sobota, 5 stycznia 2019

Siedemdziesiąt sześć


Czwartego września razem z Ann, Yvonne, jej mężem, małym Nico i z Marisą stawiliśmy się na Westfallenstadion na pierwszym meczu Bundesligi. Marco złapał rytm na zgrupowaniu w Hiszpanii, choć po nim miałam trochę roboty. Oczywiście mój mąż był czasem jak dziecko i nie zawsze pamiętał, żeby posmarować się kremem z filtrem. W dodatku naciągnął mięsień. Po jego powrocie już pobiegłam do sklepu po krem łagodzący podrażnienia i taśmy do ćwiczenia. Do czasu meczu ćwiczyliśmy w domu i dzięki temu dostał miejsce w wyjściowej jedenastce. Teraz stał tam uśmiechnięty i szukał wzrokiem naszego sektora. Gdy tak stanęli z dziecięcą eskortą, nasze spojrzenia się spotkały, Mari zaczeła mu machać, na co Marco uśmiechnął się szeroko, odmachał nam i jeszcze stuknął w ramię Mario, który stał obok i wskazał na nas palcem. I znowu machał. Mari szalała z radości.
Atmosfera na stadionie była prawie tak podniosła, jak podczas meczu o mistrzostwo Niemiec. Też stęskniłam się za Bundesligą i oglądaniem mojego męża w akcji. Byłam z niego taka dumna. Na obozie wręcz wyróżniał się dobrą formą. Wierzyłam w niego, ale jak mu powiedziałam w jednej z naszych wieczornych rozmów na Skype, stawiałam, że po naszej wielkiej uczcie, jaką był pobyt we Włoszech, będzie zamykał tam tyły rankingu.
Ci, którzy go już dłużej znali, stwierdzili jednogłośnie, że to my z Marisą byłyśmy jego siłą do działania. Marco tylko to potwierdził.
Każdego dnia po kolacji, Marco dzwonił do nas i opowiadał nam o swoim dniu, co ciekawego robił i czego się dowiedział. Potem my z Marisą opowiadałyśmy o naszym dniu. Marco zwykle miał to wszystko udokumentowane w filmikach i zdjęciach ode mnie, ale i tak uważnie i z pełną koncentracją nas słuchał, a Marisa dzięki temu jeszcze bardziej się rozgadała. Kilka razy nawet udało jej się złożyć dłuższe zdania, co było niesamowite i oboje nas równie mocno cieszyło. Koniec końców Jürgen i Ulla mieli rację, ta rozłąka nam coś dała.
Ale i tak bardzo się stęskniłam za mężem przy sobie. Już zbyt wiele czasu mieszkaliśmy osobno i teraz, choć wiedziałam, że między nami było wszystko w najlepszym porządku, to zasypiać w naszym łóżku bez niego obok, obejmującego mnie, i to jeszcze kilkanaście wieczorów pod rząd...
Jednak gdy wrócił... I ja i Marisa nie mogłyśmy dać mu spokoju. Mari przyniosła wszystkie nasze rysunki, które dla niego narysowałyśmy. Zrobiłam dwudaniowy obiad z deserem, a po nim oglądaliśmy wspólnie bajkę, przytulając się do siebie na kanapie. Marisa wręcz leżała na nim jak na poduszce. W końcu zasnęła. Marco uśmiechnął się szeroko, poszedł położyć ją do jej pokoju. A gdy już wrócił do mnie do salonu zastał mnie całkowicie nagą, otuloną jedynie kocem. Cóż, wyręczyłam go tylko. Uśmiechnął się i już nie potrzebował żadnych słów i tłumaczeń. "Tęskniłem"-westchnął, nim poderwał mnie na ręce i zaniósł do naszej sypialni. Też tęskniłam. Bardzo. Bardzo, bardzo, bardzo.
Nie mogliśmy się sobą nasycić. Noc była długa, pełna uniesień, pocałunków, palącego i rozgrzewającego do czerwoności dotyku. Choć każde z nas miało intensywny dzień, intensywność nocy była o wiele silniejsza. Na przemian kochaliśmy się, a później czule przytulaliśmy i skradaliśmy czułe, leniwe pocałunki, które błądziły wszędzie, gdzie tylko się dało. Nigdy za wiele. Stęsknieni za sobą i spragnieni swoich ciał, dusz i swojego dotyku. Było nam cudownie.
Rano, gdy powinniśmy byli wstawać, dopiero zasypialiśmy. A wtedy zobaczyliśmy na elektrycznej niani, że Marisa właśnie wstaje, przeciąga się, ziewa i mruga wypoczętymi powiekami. Na wpół żywi, ale przeszczęśliwi, ubraliśmy się, wstawiliśmy mocną kawę i trzymając się za ręce z uśmiechami na twarzy poszliśmy przywitać się z naszą malutką córeczką.
Teraz już pełen sił i energii rozpoczynał sezon. Stanął na zielonej murawie w pełni sił i napełniony motywacją i pozytywną energią. I dokładnie w piątej minucie posłał piłkę do bramki przeciwnika. Wszyscy wpadli w czysty stan euforii. Yvonne rzuciła się na mnie z głosnym piskiem, Marisa klaskała w rączki. Marco dobiegł do naszego sektora i ułożył dłonie w serce. Później wpadli na niego piłkarze i wszyscy zaczęli się ściskać i przybijać piątki, ciesząc się jak dzieci. Uśmiechnęłam się do Marisy i sama musiałam ucałować jej policzek. Byłyśmy obie naprawdę bardzo szczęśliwe. Nim wszyscy wrócili znów grać, nasze spojrzenia się spotkały i posłaliśmy do siebie ciepłe uśmiechy. To będzie jego sezon. Miał najlepszy amulet szczęścia. Mały, gadający i śmiejący się amulet szczęścia.
Strzeliliśmy jeszcze jedną bramkę i takim pięknym wynikiem zakończyliśmy mecz. Wszyscy kibice byli pod wrażeniem formy chłopaków po przerwie, a mój mąż najbardziej się wyróżniał. Było dla mnie oczywiste to, że ten sezon będzie należał do niego.



***



Sezon rozkwitł w pełni,a wraz z nim nastała złota jesień.
Znaleźliśmy idealny rytm. Choć na początku było nam trudno, to z biegiem czasu wszystko się ułożyło. Podporządkowaliśmy nasz plan dnia pod jego treningi i mecze domowe i wyjazdowe. I to poukładało się jak w dziecięcej układance. Kompromisy. Nasz złoty środek. Mieliśmy czas na bawienie się i uczenie z Marisą, mieliśmy czas na wspólne, długie wieczory, kolacje i oglądanie filmów z przytulaniem się na kanapie włącznie. Kilka razy udało nam się podrzucić malutką do sióstr Marco. Wtedy mogliśmy się wystroić i pójść do restauracji, albo do Ann i Mario, albo tak po prostu zrobić rewię mody w domu, zamówić jedzenie i poczuć się jak na randce w restauracji z widokiem na Koloseum.
Uwielbiałam naszą codzienność. Często dostawałam piękne kwiaty. Pięknie zdobiły mieszkanie, ale też sprawiały mi wiele przyjemności. Dostawałam je nawet, gdy Marco wyjeżdżał na mecze, a ja zostawałam sama z dzieckiem w domu. Dołączone wtedy były miłosne liściki, wszystkie je zachowywałam i chowałam do pudełeczka, w którym też wciąż leżały moje listy do Marco z czasu ciąży.
Z każdym dniem nasza córka robiła postępy. Coraz więcej mówiła i była bardziej komunikatywna. Wreszcie mogłam z nią się pobawić i porozmawiać. Każdy etap jej życia był wyjątkowy, jednak jesień w zeszłym roku to jedynie same spacery z wózkiem alejkami parku w Liverpoolu. Teraz ubieraliśmy się ciepło i chodziliśmy po okolicy, żeby zbierać liście i kasztany. Gdy wracaliśmy do domu, Marco tworzył z kasztanów ludziki, a ja układałam z liści bukiety kwiatów.
Jeszcze nigdy żadne z nas nie doceniało tak każdej chwili naszego życia, każdego dnia spędzonego razem, a nawet zmieniających się pór roku. Z nią czuliśmy więcej. Cieszyliśmy się, gdy wiał wiatr, bo następnego dnia mogliśmy obłowić się w parku w cuda matki natury. Gdy świeciło słońce, spotykaliśmy się albo z siostrami Marco i ich pociechami, albo z Ann i Mario i zabieraliśmy ich pieska na spacer. W deszczowe dni robiliśmy sobie kakao i kładliśmy się na kanapę, żeby obejrzeć bajki, albo bawiliśmy się jak zwykle w farmę na mięciutkim dywaniku w pokoju Marisy. Byliśmy zwykłą szczęśliwą rodzinką. I nawet jeśli pojawiały się sprzeczki, to szybko dochodziliśmy do wniosku, że te do niczego nie prowadzą i nie są warte czasu, który moglibyśmy spędzić w lepszy sposób.
Rodzicielstwo dało nam w kość w listopadzie. Najpierw niegroźne przeziębienie. Kursowałam co chwila między kuchnią a pokoikiem Marisy. Marco wyjechał akurat na dwa dni, ale gdy przyjechał, próbował mi pomóc w każdy możliwy sposób. Próbował namówić, żebym wróciła do łóżka, ale byłam nieugięta, czujnie czuwałam przy łóżeczku Mari, ubezpieczona w ciepłe picie, termometr, leki i dodatkowy kocyk. I gdy myślałam, że po jej wyzdrowieniu będzie znów wszystko jak w bajce, takiej nieidealnej, lecz z zakończeniem "i żyli długo i szczęśliwie", bo byliśmy naprawdę szczęśliwi, to jednak odrobinę się myliłam. Pani doktor nawet potwierdziła moje przypuszczenia. Dopadł nas bunt dwulatka w połączeniu z rośnięciem zębów. Fatalny przypadek. I choć Mari miała skończyć dwa lata za dwa miesiące, to już teraz to się stało. Płacze i histerie, w dodatku od czasu do czasu podwyższona temperatura od kiełkowania ząbków. Krzyki, fochy i rzucanie wszystkim, co tylko się da. Miałam niezłą lekcję cierpliwości. Czytałam jeszcze poradniki, fora i triki dla mam dwulatków, jak powinno się zachować, by być stanowczym ale też wspierać dziecko i okazać miłość. A potem wieczorem opowiadałam to wszystko Marco.
On nie do końca był zachwycony tym wszystkim i łatwo poddawał się na zachowanie Mari. Nie miałam mu tego za złe, zwykle przejmowałam panowanie nad całą niestabilną sytuacją, a Marco uchodził mi z drogi.



