sobota, 4 listopada 2017

Dwadzieścia dziewięć




Do Berlina dojechaliśmy nad ranem. Marco uparł się, żebyśmy pojechali jego samochodem. Dopiero wtedy dowiedziałam się, że poza czarnym Astonem Martinem miał jeszcze białą terenówkę. Proponowałam mu przejazd do Berlina pociągiem jednak stwierdził, że nie ma ochoty tłuc się pociągami, chociaż ja byłam ich zwolenniczką. Mój mąż celebryta nie lubił wywoływać zbyt wielkiego zamieszania wśród rosnącej z minuty na minutę liczby fanów. A ja odkąd pierwszy raz byłam w pociągu zakochałam się w stukocie szyn podczas jazdy, potrafiłam przesiedzieć przy oknie całą trasę, w ciszy, obserwując szybko przemieszczające się widoki za oknem. Samoloty za to wywoływały zawsze u mnie niepokój, mimo, że były podobno najbardziej bezpieczne.

Moje oczy o mało nie wyskoczyły z orbit, gdy podjechaliśmy pod hotel, który okazał się wielkim apartamentowcem w centrum miasta. Szok nie minął nawet wtedy, kiedy weszliśmy do pięknego, przestronnego apartamentu z widokiem na starówkę. Samo wnętrze urządzone było w jasnych barwach, na samym środku stało małżeńskie łózko z szarą narzutą, drewniane szafki nocne i cudowna, rzeźbiona toaletka, a na niej świeże kwiaty-tulipany. Nie mogłam się powstrzymać i musiałam je powąchać.
Oddzielona niewielką ścianą była część salonowa, z dużą kanapą i średniej wielkości telewizorem na długiej szafce. W łazience była duża wanna z hydromasażem i już wyobrażałam sobie w niej długą, relaksującą kąpiel po całym balu. Było idealnie, Marco zadbał o wszystko.
Z walizki od razu wypakowałam moją suknię na wieczór. Musiała się trochę rozprostować, a ja jeszcze i tak planowałam upolować żelazko. Widziałam, że może nie wypadało w tak prestiżowym miejscu iść na recepcję i prosić o żelazko.. Ale kto bogatemu zabroni? Pójdę tam, i co więcej, zdobędę je. 

Marco z moją niewielką pomocą kupił elegancki garnitur z czarną muchą. I musiałam przyznać, że w garniturach wyglądał nieziemsko. Pierwszy raz widziałam go w białym garniturze na naszym ślubie, i niestety, to też była perfekcja. Czasami mi się wydawało, że nikt nie może być tak perfekcyjny. Ale to mi się tylko wydawało. Już nie mogłam się doczekać balu. Mimo nerwów byłam bardzo podekscytowana. Prawie całą drogę samochodem przeszukiwałam internet szukając nazwisk i zdjęć piłkarzy z reprezentacji. Oczywiście mój mąż stwierdził, że zbyt przesadzam i panikuję, jednak i tak wiedziałam swoje.

-Marco? A tam będą jakieś zdjęcia?-zapytałam przypominając sobie wielkie gale, takie jak Oscary. Zawsze był tam czerwony dywan i masa reporterów przed nim. Czemu ja o tym wcześniej nie pomyślałam? Wiedziałam, że jemu na tym zależało, ale.. Przecież… Ja na takim dywanie?
-To spore wydarzenie. Na pewno zapozujemy na dywanie.-powiedział ze spokojem rozkładając się wygodnie na łóżku.
-Dlaczego jesteś taki wyluzowany? Chcesz tam pójść ze mną!
-Dlatego jestem taki wyluzowany. –oznajmił odwracając głowę w moją stronę.
-Ale ja nie jestem. Zobacz, wzięłam cienie, tusz do rzęs, ale ja nie jestem mistrzem makijażu. Ann tak. Rosalie nie. Widzisz różnicę? Przecież wszyscy mnie skrytykują, wyśmieją i..
-Rose. Dla mnie jesteś śliczna. –powiedział wzdychając i leniwie zszedł z łóżka. Podszedł do mnie wolnym krokiem i położył dłonie na moich biodrach. –Jeśli chcesz poczuć się pewniej to przecież jesteś w stolicy. Jest tu cała masa salonów kosmetycznych, nie wiem, jakieś maseczki, makijaże, fryzjer. Korzystaj.
-Nie.
-Bo?
-Nie bo nie. –stwierdziłam pewnie i wyminęłam go, żeby podejść do okna. Otworzyłam je na oścież i oparłam się o parapet.
-Kochanie. Nie stresuj się tak.
-Wcale się nie stresuję. –odpowiedziałam pewnie, nie zwracając na niego większej uwagi.
-Oczywiście, że się stresujesz. Posłuchaj. Wpakowałem się w to w dniu, w którym wzięliśmy ślub. I jestem świadomy, że mam żonę. Nawet jestem z tego dumny. I jest mi dobrze wiedząc, że będziesz mi dzisiaj wieczorem towarzyszyć.
-Ale jak coś pójdzie nie tak? Jak kogoś pomylę z kimś innym? Jak się brzydko uśmiechnę, albo jak złapię cię za rękę a to będzie niestosowne?
-Rosalie. –powiedział odwracając mnie twarzą do siebie. –Czy ja jestem zdenerwowany?
-Nie. Ja jestem.
-Wiesz czemu ja nie jestem? Bo wiem, że nie mam o co się martwić. Jesteś idealną osobą w odpowiednim miejscu. I idź, proszę do tej kosmetyczki, zrób się na bóstwo. Zrób piękną fryzurę. Ukradnij wszystkim ten wieczór, a przede wszystkim baw się dobrze, w porządku?
-Łatwo ci mówić. Ty masz za sobą tyle gal, występów, jesteś tak przystojny, że niezależnie co założysz..

