sobota, 27 stycznia 2018

Trzydzieści pięć




Byłam szczęśliwa, pełna ekscytacji i nowych sił. Rozpoczęłam staż i już przepracowałam trzy dni i to z sukcesem. Cieszyłam się, że mogłam pomóc dzieciom. Na razie nie pracowałam z zupełnymi niemowlakami, przyglądałam się i pomagałam przy zajęciach z dziećmi w wieku szkolnym, które zawsze posyłały do mnie serdeczne uśmiechy. Nie wierzyły w siebie zawsze, często mówiły, że nie dadzą rady. Obserwowałam uważnie jakie podejście mają inni rehabilitanci i jak zamieniają ćwiczenia, żeby im ulżyć ale też zarazem nie rezygnować z rehabilitacji i nie odpuszczać.
Najbardziej jednak ucieszyła mnie dobra wiadomość w piątek. 
Odwiedził nas Benji w godzinach porannych. Akurat kończyłam zajęcia z małą Kaią, kiedy wszedł na salę, zdejmując swoją grubą, jesienną kurtkę. Wszyscy się z nim przywitaliśmy, jednak nikt nie wybijał się z rytmu ćwiczeń. Musieliśmy dokończyć swoje zajęcia. Po nich i tak mieliśmy mieć przerwę śniadaniową, więc nastawiłam się, że wtedy zamienię z nim kilka słów. Marco miał mieć trening za półtorej godziny, więc zapewne Benji nie planował zostać na długo.
Razem z Antonem pożegnaliśmy się z naszą podopieczną, którą odprowadziłam do rodziców. Poszłam od razu do pokoju socjalnego, gdzie właśnie spotkałem dyrektora ośrodka.

-Rosalie, jak sobie radzisz? Marco mówił, że jesteś zadowolona ale postanowiłem sam to sprawdzić.
-Uczę się, z dnia na dzień wiem trochę więcej. Anton ma do mnie masę cierpliwości, a dzieciaki też czasem bywają pocieszne. Lubię atmosferę tutaj.
-Nawet nie wiesz jak mnie to cieszy. A jak będziesz chciała popracować jeszcze w Brackel to mów, chłopaki chętnie cię ugoszczą.
-Domyślam się. A jak z Marco? Nie macie niedługo?
-Mamy. Ale.. A, powiem tobie pierwszej. Dzisiaj Marco ma ostatnie indywidualne, jutro wraca już do pełnowymiarowych treningów z drużyną. 

Miałam ochotę zacząć skakać i piszczeć ze szczęścia jak małe dziecko. Wiedziałam, że to najlepsza wiadomość jaka może być dla Marco. Czekał tak długo na ten moment. Będzie mógł wrócić do składu, grać mecze, wygrywać, cieszyć się ze swoimi znajomymi z wygranej. Z trudem powstrzymałam nadmiar endorfin i podziękowałam Benjemu za wiadomość. W głowie obmyślałam już co przygotuję, żeby zrobić niespodziankę mojemu mężowi. O ile nie planował nic z kolegami… Ale przecież co miał planować, skoro jeszcze niczego nie wiedział.
Jak tylko Benji wyszedł, pobiegłam do Antona z prośbą, żeby zwolnił mnie z reszty dzisiejszego dnia pracy i obiecałam, że odrobię te godziny na początku przyszłego tygodnia. Zamówiłam taksówkę i wróciłam szybko do domu.

Rozebrałam się i ruszyłam do sypialni po laptop, na którym wyszukałam ulubioną restaurację Marco. Zamówiłam obcobrzmiące dania. W daniu głównym było coś z krewetkami i kawiorem. Na deser wybrałam suflety czekoladowe. Nie wybrałam żadnego wina, stwierdziłam, że to idealna pora, żeby otworzyć nasze ulubione kubańskie wino z podróży ślubno-poślubnej. Miałam cztery godziny do przyjścia blondyna. Musiałam poradzić sobie sama, Ann była w Los Angeles, a Lisa zapewne była zajęta opieką nad Leosiem. Yvonne powinna zostać w nieświadomości.
Wybiegłam jeszcze do pobliskiej kwiaciarni, gdzie kupiłam bukiet białych róż i trzy sztuki już oklapłych białych róż, które były za połowę ceny. Obiad w restauracji zamówiony był na godzinę i miałam nadzieję, że się nie spóźnią. 

W mieszkaniu wysprzątałam na błysk cały salon i sypialnię. Łóżko obsypałam płatkami delikatnie zwiędłych róży. To jednak nie przeszkadzało, efekt wyglądał niesamowicie. Gdzieś w szafkach znalazłam czarną serwetę przeszytą srebrną nicią. Idealnie do mojego planowanego…stroju.  Na środku stołu postawiłam wazon z białymi różami, a w kuchni przygotowałam już wiaderko na wino, lód jeszcze był w zamrażarce. Zobaczyłam, że za pól godziny miało być dostarczone jedzenie. Mogłam wziąć szybki prysznic i umyć włosy. Kiedy je suszyłam, omal nie przegapiłam dostawy. Założyłam ciemny szlafrok i poszłam odebrać ciepłe i pachnące jedzenie. Postawiłam wszystko w kuchni i pobiegłam się przygotować. Zrobiłam dość mocny makijaż, pomalowałam powieki srebrnym cieniem a usta ciemnoczerwoną pomadką, którą z resztą kupiła Ann na prośbę Marco.
W garderobie znalazłam paczkę od modelki, z której wyjęłam pończochy i pas. Znalazłam też swoją czarną bieliznę, której jeszcze nie zakładałam, chciałam ją założyć dopiero na specjalną okazję. Bielizna wyglądała fenomenalnie. Przejrzałam się w lustrze i sama nie mogłam się nadziwić. Zaczęłam też ćwiczyć, więc moja sylwetka odrobinę się polepszyła. Mój nowy tatuaż już się całkowicie wygoił i prezentował się przepięknie. Naprawdę lubiłam siebie.
Znalazłam swoje srebrne szpilki i założyłam je. Efektu dopełnił długi, czarny, prześwitujący szlafroczek z jedwabnym paskiem do wiązania, który jeszcze piękniej prezentował się na koronkowym pasku do pończoch. Włosy poprawiłam, spięłam je w wysoki koczek, jednak zostawiłam kilka kosmyków na mojej szyi. Byłam naprawdę w szoku. Kolejny raz mogłam tak pięknie się poczuć, chociaż tak naprawdę miałam na sobie niewiele.
W kuchni zaczęłam wykładać jedzenie na talerze, w międzyczasie napisałam do Marco sms.


„Pamiętasz o niespodziance?
Czekam w domu i mam nadzieję, że masz jeszcze trochę sił.
Lepiej przyjdź sam.
R. xx”


Wszystko było już gotowe, deser stał zamknięty pod przykryciem, żeby nadal był ciepły. Ta restauracja zyskała moją dozgonną wdzięczność za wynalezienie termicznych naczyń w transporcie. Do wiaderka wsypałam mój pokruszony lód i włożyłam do niego nasze ulubione wino.
Wszystko już stało na stole, a ja wychodziłam z siebie. Głównie dlatego, że Marco nie odpisał. Postanowiłam do niego zadzwonić. Zbyt bardzo się starałam, żeby on teraz sobie pojechał do Mario.
Na szczęście odebrał.

-Marco? Gdzie jesteś? Nie odpisałeś na sms, martwię się.
-Napisałaś coś? Chyba nie odczytałem. Jesteśmy już z Mario niedaleko osiedla, powinniśmy..
-Nie! –krzyknęłam szybciej, niż o tym pomyślałam. Dobry Boże, on tu jechał z Mario. –Przepraszam, że krzyżuję plany ale czy musisz koniecznie być dzisiaj z Mario?
-Ja tu jestem.-usłyszałam głos Mario. No tak, Marco miał w samochodzie głośnomówiący.
-Mario, nie obraź się ale nie możesz dzisiaj przyjechać. Jutro możesz i nocować ale proszę, nie dzisiaj. Marco, naprawdę mi zależy.
-Okej, to skręcam do Mario.
-Dziękuję. Ale proszę, bądź szybko. I smsa przeczytaj sam, nie dawaj Götze.
-Mam focha.
-Mario. Jakoś ci to kiedyś wytłumaczę. Naprawdę, jesteś cudowny i wspaniały ale dzisiaj rezerwuję sobie mojego męża na dwadzieścia cztery godziny.
-Niech będzie. Buźka, mała.
-Dziękuję, papa.

Odetchnęłam z ulgą i roześmiałam się, na wizję, że ja w takim stroju, a do mieszkania wchodzi Marco z Mario. To nie miało prawa się zdarzyć. I na całe szczęście nie zdarzyło. Rose, masz szczęście


***


Usłyszałam przekręcany zamek w drzwiach. Jedzenie było jeszcze w miarę ciepłe. Uśmiechnęłam się i sprawdziłam, czy wszystko dobrze na mnie leżało. Nadal perfekcyjnie.
-Rosie? Co to za niespodzianka? –zawołał, z towarzyszeniem hałasu zdejmowanych butów i rzucanej torby. –Muszę ci coś powiedzieć, mam dobre wieści –powiedział idąc w moim kierunku.
Wyszłam mu naprzeciw, przez co zupełnie odebrało mu mowę. Stanął w miejscu i patrzył od góry do dołu i z powrotem. Jego szczęka opadła, na co zupełnie się uśmiechnęłam. 

-Chciałam żebyś był sam. Bo… -zaczęłam, czując się onieśmielona przez jego intensywne spojrzenie. –Bo wiem, że skończyłeś rehabilitację i treningi indywidualne.
-Rosalie..
-Coś nie tak? Nie skończyłeś jednak trenin..
-To jest bardzo… Bardzo tak –prychnął i złapał moją rękę.
-W takim razie zapraszam na kolację. Później kolejne atrakcje.
-Jesteś najlepszą atrakcją tego wieczoru –szepnął i położył dłonie na moim brzuchu, żeby odwiązać pasek. Zatrzymałam jego ręce i pociągnęłam do części jadalnej.
-Kolacja. Wino. Deser. Wino.
-I ty.
-I ja. 

Mimo mojego stroju i wygłodniałego spojrzenia Marco mieliśmy naprawdę świetny czas ze sobą podczas jedzenia. Blondyn opowiadał mi z entuzjazmem o tym, jak już wróci na treningi i jak Mario cieszył się, że wreszcie będą mogli razem zagrać na boisku. Byłam szczęśliwa, że wszystko mu smakowało. Jego radosne spojrzenie zdradzało wszystko. Uwielbiałam, kiedy był szczęśliwy. Jego oczy jaśniały, mieniły się. Usta wykrzywiały w seksownym półuśmiechu.
Jako przykładna gospodyni zabrałam talerze ze stołu i wyjęłam odgrzane lekko w piekarniku suflety. Nadal wyglądały znakomicie. Przyniosłam je do stołu. Wzięłam też zapalniczkę, żeby móc już zapalić świeczkę. Dni stawały się coraz krótsze, przez co zyskaliśmy romantyczną atmosferę. Uzupełniłam też nasze kieliszki i puściłam przez głośnik muzykę skrzypcową.
Marco już nic nie mówił. Jedynie patrzył z podziwem na to wszystko. Byłam przeszczęśliwa widząc, że wszystko szło po mojej myśli.
Deser był wyśmienity. Czekolada wylała się ze środka, a delikatny biszkopt rozpływał się w ustach. W dodatku nasze ulubione wino. 

-Gdybym przyjechał tu z Mario.. –zaśmiał się i zaczął pić swoją drugą lampkę wina. –Dobrze, że nie przyjechałem z Mario.
-Jest zły?
-Co ty.
-Zaprośmy go jutro. Pewnie mu się nudzi.
-Jutro jest jutro. Chciałbym skupić się na dzisiaj.
-I co masz do powiedzenia jeśli chodzi o „dzisiaj”?-zapytałam, kończąc swój deser.
-Dużo. Począwszy od tego –zaczął i wstał ze swojego miejsca, zabierając swój kieliszek. Podszedł do mnie i stanął nade mną, opierając się o stół. Nachylił się i zawisnął nad moimi ustami. –Że ubrudziła się pani, pani Reus. –powiedział, a po chwili zaczął całować kącik moich ust. Nie dbałam o to, czy faktycznie się ubrudziłam. Całkiem podobała mi się moja sytuacja.
-Jeszcze nie –ponownie zatrzymałam jego dłonie, które znów chciały się dostać pod szlafrok. –Nie koniec niespodzianek.
-Zatem jestem cały twój.
-Wiem o tym. Od dnia, kiedy powiedziałeś swoją przysięgę. A ja jestem cała twoja. Ale chwilowo to ty jesteś do mojej dyspozycji.
-Podoba mi się to, ale czekam też na odwrócenie ról.
-Ja również.


Zostawiliśmy stół, zgasiliśmy świecę. Marco zabrał jedynie wino i kieliszki. Poprowadziłam go na górę, gdzie przygotowane było już łóżko zasypane białymi płatkami róż.
-Rozbierz się, podobno marzył ci się masaż.
Marco roześmiał się szczęśliwy i posłusznie zdjął swoje ubranie. Ja zdjęłam ku jego uciesze szlafrok, głównie dlatego, żeby mi było wygodniej wymasować jego plecy, jednak też i jego wyraźnie ucieszył ten widok.
Położył się na łóżku, a ja wzięłam olejek, żeby zrobić mu masaż. I po jego westchnieniach wiedziałam, że było lepiej niż dobrze.

