miesiąca. Utrzymywały się ujemne temperatury i trzeba było nosić już naprawdę ciepłe kurtki. Pierwszego grudnia poszliśmy na zakupy. I to ja na nie nalegałam. Marco potrzebował ciepłego płaszcza a ja miałam zamiar mu w tym pomóc. Poszliśmy do największego centrum handlowego w mieście i wpadliśmy chyba do dziesięciu sklepów. I tu znów byłam zaskoczona, gdyż mój mąż okazał się bardzo wybredny w zakupach. Zawsze podobało mi się jaki ma styl ubierania na co dzień, wszystko modne, dobrane kolorystycznie.. Wolałam nie myśleć ile czasu dobierał zwyczajne bluzki, bo znalezienie jednego płaszcza zajęło nam pół dnia. Musiałam przyznać, że w prawie każdym wyglądał oszałamiająco. Był strasznie przystojny i to było przerażające, on łamał wszystkie granice bycia pięknym. Prawdopodobne było to, że tylko dla mnie taki był, jednak wątpiłam w to. 

Drugi dzień grudnia również przyniósł kilka wspaniałych momentów. Marco wrócił z treningu i od razu zawołał radośnie po wejściu moje imię. „Kochanie, za tydzień twój mąż wyjdzie na stadion w pierwszym składzie!”. Te właśnie słowa doprowadziły mnie do płaczu, a nawet histerii. Wskoczyłam na niego niczym małpka i nie umiałam się odczepić. Wtuliłam głowę w jego szyję. Byłam przepełniona dumą, szczęściem i ogromną wiarą. Byłam pewna, że teraz tak naprawdę będzie w stanie już zrobić wszystko, wspiąć się na wyżyny i osiągnąć wszystko, o czym tylko zamarzy. Byłam pewna, że tak się stanie, a ja chciałam mu pomóc w tym mu całą sobą. Tego wieczora poszliśmy uczcić to uroczystą kolacją z pysznym winem, przystawką, przepysznym daniem głównym i deserem z płynną czekoladą. Czułam, że zjadłam zdecydowanie zbyt wiele, Marco też. Mieliśmy jednak swoje małżeńskie sposoby na to, żeby te kalorie spalić i nie ośmieliliśmy się z nich nie skorzystać w tym przypadku. 

Wszystko zaczęło się sypać trzeciego grudnia. I sypał nie tylko śnieg ale zaczął sypać się nasz związek. Głównie przez to, że chciałam nadrobić czas z Ann, Yvonne, Lisą i Jennifer. W końcu to nic złego, jednak Marco miał obiekcje, że chciałyśmy iść do klubu. Moje argumenty na to, że to inny klub i nie będę dużo pić, będę ostrożna i będziemy z dziewczynami cały czas razem miały wartość tyle co nic. Przecież Marco wiedział wszystko lepiej.
Może to nie był jego dzień, może i ja zareagowałam za ostro ale sprzeczka o wypad na wieczór przerodziła się szybko w kłótnię o wszystko. Dosłownie. Głównie winną byłam ja, bo chciałam iść do pracy i zaczęłam się uczyć całymi dniami do prawa jazdy, co z pewnością robiłam tylko dlatego, żeby przebywać jak najmniej czasu z Marco. No i też byłam tą złą, bo miałam przed Marco tyle tajemnic ilu świat nawet nie ma. To przelało czarę goryczy. Dla mnie, dla Marco nie. Bo kiedy chciałam wyjść do klubu, zatrzaskując za sobą przy tym drzwi, on jeszcze chciał mnie zatrzymać, bo jego zdaniem ubrałam się zbyt odważnie i w ogóle jakbym zapomniała, że mam męża. Obrączka już w ogóle nie wystarczała. Powiedziałam mu, żeby się walił i wyszłam. I wspaniale się bawiłam z dziewczynami, wyłączając przy tym telefon.

Kolejnego dnia udało mi się przedłużyć kontrakt praktyk u fizjoterapeuty Marco, który również z chęcią chciał kontynuować współpracę ze mną. I nie interesowało mnie zupełnie, czy jemu to się podobało czy nie. Sama sobie nie miałam niczego do zarzucenia.
W kolejnych dniach atmosfera była nadal napięta. Nie lubiłam kłaść się koło niego tyłem i naciągać na siebie kołdrę, udając, że go wcale nie ma obok. Nastąpił definitywny koniec słabej, potulnej Rose. Musiałam powiedzieć „dość” i przezwyciężyć moje słabości… Czyli jemu. Jego oczy, uśmiech, pocałunki, dotyk. Musiałam nauczyć się opanowania i wylać sobie na głowę wiadro zimnej wody. To ja zawsze ulegałam pierwsza, ja zawsze tuliłam się przed snem do niego, nigdy na odwrót.




-Zapomniałem ci kupić kalendarz adwentowy –powiedział przy śniadaniu, przełamując niezręczną ciszę. –Tradycyjnie z Diora?
No i już mi się nie chciało jeść, a to co zjadłam miałam ochotę zwymiotować.
-Jeśli tęsknisz za swoją niedoszłą żoną, która chciała wszystko co najdroższe i było potulna jak owieczka to leć do niej i przestań mi zawracać głowę. Ja nie jestem nią, jeśli jeszcze tego nie zauważyłeś. Jeśli potrzebujesz, żebym przefarbowała się na czarny to jesteś w błędzie, naucz się rozróżniać twoją obecną kobietę od twojej eks.
-Rosalie, pomyliłem się, nie było tematu. Chciałabyś ten kalendarz? Ann chyba go ma.
-A teraz się nie pomyliłeś? –zapytałam, wstając z miejsca ze swoim talerzem i kubkiem kawy.
-Z czym?
-Imieniem. No wiesz, Rosalie, Scarlet, Scarlett, Rosalie, Scar, Rose, Scarli, Rosie.
-Przestań, naprawdę wyolbrzymiasz. Chciałem ci sprawić przyjemność.
-A wsadź sobie tego Diora...
-Wiesz co, chyba żałuję, że zdjąłem ten punkt o roku obowiązywania.
-Wiesz co, a ja żałuję, że jak już szedłeś na ugody to nie podarliśmy w ogóle tego pieprzonego cyrografu i muszę dalej się z tobą męczyć.

