-Gregor
Schmidt, stacja Sport Digital, pytanie do trenera Favré. Panie Favré…
Tylko tyle było dla mnie ważne w tej całej konferencji prasowej. Grunt, że pytanie nie było już skierowane do mnie. Na ostatnie trzy musiałem odpowiadać i chyba robiłem to tak od niechcenia, że dziennikarze musieli dopytywać, bym rozwinął swoje odpowiedzi. Mnie interesował tylko i wyłącznie mój telefon, który zawibrował dokładnie sześć minut temu na znak nowej wiadomości. Teraz przyłożyłem palec do czujnika i odczytałem wiadomość od Rose.
„Mari zasnęła w samochodzie, więc pojechałyśmy do galerii. Mam ochotę wydać trochę pieniędzy w sklepie z bielizną, nie pogniewasz się?”
Miałem już taki odruch, że jak tylko na wyświetlaczu pojawiało się imię mojej ukochanej, ja zaczynałem uśmiechać się do telefonu jak ten debil. Spoważniałem i podniosłem wzrok do góry, sprawdzić, czy już ktoś to zauważył i zrobił zdjęcie. I tak, właśnie w tym momencie ktoś pstryknął mi lampą błyskową prosto w oczy. Czy to więc moja wina, że na każdym zdjęciu miałem jakiś dziwaczny grymas i wzrok jak u żony Trumpa?
Trudno.
„Nie pogniewam. Bsaw ske dohtxe”
Nie wychodziło mi zbytnio pisanie sms bez patrzenia w ekran. A po pierwszym zdaniu ktoś zaczął na mnie dziwnie patrzeć, a nasz konferansjer lekko szturchnął mnie w nogę. Cóż, nie miał takiej pięknej i seksownej żony jak ja. Jego dziwki na jedną noc, nawet te najdroższe, nie dałby mu tyle satysfakcji i szczęścia co daje mnie moja Rosalie.
Nie odpisała już nic. Czekałem więc. I choć jako odpowiedzialny reprezentant klubu miałem za zadanie udzielić stosownych informacji do mediów, większe oczekiwanie dotyczyło kolejnej wiadomości.
Telefon zawibrował i ekran się podświetlił.
„Czarny gorset z przezroczystą halką zakończoną
piórkami?”
Moja wyobraźnia zbytnio się uruchomiła. O kurwa.
-A według
ciebie, Marco?
Podniosłem wzrok, zaciskając usta. Rose w gorsecie, jej delikatna, jasna skóra, ciało… I gorset. I na dole jedynie przezroczysta haleczka. Mógłbym wziąć ją w tym jednym ruchem i niczego nie zdejmować. Kurwa. Mój fiut już twardniał w tych przeklętych, opiętych spodniach.
-Marco?-powtórzył jeden z dziennikarzy. Namierzyłem go wzrokiem, tym razem celowo mrużąc oczy jak Melania Trump. Przeszkadzał mi w smsowaniu z moją żoną i wyobrażaniu sobie jej seksownego ciała.
-Jestem tego samego zdania co trener –odpowiedziałem, jakiekolwiek było pytanie.
-Dziękuję –odpowiedział. Kurwa proszę. W tym samym czasie przyszedł drugi sms i nie zdążyłem nawet go odczytać, gdy telefon był podświetlony, ani tym bardziej odpowiedzieć na poprzedni. Odczekałem chwilę, żeby usłyszeć, czy mogę olać kolejne pytanie. Chyba tak.
Podniosłem wzrok, zaciskając usta. Rose w gorsecie, jej delikatna, jasna skóra, ciało… I gorset. I na dole jedynie przezroczysta haleczka. Mógłbym wziąć ją w tym jednym ruchem i niczego nie zdejmować. Kurwa. Mój fiut już twardniał w tych przeklętych, opiętych spodniach.
-Marco?-powtórzył jeden z dziennikarzy. Namierzyłem go wzrokiem, tym razem celowo mrużąc oczy jak Melania Trump. Przeszkadzał mi w smsowaniu z moją żoną i wyobrażaniu sobie jej seksownego ciała.
-Jestem tego samego zdania co trener –odpowiedziałem, jakiekolwiek było pytanie.
-Dziękuję –odpowiedział. Kurwa proszę. W tym samym czasie przyszedł drugi sms i nie zdążyłem nawet go odczytać, gdy telefon był podświetlony, ani tym bardziej odpowiedzieć na poprzedni. Odczekałem chwilę, żeby usłyszeć, czy mogę olać kolejne pytanie. Chyba tak.
„A może czarny, przezroczysty stanik z czarną siateczką wiązany na żółte wstążeczki i podobne do tego stringi? Wrócisz z meczu i zobaczysz swoją kibickę…?”
-Ja
pie..-zacząłem w reakcji na taką wiadomość, na szczęście w porę się
zorientowałem, że mam mikrofon przed sobą. Zacząłem więc kaszleć, cóż jedyne,
co mogło mi przyjść do głowy w tej sytuacji. Fligge wziął butelkę wody, która
stała przede mną i nalał do niej odrobinę. Tak, zdecydowanie musiałem się
napić..byłem dość...spragniony…
-Lepiej?-zapytał.
-Tak. Przepraszam –westchnąłem. Kaszel do mikrofonu nie był najlepszy dla dziennikarzy i ludzi, którzy oglądali transmisję przez internet.
-Kontynuujmy więc. Proszę, może pan.
-Simon Jörg, Sport Bild –przestawił się najpierw. Tylko nie do mnie. Moja żona właśnie chciała kupić przezroczystą bieliznę w kolorach mojego klubu. Konferencje są przed każdym meczem, a takie sytuacje nie zdarzają się na co dzień. –Pytanie do pana Marco Reusa –wypowiedział pięć słów, których razem już nie chciałem słyszeć nigdy więcej. Namierzyłem go i kiwnąłem głową. Może chociaż się pospieszy. –Jakby pan opisał obecną sytuację kadrową? Ruchy transferowe w letnim okienku były spore, każdego dnia mogliśmy liczyć na kolejne doniesienia. Co zmieniło to w klubie?
-Tak. Przepraszam –westchnąłem. Kaszel do mikrofonu nie był najlepszy dla dziennikarzy i ludzi, którzy oglądali transmisję przez internet.
-Kontynuujmy więc. Proszę, może pan.
-Simon Jörg, Sport Bild –przestawił się najpierw. Tylko nie do mnie. Moja żona właśnie chciała kupić przezroczystą bieliznę w kolorach mojego klubu. Konferencje są przed każdym meczem, a takie sytuacje nie zdarzają się na co dzień. –Pytanie do pana Marco Reusa –wypowiedział pięć słów, których razem już nie chciałem słyszeć nigdy więcej. Namierzyłem go i kiwnąłem głową. Może chociaż się pospieszy. –Jakby pan opisał obecną sytuację kadrową? Ruchy transferowe w letnim okienku były spore, każdego dnia mogliśmy liczyć na kolejne doniesienia. Co zmieniło to w klubie?
„Morskie koronki pasowałyby do twoich oczu, gdy na
mnie patrzysz. Nie wiem już co wybrać ;( Może właśnie ten ostatni komplet?
Jeszcze jest taki sam tylko czerwony”
-Tak –zacząłem, wciąż myśląc jeszcze o sms. Musiałem naprawdę jej odpisać, żeby kupiła wszystko, bo moje wyobrażenia, choć silne, nie wystarczą. Zaraz. Jakie było pytanie? Ach tak.–Cóż. Kupiliśmy sporo dobrych, młodych zawodników, przez co mamy szerszą kadrę… -zacząłem i gratulowałem już sobie geniuszu. Co za wnioski! –Nowi zawodnicy już zdążyli się zaaklimatyzować, dostają coraz więcej szans, choćby jako zmiennicy w drugiej połowie –a kibice wcale o tym nie wiedzą. Jezu. Co ona ze mną robi? –Yhmm… Póki co są świetną alternatywą dla starszych graczy, ale nie twierdzę, że nie będą wkrótce kluczowymi zawodnikami naszej drużyny.
Udało się. Duma
mnie rozpierała. Kolejne pytanie było znów do trenera. Wyprostowałem się i nie
dając po sobie niczego poznać, odblokowałem telefon i zacząłem pisać odpowiedź
„Nie”
-To samo
pytanie też chciałbym skierować do pana Reusa –usłyszałem, gdy dziennikarz
wtrącił się w wypowiedź trenera. Jasna cholera, nie usłyszałem pytania. A co
gorsza, zamiast „Nie pytaj, kupuj
wszystko” wysłało się samo „Nie”. Byłem
w dupie. Trener mówił coś o Mario i Wolfie, a później o założeniach na
rewanżową rundę po świętach. Co by tu z tego ułożyć? Mario woli mnie od Mariusa
ale i tak wszyscy sobie pojedziemy na obóz wesoło, samolocikiem… Co właściwie
było z Mario? Myśl, myśl, myśl…
-Marco –przekierował pytanie na mnie Fligge. No tak! Mario! Przecież to z nim piłem przed chorobą Rose, bo miał kontuzję! Kontuzję! Bingo.
-Mario jest skrupulatnym piłkarzem i na każdym treningu daje z siebie sto procent. Dojście do formy sprzed kontuzji zawsze potrzebuje czasu, ale z pewnością go ma. Marius też jest fantastycznym zawodnikiem i radzi sobie na tej pozycji, ostatnio nawet zarobił asystę w wielkim stylu. Na razie skupiamy się na sezonie, żeby zakończyć w satysfakcjonujący nas sposób i móc w spokoju i radości rozpocząć święta.
-Dziękuję –powiedział dziennikarz z powagą. Chyba było na temat. Dziennikarze się jednak wciąż zgłaszali, a ja jak najszybciej musiałem odkręcić sprawę z Rosalie. Udając, że słucham kolejnego pytania, odblokowałem telefon, w myślach rozbierając moją piękność z uroczej bielizny i podziwiać jej obłędne kształty.
-Marco –przekierował pytanie na mnie Fligge. No tak! Mario! Przecież to z nim piłem przed chorobą Rose, bo miał kontuzję! Kontuzję! Bingo.
-Mario jest skrupulatnym piłkarzem i na każdym treningu daje z siebie sto procent. Dojście do formy sprzed kontuzji zawsze potrzebuje czasu, ale z pewnością go ma. Marius też jest fantastycznym zawodnikiem i radzi sobie na tej pozycji, ostatnio nawet zarobił asystę w wielkim stylu. Na razie skupiamy się na sezonie, żeby zakończyć w satysfakcjonujący nas sposób i móc w spokoju i radości rozpocząć święta.
-Dziękuję –powiedział dziennikarz z powagą. Chyba było na temat. Dziennikarze się jednak wciąż zgłaszali, a ja jak najszybciej musiałem odkręcić sprawę z Rosalie. Udając, że słucham kolejnego pytania, odblokowałem telefon, w myślach rozbierając moją piękność z uroczej bielizny i podziwiać jej obłędne kształty.
„Masz rację, nie kupuję. Będę chodzić bez bielizny:) ”
I ta chamska
buźka na końcu. Boże, ta kobieta wpędzi mnie kiedyś do grobu.
„NIE!”
Na nic więcej
nie mogłem sobie pozwolić. Chciałem tylko grać w piłkę. Co by było, gdybym tak
nagle wyszedł bez słowa? Miałem dużo ważniejsze sprawy.
„Po domu…”
No dobra. To
może było bardzo praktyczne. Zimą chodziła zwykle w tym swoim ulubionym
szaro-różowym dresie i śmiesznych kapcio-baletkach. Może to odbiegało trochę od
moich marzeń gorsetu i przezroczystej halki, ale wciąż była piękna i seksowna,
nawet w tym dresiku. Wspominałem już, że opina jej tyłek? Opina i to jak. A
gdyby przestała nosić bieliznę. Cóż, ruch więcej i po sprawie. Za to latem… Oj
tak. Jej słodkie sutki będą się przebijać przez cienkie koszulki, a jak jej
będzie za gorąco, to zdejmie… I ja już się nimi zajmę..
Sięgnąłem po szklankę z wodą, przypominając sobie, że jestem na konferencji prasowej. Ze wzwodem. To tylko potrafiła Rosalie Rebecca Reus. I jej niby niewinne wiadomości. Wiedziałem czego nie będzie na następnej konferencji. Mnie.
Sięgnąłem po szklankę z wodą, przypominając sobie, że jestem na konferencji prasowej. Ze wzwodem. To tylko potrafiła Rosalie Rebecca Reus. I jej niby niewinne wiadomości. Wiedziałem czego nie będzie na następnej konferencji. Mnie.
-Dziękujemy za
wszystkie pytania. Zapraszamy na konferencję prasową po Derbach. Marco Reus,
trener Lucien Favré.
Po sali
konferencyjnej rozległy się brawa i wszyscy fotografowie z tymi swoimi wielkimi
aparatami podeszli do naszego podestu i zaczęli znów pstrykać po oczach
fleszami. Jeszcze niech wyzoomują wypukłość w moich spodniach. Trener wstał,
Sasha też. Zabrałem w szybkim tempie jego teczkę z jakąś dopiętą kartką. Prawie
nie rozmawialiśmy ze sobą, więc moje zachowanie było co najmniej dziwne, ale
lepiej to, niż jutrzejsze nagłówki: „Podniecony
Reus w oczekiwaniu na mecze!”, „Marco Reus-napalony na zwycięstwo”.
Zacząłem
udawać, że czytam jego notatki. Informacje o najbliższych spotkaniach,
zgrupowaniach i konferencjach prasowych. Nudy. Przy klipsie u góry wpięta była
jednak chusteczka. I nic w tym dziwnego, jednak na chusteczce odciśnięte były
czerwone usta, a obok niezdarnie nabazgrany numer telefonu. Nawet teraz łapał
okazję, pewnie jakaś dziennikarka. Cóż, jego sprawa. Ja chociaż mogłem wstać,
biorąc teczkę w ręce i zasłaniając to, co trzeba.
Wyszliśmy z sali konferencyjnej.
-Em…Marco?
Sasha podszedł do mnie pospiesznie, trochę zaskoczony i zmieszany. Podrapał się po głowie, stając przede mną i nawet nie spojrzał mi w oczy.
-Oddam ci kiedy indziej, nie będzie już potrzebne.
-Aa..ale –zająkał się. A, dziwkowa chusteczka. Wyjąłem ją z klipsa i przekazałem mu do rąk własnych.
-Teraz ok?
-Jasne, dzięki –kiwnął głową i już się ulotnił, a ja zostałem z jako taką ochroną. Zawsze jakaś, prawda?
-Marco, pytałeś mnie o trening dla juniorów?-teraz złapał mnie trener.
-Tak.
-Trener powiedział, że pasuje mu przyszły tydzień.
-W porządku, skontaktuję się z nim. Widzimy się na treningu.
Wyszliśmy z sali konferencyjnej.
-Em…Marco?
Sasha podszedł do mnie pospiesznie, trochę zaskoczony i zmieszany. Podrapał się po głowie, stając przede mną i nawet nie spojrzał mi w oczy.
-Oddam ci kiedy indziej, nie będzie już potrzebne.
-Aa..ale –zająkał się. A, dziwkowa chusteczka. Wyjąłem ją z klipsa i przekazałem mu do rąk własnych.
-Teraz ok?
-Jasne, dzięki –kiwnął głową i już się ulotnił, a ja zostałem z jako taką ochroną. Zawsze jakaś, prawda?
-Marco, pytałeś mnie o trening dla juniorów?-teraz złapał mnie trener.
-Tak.
-Trener powiedział, że pasuje mu przyszły tydzień.
-W porządku, skontaktuję się z nim. Widzimy się na treningu.
Chyba jeszcze
nigdy nie spławiałem trenera, ale teraz musiałem. W głowie miałem tylko moją
Rosalie, więc musiałem iść sobie poradzić sobie sam.
-Marco, jeszcze
możesz podejść w najbliższym czasie do mojego gabinetu? –zawołał. Odwróciłem
się dość zdziwiony, i zniecierpliwiony, że jeszcze coś miałem do
załatwienia. –Wpłynęły oferty kilku
klubów na transfer zimowy.
-Dobrze, przyjdę! –kiwnąłem głową i ruszyłem w swoją stronę, bo już naprawdę… spieszyło mi się.
-Dobrze, przyjdę! –kiwnąłem głową i ruszyłem w swoją stronę, bo już naprawdę… spieszyło mi się.
***
W domu, zaraz
po otworzeniu drzwi poczułem to, co zawsze zapewniało mi taki dobry wewnętrzny
spokój. Moja śliczna dziewczynka bawiła się swoją elektroniczną zabawką z
klockami i cieszyła się, gdy skrzekliwy głos ze środka interaktywnego pudełka z
oczami pogratulował jej włożenia żółtej gwiazdki w dobry otwór, a później
zaczął śpiewać piosenkę o gwiazdkach, do której Marisa zaczęła się kołysać na
boki, śmiać i klaskać w rączki.
Zdjąłem buty i kurtkę i od razu musiałem do niej podejść i ucałować ją w policzek.
-Dzień dobry, księżniczko-uśmiechnąłem się, nachylając do niej i obejmując ją.
-Oo! Papi!-ucieszyła się, zapominając o smoczku, który wypadł jej na kocyk.
-Bawisz się klockami?
-Tak! Chcesz?
-Zaraz do ciebie przyjdę, tylko przywitam się z mamusią-obiecałem. Pogłaskałem ją po jej złotych włoskach i wstałem z kocyka. Rose z pełnym zaangażowaniem skupiła się na przygotowaniu obiadu. Jeden garnek na parę już stał i coś się w nim gotowało. Zewsząd unosiły się pyszne zapachy aromatycznych przypraw. Moja żona właśnie wrzucała do gotującej się wody jakieś pulpety, gdy podszedłem do niej i objąłem ją od tyłu w pasie.
-Heej-powiedziała wesoło i śpiewnie, jak często miała w zwyczaju przy mojej obecności, chichocząc pod nosem. Całym ciałem przylgnąłem do jej pleców, a głowę ułożyłem na jej karku. O, tak było dobrze. Ona jednak wciąż była zajęta, dopóki woda chlupała i rozpryskiwała się maleńkimi kroplami na płytę kuchenną, moja żona wybierała przygotowywanie jedzenia zamiast mnie. W końcu zamknęła garnek pokrywką i oplotła swoimi dłońmi moje.
-Mój ty diabełku..
-Cóż takiego zrobiłam?-zapytała niewinnie, a jej rzęsy pogilgotały wrażliwszą część mojej szyi. Aha, czyli wciąż ciągniemy droczenie się?
-Nawet nie wiesz jak bardzo mnie rozpraszałaś swoimi wiadomościami podczas konferencji.
-Oglądałam tą konferencję na telefonie. Faktycznie, czasem trochę tak kręciłeś się na siedzeniu.
-Bo miałem wzwód.
-Ach-westchnęła, przygrywając wargę, żeby się nie roześmiać. Tę wargę mogłem przygryzać tylko ja. Odwróciłem ją przodem do siebie, zmierzyłem wzrokiem jej śliczną, twarz i jej urocze zarumienione policzki.
-Ach-trochę ją przedrzeźniłem, kładąc kciuk na jej brodzie i ciągnąc ją lekko w dół. Wyglądała tak słodko. Gdy spała, przytulała się do mnie, jej włosy rozsypywały się po poduszce i wyglądała jak anioł. Ale miała tez rogi, pazury i ostre kły. Och tak, nie raz kończyłem pogryziony. I byłem z tego dumny, bo sam na to ciężko pracowałem. Ekstaza w jej oczach, gdy odlatywała przez moje silne pchnięcia...
Pocałowałem ją. Nie mogłem pozwolić myślom pobiec dalej w tamtym kierunku. Obiecałem przecież mojej małej dziewczynce wspólną zabawę z tą beznadziejną zabawką od wujka Fabiana. Rose cicho westchnęła, gdy teraz ja objąłem jej dolną wargę w posiadanie. Widzisz, kotku, ja robię to zdecydowanie lepiej. Te usta należały tylko i wyłącznie do mnie. Rosalie objęła mnie mocno, jakby miała zaraz się przewrócić. Nie przestawałem jednak całować jej słodkich ust i pieścić ich językiem. Miałem chociaż namiastkę tego, o czym marzyłem w ostatnim czasie. A mój problem powoli powracał. Raczej bardzo szybko.
-Muszę zrobić ten obiad-westchnęła ciężko z niechęcią się odsuwając ode mnie. Oblizała łakomie swoje wargi i spojrzała na mnie spod jej długich rzęs.
-A ja muszę zmienić spodnie, w tych jest zbyt ciasno. Już miałem dość na sali konferencyjnej.
-Zrozumiałam "dojść"-zaśmiała się i znów odwróciła się przodem do kuchenki, specjalnie przy tym ocierając się pupą o moje krocze.