Nie dane mi było dokończenie zdania, bo mój mąż postanowił mnie pocałować. Powoli, delikatnie ale za to intensywnie. Uśmiechając się, oddałam pocałunek i wtuliłam w niego jak w największego, pluszowego misia świata. Taki był perfekcyjny. Właśnie wtedy, kiedy był sobą. Mimo, że czasem naprawdę chciałam mu coś zrobić, to kiedy zawsze powracaliśmy do momentu, kiedy się chociażby przytulamy.. Wszystko stawało się inne. Lepsze, piękniejsze. Każdy jego dotyk, spojrzenie, uśmiech potrafi zmienić najgorszy dzień w najlepszy w życiu.

-Będzie dobrze. –oznajmił gładząc mnie czule po policzku.
-Wierzę ci na słowo. A teraz pójdę do recepcji zapytać, czy mają jakieś żelazko.
-Chyba nie zamierzasz teraz prasować?
-W sumie, przecież mogę cię puścić w wygniecionej koszuli  a ja pójdę w pogniecionej sukience. Już w ogóle najlepiej we fryzurze po seksie i ze złamaną szpilką. Państwo idealni.
-Nie wiedziałem, że coś planujesz przed balem. –uśmiechnął się szeroko, przez co oberwał ode mnie z łokcia w bok. –No dobra, dobra. Może Lisa ma żelazko, możemy podejść, powinni już być.
-Lisa i Roman? –zapytałam zaciekawiona. Dawno ich nie widziałam, ostatnio naprawdę zawalałam wszystkie przyjaźnie na całej linii. Przecież był jeszcze André, prawdopodobnie był. Nie miałam pojęcia na czym stoję, jednak ostatnio działo się tyle, że nie miałam czasu, by cokolwiek zrobić.
-Nie. Lisa Müller. Może jakaś twoja zaginiona rodzina?-zaśmiał się Marco i ucałował mnie w policzek. Na hasło „rodzina” aż mnie zmroziło. Miałam nadzieję, że jednak przypuszczenie Marco będzie błędne.
-Chyba niezbyt bym się z tego cieszyła. A skąd są?
-Bawaria.
-To raczej nie.
-Skąd jest twoja rodzina?
-Stąd. Głównie obszar Kolonii. Babcia jakiś czas mieszkała we Francji ale była Niemką. Może pójdziemy do tej Lisy?
-Jak sobie życzysz. –uśmiechnął się szczerze i ruszył w kierunku wyjścia z pokoju, pisząc coś w telefonie.

Okazało się, że owi Lisa i Thomas mieszkają naprzeciwko naszego apartamentu. Oboje byli bardzo mili, dziewczyna od razu pobiegła do ich sypialni po żelazko parowe, które używa się bez deski do prasowania. Zaoferowała swoją pomoc, jednak podziękowałam jej, mając nadzieję, że sama sobie z tym poradzę.
Chciało mi się przewrócić oczami, widząc minę Marco, kiedy Lisa zapytała mnie, na którą godzinę byłam umówiona do fryzjerki i makijażystki. Oczywiście, kiedy tylko usłyszała, że w ogóle nie jestem umówiona, postanowiła, że pójdę razem z nią. Nie chciałam być nieuprzejma odmawiając jej. Było to też równoznaczne z tym, że dałam wygrać Marco. Ale tak to czasem bywało.



***


-Robisz mi zdjęcia. –powiedziałam nie odwracając się od szafy. Kontynuowałam ze spokojem prasowanie jego koszuli, testując wynalazek ludzkości-parownicę do ubrań.
-Brawo Watsonie. –zaśmiał się przekręcając na łóżku. Kiedy na chwilę się na niego obejrzałam akurat uniósł telefon trochę niżej, zmieniając perspektywę.
-Co, teraz zdjęcie od dupy strony?-zapytałam próbując pohamować śmiech. Marco za to roześmiał się głośno, odkładając telefon na poduszkę i podniósł się na materacu. Jego śmiech bardzo łatwo zarażał. Poczułam jego dłonie na moich udach. Pociągnął mnie tak, że poleciałam jak długa na materac, upuszczając, na szczęście w porę wyłączone żelazko. Przy okazji zderzyłam się boleśnie z jego brodą. Natychmiast ucałował mnie w czoło i objął mocno ściskając.