Pomijając to, że byłam w piżamie założyłam swoją zimową kurtkę i kozaczki i wyszłam z domu. Miałam go dość. Zamówiłam taksówkę i opatuliłam się cieplej szalem. Wiedziałam, że zawsze na nich mogłam liczyć i musiałam do nich pojechać, po prostu potrzebowałam ich.
Złapałam się na tym, że wcale nie byłam zakłopotana, kiedy weszłam do mieszkania przez kod, a kiedy dzwoniłam do drzwi otworzył mi Mario w samych bokserkach. Ann wołała, że zaraz do nas dołączy.
-Przepraszam, że tak bez zapowiedzi…
-Przecież robię to samo, ale przyszłaś w porę, bo inaczej byś czekała chwilę pod drzwiami.
-Dobrze wiedzieć –prychnęłam i wyminęłam go, zostawiając mu w rękach moją kurtkę.
Poszłam do ich kuchni i nasypałam sobie kakao z górnej półki i zagotowałam mleko na kuchence. W tym samym czasie zeszli do mnie Mario i Ann, tym razem ubrani w przyzwoity domowy dres.
-Plany na dziś?
-Poćwiczyć na siłowni. I to wszystko. Ale możemy poćwiczyć wieczorem, jeśli staliśmy się twoim planem na dzisiaj. Swoją drogą, spoko piżama.
-Dziękuję. A z planami to tak się właśnie jakoś złożyło.
-Wszystko w porządku?
-Pewnie. Obejrzymy coś? –zapytałam i przeszłam z cieplutkim kakao do salonu. Przy okazji zabrałam też koc z ich szafki.
-Kac Vegas 2? –zapytał Mario, podchodząc do swojej biblioteczki z DVD.
-Dawaj –uśmiechnęłam się i zrobiłam miejsce na wielkiej kanapie dla pary.
-Kochanie weź włącz, ja odbiorę telefon –powiedział, rzucając pudełko do modelki pobiegł do sypialni.

Ze stolika wzięłam jedno modowe czasopismo i zaczęłam je przeglądać z ciekawości. Na ogromnym ekranie telewizora zaczynał się już film, Ann pytała, czy chcę coś zjeść, jednak odmówiłam. Żadnego jedzenia. Miałam nadzieję, że tylko nie będzie chciała mi pokazać swojego kalendarza adwentowego.
Zanim film się zaczął na dobre, zszedł do nas Mario i poprosił Ann, żeby tym razem wyłączyła film.

-Noo dobra. W porządku nie jest, więc jak, mówisz swoją wersję czy mam wierzyć Lamie, że po prostu masz gorszy dzień i się bez sensu awanturujesz?
-Chyba muszę?
-Nie masz wyjścia.

I tak Ann dała mi swoje piękne ubrania i zakaz odobrażania się na Marco dopóki sam nie zrozumie i nie przeprosi. Nie tylko za dzisiaj ale wszystko co było ostatnio. To było okropne.
Razem z moimi cudownymi przyjaciółmi obejrzeliśmy film i ugotowaliśmy razem obiad. Wieczorem we trójkę poszliśmy na siłownię, gdzie dałam sobie naprawdę niezły wycisk, możliwe, że trochę za duży jak na jeden raz ale potrzebowałam odreagować wszystkie emocje. I w sporcie właśnie mogłam ten spokój odnaleźć. Obiecałam sobie, że teraz był czas Rose. Czas zmian, czas na odważne decyzje.
A propos odważnych decyzji. Kiedy z Ann i Mario byłam na basenie od razu zwrócili uwagę na mój tatuaż. Mimo wszystko nie żałowałam go. I wiedziałam, że niezależnie jak będę nienawidzić Marco, tatuaż zawsze będę darzyć miłością. Obojgu bardzo się podobał i podziwiali go dłuższą chwilę, ale też podziwiali mnie, że byłam na tyle odważna, żeby sobie go zrobić. Ale ja nie byłam odważna, był tam ze mną Marco, który mi tą odwagę dawał..A ja byłam słaba. Nie, nie, nie. Nie byłam słaba. Cholera, co z tymi postanowieniami?
I wracając do odważnych decyzji, Ann zaproponowała mi podróż z nią do Berlina na profesjonalną sesję. Zgodziłam się nie myśląc nad tym długo.
Przed wyjazdem poprosiłam Ann, żeby poszła do mieszkania po moje rzeczy  na wyjazd. Miałam nadzieję, że nie wygadała się Marco, jednak skoro nie poruszałyśmy jego tematu od dwóch dni to miałam pewność, że brunetka również się trochę na niego złości mimo całej sympatii. Blondyn sam do mnie nie dzwonił i z resztą dobrze, miałam chwilę spokoju. Odwiedziłam też na dzień przed wyjazdem Lisę, Romana i małego Leosia. Stęskniłam się za ich uroczą rodzinką, a z Lisą też miałam dobry kontakt. I byłam pewna, że jeśli pogodzimy się z Marco to będę musiała wprowadzić nowe warunki i poza pracą będę chciała się spotykać z przyjaciółmi. Układ układem, małżeństwo małżeństwem. Sama pragnęłam żyć tak, jak nie żyłam jeszcze nigdy, tak normalnie. Spotykać się ze znajomymi, chodzić na imprezy, na randki z mężem, robić weekendowe wypady w różne miejsca. Byłam przecież młoda, miałam mnóstwo czasu na bycie kurą domową, więc jeśli to Marco nie będzie odpowiadało, będzie mógł odejść. I nawet jeśli to będzie dla mnie trudne, wiedziałam, że muszę zrobić duży krok w przód. Odważny, pewny i tylko mój.