-To zrobiłem w toalecie. Ku twojej świadomości, sam, i ku mojemu rozgoryczeniu, bez ciebie. Gdyby teraz Marisa poszła spać...
-Nie wiedziałam, że aż tak...
-Aż tak-przyznałem i ucałowałem jej kark. -Idę założyć dresy i pójdę się z nią pobawić.
Wyszedłem z kuchni i spojrzałem jeszcze tęsknym wzrokiem na moją piękną kobietę. Ona akurat też się odwróciła, trochę zamyślona. Uśmiechnęliśmy się do siebie i niestety moje wejście na schody to połączenie przerwało. W sypialni zdjąłem koszulkę i rzuciłem ją na łóżko. Dostanie mi się za to od Rose, ale jeszcze dzisiaj będę wychodzić, więc na łóżku będzie pod ręką. Wszedłem do naszej garderoby i zacząłem rozglądać się po półkach w poszukiwaniu mojego dresu. Później zacząłem szukać po szufladach, aż w końcu skończyłem na szufladzie z bielizną Rose. Tam też nie było moich dresów, ale za to tyle pieknych koronek. Wciąż i wciąż mogłem ją w nich oglądać, chociaż smucił mnie fakt, że nie było tu tych nowych, o których mi pisała. A tak dobrze się zapowiadały. Ledwo wstałem, a zobaczyłem w drzwiach moją piękną blondynkę.
-Szukasz czegoś?
-Dresu-westchnąłem, obserwując jej ruchy. Jak pewna swojej zdobyczy kocica zaczęła się do mnie skradać. Piękna. I zdecydowanie pewna i świadoma swojej wyjątkowej urody, wdzięku i seksapilu.
-Jak zwykle jest w szafie w sypialni. Widzę, że masz problem -wskazała wzrokiem na wypukłość przy moim rozporku. Było tak samo źle jak podczas konferencji i moich wyobrażeń o niej. I może śniłem, a może własnie umarłem i trafiłem do pieprzonego nieba, ale moja Rose uklęknęła przede mną i zabrała się za odpinanie paska, guzika i zamka spodni.
-A Marisa-pomyślałem oparami zdrowego rozsądku i ojcowskiej odpowiedzialności.
-U siebie, bawi się, zamknęłam schody i plotek w jej drzwiach -wytłumaczyła pospiesznie, mocując się z zacinającym zamkiem. Mamy chwilę.
A później już naprawdę byłem w niebie. Albo piekle, bo w całej małej garderobie temperatura podniosłą się o kilkanaście dobrych stopni. Tylko ona potrafiła mnie tak zaskakiwać i doprowadzać...do szału. Nie wiedziałem nawet, że można kogoś tak bardzo kochać. Gdybym powiedział jej "kocham cię" w pierwszą rocznicę naszego ślubu, byłbym głupi. Bo miłość, jaką teraz siebie wzajemnie obdarzaliśmy była nieskończenie silniejsza, trwalsza i znówu silniejsza. I jeszcze bardziej namiętna...
Obiad był już jak zawsze pyszny. Obiady mojej żony miały zawsze ten smak serca włożonego w to, co gotowała dla naszej trójki. Pomyśleć, że gdy się poznaliśmy gotowała... kiepsko. Teraz była dietetykiem i wszystko spod jej ręki mogłem jeść w nieskończoność. Podobnie miała nasza córka.
Posyłaliśmy sobie z Rose rozbawione spojrzenia. Marisa w swoim buncie i natężonym indywidualiźmie, przestała jeść widelcem i łyżką, a wróciła znów do rączek. Była przy tym taka urocza. Puree z ziemniaków było już rozrzucone po całym stoliczku dziecięcego krzesła.
-Nauczysz mnie grać w Fifę? Tak naprawdę profesjonalnie, jak twoi koledzy. Wiem, że wolisz te swoje strzelanki, ale dla mnie szczytem przemocy są faule i tym podobne wyskoki karane czerwonymi kartkami-zaśmiała się i nerwowo chwyciła kubek i zaczęła szybko z niego pić. Herbata była prawie wrzątkiem. Coś było na rzeczy.
-Poparzysz się, skarbie.
-Faktycznie-przyznała. Spojrzała na Marisę skubiącą różyczki brokuła i uśmiechnęła się rozanielona.
-Mam na siedemnastą trening. Trzy i pół godziny. Możemy zagrać teraz albo jak wrócę, jeśli jeszcze będziesz miała ochotę.
-Możemy teraz i później.
-Nie ma takiej opcji. Albo teraz gramy, a o tym, co cię gryzie mówisz później albo odwrotnie.
-Aż tak widać?
-Znam cię-przyznałem zgodnie z prawdą. Znaliśmy się jak nikt inny. Czasem miałem nawet wrażenie, że czasem ona potrafi mnie zrozumieć bardziej niż ja sam. Skończyłem swój obiad i odłożyłem sztućce na bok. Jak mieliśmy w zwyczaju, poszedłem do jej krzesła i usadziłem sobie na kolanach. Sama wzięła moje dłonie i oplotła je sobie wokół brzucha.
-Przepraszam..
-Jesteś w ciąży?
-Nie! Nie! Nie o to chodzi. Byłam u ginekologa po zastrzyk.
-W takim razie?-przytyliłem się do jej miękkiego policzka. Wiadomość o zastrzyku jakoś mnie przybiła. A może to po prostu dlatego, że Rosalie była taka inna i smutna.
-Porozmawiamy później, dobrze? O której jutro masz mecz?
-Nie gram. Dzisiaj trener mi przekazał, że jutro grają z ławki i rezerw, mała rotacja, żeby odciążyć takich super twardzieli jak ja.
-Będziesz w domu?
-Tylko dla was-przyznałem z uśmiechem, całując ją w policzek. Mari cały czas mozolnie grzebała w talerzu, ale jadła, to się liczyło.
-To dobrze.
-Kocham cię, wiesz? Na dobre i na złe, zawsze będę przy tobie.
-Wiem. Ja też cię bardzo kocham. Wolę poczekać, aż malutka zaśnie.
-Będę czekać.
Rose została przy Mari, żeby nasza dokończyła posiłek, publiczność i towarzystwo musiała mieć zawsze. Ja zająłem się sprzątaniem ze stołu i pakowaniem wszystkiego do zmywarki, a pozostałych porcji do lodówki.
Gdy minęły już wieki i nasza córka oświadczyła, że zjadła i już nie chce, rozłożyliśmy jej kocyk i zabawki przed kanapą, a Rose wyciągnęła płytkę tegorocznej Fify i dwa pady. Grać z żoną na konsoli. Zaśmiałem się aż sam do siebie, gdy rozpracowywała konsolę i zaczęła szukać włącznika.
-Daj, włożę..
-Nie! Już mam!-oświadczyła dumna z siebie i włożyła płytę. Ja przełączyłem telewizor i czekałem, aż usiądzie koło mnie na kanapie.
-Papi, patrz!-podeszła do mnie moja mała dziewczynka i przyniosła kawałek dużego puzzla.
-Co to jest za zwierzak?
-To kotek! -podskoczyła radośnie. Rose, jak zwykle pięknie się uśmiechając, przyszła do mnie na kanapę i usiadła w siadzie skrzyżnym, testując guziki pada.
-Ten jest lepszy -wskazałem jej na mój nowszy nabytek, drugą ręką podtrzymując Mari, która zaczynała wdrapywać się na moje nogi. Rose spojrzała na ten drugi z podejrzliwością i zaczęła kręcić joystickiem i wciskać pokrętła.
-Wolę tamten, łatwiej chodzi.
-Bo jest wyrobiony i może niedługo przestać dobrze grać.
-Ale przynajmniej palce mi się tak nie zmęczą.
Moja słodka Rosalie. Spojrzeliśmy krótko po sobie, wyrażając tym spojrzeniem całą swoją miłość.
-Co robisz?-zapytała Marisa, próbując stanąć na moich udach. Oparła się rączkami po obu stronach moich barków, więc nie widziałem już nic, co działo się przede mną.
-Będę uczyć mamusię grać. Jak będziesz starsza, ciebie też nauczę-obiecałem, na koniec całując ją w policzek.
-Ja nie.
-No to nie -uśmiechnąłem się i pomogłem usiąść na moich nogach.
Rozsiadła się wygodnie, a w tym czasie Rose włączyła grę i zaczęła patrzeć na filmik instruktażowy z początku gry.
Później było naprawdę zabawnie. Nikt nie był w stanie sprawić mi tyle radości, co ta kobieta.
-Nie!-zaśmiałem się, gdy strzeliła prosto nad bramkę.
-Ale przecież musiałam! Bo by mi zabrali piłkę, a już wystarczająco się za nią nalatałam..-powiedziała oburzona, gestykulując żywo.
-Ale kochanie, miałaś zwolniony moment, miałaś czas na wymierzenie!
-A ty masz zwolniony moment jak strzelasz?
-Nie, ale to gra i musisz poczekać.
-Nie muszę, jestem zdesperowana, przegrywam pięć do zera, a ty nie pozwalasz mi nawet grać po mojemu.
-Rose..
-Ty nawet nie jesteś trenerem! Nie będziesz mi mówić jak mam grać!
Roześmiałem się głośno, próbując przytulić ją do siebie. Opierała się, ściskając uparcie swojego pada, żądna wygranej. -Nauczę cię jak grać w Fifę, będziemy sobie grać, oho, no już-przedrzeźniała mnie, próbując dalej grać -No przecież klikam tą piłkę!
-Mówiłem, weź mój pad!
-Wiesz? Nie gram. Mam to gdzieś.
-Wolisz moje strzelanki?
-Nie masz treningu?
-Niee, jeszcze mam..-spojrzałem na mój zegarek i lekko się zdziwiłem. -Dziesięć minut do wyjścia. Muszę lecieć.
-Idź się ubierz, a ja przygotuję ci torbę-zaśmiała się, odkładając pada na bok. Była aniołem. Wstała jako pierwsza i pobiegła szybko na górę po moją torbę i strój. Spojrzałem na Marisę, która właśnie sama położyła się zmęczona na swoim kocyku.
-Spać?
-Spać-potwierdziła sennie. Wziąłem ją na ręce i zaniosłem do naszej sypialni. Ułożyłem na środku naszego łóżka i poszedłem do szafy po ubrania.
Mari od razu zasnęła. Ja przebrałem się i wtedy, gdy zbiegłem na dół, stała już tam moja Rosalie. I jeszcze niezawodna.
-Porozmawiamy-wycelowałem w nią palcem, gdy tylko założyłem buty. Kiwnęła głową i uśmiechnęła się ciepło.
-Skup się na treningu. Porozmawiamy. Przy winie?
-Chętnie. Muszę już lecieć, skarbie.
-Buziak?
-Zawsze-zgodziłem się i przyciągnąłem ją do siebie, żeby choć na chwilę połączyć nasze usta i poczuć się tak dobrze.
Zdjąłem buty i kurtkę i od razu musiałem do niej podejść i ucałować ją w policzek.
-Dzień dobry, księżniczko-uśmiechnąłem się, nachylając do niej i obejmując ją.
-Oo! Papi!-ucieszyła się, zapominając o smoczku, który wypadł jej na kocyk.
-Bawisz się klockami?
-Tak! Chcesz?
-Zaraz do ciebie przyjdę, tylko przywitam się z mamusią-obiecałem. Pogłaskałem ją po jej złotych włoskach i wstałem z kocyka. Rose z pełnym zaangażowaniem skupiła się na przygotowaniu obiadu. Jeden garnek na parę już stał i coś się w nim gotowało. Zewsząd unosiły się pyszne zapachy aromatycznych przypraw. Moja żona właśnie wrzucała do gotującej się wody jakieś pulpety, gdy podszedłem do niej i objąłem ją od tyłu w pasie.
-Heej-powiedziała wesoło i śpiewnie, jak często miała w zwyczaju przy mojej obecności, chichocząc pod nosem. Całym ciałem przylgnąłem do jej pleców, a głowę ułożyłem na jej karku. O, tak było dobrze. Ona jednak wciąż była zajęta, dopóki woda chlupała i rozpryskiwała się maleńkimi kroplami na płytę kuchenną, moja żona wybierała przygotowywanie jedzenia zamiast mnie. W końcu zamknęła garnek pokrywką i oplotła swoimi dłońmi moje.
-Mój ty diabełku..
-Cóż takiego zrobiłam?-zapytała niewinnie, a jej rzęsy pogilgotały wrażliwszą część mojej szyi. Aha, czyli wciąż ciągniemy droczenie się?
-Nawet nie wiesz jak bardzo mnie rozpraszałaś swoimi wiadomościami podczas konferencji.
-Oglądałam tą konferencję na telefonie. Faktycznie, czasem trochę tak kręciłeś się na siedzeniu.
-Bo miałem wzwód.
-Ach-westchnęła, przygrywając wargę, żeby się nie roześmiać. Tę wargę mogłem przygryzać tylko ja. Odwróciłem ją przodem do siebie, zmierzyłem wzrokiem jej śliczną, twarz i jej urocze zarumienione policzki.
-Ach-trochę ją przedrzeźniłem, kładąc kciuk na jej brodzie i ciągnąc ją lekko w dół. Wyglądała tak słodko. Gdy spała, przytulała się do mnie, jej włosy rozsypywały się po poduszce i wyglądała jak anioł. Ale miała tez rogi, pazury i ostre kły. Och tak, nie raz kończyłem pogryziony. I byłem z tego dumny, bo sam na to ciężko pracowałem. Ekstaza w jej oczach, gdy odlatywała przez moje silne pchnięcia...
Pocałowałem ją. Nie mogłem pozwolić myślom pobiec dalej w tamtym kierunku. Obiecałem przecież mojej małej dziewczynce wspólną zabawę z tą beznadziejną zabawką od wujka Fabiana. Rose cicho westchnęła, gdy teraz ja objąłem jej dolną wargę w posiadanie. Widzisz, kotku, ja robię to zdecydowanie lepiej. Te usta należały tylko i wyłącznie do mnie. Rosalie objęła mnie mocno, jakby miała zaraz się przewrócić. Nie przestawałem jednak całować jej słodkich ust i pieścić ich językiem. Miałem chociaż namiastkę tego, o czym marzyłem w ostatnim czasie. A mój problem powoli powracał. Raczej bardzo szybko.
-Muszę zrobić ten obiad-westchnęła ciężko z niechęcią się odsuwając ode mnie. Oblizała łakomie swoje wargi i spojrzała na mnie spod jej długich rzęs.
-A ja muszę zmienić spodnie, w tych jest zbyt ciasno. Już miałem dość na sali konferencyjnej.
-Zrozumiałam "dojść"-zaśmiała się i znów odwróciła się przodem do kuchenki, specjalnie przy tym ocierając się pupą o moje krocze.
-To zrobiłem w toalecie. Ku twojej świadomości, sam, i ku mojemu rozgoryczeniu, bez ciebie. Gdyby teraz Marisa poszła spać...
-Nie wiedziałam, że aż tak...
-Aż tak-przyznałem i ucałowałem jej kark. -Idę założyć dresy i pójdę się z nią pobawić.
Wyszedłem z kuchni i spojrzałem jeszcze tęsknym wzrokiem na moją piękną kobietę. Ona akurat też się odwróciła, trochę zamyślona. Uśmiechnęliśmy się do siebie i niestety moje wejście na schody to połączenie przerwało. W sypialni zdjąłem koszulkę i rzuciłem ją na łóżko. Dostanie mi się za to od Rose, ale jeszcze dzisiaj będę wychodzić, więc na łóżku będzie pod ręką. Wszedłem do naszej garderoby i zacząłem rozglądać się po półkach w poszukiwaniu mojego dresu. Później zacząłem szukać po szufladach, aż w końcu skończyłem na szufladzie z bielizną Rose. Tam też nie było moich dresów, ale za to tyle pieknych koronek. Wciąż i wciąż mogłem ją w nich oglądać, chociaż smucił mnie fakt, że nie było tu tych nowych, o których mi pisała. A tak dobrze się zapowiadały. Ledwo wstałem, a zobaczyłem w drzwiach moją piękną blondynkę.
-Szukasz czegoś?
-Dresu-westchnąłem, obserwując jej ruchy. Jak pewna swojej zdobyczy kocica zaczęła się do mnie skradać. Piękna. I zdecydowanie pewna i świadoma swojej wyjątkowej urody, wdzięku i seksapilu.
-Jak zwykle jest w szafie w sypialni. Widzę, że masz problem -wskazała wzrokiem na wypukłość przy moim rozporku. Było tak samo źle jak podczas konferencji i moich wyobrażeń o niej. I może śniłem, a może własnie umarłem i trafiłem do pieprzonego nieba, ale moja Rose uklęknęła przede mną i zabrała się za odpinanie paska, guzika i zamka spodni.
-A Marisa-pomyślałem oparami zdrowego rozsądku i ojcowskiej odpowiedzialności.
-U siebie, bawi się, zamknęłam schody i plotek w jej drzwiach -wytłumaczyła pospiesznie, mocując się z zacinającym zamkiem. Mamy chwilę.
A później już naprawdę byłem w niebie. Albo piekle, bo w całej małej garderobie temperatura podniosłą się o kilkanaście dobrych stopni. Tylko ona potrafiła mnie tak zaskakiwać i doprowadzać...do szału. Nie wiedziałem nawet, że można kogoś tak bardzo kochać. Gdybym powiedział jej "kocham cię" w pierwszą rocznicę naszego ślubu, byłbym głupi. Bo miłość, jaką teraz siebie wzajemnie obdarzaliśmy była nieskończenie silniejsza, trwalsza i znówu silniejsza. I jeszcze bardziej namiętna...
Obiad był już jak zawsze pyszny. Obiady mojej żony miały zawsze ten smak serca włożonego w to, co gotowała dla naszej trójki. Pomyśleć, że gdy się poznaliśmy gotowała... kiepsko. Teraz była dietetykiem i wszystko spod jej ręki mogłem jeść w nieskończoność. Podobnie miała nasza córka.
Posyłaliśmy sobie z Rose rozbawione spojrzenia. Marisa w swoim buncie i natężonym indywidualiźmie, przestała jeść widelcem i łyżką, a wróciła znów do rączek. Była przy tym taka urocza. Puree z ziemniaków było już rozrzucone po całym stoliczku dziecięcego krzesła.
-Nauczysz mnie grać w Fifę? Tak naprawdę profesjonalnie, jak twoi koledzy. Wiem, że wolisz te swoje strzelanki, ale dla mnie szczytem przemocy są faule i tym podobne wyskoki karane czerwonymi kartkami-zaśmiała się i nerwowo chwyciła kubek i zaczęła szybko z niego pić. Herbata była prawie wrzątkiem. Coś było na rzeczy.
-Poparzysz się, skarbie.
-Faktycznie-przyznała. Spojrzała na Marisę skubiącą różyczki brokuła i uśmiechnęła się rozanielona.
-Mam na siedemnastą trening. Trzy i pół godziny. Możemy zagrać teraz albo jak wrócę, jeśli jeszcze będziesz miała ochotę.
-Możemy teraz i później.
-Nie ma takiej opcji. Albo teraz gramy, a o tym, co cię gryzie mówisz później albo odwrotnie.
-Aż tak widać?
-Znam cię-przyznałem zgodnie z prawdą. Znaliśmy się jak nikt inny. Czasem miałem nawet wrażenie, że czasem ona potrafi mnie zrozumieć bardziej niż ja sam. Skończyłem swój obiad i odłożyłem sztućce na bok. Jak mieliśmy w zwyczaju, poszedłem do jej krzesła i usadziłem sobie na kolanach. Sama wzięła moje dłonie i oplotła je sobie wokół brzucha.
-Przepraszam..
-Jesteś w ciąży?
-Nie! Nie! Nie o to chodzi. Byłam u ginekologa po zastrzyk.
-W takim razie?-przytyliłem się do jej miękkiego policzka. Wiadomość o zastrzyku jakoś mnie przybiła. A może to po prostu dlatego, że Rosalie była taka inna i smutna.
-Porozmawiamy później, dobrze? O której jutro masz mecz?
-Nie gram. Dzisiaj trener mi przekazał, że jutro grają z ławki i rezerw, mała rotacja, żeby odciążyć takich super twardzieli jak ja.
-Będziesz w domu?
-Tylko dla was-przyznałem z uśmiechem, całując ją w policzek. Mari cały czas mozolnie grzebała w talerzu, ale jadła, to się liczyło.
-To dobrze.
-Kocham cię, wiesz? Na dobre i na złe, zawsze będę przy tobie.
-Wiem. Ja też cię bardzo kocham. Wolę poczekać, aż malutka zaśnie.
-Będę czekać.
Rose została przy Mari, żeby nasza dokończyła posiłek, publiczność i towarzystwo musiała mieć zawsze. Ja zająłem się sprzątaniem ze stołu i pakowaniem wszystkiego do zmywarki, a pozostałych porcji do lodówki.
