sobota, 18 listopada 2017

Trzydzieści




Wysiadł. Miałam wysiąść za nim czy czekać? I jak wysiąść? Najpierw nogi potem głowa? Czy może najpierw głowa zapominając o nogach, żeby móc się już na początku przewrócić.
Nie miałam czasu na podjęcie decyzji, bo już po chwili Marco schylił się przytrzymując dłonią swoją marynarkę, a drugą wysunął w moją stronę. Ujęłam ją delikatnie i dbając o największą grację, przerzuciłam nogi przez próg limuzyny i wspierając się na jego ręce wysiadłam z pojazdu.
Musiałam kilkakrotnie zamrugać, kiedy zupełnie oślepiły mnie flesze.

-Wow.- wykrztusiłam, będąc lekko zszokowana tym, że było to przygotowane aż w takiej skali. –Kim wy jesteście?! –szepnęłam do Marco, który jedynie uroczo zaśmiał się i przyciągnął mnie do siebie.
-Wkurzające, nie?-powiedział nachylając się do mojego ucha, na co pokiwałam mu głową przytakująco.

Wszyscy chyba oszaleli widząc nas razem. Sami i Adrianna już nie przykuwali do siebie aż takiej uwagi. No pięknie.
Na plecach cały czas czułam dłoń Marco, którą od czasu do czasu mnie gładził. Nie miałam pojęcia jak powinno się pozować. Jedynie stałam prosto, nie garbiłam się i uśmiechałam do aparatów. Prawdopodobnie i tak zobaczę jak to wyszło na portalach plotkarskich. Marco cały czas się uśmiechał i od czasu do czasu spoglądał na mnie. Przeszliśmy też kawałek dalej, umożliwiając innym fotoreporterom zrobienie zdjęć. Tym razem Marco trzymał mnie za rękę, a i ja zaczęłam się trochę przyzwyczajać. Z tłumu padały pytania jak mam na imię, od kiedy jesteśmy małżeństwem i co ze Scarlett. Ugh. Niby uroczysty bal, a tu takie rzeczy. Przy końcu białego dywanu prowadzącego do ogromnego hotelu była transmisja na żywo do internetu, także stała bardziej profesjonalna ścianka do zdjęć. Ustawiliśmy się na niej razem. Marco objął mnie znów w pasie i tym razem mocniej przyciągnął do siebie. Położyłam dłoń na jego boku i uśmiechnęłam się do kolejnego, gigantycznego aparatu. Zdałam sobie sprawę, że takie pozowanie na dłuższą metę to kompletnie nie moja bajka, jednak było przyjemnym uczuciem tak stanąć przez tyloma osobami, które cię fotografują. Trochę czułam się jak gwiazda Hollywood. Na jeden wieczór można się poświęcić. 