-Rosalie –zaczął, i odczekał, aż zejdę z niego i przestanę masować jego barki. –Dziękuję, Aniele. Było cudownie. Tak samo cudownie jak teraz wyglądasz. – skomplementował i ucałował moje obie dłonie, które jeszcze nawilżone były od oliwki. –Nawet nie wiesz jak bardzo ten strój na mnie działa. Ty na mnie działasz.
-Nie mój wybór, to ty nie chciałeś mnie zranić przez tatuaż.
-Jest już z nim dobrze. I pasuje do ciebie. Taki słodki, delikatny –szepnął i schylił się, żeby wpić się pocałunkami w moją szyję. Westchnęłam cicho i zamknęłam oczy, czując taką wielką przyjemność. Widok jego nagiego też wcale nie działał na mnie powściągająco. Nie mogłam się doczekać, kiedy położy swoje dłonie na mojej talii i odepnie koronkowy pas do pończoch. I wszystko po kolei. Wpadliśmy w amok, nieskończoną namiętność i pożądanie, zamknięte w naszej, prywatnej, małej bańce szczęścia. Tylko My.
-Marco..-szepnęłam przerywając jego pocałunek –Dziękuję za wszystko… Za to, że jesteś.
-Ty? Nie masz za co. Ja ci podziękuję i zobaczysz jak, zaraz zobaczysz. –zaśmiał się i nie pozwolił już mi dość do słowa.
Marco miał taką przypadłość, że lubił mi przerywać i zaczął całować, przewracając na łóżko. Zaraz miałam zobaczyć. Oplotłam Marco nogami i oddałam się już przyjemności. Byłam z siebie zadowolona, że kolacja i masaż wyszły po mojej myśli. Wkrótce się nawet okazało, że cała noc poszła jeszcze lepiej niż po mojej myśli. W końcu miałam do czynienia z Marco Perfekcją Reusem, który właśnie miał rozpoczynać treningi z drużyną. Z moim mężem, który był moim najlepszym przyjacielem, dawał mi wszystko, ale nie miałam na myśli tych materialnych rzeczy. Marco, który był moim wszystkim.


***


-Dzień dobry –usłyszałam ciepły głos koło mojego ucha. Od razu uśmiechnęłam się i otworzyłam oczy. Przez okno przechodziły jasne promienie słońca. Wreszcie słońce, ostatnio cały czas padał deszcz.
-Dzień dobry –odpowiedziałam lekko zaspana i podniosłam się na ręku, by pocałować go delikatnie w usta. –Dobrze spałeś?
-Tak. Wymęczyłaś mnie przed zaśnięciem –roześmiał się i przetarł oczy. Poprawił się wyżej na łóżku.
-Wzajemnie. Jeny, nie za dużo wypiliśmy?
-Cała butelka poszła.
-Żartujesz?
-Nie! –roześmiał się zapewne widząc moją przerażoną minę. –Ale spokojnie. Tak się czasami dzieje wśród dorosłych, że piją alkohol.
-Co ty mówisz..
-Noo.. Mamy jakieś plany na dzisiaj?
-Twoja mama oby jak najszybciej, w drodze powrotnej zabieramy ze sobą Mario, możemy zjeść coś na mieście i w domu pogramy w Fifę. Możemy też zaprosić André.
-Żartujesz?
-Nie, mówię poważnie. Ja się z nim dawno nie widziałam a ty podobno nie jesteś już z nim na wojennej ścieżce, więc co stoi na przeszkodzie?
-Nie chce mi się z tobą walczyć. Jeśli chcesz to możemy go zaprosić.
-Dziękuję –uśmiechnęłam się i cmoknęłam go w usta. –Jesteś kochany. A twoja mama będzie miała czas teraz rano?
-Na pewno. Mogę zadzwonić i powiedzieć, że wpadniemy. Zrobię śniadanie potem.
-Nie, spokojnie, ja zrobię. Najpierw pójdę zmyć makijaż, bo wiesz.. Zaraz jeszcze będziesz mówił, że poszedłeś do łóżka z Piękną a obudziłeś się z Bestią.
-Nie jest tak źle.
-Tak tak. Wstajemy. Dzwoń do mamy a ja pójdę się ogarnąć i zrobić coś na śniadanko –postawiłam na swoim. Dałam mu szybkiego buziaka i uciekłam z naszego mięciutkiego łóżka, żeby się przygotować do łazienki.


***


Ubrana i na nowo pomalowana zrobiłam śniadanie. Marco pozbierał naczynia z poprzedniego wieczora i załadował je do zmywarki. Cieszyliśmy się radośnie rozpoczętym dniem ale też dobry humor pozostał po wczorajszej niespodziance. Po chorobie Marco i całym zamieszaniem z moimi praktykami znów mogliśmy cieszyć się sobą.
Marco napisał do swojej matki, czy jest w domu. Ja zadzwoniłam do Mario, który na początku udawał obrażonego, jednak kiedy usłyszał hasło „Fifa” a tym bardziej „jedzenie” znów miałam swojego najlepszego przyjaciela z powrotem.
Co do sprawy z André przeszłam ciężką dyskusję z Marco na temat tego, kto do niego powinien zadzwonić. Marco mówił, że ja. Ja jednak wolałam, żeby to on wykonał telefon, wyciągając tym samym rękę na zgodę do nie tak dawnego przyjaciela. I musiałam nieskromnie przyznać, że wygrałam tę wymianę zdań, a mój mąż, chociaż początkowo naburmuszony, poszedł do sypialni, by móc w spokoju zaprosić André na wieczór.


***


Siedziałam w moim ulubionym samochodzie Marco, nerwowo skubiąc kawałek jesiennego płaszcza.  Patrząc na przód samochodu automatycznie się jednak uśmiechałam. Chyba do końca zapamiętam tamten wieczór, a czarny Aston Martin pozostanie moim ulubionym pojazdem. Marco pukał w kierownicę palcem w rytm piosenki, chyba nie zdawał sobie sprawy z mojego wewnętrznego zdenerwowania. Od tamtej pory nie rozmawiał ze swoją matką, poza sytuacją, kiedy zapytał, czy może przyjechać. On może, o mnie nic nie mówił. Próbowałam wierzyć, że kobieta nie wyrzuci mnie ze swojego domu, jak z resztą ja zrobiłam w stosunku do niej. Ze względu na to, że bardzo zależało mi na Marco, byłam w stanie po prostu do niej jechać i jako pierwsza wyciągnąć rękę na zgodę, nie zagłębiając się już w to, kto miał rację.
Po wizycie u rodziców Marco mieliśmy pojechać po zakupy. Mimo, że nie byłam wybitną kucharką, chciałam zrobić coś na obiad i kolację dla naszych dzisiejszych gości. Mario zapowiedział, że zostanie u nas na noc, André ucieszył się z zaproszenia i potwierdził swoją obecność. Chyba wszystko wracało na swoje tory. 

-Tak się zastanawiam. Często zmieniasz samochody?
-Skąd takie pytanie? –zaśmiał się pod nosem i spojrzał na mnie z ciekawością
-Bogaci ludzie z reguły maja dużo samochodów i co chwila inne.
-Mam dwa co widziałaś. I nie, nie zmieniam często. Póki mi się dobrze jeździ i samochód jest sprawny to zostaje.
-To dobrze. Nie sprzedawaj Astona, dobrze?
-Możesz być tego pewna. Też lubię to auto i mam z nim dobre wspomnienia.
-Też mam z nim dobre wspomnienia.
-Dlatego zostaje –zaśmiał się i położył dłoń na mojej, która dręczyła od jakiegoś czasu nowy płaszczyk od Ann. –Możemy zawrócić.
-Nie. Będzie dobrze –stwierdziłam i uspokoiłam go słabym uśmiechem.
-I na pewno mam cię z nią zostawić samą?
-Tak –potwierdziłam i miałam nadzieję, że sama nie zmienię zdania. Co mnie naszło, żeby chcieć poprawić relacje z Marco i jego rodzicami.
-To musisz chwilę poczekać –oznajmił pewnie i zjechał ostro na pobocze. Złapałam się uchwytu koło drzwi, patrząc się na niego jak na wariata.
-Co ty robisz?
-Wysiadka, pani Reus. Musimy pogadać.
-Wszystko dobrze? Coś z treningami? –zapytałam, czując coraz to większy niepokój.
Marco wysiadł z samochodu, zapinając swój długi, czarny płaszcz i obszedł dookoła samochód, żeby otworzyć dla mnie drzwi. Złapałam jego rękę i okryłam się mocniej szalem. Mimo jesieni w Dortmundzie było strasznie zimno. Przeczuwałam, że zima nastanie bardzo szybko i będzie bardzo mroźna. 

Zostawiliśmy Astona na poboczu i zaczęliśmy zmierzać do pobliskiego lasu. Marco milczał dłuższy czas. Nie chciałam go pospieszać, bo widziałam, że był wyraźnie na czymś skupiony. Przeszliśmy niewielką dróżką kawałek, aż w końcu zatrzymaliśmy się przy wielkim głazie. Chciałam okryć się rękoma, żeby było mi troszeczkę bardziej ciepło, jednak blondyn nie puszczał mojej ręki. Czułam, że coś poważnego wisi w powietrzu.

-Rose… -zaczął, a z jego ust wydobyła się para. Naprawdę było zimno. –Oboje wiemy, że między nami jest coś więcej i…
Dobry Boże. On mi chce wyznać miłość? I co to znaczyło to całe „coś więcej”? Już nie było mi zimno. Moje ciśnienie skoczyło niewyobrażalnie, a na policzkach rumieńce nie były już wywołane przez zimno a wielki przypływ gorąca.
-Co masz na myśli?
-Cholera, nie umiem mówić tak ładnie jak ty –zaśmiał się pod nosem i położył swoją zimną dłoń na moim rozgrzanym policzku.
-Spokojnie. Nie oczekuję od ciebie długich miłosnych poematów i latających zewsząd płatków róż.
-Ty nie mówisz poematami a i tak jakby te płatki róż latały. Ehh… No dobra.
-Nie, że coś. Ale zacząłeś tak, że ja tu zaraz umrę ze stresu.
-Nie podwyższyłem jeszcze mojego ubezpieczenia w razie śmierci współmałżonka, więc nie rób tego.
-Jesteś beznadziejny. Lepiej się postaraj z tym poematem i latającymi różami –przewróciłam oczami i zabrałam rękę z jego uścisku. Objęłam się ramionami, chcąc zahamować cały chłód.
-No przepraszam. Mówiłem ci. To wszystko miało się stać zupełnie inaczej, w restauracji, przy winie i dobrym jedzeniu..
-Ja nie robię dobrego?
-Najlepsze. Ale chciałem przygotować coś takiego na miarę twojej niespodzianki. Teraz kiedy wyszła ta cała sytuacja z moją mamą. Chcę ci powiedzieć wcześniej, żebyś miała pewność, że niezależnie od tego, co stanie się w moim rodzinnym domu nic się między nami nie zmieni a ja dopnę mimo wszystko i mimo wszystkich swój zamiar.
-To znaczy? –zapytałam, patrząc jak Marco z lekkim stresem zaciska swoje wargi.
-Myślę, że wszystko, co było na początku się zmieniło. Nic nie jest takie jak na początku, ty nie jesteś jak na początku, ja nie jestem taki jak na początku. Nie jesteśmy już kontraktem i próbą na rok. Jesteśmy teamem i ludźmi, którzy są dla siebie niezwykle ważni… Mam nadzieję, że nie tylko ja mam takie spostrzeżenie.
-Nie tylko. Ale to lepsza zmiana, prawda?
-To dużo bardziej niż lepsza zmiana. Uwielbiam to uczucie, kiedy jesteśmy razem, niezależnie od sytuacji. Dlatego… W pewnym sensie chciałbym zerwać część umowy. Na tej kolacji chciałem zaprosić dodatkowo prawnika, żeby wykreślić jeden ważny punkt.
-Jaki? I co z pozostałymi? Dlaczego..?
-Pozostałe zostają, otrzymasz pieniądze, mieszkanie i nie będzie orzeczenia o winie żadnego z nas.
-I nie mam z tym nic do gadania?
-W tym temacie nie ma dyskusji. Chyba, że chcesz więcej pieniędzy albo określić wartość mieszkania..
-Nie!
-Tak myślałem –zaśmiał się seksownie i przyciągnął mnie bliżej do siebie. Pocałował mnie w policzek i odrobinę odsunął od siebie. –Chcę zlikwidować punkt, mówiący o tym, że małżeństwo ma obowiązywać rok. Nie chcę tego i nie lubię, kiedy wypływa ten temat. Mojej mamie też to nie pasowało i powiedziałem jej, że może to zostanie na dłużej. I to nie był żart. Jesteśmy oboje dorośli, odpowiedzialni, wiemy, co robimy i myślę, że w miarę potrafimy podejmować wspólne decyzje. Uczymy się tego cały czas ale myślę, że radzimy sobie. Jeśli się stanie, że będzie ci w tym wszystkim źle nawet przed tym rokiem to zrozumiem i pozwolę ci odejść. Ale jako żonie, nigdy jako przyjaciółce. Jeśli będzie nam dobrze, jeśli może pojawi się w przyszłości między nami jakieś uczucie.. Zostaniemy. Jeśli w rocznicę naszego ślubu nie będziemy się chcieli rozstać, oboje oczywiście, to zostaniemy małżeństwem dalej. Wszystko zależy od nas. Od ciebie.
-Od ciebie też –powiedziałam, jakby tylko to w tej kwestii było najważniejsze.
-Tak. Ale dla mnie ty jesteś najważniejsza. Chciałem, żebyś o tym wiedziała. Umowa jest teraz zmieniana i zostanie zmieniona. Niezależnie jak pójdzie rozmowa z moją matką. Jesteś częścią tej rodziny… Rosalie, jesteś częścią mnie. Zawsze będziesz w moim sercu, niezależnie co przyniesie los.
-Marcusiek.. –westchnęłam, mimowolnie zdrabniając jego imię. Roześmiałam się i pieszczotliwie złapałam jego policzki. W tamtej chwili był strasznie uroczy. Słodycz aż kipiała. Jego oczka mieniły się na wszystkie odcienie szarości, błękitu, zieleni i złota. Stanęłam na palcach i musnęłam ustami jego w czułym pocałunku. –Dziękuję. To wiele dla mnie znaczy.
-Cieszę się –powiedział i przytulił mnie do siebie.
-Marco. To naprawdę wiele dla mnie znaczy. Dziękuję. To naprawdę kochane.
-A więc już chodźmy.

Złapałam go za rękę i ruszyliśmy w drogę powrotną do samochodu. Byłam już bardziej pewna, odważniejsza. Może i to tylko usunięcie jednego punktu z tej całej głupiej umowy ale chyba najważniejszy punkt. Byliśmy już partnerami. Nie było Marco, który kazał mi być mu posłuszną, był zły i kazał mi z dnia na dzień wstąpić w jakiś układ na wariackich papierach. Minęło stosunkowo niewiele czasu a zrobiliśmy razem tak wielki krok. I ja czułam jak wiele się zmieniło we mnie samej. Jak się otworzyłam, jak mimo tego, że stałam się też bardziej podatna na wpływ Marco. Chyba też mi trochę minęło z buntowniczki, zaczęłam znajdować w sobie jakieś dziwne pokłady spokoju i harmonii. I nieskończonego szczęścia.
Nie bałam się już aż tak spotkania z jego mamą. Wiedziałam, że byliśmy teamem. Niezniszczalnym.
Podjechaliśmy pod duży dom jego rodziców. Kiedy wysiedliśmy z samochodu miałam wrażenie, że z pogodą było trochę lepiej. Zanim poszliśmy do furtki zostałam mocno przytulona i ucałowana w usta. Wygładziłam ręką płaszcz i naciągnęłam na palce rękawiczki.