***

Tym razem do Berlina dostałyśmy się samolotem i miałyśmy już zarezerwowane bilety powrotne, więc miałam nadzieję, że będę wracać ze stolicy bez większych fajerwerków czy rodzących krów. Zatrzymałyśmy się z Ann w hotelu, w którym wcześniej odbywał się bal. Nie chciałam pytać jaka była cena za dobę, wolałam żyć chwilę w nieświadomości i korzystać ze wspaniałego czasu z przyjaciółką.
Po przyjeździe poszłyśmy do sali restauracyjnej, która była wcześniej tą bankietową. Dawny parkiet zastawiony był stołami, przy których siedzieli elegancko ubrani ludzie. Tylko my z Ann weszłyśmy w jeansowych spodniach i swetrach. Modelka się tym w ogóle nie przejmowałam więc i ja poszłam w jej  ślady. Po posiłku przeszłyśmy do hotelowego spa, gdzie zajęły się nami przemiłe panie. Miałam odżywczą maseczkę na twarz i pełno masaży. Wyszłam stamtąd jak nowonarodzona. Broniłam się zawsze przed takimi zabiegami ze względu na pieniądze, nie chciałam czuć się jak bezrobotna paniusia żerująca na pieniądzach męża, jednak takie spa było czasem naprawdę potrzebne. Nawet przez wzgląd na Marco i moją przyszłą nerwicę nabytą przez niego.
Następnego dnia obudziłam się uśmiechnięta i pełna energii. Mimo, że nie miałam pojęcia o modelingu wiedziałam, że czeka mnie wspaniała zabawa. W dodatku Ann będzie obecna przy fotografie i będzie mi podpowiadać co i jak powinnam robić.

Ogromne studio zrobiło na mnie wrażenie. Była makijażystka przy swoim specjalnym stanowisku, był też fryzjer i bardzo miły fotograf. Było też kilka pokoi w całym studiu z różnymi scenografiami, więc byłam ciekawa co mnie czekało.

W garderobie zaczęłam zakładać pierwszy strój. Mieliśmy najpierw wyjść na zewnątrz i zrobić kilka zdjęć na starym mieście. Miałam piękne kozaczki, podobne do tych nowych, kupionych przez Ann. Płaszczyk był również uroczy i troszkę w gotyckim stylu z licznymi koronkami i wiązaniami na plecach.
-Ale pięknie wyglądasz! Powinnaś częściej kręcić włosy –uśmiechnęła się modelka i poprawiła mi kołnierzyk.
-Nie umiem pozować.
-Spokojnie, masz się dobrze bawić, poza tym Ricky jest bardzo cierpliwy i profesjonalny.
-Tęsknię za Marco –westchnęłam i wzięłam do ręki moją tymczasową torebkę. –Nie wiem co się dzieje, Ann. Było tak dobrze. Nie mogło tak zostać? Musi się wszystko pieprzyć jak już jest tak cudownie między nami?
-Rose, tak mi przykro. Wiem, że było między wami dobrze i wierzę, że to wróci..
-A potem zaraz minie! I znowu się będziemy bawić w kotka i myszkę. Jest super, potem się wszystko wali, jest super, potem znów nie.. I tak wkoło. Ja nie dam rady Ann.
-Jesteście już ze sobą jakiś czas, wasz… eksperyment.. chyba właśnie pokazuje to, co chcieliście zobaczyć. Chcieliście zobaczyć jak sobie będziecie radzić ze wszystkim. Nie chcę ci o tym mówić, bo to nie moja działka tylko Marco ale jego wcześniejszy związek wyglądał zupełnie inaczej. Wszystkie związki. To dla niego trudne, uwierz mi.
-Dla mnie to też jest trudne! Nigdy nie miałam męża, Boże, nawet nie byłam w prawdziwym związku –sprzeciwiłam się i oparłam się o ścianę z bezsilności.
-Rozumiem i wiem, że to trudne, ale zobacz Rosalie.. Marco jest od ciebie starszy i ma kilka związków za sobą.. To wszystko było tak samo płytkie i bez przyszłości. Dla niego to norma, przyzwyczaił się do tego, że wszystkie kobiety chcą tego samego. I pojawiłaś się ty. Przepraszam za porównanie, ale jak dla niego to się urwałaś z kosmosu i jesteś typowym dziwolągiem. Zupełnie inaczej postrzegasz świat, ważne są dla ciebie inne rzeczy, łatwo cię zranić, a temat twojej przeszłości jest drażliwy. To, że trafił na ciebie to jednocześnie najlepsza i najgorsza rzecz, jaka mogła mu się przydarzyć.
-Na jego miejscu byłabym zdezorientowana –przyznałam rację brunetce i spuściłam głowę.
-Nie chcę go usprawiedliwiać, skarbie, ale on jest trochę jak przedszkolak, uczy się wszystkiego, a ty jesteś jego testowym obiektem. I masz to nieszczęście, że ten przedszkolak jest czasem w swojej nauce oporny i cię krzywdzi.
-On nie chce tego, prawda? –szepnęłam, czując zbierające się łzy. Zaczęłam czuć się winna, przecież to ja na niego naskoczyłam i po raz kolejny odeszłam. –Boże, kolejny raz zawaliłam. Powinnam była zostać. Porozmawiać, kłócić się i krzyczeć, póki nie zrozumie. Powinnam była też odpuścić..
-Marco nie chce cię skrzywdzić. Nigdy w życiu. Robi masę błędów, ty masz prawo mieć słabości, uciekać. Jesteś wrażliwą, młodą, trochę zagubioną w swoich uczuciach dziewczyną. Nikt nie może od ciebie wymagać, że staniesz się dojrzała, odważna, nieczuła i niezniszczalna.
-On ma jutro mecz. Nie wybaczę sobie jeśli mnie na nim nie będzie. I tego, że wyjdzie na murawę, będąc na mnie złym.
-Spokojnie, wylatujemy dzisiaj późnym wieczorem. Będziecie mieli jutro czas dla siebie.
-Dziękuję –uśmiechnęłam się i przytuliłam moją cudowną przyjaciółkę.
-Głowa do góry, mamy sporo outfitów do zrobienia. Już, bierz się w garść i idziemy na podbój fleszy.
Uśmiechnęłam się i razem opuściłyśmy garderobę. 