Jesień to też nieprzyjemna, zimna pogoda. Uwielbiałyśmy z małą bawić się na dworze, plac zabaw zawsze zajmował nam najwięcej czasu, a nawet czasem tam traciłyśmy tam poczucie czasu i przybiegałyśmy spóźnione do domu i robiłyśmy obiadek. A właściwie ja robiłam, a Mari, jeśli miała dobry nastrój, grzecznie się sama bawiła. Gdy nie, musiałam trochę opóźnić robienie obiadu i przepraszając Marco, zmęczonego po treningu, szłam uspokoić dziecko.

-Rose, będę wieczorem-usłyszałam po raz kolejny od kilku dni, gdy tylko wracał z treningu, lub też po prostu miał dzień wolny. Wiedziałam, że jeździ do Mario albo Fabiana, na siłownię lub do ośrodka treningowego i starałam się zrozumieć jego działanie. To nic takiego, że rodzicielstwo go przerastało. Mieliśmy bardzo kryzysowy i specyficzny czas z dzieckiem. Dla nas obu był nowy i trudny. Każdy radził sobie w tym czasie na inny sposób. Poza tym, ja też odreagowywałam ćwiczeniami w salonie, zawsze, gdy Mari zasypiała. Dawałam z siebie wszystko i to mi pomagało uwolnić się od problemów. I chociaż czasem strasznie brakowało mi jego wsparcia, to starałam się dać mu przestrzeń, której potrzebował.
W tym czasie mogłam liczyć na ogromne wsparcie Melanie. Choć na początku była przeciw mnie, nieufała w moją bezinteresowność i życzyła sobie, żeby mój związek z Marco jak najszybciej się rozpadł, teraz była dla mnie jak starsza siostra. Mogłam liczyć na jej wsparcie i cenne wskazówki. Jej córeczka była starsza od Marisy, ale nie aż tak dawno przechodziła przez to samo, co ja teraz. Jak Marisa miała swój napad histerii i buntu, a ja już traciłam siły, wykręcałam tylko jej numer, a ona zostawiała Mię z tatą i przyjeżdżała do mnie. A miało to miejsce dokładnie trzy razy i za każdym razem nie było Marco.

-Mój braciszek znów na treningu?-zapytała kolejnego wieczora. Zostawiłyśmy Marisę samą w pokoju w łóżeczku, żeby się uspokoiła i usiadłyśmy zmęczone w salonie, spoglądając na elektryczną nianię.
-Nie, u Fabiana w Kolonii. Zrobić ci herbaty?
-Nie, siedź. O tej porze? Nie ma jutro treningu?
-Ma. O dwunastej. Dotrze na tą porę.
-I znów pojedzie do Fabiana? Rose, dzieje się coś złego? Jak wezmę tego rudzielca za fraki, to...
-Nie, Mela -zaśmiałam się pod nosem, próbując wyjść na naturalną. -Wszystko jest dobrze.
-Możesz mi zaufać.
-Jest w porządku -potwierdziłam.-Ja zrobię sobie herbatę. Jest mi zimno.
-Nie masz temperatury?
-Nie czas na chorowanie.

To zdecydowanie nie był czas na bycie chorą. Zwłaszcza, że Marisa zaczęła ostatnio kichać. Pożegnałyśmy się z Melanie, gdy mała już usnęła jak aniołek i przykryłyśmy ją kołderką.
Tej nocy się rozpłakałam. Z bezsilności. Marco nie wrócił na noc, a ja wciąż czekałam na niego w salonie na kanapie. Potrzebowałam go, nawet jeśli nie chciał zajmować się dzieckiem, bo go to przerosło, to powinien był zająć się mną. Bo tylko gdy byliśmy razem wszystko się układało. Bo był osobą, która potrafiła dodać mi energię, siłę i cierpliwość we wszystkim. A bez niego to wszystko znikało.
Kolejnego dnia obudziłam się w łóżku w sypialni. Koło mnie miejsce było już puste. Poderwałam się na równe nogi widząc godzinę na zegarku. Marisa na pewno musiała się już dawno obudzić. To było niemożliwe, że tak długo spałam. Wpadłam do pokoju małej jak burza. Ona siedziała grzecznie w łóżeczku. Koło niego leżały dwie zużyte chusteczki do nosa.
-Dzień dobry, skarbie -przywitałam się, zaglądając do łóżeczka. Ku mojemu zdziwieniu w środku miała sześć pluszaków i jedną lalkę, którą się ostatnio nagminnie bawiła. Do tego w butelce przygotowane było mleko z bananem i odrobiną kakao, które Marco robił często Marisie, gdy byliśmy na Sylcie. Zaopiekował się nią, gdy spałam. Przynajmniej tak, jak mógł.
-Mami..
-Jestem. Tatuś się tobą zajął?
-Tak -mruknęła, kiwając główką.
-A co tu było za dmuchanie noska? Co ci się dzieje, maleństwo moje?
Marisa nie wyglądała dobrze. Sprawdziłam jej czoło i policzki, była cała rozpalona.
-Ała -poskarżyła się i włożyła jednego paluszka do buźki, którego próbowała przygryźć swoimi dziąsłami. Opuściłam płotek i wzięłam ją na ręce. Usiadłam na fotelu obok łóżka i usadziłam ją sobie na kolanach.
-Otwórz buźkę.
-Nie -zaprzeczyła i próbowała mi zeskoczyć z nóg. Kolejne prośby i mocowanie się zajęło mi kwadrans. W końcu przekupiona malinową kaszką otworzyła buźkę, dzięki czemu mogłam zobaczyć dwa wybijające się ząbki. Moje maleństwo po prostu bolało. Przebrałam ją i poszłyśmy na dół zrobić śniadanie. I skończyło się tak, że i ja i ona zjadłyśmy kleik malinowy dla dzieci. Późniejsza zabawa też szła nam ciężko, brak humoru i jakiejkolwiek energii. Byłam bezradna. Gdy tylko zasnęła jak codzień, zajęłam się gotowaniem pożywnego obiadu dla naszej trójki. Od początku sezonu byłam w porozumieniu z dietetykiem Marco i wspólnie ustalałam mu zdrową dietę, z której też ja sama korzystałam, bo czemu by nie. Gotowanie, obok uprawiania sportu, pomogło mi wyrzucić myśli na bok i odlecieć w inną rzeczywistość. Nie byłam pewna, kiedy i czy Marco dzisiaj wróci, więc zjadłam obiad zaraz po przygotowaniu go, a porcję dla mojego męża odłożyłam do lodówki. Marisa niestety wszystko wypluła, rozrzuciła i na koniec zaczęła płakać, że jest głodna. Zrobiłam jej kolejną kaszkę, ale nawet tego nie tknęła. Skończyło się na rozciapanym bananie. Później znowu poszła się zdrzemnąć. Koło szesnastej wrócił Marco. Akurat skończyłam ćwiczyć, później prasować i myć okna. Musiałam się przecież czymś zająć, zwariowałabym. Nawet nie zważałam na to, że trochę zmarzłam przy myciu okien, to działało na mnie odmóżdzająco i w pewnym stopniu relaksowało.

-Marco -zaczęłam, zamykając okno w salonie i wzięłam miskę z brudną wodą do wylania. Póki Marisa jeszcze drzemała, mogłam wreszcie zainicjować rozmowę. Pierwszą od niespełna dwóch tygodni. -Musimy porozmawiać.
Wszedł do domu i rzucił torbę treningową w kąt. Przysięgam, tym razem jej nie wezmę ani nie wypiorę tych rzeczy, jeśli ze mną nie porozmawia.
-Potem, skarbie. Muszę wziąć prysznic, bo nie miałem ochoty po treningu -uśmiechnął się. Podszedł do mnie. Wciąż miałam w rękach miskę, ale mimo to nachylił się do mnie i delikatnie pocałował moje usta. Gdy odszedł, ja jeszcze chwilę stałam jak zaczarowana pocałunkiem. Gdy ocknęłam się, ciężko westchnęłam i poszłam do łazienki wylać wodę.
Usiadłam na kanapie, nakryłam się kocem i na chwilę włączyłam telewizor, żeby poczekać, aż Marco skończy się myć. Leciał jakiś serial, którego pierwszy odcinek widziałam w zeszłym miesiącu, teraz już jednak wątki tak się poplątały, że ciężko było mi wyłapać, co dokładnie się stało. Wciąż jednak byłam czujna. Miałam też obok siebie elektroniczną nianię z włączonym dźwiękiem, spoglądałam na nią z obawą, prosząc w myślach moją córkę, żeby jeszcze trochę pospała.
Marco zaczął zbiegać po schodach. Trochę przesuszył włosy, ubrał się w nowe ubrania i już zaczął szukać kluczyków, które rzucił po przyjściu na swoją torbę.
-Marco...
-Kochanie, potem, idę do Mario, będą też chłopaki...
-Nie możesz mi poświęcić dwóch minut rozmowy? Marco, od dwóch tygodni nie ma cię praktycznie w domu, potrzebuję cię tutaj. Nie rozmawiasz ze mną, uciekasz... Nie wiem, co o tym myśleć, bo mi nie mówisz. A obiecaliśmy sobie mówić wszystko. Co chwila wychodzisz, nie wracasz na noc. Powiedz mi, dlaczego. Czy robię coś źle? Wiem, że nie jestem najlepszą żoną jak z Journala, staram się... A ty mnie unikasz. A ja nie mogę z siebie dawać wszystkiego, kiedy nie ma cię przy mnie. Oddaliliśmy się od siebie i mnie to boli. Masz kogoś? Coś się zmieniło?
-Rose-zaczął ostrożnie. Był bardzo zdezorientowany i zaskoczony. Jego wzrok był taki nieobecny. Moje imię wypowiedział tak cicho. Stał jak posąg. I nagle zaczął dzwonić jego telefon. A z niani słychać było wzmagający się płacz Marisy. Marco pobladł i zacisnął mocno wargi. -Nie mam nikogo innego. Kocham cię -powiedział równie cicho, jak zaczął na początku. Marisa znów zaczęła głośno płakać i mnie wołać.
-Musimy dokończyć tą rozmowę. Daj mi chwilę, zostań, zaraz przyjdę.