Gdy minęły już wieki i nasza córka oświadczyła, że zjadła i już nie chce, rozłożyliśmy jej kocyk i zabawki przed kanapą, a Rose wyciągnęła płytkę tegorocznej Fify i dwa pady. Grać z żoną na konsoli. Zaśmiałem się aż sam do siebie, gdy rozpracowywała konsolę i zaczęła szukać włącznika.
-Daj, włożę..
-Nie! Już mam!-oświadczyła dumna z siebie i włożyła płytę. Ja przełączyłem telewizor i czekałem, aż usiądzie koło mnie na kanapie.
-Papi, patrz!-podeszła do mnie moja mała dziewczynka i przyniosła kawałek dużego puzzla.
-Co to jest za zwierzak?
-To kotek! -podskoczyła radośnie. Rose, jak zwykle pięknie się uśmiechając, przyszła do mnie na kanapę i usiadła w siadzie skrzyżnym, testując guziki pada.
-Ten jest lepszy -wskazałem jej na mój nowszy nabytek, drugą ręką podtrzymując Mari, która zaczynała wdrapywać się na moje nogi. Rose spojrzała na ten drugi z podejrzliwością i zaczęła kręcić joystickiem i wciskać pokrętła.
-Wolę tamten, łatwiej chodzi.
-Bo jest wyrobiony i może niedługo przestać dobrze grać.
-Ale przynajmniej palce mi się tak nie zmęczą.
Moja słodka Rosalie. Spojrzeliśmy krótko po sobie, wyrażając tym spojrzeniem całą swoją miłość.
-Co robisz?-zapytała Marisa, próbując stanąć na moich udach. Oparła się rączkami po obu stronach moich barków, więc nie widziałem już nic, co działo się przede mną.
-Będę uczyć mamusię grać. Jak będziesz starsza, ciebie też nauczę-obiecałem, na koniec całując ją w policzek.
-Ja nie.
-No to nie -uśmiechnąłem się i pomogłem usiąść na moich nogach.
Rozsiadła się wygodnie, a w tym czasie Rose włączyła grę i zaczęła patrzeć na filmik instruktażowy z początku gry.
Później było naprawdę zabawnie. Nikt nie był w stanie sprawić mi tyle radości, co ta kobieta.
-Nie!-zaśmiałem się, gdy strzeliła prosto nad bramkę.
-Ale przecież musiałam! Bo by mi zabrali piłkę, a już wystarczająco się za nią nalatałam..-powiedziała oburzona, gestykulując żywo.
-Ale kochanie, miałaś zwolniony moment, miałaś czas na wymierzenie!
-A ty masz zwolniony moment jak strzelasz?
-Nie, ale to gra i musisz poczekać.
-Nie muszę, jestem zdesperowana, przegrywam pięć do zera, a ty nie pozwalasz mi nawet grać po mojemu.
-Rose..
-Ty nawet nie jesteś trenerem! Nie będziesz mi mówić jak mam grać!
Roześmiałem się głośno, próbując przytulić ją do siebie. Opierała się, ściskając uparcie swojego pada, żądna wygranej. -Nauczę cię jak grać w Fifę, będziemy sobie grać, oho, no już-przedrzeźniała mnie, próbując dalej grać -No przecież klikam tą piłkę!
-Mówiłem, weź mój pad!
-Wiesz? Nie gram. Mam to gdzieś.
-Wolisz moje strzelanki?
-Nie masz treningu?
-Niee, jeszcze mam..-spojrzałem na mój zegarek i lekko się zdziwiłem. -Dziesięć minut do wyjścia. Muszę lecieć.
-Idź się ubierz, a ja przygotuję ci torbę-zaśmiała się, odkładając pada na bok. Była aniołem. Wstała jako pierwsza i pobiegła szybko na górę po moją torbę i strój. Spojrzałem na Marisę, która właśnie sama położyła się zmęczona na swoim kocyku.
-Spać?
-Spać-potwierdziła sennie. Wziąłem ją na ręce i zaniosłem do naszej sypialni. Ułożyłem na środku naszego łóżka i poszedłem do szafy po ubrania.
Mari od razu zasnęła. Ja przebrałem się i wtedy, gdy zbiegłem na dół, stała już tam moja Rosalie. I jeszcze niezawodna.
-Porozmawiamy-wycelowałem w nią palcem, gdy tylko założyłem buty. Kiwnęła głową i uśmiechnęła się ciepło.
-Skup się na treningu. Porozmawiamy. Przy winie?
-Chętnie. Muszę już lecieć, skarbie.
-Buziak?
-Zawsze-zgodziłem się i przyciągnąłem ją do siebie, żeby choć na chwilę połączyć nasze usta i poczuć się tak dobrze.
***
Na trening dojechałem na czas. Byłem pewien, że się spóźnię, co odkąd Rose wróciła do mojego życia, jeszcze się nie wydarzyło. Zanim jeszcze wyszedłem z szatni, spojrzałem na telefon. Tam czekało na mnie zdjęcie śpiącej Marisy na mojej poduszce. Obok leżała Rose, choć tylko kawałek policzka znajdował się na zdjęciu. Podpisała je "Bawimy się w śpiące królewny. Czekamy na królewicza;)". Uśmiechnąłem się, odpisałem jedynie sercem z emotikonów, bo okazało się, że zdjęcie było tak absorbujące, że aż wszyscy opuścili szatnię. Biegiem ruszyłem na boisko i znów zdążyłem. To był chyba dzień niezłego farta.
Skupiłem się całkowicie na treningu i naprawdę się zmęczyłem. Nie czuć było spadającej temperatury, ani chłodnego, grudniowego wiatru, było aż za gorąco. Rozgrzewka, trening interwałowy, sprinty i mecz. Na koniec wróciliśmy do obiektu na rozciąganie i omówienie nadchodzącego meczu.
-Jak młoda? Dalej kryzys? -zapytał Piszczu, gdy kończyłem rozciągać się na macie. Byłem myślami już z Rose i winem, że nawet nie zauważyłem, że zajmuje matę obok.
-Powoli się uspokaja. Za niecały miesiąc skończy dwa lata, czas leci tak szybko...
-Oj, nie musisz mi o tym mówić. Sara poszła już do trzeciej klasy, Nela do przedszkola, a Patryk skończył półtora roku -uśmiechnął się, zamyślony. Miał trójkę dzieci, a zawsze był uosabiany z niemożliwym spokojem, dojrzałością i opanowaniem. Zero nerwów i stresu, zawsze zadowolony. Nie musiałem pytać, bo przy Mari sam zobaczyłem, jak wiele zmieniają dzieci i ile uczą dorosłych. Tak naprawdę dopiero przy niej stałem się dorosłym i to było dobre uczucie.
-Patryk jest młodszy od Marisy?-zdziwiłem się. Kiedy pokazywał zdjęcia swojego syna w szatni, zupełnie mnie to nie obeszło i chyba nawet nie patrzyłem dokładnie, tylko przez grzeczność. Pomyśleć, jakim byłem niedojrzałym idiotą. I że miałem już wtedy półroczne dziecko.
-Jest. Wszelkie bunty jeszcze przed nim, gada jak najęty, ale nad chodzeniem jeszcze musimy popracować. Dzieciaki są tak różne, niczego nie przewidzisz. Dziewczyny z kolei szybko biegały i mało mówiły.
-Marisa też, chociaż coraz więcej do nas zagaduje sama z siebie.
-Panowie, odnośnie meczu-do sali wszedł trener i niestety przerwał naszą pogawędkę. A właściwie. Musieliśmy o siebie dbać i nadal rozciągać.
-Grasz jutro?-zapytałem Polaka, któremu też nie chciało się podnieść z maty.
-Nie. Wolne i pojutrze na rano trening otwarty.
-To samo.
-Myślicie o drugim dziecku?
-Jeszcze chwila, ale chciałbym.
-To dobrze-uśmiechnął się i poklepał mnie po plecach. -Wbrew pozorom, przy kolejnym dziecku już jest łatwiej. Wiesz jak się zachować, choć nie zawsze, bo dzieciaki bywają diametralnie różne, ale pewne zachowania są schematyczne. No i już tak nie chuchacie na nie i nie zmieniacie miliard razy dziennie pieluch, tylko pozwalacie mu biegać w brudnej.
-No...to nie było zachęcające-stwierdziłem, przyrzekając sobie, że będę dbać o zmienianie pieluch drugiemu dziecku. Piszczu śmiał się ze mnie, ale cóż, może jeszcze kiedyś zrozumiem jego perspektywę. Wstaliśmy z miejsc i stanęliśmy gdzieś z tyłu zgromadzenia.
-Zabieram jeszcze dzisiaj moją Ewę na randkę, więc miło by było, gdyby szybko skończył -mruknął pod nosem, niezadowolony. Mogli nas puścić, a nie, musimy wysłuchiwać o planie na mecz, podczas którego i tak nie gramy. Niby byliśmy piłkarzami i to nasza drużyna...ale jednak gdy ma się plany i naprawdę chce się je zrealizować, staje się to irytujące.
-Macie jeszcze czas na randki?
-Pewnie-prychnął, spoglądając na mnie jak na kosmitę. Chyba naprawdę trójka dzieci nie była końcem świata. To dobrze. Jak już Rose zgodzi się na drugie...-To ważne. Jak rodzice są szczęśliwi, przekłada się to na dzieciaki.
-Chyba, że mają bunt dwulatka.
-Tak-zgodził się ze śmiechem. W tym samym momencie spojrzeliśmy na zegarek i z niesmakiem stwierdziliśmy, że trening przeciągnął się o całe dwadzieścia minut. Nie spodobało mi się to.
-Przepraszam, trenerze. Muszę wcześniej wrócić do domu, nie ma kto zostać z córką, a ma okres ząbkowania...
Favré spojrzał się na mnie, marszcząc brwi. Zwykle był we wszystkim wolny. Wolno mówił, chodził, nawet wolno mrugał oczami. Odczekałem więc trochę, nim przemówił ponownie.
-Dobrze, ale to wyjątkowo. Dowiedz się o grafiku od innych.
-Oczywiście, dziękuję-uśmiechnąłem się, zadowolony, że mój spontaniczny plan się udał. -Jeszcze jedno, niestety przyjechałem dzisiaj z Łukim i on mnie odwozi do domu...
Moja żona mówiła, że mam duży urok osobisty, jak jeden pingwin z bajki, którą lubiła oglądać pod pretekstem, że to Mari ją o to prosiła. Może zaskutkuje na sześćdziesięcioletniego trenera.
-Eh, dobra. Idźcie już.
Jak tylko opuściliśmy salę treningową, przybiliśmy sobie piątki i przyjąłem szczere podziękowania i gratulacje pomysłowości. Jeśli chodzi o wino i potencjalne igraszki w łóżku mój mózg zawsze dobrze działał. No dobra, może i powiedzenie "myślć fiutem a nie mózgiem" też tu by się sprawdziło..no..tym i tym. To taki ciąg przyczynowo-skutkowy, którym wolałem sobie zawracać głowy tylko wrócić moim Astonem do domu i mieć naprawdę udany wieczór. Dobrze, że trener nie miał pojęcia, że mieszkaliśmy z Piszczkiem na dwóch przeciwległych końcach miasta i choćby komuś z nas zepsuło się auto, nie byłoby to opłacalne, żebyśmy po siebie jechali. Prędzej bliżej mi do Wolfa, ale na tyle lubiłem moje auto, że wołałem jeździć sam jak pan i władca. W końcu nim byłem.
Stając w drzwiach mieszkania nie byłem w stanie postawić ani kroku więcej. Nie mogłem odwrócić wzroku od zapracowanej Rose. Związała włosy w koczek, nałożyła swój fartuszek i coś pysznego przygotowywała w kuchni. Jakieś ciasto, bo jego zapach unosił się po całym mieszkaniu. To było takie wyjątkowe i niesamowite. Wiele razy widziałem wzruszonych fanów, stających pierwszy raz na trybunie SIP w ich życiu. Nie raz płakali, gdy zdobywaliśmy mistrzostwo. Mnie jednak wzruszył widok mojej kobiety w fartuchu, która była tak zaangażowana w to, co robi, że nawet nie zauważyła mojego przyjścia. Jej niezdarnego koczka, z którego wypadały kosmyki włosów i umorusanego od dżemu czubka nosa. Zawsze chciałem być sam. Zawsze mieć swoje terytorium, własną przestrzeń i samotnię, w której czułem się dobrze i komfortowo. Pan i władca. Nadal nim byłem, ale byłem lepszym panem i władcą, mając u boku moją panią i królową, która tańczyła ze mną i poprzysięgła mi tańczyć ze mną do końca naszych dni. I wkrótce zrobi to ponownie w katedrze w Dortmundzie, w której pobrali się moi rodzice.
-Będę czcił i błogosławił do końca życia dzień, w którym André przyprowadził cię do tego mieszkania.
Ujawniłem swoją obecność, nie mogąc już dłużej milczeć. Podniosła głowę znad blatu kuchennego i przejechała sobie po policzku dłonią, którą miała brudną od tego samego dżemu, co na nosie. Uśmiechnęła się, dzięki czemu moje serce jeszcze mocniej zabiło. Ściągnąłem szybko buty, rzuciłem na bok torbę i ruszyłem przez salon do aneksu, żeby móc zlizać i scałować słodycz, z mojej jeszcze większej słodyczy.
-Przygotowałam na wieczór mini tarty z masłem orzechowym. Kupiłam ze sklepu żony twojego dawnego kolegi z drużyny. Ann-Kathrin mi je poleciła, podobno zdrowe, a ty masz ostatnio naprawdę fazę na masło orzechowe. Więc jest z orzechów laskowych, nerkowców i migdałów. Dorobiłam jeszcze z mrożonych owoców sos malinowy, ale też są całe rozmrożone maliny.
-Ach.. Czyli to było to.
Wszystko się wyjaśniło. Nachyliłem się i polizałem kącik jej ust, w którym pozostała jeszcze odrobina sosu. -Pycha.
Uśmiechnęła się zarumieniona i odwróciła się do blatu za nami, żeby nałożyć maseł do pustych, upieczonych małych tart. Cieszyłem się na jedzenie, ale też chciałem mieć ją już dla siebie.
-W lodówce jest sałatka z kawałkami piersi z kaczki, najpierw to zjemy. Ciasteczka na deser.
-Nie spaliłaś?-zaśmiałem się i od razu poszedłem do lodówki, bo już chciałem zacząć jeść. I gdy wyjmowałem miskę z miksem kolorowych sałat i kawałkami mięsa, dostałem po tyłku z kuchennego ręcznika. Ktoś tu miał problemy. I to nie byłem ja. Spojrzałem na nią na tyle surowo, na ile mogłem, choć czasem to było trudne.
-Nie wypominaj mi tej jednej, spalonej kaczki.
Oczywiście, że
nigdy nie miałem na celu jej tego wypominać. Wtedy chyba naprawdę zrozumiałem,
że ona w tym wszystkim jest najważniejsza, tylko ona. Gdy zobaczyłem ją w
kłębach dymu i przy zalanej podłodze, a później taką zapłakaną... Nie liczyło
się nic poza tym, że nic jej się nie stało, była cała i zdrowa. Chociaż kiedyś
bym się wściekł i zrobił jej awanturę, teraz byłem od tego daleki. Nawet ta
cholerna sytuacja, pokazała mi, na czym polega miłość. I gdy nigdy nie
wierzyłem, że istnieje coś takiego jak prawdziwa, niezniszczalna, trwała,
szczera i wzajemna miłość, tak nie dość, że ta istota uświadomiła mnie o jej
istnieniu, to pokazała mi miliard jej odcieni. I byłem gotowy odkrywać przez
resztę życia kolejne. Może wtedy byłem zbyt zagubiony w tym wszystkim, niepewny
swoich uczuć, jej uczuć i naszej relacji. Teraz jednak byłem, najbardziej na
świecie byłem pewny tego, czego chcę, tego, co czuję i kim jestem.
Odłożyłem spokojnie miskę i zacząłem zbliżać się do mojej żony, której urocza pewność siebie i zadarty nosek w okamgnieniu zmieniły się na druzgocącą niepewność. Moja słodka.
Napotkaliśmy blat, który już nie pozostawiał jej żadnej drogi ucieczki.
-Oj..-westchnęła, rozglądając się dookoła. Zagrodziłem jej drogę rękoma i patrzyłem w jej piękne, duże, jasne oczy i czarne rzęsy. Zamrugała tak niewinnie. A mnie przypomniało się, gdy klękała przede mną w garderobie. I też tak słodko nimi zamrugała, choć zabrała mnie do raju, to sytuacja bardziej przypominała rajskie piekło. Takie istniało. Musiało istnieć, bo tam właśnie zawsze mnie zabierała. Piękna, niewinna, delikatna jak płatek róży. A z drugiej strony pewna, ostra i temperamentna.
-Oj-powtórzyłem, naśladując ją. Odwróciłem ją ruchem jednej ręki w stronę szafek kuchennych i podziwiałem jej piękny tyłeczek. Odwdzięczyłem jej się klapsem, dość mocnym, jednak widziałem dobrze, jak zrobić, by odczuła przyjemność. Nigdy nie zrobiłbym niczego, co by ją skrzywdziło. Westchnęła cicho i sapnęła ciężko. Takie dźwięki miały niestety na mnie wpływ, ale musieliśmy porozmawiać, łóżko planowałem zostawić na koniec... Dopóki nie położyłem dłoni na jej pośladkach, by je rozmasować w miejscu, w którym wylądowała moja ręka. I nie poczułem pod tymi spodniami żadnej bielizny. Musiałem aż dokładniej sprawdzić, a gdy moje ręce niczego nie wyczuły, musiałem sprawdzić to innymi zmysłami, żeby sprawdzić, czy dotyk nie płatał mojemu zboczonemu umysłowi niezłych figli. I gdy tylko ściągnąłem jej dresowe spodnie, uświadomiłem sobie, że jest pod nimi całkowicie naga..i całkowicie podniecona. Moja. Moja. Moja. Cała moja. Ponownie dotknąłem jej, tym razem nagich, pośladków i mocno ścisnąłem, szczypiąc na końcu. Odwróciłem ją z powrotem przodem do siebie i uniosłem jej brodę. Spojrzała na mnie, odrobinę zamyślona, ale jej pyszne usta były wygięte w kusicielskim uśmiechu.
-Jestem ci coś winien prawda?-zapytałem, jedną dłonią przedostając się pod jej bluzę.
-Nie-mruknęła i odchyliła dalej głowę, gdy drugą dłonią zacząłem w okrutnie wolnym tempie ją pieścić. -Po prostu, chciałam zrobić ci dobrze, nic zobowiązującego.
-Nie jestem ci nic winien?-dopytałem się, ściskając pod bluzą jej sutek. Jęknęła i zacisnęła wargi z przyjemności. Taka piękna. I moja. Pragnęła mnie. Doskonale to czułem, ale cóż mogłem zrobić, skoro podobno to rano, to nic zobowiązującego?
-Jesteś.
-Tak? Co dokładnie?-zapytałem, chcąc jeszcze ją trochę podręczyć. Stęskniłem się za nią. Mogłem to robić w nieskończoność, chociaż ryzykowałem, że kiedyś ona odpłaci mi się tym samym. A na razie ja chciałem dać jej tak samo perfekcyje pieszczoty, jakie ona mi dzisiaj zaserwowała. Desperacko usiłowała mocniej naprzeć biodrami na moje palce, ale natychmiast zwalniałem i poluźniałem usisk. Znów jej westchnięcie i błagalny wzrok. Musiałem być nieustępliwy i twardy. Chociaż to drugie naspiło już kilka chwil temu.
-Jeden, mocny, szybki, cudowny orgazm. Proszę. Jesteś mi dłużny, spłata w trybie natychmiastowym.
-Jak trzeba...-uśmiechnąłem się i jeszcze mocniej i pewniej zacząłem ją dotykać. Kiwnęła tylko głową, a jej oczy zaszły mgłą. Była moim ideałem. Nogą skopałem jej spodnie z jej kostek i już wiedziałem, że nie pozwolę jej ich włożyć do końca dzisiejszego wieczoru. A zapowiadał się on bardzo długi i niezwykle przyjemny. Posadziłem ją na blacie, żeby mieć do niej lepszy dostęp i rozszerzyłem jej nogi. Najpierw ścisnąłem ustami jej pierś. Pamiętałem jak pierwszej naszej nocy po jej powrocie, poleciało jeszcze z nich mleko. Było pyszne i ciepłe, chętnie bym przypomniał sobie jego smak. Cholerne zastrzyki.
-Marco. Zero romantyzmu, proszę. Nie będę powtarzać moich oczekiwań.