Marco został poproszony o krótkie udzielenie wywiadu. Spojrzał na mnie pytająco, nie chcąc mnie zostawić, zaproponował też, żebym stanęła razem z nim, jednak odmówiłam. Akurat, kiedy odszedł na bok z dziennikarką, podszedł do mnie ten sam fotograf, który robił nam zdjęcie na ściance i poprosił, czy mogłabym też sama zapozować. Podobno wszystkie żony piłkarzy miały robione takie zdjęcie. Zapewne, żeby na portalach plotkarskich były jakieś głupie rankingi i ankiety, które tylko wprowadzają młode dziewczyny w kompleksy. Ustawiłam się tak, jak mnie poproszono, a na koniec uprzejmie podziękowałam fotografowi. 
Miałam nadzieję, że to już koniec, jednak Marco cały czas coś mówił do kamery, zerkając czasem na mnie. To było urocze.
Kiedy chciałam już odejść na bok i schować się w środku hotelu zostałam zatrzymana przez kolejną dziennikarkę, która zastawiła mi drogę ze swoim kamerzystą, który już mnie kręcił. Miałam nadzieję, że tę część wytną.
-Pani Reus, możemy zająć chwileczkę? Margaret Bieler z kanału czwartego.
-Witam, jednak chyba nie mam zbyt wiele do powiedzenia, nie gram z zawodu w piłkę. –uśmiechnęłam się do dziennikarki mając nadzieję, że odpuści.
-Jest pani zbyt skromna. Proszę powiedzieć, pani mąż jest tu dzisiaj w charakterze darczyńcy, prawda?
-Tak, to prawda. Myślę, że bal charytatywny zorganizowany na taką skalę z takimi osobami jest idealnym pomysłem, żeby szybko i skutecznie pomóc potrzebującym dzieciakom.
-No i uroczyście rozpocząć też sezon na przyszłoroczne rozgrywki.
-Oczywiście, jednak nie to jest dzisiaj najważniejsze.-powiedziałam utrzymując przy swoim. Nie miałam bladego pojęcia o rozpoczęciu sezonu i wolałam się na ten temat nie wypowiadać. A zapewne, gdyby to była tylko i wyłącznie inauguracja, ja i Marco byśmy leżeli na naszej kanapie w salonie pod kocem i oglądali stare filmy, a nie ziębili się na zimnym dworze uśmiechając się do dziennikarzy.
-Ma pani zupełną rację. Fani Dortmundu się niecierpliwią, kiedy ich ulubieniec wróci na boisko. Wiadomo już coś w tej sprawie?
-Marco robi wszystko, by móc jak najszybciej wrócić do tego, co kocha. W razie czego, mogą państwo zadzwonić zawsze do agenta, on udzieli niezbędnych informacji.
-A propos jeszcze tego, co kocha. Wasz ślub był zagadką, tak naprawdę aż do dzisiejszego wieczoru. Bo to są obrączki, prawda?
-Tak, to prawda. –przytaknęłam, jednak nie zamierzałam mówić nic więcej o naszym życiu. Nigdy nie lubiłam, kiedy popularne osoby rozwijały się nad swoimi problemami w życiu prywatnym. Prywatność to prywatność, nie było tu nic więcej do gadania.
-Uchyliłaby pani rąbka tajemnicy, kiedy się poznaliście? Kiedy miał miejsce ślub? Wszystko idealnie ukryliście przed mediami.
-Taki był plan. Myślę, że to, kiedy się poznaliśmy, czy też… -przerwałam, kiedy zobaczyłam, że podszedł do mnie Marco i mocno objął ramieniem. Uśmiechnęłam się, od razu czując lepiej. –Czy też, kiedy wzięliśmy ślub jest mało istotne… A raczej istotne, ale tylko dla nas i naszych najbliższych. –odpowiedziałam czując lekkie zdenerwowanie. Ścisnęłam dłoń Marco, mając nadzieję, że ten gest zostanie uchwycony poza kamerą. –Ważne jest to, że jesteśmy razem, szczęśliwi i po prostu jest tak dobrze i niech tak zostanie do końca.
-Tego wam życzymy. W takim razie gratulujemy i życzymy wszystkiego, co najlepsze na nowej drodze życia. Cudownie razem wyglądacie.
-Dziękujemy. –powiedział tym razem Marco. Mnie zostało jedynie uśmiechnięcie się do rozmówczyni. 

Na szczęście po tym już przeszliśmy do środka hotelu.
-Poradziłaś sobie? O co pytali?
-Chyba poradziłam, chociaż to oni się wepchali przede mnie. Nie zdradziłam wiele, możesz być spokojny.
-Jestem spokojny. Bardziej martwiłem się, czy sobie poradziłaś. Przyszedłem najszybciej jak mogłem, ale też nie mogłem przerwać w połowie zdania.
-Nie masz się, o co martwić. Twoja żona doskonale sobie radzi.
-Bo moja żona to niezła zdolniacha. –Uśmiechnął się szeroko i rozejrzał po dużym holu, gdzie się wszyscy kierowali.
Sam korytarz był niewyobrażalnie piękny. W samym centrum wisiał kolosalny, kryształowy żyrandol. Na ścianach były gipsowe zdobienia, piękne bluszcze i z resztą całe wnętrze urządzone w kolorze złotym i bordowym. Było niesamowite. Już widziałam schody prowadzące w dół do sali balowej. Te poręcze ozdobione aksamitnym, bordowym materiałem i ciemnoczerwonymi różami… Starałam się nie zwracać uwagi na fakt czerwonych róż, żeby po prostu nie zwariować. Róża po prostu była wspaniałym kwiatem. I tyle.
Zanim weszliśmy do sali, do Marco podeszli kolejni znajomi. No i kolejna przepiękna kobieta. Naprawdę chyba powinnam zacząć częściej chodzić na te maseczki i ćwiczyć na siłowni… Tak nie mogło być. Podobnie jak Toniemu i Jessice zostałam przedstawiona tym razem Bastianowi i Anie. Marco od razu pogrążył się w rozmowie ze swoim klubowym kolegą. Ja trzymana przez niego silnie za rękę nie miałam nawet jak podejść do Any. Na szczęście kobieta od razu odeszła kilka kroków od swojego męża i podeszła do mnie. 