-Droga żono. Gdzie się podziała twoja romantyczna dusza? –zapytał śmiejąc się i przeturlał nas tak, że to on znajdował się nade mną, jednak zaoszczędził mi dźwigania jego siedemdziesięciu kilo.
-Może wcale takiej nie posiadam?
-Posiadasz. –oznajmił tonem nie znoszącym sprzeciwu. Popatrzył na mnie tymi swoimi wielkimi, roześmianymi, błyszczącymi oczami i wydął usta w uroczym uśmiechu. Miałam naprawdę wielką ochotę go pocałować.
-Jestem naprawdę dobrym obiektem do fotografowania? Nieuczesana, w szlafroku, prasując twoją koszulę?
-Jesteś bardzo dobrym obiektem, nie tylko do fotografowania. W byle fryzurze, seksownym, krótkim szlafroku, który najchętniej bym zdjął, a moja koszula mogłaby poczekać.
-Jest jakieś ale?
-Pewnie by ci było smutno tak zostawić tą biedną, pogniecioną koszulę. Bo przecież czym sobie na to zasłużyła?
-Słuchaj. –zaczęłam już dość mocno rozbawiona całą sytuacją. –Nie rozumiem cię kompletnie. Z jednej strony chcesz sobie zagrabić na to, żebym już wyszła z tego pokoju i wróciła do Dortmundu, z drugiej chcesz mnie zaciągnąć do łóżka. Z trzeciej, chcesz mnie zaciągnąć do łóżka ale mnie odpychasz jednocześnie. Czego ty chcesz?
-Przecież wiesz czego ja chcę. –uśmiechnął się pokazując swoje świeżo umyte zęby. On czasami zachowywał się jak dziecko. Może był dzieckiem a czasami zachowywał się jak dorosły?
-Chcesz mieć wyprasowaną koszulę. Więc sobie wyprasuj, ja się zbieram do fryzjera. –uśmiechnęłam się schodząc z łóżka i wręczyłam mu upuszczone przed chwilą urządzenie.

Pobiegłam szybko do łazienki zabierając z półki jeansy i bluzkę z długim rękawem. Było już coraz chłodniej, a ja nie do końca miałam w co się ubrać. Nie przepadałam za zakupami, dlatego też odwlekałam to najdłużej jak się dało. Oby mnie nie zastała zaraz zima.

Kiedy wychodziłam zauważyłam Marco czekającego na mnie na łóżku. Gdy mnie zobaczył od razu podniósł się i podszedł do mnie z uśmiechem.
-Nie jesteś zła?
-A skąd. Jesteś najbardziej pociesznymi i uroczym facetem jakiego znam.–uśmiechnęłam się i przytuliłam się do niego. –Ale muszę już iść. Jestem umówiona z Lisą, pamiętasz?
-Nie mów tak, to mało męskie.
-Wiesz, że mnie to nie obchodzi? Uwielbiam każdą taką chwilę z tobą, jak ta w łóżku.. I nie wtrącaj tu proszę nic dwuznacznego o łóżku więcej, bo wiem, że i tak byś zaraz o tym wspomniał.
-Skąd. –zaśmiał się i puścił do mnie oko. Powiedziałby.
-To, że mi zaufałeś jest dla mnie największym wyróżnieniem.
-Tak jak dla mnie, że jesteś moją żoną i powiedziałaś, choć trochę przesadziłaś, że jestem tym, co najlepszego cię w życiu spotkało. Nie mogę się pozbyć tych słów z mojej głowy, Rose.
-Nie przesadziłam. Tak po prostu jest. A jeśli w żaden sposób ci to nie przeszkadza, to nie pozbywaj się.
-Uwielbiam cię, dziewczyno.
-Chyba żono.
-Chyba tak. –uśmiechnął się rozbrajająco. –Wiesz, że jesteś moją pierwszą najlepszą przyjaciółką przeciwnej płci? Oczywiście poza moimi siostrami, ale to rodzina.
-Czuję się zaszczycona.
-A ja czuje, że ten wieczór będzie magiczny. Już nie mogę się doczekać. –odpowiedział głaszcząc mnie po policzku i odsunął się odrobinę, umożliwiając mi wyjście z naszego hotelowego pokoju.
-Ja też.
-I nie martw się już o nic. Będziemy tam razem. Cały czas będę przy tobie i przedstawię ci wszystkim moim kolegom.
-Trzymam za słowo. Do zobaczenia za kilka godzin.
-Baw się dobrze.
-Dziękuję. Ale najlepiej bawię się z tobą.
-Idź już, bo się rozmyślę!