Zdecydowanie miała pazurki. Uśmiechnąłem się i uklęknąłem przed nią na kolana, nie mogąc już doczekać się najsmaczniejszego dania dzisiejszego dnia. Na dobrą sprawę nie musiałem już nawet jeść tej sałatki i babeczek, ale tak bardzo się starała, że nie mogłem odmówić jej tej przyjemności patrzenia na mnie jedzącego jej specjałów, w zamian za to w sumie dając jej przyjemność, a nawet jeszcze większą. Może to było pozbawione logiki, ale dla niej było ważne. A ja lubiłem sprawiać jej przyjemność, na wszystkie możliwe sposoby.
Odłożyłem spokojnie miskę i zacząłem zbliżać się do mojej żony, której urocza pewność siebie i zadarty nosek w okamgnieniu zmieniły się na druzgocącą niepewność. Moja słodka.
Napotkaliśmy blat, który już nie pozostawiał jej żadnej drogi ucieczki.
-Oj..-westchnęła, rozglądając się dookoła. Zagrodziłem jej drogę rękoma i patrzyłem w jej piękne, duże, jasne oczy i czarne rzęsy. Zamrugała tak niewinnie. A mnie przypomniało się, gdy klękała przede mną w garderobie. I też tak słodko nimi zamrugała, choć zabrała mnie do raju, to sytuacja bardziej przypominała rajskie piekło. Takie istniało. Musiało istnieć, bo tam właśnie zawsze mnie zabierała. Piękna, niewinna, delikatna jak płatek róży. A z drugiej strony pewna, ostra i temperamentna.
-Oj-powtórzyłem, naśladując ją. Odwróciłem ją ruchem jednej ręki w stronę szafek kuchennych i podziwiałem jej piękny tyłeczek. Odwdzięczyłem jej się klapsem, dość mocnym, jednak widziałem dobrze, jak zrobić, by odczuła przyjemność. Nigdy nie zrobiłbym niczego, co by ją skrzywdziło. Westchnęła cicho i sapnęła ciężko. Takie dźwięki miały niestety na mnie wpływ, ale musieliśmy porozmawiać, łóżko planowałem zostawić na koniec... Dopóki nie położyłem dłoni na jej pośladkach, by je rozmasować w miejscu, w którym wylądowała moja ręka. I nie poczułem pod tymi spodniami żadnej bielizny. Musiałem aż dokładniej sprawdzić, a gdy moje ręce niczego nie wyczuły, musiałem sprawdzić to innymi zmysłami, żeby sprawdzić, czy dotyk nie płatał mojemu zboczonemu umysłowi niezłych figli. I gdy tylko ściągnąłem jej dresowe spodnie, uświadomiłem sobie, że jest pod nimi całkowicie naga..i całkowicie podniecona. Moja. Moja. Moja. Cała moja. Ponownie dotknąłem jej, tym razem nagich, pośladków i mocno ścisnąłem, szczypiąc na końcu. Odwróciłem ją z powrotem przodem do siebie i uniosłem jej brodę. Spojrzała na mnie, odrobinę zamyślona, ale jej pyszne usta były wygięte w kusicielskim uśmiechu.
-Jestem ci coś winien prawda?-zapytałem, jedną dłonią przedostając się pod jej bluzę.
-Nie-mruknęła i odchyliła dalej głowę, gdy drugą dłonią zacząłem w okrutnie wolnym tempie ją pieścić. -Po prostu, chciałam zrobić ci dobrze, nic zobowiązującego.
-Nie jestem ci nic winien?-dopytałem się, ściskając pod bluzą jej sutek. Jęknęła i zacisnęła wargi z przyjemności. Taka piękna. I moja. Pragnęła mnie. Doskonale to czułem, ale cóż mogłem zrobić, skoro podobno to rano, to nic zobowiązującego?
-Jesteś.
-Tak? Co dokładnie?-zapytałem, chcąc jeszcze ją trochę podręczyć. Stęskniłem się za nią. Mogłem to robić w nieskończoność, chociaż ryzykowałem, że kiedyś ona odpłaci mi się tym samym. A na razie ja chciałem dać jej tak samo perfekcyje pieszczoty, jakie ona mi dzisiaj zaserwowała. Desperacko usiłowała mocniej naprzeć biodrami na moje palce, ale natychmiast zwalniałem i poluźniałem usisk. Znów jej westchnięcie i błagalny wzrok. Musiałem być nieustępliwy i twardy. Chociaż to drugie naspiło już kilka chwil temu.
-Jeden, mocny, szybki, cudowny orgazm. Proszę. Jesteś mi dłużny, spłata w trybie natychmiastowym.
-Jak trzeba...-uśmiechnąłem się i jeszcze mocniej i pewniej zacząłem ją dotykać. Kiwnęła tylko głową, a jej oczy zaszły mgłą. Była moim ideałem. Nogą skopałem jej spodnie z jej kostek i już wiedziałem, że nie pozwolę jej ich włożyć do końca dzisiejszego wieczoru. A zapowiadał się on bardzo długi i niezwykle przyjemny. Posadziłem ją na blacie, żeby mieć do niej lepszy dostęp i rozszerzyłem jej nogi. Najpierw ścisnąłem ustami jej pierś. Pamiętałem jak pierwszej naszej nocy po jej powrocie, poleciało jeszcze z nich mleko. Było pyszne i ciepłe, chętnie bym przypomniał sobie jego smak. Cholerne zastrzyki.
-Marco. Zero romantyzmu, proszę. Nie będę powtarzać moich oczekiwań.
Zdecydowanie miała pazurki. Uśmiechnąłem się i uklęknąłem przed nią na kolana, nie mogąc już doczekać się najsmaczniejszego dania dzisiejszego dnia. Na dobrą sprawę nie musiałem już nawet jeść tej sałatki i babeczek, ale tak bardzo się starała, że nie mogłem odmówić jej tej przyjemności patrzenia na mnie jedzącego jej specjałów, w zamian za to w sumie dając jej przyjemność, a nawet jeszcze większą. Może to było pozbawione logiki, ale dla niej było ważne. A ja lubiłem sprawiać jej przyjemność, na wszystkie możliwe sposoby.
***
Wszystko było takie pyszne, że nie mogłem przestać. A najbardziej zasmakowały mi babeczki z masłem orzechowym. A ona wiedziała, jak miałem na nie ochotę. Siedzieliśmy w salonie na kanapie z pozostałymi babeczkami i kieliszkami z winem na tacy. Było nam cudownie.
-Wiesz, że Axel powiedział, że najlepiej w drużynie grasz w Fifę? -zapytała, spoglądając na mnie. Moja kibicka. Rozłożyłem nogi i podciągnąłem ją do góry, żeby położyła się na mojej klatce.
-Poważnie? Trochę im skopałem tyłki na wyjeździe, to prawda, ale że najlepszy...
-Kiedy przestałeś być taki "Marco Reus jestem najlepszy"?
-Jeszcze nie przestałem. Spokojnie.
-Kocham cię -wyznała, odwracając się i uśmiechnęła się ciepło. Wzięła łyk wina i odłożyła kieliszek na podłogę.
-Jeszcze.
-Kocham cię. Kocham cię. Szaleję z miłości do ciebie i kocham to, jak bardzo ciebie kocham.
-Kocham cię-odpowiedziałem, przeczesując jej piękne włosy. Jej oczy zawsze lśniły, gdy to mówiła, gdy na mnie patrzyła.
-Wyjdziesz za mnie?-zapytała nagle, mrugając swoimi długimi rzęsami. Moja słodka. Musnąłem dłonią jej policzek i pocałowałem w czubek nosa.
-To mężczyzna pyta o to swoją kobietę. Nie jestem na tyle nowoczesny. Przykro mi, dziubku.
-Dziubku.
-Dziubku -powtórzyłem i roześmiałem się razem z nią.
-Dostałam właśnie kosza?
-Nie, bo wciąż bardzo cię kocham i chcę spędzić z tobą resztę życia. Poza tym, jesteś moją żoną. Nie mogę ci więc dać kosza.
-To dobrze.
-Powiesz mi, co ci chodzi po głowie? -zapytałem, całując ją zaraz potem w usta. Wtuliła się we mnie, wyglądała jakby była taka malutka i niewinna. Odczekałem chwilę, potrzebowała trochę czasu.
-Jutro mam bardzo trudną wizytę u psychologa. Jeśli jutro się uda... To będzie przełom. A jeśli nie... Jeszcze więcej spotkań i tego wszystkiego... Boję się, że sobiennie poradzę. I że się na sobie samej zawiodę i ty...
-Nie. Zawsze będę z ciebie dumny. Niezależnie, co się jutro wydarzy, zawsze będę cię wspierał, kochał i szanował.
-Dziękuję.
-Spokojnie. Dlatego ta Fifa, hmm? I babeczki?
-Tak-zarumieniła się i przytuliła do mnie jeszcze mocniej. Musnąłem ustami czubek jej głowy i przytuliłem do niej policzek.
-Na którą masz to spotkanie?
-W południe.
-Zawiozę cię.
-Posłuchaj... Ja nie wiem w jakim będę jutro stanie. Proszę, zajmij się Mari, może będę potrzebowała trochę przestrzeni.
-Nie martw się o nic...
-Nie chcę po prostu zrobić niczego głupiego. W takich okolicznościach zwykle popełniam największe błędy w swoim życiu. Najpierw uciekłam z dzieckiem w brzuchu, później...w chwil, o której marzę zamiast poryczeć się i jak wariatka krzyczeć "tak", ja odmówiłam...
-Kochanie -zacząłem. Tak bardzo pragnęła zostać ponownie moją żoną. To napawało mnie szczęściem, dumą i nadzieją. -Pamiętasz naszą wspólną wizytę? Rozmowa jest naszą siłą, my jesteśmy siłą. I chociaż czasem robimy błędy i próbujemy się bezsensownie sprzeczać, to kochamy się i jak nikt inny umiemy dojść do porozumienia. Jesteśmy sobie przeznaczeni. Teraz o tym wiemy.
-Nigdy nie zapomnę tego, jak powiedziałeś pani doktor, że lubisz uprawiać ze mną seks, gdy się na siebie gniewamy, bo jestem bardziej niegrzeczna i ostra. Poziom mojego zażenowania sięgnął maksimum.
-Nie ma się czego wstydzić. Gdybym powiedział, że wolę iść na ryby, zamiast uprawiać z tobą seks, to byłoby już coś nie tak i poziom zażenowania byłby naprawdę wysoki.
-Napiszę jutro jak skończę, ale mogę być tam do wieczora.
-To nic-obiecałem, żeby ją uspokoić. Nie chciałem, żeby się tym martwiła, ale byłem też pewien, że poradzi sobie. Nosiła w końcu moje nazwisko. Delikatnie głaskałem jej miękkie włosy i całowałem co chwila. Zjechałem dłońmi na jej brzuch i delikatnie pogłaskałem. -Gdy tylko będziesz gotowa. Ufasz mi? Nie zawiodę cię.
-Ufam i wierzę, jak nikomu innemu. Obiecuję, że gdy ze wszystkim sobie poradzimy odstawię antykoncepcję.
-Wiem. Jesteś fantastyczną mamą. Chcesz jeszcze zjeść i się napić?
-Tak i tak. Nakarmisz mnie?
-Z wielką przyjemnością. Nie chce ci się jeszcze spać?
-Zaniesiesz mnie do łóżka.
-Taka pewna?
-Bardzo. Najpierw ciasteczko, później wino.
-Księżniczka.
-Wiem, mój książę.
/Rose/
To była trzecia godzina, gdy siedziałam u Michelle. Miałyśmy cały dzień zarezerwowany na dzisiejszą sesję, zamówiłyśmy obiad i herbatę do jej gabinetu podczas przerwy. Marco był z Marisą, a ja miałam czas dla siebie. Byłam mu wdzięczna, choć wiedziałam, że pewnie martwił się i odchodził od zmysłów, myśląc o mnie. Ale tak jak mnie prosił, nie spieszyłam się i dałam sobie czas. W końcu od tego zależało tak wiele rzeczy. I wolałam o tym nie myśleć.
-Rose, jesteś gotowa?-Michelle zapytała ostrożnie i wskazała mi miejsce na leżance w swoim gabinecie, na której mogłam się położyć i praktycznie zrobić co tylko będę chciała. Miałam też poduszkę do swojej dyspozycji, więc nie było tak źle, jak mogłoby się wydawać.
-Tak.
-Zamknij oczy i zacznij, gdy będziesz gotowa.
Rozsiadłam się i przytuliłam do siebie poduszkę. Przypomniałam sobie, na czym skończyłam rozmowę z Debrą, zanim poprosiłam o przerwę. Mogłam odczekać tyle czasu ile tylko potrzebowałam. Chyba byłam gotowa.
-Teraz jestem mamą i wiem, że wszystko, co mi mówiłaś, było wynikiem strasznej tragedii, która cię dotknęła. Nie próbuję zrozumieć, co czułaś, ale gdy moja córeczka trafiła dwa razy do szpitala, za każdym razem okropnie cierpiałam. Też potrzebowałam mojego męża, choć nie byliśmy razem. A ty potrzebowałaś mojego taty. Może i czasem miała ochotę ci powyrywać włosy za to, że rozbiłaś małżeństwo moich rodziców, ale z tobą czy bez ciebie... Nie działo się między nimi dobrze i prawdopodobnie doszłoby do rozwodu, gdyby mama była zdrowa. Mam nadzieję, że teraz, gdy nie ma mnie w pobliżu i nie przypominam ci o tych koszmarnych chwilach, jest ci lepiej. I mojemu tacie też. Dbaj o niego i opiekuj się nim. Nawet jeśli o mnie zapomnicie, nie będę miała wam tego za złe. Chciałabym wam życzyć wszystkiego co najlepsze. Chyba osobno jest nam znacznie lepiej.
-Dobrze. Jak się czujesz?-usłyszałam głos mojej terapeutki, jak z innego końca świata.
-Dobrze. Zadziwiająco dobrze -odetchnęłam i wstałam z miejsca, żeby pójść nalać sobie soku pomarańczowego. Mogłam czuć się tutaj swobodnie i byłam bardzo wdzięczna żonie klubowego psychologa mojego męża za takie podejście.
-Jesteś na siłach?
-Tak. Napiję się, ok?
-Pewnie. Kiedy Marco gra ostatni mecz?-zmieniła temat, by choć trochę mnie uspokoić. Oparłam się o ścianę na przeciwko niej i uśmiechnęłam.
-W przyszłym tygodniu, a później jest już w domu.
-Wyjeżdżacie?
-Lepiej. Spędzam święta u teściowej.
-Och!-westchnęła, choć trochę ją to rozbawiło. Nawet na jednej z naszej sesji musiałam dać upust frustracji i zdenerwowaniu przez utrzymującą się sytuację z teściową. -A Jürgen i Ulla?
-Dwudziesty szósty grudnia, zostają na cztery dni, a później Marco zabiera nas na trzydniowy wypad na Sylwestra.
-Tylko jeden wigilijny wieczór. Dasz sobie radę.
-Dam, ale upiekę też sporo potraw, jakby moja teściowa chciała mnie otruć.
-Dobry pomysł! Na pocieszenie, też się widzę z teściową w święta.
-Ale wy się lubicie.
-Faktycznie.. No dobra, to jest słabe pocieszenie, przyznaję.
-Jesteś psychologiem?
-Ał, boli -zaśmiała się i rozsiadła wygodnie w swoim fotelu przy biurku. Uśmiechnęłam się i wróciłam na swoje miejsce.
Tym razem położyłam się i zamknęłam oczy. Psycholożka poleciła mi opisać dokładnie wygląd mojego ojca. Skupiłam się na twarzy i z początku, gdy chciałam zrobić to powierzchownie, zdałam sobie sprawę, jak wiele detali wciąż pamiętałam. Cztery pieprzyki. Na brodzie, skroni, środku czoła i prawym policzku, głębokie zmarszczki w kącikach oczu i na czole. Często nosił wąsy, lub miał wąsy i brodę. Bardzo rzadko się golił, raz przez nieuwagę weszłam do łazienk, gdy ten się golił. Przeze mnie sie zaciął i miałam niezłą burę. Wszystko to opowiedziałam Michelle, a ona cierpliwie słuchała, nie ozdywając się jednak ani razu.
Gdy opisałam jego wygląd, zaczęłam od najwcześniejszych dziecięcych wspomnień. Pomimo tego wszystkiego, co nas spotkało, miałam dobre wspomnienia, byłam zakochana w swoim tacie. To samo opowiadałam też Marco, ale zupełnie inaczej się czułam, gdy te słowa kierowałam bezpośrednio do mojego ojca.
-Zawiodłeś mnie, tato. Udawałam dzielną i zagniewaną dziewczynkę po śmierci mamy, a ty mi w to uwierzyłeś. Nie przytuliłeś ani nie pocieszyłeś. Potrzebowałam cię. Przykro mi, że przypomniałam ci mamę, ale to cię nie usprawiedliwiało. W żadnym razie. Ani nie była to moja wina. Popełniłeś błąd. Strasznie łatwo się je popełnia, wiem o tym. Też popełniłam błąd, odchodząc od człowieka, którego pokochałam całym sercem. Ty też odszedłeś ode mnie, a ja ciebie bardzo kochałam. Każdego następnego dnia, gdy krzyczałam jak bardzo cię nienawidzę, ja krzyczałam, że cię kocham i potrzebuję twojej pomocy, twojego przytulenia i pieprzonych słów, że wszystko będzie dobrze... Nie znasz Marco, ale on tak wiele mnie nauczył. I pokazał. Między innymi to, że każdy zasługuje na wybaczenie. Wybaczył mi i tak samo ja jestem gotowa wybaczyć tobie. Miłość to tak piękne uczucie. Wierzę, że możesz go doświadczyć, mam nadzieję, że Debra naprawdę cię kocha, a ty ją i jesteście szczęśliwi. Przez to wszystko straciłam wiarę w miłość ale spotkałam mojego męża, który na nowo nauczył mnie czuć i kochać. I jest teraz takim ojcem, o jakim ja marzyłam. Wiesz co, jestem szczęśliwa, że moja córka ma takiego tatę i wiem, że on nigdy jej nie zostawi, ani nie zwątpi. A o swojej miłości będzie mnie i ją zapewniał do końca naszych dni. Mam to, o czym marzyłam. Życzę ci, żeby twoje marzenia też się spełniły. Jestem ci bardzo wdzięczna, bo dzięki tobie jestem na świecie, jestem taka, jaka jestem. Dałeś mi nie lada lekcję życia. Nie życzyłabym takiej nikomu, ale ukształtowała mnie na kobietę, którą zaakceptowałam i się z nią zaprzyjaźniłam, na kobietę, w której zakochał się i poślubił najcudowniejszy mężczyzna. Nie możesz już liczyć na moją miłość, ten czas już ją minął, teraz są inne osoby w moim życiu, które kocham prawdziwą miłością i są dla mnie prawdziwą rodziną. Ale masz mój szacunek. Gdy mama umierała, kazała mi szanować każdego człowieka. Nie kochać, nie lubić, a szanować. Może byłam zbyt mała, ale teraz wiem. Jesteśmy wszyscy słabymi ludźmi, którzy mają uczucia i emocje, ale też jesteśmy społeczeństwem, które razem funkcjonuje i tworzy ten świat. Dlatego szanuję cię, tato i mam nadzieję, że uczucie miłości jest ci znane i go doświadczasz na co dzień... Choć już nie ode mnie.
***
Nie płakałam,
nie czułam smutku ani żalu. Wreszcie zapanował spokój. I chociaż na początku
uznałam moją panią psycholog za wariatkę, zwłaszcza przez to, że traktuje ten
sposób jak najbardziej poważnie. Teraz jednak rozumiałam już wszystko i
rozmowa, choć nie bezpośrednia, a pewnego rodzaju symulacja i wyobrażanie
sobie, że oni są koło mnie, pomogło mi zrozumieć, pogodzić się i zaznać
spokoju, domknąć wszystkie sprawy, które spędzały mi sen z powiek. Wybaczenie.
W tym wszystkim chodziło, żeby wybaczyć, tak szczerze i z przekonaniem.
Zostałam u Michelle jeszcze godzinę, którą spędziłyśmy na dokładnej analizie moich uczuć i wywiadzie, te same pytania, które zadała mi na początku. Wtedy, przy udzielaniu odpowiedzi, płakałam w panice i strachu, niepewna swojej przyszłości, czy w ogóle dam radę i nie zawiodę Marco, który pokładał we mnie swoje nadzieje i ogromną wiarę. Teraz odpowiadałam na pytania ze spokojem i pewnością. Pewnością siebie, swoich uczuć, swojej wartości, pewności miejsca, w którym się znajduję i osób, które mnie otaczają.