Zdjęcia w plenerze nie były takie złe. Musiałam oprzeć się o barierkę, kilka razy schodziłam po schodach, spoglądałam w bok, a moje włosy w tym czasie rozdmuchiwał wiatr. Ann zza aparatu często posyłała mi zabawne miny, przez co się śmiałam a aparat Rickiego rozbłyskiwał jeszcze częściej. W studio znów się przebrałam. Pierwsza kreacja była bardzo letnia i wręcz szalona. Kostium kąpielowy z falbankami, fikuśne okulary, opaska i wysoki kucyk. Na dole był dobrze oświetlony basen z wieloma kołami przypominającymi jednorożce, krewetki i pontony-krokodyle. Oczywiście musiałam tam wskoczyć i się prężyć. To naprawdę było zabawne. W tle puszczono jeszcze muzykę Spice Girls, co sprawiło, że już wszyscy zaczęliśmy się  śmiać.
Potem Jana, moja fryzjerka wysuszyła mi włosy i upięła w eleganckiego koka. Dostałam przepiękną, granatową suknię z długim trenem, która idealnie podkreślała i uwydatniała kształty mojego ciała. Była naprawdę wyjątkowa. Otrzymałam jeszcze komplet eleganckiej bielizny i niebotycznie wysokie szpilki. Bałam się, czy będę umiała w nich ustać, bo z takimi wysokimi jeszcze do czynienia nie miałam. W eleganckim pudełeczku znalazłam piękną kolię z białego złota z wieloma mieniącymi się kamieniami. Były też kolczyki do pary, które były bardzo długie ale też eleganckie. Kiedy weszłam do kolejnego pomieszczenia na moich ustach pojawił się ogromny uśmiech. 

-Ann! –pisnęłam szczęśliwa i na tyle ile pozwoliły moje szpilki podbiegłam do niej, żeby ją uściskać. Miała na sobie przepiękną, koronkową, czarną sukienkę.
-Pomyślałam, że chciałabyś, żebyśmy miały kilka zdjęć razem. Więc jestem –wzruszyła ramionami, jednak po chwili obie się roześmiałyśmy. Cały pokój umeblowany został niczym stara kawiarnia. Na jednym ze stolików stały porcelanowe kubki, koło nich leżało na talerzyku jedno cygaro. Obie z Ann wyglądałyśmy niesamowicie, byłam pewna, że te zdjęcia nie miały prawa wyjść źle, mimo mojego braku talentu do bycia modelką. Wyglądałyśmy zbyt pięknie i byłyśmy zbyt szczęśliwe, żeby mogło coś pójść nie tak.
Pierwsze zdjęcia były bardzo eleganckie, dostojne i poważne. Z Brömmel było jednak niemożliwe to, żeby się nie śmiać. Usiadłam na stole, później ustawiłyśmy się do siebie plecami, a żeby było bardziej tandetnie to zapozowałyśmy niczym dziewczyny Bonda, robiąc pistolety z dłoni. Nie widziałam jeszcze zdjęć ale wiedziałam, że kilka z nich oprawione zostaną w ramkę.
Przeszliśmy do ostatniego pokoju, jednak nie zmieniałam swojej kreacji. Miałam wrażenie, że właśnie po to miałam pod sukienką taką a nie inną bieliznę, jednak wolałam nie wyprzedzać faktów. Pokój wywołał na mnie ogromne wrażenie, nie mogłam odkleić spojrzenia od masywnego łóżka i jego pięknych, zdobnych pokryć. Biały baldachim ze srebrnymi frędzelkami. Na Ann nie wywołało to takiego wrażenia jak na mnie, zaczęła pisać coś w swoim telefonie. Ja podchodziłam do wszystkiego jak zaczarowana, dotykałam praktycznie każdej rzeczy. Miękkiego obicia, puszystej pościeli, wygodnego fotela z wielkimi i zdobnymi podłokietnikami. Najpiękniejszy był jednak stary gramofon ze starą, pozłacaną tubą. Była w nim też umieszczona płyta winylowa.
-To działa? –zapytałam Rickiego, który rozstawiał swój sprzęt.
-Musiałabyś spróbować –powiedział i wyszedł z pokoju, mrucząc pod nosem, że jedna z kart pamięci się zapodziała. 

Zaczęłam oglądać dokładnie stare urządzenie. Nie wiem jakim cudem ale udało mi się sprawić, że czarny winyl zaczął się obracać. Gdy chciałam przesunąć na niego igłę, męska, szeroka dłoń nakryła moją. Zamknęłam oczy, kiedy najpierw poczułam mój ukochany, męski zapach perfum. Nasze dłonie przeniosły igłę i z gramofonu zaczęła się sączyć cicha, klasyczna muzyka skrzypcowa. Nie zdjął ręki z mojej, jego obrączka zderzyła się z moją. Na plecach poczułam jego umięśniony tors, na szyi ciepły, głęboki, delikatny jak podmuch letniego wiatru oddech.

-Przepraszam, moja Rosie. Po raz dziesiąty, może nawet setny. Przepraszam.
Odsunęłam się na krok. W drugiej ręce trzymał bukiet białych róż. Białe róże, jak wtedy na naszym ślubie. Tak piękne, niewinne.
-I ja przepraszam –szepnęłam, odwracając się. Nabrałam głębokiego oddechu. Był tak pięknie uczesany i ubrany w elegancki, czarny garnitur z muchą. Jego oczy również błądziły po mnie całej, jednak nie peszyło mnie to. Lubiłam być podziwiana przez mojego męża.
-Chcę, żebyś wróciła ze mną do domu. Chcę się z tobą kochać tej nocy. Chcę obudzić się rano przy tobie, kiedy ty będziesz jeszcze spała, naga, wtulona we mnie ufnie z rozsypanymi włosami. Później chcę zjeść z tobą śniadanie. W łóżku. Ubrać się, zawieźć cię do Ann, żebyś mogła z nią pojechać na stadion. A jak będę wychodził z drużyną na murawę chcę zobaczyć ciebie, pełną wiary we mnie, uśmiechniętą i szczęśliwą. Potem pojedziemy na kolację, porozmawiamy o czym powinniśmy, obejrzymy razem film i znów pójdziemy się kochać do naszej sypialni. Jeśli tylko będziesz chciała. Chcesz tego, Rosalie?
Położyłam dłoń na jego policzku, a drugą ręką przycisnęłam bukiet kwiatów do swojej piersi.
-Tak –szepnęłam, przybliżając się z każdą sekundą do jego ust. –Chcę.