***



 Stanęłam przed lustrem w wielkiej, hotelowej łazience. Nie mogłam uwierzyć, że to co widziałam było prawdziwe. Nie wierzyłam, że zaraz będę szła na bal Reprezentacji Niemiec, na którym miała też być sama pani kanclerz. Nie wierzyłam, że będą pośród mnie setki kamer, głodni najnowszych informacji dziennikarze. W salonie piękności wszyscy obskoczyli mnie niczym królową Elżbietę. Może i widzieli po prostu we mnie spory zarobek? Czułam się jak w zupełnie innym wymiarze. Proponowano mi kawę, herbatę ale i też szampan i wina, podobno bardzo luksusowe, jednak odnośnie win byłam zupełnie zielona. Więc a propos zieleni poprosiłam o zieloną herbatę. Wolałam zostać na trzeźwo, chociaż jeszcze przez chwilę.
Na początku zajęła się mną kosmetyczka prosząc o opis sukni, którą wybrałam na dzisiejszy wieczór. Zaproponowała mi makijaż idący głównie w czerń ale też delikatność jak różowe usta. Z tego jak go opisała był wspaniały. Efekt końcowy prawił mnie w jeszcze większy zachwyt. Sama bym się na taki nie zdecydowała, jednak dziś była wyjątkowa okazja. Włosy postanowiłam spiąć. Chciałam wyeksponować czarną kokardę sukienki, dlatego też fryzjer uplótł mi delikatnego warkocza i uformował w koszyczek u dołu. A kiedy siebie zobaczyłam, nie mogłam już doczekać się, kiedy założę sukienkę i buty.

I teraz, kiedy stałam w łazience nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Byłam jak kopciuszek przed balem, z księciem czekającym tuż za drzwiami. Nie wiedziałam jeszcze, czy było mi z tym dobrze, czy źle. Obudziłam się w zupełnie innym świecie. Miałam na sobie sukienkę za tyle pieniędzy, ile bym zapewne odłożyła w rok. Moja cera po odświeżającej maseczce i krótkim masażu była w znacznie lepszej kondycji. Przepiękna suknia, fryzura, makijaż. Chyba mogłam siebie nazwać właśnie perfekcją.
Ale to nie byłam ja. W żadnym centymetrze z tej sukienki. Jeszcze jakiś czas temu określiłabym perfekcyjną moją talię, którą wyćwiczyłam na wf na pierwszym roku studiów. Nazwałabym przepiękną sukienką tę, którą znalazłabym w second handzie za korzystną cenę. Czułabym się jak księżniczka nie przez to, że ubiorę się w najdroższe materiały świata i pomaluję jak na wybieg Victoii Secret. Ale przez to, że byłam tak traktowana. Przez to, że żyłabym z mężczyzną, który obdarzyłby mnie takim uczuciem… Takim uczuciem, jakim obdarzył mnie Leo. Wtedy naprawdę byłam księżniczką. W brudnych, zachlapanych błotem ubraniach, rozmytym makijażu, potarganych włosach. W brudnej, zagrzybiałej kawalerce, pełnej kurzu i pająków. Zdecydowanie byłam wtedy księżniczką. Za każdym spojrzeniem Leo. Za każdym jego dotykiem, uśmiechem, pocałunkiem. Za każdym razem, kiedy mówił, że mnie kocha. Bardzo mi brakowało bycia księżniczką.

-O cholera. –szepnęłam do siebie, kiedy zobaczyłam, że jedna łezka, która pociekła rozmyła w jednym miejscu mój eyeliner. Wzięłam szybko wodę na wacik i poprawiłam to jak tylko się dało. W głowie cały czas nachodziły mnie myśli. Z tamtego dnia, kiedy chciałam odejść. Kiedy Marco wniósł mnie do mieszkania z własnej wycieraczki. Kiedy był taki troskliwy. Kiedy poczułam miłość. To było aż nie do zniesienia. Moje serce wtedy bolało, tak mocno, że zapewne jeszcze podsycało mój płacz. Czy byłam wtedy dla Marco księżniczką?

-Kochanie, spóźnimy się zaraz. Jesteś gotowa?

Dlaczego tak uparcie zwracałeś się do mnie „kochanie”? Przecież to było tak bardzo pokrewne z „kochaniem”. Dlaczego tak często mnie całowałeś, przytulałeś. Dlaczego oddawałeś mi całego siebie? Dlaczego mówiłeś, że nie potrafiłeś nikogo pokochać. Skoro… Skoro ja czuję coś innego. Czuję?

-Już zaraz wychodzę.
-Wszystko w porządku? Mogę wejść? –zapytał ostrożnie uchylając drzwi łazienki. Byłam przerażona. Nie wiedziałam co powinnam była powiedzieć. Czy powinnam na niego spojrzeć. Przecież byłam na granicy płaczu.