Weszliśmy na ganek a Marco zadzwonił do drzwi. Mimo wszystko wstrzymałam oddech, bojąc się reakcji mamy blondyna na mój widok. Wypuściłam powietrze, kiedy w drzwiach stanął pan Thomas. Marco też się uśmiechnął i przywitał się ze swoim tatą uściskiem dłoni.

-Rosalie! –ucieszył się na mój widok i objął mnie przyjaźnie. –Dobrze was widzieć, wchodźcie do środka.
Tata Marco pomógł mi zdjąć płaszcz, który odwiesił w przedsionku na wieszaku. Marco jednak nie zdjął nic z siebie i czekał, aż pojawi się pani Manuela i zarazem okazja zabrania swojego ojca, żeby dać nam chwilę prywatności. Wkrótce przyszła i blondynka. 

-Marco, jak cieszę się, że jesteś..o, Rosalie..
-Tak właściwie to Rose chciała z tobą porozmawiać, nie ja. Tato, podejdziesz ze mną na chwilę do samochodu?
Pan Thomas był trochę zdezorientowany, również i pani Manuela. Chwilę później już oboje panowie Reus zmierzali ku wyjściu. 

-Proszę, wejdź –zaprosiła mnie do środka z niechęcią, od razu przeszłyśmy do salonu, gdzie usiadłam na fotelu, na którym leżał duży, puchaty koc. Pani Manuela usiadła na kanapie naprzeciwko mnie.
Poprawiłam się, próbując znaleźć jakiś punkt zaczepny rozmowy. Liczyłam chociaż na to, że zaproponuje mi herbaty i będę miała chwilę na poukładanie myśli. 

-Pani Reus.. Jestem pani winna przeprosiny, za bardzo mnie wtedy poniosło. Nie chcę być dla pani wrogiem, wydawało mi się, że.. że gramy w jednej drużynie.
-Ja nigdzie nie gram. Nie wiedziałam, że to ty chcesz tu przyjść.
-Przepraszam, że tak wyszło. Wolałam, żeby spotkanie doszło do skutku niż jakby pani się dowiedziała i nie chciała się ze mną widzieć.
-Zależy ci…Dlaczego? To jakiś punkt umowy?
-Jest pani mamą Marco. Nie możecie mieć złych relacji przeze mnie. Rodzina jest podstawą wszystkiego, bez niej nie ma nic. Widziałam jak się po tym czuł Marco musiałam coś zrobić.. Pani zawsze będzie dla niego najważniejsza i..
-Nie, Rosalie. To ty stałaś się dla niego najważniejsza. Sam mi to powiedział. Ja już go nie obchodzę.
-Pani jest jego mamą, tu zawsze będzie jego rodzinny dom, do którego będzie przychodził z tęsknotą. A ja nie jestem pani rywalką, chcę dla Marco wszystkiego co najlepsze i staram dać z siebie wszystko. Nie chcę go zranić, ale też nie jestem idealna i mogę zrobić całą masę głupot. Wiem, że mieliście zawsze dobre kontakty i nie chcę stawać na przeszkodzie. Ale też tworzymy z Marco własny dom, w którym jesteśmy szczęśliwi i który będę chronić przed wszystkimi przeciwnościami.
-To ja byłam tą przeciwnością, tak?
-Nie, po prostu… -W sumie to naprawdę tak. Ale tego już nie chciałam mówić. Miałam nadzieję, że dojdziemy do porozumienia.
-Wiem, że tak. To było niemądre z mojej strony. Marco cię naprawdę lubi. Nie popieram tej znajomości ani małżeństwa, nie dostaniesz mojego błogosławieństwa i ucieszę się, kiedy to się skończy. Ale jest coś, co mnie w tym wszystkim dziwi. Nie widziałam nigdy takiego zachowania… Kiedy był przez ten cały czas ze Scarlett… To była dobra dziewczyna ale on? Był taki…zimny. Scarlett jest twoim przeciwieństwem. Nigdy mi się nie postawiła, nigdy też nie zrobiła Marco awantury, nie rzucała talerzami…-kobieta zaśmiała się, a ja zachodziłam w głowę skąd o tym wiedziała. –Dobrze, że cię poznał. Mogło na tym zostać ale to jego życie.
-Nie proszę o pani błogosławieństwo ale tylko o szacunek dla naszej decyzji. Nie musi pani jej popierać, lubić. Proszę, żeby pani jej nie sabotowała ani nie nastawiała Marco przeciwko mnie czy namawiała do rozwodu. Ona jest wspólna i cieszymy się z tego, że tak jest. Jesteśmy szczęśliwi. Marco jest szczęśliwy, ja również.
-W porządku. Powinnyśmy zacząć od początku, ale wiedz, że mam cię na oku.
-Oczywiście.
–Marco na długo poszedł z Thomasem?
-Nie wiem, zaoferował, że da nam chwilę na rozmowę i zabierze pani męża..
-Oby się nie zaziębili. Pomożesz mi przy obiedzie?
-Chętnie, jednak muszę zrobić też zakupy, bo będę robić obiad dla Mario i André, przyjeżdżają dzisiaj do nas.
-Co za problem, zrobimy więcej to weźmiecie w pudełkach.
-Ma pani tyle porcji? Wie pani, Mario..
-Rosalie, wykarmiam tą uroczą bestyjkę od dzieciaka. Wiem co to znaczy Götze na obiedzie –zaśmiała się i wstała z kanapy. Imię "Mario" chyba wszystkim przywracało dobry humor. Poszłam za nią w kierunku kuchni.


Nie wiedziałam jak dalej potoczy się ta znajomość. Miałam nadzieję, że wszystko ułoży się w przyszłości po mojej myśli a Marco już nigdy nie będzie musiał wybierać między mną a własną matką. Domyślałam się jak ta cała sytuacja była dla niego trudna i byłam pewna, że poczuje się lepiej widząc, że się dogadujemy na miarę jak może dogadywać się synowa z teściową. Widziałam, że będzie musiało potrwać chwilę, zanim pani Reus to wszystko przetrawi i się przyzwyczai ale byłam dobrej myśli. 
Wzrok Marco był nie do opisania, kiedy razem z panem Thomasem weszli do domu i zastali mnie i panią Reus przygotowujące obiad. 

-No… No proszę! –zaśmiał się pan Thomas i podszedł do garnka, żeby spróbować sosu do mięsa.
-Mieliśmy robić obiad u nas.. I zrobić zakupy –powiedział Marco, zdezorientowany się drapiąc za uchem.
-Zrobię z twoją mamą więcej i zabierzemy do nas. André i Mario z pewnością będzie smakować.
-Też dobry pomysł.
-Marco możesz na chwilkę? Rose, przypilnujesz dobrze?
-Oczywiście.

Mama Marco odeszła z nim, a ja zostałam w kuchni z panem Thomasem. Powiedział mi, że przesiedzieli w samochodzie Marco cały ten czas, żeby dać nam chwilę spokoju. Mój mąż jednak podobno był cały czas spięty i nie mógł wysiedzieć w miejscu. 

Cieszyłam się na nadchodzący wieczór. To pierwszy taki, kiedy będziemy gościć u siebie znajomych Marco. Bardzo też chciałam spotkać się z Yvonne i Lisą. Dawno ich nie widziałam, a chociaż sam wypad z Leo i Nico na plac zabaw sprawiłby nam wiele frajdy. Musiałam koniecznie do nich zadzwonić. Tęskniłam też strasznie za Ann. Rozmawiałyśmy niewiele, była bardzo zajęta obowiązkami na swoim wyjeździe ale obiecała, że odbijemy sobie to kiedyś podczas babskiego wieczoru.
Razem z panią Reus dokończyłyśmy przyrządzanie posiłku i zapakowałyśmy wszystko w pudełka. Z tego co dowiedziałam się później od blondyna, kobieta przeprosiła go za swoje zachowanie i obiecała poprawę. 

Po powrocie do domu przygotowaliśmy wszystko, robiłam ostatnie najpotrzebniejsze porządki, chociaż Marco stwierdził, że przy Mario wszystko będzie dwa razy gorzej pobałaganione.
Korzystając z okazji, że Marco poszedł się przebrać na górę mogłam otworzyć w spokoju, lub też napięciu kolejną, białą kopertę, którą znalazłam przy okazji wyjmowaniu ulotek ze skrzynki. Blondyn chyba nie zauważył, że wkładam kopertę do torebki. I całe szczęście, bo nie chciałam, żeby martwił się niepotrzebnie jakimś natrętem, który ma jakąś mini obsesję na moim punkcie.

Wiesz co do ciebie czuję.”

W Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie. Przewróciłam oczami i podarłam kopertę i wrzuciłam wszystkie papierki do kosza. Ta sprawa już mnie nudziła i naprawdę miałam tego dość. Wolałabym już zobaczyć tego, kto to wysyła i powiedzieć to co o nim myślę i to, żeby dał mnie i Marco spokój.
Wstawiłam obiad przygotowany przeze mnie i panią Manuelę, przy którym naszły mnie pytania natury egzystencjalnej, kiedy to stwierdziłam, że mój mąż prawdopodobnie chciał mieć męski wieczór, a ja wtrąciłam się z obiadem i swoim towarzystwem. Chciałam akurat pytać Marco, który zszedł z góry przebrany w swój domowy dres, jednak przez drzwi wejściowe wpadł niczym tornado Mario.

-Witajcie zgredy moje kochane! –zawołał wesoło, ściągając buty niedbale, zahaczając palcami tylną część butów, zostawiając je tym samym gdzieś po środku salonu.
-Mario, sprzątałam..
-U! Perfekcyjna pani domu! –zaklaskał i przybił piątkę Marco. –I jeszcze gotuje. Bracie, kradnę ci żonę.
-Tylko spróbuj.
-Spróbuję –wzruszył ramionami i przeszedł przez salon do mnie do kuchni. Podskoczyłam przestraszona, kiedy mój ulubiony zaraz po Marco piłkarz objął mnie mocno od tyłu, ściskając mocno za brzuch i wtulił swoją pulchną twarzyczkę z pultaśnymi policzkami do mojej szyi.
-Kochanie, ja wiem, że tęsknisz za Ann..
-Za tobą się stęskniłem –uśmiechnął się szczerze, nie puszczając mnie. Przysięgam, zaczęło mi brakować oddechu. Marco obserwował nas z salonu z założonymi rękoma, chociaż mimo swojej zazdrości był trochę tym rozbawiony.
-Kotlecika?
-O, to mi mów.
-Ręce iść umyć proszę!

Mój dobry humor wrócił. Stęskniłam się za Mario i to strasznie. Nawet już nie myślałam proponować Marco, żeby zostali sami. Wiedziałam, że z pewnością czuł się trochę sam, kiedy musiał zostawać na dłuższy czas sam w domu.
Nie wiedziałam, czy zrobiłam dobrze, ale zostawiłam obiad pod pieczą Mario, żeby samej móc się przebrać w mój dres. Trochę taki matching z Marco, jednak grunt to wygoda, prawda? Kiedy zeszłam na dół do mieszkania akurat wszedł André. Uśmiechnął się szeroko, kiedy mnie zobaczył i objął po przyjacielsku. Czułam, że jego każdy najmniejszy gest będzie pod uważną obserwacją Marco, jednak miałam nadzieję, że uda nam się podtrzymać przyjazną atmosferę i żaden z panów nie skoczy drugiemu do gardła. 

Podałam obiad, który mogłam już nałożyć na nowe talerze, które kupiliśmy. Miałam nadzieję, że nie zostanę zmuszona i tym razem, żeby je potłuc. Usiedliśmy we czwórkę na kanapach z naszymi daniami i włączyliśmy telewizor, w którym tak naprawdę jeszcze nic nie leciało. 

-Nie chcę się robić sentymentalny –zaczął Schu- Ale chyba kiedy przyszedłem tu pierwszy raz z Rosalie, dałeś jej to samo do zjedzenia.
-Faktycznie! –zaśmiałam się i  nałożyłam kolejną porcję mięsa na widelec. –Tym razem robiłam to razem z mamą Marco.
-Ale jak zwykle pyszny. Pani Manuela jest najlepszą kucharką na świecie. 

Po zjedzonym obiedzie głównie plotkowaliśmy przy herbacie na kanapach, rozmowa była bardzo przyjemna. Byłam zadowolona, że wszyscy panowie dobierali takie tematy, w których mogłam cokolwiek powiedzieć i nie byłam zupełnie nie w temacie. Jeśli coś miało związek z piłką i całą Bundesligą albo Marco, albo Mario albo André wszystko mi po krótce tłumaczyli na tyle, żebym zrozumiała. A później oglądaliśmy mecz Bremy z Lipskiem. Trochę się załamałam, ponieważ André przyniósł ze sobą paczkę popcornu do mikrofali. W tamtym momencie chciałam skoczyć z okna. Tego wieczora, kiedy zostałam u niego na noc też zrobił popcorn, od którego zapachu mnie aż mdliło. Tym razem nie mieliśmy mikrofali, więc blondyn wysypał swój popcorn na patelnię. Może i nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że kiedy wyszłam do łazienki, Mario musiał sprawdzić jak to działa i w jednej minucie pół kuchni zasypane było wyskakującymi z patelni ziarenkami kukurydzy. I kto to sprzątał? Ja. Mario zaoferował swoją pomoc ale dopiero po meczu, kiedy już wszystko było posprzątane. 