Dotyk jego ust na moich był taki kojący, ciepły, delikatny. Słyszałam, że Ricky zaczął robić nam zdjęcia, co mnie lekko speszyło, jednak Marco przejął inicjatywę i zabrał ode mnie bukiet kwiatów, rzucił go na podłogę. Przytulił mnie mocniej do siebie i zaatakował moje usta z większą namiętnością i uczuciem.
Spodobało mi się to, chyba nawet trochę zaczęłam się zapędzać, jednak blondyn jeszcze trochę trzeźwo myślał. Pierwszy przerwał pocałunek i spojrzał na naszego fotografa, czekając na polecenia.
-Spróbujcie się złapać jakbyście tańczyli, możesz ją potem tak trochę przechylić do tyłu.
-Spróbujemy –uśmiechnął się Marco i bez problemu położył dłoń na mojej talii, a drugą uniósł wyżej moją dłoń. 

Ricky podpowiadał co i jak, mówił, że idealnie, że obiektyw nas kocha i robił chyba setki zdjęć z jednego tańca. Później usiadłam przy toaletce, a Marco musiał powoli odplątać mojego koka. Trochę się męczył ze wsuwkami, jednak dał radę. Podobało mi się, kiedy miałam usiąść na łóżku, a Marco trzymał w dłoni moją brodę i skierował moje spojrzenie prosto w jego oczy. Migawka cały czas migała, chyba naprawdę sobie radziliśmy. Kolejnym moim zadaniem było powolne odplątanie jego muszki i rozpięciu kilku guzików koszuli. Czułam, że jakaś romantyczna aura wyraźnie się między nami unosi. Musiałam naprawdę się powstrzymać, żeby się na niego nie rzucić i nie zrobić niestosownych rzeczy przy obecności osób trzecich. Podziwiałam, że on był tak opanowany.
Kolejne zdjęcia należały do tych bardziej odważnych. Przez to, że byłam z nim czułam się naprawdę wyjątkowo, miałam szansę, żeby dłużej popatrzeć w jego oczy i nasycić się jego dotykiem. I tak została ze mnie zsunięta sukienka, sama też pozbawiłam Marco koszuli, moje ręce potem były związane u góry jego muchą. Znowu będą zdjęcia, które nie będą stosowne do pokazania reszcie rodziny. Już chyba tak mieliśmy.
Akurat wplątałam dłonie w jego aksamitne włosy i poddałam się kolejnemu z jego pocałunków, kiedy Ricky krzyknął „Mamy to!”. Marco odsunął się ode mnie, a ja westchnęłam niezadowolona. Blondyn jakby to usłyszał, uśmiechnął się pod nosem i pomógł mi wstać z wielkiego, mięciutkiego łóżka. Dołączyła też do nas Ann, która przyniosła dla mnie puchaty szlafrok.

-No, niezłe rzeczy tu się wyczyniały –zaśmiała się i przywitała z Marco buziakiem w policzek.
-Mamy tyle świetnego materiału, naprawdę, aparat ich kocha. Zdjęcia Rose i Marco mają w sobie „to coś”. Rosalie jest naprawdę gwiazdą, sorry Marco ale naprawdę, twoja żona skradła show.
-I nie tylko..-mruknął tak cicho, że nawet ja nie byłam pewna, czy to powiedział. –Tak miało być. To w końcu sesja Rose –powiedział głośniej i przytulił mnie do siebie.
-Mam kontakt do Ann-Kathrin, więc za tydzień przyjadę z kartami.
-Dziękuję. I za poświęcony czas również.
-Czysta przyjemność.

***


Razem z Ann i Marco poszliśmy do naszej hotelowej restauracji na obiad. Okazało się, że Marco też zatrzymał się w tym miejscu. Po obiedzie zaczęliśmy się wszyscy pakować i pojechaliśmy na lotnisko. Miałam nadzieję, że Marco nie będzie miał żadnych problemów w klubie, że wyjechał z miasta w przeddzień meczu, ale z drugiej strony cieszyłam się bardzo, że przyjechał i zyskaliśmy wspaniałą sesję razem.
W samolocie miałam miejsce koło Ann. Modelka chciała ustąpić je Marco, jednak blondyn stwierdził, że powinnyśmy siedzieć razem i spędzić jeszcze razem kilka chwil. To było naprawdę miłe. 

W Dortmundzie ponownie dziękując Ann, pożegnałam się z nią i pojechałam razem z moim mężem do naszego mieszkania. Chyba naprawdę coś się zmieniło, bo Marco sam wniósł moją walizkę i sam zaczął ją rozpakowywać w garderobie, a mi jedynie przyszło rozpakowanie kosmetyczki. 