-Marco, dlaczego ci na mnie tak zależy? Dlaczego tak o mnie dbasz? –zapytałam odwracając się do niego. Nie uszło mojej uwadze, że był trochę zaskoczony.
-Jesteś moją żoną. Czy nie na tym polega związek?
-Związek polega na miłości, Marco. I dobrze wiesz, że nie jestem twoją żoną. Papier i obrączka są najzwyklejszymi w życiu rzeczami. Małżeństwo nie jest materialne. Jest duchowe, cielesne, ale nie jest rzeczą, którą można tak po prostu sobie wziąć. Bycie mężem i żoną nie jest kwestią podpisania papierka. To proces, głęboki, żmudny, ciężki proces. Przepraszam… -szepnęłam, wymijając go w drzwiach łazienki i pozostawiając go tam zupełnie zdezorientowanego. Wyszłam na balkon i oparłam się o przepiękną, kutą, balustradę. 

Łapałam oddech, próbowałam się uspokoić. Miałam nadzieję, że piękny widok na Berlin mi w tym pomoże. Niestety pojawił się piękniejszy widok, który wręcz nie pomagał.

-Rose, to co mówiłaś.. To wszystko prawda. Pewnie prawda. To coś, w co nigdy nie wierzyłem, zawsze było odległym, wyidealizowanym wyobrażeniem. Nie wiem, czy kiedykolwiek coś takiego mnie spotka.
-Oczywiście, że tak. –powiedziałam przerywając mu wypowiedź. –Nikt bardziej nie zasługuje na szczęście niż ty. Jesteś wyjątkowy.
-Ugh, przestań. –westchnął, podchodząc odrobinę bliżej. –Kimś, kto jest wyjątkowy to ty. Nie umiem przemawiać z takim sensem i zaangażowaniem, jak ty to robisz, nie lubię być zbyt wylewny. Myślałem, że wiesz, co do ciebie czuję.


Mój Boże. Czy słyszę już dzwony weselne? Musiałam się mocno złapać barierki, żeby nie stracić równowagi. Niebotycznie wysokie obcasy nie ułatwiały sprawy. Moje głupie zakochanie wręcz krzyczało, żeby wreszcie to powiedział. Mój rozum chciał, żebym mu zatkała buzię i zrzuciła z tego balkonu. Nie byłam gotowa. Och, oczywiście, że byłam. Nie byłam! Przecież taka była umowa. Niepisana ale umowa. Jeśli ktokolwiek z nas się zakocha ma od razu to powiedzieć. Ja nie powiedziałam, to by było zbyt ryzykowne i prawdopodobnie wszystko by zepsuło. Może nawet Marco nie chciałby utrzymywać przyjaźni po roku czasu. Albo rozwiedlibyśmy się po niecałym miesiącu małżeństwa. Myślałam, że byłam głupia, zakochując się w obcym facecie w mniej niż miesiąc od naszego spotkania. Ale to on teraz chciał coś powiedzieć i… I chyba naprawdę potrzebowałam kilka dni na oddziale zamkniętym. Chyba tylko tam, za sprawą magicznych proszków, moje życie byłoby spokojne i bezproblemowe.

-Jeszcze jakiś czas temu, nikt nie wiedział o mnie więcej, niż wiedział Mario. –powiedział spoglądając na mnie spod swoich długich rzęs. –Mam tu też na myśli Scarlett. Nigdy nie przypuszczałem, że coś się w tym temacie zmieni.

Delikatnie ujął moją prawą dłoń w swoje obie ręce i zaczął delikatnie gładzić ją kciukiem, próbując mnie troszkę uspokoić.
-Zmieniło?
-Jeszcze pytasz, Rose?-zaśmiał się leciutko i splótł nasze dłonie. –Pojawiłaś się ty. Wiem, że to krótki czas, za niespełna dwa tygodnie miną równo dwa miesiące od dnia naszego ślubu. Wtedy nie miałem jeszcze pojęcia, jak wielki wpływ będziesz miała na moje życie. Nikomu. Nikomu, Rose, tak bardzo nie ufam jak tobie. Nie masz i nie będziesz miała żadnej konkurencji. Nawet jeśli kiedyś będę brał ten prawdziwy ślub, nie będzie innej opcji, żebyś była moją pierwszą druhną. Będę cię zabierał na wakacje. Jeśli kiedyś będę miał dzieci, obiecuję ci, że będziesz matką chrzestną wszystkich jak leci. I masz rację, że małżeństwem się staje. Ciężką pracą. Widzisz? Zapracowaliśmy na to, gdzie teraz jesteśmy. Staliśmy się małżeństwem najlepszych przyjaciół. Zawsze będziesz w moim sercu, Rose. Zaraz obok Meli, Yvonne, rodziców, Nico, Mii, Mario. Jesteś na równi z nimi. Nie masz prawa myśleć już, dlaczego mi na tobie zależy. Bo to jest wiadome i najprostsze. Nie ma na świecie piękniejszej miłości niż ta do osoby, której możesz się ze wszystkiego zwierzyć, której ufasz. Nie wiem, czy ty też uważasz mnie za przyjaciela, ale..
-Oczywiście, że tak. –uśmiechnęłam się. Czy ten facet właśnie pokazał mi mój życiowy przegryw i w najbardziej chamski sposób wrzucił mnie do pudełka z wielkim, czerwonym, migoczącym napisem „FRIENDZONE”? Znaczy, pewnie powinnam była się cieszyć, że to wszystko do mnie czuje.. Wow.. To było zdecydowanie zbyt wiele na ten dzień.
-A jeśli chodzi o bonusy do przyjaźni, to chyba już ustalaliśmy, że oboje je bardzo lubimy. –kontynuował z jeszcze większym uśmiechem.
-Tak. Przepraszam, Marco. Mam po prostu gorszy dzień. I naprawdę, też jesteś dla mnie bardzo ważny, nawet jeśli nie brzmię zbyt przekonująco, to tak jest.
-Każdy ma prawo mieć gorszy dzień. Mam nadzieję, że jeszcze mi się go uda odratować. Idziemy, piękna?
-Idziemy. 