Oglądanie meczu w telewizji z profesjonalnymi piłkarzami siedzącymi obok mnie było dość zabawne. Analizowali zupełnie wszystko. Kto jak podał, czemu trener postawił na takie a nie inne ustawienie, kto zawinił, kto powinien był dostać żółtą kartkę, kiedy sędzia powinien zainterweniować a kiedy odpuścić. To było ciekawe doświadczenie, zwłaszcza dla takiego laika jakim byłam. Miałam przez to naprawdę intensywny i przyspieszony kurs wiedzy o piłce nożnej i to całkiem za darmo. I jakby oglądanie meczu to było niewystarczające, panowie zaraz po nim postanowili włączyć Fifę i rozegrać między sobą mecze. Oczywiście powiedziałam, że odpadam, jednak zostałam zatrzymana przez mojego męża, który stwierdził, że zagram z nim. Ale nie jako przeciwnik tylko na jednym padzie. Usiadłam w siadzie skrzyżnym między jego nogami i chwyciłam za pada. Oparłam się o jego tors, a on położył swoje dłonie na moje i zaczął sam wciskać moim palcami różne kółka i pokrętła. Nie wiedziałam, czy to akurat był najlepszy sposób nauki, gdyż byłam przez to strasznie rozkojarzona. Co więcej moim, czy też Marco przeciwnikiem był André i miałam nadzieję, że przez to nie czuje się źle. Nie chciałam wracać z nim do tematu jego zakochania we mnie, możliwe, że nic już nie czuł, jednak we mnie wciąż ciążyła ta niepewność. Może te wszystkie listy były od niego? Nie wariujemy Rosalie. Nie wariujemy.


***


Nawet nie wiedziałam, że pokój gościnny u Marco był tak naprawdę pokojem Mario. Brunet sam sobie go urządził i zażyczył sobie w nim wodnego łóżka. To było bardzo łatwe do skojarzenia wcześniej. Byłam pewna, że nigdy nie zapomnę momentu, kiedy pierwszy raz ugięło się pode mną łóżko a ja przez jego dziwną miękkość, byłam pewna, że wskoczyłam na Marco. Nie wiedziałam, czy był tego świadom ale to mogło być jak dla mnie niezapomniane do końca życia. Przez całą znajomość z Marco napotkało mi tyle niezwykłych chwil, które z pewnością nie uciekną mi aż tak szybko z pamięci.
Akurat okryłam nas z Marco grubszą kołdrą, kiedy bez pukania wszedł Mario dzierżąc wysoko w dłoni telefon. 

-Widzisz jak się przytulają misiaczki? No urocze, prawda? –powiedział do swojego telefonu, nie przejmując się nami. Jeszcze świecił wściekle jasną lampą błyskową aparatu prosto w moje oczy. Zacisnęłam mocno powieki i schowałam głowę w zagłębieniu szyi blondyna. Czyj to był przepraszam pomysł, żeby Götze u nas nocował? Ja musiałam iść rano do pracy!
-Cześć Rosie, Marco! –zawołała z drugiej strony Ann. –Widzę, że dobrze się bawicie.­-zaśmiała się zapewne rozbawiona naszymi minami.
-Hej Ann. Wiesz, że jesteś wspaniała i w ogóle, i rozumiemy, że jest u ciebie rano ale my chcemy z Rosie spać.
-Ale ja przecież nic nie robię! W ogóle, Rose, jak tam mój prezent? Przydał się?
-Nie wiem o czym mówisz!
-Wiesz. Oj wiesz.
-Mówiłam ci już co o tym myślę, skarbie i zdania nie zmienię. Buziaki, dobranoc, koniec tematu.
-Marco powinieneś przycisnąć swoją małżonkę. Obiecuję, warto.
-Ani mi się waż –mruknęłam pod nosem do blondyna, chociaż wiedziałam już, że był wyraźnie zaciekawiony przez modelkę i nie da mi z tym spokoju. Nie dam się.
-Postaram się. Umiem przekonywać Rose, nie mała? –zaśmiał się i pocałował mnie w policzek. Po sypialni rozległ się pisk Ann, która czasami miała aż nazbyt się ekscytowała naszą dwójką. Nie musiałam nawet pytać, bo byłam pewna, że zrobiła już kilkanaście screenów z tej rozmowy.
-To wy tu się przekonujcie a ja idę spać. Chyba, że mogę z wami –zaproponował Mario.
-Nie! –odpowiedzieliśmy z Marco nie tylko równo ale i zgodnie.
-Okej, okej, to tylko propozycja. Dobranoc.
-Dobranoc, Mario. Pa Ann! –pomachałam do telefonu, nadal nie patrząc w tamtym kierunku. Za duże światło jeszcze by mi nie pozwoliło zasnąć.

***

Mimo tego, że nie patrzyłam w latarkę Mario i tak nie mogłam spać. Przewracałam się z boku na bok, starając się przy tym nie obudzić Marco, któremu udało się dopiero co zasnąć. Wstałam po jakimś czasie i postanowiłam się przejść i zobaczyć czy Mario śpi. Uchyliłam lekko drzwi i zobaczyłam, że brunet właśnie odkładał telefon na szafkę nocną.
-O, nie śpisz? Wchodź –uśmiechnął się i usiadł na łóżku.
-Nie mogę zasnąć. Dopiero teraz skończyłeś rozmawiać z Ann?
-Yhym –przytaknął. –Możemy naprawdę rozmawiać godzinami i tu nie ma żadnej przenośni.
-Uwielbiam was razem. Też bym kiedyś chciała spotkać taką osobę… -westchnęłam i usiadłam na udostępnionym przez bruneta kawałku łóżka.
-Ja tam myślę, że już spotkałaś.
-Chodzi mi o… O przyszłość. Wiesz.. Może teraz nie ale kiedyś chciałabym założyć rodzinę, z odpowiednią osobą, którą kocham i chciałabym mieć właśnie taką relację.
-„Kiedyś” to przyszłość, a Marco mówił, że wasz termin ważności stał się nieograniczony –uśmiechnął się zawadiacko i oparł wygodnie o wezgłowie łóżka.
-Nigdy bym się tego po nim nie spodziewała. Zaskoczył mnie. Pewnie się rozstaniemy po roku, ale zdjęcie tego terminu pokazało, że nasz związek to coś silniejszego. Część tego, co bym chciała właśnie mieć w moim przyszłym związku.
-Miłość?
-Głupi jesteś. Przyjaźń. Marco jest moim przyjacielem. Ale to jest taka przyjaźń, która rozumiesz… Wszystko jest przy niej takie piękne, łatwe, sielankowe, czuję się taka lekka.
-To głupie.
-Związek powinien opierać się na przyjaźni. Teraz to już wiem.
-Ale to głupie. To jakby jajko nazwać boczkiem. A to są dwie różne rzeczy.
-Ale tworzą idealne białkowo-tłuszczowe śniadanko.
-Boję się o was, Rosalie –stwierdził nagle przybierając poważną minę. Wtopił spojrzenie w drzwi swojej sypialni. Przysunęłam się bliżej niego i nakryłam lekko kołdrą.
-Czemu?
-Bo wy nie dacie rady żyć bez siebie i rozwód będzie dla was strzałem prosto w serce. Nie mylić z piętą. Będę miał dwójkę najlepszych przyjaciół w kompletnym załamaniu i założę się, że po tym nawet nie będziecie w stanie na siebie spojrzeć.
-Mario.. Braliśmy ten ślub dobrze wiesz w jakim celu..
-Wasz cel już dawno się zmienił. Jesteście za bardzo skupieni na teraźniejszości, żeby móc stanąć i spojrzeć trzeźwo w przeszłość i przyszłość.
-Co masz na myśli?
-Sama musisz to zrozumieć. Wiesz, że jesteś dla mnie jak siostra, prawda Rose?
-Wiem, ty dla mnie też, tylko że jak brat. Nie wiem jak to jest być dobrą przyjaciółką, poza Leo nigdy nie miałam przyjaciółki a co dopiero przyjaciela. Przepraszam, jeśli poświęcam ci za mało czasu. Czuję czasami, że zawalam na całej linii.
-Nie zawalasz. A możesz mi obiecać jedną rzecz?
-Obiecuję.
-Nie wiesz o co chcę cię poprosić.
-Jeśli jesteś poważny to znaczy, że to coś ważnego dla ciebie. A jak coś jest dla ciebie ważne to zrobię wszystko, żeby tej obietnicy dotrzymać. A nawet gdybyś chciał mnie teraz rozbawić to rzuciłbyś obietnicę typu „zrób na śniadanie jajko z boczkiem”.
-To pierwsze –powiedział i uśmiechnął się i odwrócił się do mnie. –Niezależnie co się wydarzy… Niezależnie czy dobrze czy źle. Niezależnie co dalej postanowicie z Marco. Obiecaj mi,  że zawsze będziesz moją siostrą. Nie potrzebuję żadnych umów i Karaibów. Po prostu. Na całe życie.
-Mario.. –szepnęłam poruszona jego słowami. Przełknęłam głośno ślinę i mocno przytuliłam bruneta.
-Jeśli można się w sobie zakochać po chwili małżeństwa a już w ogóle wziąć ślub po tygodniu znajomości, to co to dla nas takie coś. Są ludzie, których wiesz,  że nie polubisz chociaż byś się starał, a są tacy, chociaż ich jest niewiele, że jeśli na nich spojrzysz to już po prostu wiesz. Masz w sobie „to coś”. Kiedy Marco powiedział mi o swoim pomyśle stwierdziłem, że go nieźle pogrzało. Tym bardziej, że kazał mnie, Yvonne i Ann się z tobą zaprzyjaźnić, żebyś mu uległa i poczuła się pewnej. Nie pozwolił mi o tym powiedzieć ani słowa, ale wiesz dlaczego ci to mówię? Bo ani ja, ani Yvonne ani Ann nie przewidzieliśmy, że spotkamy taką wspaniałą i wyjątkową osobę. Tym bardziej, że taka żona się przytrafiła Lamie.
-Dziękuję, że mi to powiedziałeś. Jesteś dla mnie najwspanialszym bratem, jakiego mogłabym sobie wymarzyć, zawsze chciałam mieć starszego brata. Ale Mario.. Jest tyle rzeczy, o których nie masz zielonego pojęcia. Nie byłam święta w przeszłości, zrobiłam kilka złych, głupich rzeczy, wybrałam wiele niewłaściwych dróg i jeśli kiedyś się zbiorę i ci o tym powiem..
-Sorry maleńka, ale nie obchodzi mnie to. Chrzanię to co było, ty też powinnaś. Jesteś moją siostrą i nic tego nie zmieni. Walić decyzje, przeszłość, skoro mamy przed sobą długą przyszłość. Wspólną. Dobrą.
-W takim razie obiecuję –powiedziałam, czując kręcącą się w oku łzę.
-Na mały paluszek –stwierdził brunet i wystawił dłoń w moim kierunku. Zrobiłam dokładnie to samo i złapałam swoim małym palcem jego. –Ja też obiecuję.
Uśmiechnęłam się patrząc na nasze palce. Chwilę później jednak zaczęłam się śmiać jak szczęśliwa mała dziewczynka. Rzuciłam się na szyję Mario i uwiesiłam na niej niczym małpka. Brunet zaśmiał się i mocno mnie do siebie przytulił.
Nie zaczęliśmy jeszcze zacząć rozmawiać, kiedy drzwi ponownie się otworzyły a w nich stanął Marco. 

-Tu jesteś. Czekałem na ciebie, myślałem, że poszłaś do łazienki.
-Nie, nie mogłam zasnąć i przyszłam do mojego braciszka.
-A ja chyba wyczułem, że sobie poszłaś, bo się obudziłem i też nie mogłem zasnąć –wzruszył ramionami i podszedł do łóżka, w którym siedziałam z Mario. Brunet spojrzał na mnie znacząco, jakby chcąc mi wykrzyczeć prosto w twarz „a nie mówiłem”, na co jedynie przewróciłam oczami i przesunęłam się na łóżku, żeby móc zrobić jeszcze miejsce dla Marco. I tak to leżałam na środku wodnego łóżka, po lewej brat, po prawej mąż, przykryci jedną kołdrą i próbujący wyrwać sobie nawzajem poduszkę, bo żadnemu z nas nie chciało się ruszyć po drugą. Może i to zabrzmi strasznie źle, ale właśnie tak leżąc między tymi dwoma mężczyznami czułam ogromne szczęście. Oboje byli dla mnie ważni, każdy z nich miał swoje miejsce w sercu. Możliwe, że to przez wpływ Mario i jego dziwnych mózgowych fal doszłam do wniosku, że moje serce jest podzielone na równe kawałeczki niczym Rodzinne Ogródki Działkowe Otoczone Siatką i każda osoba zajmuje jedną działkę. Marco, Mario, Ann, Yvonne, mały Nico, moja mama… Później jednak stwierdziłam, że to całe Rodos jest jednak słabym pomysłem, uzmysławiając sobie, że każdy z nich ma całe moje serce. Byłam trochę jak mątwa. Mątwa ma trzy serca a z moich obliczeń wyszło, że mam trochę więcej, więc byłam w pewnym sensie lepsza od mątwy. Byłam też dość zmęczona, więc pewnie dlatego zaczęłam od rozmyślaniem nad leżeniem w łóżku między dwoma mężczyznami a skończyłam na porównywaniu siebie do mątwy. Czas iść spać.