-Dziękuję, że przyjechałeś –powiedziałam, kiedy zobaczyłam jego odbicie w łazienkowym lustrze.
-Nie mógłbym sobie odmówić takich widoków. Nawet nie wiesz ile musiałem przekonywać Ann, żeby puściła parę, gdzie jedziecie.
-Domyślam się. Ann jak się uprze to jest naprawdę różnie –przyznałam i odwróciłam się do niego przodem.
-Bałem się, że chcesz wyjechać na stałe. Naprawdę się bałem.
-Przepraszam. To wszystko było tak głupie.. I ty i ja.. Jakoś.. To wszystko.. Stało się trudne, prawda?
-Stało się poważne. Dojrzalsze –odpowiedział po chwili namysłu i zbliżył się do mnie na kilka kroków. –Ja się nie chcę poddać, Rose. Tyle razy chodziłem na łatwiznę. Z Caroline, moją byłą dziewczyną… Rozstaliśmy się, bo po prostu nie chciało mi się walczyć o ten związek. Zarzuciła mi to, kiedy powiedziałem jej, że to koniec. Małżeństwo jest poważne, dojrzałe, wymagające. Dlatego chciałem spróbować.
-Skoczyłeś na głęboką wodę.
-Razem skoczyliśmy. I obiecuję, że nie pozwolę nam się utopić.
-Poetyckie, panie Reus –zaśmiałam się i złożyłam na jego ustach czuły pocałunek.
-Jesteś głodna?-zapytał, odsuwając mnie od siebie, kładąc ręce na moich biodrach.
-Nie.
-Dobra odpowiedź. Mam na ciebie szalenie ochotę odkąd cię zobaczyłem w tamtej sukni. A potem bieliźnie… Myślałem tylko, że zaraz ją zedrę z ciebie i cię wezmę na tym łóżku, mając zupełnie gdzieś tego fotografa.
-Wydawałeś się bardzo opanowany.
-Uwierz, że nie –zaśmiał się pod nosem i położył kciuk na kąciku moich ust. –Podobałaś mi się z tymi rękoma związanymi moją muszką. Wyglądałaś tak pięknie.
-Dziękuję. A wiesz, że na to co proponowałeś powiedziałam „tak”? A ty ledwo wykonałeś pierwszy podpunkt.
-A ty wiesz, że poczułem się oszukany?-powiedział zaczepnie i zaczął wolno przesuwać palcem po moich wargach. Wciągnęłam głośno powietrze.
-Przez co?
-Przez ciebie –odpowiedział, szepcząc prosto do mojego ucha.
-Bo?
Marco uśmiechnął się z chytrością i sięgnął do tylnej kieszeni swoich spodni. Zacisnęłam powieki, kiedy w rękach blondyna zadzwoniły odbijając się od siebie kajdanki kupione przez Ann.
-Ann.. Jak ja cię..
-Kiedy indziej dopadniesz Ann, muszę w końcu zrealizować moją listę, na którą się zgodziłaś –oświadczył, a ja pisnęłam z przerażenia, kiedy w jednej chwili przerzucił mnie sobie przez ramię i zaczął nieść do naszej sypialni. 

Po rozmowie z Ann trochę więcej zrozumiałam, cieszyłam się, że pokazała mi perspektywę Marco, bo potrzebowałam to jakoś zrozumieć. I to nie tak, że zapomniałam o całej kłótni. Obiecał mi z resztą, że porozmawiamy o wszystkim i mu ufałam. Ja też czasami zbyt bardzo się unosiłam i nie umiałam w miarę spokojnie zareagować na niektóre wybryki mojego męża, który przecież miał prawo popełniać błędy. Temat jego byłych a zwłaszcza tej jednej wprawiał mnie w wyjątkowo słaby humor i po prostu musiałam mu o tym powiedzieć, to mogło naprawdę wiele zmienić. Niby zwykłe słowa ale one naprawdę były ważne. I zgadzałam się, że ważne jest to, co człowiek robi, czyny zawsze się liczyły. Ale niektóre głupie czyny potrzebowały słów, żeby znów było jak przedtem. Potrzebowałam naszej beztroski, naszych wygłupów, pocałunków, spojrzeń.
Na razie miałam przed sobą całą, długą, piękną noc z moim mężem. Pełną czułości, delikatności ale też porywów namiętności i ognistych pocałunków. To była nasza chwila, zamknięta w czterech ścianach, poza którymi zatrzymały się niepewność, smutek, żal i wątpliwości. Wiedziałam, że przed nimi staniemy. Odważnie, z podniesioną głową i szczerością, wierzyłam w to, wierzyłam w nas. Ale to jeszcze nie był ten czas. Na razie potrzebowaliśmy siebie nawzajem, tego nam najbardziej brakowało.


***


Stadion przepełniony kibicami był niezwykły. Nie umiałam opisać uczuć jakie mi tam towarzyszyły. Pamiętałam jedynie jak kibice głośno śpiewali jedną z piosenek, tekst był tak piękny, że z moich oczu popłynęły łzy. „Nigdy nie będziesz już sam”. Te słowa zaśpiewane z taką wiarą i pewnością trafiły prosto do mojego serca. Niby proste a były takie piękne, takie ważne. Ale nawet kiedy przestali śpiewać piosenkę płakałam. Mój płacz nie miał końca, Yvonne co chwila tuliła mnie do siebie i śmiała się z mojego stanu. Sama się śmiałam, jednak nie mogłam powstrzymać łez. Zwłaszcza wtedy, kiedy Marco wyszedł na boisko w eskorcie dzieciaków machając do kibiców, a oni zaczęli głośno skandować jego imię.

Mój Boże, jaka byłam wtedy dumna. Moje serce przyspieszyło do niewyobrażalnej prędkości. Ten cały czas, kiedy musiał przejść po zabiegu, rehabilitacja, patrzenie jak inni mogą robić to, poza czym ty nie widzisz świata, zwątpienie, złość aż w końcu nadzieja, odzyskiwanie sprawności i pierwszy trening z drużyną. Dziś pierwszy mecz. To wszystko się opłacało. Byłam szczęśliwa, że mogłam mu towarzyszyć  w tak trudnym czasie. Miałam ochotę wszystkim krzyczeć „Widzicie? To mój mąż!”, jednak widziałam jak on bardzo był kochany przez kibiców. On zasługiwał na tę miłość jak nikt inny. Przyszła nawet rodzina spotkana przez nas przy ośrodku treningowym, której wysłaliśmy bilety. Czekali do meczu, w którym będą mogli zobaczyć Marco w akcji. Domyślałam się jak on był bardzo szczęśliwy i to chyba jeszcze bardziej mnie napędzało… Do czego? Do samego życia i walki o nas.
Zanim się rozeszli na swoje połowy jego wzrok chwilę błądził po trybunie, na której wykupił dla nas bilety. Kiedy jego spojrzenie zderzyło się z moimi zapłakanymi oczami uśmiechnął się szczerze i pokiwał z niedowierzaniem głową. Pokazałam mu w górze ściśnięte kciuki, na co mrugnął do mnie okiem i pobiegł już do reszty drużyny.
Po rozpoczęciu meczu wraz z wykończeniem całej paczki chusteczek Yvonne skończyłam płakać. Nie spuszczałam wzroku z Marco i przeklinałam pod nosem, kiedy jacyś inni zawodnicy chcieli go sfaulować. Przysięgam, że dla jednego byłam gotowa wstać, pójść na środek boiska, spoliczkować go i kopnąć w krocze jak mocno tylko mogłam. 