Rzuciłam się pędęm na górę do pokoju dziecięcego. Mój mały skarb już był cały zalany łazami, a z nosa ciekło jej aż do brody.
-Och myszko moja -westchnęłam ze smutkiem i podniosłam ją na ręce. Wzięłam od razu chusteczkę, żeby doprowadzić ją do jako takiego ładu. Przytuliła się mocno do mnie i cichutko sobie płakała. Wzięłam smoczek z komody i dałam jej. Głaskałam ją czule po główce i całowałam. Kołysząc ją na boki wyszłam z jej pokoju i ostrożnie zeszłam na dół, do Marco... Który wyszedł.
Też chciało mi się płakać, ale starałam się trzymać twardo, dla mojej córeczki, która doskonale odczytywała emocje. Teraz musiała czuć się kochana i bezpieczna.
-Idziemy się przejść, nie masz już gorączki, a ja cię cieplutko ubiorę i okryję kocykami. Musimy się obie przewietrzyć i uspokoić. Na spacerek?
-Nie-jęknęła, jeszcze mocniej ściskając moją szyję.
-Oj, pójdziemy. Zabierzemy też twoją lalę.

Zajęłam się przewijaniem i przebieraniem małej, przygotowałam wszystko na spacer i na koniec wzięłam z salonu ciepłe koce.
Pogoda nawet dopisywała. Narzuciłam na siebie pierwsze,co miałam pod ręką, bardziej skupułam się na mojej córce. Wyszłyśmy na dwór. Teraz szłyśmy z nowym wózeczkiem,który kupiliśmy na jesień i zimę, był dużo większy ale też o wiele bardziej wygodny. Marisie było ciepło, w daszek chronił ją przed wiatrem. Ja niestety ubrałam się zbyt cienko. Poszłyśmy do parku i jeździłyśmy jego uliczkami.
Tyle wspomnień, wyjątkowych momentów. Usiadłam nawet na ławce, na której zamierzałam spędzić pierwszą noc w Dortmundzie, jednak znalazł mnie na niej André. Dotarłyśmy też do tej, na której Marco położył mnie na swoich kolanach, gdy przyszedł z odsieczą na moją nieudaną randkę...a później już wszystko potoczyło się dziwniej, niż tylko mogłam sobie wyobrazić. Najpierw byłam lekkko podpita, a później zgodziłam się na ślub z nieznajomym facetem i wylądowałam z nim w łóżku.
Ale wariactwa są potrzebne. Gdyby nie one, nie miałabym teraz ze sobą mojego małego cudu.
Spacer dobrze nam zrobił. Po powrocie Marisa zjadła część porcji obiadu przygotowanego dla Marco. Wątpiłam, że mój mąż jeszcze wróci do domu na obiad. Ann była na wyjeździe z nową kampanią, więc Mario miał cały dom dla siebie. I wszyscy korzystali.
Miałam wreszcie spokojne popołudnie. Smoczek trochę pomógł, wciąż nie miała humoru, ale zdecydowanie było spokojniej niż w ostatnim czasie. Wyglądała też dużo lepiej, stan podgorączkowy minął, miałam nadzieję, że teraz będzie szło już wszystko w dobrą stronę.
Ale moje życie było czasem naprawdę przekorne i lubiło kopać mnie w tyłek. Sen Marisy przyszedł już po drugiej bajeczce, mogłam wziąć długą, relaksującą kąpiel z olejkiem lawendowym, przebrałam się w moją ukochaną piżamkę na gorsze dni i wskoczyłam pod kołderkę. Przykryłam się pod samą szyję, zaczęłam kasłać, ale nie zwróciłam na to uwagi. Przekręciłam się i położyłam na połowie Marco. Gdy leżałam na jego poduszce, byłam jeszcze bardziej ukojona i spokojna. Chociaż jakaś namiastka. Zasnęłam. Tak szybko zasnęłam, że aż nie miałam czasu przemyśleć najbliższego planu działania. Spacer na tyle pomógł mi przewietrzyć umysł, że nawet nie miałam problemów z zaśnięciem.
I po niedługim czasie mojego spokojnego snu, rozdzwonił się mój telefon. Moje oczy aż się kleiły, ledwo je otworzyłam. Spadłam z łóżka i stłukłam sobie prawe biodro. Na oślep znalazłam na szafce nocnej mój telefon i odebrałam, nawet nie spoglądając na to, kto dzwoni.
-Halo?
-Rose, śpisz?
-No już nie. Kto mówi?
-Ann -powiedziała i zasmiała się. Byłam naprawdę zaspana. -Wróciłam do domu i chłopcy trochę się upili, Marco najmocniej. Przywiozłam go pod blok, ale nie dam rady sama go wyciągnąć z auta.
-Okej, gdzie jesteście?
-Dosłownie pod klatką.
-Będę za dwie minuty.

Odłożyłam telefon, wcześniej go wyciszając. Marisa spała, więc wolałam, żeby tak zostało. Na oślep ruszyłam do przedpokoju, macałam ściany i poręcz schodów, o mało się nie przewróciłam. Założyłam moje półbuty na bose stopy, które miałam na spacerze. W windzie związałam włosy, jasne światło ożywiło mnie i trochę oprzytomniałam. Marco się upił. Nie byłam pewna, czy jestem bardziej smutna czy wściekła. Wyszłam z klatki i faktycznie, na przeciwko stał samochód modelki. Na mój widok wysiadła i przyszła się ze mną przywitać.
-Marco chciał do domu. Przykro mi, że ciebie obudziłam.
-Nie szkodzi. Chodź, weźmy go, szybciej pójdziemy spać.
-Jestem za. Jak Mari?
-Ząbkuje.
-Dlatego tak źle wyglądasz -westchnęła i otworzyła tylne drzwi. Naprawdę tak źle wyglądałam? No nic. Ann schyliła się, żeby pociągnąć Marco do drzwi samochodu.
-Już?-usłyszałam jego ochrypnięty głos i od razu cała się spięłam.
-Chodź tu, jak nie do mnie to do swojej żony, bo marznie w piżamie i czeka.

Jakimś cudem Marco wysiadł z samochodu i bardziej lub mniej chwiejnie stanął na dwóch nogach. Spojrzał na mnie, zmarszczył brwi.
-Marco, chodźmy do domu.
Ale on nie chciał się ruszyć z miejsca. Zaczął zdejmować swoją katanę, a potem T-shirt.
-Striptiz w sypialni. Nie miejscu publicznym, jasne?-poleciła ostro Ann. Złapała go za ramię i próbowała popchnąć do klatki. Na marne. Choć był pijany w sztok, trzymał się twardo na nogach jak nikt inny. Zdjął koszulkę przez głowę i wziął do ręki. A później podszedł do mnie i najpierw okrył moje ramiona swoją koszulką, a później kazał mi włożyć ręce w jego katanę.
-Jest ci zimno.
-Nie zimniej niż teraz tobie. Chodź do domu, bo się przeziębisz.
Podeszłam do niego, wzięłam pod ramię i poprowadziłam do bloku. Trochę się zachwiał ale na szczęście nadbiegła Ann z odsieczą i podtrzymała go z drugiej strony.
-Dzięki-zaśmiałam się, wpisując kod do drzwi.
Wprowadziłyśmy go do windy a później do mieszkania. Jak długi poleciał na kanapę. Zaczęłam nasłuchiwać, czy Mari płacze, ale było spokojnie. Chociaż coś i chociaż ktoś.
-Przenosimy go na górę?
-Niee, w razie czego będzie tutaj spać. Dziękuję ci Ann, że go przywiozłaś. Powodzenia z Mario.
-On już grzecznie śpi. Tylko Marco był bardzo problematyczny.
-I tak dziękuję.
-Zdzwonimy się w najbliższych dniach, mam ci tyle do powiedzenia. No i powodzenia. Jeśli chcesz to naprawdę mogę ci pomóc.
-Nie trzeba.