-Rosie, a zrobisz te jajko z boczkiem na śniadanie?
-Zrobię –zaśmiałam się, słysząc pytanie już trochę odpływającego w sen Mario. Marco objął mnie ramieniem w talii i przyciągnął do siebie.
-Super. A, i Rudy, chociaż teraz się trochę opamiętaj, naprawdę, nie jesteście tu sami.
-Ok, poczekamy aż zaśniesz.
-Zaraz się zrzygam.
-To nie dostaniesz jajka z boczkiem na śniadanie.
-Ostatni raz u was nocuję.
-No wreszcie!
-Ej! –mruknęłam pod nosem, już nie mogąc słuchać ich wymiany zdań. –Dobranoc.
-Dobranoc –odpowiedzieli równo i grzecznie niczym przedszkolaki. Byli oboje uroczy.
-A, Marco, użyłem twojej szczoteczki do zębów. To prawie jakbyśmy się całowali, no nie?
-Fuj! Zaraz ja stąd pójdę. Mam całe wolne łóżko w swojej sypialni z własną, kołdrą i poduszką, nawet kocyk mam, wcale nie muszę tu się gnieździć między wami –powiedziałam.
-Ale to robisz, bo nas kochasz –odparł Mario wzruszając ramionami. –Dobranoc.
-Dobranoc.
-A, i Rose. To była chyba jednak twoja szczoteczka. Super, nie?




~~~

Hej kochane!:) Kto ma już ferie? Ja zaczynam czuć coraz większy wyścig z czasem do matury, mniej niż 100 dni. Na razie mój zapas się drastycznie kończy ale mam nadzieję, że znajdę wkrótce czas, żeby tak po prostu usiąść z zieloną herbatą w ręku i pisać, bez sztucznych schematów, tez, argumentów i przykładów...
Dziękuję za wszystkie komentarze pod poprzednim rozdziałem!💗💗💗 Zapomniałam odpisać, ale dziewczynom zmagającym się z sesją życzę powodzenia i żeby wiedza jak najszybciej wchodziła do głowy!;)
Za dwa tygodnie 36!
Buziaki!!

sobota, 13 stycznia 2018

Trzydzieści cztery




Marco dwa dni później już doszedł do siebie. Mogłam odetchnąć, bo był zupełnie zdrowy. Nie kaszlał, nie kichał, nie bolało go nic a nic. Pół salonu było zastawione wazonami z peoniami. Nie byłam do końca pewna, co zrobię z dziesięcioma wazonami, które kupiła Ann w drodze do mnie, jednak Marco stwierdził, że jeśli zostały metki to da im się je, jako prezent na nowy dom. Kiedy moja przyjaciółka już przyjechała w sumie o niczym nie rozmawiałyśmy. Wszystko co miało zostać powiedziane - zostało. Przyrzekła mi, że nie powie nic Marco, póki ja nie uznam, że jestem na to gotowa. Wiedziała, że nie jestem w łatwej sytuacji. I byłam jej wdzięczna, że rozumie, że jestem szczęśliwa tu i teraz, tak jak jest, że mój związek bez wiedzy Marco o moim uczuciu jest cudowny, a mi niczego nie brakuje. Ann-Kathrin wyleciała do Los Angeles na kolejną sesję, przy okazji w nawiązaniu do jednej z naszych pierwszych rozmów zaczęła mnie namawiać, żebym zgodziła się na sesję. Miał robić ją profesjonalny fotograf, a zdjęcia nie miały być nigdzie udostępniane, jedynie dla mnie. Propozycja oczywiście kusiła, jednak miałam jeszcze kilka innych spraw na głowie, sesja pozostała daleko w planach.

Odbyliśmy krótką rozmowę na temat wizyty u jego mamy. Cieszyłam się, że po prostu zrozumiał, że potrzebowałam rozmowy z jego mamą i tylko tego. Obiecałam mu też, że postaram się być grzeczna, na co on roześmiał się wesoło i pocałował mnie w policzek.
W poniedziałek rano pełna ekscytacji i nowych sił wstałam z łóżka, nie czekając na Marco. Jedynie rzuciłam, że powinien wstać i się pospieszyć, a sama popędziłam pod prysznic. Marco zadzwonił do swoich fizjoterapeutów i nakreślił mój plan na zdobycie wiedzy, a przede wszystkim rozpoznania w zawodzie. Na ten sam dzień mieliśmy zaplanowaną sesję w salonie tatuażu. Byłam nieugięta w niezdradzaniu mu mojego planu, który częściowo zmieniłam, jednak na lepsze. Miałam nadzieję, że mój projekt w myślach będzie dokładnie oddany na papier przez Bena, znajomego Marco, który tak niesamowicie zrobił jego tatuaż, mój z resztą także.


Przygotowałam dla siebie jeansowe spodnie, bluzkę z głębszym wycięciem dekoltu w kształcie litery V. Zapakowałam też dokładnie torebkę i większą torbę na stój sportowy, gdybym miała w razie czego przy czymś pomagać. Zapakowałam długie, czarne, połyskujące getry do kostek i T-shirt klubowy Marco, z jego autografem, którą kupiła mi Ann w dzień pierwotnej daty naszego ślubu. Zapakowałam ją głównie dla niego, bardzo na to nalegał. Zapewne chciał się pochwalić żoną, jednak nie miałam do tego najmniejszych pretensji. Włożyłam też adidasy, które bym przebrała, zamiast wchodzić na salę treningową w skórzanych botkach na obcasie. Nie chciałam być wyśmiana już na starcie.

Kiedy już się umyłam, wysuszyłam i rozprostowałam włosy, przebrałam się w wybrany strój i zrobiłam delikatny makijaż, praktycznie, żeby nie rzucał się w oczy. Zbiegłam na dół, żeby zrobić nam pożywne śniadanie. Słyszałam, że Marco był jeszcze pod prysznicem, więc to chyba ja miałam takie dobry czas. Zrobiłam dla nas jajecznicę z pieczarkami i usmażyłam bekon. Do tego pokroiłam awokado. Idealne śniadanie białkowo-tłuszczowe, byłam jednak wspaniałym kucharzem. Zrobiłam dla Marco zieloną herbatę, sobie zaparzyłam kawę w ekspresie, który w jakiś magiczny sposób już się nie zacinał i nie robił mi żadnych figli. Kiedy ustawiłam już wszystko na kuchennej wyspie akurat po schodach zbiegł Marco.


-Co tak pięknie pachnie od rana?
-Peonie –uśmiechnęłam się i przywitałam się z nim czułym buziakiem w usta. Marco nieoczekiwanie przyciągnął mnie bliżej do siebie, pogłębiając pocałunek.
-Stęskniłem się za tym. To chyba najgorsza rzecz, która mnie irytowała, kiedy chorowałem.
-Uwierz, że mi też.
-Nie peonie –westchnął i odsunął sobie krzesło. –To moje?-zapytał, na co kiwnęłam twierdząco głową.
-Ja?
-Myślałem na początku o śniadaniu ale ty pachniesz najpiękniej. –zaśmiał się i nałożył porcję jajecznicy na widelec. Kiedy wziął kęs, z jego ust wydobył się pomruk. –Pyszne, skarbie. –oświadczył i ucałował mnie w policzek. –Podekscytowana?
-Tak. Bardzo! Najpierw zobaczę gdzie trenujesz, obiad na mieście, spacer i tatuaż. To chyba mój ulubiony dzień.
-Możemy też mieć ulubioną noc.
-Nie, bo tatuaż będzie w ryzykownym miejscu, a ty nie powstrzymasz rąk.
-Od kiedy robisz tatuaż na tyłku?
-Jesteś straszny, Marco Reusie. Jedz to śniadanie. Nie chcę się spóźnić.
-Czyli podekscytowana. Dzisiaj też wraca nasz rozbitek.
-A, samochód! Umówiłeś godzinę?
-Odwiozą samochód do garażu, odbierze Melanie jak będzie tu na spacerze z Mią. Przekaże mi kiedyś.
-Możemy ją tu zaprosić, podobno mnie nie lubi, to może jest okazja?
-Widzę, pani Reus, że dzisiaj ma pani nastrój „na podbój świata”? To może jeszcze skoczymy do mojej mamy?-roześmiał się i nadział na widelec kawałek awokado.


Uwielbiałam takie poranki, kiedy obojgu nam dopisywał humor. Miałam wtedy świadomość, że nic nie stanie nam na przeszkodzie tego dnia. Dobra energia starczała nam na długo, a jak zostawało coś zwykle na wieczór, to Marco nie pozwolił tej energii się zmarnować. Dzisiaj, przynajmniej ja, musiałam spożytkować energię na robienie tatuażu i staranie się słuchać jak najuważniej słów fizjoterapeutów. Przy tym wszystkim wiedziałam, że będzie ze mną Marco. To mnie napawało dodatkową energią i motywacją. 

Zebraliśmy wszystkie nasze potrzebne rzeczy i pojechaliśmy na parking.
Jak mi wytłumaczył po drodze Marco, treningi odbywały się w Brackel. Były tam duże boiska, a także budynek z siłownią i kompleks rehabilitacyjny. Zostałam też uprzedzona, że na parkingu czają się paparazzi. I nie mylił się. Już kiedy podjeżdżaliśmy pod ośrodek jeden paparazzi stał na drodze i robił zdjęcie. Parking też był olbrzymi, wydawało się, że miejsce jest dla każdego, i nawet dla nieprzewidzianych gości.

-Skąd taka wielka powierzchnia?
-To było kiedyś lotnisko.
-Och, to dlatego. 

Zaparkowaliśmy. Nie czekałam, aż Marco obejdzie samochód i mi otworzy drzwi.. Nie byłam też pewna, czy w ogóle by to zrobił. Poszedł za to do bagażnika i wyjął nasze torby. Nie chciał mi dać mojej, jednak po chwili negocjacji i przekonywania, że wcale nie jest ciężka, udało mi się ją dostać. Byliśmy jeszcze trochę przed czasem. Uśmiechnęłam się, kiedy zobaczyłam pod drzwiami do ośrodka treningowego młodych fanów, którzy poubierani byli w koszulki i założone mieli na nie grube bluzy polarowe.

-Jeny, jakie to kochane! –uśmiechnęłam się i pociągnęłam Marco szybciej do nich.
-Po prostu sobie stoją.
-Przyszli tu specjalnie dla ciebie! Trochę uśmiechu.
-A ja przyszedłem specjalnie na trening –westchnął.
-Żartujesz chyba? Gdzie się podział twój dobry nastrój, pobiec po Snickersa? Gwiazdorzysz.
-Chciałem być wcześniej, żeby móc cię przedstawić.
-Beze mnie nie zaczną. Idź do nich, to dzieciaki –uśmiechnęłam się i usunęłam się na bok, kiedy Marco podszedł z uśmiechem do swoich fanów. 



Byli to rodzice z trójką dzieci. Chłopak koło szesnastu lat, chłopiec może z dziesięć i dziewczynka, może pięcioletnia o przepięknych kręconych loczkach. Wszyscy trzej panowie ochoczo mówili coś do Marco, na co on uśmiechał się i dziękował. Kobieta wyjęła swój telefon i robiła im po kolei zdjęcia. Nie zauważyła, kiedy jej córka wymknęła się prosto do mnie.

-Dzień dobry. Wie pani, że ma pani tak samo na imię jak ja?-zapytała zaczepnie, ale też z wielką ciekawością. Uśmiechnęłam się od razu, miała przeuroczy głosik.
-Też Rosalie? No to piątka! –powiedziałam i wystawiłam rękę, choć nie byłam pewna, jak powinnam rozmawiać z takimi dziećmi. Ona jednak szczęśliwa przybiła mi piątkę, a potem jeszcze żółwika.
-Tak naprawdę, to jestem Isabella Rosalie Mayer.
-Ale Rosalie się liczy.
-Tak też myślałam –westchnęła i zadarła wysoko głowę, spoglądając na mnie. –Ale ty jesteś ładna. Mój brat pokazywał mi cię w gazetach i powiedział, że mu się podobasz.
-To miłe ze strony twojego brata. Ty też jesteś śliczna. Masz bardzo ładne włosy.
-Po mamie, tej która mnie oddała –wytłumaczyła z posępną miną. Mnie coś zatkało i kompletnie nie wiedziałam co powiedzieć. –Ale ta mama jest dużo fajniejsza. I lubię braci. Nawet kocham! A ty masz braci?
-Nie mam –zaprzeczyłam zdecydowanie. Kątem oka zobaczyłam, że jesteśmy obserwowane przez Marco i czekającą na nas rodzinkę.–Ale dobrze, że masz rodzeństwo. Fajnie jest zawsze mieć z kim porozmawiać.
-Oni są strasznie denerwujący.
-Ale jak będziesz trochę starsza to już nie będą denerwujący, sama to zauważysz –uspokoiłam ją i złapałam za rękę, żeby podejść do reszty.
-A jak ty nie masz rodzeństwa to jest dobrze?
-Mam bardzo bliskich przyjaciół, którzy mi je zastępują –odpowiedziałam, uśmiechając się. W tym samym czasie dotarłyśmy do reszty.
-No i masz Marco Reusa! –oznajmiła i okręciła się dookoła własnej nogi. Przez to wszyscy się roześmialiśmy, nawet Marco, który podchodził do tego dość sceptycznie.
-No i mam Marco Reusa –przyznałam jej rację, kiwając głową. Marco w tym czasie złapał mnie za rękę. –Przepraszam, nie przywitałam się, Rosalie..
-Ależ znamy! –rozpromieniła się kobieta i podała mi rękę. Później podałam ją każdemu z osobna. Zupełnie nie zwracałam uwagi na czas, oni zasługiwali na chwilę uwagi z naszej strony. Mała zażyczyła sobie jeszcze zdjęcie ze mną, później zapozowaliśmy wszyscy razem, a tata dzieciaków zrobił nam wszystkim razem zdjęcie. Później wymienił się ze mną, żeby mieli wszyscy pamiątkę z Marco. Mama małej Isabelli poprosiła mnie jeszcze o wspólne zdjęcie, przepraszając, że zabierają nam tyle czasu. Ustawiłam się do selfie obejmując ją wolną ręką i uśmiechnęłam się do telefonu.
-Przepraszam, może nie powinnam się wtrącać w pani prywatne sprawy, ale temat jest mi bardzo bliski –zaczęłam, odsuwając delikatnie kobietę na bok. –Isabella powiedziała, że jest adoptowana i.. –westchnęłam, czując coraz mocniej bijące serce. –Wiem jak tam było. I dziękuję, że pani się na to zdecydowała i pokochała nieswoje dziecko. Uratowała ją pani.
-Całą trójkę, Rose –przyznała wzruszona. Ja również się wzruszyłam i już nic nie powiedziałam, jedynie objęłam ją mocno.
-Jest pani supermamą.
-Dziękuję ci bardzo –uśmiechnęła się i wytarła szybko łzy, żeby nie zobaczyły ich dzieci. A ja wpadłam na jeszcze jeden pomysł. Wyjęłam swój telefon i otwierając notatnik poprosiłam głowę rodziny, żeby wprowadził mi swojego e-maila. Chciałam im sprawić przyjemność i wysłać im przez agencję Marco bilety na mecz. Bracia od razu się przytulili, potem do uścisku dołączyła ich mama. Wyraz „dziękuję” pojawiał się aż nadto. Byłam szczęśliwa, że mogłam im chociaż w jakiś sposób wynagrodzić to wszystko przez co przeszli.
Pożegnaliśmy się z nimi i weszliśmy do ośrodka. Ja jeszcze odmachałam skaczącej niczym małpka Isabelli.


W korytarzu Marco się zatrzymał i złapał mnie za rękę.
-To było bardzo miłe, że postanowiłaś dać im bilety chociaż wiesz, że to nie jest zbyt częste i nie powinniśmy..
-Oni byli wyjątkowi, Marco –przerwałam mu, spoglądając mu w oczy. –Te wszystkie dzieciaki pochodziły z adopcji. Pokochali je, stworzyli dom. Dali drugie życie, bo dom dziecka to jest.. Nie wspominam tego dobrze.
-Boże..-szepnął, jakby nie wierząc w moje słowa. To była jedna z rzeczy, których nigdy mu o sobie nie mówiłam. Natychmiast zostałam mocno przytulona, a moje usta zostały zaatakowane przez jego, nieznoszące sprzeciwu, spragnione czułości, a zarazem chcące ją podarować.
-To był krótki okres. Ale te dzieci był tam dłużej, wiedziałam, że muszę to zrobić. Wiem, że powinnam była zapytać o twoją zgodę..-powiedziałam, przerywając pocałunek.
-O nic nie musiałaś pytać. Rozumiem już wszystko. Czemu mi nie powiedziałaś?
-To by nic nie zmieniło.
-Chcę wiedzieć o tobie wszystko.
-Zdaję sobie z tego sprawę. Chodźmy już. 

Pocałowałam go w policzek i dałam się poprowadzić nowocześnie wyremontowanym korytarzem. Po obu stronach były wejścia do sal, zauważyłam też szatnie i pokój dla załogi. Tam właśnie się skierowaliśmy. Marco miał właśnie pukać, jednak w tym samym czasie wyszedł jeden z fizjoterapeutów i uśmiechnął się do nas. 

-Dobrze, że już jesteście. Rosalie, prawda? Benjamin Luft, jestem fizjoterapeutą.
-Bardzo mi miło, Rosalie Reus –przywitałam się i uścisnęłam mu rękę na powitanie. Mężczyzna był łysy, miał bardzo jasne, niebieskie oczy, które jakby odejmowały mu lat, jednak na twarzy miał dużo mimicznych zmarszczek, głównie koło oczu. Wydawał się być przyjazny, miałam nadzieję na owocną pracę i naukę.
-A więc chcesz zobaczyć jaki to kawałek chleba, chodź, omówimy wszystko w środku. Marco, możesz iść się przebrać –powiedział mu z uśmiechem, jednak blondyn w ogóle się nie ruszył.
-Dasz sobie radę? –zapytał z troską i z czułością pogładził kciukiem moją dłoń.
-Jestem dużą dziewczynką. Widzimy się niedługo –odpowiedziałam i pocałowałam go w policzek. Chyba to go dopiero przekonało i odszedł do szatni, życząc mi powodzenia i posłał mi swój szeroki, firmowy uśmiech.

Pan Luft zaprosił mnie do swojego gabinetu. Okazało się, że miał nadzór nad innymi fizjoterapeutami, coś jakby szef. Z tego co mi opisywał, był bardzo doświadczony, pracował już w Anglii, Hiszpanii, aż w końcu wrócił do Niemiec. Posypały się przy tym też nazwy klubów, dla których pracował. Jedynie kiwnęłam głową sygnalizując, że rozumiem i podziwiam, jednak zupełnie się na tym nie znałam. Przygotował już wcześniej dla mnie kilka broszurek i podręczników, które powinnam wnikliwie przestudiować i zacząć się z nich uczyć. Był jednak ciekawy jak w praktyce sobie radzę, więc zapytał, czy mam coś na przebranie i oświadczył, że z jego pomocą przeprowadzę trening z Marco. To był naprawdę mój dzień. Byłam bardzo szczęśliwa, pełna ekscytacji i endorfin.
Nie chciałam jeszcze wchodzić do pokoju dla fizjoterapeutów, czułabym się dość dziwnie i niekomfortowo, więc stwierdziłam, że po prostu przebiorę się w toalecie.