Po raz pierwszy w karierze, pani psycholog objęła swojego podopiecznego i byłam nim ja. Obie byłyśmy wzruszone i szczęśliwie na tak szybkie postępy. Ten dzień bardzo nas zmęczył, zarówno psychicznie, jak i fizycznie. A gdy wyszłam już z jej gabinetu, nie miałam pojęcia, co powinnam ze sobą zrobić. Na pewno napisać do Marco, żeby się już nie martwił. Może zrobić zakupy spożywcze i wrócić do domu? Skończył się nam makaron, to by było mądre posunięcie... Albo po prostu krótki spacer. I to mogło być strzałem w dziesiątkę. Śnieg utrzymywał się od kilku dni, na szczęście miałam na sobie ultra ciepłą kurtkę, którą kupiliśmy z Marco na ostatnich zakupach. Co więcej, sam ją znalazł i nalegał, żebym przymierzała. Kupiliśmy też tego samego dnia mnóstwo ciepłych ubrań, kocyków i wkładów do wózka dla naszej córki. Byliśmy gotowi na nadejście zimy i wspólne lepienie bałwanów. Już nie mogliśmy się doczekać, gdy spadnie więcej śniegu i będzie to możliwe.
Wzięłam autobus do centrum i ruszyłam do ogrodów, po których zawsze chętnie spacerowałam, czy sama czy z moim mężem. O każdej porze roku było tu niesamowicie, a wspomnienia bombardowały mnie z każdej strony. Oczywiście po przechadzaniu się między alejkami musiałam trafić na mostek. Na nim zdecydowałam się na napisanie do Marco.
"Wyszłam jakiś czas temu, przepraszam, że nie napisałam od razu ale potrzebowałam chwili. Ze mną wszystko dobrze, a u ciebie? Kocham cię"
Po kliknięciu 'wyślij' minęło dokładnie piętnaście sekund, a na wyświetlaczu pojawiło się jedno z moich ulubionych ujęć mnie i Marco na naszych wakacjach, gry się całujemy na tle przejrzystego, turkusowego morza.
-Rosalie. Jak się czujesz? Gdzie jesteś? Przyjechać po ciebie, czy chcesz być sama?
-Czuję się dobrze, jestem w parku na naszym moście, a przyjechać? Właściwie tak. Jeśli masz z kim zostawić malutką. Jeśli nie, pojadę autobusem.
-Nie ma takiej opcji. Zaraz wsiadam w samochód.
-Sam? Przepraszam, ale chyba na razie chciałabym pobyć trochę czasu tylko z tobą. Chyba na Marisę tak od razu zareagowałabym zbyt emocjonalnie. Nie wiem zresztą. Nie wiem jak zareagować i szukam czegoś, co by to ze mnie wyciągnęło, ale nie w tak silny sposób.. Nie wiem czy rozumiesz, ja sama chyba nie rozumiem, ale czuję się dobrze.
-Wszystko spokojnie. Nie martw się o nic. Będę za kilka minut.
-A, i Marco?
-Hmm?-zapytał, ale słyszałam, że biegnie po schodach na górę, żeby pewnie szybko się przebrać z domowych ubrań.
-Zabrałbyś mnie to jakiejś ładnej siłowni? Chciałabym się trochę porozciągać, może trochę bieżni... Cały dzień przesiedziałam, a jeśli jednak mam trochę energii, to chcę ją spożytkować właśnie tak.
-Załatwione, choć ja też chętnie cię mogę porozciągać, znam różne pozycje.
-Nie wątpię. Ale naprawdę jakiś czas już nie ćwiczyłam..
-Wiem, wiem-roześmiał się po drugiej stronie. Na moje usta również wkradł się lekki uśmiech. Gdy tylko go usłyszałam, od razu już wiedziałam, gdzie chcę być.
-Pospiesz się, dobrze? Chyba bardzo się stęskniłam.
-Oberwie ci się za to chyba. Czekaj na mnie, a ja zaraz będę koło ciebie.
-Dziękuję.
Po rozłączeniu się jeszcze patrzyłam na mój telefon i moją ukochaną tapetę ze zdjęciem naszej roześmianej trójki. Mogłam się w ten obrazek wpatrywać w nieskończoność. Byłam straszną farciarą, mając tą dwójkę koło siebie. Moje skarby. Dla nich chciałam wstawać każdego dnia z łóżka i działać, dać im wszystko, co tylko najlepsze.
Pomimo mrozu szczypiącego moje policzki, wciąż stałam na mostku. Schowałam swój telefon do kieszeni i założyłam rękawiczki, żeby nie zgrabiały mi dłonie.
-Co taka ślicznotka robi tu sama?-usłyszałam jakiś nieznany męski głos. Mogłam łatwo wywnioskować, że ta osoba nie znajdowała się daleko. Już przyszła mi na myśl sytuacja z Liverpoolu, gdy dwóch takich było zbyt nachalnych i skończyło się przytrzaśnięciem ręki. Jednego z nich i niestety odrobinę mojej
-Czeka na męża-odpowiedziałam oschle, nawet na nich nie spoglądając. Albo na niego. Nie interesowało mnie nic poza świętym spokojem.
Zostałam u Michelle jeszcze godzinę, którą spędziłyśmy na dokładnej analizie moich uczuć i wywiadzie, te same pytania, które zadała mi na początku. Wtedy, przy udzielaniu odpowiedzi, płakałam w panice i strachu, niepewna swojej przyszłości, czy w ogóle dam radę i nie zawiodę Marco, który pokładał we mnie swoje nadzieje i ogromną wiarę. Teraz odpowiadałam na pytania ze spokojem i pewnością. Pewnością siebie, swoich uczuć, swojej wartości, pewności miejsca, w którym się znajduję i osób, które mnie otaczają.
Po raz pierwszy w karierze, pani psycholog objęła swojego podopiecznego i byłam nim ja. Obie byłyśmy wzruszone i szczęśliwie na tak szybkie postępy. Ten dzień bardzo nas zmęczył, zarówno psychicznie, jak i fizycznie. A gdy wyszłam już z jej gabinetu, nie miałam pojęcia, co powinnam ze sobą zrobić. Na pewno napisać do Marco, żeby się już nie martwił. Może zrobić zakupy spożywcze i wrócić do domu? Skończył się nam makaron, to by było mądre posunięcie... Albo po prostu krótki spacer. I to mogło być strzałem w dziesiątkę. Śnieg utrzymywał się od kilku dni, na szczęście miałam na sobie ultra ciepłą kurtkę, którą kupiliśmy z Marco na ostatnich zakupach. Co więcej, sam ją znalazł i nalegał, żebym przymierzała. Kupiliśmy też tego samego dnia mnóstwo ciepłych ubrań, kocyków i wkładów do wózka dla naszej córki. Byliśmy gotowi na nadejście zimy i wspólne lepienie bałwanów. Już nie mogliśmy się doczekać, gdy spadnie więcej śniegu i będzie to możliwe.
Wzięłam autobus do centrum i ruszyłam do ogrodów, po których zawsze chętnie spacerowałam, czy sama czy z moim mężem. O każdej porze roku było tu niesamowicie, a wspomnienia bombardowały mnie z każdej strony. Oczywiście po przechadzaniu się między alejkami musiałam trafić na mostek. Na nim zdecydowałam się na napisanie do Marco.
"Wyszłam jakiś czas temu, przepraszam, że nie napisałam od razu ale potrzebowałam chwili. Ze mną wszystko dobrze, a u ciebie? Kocham cię"
Po kliknięciu 'wyślij' minęło dokładnie piętnaście sekund, a na wyświetlaczu pojawiło się jedno z moich ulubionych ujęć mnie i Marco na naszych wakacjach, gry się całujemy na tle przejrzystego, turkusowego morza.
-Rosalie. Jak się czujesz? Gdzie jesteś? Przyjechać po ciebie, czy chcesz być sama?
-Czuję się dobrze, jestem w parku na naszym moście, a przyjechać? Właściwie tak. Jeśli masz z kim zostawić malutką. Jeśli nie, pojadę autobusem.
-Nie ma takiej opcji. Zaraz wsiadam w samochód.
-Sam? Przepraszam, ale chyba na razie chciałabym pobyć trochę czasu tylko z tobą. Chyba na Marisę tak od razu zareagowałabym zbyt emocjonalnie. Nie wiem zresztą. Nie wiem jak zareagować i szukam czegoś, co by to ze mnie wyciągnęło, ale nie w tak silny sposób.. Nie wiem czy rozumiesz, ja sama chyba nie rozumiem, ale czuję się dobrze.
-Wszystko spokojnie. Nie martw się o nic. Będę za kilka minut.
-A, i Marco?
-Hmm?-zapytał, ale słyszałam, że biegnie po schodach na górę, żeby pewnie szybko się przebrać z domowych ubrań.
-Zabrałbyś mnie to jakiejś ładnej siłowni? Chciałabym się trochę porozciągać, może trochę bieżni... Cały dzień przesiedziałam, a jeśli jednak mam trochę energii, to chcę ją spożytkować właśnie tak.
-Załatwione, choć ja też chętnie cię mogę porozciągać, znam różne pozycje.
-Nie wątpię. Ale naprawdę jakiś czas już nie ćwiczyłam..
-Wiem, wiem-roześmiał się po drugiej stronie. Na moje usta również wkradł się lekki uśmiech. Gdy tylko go usłyszałam, od razu już wiedziałam, gdzie chcę być.
-Pospiesz się, dobrze? Chyba bardzo się stęskniłam.
-Oberwie ci się za to chyba. Czekaj na mnie, a ja zaraz będę koło ciebie.
-Dziękuję.
Po rozłączeniu się jeszcze patrzyłam na mój telefon i moją ukochaną tapetę ze zdjęciem naszej roześmianej trójki. Mogłam się w ten obrazek wpatrywać w nieskończoność. Byłam straszną farciarą, mając tą dwójkę koło siebie. Moje skarby. Dla nich chciałam wstawać każdego dnia z łóżka i działać, dać im wszystko, co tylko najlepsze.
Pomimo mrozu szczypiącego moje policzki, wciąż stałam na mostku. Schowałam swój telefon do kieszeni i założyłam rękawiczki, żeby nie zgrabiały mi dłonie.
-Co taka ślicznotka robi tu sama?-usłyszałam jakiś nieznany męski głos. Mogłam łatwo wywnioskować, że ta osoba nie znajdowała się daleko. Już przyszła mi na myśl sytuacja z Liverpoolu, gdy dwóch takich było zbyt nachalnych i skończyło się przytrzaśnięciem ręki. Jednego z nich i niestety odrobinę mojej
-Czeka na męża-odpowiedziałam oschle, nawet na nich nie spoglądając. Albo na niego. Nie interesowało mnie nic poza świętym spokojem.
-Ja tam bym nie
pozwolił swojej kobiecie tak długo na siebie czekać.
-Mój mąż też mi nie pozwala-odburknęłam, nawet nie odwracając się do niego. Miałam nadzieję, że Marco już tu szedł, a wysyłać sms z pospieszaniem też nie chciałam, bo jeśli był w drodze jeszcze stałoby się coś złego.
-To gdzie jest? Dajmy spokój, jeden drink, maleńka.
-Dobra, ale dasz mi chwilę i spotykamy się na miejscu.
-Wiedziałem, że na mnie lecisz! Tamten pub koło wyjścia z parku. -powiedział dziwnie wesoło. Chyba był pijany, ale przynajmniej nie był aż taki niebezpieczny jak tamta dwójka. Jak to się mówi, mocny w gębie, słaby w czynach. To działało na moją korzyść.
-Do zobaczenia.
-Ciao bambino! -zawołał i powoli zaczął się oddalać. Naprawdę musiał być mocno pijany, kroki, które stawiał były nierytmiczne i dość chwiejne. Zaśmiałam się i znów oparłam spokojnie o barierkę. Śnieg zaczął delikatnie prószyć, wszystko było tu takie białe i czyste. Pogoda idealnie dopasowała się do mojego rozwoju spraw. Czysta, biała karta gotowa do zapisania nowych, szczęśliwych, niezapomnianych momentów mojego nowego życia.
Kilka minut później usłyszałam kolejne korki. Byłam pewna, że mój adorator się zawrócił, albo kupił już drinki i przyniósł je aż tu.
-Powiedziałam, że przyjdę.
-Nie dość, że drażnisz mnie przez telefon to jeszcze umawiasz z innymi?
Uśmiechnęłam się i odwróciłam do niego. Do mojego męża. Stał tam. W swojej czarnej, puchowej kurtce sięgającej do połowy ud, w szerokim, długim, czarnym szalu i oczywiście bez czapki. Nie lubił ich i grymasił wprost jak Marisa. Podszedł do mnie na mostek i już miał mnie objąć, gdy jednak powrócił do mnie pijany adorator.
-Bambino, ty chciałaś mnie zbyć! Czekałbym na ciebie, a ty byś nie przyszła. Od razu powinienem przejrzeć twoją... Twoją... Nikczemność! O! Ooo...-westchnął, gdy zauważył, że już nie stałam sama. Marco odwrócił się powoli i zmrużył powieki, chcąc wybadać, co właściwie ten mężczyzna chciał. A gdy ktoś chciał czegoś, co należy do niego... No cóż, nie przepadał za tym.
-Mówiłam ci, że czekam na męża-wyjaśniłam.
-To nie kłamałaś?
-Nie.
-To dupa...-rzekł zmarnowany. Marco podszedł bliżej mnie i objął mnie w pasie swoim silnym ramieniem jakby próbując dać do zrozumienia pijanemu człowiekowi, że jesteśmy razem.
-Na przyszłość, jak kobieta mówi ci, że ma męża, to znaczy, że masz grzecznie życzyć jej miłego dnia i sobie iść.
-Tak jest, mistrzu. Do widzenia pięknej pani.
-Do widzenia-odpowiedziałam uśmiechając się. Marco był mniej zdenerwowany, gdyby był trzeźwy, sprawa byłaby zdecydowanie inna i musiałabym go powstrzymywać. I już myślałam, że odchodzi, ale jednak w ostatnim momencie odwrócił się i wbił spojrzenie w mojego męża.
-Ty! Ty nie jesteś tym znanym tym..no.. siatkarzem?
-Wszyscy mnie z nim mylą-odpowiedział, kryjąc rozbawienie.
-Powinieneś spróbować, może byłbyś dobry, choć tamci to są wysocy jak choinka na jarmarku świątecznym. Ale się do piłki nożnej zapisz. Tam się super zarabia, dużo piwa idzie za ten hajs kupić.
-Może spróbuję.
-To dobrze. Ten... Idę, już nie sap, panienka twoja, ziomek. Pokój, miłość!
Zniknął za rogiem, a my z Marco w końcu roześmialiśmy się głośno.
Marco stanął przede mną, złapał dłońmi moje ramiona i zaczął mi się badawczo przyglądać, chcąc już upewnić się, że wszystko jest dobrze.
-Stęskniłam się. Nie widziałam cię cały dzień.
-Och-westchnął, i nie musiał nic więcej mówić, już po chwili tonęłam w jego silnym, ciepłym uścisku, wtulając głowę w jego pierś. Sam wtulił swoją głowę w moje ramię i oddychał głośno i spokojnie, coraz mocniej dociskając mnie do siebie.
-Rozmawiałam z tatą i Debrą..-powiedziałam wreszcie, przerywając ciszę miedzy nami.
-Co? -cały się spiął i odsunął się nagle ode mnie, jakby się paliło. Wyraz jego twarzy diametralnie się zmienił, wszystkie mięśnie były napięte, wargi zaciśnięte tak mocno, aż zbielały.
-To nie tak...
-Jak mogłaś mi nie powiedzieć?! Rose! Przerobiliśmy to, i jak kurwa Michelle mogła być tak nieodpo...
Musiałam się na niego rzucić i zamknąć jego usta pocałunkiem, bo inaczej bym nie zatrzymała jego potoku słów i wzrastającej z sekundy na sekundy wściekłości.
Musnęłam na koniec jego ciepłe wargi dwukrotnie, a później ich miejsce zajął mój palec.
-Proszę, minuta na słuchanie. Tylko i wyłącznie słuchanie –oznajmiłam. Już chciał otworzyć usta, ale docisnęłam do nich palec. -Szaa.
Pokiwał głową, biorąc głęboki oddech na uspokojenie.
-Nie osobiście. To wszystko było oparte na wspomnieniach i wyobrażeniach. Przywoływałam wszystkie wspomnienia po kolei z nimi związane, a później wyobrażałam sobie, że siedzą po kolei na przeciwko mnie i mówiłam do nich o wszystkim, opowiadałam o tobie, o Marisie i o tym, jak bardzo jestem szczęśliwa i spełniona. O tym, że znalazłam swoje miejsce na ziemi. I na koniec przebaczyłam im, nie trzymając już w sobie żadnej złości ani żalu. Naprawdę, mam nadzieję, że układa im się i mają dobre życie we Francji. Minuta minęła, panie gorąca woda.
-Wolę gorące ciacho.
-Minuta minęła, panie gorące ciacho-powtórzyłam szeroko uśmiechając się, widząc, jak on się uśmiecha, a jego pełne ulgi oczy tak pięknie i radośnie się mienią.
-Przepraszam. Jestem z ciebie dumny. Tak bardzo dumny, mój skarbie. Jesteś taka silna. Nawet ja nie mam w sobie tyle siły co ty.
-Pamiętasz to miejsce? Pozwoliłeś mi odejść, będąc na nim. Później dałeś mi tu róże, które Yvonne schowała w liliach.
-Wszystko pamiętam, z najdrobniejszymi szczegółami. Nawet to, co się stało po tym, kiedy dostałaś tu kwiaty. Ale mówiłem ci, jak bardzo jesteś dzielna?
-Tak-wyznałam z uśmiechem i raz jeszcze objęliśmy się tak szczęśliwi... Spadł nam ogromny kamień z serca i daliśmy radę. Razem, bo to nie był tylko mój sukces. -Teraz zaczyna się coś nowego. Nowy rozdział, nowe życie, moje nowe narodziny. Od kiedy tu jesteś, od kiedy mnie przytuliłeś, już wiem co czuję. Ulgę, szczęście i spokój. Żadnego zagubienia i niepewności. Kocham cię.
-Jestem zaszczycony, że mogę uczestniczyć w twoich nowych narodzinach.
-Idziemy ćwiczyć?
-Co tam mówiłaś? Czy idziemy dać ci wycisk?
-Coś w tym rodzaju -zaśmiałam się. Marco schylił się przede mną i kazał mi usiąść na swoich plecach. Myślałam, że zwariował, ale chyba oboje czuliśmy się jak wariacko szczęśliwe nastolatki. Byliśmy wariacko szczęśliwi. I nie byliśmy aż tak starzy. Więc Marco szedł przez cały ogród, niosąc mnie na barana, a ja śmiałam się, machałam na przemian nogami, wbijając brodę w jego miękkie włosy.
Ku mojemu zaskoczeniu, Marco przyjechał mniejszym Astonem. Mieliśmy oboje słabość do tego auta. Zajęliśmy miejsca i ruszyliśmy z parkingu niedaleko parku w stronę miejsca, które jeszcze przez jakiś czas miało pozostać dla mnie niespodzianką.
Marisa jak się okazało została w naszym mieszkaniu pod czujną opieką wujka Fabiana i w towarzystwie małej Lotte. To akurat mogłam od niego wyciągnąć. Przyjaciel przyjechał do niego ze swoją córką zaraz po tym, jak odwieźli mnie do pani psycholog. Dziewczynki bawiły się w najlepsze, a tatusiowie mogli też pogadać...i zrobić pranie, rozwiesić je, odkurzyć, wynieść śmieci i zapłacić wszystkie rachunki, do których nie miałam głowy i pojechać razem z dziewczynkami na zakupy, żeby lodówka była pełna, a w szuflada na łakocie była wypełniona naszymi ulubionymi żelkami, suszonymi malinami i truskawkami no i ciasteczkami Marisy. Byłam w szoku, nie wiedziałam jak mu dziękować. Ostatnio to wszystko ciągnęło się za mną jak widmo, a ja byłam przytłoczona zimową pogodą i brakiem słońca i najlepiej zapadłabym w sen zimowy i obudziła się wiosną. Oczywiście pod warunkiem, że Marco i Marisa będą spać razem ze mną. Żadnych zmarnowanych wspólnych chwil więcej.
-Porównywaliśmy z Fabim sklepy z ciuchami klubowymi.
-I jakie wnioski?
-Oczywiście, że Dortmund najlepszy. Zamówiłem bluzeczkę dla Marisy. Szara, miękka, z długimi rękawkami i nadrukowaną Emmą. Chciałem też kupić skarpetki ale zostały same za małe rozmiary. Muszę skombinować je swoim sposobem.
-Dziękuję za pomoc. Za wszystko. Mogę cię zgłosić do orderu wzorowego taty?
-Istnieje taki?
-Namalujemy z Marisą i rozpatrzymy moje zgłoszenie i uznamy, czy ci przyznać czy nie. To już wyższy etap, no wiesz…
-Będę bardzo szczęśliwy mając taką nominację.
-W takim razie...czy to nie Breckel?-zapytałam zbita z tropu, widząc przed sobą ośrodek treningowy Borussii Dortmund.
-Chciałaś poćwiczyć-stwierdził największą oczywistość świata.