Uściskałyśmy się i pożegnałyśmy. Mój mąż jeszcze nie zasnął. Czekał na kanapie i obserwował każdy mój ruch. Zdjęłam z siebie katanę i koszulkę. Odłożyłam je obie na bok i stanęłam nad Marco. Patrzył na mnie z dołu jak zbity szczeniak.
-Śpisz tu, czy dasz radę pójść na górę?
-Mam spać tu?-zapytał niewyraźnie. Zdecydowanie za dużo wypił.
-Pytam gdzie chcesz-wytłumaczyłam wolno, żeby mnie zrozumiał.-Tu czy na górze w sypialni?
-Chesz ze mną spać?
-Jeśli jesteś w stanie tam dojść i tylko z moją pomocą, to chcę.
-Myślałem, że już nie będziesz chciała-wzruszył ramionami i rzucił ciężko głowę na poduszki. Jakby naprawdę mu ciążyła.
-Ostatnio bardzo mi ciebie brakuje, bo ode mnie uciekasz. Więc chcę, żebyś przy mnie spał.
Marco podniósł się z kanapy o własnych siłach. Na końcu trochę się zachwiał, ale przytrzymałam go.
-Dam radę-mruknął do siebie. Złapał mocno moją dłoń i ruszyliśmy do schodów. To było bardzo dziwaczne. Każdy schodek po kolei, ale z cierpliwością pokonaliśmy je wszystkie. Na korytarzu Marco stracił równowagę i wpadł na ścianę. Nie zdążyłam go przytrzymać. Zaklął pod nosem a później spojrzał na tą ścianę jak na muzealny eksponat.
-Pamiętam, jak się pieprzyliśmy przy tej ścianie. I nakryła nas moja matka. To było zabawne, ale seks jak zwykle niesamowity. Wiesz, Ro? Pamiętasz?
-Tak, pamiętam. Też dobrze to wspominam. Ale chodź, musisz się położyć.
-Jesteś na mnie zła-stwierdził oskarżycielsko. Podszedł do mnie i otoczył ramieniem, wieszając się na mnie.
-Jestem-potwierdziłam.
-Tak myślałem. Ciągle myślę o seksie na tej ścianie. Kurwa. Ty się gniewasz, a ja myślę jaka jesteś piękna gdy dochodzisz.
-No cóż-westchnęłam. Nie było po co wchodzić w dyskusję. Naprawdę powinniśmy z tym poczekać aż wytrzeźwieje.
-Taka piękna. Moja żona. Jesteś moją żoną, wiesz?
-Uważaj, nie wpadnij na drzwi-poinstruowałam go i mocniej ścisnęłam w pasie, nie chcąc, żeby coś mu się stało.
-Nie pozwolę ci nigdy odejść. Nigdy, Ro. Powiedziałaś "tak" i ja nigdy cię nie puszczę. Jesteś na mnie skazana, czy chcesz czy nie.
-Zawsze będę chciała. Na łóżko, rozbiorę cię.
-Mmmm.... Ale jesteś zła?
-Wciąż.
-Nie będzie seksu.
-A ty pamiętasz jak ja się upiłam w Sylwestra?
-Yhmm-mruknął i uśmiechnął się. -Chciałaś się do mnie dobrać.
-Coś mamy podobnego w naszym pijaństwie.
-Taak. Nie dotykaj paska. Wciąż widzę ciebie nagą i jak zaczniesz mnie dotykać... Nie.
-Tak chcesz spać?-poddałam się, stając nad nim. Siedział taki zmarnowany. Zajęłam się więc jego butami.
-Dlaczego to robisz?
-Zdejmuję buty? Bo będzie ci wygodniej.
-Dlaczego się mną opiekujesz? Jesteś na mnie zła.
-Bo potrzebujesz pomocy, a ja bardzo cię kocham.
-Wciąż?
-Zawsze cię będę kochać.
-Nie zdradzam cię, Rose
-Wiem. Powiedziałam to, bo byłam zła i chciałam tobą potrząsnąć.
Milczał chwilę, głośno oddychając. Zdjęłam buty i skarpetki i odłożyłam na bok, żeby jeszcze się o nie nie potknął.
-Jaki ja jestem bednadziejny..
-Nieprawda. Połóż się i spróbuj zasnąć.
Już wystarczająco cierpiał, nie chciałam, żeby jeszcze zamartwiał się naszą sytuacją. Spróbowałam popchnąć go na łóżko, lecz nieustępliwie siedział.
-Wybacz mi, kochanie. Ty jesteś taka dobra, umiesz się zająć naszą córką... A mi nie wychodzi ani bycie mężem ani ojcem.

Z łóżka upadł na kolana i oplótł dłońmi moje nogi. Musiałam przytrzymać się jego barku, żeby nie upaść. Drugą dłoń wplotłam w jego włosy i delikatnie pogłaskałam. Musnął ustami moje kolana i wtulił się w nie policzkiem.
-Brakuje mi ciebie i twojego wsparcia.
-Nie umiem sobie poradzić z Isą. Ona co chwila płacze, a jak coś chcę zrobić, to ona nie chce. Nie umiem. Jestem złym ojcem.
-Marco, ale ja mam to samo.
-I sobie radzisz..
-Zadzwoń do swojej siostry i zapytaj ile razy dzwoniłam do niej na skraju płaczu z prośbą o poradę, a ile razy, żeby przyjechała. Też nie zawsze wiem, co robić.
-Przepraszam..
-Potrzebowałam ciebie. Żebyś mnie chociaż przytulił i powiedział, że damy sobie radę. Tyle razy. A ciebie nigdy nie było. Nie radziłam sobie tak samo jak ty. To, że opowiadałam ci wszystkie mądrości z książki.. Wiesz przecież, że w praktyce wszystko wygląda inaczej. Pękało mi serce gdy tak płakała...
-Myślałem, że to przeze mnie płacze, bo nie umiałem nic zaradzić. Poczułem się taki beznadziejny i bezużyteczny. Myślałem, że jestem dobrym ojcem, że poradzimy sobie z dwójką dzieci. A ja nawalam już przy pierwszych problemach z jedną Marisą.
-Jej teraz nic nie pasuje, marudzi, wybrzydza. A sytuacji nie ułatwiają rosnące ząbki.
-Rosną?
-Mhmm, dwa -uśmiechnęłam się i sama uklękłam przed nim. Złapałam jego policzki i uśmiechnęłam się. Mój ukochany Marco. -Możesz się spotykać z przyjaciółmi. Ale przede wszystkim musisz wiedzieć, że jesteś moim mężem najlepszym tatusiem na świecie. I ja i nasza córeczka zawsze cię potrzebujemy. Twojego wsparcia i twojej miłości.
-Byłem tak zły na siebie. Chodziłem na siłownię, żeby jakoś się wybiegać, do Fabiana, żeby mi powiedział, co mam robić, a jak mi powiedział, że porozmawiać z tobą i kierować się instynktem, to zacząłem jeździć do Mario i kazałem mu o nic nie pytać.
-Słuchaj Fabiana. Marisa często pytała o ciebie. Nie chciała jeść tylko iść do ciebie. Marco, jeśli potrzebujesz odetchnąć, to po prostu mi powiedz. To nic złego, że coś cię przerasta. Jesteśmy tylko ludźmi.
-Przepraszam. Tak bardzo żałuję. Będę ci o wszystkim mówił. Chciałem zawsze w twoich oczach być silny, żebyś czuła się bezpiecznie. Nie chcę być słaby...
-Przyznanie się do słabości jest oznaką siły. I odwagi. A ty masz tego tak wiele, bardzo to w tobie podziwiam. Słyszysz? Zawsze będę cię kochać, wielbić i podziwiać. Za to, kim jesteś. Za to, że jesteś przy mnie taki prawdziwy, szczery. Poradzimy sobie z Marisą i poradzimy z drugim dzieckiem. Ale pod jednym warunkiem. Razem.

Marco kiwnął głową i objął mnie mocno. Po jego policzku spłynęła jedna łza. Był silny. Przytuliłam go i pocałowałam w kawałek szyi. Taki piękny...
-Przepraszam. Tak bardzo cię przepraszam.
-Po prostu bądź. Bądź zawsze. I mów mi, wszystko o czym myślisz.
-Myślę, że tak bardzo cię kocham. Jesteś taka dobra. I myślę, że jest mi niedobrze, bo za dużo wypiłem.
Zaśmiałam się i spojrzałam w jego oczy. Wyciszy były przygnębione, jednak z nutką nadziei. Otarłam łzę z jego policzka i przycisnęłam do niego swoje usta.
-Już dobrze. Już wszystko dobrze. Kocham cię i nigdy nie odejdę ani w ciebie nie zwątpię.
-Kocham cię. Ale nie jest do końca dobrze. Cholera.

Chwiejnie wstał na nogi, zachwiał się, jednak pomogłam mu złapać pion. Pobiegł do naszej łazienki, a tam zaczął już wymiotować. Naprawdę wypił za dużo. Poszłam do niego, sprawdzić, czy jakoś mogę mu pomóc. Nachylał się wciąż nad toaletą i okropnie się męczył.
-Rose, idź, nie oglądaj tego -szepnął zmęczonym głosem, zaraz po tym znów zwymiotował.
-Nie odstraszysz mnie tym. Zwilżę ci ręcznik, później się położysz...
-Rose, proszę. Już mam swoją karę, nie chcę, żebyś jeszcze ty na to patrzyła, bo jeszcze bardziej mnie to...
-Trzymaj się, mój dzielny rycerzu -zaśmiałam się i nachyliłam, żeby pocałować go w kark. Nawet pijany miał swoje zasady. No i porozmawialiśmy. Miałam nadzieję, że jutro będzie to pamiętać.
Opuściłam łazienkę i pobiegłam do kuchni, żeby zagotować mu miętową herbatkę i zrobić okład na głowę. Uśmiechałam się. Bo znowu nam się udało. Co prawda dojście do porozumienia zabrało nam trochę czasu, jednak udało się. Zwykła, szczera rozmowa o swoich uczuciach i oczekiwaniach. Znowu się czegoś nauczyliśmy.
Na tacy zaniosłam wszystko do naszej sypialni i postawiłam na stoliku nocnym. Marco spuścił wodę i zaczął się myć. Poszłam do łazienki, sprawdzić, w jakim był stanie.
-Umiesz ustać?-zapytałam, gdy on nakładał pastę na szczoteczkę. Moją. Za późno.
-Tak-wymamrotał, myjąc zęby. W międzyczasie zdjął spodnie i został w samych bokserkach. Gdyby okoliczności były inne...
-Nie doprowadzaj się już więcej do takiego stanu. Wszystko możemy razem wyjaśnić. Marco, tak dobrze mnie znasz, przecież wiesz, że możesz mi o wszystkim powiedzieć. Zaufaj mi.
-Nikomu nie ufam tak jak tobie. Nikogo tak nie kocham. I przy nikim innym nie wyobrażam się zestarzeć. O, twoja szczoteczka -uśmiechnął się, gdy wypluł pastę i dokładniej ją obejrzał. Schylił się do małego śmietniczka i tam ją wrzucił.
-Położymy się?
-Tak. Ale daj mi rękę. Jestem pijany.
-Będziesz pamiętał, że bardzo cię kocham i rozmawiamy o wszystkim?-zapytałam, obejmując go mocno i ruszyliśmy w stronę sypialni.
-Każde twoje słowo wypowiedziane z tych słodkich, pięknych ust, stworzonych dla mnie do całowania..i innych przyjemności.
-To dobrze. Wskakuj. Mam dla ciebie herbatę.
-Bolało jak spadłaś z nieba?
-Bolało, jak spadłam z łóżka, gdy zadzwoniła Ann, że mam zejść po mojego upitego męża.
-Bo jesteś aniołem -uśmiechnął się niewinnie i wyciągnął rękę po herbatę. Pomogłam mu usiąść wygodnie na łóżku i położyłam mu poduszkę pod plecy. -Jutro cały dzień zajmuje się małą, a ty odpoczywasz. Może pójdziesz do spa? Masaż zawsze ci się przyda.
-Dziękuję za troskę, ale więcej radości sprawi mi, gdy zostanę z wami.
-Ok.. ale ty się tylko bawisz.
-Może być -zaśmiałam się i sięgnęłam po chłodny ręcznik. Ułożyłam go dokładnie na jego czole i pocałowałam na koniec w policzek.
-A w drugi?
-A może ty mnie?
-Może-zaśmiał się i nachylił do mnie. Teraz ja dostałam buziaka w policzek.
-Lepiej się czujesz?
-Lepiej, ale wciąż beznadziejnie. Widać już te ząbki?
-Na razie tylko dwa guzki. Pewnie niedługo się wybiją. Smoczek jest teraz potrzebny cały czas.
-Nie pomyślałem wtedy o smoczku.
-Ja na początku też nie. Sama go sobie wzięła, włożyła do buzi i się uspokoiła.
-Wyobraziłem sobie, że to dużo bardziej skomplikowane.
-Nie urodziłam potwora. To dziecko ma też moje geny.
-Kocham cię-roześmiał się i przesunał na moje ramię. Położyłam dłoń na jego klatce piersiowej i wtuliłam w jego głowę.
-A ja ciebie. Nauczyliśmy się kolejnej rzeczy, prawda? U nas nie ma żadnych słabości.
-Nie, gdy jesteśmy razem.
-Nawet pijany wyciągasz dobre wnioski. Śpimy?
-Mhm.. Wiesz Rose, dawno nie jadłem masła orzechowego.
-Kupię ci.
-Nie zalicza się do mojej diety.
-Kto tu jest dietetykiem?-zaśmiałam się i położyłam się trochę niżej na łóżku.
-Dziękuję. Jesteś dobra w spełnieniu moich marzeń.
-Wzajemnie, panie Reus. Potrzebujesz snu.
-Potrzebuję ciebie-uśmiechnął się. Objął mnie mocno i przytulił do swojej piersi. -Po naszym rodzinnym wypadzie do zoo zadzwoniła moja matka.
-Tak?
-Boli mnie głowa-westchnął i jeszcze mocniej się do mnie przytulić. -Była w szoku, że tak zajmujesz się małą. I że jesteś we mnie zakochana.
-To faktycznie szok -zaśmiałam się i pogłaskałam jego policzek. Uśmiechnął się.
-Co prawda nie uwierzyła, że to ty chciałaś, żebyśmy wszyscy razem poszli do zoo, w jej opinii po prostu nie zrujnowałaś mojego wspaniałomyślnego planu. Nie jesteś więc aż taka zła.
-To miłe. Jednak w rankingu drugich połówek jej dzieci wciąż zajmuje trzecie miejsce.
-A w rankingu żon pierwsze!
-Widzisz? Zawsze umiesz mnie pocieszyć. Poza tym. Jej ranking wcale mnie nie obchodzi.
-Dobre nastawienie. Rose?
-Tak?
-Rzyganie jest beznadziejne.
-Wiem. Męczyłam się z tym przez cały pierwszy trymestr.
-Teraz będę robił ci herbatki.
-Jednak drugie dziecko?
-Zrobię je z przyjemnością-uśmiechnął się szeroko i pocałował mnie w czoło. -I będziemy mieli dwójkę skarbów. I poradzimy sobie.
-Pewnego dnia. Śpij, Marco.
-Będę spać. Jestem trochę pijany.
-Trochę bardzo. Nie pij tyle następnym razem.
-Nie piję już wcale. To bez sensu. Dobranoc, Ro. Pamiętaj, że marzę o maśle orzechowym.
-Pamiętam. Dobranoc.