-Widzisz to?
-Rosalie, spokojnie, ma ochraniacze –zaśmiała się Yvonne, widząc moje wielkie przejęcie.
-No i co? Go to boli, będzie miał siniaki.
-Przeżyje, jest dorosły.
-Nie chcę, żeby go bolało –mruknęłam pod nosem i założyłam ręce w niezadowoleniu niczym zbuntowana czterolatka.


Po pierwszej połowie wszyscy zeszli do szatni. Nikt nie zdobył ani jednej bramki, przez co miałam wrażenie, że wszyscy piłkarze Borussii byli trochę poddenerwowani. Sporo osób zaczęło się przeciskać, żeby się przejść i może kupić coś do picia lub jedzenia. Ja zatrzymałam siostrę mojego męża, żebyśmy chwilę jeszcze zaczekały. Wyjęłam z torebki telefon i postanowiłam do Marco wysłać krótkiego sms.

„Jestem z ciebie bardzo dumna, jesteś wspaniały na boisku. I ja i kibice w Ciebie wierzymy, niezależnie od wyniku, dla mnie i tak już wygrałeś.”

Uśmiechnęłam się i wysłałam wiadomość. 

-Nie odczyta, mają pogadankę z trenerem, pewnie dopiero jak będziemy wracać do domu.
-To nic. Po prostu chcę, żeby widział, będzie miał godzinę, kiedy wysłałam.
-Jak uważasz. Jesteście cudowni razem, naprawdę. Chyba żadnej dziewczyny nie lubiłam tak jak ciebie.
-Bo ja jestem żoną, pff –parsknęłam, na co obie się roześmiałyśmy.
-Marco nie przedstawiał mnie swoim dziewczynom. Nikogo z rodziny, strasznie nas odsuwał, nawet Scarlett, mimo że była jego narzeczoną nie widziałam wiele razy. A ty? Ledwo cię poznał i już do mnie dzwoni z informacją, że nie dość, że się żeni to jeszcze mam się z tobą zaprzyjaźnić. Ale to było dziwne.
-Ale Melanie nie znam.
-Ma małą córkę, pracuje. Na pewno ją poznasz, i to nie tak, że Marco ją odsuwa tylko się nie nadarzyła okazja. No na Wigilię to już musicie się spotkać. Nie będzie wyjścia.
-Wigilię?-zapytałam trochę zaskoczona. Do tego był jeszcze trochę czasu i nie myślałam o tym tak bardzo, jednak na pewno nie myślałam, że spędzę ją z rodziną Marco. Chciałam jechać nad jezioro jak obiecałam mamie w zeszłym roku.
-Yhym. Marco już w połowie listopada zapytał czy rodzice organizują wigilię czy jedziemy do dziadków i oznajmił, żeby uwzględnili ciebie.
-To… to miłe-odpowiedziałam zaskoczona. Chciał mnie przedstawiać reszcie rodziny? Byłam jego żoną, ale taką trochę, a nawet trochę bardzo udawaną. Jego rodzina nie powinna wiedzieć.. Z drugiej strony przez media pewnie już wiedziała. Byłam przekonana, że nie będę tam pasować. To by było bardzo niezręczne i dla mnie i dla bliskich Marco. Nie chciałam robić mu przykrości, lecz miałam nadzieję, że zrozumie kiedy odmówię.
Na chwilę przyszła jeszcze do nas Ann. Poplotkowałyśmy, głównie opowiadałyśmy Yvonne o naszej sesji i jaką Marco zrobił nam niespodziankę. Okazało się, że fotograf przyjedzie osobiście dostarczyć zdjęcia do Ann, a także płytkę, pendrive i całą kartę pamięci, na której robił zdjęcia, żeby zagwarantować nam, że nikt poza nami nie będzie miał do nich dostępu. Byłam zaskoczona taką umową pomiędzy nimi, jednak wydawała się naprawdę uczciwa. Na krótko przed rozpoczęciem drugiej połowy poczułam wibrację telefonu. Odblokowałam ekran, a na nim ukazała mi się wiadomość od Marco.

<33

Krótka, ale odpisał. Pokazałam ją Yvonne, która ze zdziwieniem otworzyła buzię, jednak chwilę później uśmiechnęła się szeroko i przytuliła mnie dziękując, że przy nim jestem. Nie musiała, przecież gdzie indziej miałabym być?

Chwilę później zawodnicy wrócili na boisko. Musiałam się przestawić, że zamienili się boiskami. Początkowo chciałam już krzyczeć „no gdzie ty biegniesz?!”, jednak Yvonne mnie uspokoiła i uświadomiła w tym fakcie. 

Zbliżała się sześćdziesiąta minuta, kiedy wszyscy kibice poderwali się z miejsc, widząc akcję Auby. Także wstałam, bo wszyscy mi zasłaniali. Gabończyk jednak stracił piłkę. Miałam już siadać, kiedy to Marco odebrał piłkę rywalowi i wyminął wszystkich przeciwników. Piłka zatrzepotała w siatce, gol został uznany. Rzuciłam się na Yvonne w dzikim wręcz uścisku, z przeogromnym uśmiechem i łzami wzruszenia.
-Hej, patrz –krzyknęła, odpychając lekko od siebie. 
Odwróciłam głowę w stronę boiska. Blondyn podbiegł na wysokość naszego sektora i posłał w moim kierunku buziaka. Wytarłam niezdarnie łzy z kącików oczu i również mu go odesłałam. Moja duma i szczęście aż kipiały.
-Yvonne! To się naprawdę stało!
-Wiem, wiem. Spokojnie, też się cieszę –zaśmiała się, najwyraźniej rozbawiona moją reakcją.
-Jestem tak szczęśliwa. Nie dość, że zagrał to jeszcze.. O jeny..
Mojej ekscytacja nie mogła opaść. Byłam zawiedziona, że pięć minut później zdjęli go z boiska. Podobno żadna kontuzja tylko tak jest w wypadku zawodników, którzy grają świeżo po urazie. Wymienili go z Mario, więc mój uśmiech nadal pozostał na swoim miejscu. 