-Pierwszy taki bal?-zapytała uśmiechając się życzliwie.
-Tak. Widać po mnie?
-Właśnie nie, nie widać. Ale tak przypuszczałam, nie byłaś z Marco na poprzednim, więc tak..

Byłam naprawdę wdzięczna Bastianowi i Anie, że powstrzymali się od pytań odnośnie całego ślubu, Scarlett i nie wnikali, kiedy się poznaliśmy i dlaczego ślub nastąpił tak szybko. Nie myślałam o tym zbierając moje największe obawy do dzisiejszego wieczora. Byłoby naprawdę świetnie, gdyby tak pozostało do końca.

Przed zejściem po schodach w dół na chwilę się zatrzymaliśmy, jednocześnie pozostawiając Anę i Bastiana.

-W porządku?
-Pewnie. Będzie jedzenie?
-Będzie. –roześmiał się i przytulił mnie do siebie, kolejny już raz podczas dzisiejszego wieczora. Nie chciałam nic już mu o tym wspominać, ale naprawdę był uroczy.
-I zatańczysz ze mną?
-Zobaczymy..-oznajmił i złapał mnie za rękę ciągnąc ku schodom.
-Albo zatańczysz albo szukaj sobie zastępczej partnerki.
-Nie chcę innej.
-To zatańczysz –powiedziałam, a na znak jakże mojego bycia poważną tupnęłam głośno obcasem o posadzkę. Szczęście, że go nie złamałam.

-To zatańczę..-powiedział z ciężkim westchnieniem, jednak to mnie zadowoliło. Uśmiechnęłam się szeroko i złożyłam szybkiego buziaka na jego ustach. Wszyscy byli zadowoleni.

Sala balowa była jeszcze piękniejsza od tej, którą sobie wyobrażałam. Mogła się równać z tymi pałacowymi. Rzeźby na ścianach, pięknie przyozdobione stoły z długimi, granatowymi obrusami, wykończonymi białą koronką. Na każdym stole czerwona świeca w pojedynczym, wysokim świeczniku i rozrzucone płatki róż. Kolejne kryształowe lampy, wielki parkiet do tańca i mały zespół muzyczny na podwyższeniu, w rogu sali. Chciało mi się tam wbiec i zacząć tańczyć. To miejsce było bajeczne i sprawiło, że pokochałam ten wieczór.

-Jak tu pięknie, widzisz? Dziękuję, że mnie tu zabrałeś! Dziękuję, dziękuję, dziękuję, dziękuję..
-Ciii! –roześmiał się blondyn i ucałował mnie w policzek. –Cieszę się, że ci się podoba. Zajmiemy miejsce przy stoliku.
-Ale tańczyć!
-Kochanie, masz na pewno dwadzieścia lat?
-Tak! –uśmiechnęłam się szeroko i tym razem zaczęłam sama ciągnąć Marco w kierunku stołów.
-Z tego, co widzę, miejsca są przypasowane do nazwisk.
-Myślisz, że będę koło ciebie?-zaśmiałam się łapiąc mocniej dłoń Marco.
-Myślę, że to bardzo możliwe.

Zwykle to obsługa wskazywała gościom ich stoliki, jednak do nas nikt nie podszedł i musieliśmy sami błądzić między stolikami. Na całe szczęście Marco dojrzał Müllerów, którzy zamachali do nas, przywołując nas gestem ręki. Poszłam jako pierwsza. Ucieszyłam się bardzo widząc, że to właśnie na ich stoliku na pozostałych dwóch miejscach leżą karteczki z naszymi imionami.
Witając się z nimi po raz drugi usiedliśmy na swoich miejscach. Razem z Lisą dzieliłyśmy się uwagami na temat przepięknego wystroju wnętrza. Doszłyśmy obie do wniosku, że to niesamowite miejsce na wesele. Marco chwilę rozmawiał z Thomasem, jednak później zajął się telefonem. Ustawił nasze tabliczki z napisanymi ozdobną, złotą czcionką naszymi imionami i zaczął kadrować, żeby zdjęcie wyszło jak najlepiej. Westchnął po kilku próbach, jednak nie poddał się. Wziął moją dłoń, kładąc ją na stole, przed naszymi plakietkami i splótł z nią swoją, pokazując do aparatu jednocześnie swoją platynową obrączkę.