***



Gdy rano się obudziłam, Marco nie było przy mnie. Ale tym razem nie byłam smutna z tego powodu. Z pokoju Marisy słyszałam jej chichot i Marco, który mógł właśnie udawać samolot. Uśmiechnęłam się i wyskoczyłam spod kołdry. Najpierw okropnie zakręciło mi się w głowie, a później poczułam okropną chrypę w gardle.
-Marco?-zawołałam. Jeny, moje gardło. Jakbym krzyczała całą noc na heavy metalowym koncercie. Usiadłam z powrotem na łóżku. Już usłyszałam tupot moich małych, bosych stópek. Wkrótce potem w drzwiach stanęła roześmiana Marisa. Ubrana w dwuczęściowy dresik, który kupiliśmy razem z Marco, a po bokach głowy miała zawiązane dwa kitki. Miała też wpięte dwie kolorowe spineczki. Mała ślicznotka. Po chwili dołączył do niej mój mąż. Wydawał się szczęśliwy, ale jednak wyczuwałam od niego smutek.
-Dzień dobry. Jak się czujesz?
-Dziwnie... Moje gardło.
-Całą noc kaszlałaś przez sen, byłaś cała rozpalona. Teraz też masz szklane oczy i rumiane policzki.
-No nie... A tak długo nie chorowałam.
-Leżysz dzisiaj cały dzień w łóżku. Nie wstajesz ani na krok. Już, wskakuj pod kołdrę..chusteczki masz na szafce nocnej.

Spojrzałam, czy na pewno tam były. Tak. A obok niewielki zegarek, który pokazywał trzynastą piętnaście.
-Tak długo spałam?
-Tak, znaczy, że potrzebowałaś tego. Sen zawsze dobrze robi. My z Marisą się dobrze dogadujemy. I jeden ząbek się przebił, prawda robaku?-zwrócił się do niej. Znów się uśmiechnęła, mówiąc przy tym urocze "hyhy". Objęła rączkami nogę taty i nie chciała puścić.
-Dziękuję.
-Nie masz za co. Na czternastą przyjdzie pani doktor, jakoś po niej moja mama z rosołem. To wszystko przeze mnie.
-Masz w tym momencie przestać się obwiniać. Sama źle się ubrałam, jestem duża i ponoszę odpowiedniość za własne czyny i głupoty.
-Dyskutowałabym ale.. Twój wzrok zabija, Meduzo.
Zaczęłam się rozglądać, czy mam coś pod ręką, żeby w niego rzucić. Szkoda mi było jego poduszki, a na swojej znów się położyłam.

-Chodź uciekamy. Wyjmiesz drewnoane klocki?-zwrócił się do małej. Kiwnęła głową, odczepiła się i ruszyła szybciutko do swojego pokoju. Marco, korzystając z chwili, podszedł do łóżka i usiadł koło mnie. Naciągnął kołdrę pod samą szyję i na koniec ucałował mnie opiekuńczo w czoło.
-Twoja mama naprawdę gotuje dla mnie rosół?
-Naprawdę-roześmiał się i pogłaskał mnie po policzku. -Bardzo się przejęła. Oczywiście również tym, że przez ciebie się nie wyspałem. Masz szczęście, że nie pochwaliłem się moim kacem.
-To by było ciekawe. Dziękuję za opiekę. Bardzo cię kocham.
-Podać ci numer poczty kwiatowej? Ty dostałaś dwa kosze piwonii.
-Tak, i jeszcze dokładny adres twojej mamy.
-Ale ona to dzięki mnie. Gdyby nie ja... Co prawda nie ugotowałem ci nic pożywnego, bo jesteś w tym najlepsza, ale zorganizowałem mamę.
-Czego pragnie męcząca się od choroby żona? Swojej teściowej.
-Ty przypadkiem nie miałaś już okresu?
-No tylko się śmieję. Dziękuję.

-Papi, klocki!-zawołała Mari, która przybiegła znów do naszej sypialni. Oboje uśmiechnęliśmy się do siebie.
-Odpoczywaj.
-A ty baw się ładnie klockami. W razie czego smoczek.
-Tata Marco ma swoje sposoby. Dzisiaj rano poszedł w ruch gryzak.
-Zjadła śniadanie?
-Poradziliśmy sobie. Chcesz coś zjeść teraz, czy poczekasz aż mama będzie?
-Poczekam.

-Papi... Chodź-westchnęła i podeszła do nas, żeby popędzić swojego tatusia.

-Idź już. I pamiętaj, że bardzo cię kocham i jestem wdzięczna za każdą naszą wspólną chwilę.
-Zdrowiej, myszko. Wczoraj naprawdę miałem niezłe obrazy przed oczami, narobiłaś mi ochoty.
-Wyzdrowieję jak najszybciej się da-mrugnęłam i uśmiechnęłam się. Marco wstał z mojego łóżka i podszedł do Mari, która cały czas czekała na niego z wystawioną rączką.
-Papa, mami!
-Papa!-uśmiechnęłam się i pomachałam im.

Do mieszkania rozległo się głośne pukanie. Zawołałam Marco, ale nie otrzymałam żadnej odpowiedzi. Wszędzie było ciemno. Ostrożnie wstałam z łóżka i ruszyłam w stronę drzwi. Pukanie nasilało się, a gdy już schodziłam po schodach, ktoś wyważył drzwi. Runęły na podłogę, a w nich stanęła mama Marco ubrana w kosmiczny mundur, miała świecące, niszczycielskie berło i hordę swoich klonów za plecami.
-Co tu robisz?
-Przyszłam po dziecko. Odsuń się -odpowiedziała, spychając mnie z drogi. Za nią niczym żołnierze ruszyły jej wierne kopie, przyodziane w pancerne kombinezony. Maszerowały równo, nie miałam im jak zagrodzić drogi. Poszłam za nimi po schodach prosto do pokoju mojej córki. Miała już ją na rękach.
-Oddaj mi Marisę, Marco mnie też kocha, też dostaniesz okup!
-Kto ma dziecko, ma władzę. Marisa jest moja!
-Ty chieno! Wiedźmo! Karaluchu! To moje dziecko!

Wpadłam w histerię i zaczęłam się przedzierać między legionami kopii moich teściowych.

-Nikt się nią lepiej nie zajmie niż ja!
-Ropucha! A niech cię bocian zeżre!