Trzymając się za ręce wyszliśmy przed hotel i wsiedliśmy do wcześniej zamówionej taksówki, która miała nas zawieźć pod sam Westin Grand Hotel.
Chyba trochę straciłam radość. Czułam się zawiedziona? Chyba nie. Po prostu coś wewnątrz, sprawiało, że ciężko mi było się uśmiechnąć. Magiczna bańka pękała? Nie chciałam nawet tego przyjmować do wiadomości.
-Przytulisz mnie?-zapytałam spoglądając na swoje świeżo pomalowane paznokcie. Beż był bardzo interesujący.
-Oczywiście. Nie stresuj się, słońce. –uśmiechnął się i odpinając pas zbliżył się do mnie. Już chwilę potem mogłam położyć głowę na jego ramieniu i wsłuchiwać się w jego spokojny oddech. Uwielbiałam znajdować się w jego ramionach. Chyba czyniła się wtedy zawsze jakaś magia, która sprawiała, że zaczynałam czuć spokój i szczęście.

-Uwielbiam cię w tym garniturze.
-To dobrze się składa, bo ty wyglądasz nieziemsko w tej sukience.
-Dziękuję. –uśmiechnęłam się i pocałowałam go w policzek. Kiedy akurat upewniałam się, że po pocałunku nie został żaden ślad, samochód zatrzymał się na miejscu. A właściwie nie na miejscu.
-Podjeżdżamy na miejsce limuzyną. –oświadczył Marco wysiadając pierwszy z taksówki. Jednak to on nie otworzył mi drzwi, tylko taksówkarz, życząc nam dobrej zabawy.

-To tak zawsze się odbywa?-zapytałam wtulając się w jego ramię. Pogoda była trochę lepsza, jednak taka sukienka na wrześniową pogodę nie była zbyt idealna.
-Taki zwyczaj. Chodź, podejdziemy do kilku osób.

Dotarliśmy pod jeszcze inny hotel w Berlinie, który miał dość duże zadaszenie. Część par właśnie pod nim stało i o czymś żywo dyskutowało. Niektóre spojrzenia przeniosły się na nas, albo może też na mnie. W końcu byłam tą „nową”, czy też jak kto wolał „obcą”. Wszystkie małżonki piłkarzy wyglądały niesamowicie. Niektóre miały suknie rodem z bajek. Bufiaste, szerokie, z trenami. Rzuciłam spojrzenie na swoją sukienkę, upewniając się, czy aby na pewno pasowała do tego stylu. Chyba pasowała. Dużo osób, chroniąc się przed chłodnym wiatrem, zatrzymała się w środku hotelu. Na ulicy był wręcz korek czarnych limuzyn, które podjeżdżały pod daszek hotelu i zabierały po dwie, czasem trzy pary. W sumie wszystko szło dość sprawnie. Po drugiej stronie ulicy zgromadzeni byli fani, którzy z zapałem robili zdjęcia. Było też kilkoro fotografów, jednak cały rój dopiero zapowiadał się na miejscu.
Podeszliśmy do jednej pary, która stała pod drzwiami hotelu, czekając na swoją kolej. Mężczyzna był jasnym blondynem o mocno niebieskich oczach. Jego ukochana zaś, była ciemnooką brunetką. Wyglądała na odrobinę starszą od niego, co oczywiście niczemu nie przeszkadzało. Postawiła na klasyczną, długą, koronkową, czarną sukienkę, na którą nałożyła czarne futro. Najprawdopodobniej sztuczne. Ale chociaż była mądra, że ubrała się stosownie do pogody. A nie to co ja.
Marco przywitał się z nimi serdecznym uściskiem, a później przedstawił mnie, przyciągając bliżej siebie.
-To jest moja żona Rosalie. A to Toni i Jessica.
-Bardzo mi miło was poznać. –uśmiechnęłam się podając każdemu dłoń.
-Nam również. Ale czujemy się urażeni, że nie zaprosiliście nas na ten ślub.