Na korytarzu czekał już na mnie z kartą i diagnozą lekarską Marco. Minęło nas też kilku zawodników, bo mieli na sobie klubowe koszulki i oglądali się na mnie ze zdziwieniem. Z panem Luftem przeszliśmy na „ty”, większość do niego zwracała się po prostu Benji. Zajęci rozmową przeszliśmy do końca korytarza i skręciliśmy w lewo, gdzie znajdowała się ogromna sala z wieloma przyrządami do ćwiczeń, łóżkami i materacami. Marco akurat jechał na rowerze elektrycznym, jednak zobaczył nas w lustrze i od razu się uśmiechnął. Koło niego było jeszcze dwóch kolegów z klubu, których najprawdopodobniej nie znałam. Była też rudowłosa fizjoterapeutka, ubrana podobnie do Benjego, w błękitną koszulkę i czarne getry do połowy łydki. Podeszła do mnie i przedstawiła się jako Anette. Szybko jednak wróciła do swoich obowiązków i zajęła się dwoma pozostałymi piłkarzami.


-Marco, nadszedł twój czas! –zawołał ze śmiechem Benji, przez co blondyn zszedł z roweru i podszedł do nas, głównie jednak spoglądając na mnie z radością.  –Dzisiaj jesteś królikiem doświadczalnym, może być?
-Dla takiej pięknej pani z przyjemnością.
-A dowiem się, że jeszcze jakiejś takie teksty sprzedajesz, to… -zaśmiałam i pogroziłam mu palcem. Benjamin roześmiał się z naszej wymiany zdań i poklepał Marco po plecach.
-Kładź się młody na kozetkę. 

Marco położył się na wysokiej kozetce i czekał, aż cokolwiek z nim zrobimy. To mi się całkiem podobało.
Benji zaczął mi pokazywać, który mięsień został zerwany i próbował zobrazować mięśnie, które powinniśmy wzmocnić. Wpadłam jednak na pomysł, żeby to rozrysować, co nie było aż takie złe. Dostałam czarny flamaster do ręki i miałam rozrysować mięśnie. Wzięłam nogę Marco i delikatnie ugięłam. On obserwował mnie z uśmiechem, ja lekko drżącą ręką kreśliłam kreski i półokręgi, zgodnie z uwagami Benjego. To nawet zwróciło uwagę zawodników, którzy z rozbawieniem robili nam zdjęcia. Marco jedynie pokręcił głową i pokazał im środkowy palec.
Zauważyłam, że za oknem odbywał się trening całej Borussii. Musiałam porozmawiać z Marco, żebyśmy kiedyś na taki przyszli. 

-Dobra, teraz Marco ugnie nogę –powiedział Benji, odbierając ode mnie marker. Noga Marco miała naprawdę sporo nowych, artystycznych tatuaży. Marco posłusznie wykonał polecenie, później napiął i zgiął kilka razy w kolanie. Mogłam przez to zobaczyć cały mechanizm funkcjonowania mięśni i ich oddziaływania. Naprawdę mnie to wciągnęło. 

Mogliśmy zejść na materac, gdzie mogłam sama wykonać z blondynem ćwiczenie. To jednak Marco miał problem, bo nie chciał położyć nogi na moim ramieniu, gdyż stwierdził, że jest za ciężka. Chciało mi się jednocześnie śmiać ale też go skarcić, dając kopniaka w tyłek, który naprawdę dobrze prezentował się w treningowych spodenkach. W końcu jednak odpuścił i ta cała wielce ciężka noga została ułożona na moim barku. Słuchałam instrukcji Benjego, który kazał mi zwrócić uwagę na układ bioder i linii kręgosłupa. Sama musiałam moimi uwagami skorygować jego położenie i kiedy uznałam, że jest już poprawnie, zyskałam aprobatę Lufta. Ćwiczenie było dość intuicyjne i miałam nadzieję, że nie zrobię Marco krzywdy. Delikatnie wstając musiałam unosić jedną wyprostowaną nogę ku górze, drugą zaś dociskać do brzucha. Marco jednak widząc moje skupienie i zaangażowanie posłusznie ćwiczył i pozwolił się wykazać, nie zaczepiając mnie mniej lub bardziej.
Później zrobiliśmy jeszcze dwa ćwiczenia, które pokazał mi Benjamin. W żadnym nam nie przerywał, chociaż wszystko uważne obserwował. Miałam nadzieję, że to było dobrym znakiem. Zaprzestaliśmy na tych kilku ćwiczeniach rehabilitacyjnych, z uwagi na to, że Marco powinien już zaczynać ćwiczyć z większym obciążeniem. Głównie obserwowałam jak ćwiczy na sprzętach, Benjamin tłumaczył mi ile czasu potrzebuje zawodnik na każdym ze sprzętów. Wzięłam do torebki notes, więc notowałam wszystko co mi powiedział, począwszy od rehabilitacji pooperacyjnej czy tak jak Marco, naderwania i zerwanie mięśni. Opisywał też nowe technologie i urozmaicenia ćwiczeń za pomocą dysków i taśm o różnych napięciach. Oglądałam akurat Marco na jednym przyrządzie, gdzie trenował swoją kontuzjowaną nogę.

-A tutaj? Gdyby założyć taśmę na kolano, delikatnie próbować je odwodzić? Marco by musiał utrzymać nogę, większe napięcie mięśni, mięśnie brzucha, pleców? –zapytałam z ciekawością Benjego. Spojrzał na mnie z uznaniem i poszedł po taśmy.
-Jakie napięcie pani chce, pani Reus? –zapytał pokazując mi trzy kolory. Czerwony był słaby, zielony średni a niebieski mocny. O ile dobrze zapamiętałam.
-Poproszę średnią, zieloną.
-Daj mocną –prychnął Marco, jakby urażony, że chcę go oszczędzać.
-Pan, panie Reus tu głosu nie ma. Ja się tobą zajmuję, wiem co robię.
-Nie mam najmniejszych wątpliwości, zawsze się pani mną dobrze zajmuje, pani Reus –odpowiedział. Nie chciałam w tym słyszeć podtekstu. Może byłam przewrażliwiona. Jednak to, że i Benjamin i Anette się zaśmiali, to znaczyło, że miało podtekst. 


Wzięłam moją zieloną taśmę i założyłam Marco na wysokości kolana. Spojrzałam na Benjego, który pokiwał głową na znak, że się zgadza. Z zadowoleniem odsunęłam się kawałek i poprosiłam Marco, żeby zaczął ćwiczyć, a ja używając różnie siły, próbowałam odwieść jego kolano. Całkiem niezła zabawa. I widok również niczego sobie. Benji stanął nad Marco i sprawdzał co jakiś czas jak przytrzymuje kolano. Ja zwróciłam uwagę Marco a propos trzymania prosto pleców i napinania brzucha. Po dziesięciu minutach stoper piknął głośno sygnalizując koniec, a blondyn zrzucił ciężarek z hałasem. Zmęczyłam go! Przybiłam sobie w myślach piątkę.
Na koniec został jedynie masaż, który na przemian wykonywałam razem z Benjim. Miał podobne ruchy dłońmi do tych, które wykonywałam na Karaibach, przy czym teraz mi dopiero wyjaśnił na czym one polegają i na co oddziałują.
Nie byłam nawet świadoma, że w Brackel spędziliśmy całe dwie godziny. Po masażu Marco został odesłany pod prysznice, a ja poszłam się przebrać do łazienki. Akurat kiedy wyszłam na korytarz, wpadłam na zmęczonych piłkarzy po treningu. Roman od razu mnie rozpoznał i ucałował w policzek. Nie chciał mnie przytulać, bo jak stwierdził, był cały spocony. Zaprosił mnie z Marco jednak do siebie do domu, podobno także Lisa chciała się ze mną spotkać ale nie miała numeru telefonu. Dopadł mnie też Mario, który nawet nie przejmował się, że jest spocony. Złapał mnie w pasie i okręcił dookoła.


-Jak poszło? Podobało ci się? Dałaś wycisk lamie?
-Bardzo mi się podobało. Nie wiem jak mi poszło, ale mam wrażenie, że całkiem dobrze jak na pierwszy raz. Ulepszyłam jedno z ćwiczeń, rysowałam Marco po nodze, żeby nauczyć się mięśni.
-Właśnie widziałem. Julian i Gonzo was nagrali na Instagramie.
-Oh.. –westchnęłam, jednak zaśmiałam się, bo ta cała sytuacja musiała wyglądać z ich perspektywy dość dziwnie.
-Dołączcie do nas na obiad. Wybieramy się niewielką grupką do restauracji.
-Musiałabym pogadać z Marco, ale myślę, że to niezły plan.
-Spotkamy się i tak w szatni to mu powiem –powiedział z uśmiechem. – Idź się przebierz, chyba, że tak dzisiaj paradujesz?
-Nie, właśnie miałam iść. Do zobaczenia?
-Pewnie. 


Z uśmiechem poszłam do łazienki z moimi rzeczami i przebrałam się w codzienny strój. Dobrze było choć na chwilę przerzucić się z obcasów na adidasy. Rozpuściłam jeszcze kitka, przeczesując kilka razy włosy palcami i poprawiłam błyszczyk na ustach. Kiedy wyszłam z łazienki na korytarzu już nikogo nie było. Marco pewnie siedział jeszcze w szatni z kolegami. Chciałam poszukać jakiejś ławki, na której bym mogła na niego poczekać, jednak zza drzwi swojego biura wychylił się Benjamin.

-Rosalie, możesz na chwilę?
-Oczywiście –odpowiedziałam i skierowałam się w jego kierunku. Zaczęłam się trochę denerwować, nie wiedziałam, co Benjamin chciał mi powiedzieć. A jeśli zrobiłam coś źle?
-Usiądź, proszę –powiedział, wskazując na krzesło przy swoim biurku. On sam zajął swoje miejsce za biurkiem i splótł dłonie. Usiadłam niepewnie na fotelu.
-Czy coś się stało?
-Nie, nie. Wszystko w porządku. Jak rozmawiałem z Marco zrozumiałem, że nie pracowałaś nigdy jako fizjoterapeuta?
-Nie, nie skończyłam też studiów. Zaczęłam prawo ale jednak to nie to. Słyszałam, że nie potrzeba mieć ukończonych studiów, by mieć uprawnienia w zawodzie, a w sumie przez Marco bardzo mnie to zaciekawiło.
-Dzisiaj można było to zauważyć. Jesteś bardzo bystra i dokładna –stwierdził i uśmiechnął się ciepło. –Naprawdę mnie zaskoczyłaś przy taśmie. Nigdy tak nie robiliśmy, a to dużo lepsza wersja. Powiem załodze, żeby to uwzględnili.
-Bardzo mi miło.
-Nie chcę za bardzo cię chwalić, bo to dopiero pierwsze podejście, ale nadajesz się do tego. Z kim byś chciała pracować? Sportowcy?
-Nie myślałam o tym, żeby sobie wybierać, najpierw chciałabym zdobyć kwalifikacje i zdobyć warsztat.
-A pomijając warsztat?
-Chciałabym pracować z dzieciakami, mimo wszystko. To ważne, żeby od najmłodszych lat wszelkie schorzenia były wykrywane i leczone.
-Ambitnie. Ale masz rację. Posłuchaj, ze względu na to, że nie masz kwalifikacji nie mogę ci zaoferować pracy. Musisz najpierw się trochę poduczyć, zdać licencję. Niedaleko Brackel mam własny ośrodek rehabilitacyjny dla dzieci. Jeśli chcesz mogę ci zaoferować bezpłatne praktyki na trzy miesiące. Będziesz na pewno cały czas pod okiem fizjoterapeuty, który będzie cię nadzorował i uczył, myślę, że po tym śpiewająco sobie poradzisz na egzaminach.
-Jeny.. Ja nie wiem co mam powiedzieć..-zaczęłam. Zupełnie mnie zatkało. Nie przyszłam tu przecież, żeby zdobyć praktyki tylko jedynie popatrzeć, tymczasem…
-Pracowałabyś w luźnych godzinach. Będziesz miała po prostu pulę do zrobienia, ty byś decydowała kiedy przychodzisz, oczywiście wcześniej umawiając się z kimś, z kim będziesz pracowała. Nie podejmuj na razie decyzji, przemyśl. Weź od Marco mój telefon i w każdej chwili możesz dzwonić. Miejsce dla ciebie jest.
-Bardzo dziękuję. Bardzo. Wiem, że to jest dla mnie ogromna szansa. Chciałabym jeszcze porozmawiać o tym z mężem i na pewno się odezwę.
-Bardzo się cieszę. W takim razie mam nadzieję, że do zobaczenia.
-Oczywiście. Do widzenia –odpowiedziałam ściskając mu rękę i opuściłam jego gabinet. 


Pod drzwiami stał już Marco. Spojrzał na mnie jedynie z ciekawością, a ja nic nie mówiąc po prostu rzuciłam mu się na szyję jak mała dziewczynka i zaczepiłam nogi o jego biodra. Uniósł mnie i oplótł dłońmi, żebym nie spadła. 

-Jak poszło? –zapytał uśmiechając się i pocałował mnie w szyję, nawet mnie nie puszczając.
-Muszę z tobą porozmawiać, ale chyba mamy powód do świętowania.
-Zatem idziemy świętować –odpowiedział, stawiając mnie na podłodze. Złapaliśmy się za dłonie i ruszyliśmy w kierunku parkingu.
-Rozmawiałeś z Mario?
-Powiedziałem mu, że mamy już zarezerwowany stolik.
-Nie chciałeś spędzić trochę czasu ze znajomymi?
-Teraz tym bardziej nie, kiedy moja żona mówi, że jest powód do świętowania.
Przeszliśmy do naszego samochodu. Z oddali pomachałam Mario i André. Właśnie, André… Chyba ta przyjaźń zupełnie już przestaje istnieć.
Wsiadłam do samochodu i zapięłam pas. Byłam naprawdę szczęśliwa. Zapomnieliśmy nawet schować toreb do bagażnika, więc po prostu rzuciliśmy je na tylne siedzenia.

-Powiedz mi szczerze, co po tym sądzisz?
-A jak myślisz? –zapytał się uśmiechając i spojrzał na mnie, oderwawszy spojrzenie od jezdni.
-W miarę dobrze?
-Kochanie.. –zaśmiał się pod nosem i przeniósł swoją dłoń na moje udo. Zaczął je delikatnie ściskać i ugniatać.  –Miałem przez ciebie problem ze spodenkami.
-Zły rozmiar?
-Był dobry ale przez ciebie stały się cholernie ciasne. Nie zauważyłaś? –zapytał, śmiejąc się szczerze.
-Nie, nie zwróciłam na to uwagi. Ale to chyba znaczy, że ci się podobało.
Zatrzymaliśmy się na światłach. Marco wykorzystał tę sytuację i nachylił się do mnie, żeby złożyć czuły pocałunek na moich ustach.
-Bardzo. Pomijam, że po prostu reaguje na twój dotyk, ale to, że nie widziałaś, to tylko wskazuje na twój profesjonalizm. Jestem z ciebie dumny. I dałaś mi niezły wycisk z tą taśmą. I elegancki tatuaż na nodze. Może sobie go zrobię dzisiaj, co? –zaśmiał się i spojrzał na mnie z czułością.
-Naprawdę jesteś dumny?
-Oczywiście. Poradziłaś sobie wspaniale. 
 

Dwadzieścia minut później dotarliśmy pod przepiękną restaurację. Nie chciałam pytać ile trzeba płacić za posiłek, jednak lokal nie wyglądał na tani. Marco otworzył mi drzwi, a od razu nami zajął się kelner. Usiedliśmy przy najbardziej oddalonym stoliku od reszty sali, gdzie mogliśmy w spokoju porozmawiać, ciesząc się prywatnością. Kelner przyniósł dla mnie przepyszne wino, Marco zamówił dla siebie kawę. Ku mojemu zaskoczeniu, mój kochany mąż bardzo się ucieszył z sukcesu. Nie chcąc robić zamieszania po prostu ucałował mnie w dłoń i stwierdził, że z pewnością doskonale sobie poradzę. Ucieszył się z elastycznych godzin pracy. Wiedziałam i obiecałam mu z resztą, że nasz związek przy tym nie ucierpi. 

Nie mogłam się doczekać wspólnego wstawania, szykowania się do wyjścia, zamieszania w łazience. Marco stwierdził, że będzie mnie zawsze odwoził, w końcu było to po drodze do ośrodka treningowego. I również ucieszył się, że będę współpracowała z dziećmi. Chciałam się zapytać, czy to nie dla tego, że nie będzie zazdrosny o robienie masażu innym facetom. Ale darowałam sobie, bo nie musiał tylko potwierdzać oczywistości. Był zazdrosny, temu się nie dało zaprzeczyć. Mimo to był dla mnie idealny. Zamówił nam oboje comber jagnięcy i był naprawdę pyszny. A żeby uczcić moje praktyki zamówiliśmy jeszcze po kawałku tortu malinowo - bezowego z lodami miętowymi. Byłam w niebie. Rozmawialiśmy praktycznie o wszystkim i niczym. Problemy zostawiliśmy na bok. Dzisiaj nie miały prawa istnieć. Dowiedziałam się też sporo o Benjaminie, który był bardzo szanowany w branży i rekomendacja z jego gabinetu podobno była czymś wielkim i niesamowitym.
Do studia tatuażu mieliśmy jeszcze sporo czasu. Nie chciało nam się wracać do domu, pogoda była odrobinę ładniejsza, wyszło słońce, więc zdecydowaliśmy się na spacer ulicami Dortmundu. O dziwo nas nie zaczepiano, ani nie proszono Marco do zdjęć. Robiliśmy sobie wzajemnie za to pełno zdjęć, głównie wspólne na tle miasta. Poniosło nas aż do parku, w którym przecież rozstaliśmy się na moście, czy też zamierzałam przespać pierwszą noc. Było w nim tyle wspomnień. Naprawdę lubiłam tam przychodzić. Zwłaszcza z Marco, trzymając jego dłoń, wiedząc, że wszystko jest w porządku, na swoim miejscu.  


***


W salonie Bena zarezerwowaliśmy sobie cztery godziny. Nie wydawało mi się, że spędzimy aż tyle czasu na tatuażu, jednak chciałam, żeby tatuaż był dokładnie taki, jaki sobie wymarzyłam. I dopóki projekt nie będzie się zgadzał z moim wyobrażeniem, nie usiądę na fotel. Bałam się bólu, miejsce było jeszcze bardziej wrażliwsze niż to z ważką, jednak był ze mną Marco. To mnie pokrzepiało.
Kiedy weszliśmy do salonu, Ben był jeszcze zajęty klientem, któremu robił coś dużego na klatce piersiowej. Przywitał nas z uśmiechem i poprosił, żebyśmy poczekali na kanapach. Podeszła do nas za to jego współpracownica i zapytała, czy chcemy coś do picia. Ja poprosiłam o zieloną herbatę, Marco wodę. Trochę się stresowałam, czułam się jak przed wizytą u lekarza. 