-Rose.
-Nawet nie myśl zabierać mi dziecka!
-Rose. To ja, Marco, obudź się kochanie. To tylko sen.
Dlaczego moja teściowa mówiła głosem Marco? Czy to podstęp?
Wkrótce jednak otworzyłam oczy. Nade mną naprawdę znajdował się Marco, miał zatroskaną twarz. Uspokajająco gładził mnie po policzku.
-To sen?
-Tak. Wszystko jest dobrze?
-Marisa jest z nami?
-Oczywiście. Bawi się u siebie w pokoju.
-Jak dobrze. Śniło mi się, że twoja mama przyszła z armią swoich klonów, miała nadludzkie siły, chciała przejąć władzę i porwać Marisę.
-Przyszłam tylko z rosołem-usłyszałam ten głos ze snu. Krzyknęłam cicho, wzdrygając się na łóżku. Dopiero później zauważyłam, że mama Marco stoi w drzwiach naszej sypialni, a koło niej ubrana w kitel lekarski brunetka koło pięćdziesiątki, która była wyraźnie rozbawiona. Marco również roześmiał się głośno i objął mnie mocno, przytulając do swojej piersi.
-Ja.. przepraszam..-westchnęłam zażenowana, spoglądając niepewnie na matkę mojego męża. W odróżnieniu od pani doktor pozostawała poważna.
-Żadne klony nie atakują, nasza córka jest bezpieczna, ale pani doktor musi cię zbadać.
-Ok... Naprawdę przepraszam.
-To tylko sen-zaśmiał się jeszcze raz i pocałował mnie w czoło. Wstał z łóżka i spojrzał na lekarkę. -Proszę.
Po chwili opuścił naszą sypialnię razem ze swoją matką. Pani doktor podeszła do mojego łóżka przedstawiając się z uśmiechem. Chyba naprawdę nieźle ją rozbawiliśmy. Cóż, taka rodzinka.

Mój mąż zrobił nam najście po piętnasty minutach. Był tak zaniepokojony, jakbym rodziła nasze dziecko. Na szczęście właśnie zapinałam blukę po osłuchiwaniu stetoskopem i słuchałam rad pani doktor.
-Jak się czujesz?
-Słabo -westchnęłam, próbując się uśmiechnąć, żeby znaleźć odrobinę optymizmu w tej całej sytuacji
-Pani Reus ma czterdzieści stopni gorączki. Potrzebuje dużo nawodnienia. Woda, herbata. Niestety muszę przepisać antybiotyk, zapalenie oskrzeli. Wygrzać się, brać witaminy, jeść owoce, coś osłonowego..
-Wszystkim się zajmiemy-stwierdził poważnie, chwytając mnie za dłoń. Pogładził mnie czule kciukiem po wierzchu dłoni, na co musiałam się uśmiechnąć. Nie dość, że mieliśmy zawrót głowy z naszym dzieckiem, to jeszcze ja byłam w takim stanie, że potrzebowałam opieki. I wszystko spadło na mojego męża, którego jeszcze wczoraj przerażała jedna, mała niespełna dwuletnia dziewczynka. Ale on da radę. Wierzyłam w niego i widziałam to w jego oczach. Wziął wszystkie recepty i kartki z rozposanym dawkowaniem i opuścił sypialnię z lekarką.
Ledwo odetchnęłam, a do sypialni weszła moja teściowa z tacą, na której stała duża miska z parującym rosołem. O ludzie.

-Dasz radę teraz zjeść?
-Tak, dziękuję bardzo-podniosłam się na łóżku, żeby móc rozłożyć nóżki tacy. Manuela rozstawiła je i stabilnie położyła ją na łóżku. Żeby nie musieć zaczynać rozmowy, która i tak by się nie kleiła, wzięłam pierwszą łyżkę zupy. I była pyszna.
-Bardzo dobry. Dziękuję pani bardzo.
-Żadna tam pani-machnęła ręką i rozsiadła się w fotelu niedaleko łóżka. Chyba nawet się uśmiechnęła. Marco akurat wszedł do sypialni, nim zdążyłyśmy wypić bruderschaft'a.
-Mam receptę. Mamo, zostaniesz z Marisą?
-Ale żaden problem. Z przyjemnością.
-Jeśli to pani nie pasuje to ja z nią posiedzę. Poza tym, zaraz pora jej drzemki.
-Nie ma takiej opcji-syknął, celując we mnie palcem.
-Ale...
-Rose. Wiem, że dałabyś sobie radę. Ale w twoim stanie musisz się oszczędzać i dużo odpoczywać.
-Rosalie jest w ciąży?-wypaliła nagle Manuela. Oboje z Marco zmarszczyliśmy brwi od jej zbyt głośnego tonu.
-Rosalie jest chora i ma zapalenie oskrzeli. Musi odpoczywać, to zalecenie lekarza.
-Ach... Już myślałam -westchnęła, jakby z odrazą. Co z naszym przyjaciółkowaniem się?
-Jeszcze nie -odpowiedział kąśliwie mój mąż, uśmiechając się szeroko. -Jedz, królewno. Zjadliwe?
-Pyszne. Ten makaron!
-Domowej roboty-pochwaliła się, przerywając coraz bardziej napiętą ciszę między nami. Półtora tygodnia nie rozmawialiśmy praktycznie ze sobą i mijaliśmy się, gdy tylko było możliwe. Teraz za to patrzyliśmy na siebie z maślanymi oczami i gdyby nie moje kiepskie samopoczucie i teściowa obok, która musiała się dość dziwnie czuć w naszej obecności, to naprawdę rzucilibyśmy się na siebie na tym łóżku, nie zwracając uwagi nawet na Marisę. Ona grzecznie bawiła się w swoim pokoju, a przy schodach mieliśmy zamocowany płotek, który uniemożliwał jakiekolwiek przejście. Zmiany w naszym małżeństwie zachodziły z godziny na godzinę. Uśmiechnęliśmy się do siebie, dobrze wiedząc, kto co ma na myśli.
-A ty, Rose? Robiłaś ze swoją mamą makaron? Pamiętam, jak Yvonne to uwielbiała.
-Mamo -upomniał Marco. Chyba pierwszy raz jego mama poruszyła tak bezpośrednio temat mojej mamy.
-To nic. Moja mama bardzo dobrze gotowała, uwielbiałam z nią spędzać czas w kuchni, już od dziecka tam przesiadałyśmy.
-Rose odziedziczyła zmysł do gotowania po mamie -dodał Marco, chcąc się mną pochwalić przez swoją matką. Przewróciłam oczami i wróciłam do jedzenia mojego rosołu, który powoli stygł. Znów zapanowałaby cisza, gdyby nie moja córeczka. Weszła do sypialni, ciągnąc za sobą po podłodze swojego dużego misia. Całą trójką się uśmiechnęliśmy.
-Nocnik-oznajmiła. Nasze uśmiechy jeszcze bardziej się poszerzyły. To cieszyło mnie równie mocno co kwiaty albo zaproszenie na kolację we dwoje. Taka zmiana priorytetów.
-O jeny! To już?-podekscytowała się babcia Manuela, podrywając się z pełnym zachwytem z fotela.
-Sporadycznie -wytłumaczył Marco, również wstając z mojego łóżka i poszedł do Marisy, póki jeszcze był czas.-Zaraz wracamy-uśmiechnął się do mnie ciepło i wziął naszego malucha na ręce, a później oboje zniknęli, znów zostawiając nas same.
-Melanie i Yvonne bardzo późno wszystko zaczynały, mówić, chodzić. Chodziliśmy nawet z nimi zaniepokojeni do specjalistów, ale takie miały tempo rozwoju. Marco był jednak zupełnie inny. Jak nie nasze dziecko. Najpierw zaczął biegać, zaraz potem mówić. Jak opowiadaliśmy o tym naszym znajomym, to nikt nie chciał nam w to uwierzyć.
-Marisa z pewnością ma to po nim.
-Marco to wyjątkowe dziecko -westchnęła. Dziecko? Albo straciłam wątek, albo uważała, że jej dorosły syn wciąż był dzieckiem. Jadłam mój rosół na przemian z dmuchaniem nosa. Może chociaż tak zejdziemy z tego tematu. W snach, Rose. -Zawsze był bardzo wraźliwy i dobry. Wiedział, co chce osiągnąć, a ja zawsze go wspierałam i byłam przy nim. Zawsze chciałam dla niego dobrze.

Na dnie miski zostało mi trochę zupy i kilka wstążek makaronu. Musiałam je zjeść, to było moje jedyne możliwe zajęcie. Obawiałam się, co się stanie, gdy nie będę już miała zajęcia. Tak, chociaż prowadziła swój monolog. Zapanowała cisza, gdy dostrzegła nasze zdjęcie ze ślubu na komodzie. Obok było też to z balu przebierańców, Jessy i Woody. Była też mała rameczka ze zdjęciem usg Marisy i moje zdjęcie w szpitalu, tuż po porodzie, gdy trzymałam moje małe zawiniątko na rękach i uśmiechałam się z czułością. Ostatnie dwa to te zrobione w te wakacje. Pierwsze "zdjęcie rodzinne", które zrobili Kloppowie w swoim domu, drugie przedstawiało naszą trójkę na plaży koło wynajmowanego domu. Marco ustawił wtedy telefon na konstrukcji z książek i kosza piknikowego, nastawił czas, po którym miało zrobić się zdjęcie i tak powstało jedno z pierwszych zdjęć naszej trójki. Wszystkie darzyliśmy równomierną sympatią.
-Bardzo lubiłam Scarlett. Widziałam jej poświęcenie Marco. Zawsze był obiad dwudaniowy i deser, oczywiście zamawiała z restauracji, nie wszystko było sposób zrobić. Mieszkanie lśniło zawsze na błysk. Nie pokłócili się ani razu, zawsze zgadzała się na wszystko, co chciał mój syn. Widziała, że jest wyjątkowy. Chodziła zawsze na stadion, na mecze, pięknie ubierała się na każde oficjalne wyjścia... Słyszałam, że nawet była gotowa dać Marco drugą szansę i zaakceptować nieswoje dziecko. Szczerze mówiąc, byłam pewna, że Marco rozwiedzie się i zrobi to, co powinien zrobić, zanim cię poznał. Ta dziewczyna tak go kocha, że nawet zrobiła sesję na stadionie. Prawdziwa fanka. Ty nawet nie poszłaś z nim na bal inauguracyjny!

Trzymałam język za zębami, od czasu do czasu go przygryzając. Karaluch. Chiena. Wiedźma i ropucha. Jak mogła być tak zaślepiona. Jak mogła nie widzieć, jak bardzo jej syn jest ze mną szczęśliwy. Ze mną i naszą córką. Na Boga, byliśmy rodziną! Prawdziwą i poważną, szczęśliwą rodziną. Pełną miłości. A ona wyjeżdżała z jego byłą, która skrzywdziła go bardziej, niż mogła to sobie wyobrazić w tym małym, ropuszym móżdżku.