Ten? A na jaki inny.. Ach.. Ten o tydzień wcześniejszy ze Scarlett.. No tak. Jeśli ci wszyscy byli zaproszeni na ślub ze Scarlett to chyba mogłam już sobie podarować moje towarzystwo Marco w tej jakże wspaniałej imprezie.
-To była bardzo kameralna ceremonia. Nie chcieliśmy szumu i przepychu. –powiedziałam próbując utrzymać fason.
-Szum i przepych macie teraz! –zaśmiała się głośno Jessica. Miała naprawdę głośny śmiech… Ajć, moje uszy.
-To prawda. –przyznał Marco.

Dowiedziałam się, że pierwszeństwo mieli piłkarze, którzy powołani byli do tegorocznych meczów. Jako pierwszy pojechał trener z małżonką i sztab szkoleniowy. My z Marco musieliśmy jeszcze chwilę poczekać na swoją kolej.
-Dlaczego nie ma Mario i Ann? André? –zapytałam Marco, kiedy pozostaliśmy już sami. –Przecież tu jest sporo osób.
-Nie wiem, Rose. W tym roku organizacja tego balu to jakaś klapa. Nie zaprosili tych, co byli długo kontuzjowani ale tych, co nie byli długo powoływani to już tak. Ja tu jestem tylko dlatego, że jestem darczyńcą w akcji charytatywnej, która będzie prowadzona.
-Co właściwie dałeś?
-Czterodniowy pobyt w Dortmundzie na mój koszt, oprowadzenie po SIP, muzeum, podpisaną koszulkę i spotkanie ze mną.
-No, no, ładnie. Myślisz, że ktoś będzie chciał?
-Myślę, że tak. Bogaci tatusiowie zrobią wszystko dla swoich dzieci, który tylko powiedzą „ja chcę”. A cały dochód przejdzie dla chorych dzieciaków na nowotwór. Nie wszystkich stać na leczenie, dlatego takie okazje jak ta są ważne.
-To prawda.
-Nie lubię takich rzeczy, i uwierz mi, że gdyby to był zwykły bal to bym ciebie tu nie ciągał, zapewne bym też sam nie jechał, menager by wystosował przeprosiny, że zmagam się z jakże ciężkim przeziębieniem czy coś.
-W takim razie od razu czuję się lepiej. Nie chciałam ci mówić, ale chyba nie zbyt komfortowo się tu czuję. I w tym stroju…
-Och, Rosie. –uśmiechnął się i objął mnie nie zważając na całą resztę osób. –W tej sukience wyglądasz nieziemsko. I nie czuj się w niej niekomfortowo. Powinnaś się w niej czuć tak jak wyglądasz. Cholernie seksownie i pięknie. A ten wieczór? Może jest trochę kiczowaty, ale to tylko jeden wieczór. I jesteśmy tu z nie byle jakiego powodu.
-Wiem, dlatego postaram się dobrze bawić i prezentować.
-Dziękuję. –uśmiechnął się i ucałował mnie w czoło. Chwilę później podszedł do nas elegancko ubrany kamerdyner, zapraszając nas do limuzyny.

Z lekkiego zdenerwowania zaczęły mi się pocić dłonie. Chciałam już przenieść się do momentu, kiedy mijam ten cały oblężony przez fotoreporterów dywan i wchodzę do pełnej jedzenia sali. Poza śniadaniem nic nie jadałam, a pora obiadowa też już minęła.
Trasa była bardzo krótka. Zamiast takiego czekania na swoją kolej, prędzej bym dotarła na miejsce w moich szpilkach. Ale cóż. Trzeba było zrobić wielkie wejście.
Razem z nami jechał Sami Khedira ze swoją przepiękną partnerką Adrianną. Brazylijka o niesamowitej urodzie założyła przepiękną, białą suknię z trenem, byłam nią naprawdę zachwycona. W duchu jednak skakałam z radości, że Marco ani na chwile ode mnie nie oderwał wzroku, a z modelką wymienił tylko uśmiechy w geście przywitania. Ona i tak była zbyt zajęta rozmową z Samim, żeby zwracać na nas uwagę.