-Nie wyleją cię? Albo nie będziesz miał jakieś kary?
-Ochroniarz ma do mnie słabość.
-Co?-zaśmiałam się, nie wierząc w to, co słyszę.
-Nie, nie w ten sposób!
-Och, to nic takiego, że ochroniarz ma do ciebie słabość. Byłoby znacznie gorzej, gdybyś ty miał słabość do niego.
-Racja. Ale nie, zdecydowanie bardziej kręci mnie moja żona. Po prostu trenowałem jego syna z trzy, może cztery razy, nauczyłem kilku trików i szepnąłem dobre słowo trenerowi juniorów i się dostał.
-Jak skończysz karierę to powinieneś trenować dzieciaki.
-Nie nadaję się do tego.
-Mhmm, a mnie trenować to nie ma problemu?
-To inna sprawa. Wyskakuj z samochodu, bo zaraz będziemy trenować na moim przednim siedzeniu. A wiesz dobrze, że to też ma bardzo duże szanse na realizację.
-Mój mąż też mi nie pozwala-odburknęłam, nawet nie odwracając się do niego. Miałam nadzieję, że Marco już tu szedł, a wysyłać sms z pospieszaniem też nie chciałam, bo jeśli był w drodze jeszcze stałoby się coś złego.
-To gdzie jest? Dajmy spokój, jeden drink, maleńka.
-Dobra, ale dasz mi chwilę i spotykamy się na miejscu.
-Wiedziałem, że na mnie lecisz! Tamten pub koło wyjścia z parku. -powiedział dziwnie wesoło. Chyba był pijany, ale przynajmniej nie był aż taki niebezpieczny jak tamta dwójka. Jak to się mówi, mocny w gębie, słaby w czynach. To działało na moją korzyść.
-Do zobaczenia.
-Ciao bambino! -zawołał i powoli zaczął się oddalać. Naprawdę musiał być mocno pijany, kroki, które stawiał były nierytmiczne i dość chwiejne. Zaśmiałam się i znów oparłam spokojnie o barierkę. Śnieg zaczął delikatnie prószyć, wszystko było tu takie białe i czyste. Pogoda idealnie dopasowała się do mojego rozwoju spraw. Czysta, biała karta gotowa do zapisania nowych, szczęśliwych, niezapomnianych momentów mojego nowego życia.
Kilka minut później usłyszałam kolejne korki. Byłam pewna, że mój adorator się zawrócił, albo kupił już drinki i przyniósł je aż tu.
-Powiedziałam, że przyjdę.
-Nie dość, że drażnisz mnie przez telefon to jeszcze umawiasz z innymi?
Uśmiechnęłam się i odwróciłam do niego. Do mojego męża. Stał tam. W swojej czarnej, puchowej kurtce sięgającej do połowy ud, w szerokim, długim, czarnym szalu i oczywiście bez czapki. Nie lubił ich i grymasił wprost jak Marisa. Podszedł do mnie na mostek i już miał mnie objąć, gdy jednak powrócił do mnie pijany adorator.
-Bambino, ty chciałaś mnie zbyć! Czekałbym na ciebie, a ty byś nie przyszła. Od razu powinienem przejrzeć twoją... Twoją... Nikczemność! O! Ooo...-westchnął, gdy zauważył, że już nie stałam sama. Marco odwrócił się powoli i zmrużył powieki, chcąc wybadać, co właściwie ten mężczyzna chciał. A gdy ktoś chciał czegoś, co należy do niego... No cóż, nie przepadał za tym.
-Mówiłam ci, że czekam na męża-wyjaśniłam.
-To nie kłamałaś?
-Nie.
-To dupa...-rzekł zmarnowany. Marco podszedł bliżej mnie i objął mnie w pasie swoim silnym ramieniem jakby próbując dać do zrozumienia pijanemu człowiekowi, że jesteśmy razem.
-Na przyszłość, jak kobieta mówi ci, że ma męża, to znaczy, że masz grzecznie życzyć jej miłego dnia i sobie iść.
-Tak jest, mistrzu. Do widzenia pięknej pani.
-Do widzenia-odpowiedziałam uśmiechając się. Marco był mniej zdenerwowany, gdyby był trzeźwy, sprawa byłaby zdecydowanie inna i musiałabym go powstrzymywać. I już myślałam, że odchodzi, ale jednak w ostatnim momencie odwrócił się i wbił spojrzenie w mojego męża.
-Ty! Ty nie jesteś tym znanym tym..no.. siatkarzem?
-Wszyscy mnie z nim mylą-odpowiedział, kryjąc rozbawienie.
-Powinieneś spróbować, może byłbyś dobry, choć tamci to są wysocy jak choinka na jarmarku świątecznym. Ale się do piłki nożnej zapisz. Tam się super zarabia, dużo piwa idzie za ten hajs kupić.
-Może spróbuję.
-To dobrze. Ten... Idę, już nie sap, panienka twoja, ziomek. Pokój, miłość!
Zniknął za rogiem, a my z Marco w końcu roześmialiśmy się głośno.
Marco stanął przede mną, złapał dłońmi moje ramiona i zaczął mi się badawczo przyglądać, chcąc już upewnić się, że wszystko jest dobrze.
-Stęskniłam się. Nie widziałam cię cały dzień.
-Och-westchnął, i nie musiał nic więcej mówić, już po chwili tonęłam w jego silnym, ciepłym uścisku, wtulając głowę w jego pierś. Sam wtulił swoją głowę w moje ramię i oddychał głośno i spokojnie, coraz mocniej dociskając mnie do siebie.
-Rozmawiałam z tatą i Debrą..-powiedziałam wreszcie, przerywając ciszę miedzy nami.
-Co? -cały się spiął i odsunął się nagle ode mnie, jakby się paliło. Wyraz jego twarzy diametralnie się zmienił, wszystkie mięśnie były napięte, wargi zaciśnięte tak mocno, aż zbielały.
-To nie tak...
-Jak mogłaś mi nie powiedzieć?! Rose! Przerobiliśmy to, i jak kurwa Michelle mogła być tak nieodpo...
Musiałam się na niego rzucić i zamknąć jego usta pocałunkiem, bo inaczej bym nie zatrzymała jego potoku słów i wzrastającej z sekundy na sekundy wściekłości.
Musnęłam na koniec jego ciepłe wargi dwukrotnie, a później ich miejsce zajął mój palec.
-Proszę, minuta na słuchanie. Tylko i wyłącznie słuchanie –oznajmiłam. Już chciał otworzyć usta, ale docisnęłam do nich palec. -Szaa.
Pokiwał głową, biorąc głęboki oddech na uspokojenie.
-Nie osobiście. To wszystko było oparte na wspomnieniach i wyobrażeniach. Przywoływałam wszystkie wspomnienia po kolei z nimi związane, a później wyobrażałam sobie, że siedzą po kolei na przeciwko mnie i mówiłam do nich o wszystkim, opowiadałam o tobie, o Marisie i o tym, jak bardzo jestem szczęśliwa i spełniona. O tym, że znalazłam swoje miejsce na ziemi. I na koniec przebaczyłam im, nie trzymając już w sobie żadnej złości ani żalu. Naprawdę, mam nadzieję, że układa im się i mają dobre życie we Francji. Minuta minęła, panie gorąca woda.
-Wolę gorące ciacho.
-Minuta minęła, panie gorące ciacho-powtórzyłam szeroko uśmiechając się, widząc, jak on się uśmiecha, a jego pełne ulgi oczy tak pięknie i radośnie się mienią.
-Przepraszam. Jestem z ciebie dumny. Tak bardzo dumny, mój skarbie. Jesteś taka silna. Nawet ja nie mam w sobie tyle siły co ty.
-Pamiętasz to miejsce? Pozwoliłeś mi odejść, będąc na nim. Później dałeś mi tu róże, które Yvonne schowała w liliach.
-Wszystko pamiętam, z najdrobniejszymi szczegółami. Nawet to, co się stało po tym, kiedy dostałaś tu kwiaty. Ale mówiłem ci, jak bardzo jesteś dzielna?
-Tak-wyznałam z uśmiechem i raz jeszcze objęliśmy się tak szczęśliwi... Spadł nam ogromny kamień z serca i daliśmy radę. Razem, bo to nie był tylko mój sukces. -Teraz zaczyna się coś nowego. Nowy rozdział, nowe życie, moje nowe narodziny. Od kiedy tu jesteś, od kiedy mnie przytuliłeś, już wiem co czuję. Ulgę, szczęście i spokój. Żadnego zagubienia i niepewności. Kocham cię.
-Jestem zaszczycony, że mogę uczestniczyć w twoich nowych narodzinach.
-Idziemy ćwiczyć?
-Co tam mówiłaś? Czy idziemy dać ci wycisk?
-Coś w tym rodzaju -zaśmiałam się. Marco schylił się przede mną i kazał mi usiąść na swoich plecach. Myślałam, że zwariował, ale chyba oboje czuliśmy się jak wariacko szczęśliwe nastolatki. Byliśmy wariacko szczęśliwi. I nie byliśmy aż tak starzy. Więc Marco szedł przez cały ogród, niosąc mnie na barana, a ja śmiałam się, machałam na przemian nogami, wbijając brodę w jego miękkie włosy.
Ku mojemu zaskoczeniu, Marco przyjechał mniejszym Astonem. Mieliśmy oboje słabość do tego auta. Zajęliśmy miejsca i ruszyliśmy z parkingu niedaleko parku w stronę miejsca, które jeszcze przez jakiś czas miało pozostać dla mnie niespodzianką.
Marisa jak się okazało została w naszym mieszkaniu pod czujną opieką wujka Fabiana i w towarzystwie małej Lotte. To akurat mogłam od niego wyciągnąć. Przyjaciel przyjechał do niego ze swoją córką zaraz po tym, jak odwieźli mnie do pani psycholog. Dziewczynki bawiły się w najlepsze, a tatusiowie mogli też pogadać...i zrobić pranie, rozwiesić je, odkurzyć, wynieść śmieci i zapłacić wszystkie rachunki, do których nie miałam głowy i pojechać razem z dziewczynkami na zakupy, żeby lodówka była pełna, a w szuflada na łakocie była wypełniona naszymi ulubionymi żelkami, suszonymi malinami i truskawkami no i ciasteczkami Marisy. Byłam w szoku, nie wiedziałam jak mu dziękować. Ostatnio to wszystko ciągnęło się za mną jak widmo, a ja byłam przytłoczona zimową pogodą i brakiem słońca i najlepiej zapadłabym w sen zimowy i obudziła się wiosną. Oczywiście pod warunkiem, że Marco i Marisa będą spać razem ze mną. Żadnych zmarnowanych wspólnych chwil więcej.
-Porównywaliśmy z Fabim sklepy z ciuchami klubowymi.
-I jakie wnioski?
-Oczywiście, że Dortmund najlepszy. Zamówiłem bluzeczkę dla Marisy. Szara, miękka, z długimi rękawkami i nadrukowaną Emmą. Chciałem też kupić skarpetki ale zostały same za małe rozmiary. Muszę skombinować je swoim sposobem.
-Dziękuję za pomoc. Za wszystko. Mogę cię zgłosić do orderu wzorowego taty?
-Istnieje taki?
-Namalujemy z Marisą i rozpatrzymy moje zgłoszenie i uznamy, czy ci przyznać czy nie. To już wyższy etap, no wiesz…
-Będę bardzo szczęśliwy mając taką nominację.
-W takim razie...czy to nie Breckel?-zapytałam zbita z tropu, widząc przed sobą ośrodek treningowy Borussii Dortmund.
-Chciałaś poćwiczyć-stwierdził największą oczywistość świata.
-Nie wyleją cię? Albo nie będziesz miał jakieś kary?
-Ochroniarz ma do mnie słabość.
-Co?-zaśmiałam się, nie wierząc w to, co słyszę.
-Nie, nie w ten sposób!
-Och, to nic takiego, że ochroniarz ma do ciebie słabość. Byłoby znacznie gorzej, gdybyś ty miał słabość do niego.
-Racja. Ale nie, zdecydowanie bardziej kręci mnie moja żona. Po prostu trenowałem jego syna z trzy, może cztery razy, nauczyłem kilku trików i szepnąłem dobre słowo trenerowi juniorów i się dostał.
-Jak skończysz karierę to powinieneś trenować dzieciaki.
-Nie nadaję się do tego.
-Mhmm, a mnie trenować to nie ma problemu?
-To inna sprawa. Wyskakuj z samochodu, bo zaraz będziemy trenować na moim przednim siedzeniu. A wiesz dobrze, że to też ma bardzo duże szanse na realizację.
***
-Już, już było
pięć minut!
-Trzymaj, bo jeszcze zaraz dostaniesz balast-mój trener był strasznie upierdliwy i nie dawał mi ani chwili wytchnienia. Ćwiczyliśmy już godzinę.. No dobra, ja ćwiczyłam, on się pastwił. Ochroniarz, gdy tylko nas zobaczył, położył na blacie klucze do sali w której zawsze Borussia miała treningi i poszedł na zaplecze. W razie czego o niczym nie miał pojęcia. Marco uśmiechnął się szeroko i zabrał klucze. Do samochodu zabrał mój strój sportowy i buty, a z szatni zabrał też swój zapasowy strój, żeby było mu wygodniej. Śmiesznie było przebierać się w jego miejscu w prawdziwej szatni klubu i chować swoje rzeczy do jego szafki. Nie musiałam tego robić, ale czemu odmawiać sobie takiej frajdy?
-Trzymaj, bo jeszcze zaraz dostaniesz balast-mój trener był strasznie upierdliwy i nie dawał mi ani chwili wytchnienia. Ćwiczyliśmy już godzinę.. No dobra, ja ćwiczyłam, on się pastwił. Ochroniarz, gdy tylko nas zobaczył, położył na blacie klucze do sali w której zawsze Borussia miała treningi i poszedł na zaplecze. W razie czego o niczym nie miał pojęcia. Marco uśmiechnął się szeroko i zabrał klucze. Do samochodu zabrał mój strój sportowy i buty, a z szatni zabrał też swój zapasowy strój, żeby było mu wygodniej. Śmiesznie było przebierać się w jego miejscu w prawdziwej szatni klubu i chować swoje rzeczy do jego szafki. Nie musiałam tego robić, ale czemu odmawiać sobie takiej frajdy?
Frajda się skończyła, gdy weszliśmy
na salę i już przy rozgrzewce odebrało mi dech. Złowrogo wyglądające maszyny
były bardziej złowrogie, niż mi się wydawały. Chyba też dawał mi więcej
obciążenia, żadnej litości. A gdy już wymęczył mnie na wszystkich stacjach i
byłam pewna, że wrócimy do domku, zjemy i położymy się na kanapie, on wyciągnął
gigantyczną matę, na której czekały mnie kolejne ćwiczenia i cichy zabójca,
piłka lekarska. Marco potraktował moją chęć do ćwiczeń bardzo poważnie i
zadaniowo i bardzo się w to zaangażował.
Moje nogi i ręce już drżały, wszystko mnie bolało i nie wiedziałam jakim cudem jeszcze trzymam się na rękach. A on w tym swoim czarno-żółtym treningowym stroju jeszcze usiadł koło mnie i położył swoje sto kilowe ramię na moich plecach.
-Zabieraj tą rękę -sapnęłam. Moja twarz była już czerwona jak burak.
-Wyżej biodra-upomniał mnie, zupełnie nie zwracając uwagi na moje wykończenie i jeszcze mocniej oparł się o mnie. Kiedyś się za to odegram.
Moje ciało powiedziało głośne i wyraźne "nie" i wylądowałam niczym podrzucony naleśnik na podłodze.
Moje nogi i ręce już drżały, wszystko mnie bolało i nie wiedziałam jakim cudem jeszcze trzymam się na rękach. A on w tym swoim czarno-żółtym treningowym stroju jeszcze usiadł koło mnie i położył swoje sto kilowe ramię na moich plecach.
-Zabieraj tą rękę -sapnęłam. Moja twarz była już czerwona jak burak.
-Wyżej biodra-upomniał mnie, zupełnie nie zwracając uwagi na moje wykończenie i jeszcze mocniej oparł się o mnie. Kiedyś się za to odegram.
Moje ciało powiedziało głośne i wyraźne "nie" i wylądowałam niczym podrzucony naleśnik na podłodze.
-Co to ma być?
-Koniec treningu.
-Z tego co wiem to nie.
-Chyba musisz zaktualizować swoje informacje.
-Albo ty swoje. Wstawaj, jeszcze dwa ćwiczenia na pośladki.
-Krótkie?
-Zrobisz to zobaczysz.
-Nie powinniśmy byli pójść do restauracji, wypić pyszne wino i uczcić nasz sukces?-spojrzałam na niego, wstając do siadu i próbowałam się lekko rozciągnąć.
-Kto powiedział, że tego nie zrobimy? Wyciągnij się.
Rozciągnęłam się, a on jeszcze bardziej mi w tym pomógł. Na początku jego dotyk mnie strasznie rozpraszał, teraz już byłam tak wykończona, że nawet nie zwracałam na to uwagi.
A później przyszły kolejne ćwiczenia i niby ruchy pulsacyjne nóg w górę robiłam bez problemu, gdy ćwiczyłam sama w domu, ale z Marco to było równie trudne i męczące ćwiczenie co każde pozostałe. Próbowałam nawet go złamać i mówiąc, że jest mi gorąco, zdjęłam bluzkę, pozostając w samym sportowym staniku. Przez chwilę zamarł, przełknął ślinę i kilka sekund później już odrzucił moją bluzkę na bieżnię i kazał mi robić kolejne powtórzenie ćwiczenia. Chciałam trening? Miałm trening.
-Stop-powiedział, a ja aż otworzyłam szeroko oczy, żeby sprawdzić, czy mówił poważnie. Moje całe ciało było aż śliskie od potu.
-Powiedziałeś "stop"?
-Tak.
-W znaczeniu "Pani mojego serca, twoje męki dobiegły końca"?
-Coś w tym stylu-roześmiał się i rzucił mi swój ręcznik z logiem klubu. Nakryłam się nim jak kołdrą i zamknęłam oczy. Mogłam tak nawet zasnąć.
Marco prawdopodobnie wyszedł, więc co mi stało na przeszkodzie? Zamknęłam więc oczy i starałam się wyrównać oddech.
Drzwi znowu się otworzyły, ale zignorowałam to. Czułam jego obecność, stanął nade mną a jego wzrok przeszywał mnie od stóp po czubek głowy, dokładnie czułam go, aż piekła mnie skóra. Schylił się i odkrył ręcznik z mojej twarzy. Uśmiechał się szeroko nade mną, jego oczy aż lśniły błękitem.
-Jak ja ciebie potrenuję, to ten śliczny uśmieszek nie będzie taki szeroki i radosny-mruknęłam i zamknęłam oczy, chciałam spać.
-Aż tak cię wymęczyłem?
-Żartujesz sobie?
-Ale jest ci lepiej.
-Nie?
-Tak. Napij się -podał mi napój izotoniczny, których zapasy mieli w pomieszczeniu obok.
Na szczęście miał dziubek. Nawet nie podniosłam się, tylko piłam i wciąż tak leżałam.
Marco usiadł na macie na wysokości moich nóg i zaczął je powoli ponosić i rozluźniać, ruszając nimi na boki. Zaczął mnie sam rozciągać, a ja się temu po prostu poddawałam. Nawet dodał też ćwiczenia, które ja z nim wykonywałam i sama go rozciągałam w taki sposób, jak on rozciągał mnie teraz. Raz na jeden bok, raz na drugi, wyginał moje nogi, ręce podniósł mnie do siadu, uciskał moje plecy, ramiona, brzuch. A ja byłam bezwładna jak szmaciana lalka i wciąż miałam zamknięte oczy. Musiałam zostać podciągnięta, żeby wstać na nogi.
-Nogi mi się trzęsą. Nie dam rady iść -zakomunikowałam. Marco zaśmiał się pod nosem. Złapał mnie za biodro, przylgnął do mnie od tyłu całym swoim ciałem i ostrożnie pochylał mnie w skłonie. Dobrze, że mnie trzymał.
Później wziął mnie na ręce niczym pannę młodą i zaniósł mnie do szatni, a w niej prosto pod prysznic. Pomógł mi zdjąć adidasy, skarpetki, legginsy i stanik sportowy. Zapewniłam, że sobie poradzę, ale też myślałam o tym, że nie przynieśliśmy do łazienki ani ubrań ani ręcznika do wytarcia.
-Dziękuję-powiedziałam, gdy zakładałam już swoje kozaki. Marco uśmiechnął się i podszedł do mnie już gotowy do drogi.
-To była przyjemność.
-Tak, tak. Po prostu dziękuję. Obiektywnie jesteś super trenerem, ale ja długo nie wrócę do treningów po tym dzisiejszym. Marzę o łóżku. Bez podtekstów.