-Zdradzisz mi już co byś chciała? –zapytał mnie łapiąc za dłoń. –Nie mogę przestać o tym myśleć, odkąd powiedziałaś mi, że chcesz tatuaż i ma on być związany ze mną.
-No dobra. Ale tylko trochę.
-Będę zadowolony z trochę.
-W porządku. To będzie motyw kwiatów –oznajmiłam, na co Marco uśmiechnął się i objął mnie ramieniem, przyciągając do siebie.
-Pasują do ciebie kwiaty. Piękne, delikatne i niezwykłe. Jak ty.
-Kochany..-westchnęłam i pocałowałam go w policzek.
-Ale bez sensu umówiliśmy się do Bena. To Eva ma lepszy zmysł do kwiatów. Poczekaj –oznajmił i wstał, żeby poszukać dziewczyny, która zaproponowała nam picie. Nie byłam do tego przekonana, głównie dlatego, że nie widziałam żadnych jej prac, a tatuaż autorstwa Bena już nosiłam. Jednak Marco znał się na tym i postanowiłam uwierzyć mu na słowo. Chwilę później Marco wyszedł z zaplecza z niską dziewczyną o czarnych włosach zaplecionych w warkoczyki z pięknymi, zielonymi oczami. 

-A więc kwiaty! Mam czas, klient nie mógł teraz przyjść, a byliśmy umówieni na plecy, więc mamy naprawdę full czasu. –uśmiechnęła się do mnie szczerze. –Jestem Eva. Rose, prawda? Widziałam cię ostatnio wszędzie w gazetach. Całkiem nieźle wyglądałaś.
-Zgadza się i dziękuję –zaśmiałam się i podałam jej dłoń. Chyba nawiązałyśmy nić porozumienia. Wydawała się naprawdę miła.
-Chodź do stanowiska, zobaczymy, co uda się zrobić.
Przeszłyśmy na wysokie krzesła. Dostałam kartkę i długopis i próbowałam moim niezdarnym rysunkiem przekazać mój pomysł Evie. Wyjęłam też z torebki ususzony kłos i kilka urwanych liści peonii. Dziewczynie bardzo się spodobał mój pomysł. Zaproponowała zmianę miejsca kłosa z liśćmi, których też zaproponowała odrobinę więcej. Podwinęłam też bluzkę, żeby mogła zobaczyć jak to miejsce ma się do mojej ważki. Przez to projekt odrobinę się powiększył przez trzy malutkie pąki kwiatów i jedną malutką, symboliczną stokrotkę, żeby oba tatuaże wyglądały jak jedna całość. Byłam przekonana. Eva nakreśliła przepięknie całość tatuażu. Byłam zachwycona jej talentem rysowania kwiatów. Marco naprawdę się nie mylił. Były wyjątkowe, jak żywe. Ona jednak twierdziła, że to tylko bazgroły na brudno. 

Zawołałam Marco z kanapy, który naprawdę był cierpliwy i dał mi czas, a także czas swojej ciekawości, dopóki nie dojdę do porozumienia z Evą. Stanął za moimi plecami i spojrzał na rysunek. Patrzyłam uważnie na jego reakcję. Uważnie wszystko oglądał, jednak widziałam już, że mu się podobało. Objął mnie dłońmi w talii i schylił się, żeby położyć mi brodę na ramieniu. 

-Pasujecie do siebie –powiedział i pocałował mnie w policzek. –Musisz go zrobić.
-To jeszcze nie jest ostateczna wersja. Musimy zrobić odbitki roślin, listków na pewno z dziesięć, kłos to tyle ile się da, dopóki się nie rozczapierzy –wyjaśniła Eva.
-Jaki kłos –zmarszczył brwi, jednak uśmiechnął się leniwie i cholernie seksownie, kiedy zobaczył znajomy kłos, który wyciągnął mi z włosów po naszej cudownej nocy na łące. –Jesteś najbardziej sentymentalną istotą jaką znam. –stwierdził i pocałował mnie szybko w usta.
-To źle?
-Nie. Podoba mi się to. Od początku wiedziałaś, że go chcesz?
-Tak –potwierdziłam z uśmiechem. Eva wstała z krzesła i powiedziała, żeby Marco na nim usiadł. Sama poszła na zaplecze bawić się w odbitki.


Przeszliśmy jednak z Marco na kanapę, na którym wygodnie się rozsiedliśmy i przytuliliśmy. Tak po prostu. Nic już nie mówiliśmy. Schyliłam się jedynie po nasze napoje.
-Denerwujesz się?
-Trochę. W sumie niby bardziej, bo to jeszcze wrażliwsze miejsce, z drugiej mniej, bo to nie pierwszy raz.
-Wychodzi na zero.
-Nie, plus. Minus razy minus daje plus. Gdzie byłeś na tej lekcji?
-Pewnie na boisku –roześmiał się i pocałował mnie w szyję, później w ucho. –Gdzie go chcesz?
-Na boku. Zacznie się pod ważką i pójdzie na boku, skończy się koło piersi.
-Uh.. Dobrze, że tego nie robi Ben. Nie pozwoliłbym mu.
-To dobrze. Chyba bym się czuła dziwnie gdybyś pozwolił. A miejsce? Też mam twoją aprobatę?
-Tak. To bardzo seksowne miejsce –zaśmiał się i przejechał dłonią po moim brzuchu. –Zawsze jak będzie za bardzo bolało będziemy robić przerwy. Poza tym, będę koło ciebie.
-Na to liczę. Chodź, są odbitki –powiedziałam, zauważając wychodzącą Evę z kilkoma kalkami pokrytymi fioletowymi odbitkami przyniesionych przeze mnie listków i zboża. 


Stanęliśmy przed nie lada decyzją. Wszystkie wzory były bardzo precyzyjnie odbite i cieszyłam się, że nawet delikatne żyłki w listkach się zachowały. Eva powyginała je w różne strony, podobnie zboże. I odbitek naprawdę było dużo. Zerwałam dobre liście, bo w wielu rozmiarach, co ułatwiło nam przypasowanie do wzoru. Zdziwiłam się, kiedy Marco dopasował wszystkie listki oraz uznał, że zboża powinny być trzy pomniejszone i wybrał trzy różne odbitki. Nie musiałam nic mówić. Było idealnie. Wszystko ze sobą współgrało, kwiaty peonii były kwitnące, moja cała znajomość z Marco. Były związane z moim zakochaniem i zawsze będą przypominać o tym pierwszym, nieznanym mi uczuciu. Chciałam, żebym na zawsze taką relację zapamiętała i to, co właśnie przy tych kwiatach sobie uświadomiłam. Mała stokrotka, zakryta w pewnej części nieśmiało wychylała się zza płatków peonii. Wyobraziłam sobie, że to jedna z tych z przeprosinowego bukietu. Podobnie jak peonie utkwił w moim sercu, bo stokrotka pokazywała delikatność Marco, jego wnętrze, wrażliwość i niepewność. Przy tym  przypominała mi o problemach, które są nieuchronne, ale swoją wielkością przywracała wiarę, że uczucie jest od niej znacznie większe i silniejsze. Kłosy mówiły same za siebie. Niczym pochylone przez podmuch wiatru były dla mnie znakiem ulotności wspomnień, biegu czasu. A ja nie zamierzałam zapominać. One były dla mnie znakiem chwil, przeżytych spontanicznie, których wcześniej bym nie zrobiła. A jak wiele ich było. W dodatku przypomnienie naszej cudownej nocy, przekroczenia granic, wyzwolenia, bezkresu, szczęścia, zapomnienia. I niezależnie co przyniesie przyszłość, te chwile niczym tatuaż obiecałam sobie zapisać w sercu i umyśle wiedząc, że niemożliwe nie istnieje.


-Rose? Co uważasz? –zapytała Eva spoglądając na mnie.
-Jest perfekcyjnie. Nie umiałabym ułożyć tego lepiej. Dziękuję kochanie –z uśmiechem stanęłam na palcach i złożyłam długi pocałunek na jego ustach.
-Dobra, zajmę się rysowaniem i naniesieniem tego do reszty. Musicie jeszcze poczekać. Wystarczająco macie wody? Chcecie coś do jedzenia? Mam jakiś batonik.
-Wszystko mamy, dziękujemy –odpowiedział za nas Marco i znów wróciliśmy na naszą kanapę.



***


Usiadłam na dużym łóżku, a Eva zasłoniła nas długą kotarą, oddzielając od Bena i jego klienta, którym już się przedłużało, a Ben zaczynał marudzić i śpiewać sobie pod nosem z nudów. Było to rozbrajające, Eva jednak miała nadzieję, że ściana z materiału odetnie też jego fałszowanie. Niestety tego jeszcze nikt nie opatentował. Rysunek z wkomponowanymi, wytłoczonymi roślinkami był niesamowity. Musiałam się rozebrać od pasa w górę, żeby móc idealnie dopasować wzór no i go wytatuować. Marco na początku się spiął, bo zaczęło mu przeszkadzać, że moje piersi widziała także kobieta. Przewróciłam tylko oczami i patrzyłam w lustro, kiedy Eva przymierzała się do naklejenia kalki z tuszem. Marco też się poczuwał do tego tatuażu. Patrzył krytycznym okiem na wszystkie odległości między ważką a kwiatami, na wysokość i oddalenie od piersi. Dopiero po dwudziestu minutach doszliśmy do ideału. Rysunek został odciśnięty na odkażonej skórze, a ja już byłam cała w miłości. O takim właśnie marzyłam. I wbrew pierwszemu projektowi, peonie okazały się niezwykłe i idealne. W ostatniej chwili kupił mi peonie, które pokochałam w ułamku sekundy. To był zdecydowanie nasz tatuaż. Zawsze będzie mi przywoływał go na myśl, nie ważne jak potoczy się los. Wiedziałam, że do końca życia będę mu wdzięczna, Marco był osobą wyjątkową. Chciałam, żeby też przez ten tatuaż to zrozumiał. 

-To jak, gotowa? –zapytała Eva, przysuwając sobie fotel do łóżka, na którym się położyłam.
-Chyba tak.
-Dobrze, że nie masz wypełnienia w kwiatach, bo wtedy by było koszmarnie. Tak będzie tylko trochę koszmarnie.
-To brzmi lepiej.
-O wiele. Plecami do mnie i połóż się wygodnie. Jeśli chcesz jakąś poduszkę to powiedz teraz, chciałabym zrobić na razie pierwszy zarys za jednym razem. 


Położyłam się jak poleciła. Ku uciesze Marco, przodem do niego. Już widziałam jego spojrzenie, które plątało się między moimi oczami a dekoltem. Poprosiłam o małą poduszkę pod głowę, żebym mogła się położyć równo i nie musiała się wiercić. Blondyn poszedł po nią i szybko wrócił.
Usiadł koło mnie i od razu złapał mnie za rękę. Pierwsze ukłucie nie należało do przyjemnych. Zacisnęłam powieki i mocniej ścisnęłam jego dłoń. On przystawił moją rękę do swoich ust i złożył na niej czuły pocałunek. Dało mi to odrobinę odprężenia i relaksu. Skupiłam całą swoją uwagę na nim. Widziałam, że też kontrolował pracę Evy. Chciał, żeby wszystko było idealne. 

-Wiecie, że tak naprawdę peonia jest uważana za królową kwiatów? W Chinach jest bardzo ceniona, była najważniejszym kwiatem w ogrodzie króla, przynosiła podobno szczęście i zdrowie.
-To dobrze, chociaż dla mnie ma inne znaczenie. W sumie, nic w tym tatuażu nie jest przypadkowe. Skąd znasz się na symbolice kwiatów?
-Jestem z wykształcenia florystką. Potem robiłam zaocznie ASP na rysunku, a wylądowałam w tatuażach u Bena.
-Też chciałam umieć rysować.
-Kwestia wprawy i dobrego nauczyciela –wzruszyła ramionami, skupiona nieprzerwalnie na swojej pracy.
-I talentu. Naprawdę Eva. Ja już widzę jakie to będzie piękne.
-Pochwalisz jak wyjdzie. Teraz nie zapeszamy –uśmiechnęła się.




Chciało mi się płakać, krzyczeć na Marco, Evę i ludzi, którzy przyłożyli się do rozpowszechniania tatuażu. To nic, że naprawdę go chciałam i byłam w pełni świadoma, że to na całe życie, że kwiaty, że wszystko… Ale miałam dość. Po pół godzinie miałam wrażenie, jakby moja skóra już zupełnie została wydziobana przez jakieś ptaszyska o ostrych dziobach. Nie chciałam sobie pozwolić na łzy, głównie dla Marco. Chociaż byłam pewna, że on doskonale wiedział co czuję. Co chwila przeczesywał moje włosy dłonią, muskał policzek ustami, przykładał czoło do mojego. Był szalenie opiekuńczy i troskliwy. To sprawiało, że nie poddawałam się. Chciałam być dzielna i odważna dla niego.
Jednak w końcu ból wygrał, a z moich oczu popłynęły łzy, kiedy Eva mimo delikatności przeniosła się wyżej na żebra. Marco jednak od razu zareagował.

-Robimy przerwę. Eva, przyniesiesz wodę i jakiś batonik dla Rose?
-Pewnie! –odpowiedziała, kiwając głową i odłożyła urządzenie na stolik. Chwilę później zostaliśmy już sami, oddzieleni od reszty studia parawanem. Mój mąż z największą delikatnością załapał mnie za rękę i pomógł wstać. I mimo mojej nagości od pasa w górę nie robił żadnych aluzji, nie gapił się bezczelnie. Jedynie patrzył w moje zapłakane oczy. 

-Chcesz się umówić na kiedy indziej? Nie musimy kończyć dzisiaj –powiedział z troską i usadził mnie na swoich kolanach. Położyłam głowę na jego ramieniu i zaczęłam głęboko oddychać.
-Dam radę, nie jestem taka delikatna.
-Czasami jesteś.
-A czasami nie –pozostałam przy swoim, przewracając oczami. Wcale nie byłam taka słaba.
-To prawda. Na przykład na łące –przyznał i położył dłoń na mojej brodzie. Uśmiechnęłam się delikatnie, kiedy on złożył najdelikatniejszy na świecie pocałunek na moich ustach.
Eva weszła do nas i widząc nas w dość intymnej sytuacji przeprosiła i zostawiła na stole jakiś batonik i butelkę wody.
-Dzięki –powiedział za mnie Marco, obejmując mnie, jakby pokazując swój teren. Samiec alfa nawet wobec kobiet. Dziewczyna zostawiła nas samych.
W spokoju mogłam zjeść i się napić. Intensywny ból, który towarzyszył mi podczas tatuowania minął, jednak wciąż był mały ból przez nowy tatuaż. Chociaż nie był jeszcze cały to już go uwielbiałam tak samo jak moją ważkę. I tak jak sobie wymarzyłam, oba tatuaże mimo różnicy kolorów współgrały ze sobą idealnie, tworzyły jakby jedną, spójną całość. Widziałam, że Marco też się podobał, chociaż wolał poczekać na efekt końcowy. 


 
***
 

-Dziękuję. Naprawdę –powiedziałam wzruszona patrząc na swój bok. Było idealnie. Eva uśmiechnęła się i opatrzyła mi tatuaż folią, którą mogłam ściągnąć w domu. Marco poszedł jeszcze porozmawiać z Benem na zaplecze. Byłam ciekawa, czy i tym razem podwędzi maść.
Ubrałam się w spokoju i przeszłam do poczekalni, w której właśnie Marco kończył regulować rachunek. Chciałam już zarabiać, czasami naprawdę czułam się niekomfortowo. 

-I jak tam, podoba ci się?
-Jest niesamowity.
-Wiesz, że ja bym ci go chętnie zrobił –przyznał, posyłając do mnie porozumiewawczo oczko. Ja mu dam.
-Uważaj, bo bym ci pozwolił –prychnął blondyn i wyciągnął do mnie rękę, żebym do niego podeszła. Tak też zrobiłam.
-Pomarzyć mi nie zabronisz.
-Ben, mówisz o mojej żonie.
-Ależ wiem. Piękna kobieta.
-Dlatego jest moją żoną.
-Tylko?-zapytałam z wyrzutem i od razu puściłam jego rękę. Wiedziałam, że pewnie nie miał tego na myśli, jedynie jak zwykle cierpiał na chwilowy zanik mózgu.
-No, powodzonka stary.


Kiedy już dotarliśmy do Astona, Marco o dziwo otworzył tylne drzwi dla nas obojga. Wpuścił mnie jako pierwszą i po chwili się do mnie dosiadł. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. W moim brzuchu chyba naprawdę zaczęło wariować jakieś przeklęte stado motyli. 

-Będzie cię bolało, jeśli cię przytulę? –zapytał z troską i przysunął się bliżej mnie.
-Nie powinno, ale uważaj po prostu –odpowiedziałam i sama wystawiłam rękę, żeby znów móc znaleźć się w jego ramionach. 

Uważając na wrażliwe miejsce z moim nowym tatuażem, Marco mocno mnie do siebie przytulił i schował głowę w zagłębieniu mojej szyi. Najpiękniejszy moment dzisiejszego dnia. Jego usta znalazły się tuż koło mojego ucha. 

-Jestem z ciebie dumny, skarbie –szepnął z takim przejęciem i szczerością, które dotarły prosto do mojego serca. –Nigdy nie czułem takiej dumy jak dzisiaj. Nigdy w karierze Dortmundu, nawet kiedy nawet dostałem propozycje kupna od Borussii nie czułem takiej dumy. Oczywiście, byłem z siebie dumny, byłem dumny z moich sióstr, kiedy powychodziły za mąż, czy pojawiły się na świecie dzieciaki. Widząc cię dzisiaj jak wspaniale sobie radzisz w ośrodku i teraz jak byłaś dzielna…
-Kochanie –szepnęłam z załzawionymi oczami. Moje serce uderzało w takim tempie, jakby się miało zaraz wyrwać.
-Naprawdę Rosie. Miałem ochotę wszystkim pokazać jaką mam wspaniałą żonę. Jesteś wielka.
-Przestań. Zobacz ile ty dokonałeś. Zobacz, masz miliony fanów na całym świecie, dzieci chcą być jak ty…
-Wystarczasz mi ty –powiedział, spoglądając mi głęboko w oczy.
-Nie mów tak. Osiągnąłeś to wszystko sam, pokazujesz, jak trzeba wytrwale dążyć do celu i nigdy…
Nie dokończyłam, ponieważ moje usta zostały zaatakowane przez jego. Zarzuciłam dłonie na jego kark i z trudem oddawałam nachalne pocałunki. Wariowałam, uwielbiałam to, byłam uzależniona. Nawet nie patrzyłam na to, że leżeliśmy na tylnych siedzeniach samochodu i całowaliśmy się jak napalona para nastolatków. W dodatku staliśmy na parkingu, koło chodnika, gdzie chodzili ludzie. Mogli przecież nawet zrobić zdjęcia. Marco mógł mieć problemy. Ja też. Ale co znaczyło to wszystko, kiedy całował mnie Marco Reus, najprzystojniejszy mężczyzna na świecie, mój mąż, od którego się uzależniłam, w którym byłam zakochana, coraz mocniej, z każdym dniem?