Na dywan to właśnie oni wyszli jako pierwsi. Od razu mogłam zobaczyć flesze, które aż się od nich odbijały. Też ten charakterystyczny dźwięk pstrykania wielkich aparatów i przekrzykiwanie się wzajemne fotografów, którzy konkurowali miedzy sobą na najlepsze ujęcie pary był bardzo charakterystyczny, a mnie przyprawiał o mdłości.
-Gotowa?
-Jeśli ty gotów. –uśmiechnęłam się ciepło do Marco, który gładził uspokajająco moje udo.
-Oficjalnie zostaniesz przedstawiona jako moja żona.. Ale Rose, obiecuję, że niezależnie co się stanie będziesz bezpieczna. I w razie jakiś ataków mediów teraz, czy później. Masz mnie, mój agent też jest na to przygotowany. Nie masz się o co bać.
-W porządku, ufam ci. –uśmiechnęłam się i przesunęłam się bliżej otwartych drzwi.
-Cieszy mnie to. Zatem zapraszam panią na bal, pani Reus. 







~~~

Przepraszam za takie polsatowe zakończenie, ale musiałam w którymś momencie jednak przerwać, ten rozdział miał 10 stron, kolejny z samego balu ma aż szesnaście, razem by było aż zbyt wiele. Poza tym, z uwagi na mój sentyment do okrągłych liczb, chciałam, żeby 30-stka była wyjątkowa. I chyba to mi się udało, mam nadzieję, że też będziecie z niej zadowolone. 😍 A tutaj.. Proszę, nie zabijcie mnie za ten czysty, chamski, kipiący friendzone.. Ja wiem.. Ja już czuję wasz oddech na plecach😆 Obiecuję poprawę, kiedyś tam...może...:) 
I dziękuję za wszystkie życzenia urodzinowe💕💕💕, (chociaż to dopiero w środę!😉)
Dziękuję, że jesteście, komentujecie, to dodaje skrzydeł, wiatru w żagle i ogromną ilość weny!💖Jesteście przekochane! Drobne ogłoszenie-chyba na plus, w grudniu poza 09.12 rozdziały będą się pojawiały w każdą sobotę, na rozpisce umieszczony został już grafik do końca roku, jest też tam mała niespodzianka;)
Wspaniałej soboty!
Ściskam mocno! xx

5 komentarzy:

  1. Ahhh a mnie ten friendzone rozbawił. Marco, ty naiwny człowieczku, ty patrzysz na matke swoich dzieci. Oj ten głuptas. Jako, ze uwielbiam Sherlocka, pojawienie sie tego motywu mnie bardzo ukontentowało. Tak, ze wybaczam ta moze jednak mala szpileczke, no i wiadomosc na koniec, nic tylko czekac na grudzien! Tyle szczescia. Tymczasem czekam na trzydziestke! - footballove

    P.S: HejaBVB!

    OdpowiedzUsuń
  2. No i dobrnełam niestety, bo bardzo fajnie sie czytalo, do konca. A teraz trzeba czekac do soboty za dwa tygodnie. Po pierwsze to megafajna fabuła, wciągneło mnie i czytało mi sie szybko jak zadne inne. Bardzo fajnie przekazujesz emocje. Po drugie, to tak czytam wasze komentarze dziewczyny i wy tak czasem narzekacie na tego Marco, no fakt, dzikus czasem, ale mnie duzo bardziej wkurza Rose, taka Bella ze zmierzchu. No nie wiem, nie polubilam jej. Ale to oczywiscie nie jest zaden zarzut wobec całosci, bo swiadczy tylko o roznorodnisci charakterow glownych bohaterow. Marco, Mario i Ann sa swietni, tylko ta Rose jakas taka ”slepa" i malodomyslna i zbyt ciepla klucha i to mnie w niej chyba wkurza. Pokaż troche charakteru Rosalie! ;) i tez bardzo sie ciesze na grudzieen! Pozdrawiam i ide mnie tez stooo lat!

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie, tylko nie friendzone!! Marco, ogarnij się chłopie, bo Ci jeszcze Rose z kimś ucieknie (Andre na pewno byłby chętny ;p). Mam nadzieję, że na tym balu stanie się coś przełomowego :D

    I jednocześnie informuję Cię o drugim rozdziale u mnie. ;) http://amigos-con-derecho-a-roce.blogspot.com/2017/11/drugi.html

    Buziaki!

    OdpowiedzUsuń
  4. Nienawidze Cie i kocham jednoczesnie. Marco! Ogarnij cztery litery bo swiadkiem to bd ty. Na slubie Rose i Andre czy kogos tam bo chetnych nie braknie. No i kocham i czekam na te rozdzialy co tydzien bo soboty z twoim blogiem sa zawsze ciekawsze. Nat.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ah,...niby Marco jest taki odważny a nie potrafi powiedzieć, jej, że coś się urodziło w jego uczuciach. No tchórz! Skończony tchórz. Liczę, że kiedy się odważy. Po przecież to widać. Oboje się zakochali w sobie nawzajem. Boją się przyznać, a kiedyś to jednak nastąpi. Bo będzie rozwód i będą mega nieszczęśliwi.
    A Bal...dopiero się rozpoczyna. Już się nie moge doczekać!
    Wow, co za niespodzianka. Cztery rozdziały w grudniu! Dziękuję! Miło z Twojej strony.
    Do następnego. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do komentowania!❤️ To bardzo motywuje do pisania kolejnych rozdziałów!