-Myślę, że jestem w stanie ci to zagwarantować-uśmiechnął się i objął mnie ramieniem. Ja jednak przytuliłam się do niego i w podziękowaniu delikatnie musnęłam jego usta.
-Kocham cię. Jestem szczęśliwa, że cię mam.
-A ja jestem z ciebie dumny. Nawet nie wiesz jak bardzo, jak intensywnie jestem w stanie czuć, wszystko dzięki tobie. Nigdy tak... Jeny...
-Jesteś moim wszystkim. Wszystkim. Dla ciebie chcę być zawsze lepsza.
-Jesteś idealna i to ty mnie czynisz lepszym. Czasem aż zaskakuje mnie to, co czuję, bo to jest takie nowe..ale dobre. I zaskoczenie jest takim spokojem..
-Tak bardzo cię kocham -szepnęłam i jeszcze mocniej przytuliłam się do niego. Jego serce tak spokojnie i równo biło. Najpiękniejsza melodia świata. Uśmiechnął się jeszcze mocniej i ucałował mój policzek.
-A co tu się dzieje? Co to za obściskiwanki? Marco? Nie masz dzisiaj treningu!
Skrzekliwy głos z drugiego końca szatni przerwał ten cudowny, pełen miłości moment. Marco znieruchomiał i bardzo wolno i ostrożnie odsunął się ode mnie, odchrząknął i odwrócił się. W drzwiach stała sprzątaczka z wiadrem i tkwiącym w nim mopem.
-Pani Ludmiło, jak miło panią widzieć.
-Wynocha mi stąd, już! Sio! Bo naskarżę Lucienowi!
-Już znikamy, nie chcemy robić żadnych problemów.
-Mam taką nadzieję. I jeszcze zabrałeś Edwardowi klucz! Mówił, że nawet nie spostrzegł! Ty łobuzie.
-Postaram się nad tym popracować. Miłego dnia, pani Ludmiło. I pięknie pani dzisiaj wygląda.
-Do widzenia-odparła, zakładając ręce i przesunęła się w drzwiach, żebyśmy z Marco mogli opuścić pomieszczenie. Ledwo powstrzymywałam śmiech. Mój mąż był przerażony sprzątaczką ośrodka treningowego. On, dorosły, silny mężczyzna. Drobną panią w fartuchu. Pociągnął mnie za rękę i tak szybko stamtąd wyszliśmy, że nie zdążyłam nawet nic powiedzieć.
-Co to było? -parsknęłam śmiechem, gdy zajęłam miejsce w Astonie, a Marco rzucił naszą torbę na siedzenia do tyłu.
-Too... To była pani Ludmiła.
-To wywnioskowałam. Czy ty się boisz pani Ludmiły?
-Cóż-wciągnął głośno powietrze, przejechał palcami włosy i nerwowo odchrząknął. Silnik się uruchomił, a ja wciąż przyglądałam mu się i czekałam na odpowiedź. -Mówiłem ci, że nie jestem idealny.
-Mhmm-mruknęłam i znów zaczęłam się okrutnie głośno śmiać, tupiąc nogami w wycieraczkę w samochodzie. Nie mogłam się opanować a zmęczenie wywołane treningiem chwilowo wyparowało.
-Ładnie tak się śmiać?-zapytał naburmuszony. Mój słodziak. Spojrzałam na niego, zaciskając mocno usta.
-Ja kaszlę.
-Ach tak.
-Właśnie tak. Coś mi wpadło do gardła, jakiś paproszek albo ślina i.. tak to się stało -ponownie się roześmiałam, choć naprawdę nie chciałam jeszcze go dobijać. -No i znowu!
Marco potrząsnął z niedowierzaniem głową, jednak od mojego śmiechu sam zaczął się uśmiechać. Stanęliśmy w korku. Korzystając, że na tym odcinku w którym ugrzęźliśmy, samochody ruszały się raz na dobre pięć minut, Marco rozpiął nasze pasy i od razu nachylił się mocno, by zaatakować moje usta w namiętnym pocałunku. Ok. Już się nie śmiałam. Było tak cudownie, rozpływałam się. Objęliśmy się na tyle, na ile pozwalało nam auto i nawzajem oddawaliśmy sobie czułe, wolne pieszczoty. Nie mogłam się dzisiaj nasycić jego ciepłymi, słodkimi wargami. Stęskniłam się.
Aż w końcu ktoś bezczelnie na nas zatrąbił.
-Debil, nie widzi, że się całujemy?-zirytował się Marco, zapinając pas i ruszył kilka metrów do przodu, by znów się zatrzymać.
-Masz przyciemniane szyby.
-No dobra. Może i tak. -westchnął z rezygnacją i sięgnął po telefon, żeby napisać do Fabiana, że stoimy w korku.
-Niech u nas przenocuje. Mamy rozkładaną kanapę w salonie, Lotte może spać z nim albo z Mari, zmieszczą się obie.
-Jesteś aniołem-stwierdził z uśmiechem po chwili bacznego przyglądania się mojej osobie. Napisał coś jeszcze w sms i odłożył telefon.
Gdy dotarliśmy już do skrętu na nasze osiedle korek się rozluźnił i chociaż wolno, to jechaliśmy bez zatrzymywania się co chwila.
-Ten dzień był taki długi.. I męczący. Nie obraź się, ale jak wrócę do domu od razu przebieram się w piżamę i idę spać.
-Nie obraź się, ale mam inne plany i bez pożywnej kolacji nigdzie nie idziesz, pani dietetyk.
-To ja ci truję o zdrowym i racjonalnym odżywianiu się. Ty w tym związku jesteś piłkarzem.
-Tak, celnie strzelam gole -uśmiechnął się chytrze i puścił mi oko. -Ale jako mąż dbam też o swoją żonę, a nie muszę ci tłumaczyć funkcjonowania organizmu i zapotrzebowania po intensywnym wysiłku fizycznym.
-Dobrze, dobrze. Ale jem, myję zęby i spać.
-I buzi na dobranoc.
-I buzi na dobranoc-zgodziłam się, takie warunki były do przyjęcia.
-Koniec treningu.
-Z tego co wiem to nie.
-Chyba musisz zaktualizować swoje informacje.
-Albo ty swoje. Wstawaj, jeszcze dwa ćwiczenia na pośladki.
-Krótkie?
-Zrobisz to zobaczysz.
-Nie powinniśmy byli pójść do restauracji, wypić pyszne wino i uczcić nasz sukces?-spojrzałam na niego, wstając do siadu i próbowałam się lekko rozciągnąć.
-Kto powiedział, że tego nie zrobimy? Wyciągnij się.
Rozciągnęłam się, a on jeszcze bardziej mi w tym pomógł. Na początku jego dotyk mnie strasznie rozpraszał, teraz już byłam tak wykończona, że nawet nie zwracałam na to uwagi.
A później przyszły kolejne ćwiczenia i niby ruchy pulsacyjne nóg w górę robiłam bez problemu, gdy ćwiczyłam sama w domu, ale z Marco to było równie trudne i męczące ćwiczenie co każde pozostałe. Próbowałam nawet go złamać i mówiąc, że jest mi gorąco, zdjęłam bluzkę, pozostając w samym sportowym staniku. Przez chwilę zamarł, przełknął ślinę i kilka sekund później już odrzucił moją bluzkę na bieżnię i kazał mi robić kolejne powtórzenie ćwiczenia. Chciałam trening? Miałm trening.
-Stop-powiedział, a ja aż otworzyłam szeroko oczy, żeby sprawdzić, czy mówił poważnie. Moje całe ciało było aż śliskie od potu.
-Powiedziałeś "stop"?
-Tak.
-W znaczeniu "Pani mojego serca, twoje męki dobiegły końca"?
-Coś w tym stylu-roześmiał się i rzucił mi swój ręcznik z logiem klubu. Nakryłam się nim jak kołdrą i zamknęłam oczy. Mogłam tak nawet zasnąć.
Marco prawdopodobnie wyszedł, więc co mi stało na przeszkodzie? Zamknęłam więc oczy i starałam się wyrównać oddech.
Drzwi znowu się otworzyły, ale zignorowałam to. Czułam jego obecność, stanął nade mną a jego wzrok przeszywał mnie od stóp po czubek głowy, dokładnie czułam go, aż piekła mnie skóra. Schylił się i odkrył ręcznik z mojej twarzy. Uśmiechał się szeroko nade mną, jego oczy aż lśniły błękitem.
-Jak ja ciebie potrenuję, to ten śliczny uśmieszek nie będzie taki szeroki i radosny-mruknęłam i zamknęłam oczy, chciałam spać.
-Aż tak cię wymęczyłem?
-Żartujesz sobie?
-Ale jest ci lepiej.
-Nie?
-Tak. Napij się -podał mi napój izotoniczny, których zapasy mieli w pomieszczeniu obok.
Na szczęście miał dziubek. Nawet nie podniosłam się, tylko piłam i wciąż tak leżałam.
Marco usiadł na macie na wysokości moich nóg i zaczął je powoli ponosić i rozluźniać, ruszając nimi na boki. Zaczął mnie sam rozciągać, a ja się temu po prostu poddawałam. Nawet dodał też ćwiczenia, które ja z nim wykonywałam i sama go rozciągałam w taki sposób, jak on rozciągał mnie teraz. Raz na jeden bok, raz na drugi, wyginał moje nogi, ręce podniósł mnie do siadu, uciskał moje plecy, ramiona, brzuch. A ja byłam bezwładna jak szmaciana lalka i wciąż miałam zamknięte oczy. Musiałam zostać podciągnięta, żeby wstać na nogi.
-Nogi mi się trzęsą. Nie dam rady iść -zakomunikowałam. Marco zaśmiał się pod nosem. Złapał mnie za biodro, przylgnął do mnie od tyłu całym swoim ciałem i ostrożnie pochylał mnie w skłonie. Dobrze, że mnie trzymał.
Później wziął mnie na ręce niczym pannę młodą i zaniósł mnie do szatni, a w niej prosto pod prysznic. Pomógł mi zdjąć adidasy, skarpetki, legginsy i stanik sportowy. Zapewniłam, że sobie poradzę, ale też myślałam o tym, że nie przynieśliśmy do łazienki ani ubrań ani ręcznika do wytarcia.
-Dziękuję-powiedziałam, gdy zakładałam już swoje kozaki. Marco uśmiechnął się i podszedł do mnie już gotowy do drogi.
-To była przyjemność.
-Tak, tak. Po prostu dziękuję. Obiektywnie jesteś super trenerem, ale ja długo nie wrócę do treningów po tym dzisiejszym. Marzę o łóżku. Bez podtekstów.
-Myślę, że jestem w stanie ci to zagwarantować-uśmiechnął się i objął mnie ramieniem. Ja jednak przytuliłam się do niego i w podziękowaniu delikatnie musnęłam jego usta.
-Kocham cię. Jestem szczęśliwa, że cię mam.
-A ja jestem z ciebie dumny. Nawet nie wiesz jak bardzo, jak intensywnie jestem w stanie czuć, wszystko dzięki tobie. Nigdy tak... Jeny...
-Jesteś moim wszystkim. Wszystkim. Dla ciebie chcę być zawsze lepsza.
-Jesteś idealna i to ty mnie czynisz lepszym. Czasem aż zaskakuje mnie to, co czuję, bo to jest takie nowe..ale dobre. I zaskoczenie jest takim spokojem..
-Tak bardzo cię kocham -szepnęłam i jeszcze mocniej przytuliłam się do niego. Jego serce tak spokojnie i równo biło. Najpiękniejsza melodia świata. Uśmiechnął się jeszcze mocniej i ucałował mój policzek.
-A co tu się dzieje? Co to za obściskiwanki? Marco? Nie masz dzisiaj treningu!
Skrzekliwy głos z drugiego końca szatni przerwał ten cudowny, pełen miłości moment. Marco znieruchomiał i bardzo wolno i ostrożnie odsunął się ode mnie, odchrząknął i odwrócił się. W drzwiach stała sprzątaczka z wiadrem i tkwiącym w nim mopem.
-Pani Ludmiło, jak miło panią widzieć.
-Wynocha mi stąd, już! Sio! Bo naskarżę Lucienowi!
-Już znikamy, nie chcemy robić żadnych problemów.
-Mam taką nadzieję. I jeszcze zabrałeś Edwardowi klucz! Mówił, że nawet nie spostrzegł! Ty łobuzie.
-Postaram się nad tym popracować. Miłego dnia, pani Ludmiło. I pięknie pani dzisiaj wygląda.
-Do widzenia-odparła, zakładając ręce i przesunęła się w drzwiach, żebyśmy z Marco mogli opuścić pomieszczenie. Ledwo powstrzymywałam śmiech. Mój mąż był przerażony sprzątaczką ośrodka treningowego. On, dorosły, silny mężczyzna. Drobną panią w fartuchu. Pociągnął mnie za rękę i tak szybko stamtąd wyszliśmy, że nie zdążyłam nawet nic powiedzieć.
-Co to było? -parsknęłam śmiechem, gdy zajęłam miejsce w Astonie, a Marco rzucił naszą torbę na siedzenia do tyłu.
-Too... To była pani Ludmiła.
-To wywnioskowałam. Czy ty się boisz pani Ludmiły?
-Cóż-wciągnął głośno powietrze, przejechał palcami włosy i nerwowo odchrząknął. Silnik się uruchomił, a ja wciąż przyglądałam mu się i czekałam na odpowiedź. -Mówiłem ci, że nie jestem idealny.
-Mhmm-mruknęłam i znów zaczęłam się okrutnie głośno śmiać, tupiąc nogami w wycieraczkę w samochodzie. Nie mogłam się opanować a zmęczenie wywołane treningiem chwilowo wyparowało.
-Ładnie tak się śmiać?-zapytał naburmuszony. Mój słodziak. Spojrzałam na niego, zaciskając mocno usta.
-Ja kaszlę.
-Ach tak.
-Właśnie tak. Coś mi wpadło do gardła, jakiś paproszek albo ślina i.. tak to się stało -ponownie się roześmiałam, choć naprawdę nie chciałam jeszcze go dobijać. -No i znowu!
Marco potrząsnął z niedowierzaniem głową, jednak od mojego śmiechu sam zaczął się uśmiechać. Stanęliśmy w korku. Korzystając, że na tym odcinku w którym ugrzęźliśmy, samochody ruszały się raz na dobre pięć minut, Marco rozpiął nasze pasy i od razu nachylił się mocno, by zaatakować moje usta w namiętnym pocałunku. Ok. Już się nie śmiałam. Było tak cudownie, rozpływałam się. Objęliśmy się na tyle, na ile pozwalało nam auto i nawzajem oddawaliśmy sobie czułe, wolne pieszczoty. Nie mogłam się dzisiaj nasycić jego ciepłymi, słodkimi wargami. Stęskniłam się.
Aż w końcu ktoś bezczelnie na nas zatrąbił.
-Debil, nie widzi, że się całujemy?-zirytował się Marco, zapinając pas i ruszył kilka metrów do przodu, by znów się zatrzymać.
-Masz przyciemniane szyby.
-No dobra. Może i tak. -westchnął z rezygnacją i sięgnął po telefon, żeby napisać do Fabiana, że stoimy w korku.
-Niech u nas przenocuje. Mamy rozkładaną kanapę w salonie, Lotte może spać z nim albo z Mari, zmieszczą się obie.
-Jesteś aniołem-stwierdził z uśmiechem po chwili bacznego przyglądania się mojej osobie. Napisał coś jeszcze w sms i odłożył telefon.
Gdy dotarliśmy już do skrętu na nasze osiedle korek się rozluźnił i chociaż wolno, to jechaliśmy bez zatrzymywania się co chwila.
-Ten dzień był taki długi.. I męczący. Nie obraź się, ale jak wrócę do domu od razu przebieram się w piżamę i idę spać.
-Nie obraź się, ale mam inne plany i bez pożywnej kolacji nigdzie nie idziesz, pani dietetyk.
-To ja ci truję o zdrowym i racjonalnym odżywianiu się. Ty w tym związku jesteś piłkarzem.
-Tak, celnie strzelam gole -uśmiechnął się chytrze i puścił mi oko. -Ale jako mąż dbam też o swoją żonę, a nie muszę ci tłumaczyć funkcjonowania organizmu i zapotrzebowania po intensywnym wysiłku fizycznym.
-Dobrze, dobrze. Ale jem, myję zęby i spać.
-I buzi na dobranoc.
-I buzi na dobranoc-zgodziłam się, takie warunki były do przyjęcia.
***
-Cześć!-zawołał Marco, gdy weszliśmy do naszego mieszkania.
-No dzień dobry państwu. Fajnie, zapraszasz mnie, a później zostawiasz na kilka godzin. Gościna nie ma co, musisz popracować nad mężem Rosalie. Wypiękniałaś?
Fabian jak zwykle zadowolony przyszedł do nas i objął mnie mocno. Dawno się nie widzieliśmy, zwykle to Marco czasem do niego jeździł, a ja zostawałam z Mari w domu. Miło było teraz jego gościć, chociaż szkoda, że nie zabrał też swojej żony, zawsze nam się dobrze ze sobą rozmawiało.
-To trochę też moja wina. Dziękujemy za opiekę nad małą.
-Jasna sprawa. Zrobiłem nawet dla was kolację.
-I żeby zrobić nam niespodziankę, schowałeś ją do toreb z Ciccio's?-zapytał ze śmiechem Marco, odwiedzając swoją kurtkę na haczyk.
-No oczywiście, ty tak nie robisz? Zapakowałem jeszcze do pudełek na wynos. Żeby nie wystygło.
-Ja jednak mam nosa do przyjaciół, nawet ugotuje kolację. A co w menu, szefie?
-Sushi.
-To dobrze, że te pojemniki trzymają ciepło-zgodziłam się z Fabim i weszłam dalej do domu.
-O wszystkim pomyślałem!
I tak zanim poszłam spać to spędziłam jeszcze czterdzieści minut w towarzystwie dwóch piłkarzy, jedząc sushi i popijając pyszne wino. Bäcker twierdził, że też sam zrobił. I choć naprawdę byłam padnięta, to starałam się wydobyć z siebie awarynje pokłady energii, żeby jeszcze kolejne chwile spędzić w takiej miłej atmosferze.
-Skarbie, spać-oświadczył Marco, gdy przysunęłam do niego i oparłam się o jego bark.
-Ale jeszcze nie muszę.
-Zasypiasz na moim ramieniu.
-Wcale że nie-zaprzeczyłam. Przecież bym czuła. Co prawda zgubiłam wątek rozmowy, ale to nie znaczy, że zasnęłam.
-Wcale że tak. Już, wstawaj. Zaraz do ciebie przyjdę, obiecałaś mi buziaka na dobranoc.
-Pamiętam. Jeszcze zajrzę do dziewczynek. Marco, dasz Fabianowi pościel?
-Pewnie.
-Poradzimy sobie, pani Reus-zasalutował Bäcki. Zaśmiałam się wstałam już od stołu.
-Dobranoc.
-Paaa
W łóżeczku Marisy spały teraz dwie dziewczynki. Lotte była trochę starsza od Marisy, ale łóżeczko było na tyle duże, że zmieściły się w nim obie. Mała panienka Bäcker spała przytulona do swojego króliczka, a Marisa jak zwykle rozrzuciła ręce na całym łóżku i spała w najlepsze. Mój mały cud. Uśmiechnęłam się i jeszcze chwilę postałam nad kojcem, by móc obserwować jak spokojnie oddycha i od czasu do czasu układa usta w dziubek. Musiała o czymś śnić. Wiedziałam, że od teraz ja także będę śnić i nie będę budzić się przed każdym rozpoczynającym się snem w obawie, że to będzie koszmar. Wszystko było już dobrze. Pocałowałam swoje dwa palce i lekko przeczesałam jej złociste włoski na bok, żeby nie drażniły jej ślicznego, małego noska.
-Kochanie?
Odwróciłam się do stojącego w drzwiach Marco. Kiwnęłam głową, żeby podszedł do mnie. Nie musiałam długo czekać. Objął mnie ramionami, mogłam się o niego oprzeć i razem spoglądaliśmy na nasze małe wielkie szczęście.
-Dziękuję ci za nią. Jesteście najlepszym, co mogłem dostać od życia.
-Nie dziękuj mi, jesteś współautorem tego szczęścia -uśmiechnęłam się, łapiąc jego dłonie.
-Muszę ci o czymś powiedzieć. To ważne, a chcę, żebyś wiedziała o tym pierwsza i powiedziała mi, co o tym myślisz. Wtedy będę wiedział co dalej robić.
-Dobrze. W sypialni.
Blondyn ucałował mnie w czubek głowy i puścił pierwszą do wyjścia z pokoiku. W sypialni wzięłam spod kołdry swoją piżamę i poszłam się przebrać do łazienki, zostawiając za sobą otwarte drzwi, na wypadek gdyby Marco już chciał zacząć rozmawiać. Dał mi jednak czas. Przebrałam się, umyłam zęby i związałam włosy, które po treningu nadawały się do mycia, jednak już nie miałam siły żeby to robić.