-Szkoda mi Marco. Myślę, że gdyby przeprosił Scarlett, to by do niego wróciła. Każdy w życiu popełnia błędy i...
-Nie masz pojęcia -syknęłam, po czym z impetem wrzuciłam łyżkę do ceramicznej miski. Manuela znów oburzyła się na mój ton. Miałam to gdzieś. -Nie masz pojęcia, jak twoja idealna Scarlett zniszczyła Marco. Nie masz pojęcia ile razem przeszliśmy, nie masz pojęcia, ile nauczyliśmy się dzięki sobie. Z każdą kłótnią dojrzewaliśmy i zaczęliśmy bardziej rozumieć życie. Zrozumieliśmy, że pasujemy do siebie idealnie, dzięki sobie nawzajem poznaliśmy miłość i na czym ona polega. Choćbyś nie wiem co wymyśliła, Marco będzie zawsze przy mnie. Wierz mi lub nie, bo obchodzi mnie to aż wcale, ale twoja niedoszła synowa miała romans. A jeśli lansowanie się na ściankach i wybijanie swojej nieudolnej kariery na sesjach zdjęciowych dzięki sławie Marco uważasz za wsparcie i związek roku, to naprawdę tylko powinszować. Myślałam, że już przerabiałyśmy raz taką rozmowę, gdy Marco zachował. Nie pamiętasz już? Stanęło na tym, że twój syn dorósł i wie, co dla niego dobre.
-Tak? Nie wiem czy wiesz, ale Marco oddał mi mój pierścionek zaręczynowy. Thomas nie wiadomo po co, dał go Marco, żeby ci się ponownie oświadczył. On dostał go od swojego ojca, żeby dał go mi. Nie noszę już tego pierścionka, więc Thomas bez mojej zgody przekazał go Marco. I wiesz co? Marco zrezygnował -uśmiechnęła się z tym sowim kpiącym uśmiechem, unosząc lewą dłoń do góry, na której środkowym palcu mienił się złoty pierścionek z oczkiem. Nie pamiętałam go dokładnie, ale bardzo podobny był w pudełku, gdy Marco oświadczał się mi nad jeziorem, a ja go odrzuciłam.
Czy ta kobieta mogła już opuścić moje mieszkanie i już nigdy do niego nie wracać?
Moim wybawieniem okazał się Marco, tak samo jak poprzednim razem przy podobnej sytuacji. Może moja teściowa znów zacznie udawać miłą i troskliwą mamusię? Już wolałam to. Marco wszedł do naszej garderoby. Nie wychodził z niej przez chwilę, jednak otwarte drzwi odebrały pewność siebie i ochotę na następne wywody i mądrości. Zniżyłam się na łóżku i ułożyłam wygodnie na poduszce Marco. Koniec rozmowy. Miałam dość i źle się czułam.
Blondyn wrócił z garderoby i podszedł do nas. Wbił spojrzenie w swoją matkę, milczał chwilę w głębokim zastanowieniu.
-Oddałem go ojcu, bo ten pierścionek należał do ciebie. A Rose nie jest jak ty. Nie ma w niej fałszu, ułudy, dwulicowości. A jedyne podstępy jakie stosuje, to niespodzianki, którymi mnie uszczęśliwia-powiedział zdecydowanie. Jego wzrok przeszywał na wskroś. Wyciągnął przed siebie małą torebkę z dwoma uchwytami na górze, za które ją trzymał. -Kupiłem dla Rose pierścionek, który wcześniej zaprojektowałem. I to ten pierścionek, jeśli ona się zgodzi, damy pewnego dnia naszemu synowi, pod warunkiem, że będzie kochał tak mocno swoją dziewczynę jak ja kocham Rosalie. A ona jego. To bardzo trudny warunek i wręcz niemożliwy do spełnienia. Ale takiej miłości będziemy oboje mu życzyć, naszej córce również. I tobie, bo w swoim zaklętym świecie zgubiłaś wszystkie ważne rzeczy, które wpoiłaś mi za dzieciaka. Kazałaś mi szanować ciotkę, która zawsze ciągnęła mnie na pół metra za policzki, bo to moja rodzina. Ja ci niczego nie każę. Rosalie i Marisa to moja rodzina. Moja rodzina szanuje cię. A jeśli ty nie szanujesz jej, nie możesz do niej należeć.
-Marco, daj spokój -poprosiłam go cicho. Nie obejrzał się nawet na mnie. Podszedł do komody i schował torebkę z moim przyszłym pierścionkiem zaręczynowym. Sam zaprojektował! I jak ja miałam się nie spieszyć z moją terapią?
-Oszukałaś mnie, ojca, moje siostry. Jak mogłaś mówić nam, że akceptujesz moją żonę jako swoją córkę? Jak śmiałaś mówić mi to prosto w oczy... A może to jaki ja byłem głupi, że tobie uwierzyłem...
-Marco. Popełniasz błąd. Wciąż mam kontakt ze Scarlett i...
-W takim razie miej kontakt ze Scarlett, a mój numer wykasuj. Dziękujemy za rosół, ale już sobie poradzimy sami.

Ustąpił swojej matce drogę. Ona oburzona wstała z krzesła i zdenerwowana opuściła naszą sypialnię. Nie musieliśmy długo czekać, a z dołu usłyszeliśmy huk drzwi wejściowych. Prawie jak ten z mojego snu.

-Przykro mi... Tak mi przykro -wyznałam szczerze, gdy on oparł się o próg sypialni i uderzył powyżej pięścią.
-Przepraszam, że dowiedziałaś się w taki sposób o pierścionku.
-To nie jest najważniejsze. Tylko podsyca moją ekscytację na ten moment. Marisa śpi?
-Tak.
-Chodź do mnie. Postaram się ciebie nie zarazić, masz jutro mecz.
-Dam so..-zaczął automatyczne ale przerwał z ciężkim westchnieniem. Spojrzał na mnie i od razu podszedł do łóżka. Zestawił na dół tacę z miską i położył się obok mnie. Objęłam go z całych sił i delikatnie zaczęłam go całować po szyi.
-Kocham cię. Zależy mi na tobie i na twojej rodzinie. Naszej rodzinie. Wciąż tłumaczę sobie, że twoja mama chce dla ciebie jak najlepiej, ale przestaję w to wierzyć. Bo ona by wiedziała. Że jesteśmy dla siebie stworzeni. Że obchodzimy razem moje urodziny, bo istniejemy na tym świecie dla siebie. Obiecuję ci, że zawsze będę w stanie dać jej kolejną szansę. Ale to nastąpi tylko wtedy, kiedy ona zrouzumie i przejrzy na oczy. Nie potrzebuję przeprosin. Będę czekać i wierzyć, że kiedyś się uda.
-Ojciec zagroził jej jakiś czas temu rozwodem. Zaprosiła Scarlett na obiad i wtedy naprawdę padło zbyt dużo ostrych słów. I ultimatum. Albo ty, albo rozwód. Nie chciałem ci mówić. Dowiedziałem się później, gdy emocje opadły. Ale gdy zadzwoniła do mnie taka skruszona i dzisiaj jak od razu zgodziła się na ugotowanie obiadu dla ciebie...
-Nie rozwiodą się, prawda?
-Niee-mruknął lekceważąco.
-Nie martw się, skarbie.
-Nie martwię-wymamrotał sennie w moje ramię.
-Martwisz. Słyszę jak twój mózg aż skrzypi od szybkiego przepływu myśli. Wszystko nam się układa. Chcąc nie chcąc, w końcu przyjdzie kolej na twoją mamę. Może powinieneś dać tacie namiar do mojej pani psycholog? Może kilka spotkań by jej pomogło?
-Myślisz, że dobrowolnie by poszła?
-Twój tata ma dobre metody szantażu-zaśmiałam się i pogłaskałam go po karku. Z jego ust wydobył się zadowolony pomruk.
-Zdrowiej, Rose, potrzebuję się w tobie znaleźć. Tak cholernie mocno..
-Wiem. Obiecuję, że szybko dojdę do siebie. Pójdziesz po leki? Ja mogę zostać z małą. Na razie śpi, mamy podgląd.
-Nie, do trzech razy sztuka. Teraz przyjdzie mój tata.
Zaśmiałam się. Naprawdę mu zależało nad opieką nade mną.
-Teraz będzie dobrze.