***

Po meczu od razu zeszłyśmy na dół. Byłam zdziwiona, że ochroniarz rozpoznał mnie i przepuścił do części stadionu, w której znajdowały się szatnie. Ann już tam była, mignęła mi, kiedy wchodziła do środka. Ja byłam trochę niepewna, ale z drugiej strony potrzebowałam uściskać Marco i powiedzieć, że mimo remisu jestem naprawdę dumna.
Yvonne poszła ze mną i pierwsza zapukała do szatni. Otworzył jej zawodnik, którego nie kojarzyłam, wydawało mi się, że Yvonne też nie do końca.
-Jest Marco?
-Wychodzi spod prysznica, wchodźcie. Chyba się nie znamy. Christian.
-Yvonne. To jest Rose –przedstawiła nas. Uśmiechnęłam się do niego, jednak szukałam wszędzie wzrokiem Marco. Ann rozmawiała z Mario, a Marco. Marco, Marco, Marco, Marco.

-Marco –powiedziałam pewnie do siebie i zaczęłam się przeciskać szybkim krokiem przez zmęczonych i trochę zawiedzonych piłkarzy. Mój mąż miał na sobie jedynie ręcznik, z barków spływały mu maleńkie kropelki wody.
W pierwszej chwili mnie nie zauważył, jednak później podniósł głowę i uśmiechnął się. Objęłam go mocno, zarzucając dłonie na jego szyję. 

-Marco –powtórzyłam i ucałowałam go w policzek, nie przejmując się tym, że może robię mu siarę przy kolegach. –Ta bramka była piękna. Jestem taka dumna, mówiłam ci, że się uda.
-Była dla ciebie –odpowiedział z uśmiechem i jeszcze mocniej mnie do siebie przytulił.
-Kto mówił, że dasz radę? Ja. Widzisz? Miałam rację. Wisisz mi jakieś dobre ciasto.
-Ale był remis.
-Nie. Wygrałeś to, skarbie.
Wtuliłam się w niego ufnie, nie zwracając uwagi na to, że był jeszcze mokry po prysznicu. On również mocno mnie do siebie przytulił i otoczył ramionami. Po szatni rozległo się głośnie „Uuuu”, ale zupełnie się tym nie przejmowaliśmy. Inni zawodnicy mogli nam co najwyżej pozazdrościć.
-Pojedziemy do domu, po drodze kupimy jakiś obiad na wynos i ciasto. Zjemy na kanapie przed telewizorem, potem odłożymy obok, żadnego zmywania i się poprzytulamy. Tylko i wyłącznie. Chyba, że już naprawdę nie będziesz mogła wytrzymać to coś poradzimy –wyszeptał mi do ucha, nie poluźniając uścisku.
-Podoba mi się taki plan. I lubię się przytulać z tobą na kanapie.
-Nie kłam.
-Co?- zmarszczyłam brwi i odsunęłam się od niego odrobinę.
-Szalejesz za tym –odpowiedział dumnie, ukazując rząd swoich białych zębów.
-Poczekam na ciebie przy samochodzie.
-Zaraz będę -kiwnął głową i ucałował mnie w policzek.


Przed wyjściem przytuliłam jeszcze Mario, gratulując mu udanego występu. Również zamieniłam kilka słów z Romanem, który miał do siebie pretensje za wpuszczoną bramkę. Według mnie i tak spisał się wspaniale, jest doświadczony i obronił sporo strzałów na bramkę. Gdybym ten mecz oglądała z Marco on też by był zadowolony z jego postawy.
Zabrałam Yvonne na parking i poczekałyśmy razem na Marco. Była swoim samochodem, więc mogliśmy z Marco spokojnie wrócić sami. Cały czas byłam szczęśliwa, że tak się wszystko potoczyło. Marco w końcu wyszedł na boisku, strzelił gola. A to, co stało się w szatni było co najmniej urocze. „Szalejesz za tym”. Nie, Marco. Po prostu się zakochałam.
Niedługo blondyn się zjawił i uściskał swoją siostrę, która również mu gratulowała. Chyba przywróciłyśmy mu radość i zadowolenie. Jego uśmiech znaczył dla mnie wiele. Może nawet zbyt wiele, ale to już będę musiała się sama z tym uporać. Na razie cieszyłam się chwilą obecną. Wizja jedzenia obiadu ze styropianowych pudełek na rozłożonej kanapie i przytulanie się ile tylko będziemy chcieli. Dla mnie? Wieczór idealny.












~~~
Coś długi ten rozdział wyszedł, hmm? Dotarłyście do końca? Ja mam dzisiaj właśnie przedostatni dzien moich ferii, zrobiłam mały zapasik, mając nadzieję, że wystarczy mi czasu w marcu, żeby zrobić zapas pozwalający was zaopatrzyć do końca moich matur.. Zobaczymy, ale na razie jesteśmy ustawione do pierwszego tygodnia kwietnia.. I jeśli dalej pójdzie tak dobrze i pogodzę z tym naukę to po maturach ruszamy z rozdziałami co tydzień. I wiecie co? Już przebieram nóżkami i klaszczę w rączki ze szczęścia jak mała dziewczynka, a kto mnie zna to już wie -> na horyzoncie pojawiła się długo wyczekiwana przeze mnie drama życia i to taka, której naprawdę się nie spodziewacie. Przepraszam za spoiler, ale naprawdę się nią jaram..😂😂😂 Dla tych co wracają do szkoły to trzymam mocno kciuki, dla tych co ferie zaczynają-dużo wypoczynku, a dla moich kochanych czytelniczek-studentek-never give up!💗
Dziękuję za wszystkie komentarze, jesteście cuuudoowne!
Do następnego, trzymajcie się cieplutko!!💘