~~~


Pierwszy rozdział w 2018 roku. I zaczynamy pozytywnie! Dokładnie rok temu, 13.01.2017 w piątek, ukazał się prolog tego opowiadania. Nie jestem w stanie wam powiedzieć kiedy to tak szybko zleciało..ale dziękuję za ten rok, za cierpliwość i wyrozumiałość, szczerość. Dziękuję wszystkim, którzy są i wspierają od samego początku, równie tak mocno dziękuję też nowym osobom, które zostają, "starym", które wracają... Dziękuję, że jesteście, bo bez was nie byłby mnie, ani ta historia by nie powstała, a strasznie ją lubię. Mam nadzieję, że chociaż w malutkim stopniu udało się jej skraść wasze serducha.. Za każde wyświetlenie, komentarz.. Pisałam to miliard razy ale mamy urodzinki, więc będzie miliard pierwszy-uwielbiam czytać je wszystkie, więc jeśli ktoś ma ochotę zostawić swoją opinię na temat opowiadania/rozdziału to namawiam i zachęcam!:)
No i 41.000 tysięcy wyświetleń. Magiczne 40 przekroczone! (teraz 50!:)) ) Chociaż przy poprzednim opowiadaniu liczba się umywa i tak jestem z niej straszliwie dumna, to znaczy, że cały czas jesteście, czytacie i rośniemy w siłę.💗
Jeśli przynudzam z opowiadaniem i fabułą to albo krzyczcie albo poczekajcie, bo naprawdę, to jeszcze ku końcowi nie zmierza i myślę, że jeszcze kilka razy uda mi się (/bohaterom) Was zaskoczyć..
Jeszcze raz dziękuję, że jesteście...
Ściskam Was mocno!💛