Dwadzieścia minut później, przyszedł Thomas Reus. My z Marco na wpół drzemaliśmy, ale oboje usłyszeliśmy jego wejście do mieszkania. Kilka chwili później zapukał do drzwi naszej sypialni. Marco nawet się nie ruszył, wciąż był do mnie przytulony i nie zamierzał tego zmienić. Tak więc zastał nas jego tata. Uśmiechnął się, tak naprawdę szczerze. Byłam pewna, że teraz będzie o niebo inaczej.
-Dzień dobry, widziałem, że Isunia śpi?
-Tak, jeszcze pewnie z pół godziny.
-Marco, synu, ty jesteś chory czy twoja żona? -spojrzał na niego podejrzliwie, starając praktycznie nad nim. Marco otworzył jedno oko i spojrzał się na niego, po czym jeszcze mocniej wtulił się we mnie.
-Choruję na kaca.
-Och. Fantastycznie. Tak się składa, że przyniosłem porzeczkową nalewkę. Sam robiłem! Na choroby najlepsza. A ty? Czym się strułeś, tym się lecz!
Roześmiałam się głośno, a przez to zaczął mi się okropny kaszel. Marco wstał z łóżka.
-Nie upij mi żony.
-Spokojnie, spokojnie. Przyniosłem też szachy i karty. Umiesz grać w szachy, Rose?
-Nie, ale kiedyś grałam w warcaby.
-Warcaby są dla dzieci i cieniasów. Nauczę cię grać w szachy. A jak Marco nie wróci do tego czasu, to zagramy w pokera... Rozbieranego, rzecz jasna.
Thomas poruszył sugestywnie jedną brwią, na co oboje się roześmialiśmy. Marco tylko zacisnął wargi i spojrzał na nas zniesmaczony.
-Jadę po leki. Szybko wrócę.
I tyle go było.
A pan Reus naprawdę wyjął szachy, ustawił je na tacy i ustawiając pionki, zaczął mi tłumaczyć zasady gry. Był naprawdę cudowny. Malutka jeszcze spała, ale byłam pewna, że ucieszy się na widok dziadka.
-Dziękuję, że przyszedłeś -powiedziałam, gdy skończył swoje tłumaczenie, a ja mniej więcej zrozumiałam, która figura jak powinna się poruszać.
-Zawsze. Cieszę się, że mogę wam pomóc i się na coś przydać. No i spędzić z wami trochę czasu. Chociaż wolałbym w okolicznościach, gdy sie dobrze czujesz -powiedział wesoło, uśmiechając się.
-Postaram się jak najszybciej wydobrzeć. I mam nauczkę, że tak samo jak troszczę się o ciepłe ubrania dla Mari, tak powinnam o swoje.
-O to, to! –pogroził mi palcem. Przetarł dłońmi swoje spodnie i westchnął ciężko. –Wiesz, Rose… Nawet nie wiesz, jak bardzo cieszę się, że jesteś z moim synem. Kiedy ciebie nie było… On nie był sobą. Teraz jak widzę szczęście w jego oczach i to jak ciebie kocha… Ja jestem z niego taki dumny. Dziękuję ci za to, że jesteś –wyznał szczerze, łapiąc moją dłoń. Ścisnęłam ją mocno.
-Nie chciałabym, żebyś się kłócił z panią Manuelą z mojego powodu.
-Muszę i będę. Jesteś moją rodziną, za tyle, ile dałaś mojemu synowi, będę twoim obrońcą i dłużnikiem…
-To po prostu moje uczucia. Nic do odwdzięczania się.
-Trafiłaś się mu. Nie ma co. Białe zaczynają. A białe mam ja -powiedział dumnie, poprawiając pasek swoich spodni, który podtrzymywał jego wielki jak u świętego Mikołaja brzuch.
-A czy nie możemy zagrać pierwszej partii bez oszukiwania? Jestem nowicjuszem.
-Och… No fakt. To damy mają pierwszeństwo.



***

Całą resztę dnia tata Marco przesiedział z nami. Był takim dobrym duchem, bardzo podobny do Jürgena i aury, która zawsze towarzyszyła jego osobie. Nie mogłam i nie chciałam być przy dziecku, jej układ odpornościowy nie był tak silny jak u dorosłego i jeszcze mogłaby się zarazić. Moim pocieszeniem okazała się niania, przez której mały ekranik obserwowałam jak Marco bawi się z Marisą i ze swoim tatą. W tym jednym pokoju było tyle miłości. Marco był zachwycony Marisą, duma biła od niego na odległość. A Thomas był zachwycony i dumny z Marco. Widziałam w jego oczach tą samą ojcowską miłość, którą Marco teraz obdarzał naszą córkę. We dwójkę radzili sobie z całym jej buntem i fochami. Jeśli Marco się wycofywał, kontrolę przejmował dziadek, który okazał się niezawodny. Marco uczył się od niego, nawet gdy nie był już małym chłopcem.
Leki trochę mi pomogły, ale pewnie równie mocno ten widok. Cały czas obserwowałam bawiącą się moją córkę z dwójką najważniejszych mężczyzn w swoim życiu, którzy kochali ją tak mocno, jak ona ich. To było widać. Marco od czasu do czasu przychodził do mnie i sprawdzał jak się czuję. Mierzył mi zawsze temperaturę i wypytywał, czy już poczułam się odrobinę lepiej. Za każdym razem gdy wychodził, całował mnie w czoło i głaskał mój policzek.
Po jakimś czasie wpatrywania się w mały ekranik i uśmiechania się tak szeroko, że aż rozbolały mnie kąciki ust, usnęłam. Obudziłam się gdy już było ciemno. Marco był tuż koło mnie i uśmiechał się ciepło.
-Długo spałam?
-Trochę. Marisa zasnęła dwie godziny temu, ale tata jeszcze został i pogadaliśmy w salonie… Wmusił we mnie swoją nalewkę. Pali w gardło.
-Masz jutro mecz!
-Wytrzeźwieję –wzruszył ramionami i zaśmiał się. Musiałam, naprawdę musiałam przewrócić oczami. Wziął z szafki nocnej syrop i kilka tabletek. Podał mi je wraz z ciepłą herbatą.
-To nie przeze mnie ani nic…-chciałam się upewnić i znaleźć usprawiedliwienie na kolejną nocną libację mojego męża.
-Nie. To obowiązek syna. Musieliśmy trochę pogadać, wszystko jest w porządku. Mój ojciec wariuje na punkcie wnuczki. Wprosił się na jutro, gdy mnie nie będzie. Wariuje też na twoim punkcie.
-Nie wracał samochodem, prawda?
-Nie. Wezwałem mu taksówkę. Nie martw się. Pij do dna.
Upomniał mnie, wskazując na mój kubek. Przy okazji zaczął się rozbierać. Tuż przede mną. Miałam swoją karę. O mało nie zakrztusiłam się przełykaną herbatą, gdy zdjął przez głowę swój t-shirt i niedbale rzucił go na podłogę. Jego mięśnie przy tym tak okropnie seksownie się napinały. Miałam okropną ochotę na niego. I on doskonale o tym wiedział.
-Marco –jęknęłam rozpaczliwie, odstawiając kubek na bok.
-Co tam?
-Ja cierpię! –wykrzyknęłam zachrypłym głosem, wyrzucając ręce w powietrze. Marco roześmiał się głośno, ściągając swoje dresowe spodnie. No nie, jeszcze zaczął wchodzić na łóżko w samych bokserkach. Bez kawałka piżamy na sobie!
-Uwierz mi, że ja też, mała. Ja też. A teraz pozwól mi się ciebie przytulić. Tylko tyle mogę. Chyba, że chcesz jeszcze jednak zjeść?
-Nie. Jest dobrze.
-Kanapki leżą, jak będziesz chciała zjeść to się nie krępuj. Obok jest termos z herbatą. A jak będziesz mnie potrzebowała, to mnie obudź.
-Będę jutro oglądała mecz. W laptopie i w łóżku, obiecuję, bo inaczej będziesz rozkojarzony. Dziękuję, że tak się mną opiekujesz. Obiecuję, że będę grzeczna. Strzelisz dla mnie bramkę?
-Zobaczymy.
-Chociaż asysta. Taka jedna, maluteńka asystka, asysteńka. Dla mnie. Będziesz skupiony, będziesz myślał tylko o meczu i uda się. A ja będę miała dla ciebie niespodziankę gdy wrócisz do domu.
-Jaką niespodziankę?
-Niespodziankę. Niespodzianka to niespodzianka.
-Zobaczę, co da się zrobić z tą asysteńką. Śpimy?
-Śpimy. I dziękuję, że tak się mną opiekujesz. Bardzo cię kocham.
-Pamiętaj o dwóch koszach peonii –zażartował i pocałował mnie w policzek na dobranoc. Wtuliłam się w jego pierś i uśmiechnęłam. Wiedziałam, że będzie zaskoczony. Dzisiaj, gdy bawił się z Marisą, ja zamówiłam w poczcie kwiatowej na jutro na godzinę dziewiętnastą dwa kosze peonii. Różowych i białych. Z kartką z podziękowaniem i wyznaniem miłości.





~~~
81.000 wyświetleń... Bardzo, bardzo dziękuję, że tu jesteście. Za tydzień miną dwa lata, odkąd powstało to opowiadanie i jestem ogromnie szczęśliwa, że całkiem dobrze sobie radzi.💝
Wsztystkiego co najlepsze w Nowym Roku!
W następnym rozdziale planuję wreszcie perspektywę Marco, mam nadzieję, że uda mi się go szybko napisać, ale w poniedziałek wracam na uniwersytet i szykuje mi się armagedon do końca miesiąca. Dam z siebie wszystko-jak wyjdzie, to się okaże. Jak będzie za tydzień o 9 rozdział to będzie, a jak nie-to znak, że będzie za 2 tygodnie😊
Jeszcze trochę się tu zadzieje, ale powoli zmierzamy do końca z opowiadaniem..O tym na razie nie myślimy! 
Ściskam mocno, trzymajcie się zdrowo i do następnego!💮


9 komentarzy:

  1. Po pierwsze.. ja nie chce o żadnym końcu słyszeć. Przecież obiecałaś mi trylogię... ;( Po drugie to bbrawooo Marcooo! to znaczy oglnie to trochę należałoby go przelożyć przez kolanko i stłuc te pośladeczki ale uratowała go sytuacji z Mamuśką ;d dumna jestem! DUMNA! ogólnie to jest super mega rozdział. Bardzo mi się przyjemnie go czytało. ;) <3 Do następnego!! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana💖💖💖
      Od ciebie takie słowa to zaszczyt!😁 Dziękuję bardzo, bardzo, bardzo mocno❤️
      Buziaki!

      Usuń
  2. Jak mi powiedziałaś o tej hordzie teściowych, to nie spodziewałam się czegoś takiego! XD Ale przyznaj się - ten sen pisałaś w nocy!! ;p
    Dobrze, że Marco w porę się otrząsnął i wszystko jest już między nimi dobrze. W takim razie może nie będziemy długo czekać na drugie dziecko? :D

    Buziaki! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pisałam wieczorem, ale stan podgorączkowy też może sporo wytłumaczyć🤔 A z dzieckiem-w swoim czasie!
      ❤️❤️❤️

      Usuń
  3. Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że tak.. Tonę w testach, w tym tygodniu mam 4 kolokwia i jeszcze na przyszłą sobotę essey..🙈 Rozdział dopiero zaczęłam, będę się starać ale nic nie obiecuję😪

      Usuń
    2. Rozumiem! Mam to samooo 😭😭😭😭....

      Usuń
    3. To trzymam kciuki!!❤️❤️❤️ Za 2 tygodnie wszystko mi sie na szczęście kończy (o ile pozdaję w pierwszym terminie!-a naprawdę chcę już pisać...)

      Usuń
    4. Powodzenia również! Sesje trzeba potraktować jak shalke. Skopać dupe raz, a porządnie. 🤪❤️

      Usuń

Zapraszam do komentowania!❤️ To bardzo motywuje do pisania kolejnych rozdziałów!