Siedział rozłożony na łóżku, opierając się głową o zagłówek. Nigdy nie patrzyłam na sypialnię w ten sposób, ale ten pokój nie zmienił się znacznie odkąd tu zamieszkałam, ktoś z zewnątrz mógłby powiedzieć, że to typowa męska sypialnia, chociaż detale jak zdjęcia na półkach, wazon ze świeżymi kwiatami na komodzie z ciemnego drewna i stojąca koło niego szkatułka z moimi listami i zdjęciami usg maleństwa wskazywały na to, że jednak mieszka tu mała, ale bardzo szczęśliwa rodzinka. Może niedługo zdecydujemy się na mały remont tutaj...
-O czym myślisz?-uśmiechnął się, spoglądając w moim kierunku.
-Pamiętasz jak kazałeś mi się położyć na łóżku, odsłoniłeś mój brzuch i posmarowałeś tatuaż...
-Pamiętam też, o czym myślałem i ledwo się powstrzymałem. Ten świeży tatuaż cię ochronił.
-Cóż, patrząc z perspektywy to szkoda -zachichotałam i wdrapałam się na łóżko, prawie się na niego kładąc. -Mam sentyment do tego łóżka...
-Ja też. Twój pierwszy raz..
-I nasz pierwszy raz!-dodałam, żeby nie czuć się aż taką nowicjuszką.
-To prawda-przyznał. Odsunął kołdrę na bok i zrobił mi miejsce, żebym się położyła. Na razie usiadłam, wpatrując się w niego.
-Mimo wszystko, co byś powiedział na remont?
-A co byś powiedziała na przeprowadzkę?
Zaskoczył mnie. Patrzył się na mnie, wyczekując aż coś odpowiem. Rozmawialiśmy kilka razy o tym, jak wyobraźmy sobie przyszłość, Marco wspomniał o domu z wieloma pokojami, a w każdym z nich mieszkałoby nasze dziecko. Jednak to raczej było żartem. Dzień później dostał ode mnie najnowszą część Simsów i oznajmiłam mu, że tam może robić i dzieci i pokoi ile chce i ma zobaczyć, jak jest trudno przeżyć bez kodu na pieniądze i maksymalizację potrzeb, nie mając dzieci zabranych przez opiekę społeczną i żony przez Mrocznego Kosiarza.
Ale teraz on naprawdę poważnie proponował mi przeprowadzkę.
-Myślę, że możemy to rozważyć. To na pewno dużo pracy, cały proces i to wszystko... Nie udźwignę tego samego, nie chcę, żebyś też przestał skupiać się na sezonie, ale gdy się skończy. Tak, to dobry pomysł. Mielibyśmy siłownię w piwnicy. Zazdroszczę tego Ann i Mario. Mógłbyś się tam nade mną znęcać..znaczy trenować mnie, a ja bym się odwdzięczała. Stół do masażu też by się przydał, taki stabilny i wygodny, a nie rozkładany.
Marco uśmiechnął się lekko, ale jeszcze czymś był zmartwiony. Chociaż na początku ten pomysł nieco mnie zdziwił, teraz, im więcej o tym myślałam, czułam coraz większą ekscytację.
-Nie zrzuciłbym ci nigdy na głowę budowy domu. Są przecież też od tego luzie. Myślałem raczej o przeprowadzce już w styczniu.
-To za miesiąc!
-Niecały -zgodził się. Miałam mętlik w głowie, nie wiedziałam, jak to mogło być możliwe. Przeprowadzka w miesiąc, dobre sobie. A dom? Przecież to nie tak łatwo znaleźć odpowiedni dom. Takie rzeczy działy się tylko w telewizyjnych programach.
-To szalone, ale jeśli wiesz jak to zorganizować, wchodzę w to -zaśmiałam się i złapałam jego dłoń. Kiwnął głową i przekręcił się na bok, żeby być przodem do mnie. Złapał mnie mocniej za ręce, wpatrywał się w nie jakiś czas i oddychał wolno.
-Wchodzisz w to, nawet jeśli ten dom byłby w Manchesterze?
Teraz już nie patrzył w moje oczy, może bał się, co w nich zobaczy. Dlaczego trzymał takie rewelacje w tajemnicy cały dzień? Domyślałam się, że chciał, bym była skupiona na swoich sprawach i je zamknęła w pierwszej kolejności, ale to i tak było dość nagłe i niezwykle zaskakujące. I kilka tysięcy kilometrów stąd. W Anglii. Żadnego połączenia z Niemcami czy po prostu Europą, nawet cieniusieńką autostradą. Tak daleko od domu... To znaczy.. Dortmundu. Daleko od jego rodziny i sióstr. Tylko my i nasza córka w kompletnie innym państwie, mieście. Nowy klub. Przecież Marco od dziecka tak kochał Borussię i reprezentowanie tego klubu było dla niego ogromnym wyróżnieniem i dumą.
-Rosalie-westchnął, spoglądając już trochę wyżej i próbując odczytać moje emocje. Miałam tyle pytań. -Zrobiłabyś to?
-Marco... Jesteś pewien? Że chcesz odejść z Borussii i opuścić rodzinę, miasto, przyjaciół..
-To kompletnie nowy start, ale czy nam tego właśnie nie potrzeba? Tyle tu przeszliśmy, a teraz jesteśmy inni, nowi, silniejsi. Nowe miejsce idealnie by przypieczętowało nasz nowy, wspólny rozdział. Dostałem od Manchesteru City niesamowitą ofertę. Premier League to coś, w czym chciałbym się sprawdzić, zarobki są dużo wyższe, właściciel tego klubu to pieprzony szejk i dzięki temu będziemy mogli zapewnić naprawdę wspaniałą przyszłość naszym dzieciom i wnukom. Nie boję się, że będziemy tam sami. Jürgen i Ulla nawet będą mieli bliżej do nas. Marisa chłonie wszystko jak gąbka, nauczyłaby się języka. Ja myślę bardzo poważnie o przyjęciu tej oferty, to może być moja jedyna szansa, później już piłkarskiego weterana nikt nie będzie chciał kupić. Już nie ta forma. A teraz czuję, że przeżywam drugą młodość i dlatego Manchester i dużo innych klubów zabiega o to, żeby mnie pozyskać, już w zimowym okienku. Ale nie zrobię niczego, na co ty nie wyrazisz zgody, to nie może być tylko moja decyzja. Chcę, żeby była wspólna.
-Ufam ci, bo ty wiesz co dla nas jest dobre i robisz wszystko, żebyśmy z Marisą były szczęśliwe i bezpieczne -zaczęłam, ignorując kolejne nasuwające się pytania i wątpliwości. Wierzyłam mu, jeśli był gotów to zrobić i uważał za stosowne... -Nie myślałbyś o czymś takim, gdyby to miało nas unieszczęśliwić. Zawsze stawiasz nas na pierwszym miejscu. Pieniędzy i tak nawet tutaj otrzymujesz dużo i twoje wnuki również miałyby się dobrze... Ale.. Wow, zaskoczyłeś mnie.
-Przepraszam, ale musiałem ci powiedzieć teraz. Chciałem jeszcze o tym porozmawiać z Fabianem, a nie chcę, żeby wiedział wcześniej niż ty. No i jeśli się nie zgodzisz, to nie będzie nawet o czym rozmawiać.
-Jesteś pewny tego?
-Tak-odpowiedział, znów spuszczając wzrok na swoje dłonie. Moje dłonie dołączyły do jego i mocno je ścisnęły.
-Moje miejsce zawsze będzie przy tobie, tam jest mój dom. Nie ma murów, dachu ani długości czy szerokości geograficznej. Jeśli tego pragniesz, jestem całym sercem z tobą i będę cię wspierać. Pojadę z tobą na koniec świata, kochanie.
-Kamień z serca-zaśmiał się, wypuszczając głośno powietrze, które już jakiś czas musiał trzymać. -Dziękuję. Proszę, nie martw się niczym, pójdź spać, ja się wszystkim zajmę.
-Nie, ja też chcę pomóc. Transfer to i tak już bardzo dużo.
-Znajdziemy złoty środek. Obiecuję. Bardzo cię kocham. I mówiłem, że jestem z ciebie dumny?
-Ze cztery razy -przyznałam. Roześmialiśmy się oboje i mocno objęliśmy. Marco z całych sił docisnął mnie do swojej piersi. -Kocham cię. I poradzimy sobie. Wiem to. Oboje jesteśmy bardzo dzielni.
-Jesteśmy-zgodził się i pocałował mnie w czoło. -Uda się nam i będziemy cudownie żyć.
-Nie ma innej opcji.
-Teraz połóż się spokojnie, a ja jeszcze pójdę pogadać z Fabim.
-Nie pijcie już dużo. Chcę, żebyś dowlekł się o własnych siłach do tego łóżka i mnie przytulił.
-Jak sobie pani życzy, pani Reus -z uśmiechem musnął czule moje usta, delikatnie przygryzając dolną wargę.
Znów pomógł mi wejść pod kołdrę, nawet mnie przykrył pod samą brodę i ucałował w czoło jak swoją córeczkę. Uśmiechnęłam się i posłałam mu buziaka w powietrzu, gdy już wychodził z sypialni.
Tak naprawdę wciąż próbowałam poukładać to sobie w głowie, co takiego się stało, że nagle zdecydował o zmianie klubu. Zdawałam sobie sprawę, że żyłam z profesjonalnym, utalentowanym, znanym piłkarzem, ale nigdy nie dopuszczałam do siebie myśli, żeby mój mąż mógłby reprezentować barwy innego klubu. Ale jeśli tego pragnął, wiedziałam, że będę z nim w stu procentach i zawsze będzie mógł na mnie liczyć. Miałam obawy, jednak to naturalne, że boimy się nieznanego. A później się ukazuje, że nie było czego się bać. Więc na pewno będzie dobrze. Musiałam w to wierzyć, wtedy tak się stanie. Na pewno jeszcze będziemy o tym rozmawiać wiele razy i zadam mu wszystkie pytania, które przelatywały mi przez głowę... Ale teraz moje zmęczenie wygrało i niedługo później już przymykałam powieki, a sen uspokoił moje myśli i wątpliwości, które co rusz atakowały moją głowę.
-Ale nie chcę!-usłyszałam słodki głosik mojej córeczki. Otworzyłam oczy i zaczęłam rozglądać się po ciemnym pokoju, oświetlonym słabo przez lampkę nocną stojącą na stoliku nocnym Marco.
-Cichutko, bo mamusia śpi.
-Już nie.. Jest rano?-mruknęłam, próbując wyciągnąć się na łóżku. Marisa w swojej uroczej, dwuczęściowej piżamce w kwiatuszki i motylki stała na brzuchu taty i przytrzymywała się rączkami jego ugiętych kolan z tyłu.
-Nie, zasnęłaś dwie godziny temu. Żuczku, zejdź z brzucha taty –poprosił, podając jej rękę, by przytrzymała się jej podczas schodzenia. Próżne życzenia.
-Nie! Klocki?
-Klocki? Jest środek nocy, a ty chcesz układać klocki?
Marisa zastanowiła się chwilę i w końcu odpowiedziała.
-No chcę.
Roześmialiśmy się oboje. Była niesamowita.
-Córeczko, dlaczego ty nie śpisz, powiedz mi -podniosłam się na łokciu i tym razem ja wyciągnęłam do niej rękę, żeby mogła zejść z taty. A już nie była taką leciutką kruszynką.
-Hmm..
-No? Lotte ci przeszkadzała?
-Niee.
-To Mari bardziej przeszkadzała Lotte, prawie się na niej położyła. Lotte się to nie spodobało i od razu się obudziła z płaczem, a Marisa podniosła się, chciała wyjść i się bawić-wytłumaczył Marco.
-No to niezłe nocowanie. Gorączka?-zatroszczyłam się i przyłożyłam dłoń do jej czoła.
-Nie, nic się nie dzieje, sprawdzałem. Po prostu, chce układać klocki.
-Papi?-zapytała, znów wchodząc na jego brzuch. -Papi?-powtórzyła, gdy zajęła swoje poprzednie miejsce.
-Słucham cię.
-Sajomot?
-Samolot.
-Sajo..
-Samo..
-Samo..-powtórzyła po nim.
-Lot-dokończył, pewien, że Marisa właśnie opanowała nowe słowo. -Samolot.
-Mjot. Samojmot.
-Chcesz się pobawić w samolot?
-Tak!-ucieszyła się i zaczęła na nim podskakiwać. Na jego twarzy wymalował się mocny grymas bólu. Skakanie po brzuchu naszego dziecka, to jakby ktoś właśnie kozłował na nim piłką lekarską. I to taką jedną z cięższych. Takie uroki rodzicielstwa.
-Ale potem już idziemy spać. Chcesz dzisiaj spać z nami?
-Tak. Samjomjot.
Marco był bezradny wobec uroku i niewinnego uśmieszku swojej córki, którego zresztą odziedziczyła po nim, więc teraz widział, z czym ja musiałam borykać się co dnia. Teraz podwójnie. Przeniósł Mari na materac, ułożył ją sobie na nogach i podniósł ją do góry, balansując nogami na boki, czasem w górę i w dół, a Marisa piszczała z radości, ściskając rączkami jego łydki, żeby nie spaść.
-Dobre na mięśnie brzucha.
-Chcesz też?-zaśmiał się, po czym znów zaczął naśladować dźwięki samolotu.
-Innym razem.
Po sypialni rozległo się ciche pukanie do drzwi, a po chwili zza drzwi wychyliła się głowa przyjaciela Marco.
-Chciałem sprawdzić czy młoda zasnęła, ale właśnie widzę odpowiedź-zaśmiał się, spoglądając na naszą trójkę.
-Chyba długa noc przed nami-stwierdziłam, widząc obok coraz większą ekscytację i coraz to nowsze pokłady energii.
-Uśpiłeś Lotte?-zapytał Marco, na chwilę przerywając zabawy, ale od razu do tego wrócił, widząc niezadowolone spojrzenie małej.
-Tak. Na pewno może spać u Mari? Bo mogę ją wziąć do siebie na kanapę.
-Nie, jest w porządku, stary. Ale jak byś był taki miły, to weź Marisę i też odpraw te swoje czary-mary na usypianie dzieci.
-Tu się..-zaśmiał się, pukając mocno środkowym palcem po czole i już go u nas nie było.
-Zostaliśmy sami. Jak ją uśpić?
-Hmm.. -zamyślił się i wyciągnął ręce po naszą córkę, żeby pomóc jej zejść z nóg.
-Co ty na to, żeby jutro założyć twój nowy niebieski kombinezonik i pójść urządzić bitwę na śnieżki?-zapytałam, myśląc, że warunek dobrej zabawy będzie dobrym powodem do grzecznego spania.
-A teraz?
-A teraz musisz pójść spać, bo to będzie długi dzień i trzeba będzie mieć dużo, dużo energii. I być wyspanym.
-To teraz.
Marco spojrzał na mnie z rozbawieniem i pokiwał głową na mój marny plan.
-Połóż się tu między mamusią i mną i ci coś poczytam, co ty na to? Taka bajka.
Marisa grzecznie położyła się między nami i ułożyła głowę na jego ramieniu. Wiedziała, gdzie jest najwygodniej. Marco sięgnął po telefon, zmniejszył jasność ekranu i zaczął czegoś szukać w internecie. Ostatnia bajka na dobranoc sprawiła, że chciała zostać kangurem i skakała pół godziny po swoim pokoju. Nigdy więcej Kubusia Puchatka na dobranoc. Ale może inna bajka tym razem poskutkuje?
-Fußballclub Gelsenkirchen-Schalke -zaczął, a ja o mało nie roześmiałam się na cały głos, widząc czym chciał uśpić nasze dziecko. Blondyn zignorował moją minę i czytał dalej. -Drużyna piłkarzy występuje w pierwszej lidze niemieckiej od 1991 roku. Aczkolwiek mam nadzieję, że spadną niedługo do drugiej ligi i będzie nowy temat do żartów w szatni. W historii zapisała się jako siedmiokrotny mistrz Niemiec i czterokrotny zdobywca Pucharu Niemiec, a obecnie nie zapisuje się nigdzie poza rankingiem fauli, żółtych i czerwonych kartek. Klub posiada także między innymi sekcje piłki nożnej kobiet, piłki ręcznej, koszykówki, lekkoatletyki, tenisa stołowego oraz e-sportu. Czyli jak widać, próbują dużo wszystkiego i nie wychodzi im nic. Od 2007 roku sponsoruje ich Gazprom z Rosji, pewnie dlatego, bo najtańszy. Stadion wygląda jak niezdjęte rusztowanie wieżowca, a w szatni zawsze wali chlorem. Takie niebieskie akwarium z rusztowaniem. Samozwańczo nazwali się „Królewscy”, nie wiem, jeśli uważają się za taki mocny klub jak Real Madryt i chcą się nazywać tak samo, to ja życzę powodzenia. Warto też wspomnieć, że Real ma też przydomek „Prześcieradła”, także może ten by lepiej…
Gdzieś w środku dusiłam się konwulsjami śmiechu, jednak na zewnątrz trzymałam się twardo, bo gdy zobaczyłam, że moje dziecko zaczyna ziewać, stwierdziłam, że w całym tym wariactwie, to był bardzo dobry pomysł.
-Kochanie-szepnęłam, gdy chciał czytać kolejne zdanie z Wikipedii i robić kolejne uwagi na jego temat. Spojrzał się pytająco na mnie, a później na śpiącą Marisę, która jeszcze coś mruknęła pod noskiem i cmoknęła ustami. Uśmiechnęliśmy się do siebie, zadowoleni z odkrycia nowej metody usypiania pobudzonego dziecka. Teraz wyglądała jak taka mała laleczka. Po takim widoku nikt by nie uwierzył, że bywała często wulkanem energii i temperamentu. Marco podał mi swój telefon, żebym go odłożyła, a sam prawie się nie poruszając wyłączył lampkę.
-Nie zgnieciemy jej?
-To ona prędzej nas wykopie z łóżka -zaśmiał się cicho. Przełożył rękę nad śpiącą blondyneczką, by pogłaskać mnie wierzchem dłoni po policzku. To był mój usypiacz. Zamknęłam oczy, rozkoszując się jego dotykiem, przez który wciąż i wciąż, pomimo upływu lat, miałam stado wariujących motyli w brzuchu.
Nim usnęliśmy, bardzo cicho i prawie niesłyszalnie szepnęliśmy "kocham cię". To było nasze "dobranoc" i tak weszło nam to w nawyk, że inaczej nie zasypialiśmy. Wiedziałam, że ranek rozpoczniemy szczęśliwi, witając się tym samym i zaczniemy kolejny dzień pełen wrażeń, radości, a przede wszystkim miłości i wreszcie upragnionego spokoju.
~~~
Dziękuję Wszystkim, którzy cierpliwie czekali na rozdział. Jestem właśnie już po wszystkich egzaminach-wszystkie zaliczone!!! I ogromnie się cieszę, bo wreszcie będę mogła usiąść i pisać, strasznie się za tym stęskniłam. Mam nadzieję, że poza odpoczynkiem i wyspaniem się (wreszcie!!!) uda mi się zrobić mały zapas. Cudownie tu wrócić, i to jeszcze z długim rozdziałem w ramach rekompensaty-mam nadzieję, że Wam się spodobał, bo długość to...27 stron.. A 2 tygodnie temu skończyliśmy 2 latka tutaj. Jestem ogromnie wdzięczna i dziękuję każdemu, kto czyta, komentuje, bo to dzięki Wam tu jestem i mogę robić to, co kocham i wiedzieć, że to ma sens..
Będę bardzo szczęśliwa na wszystkie Wasze komentarze i opinie odnośnie rozdziału!
Będę bardzo szczęśliwa na wszystkie Wasze komentarze i opinie odnośnie rozdziału!
Na razie 78 nie powstał, ale najbliższe dni nie ruszam sie sprzed laptopa i piszę! Będzie na 200%😀💛
Jeszcze raz bardzo, bardzo dziękuję. Za to, że jesteście, jesteście wyrozumiali i za Wasze ogromne wsparcie w komentarzach!!! ❤❤❤
No i oczywiście tym, którzy jeszcze się uczą i zmagają z testami-wysyłam mnóstwo dobrej energii i trzymam kciuki, żeby się szybciutko się z tym uporać.
Ściskam mocno i do następnego!
Jeszcze raz bardzo, bardzo dziękuję. Za to, że jesteście, jesteście wyrozumiali i za Wasze ogromne wsparcie w komentarzach!!! ❤❤❤
No i oczywiście tym, którzy jeszcze się uczą i zmagają z testami-wysyłam mnóstwo dobrej energii i trzymam kciuki, żeby się szybciutko się z tym uporać.
Ściskam mocno i do następnego!