-Teraz dobrze?-zapytałam nachylając się do jego telefonu.
-Według mnie tak. A ty, co sądzisz?
-Ładne.
-Wstawione na dwadzieścia cztery godziny –oznajmił, blokując swój telefon.
-Na co teraz tak właściwie czekamy?
-Przemowa Angeli i Jogiego. –odpowiedział za Marco Thomas.
-Jeszcze sobie poczekamy do jedzenia –westchnęła smutno Lisa, bawiąc się płatkiem róży między palcami.
-Czy tylko ja we wszystkich widzę Mario? Jego tu nawet nie ma..
-Obsesja, zakochanie, tęsknota… Co ty byś zrobił bez Mario? –zaśmiałam się pod nosem. –A tak poważnie, kto nie lubi jedzenia? Jeśli ma być też tak wykwintne jak ten cały bal to ja czuję się szczęśliwa. Przyznaj, też czekasz na jedzenie.
-I taniec z tobą.
-Awww, jakie słodziaki!-pisnęła Lisa przekręcając na bok głowę.
-On tylko udaje.
-Nieprawda!
-Prawda. –przewróciłam oczami i posłałam mu w powietrzu buziaka. Marco pokręcił z niezadowoleniem głową i zaczął obserwować inne stoliki, od czasu do czasu kiwając głową do swoich znajomych i się uśmiechając.

Wkrótce na sali rozległy się głośne brawa, kiedy przy mikrofonie na podeście dla muzyków zjawiła się sama pani Kanclerz w eleganckiej, czarnej sukni i czarnych rękawiczkach. Pierwszy raz mogłam ją zobaczyć na żywo, co było nie lada wyróżnieniem. Wsłuchiwałam się w jej przemowę, zapominając o towarzyszach przy stoliku.

Gdy już powoli kończyła poczułam dłoń Marco na swoim ramieniu. Nachyliłam się do niego, nie spuszczając wzroku od mówczyni.

-Muszę wyjść na kilka minut. Zaraz wrócę.-zakomunikował i nie czekając na moją reakcję wstał od stołu. Stało się coś? Mogłam jednak tylko pytać o to samą siebie. Mój mąż zwiał.

Zaraz po zejściu z podestu pani Merkel na mównicy pojawił się, jak to określił Bastian, Jogi. Coś jak ten miś. Dowiedziałam się, że był trenerem całej reprezentacji i to od niego zależały powołania. Czyli jak Marco nie dostanie to już wiedziałam, komu powinnam wydrapać oczy. Albo też uprzejmie porozmawiać.

-Bardzo się cieszę, że przybyliście tak licznie. Im nasza coroczna akcja zostanie bardziej nagłośniona tym lepiej. Także chciałem ogromnie podziękować darczyńcom za okazane serce. Wszyscy mamy nadzieję, że licytacje osiągną rekordowe wyniki. Nie chcę przedłużać, oszczędzam gardło na zgrupowanie. Także uroczyście otwieram tegoroczny Bal Reprezentacji.

Po sali rozległy się gromkie brawa. Także wszyscy wstali, więc nie chcąc popełnić gafy już na początku, dołączyłam do reszty. Muzycy znacznie się pobudzili. Przed nich wyszedł dyrygent, ubrany w elegancki frak. Po chwili rozpoczęli grać dobrze wszystkim znany utwór „Nad pięknym, modrym Dunajem”.  Trochę różnił się od oryginału, jednak był łatwiejszy do tańczenia walca, bo tak właśnie rozpoczynał się cały bal. Żadna z par jednak nie ruszyła z miejsca. Wszyscy czekali, aż pan Jogi z panią kanclerz zaczną tańczyć. Bardzo elegancko weszli na parkiet i w rytm muzyki zaczęli walca. Chyba na twarzach wszystkich pojawił się wielki uśmiech. Po upływie chwili dołączył do nich Bastian z Aną. Ale też tylko oni. Może byli z jakiejś mafii? Zaśmiałam się do siebie na tą myśl. Na samym początku, kiedy poznałam André i Marco tak właśnie obstawiałam.
Po Bastianie i Anie na parkiet ruszyły już wszystkie pary. Cóż, poza mną i Marco. Obiecał, że wróci, a..nie wrócił. Tłumaczyłam sobie, że „kilka minut” mogło znaczyć „kilkanaście”, oby nie „kilkadziesiąt”, jednak czułam się lekko zawiedziona. Bardzo chciałam zatańczyć, jednak czasami nie mogło się mieć wszystkiego, czego się chce.. Nim zaczęłam rozmarzona obserwować tańczące pary, rozejrzałam się jeszcze po stolikach i wejściu, sprawdzając, czy Marco przypadkiem nie wrócił. Niestety. Za to przy jednym ze stolików siedziało trzech panów w garniturach i partnerka jednego z nich z wyraźnie zaokrąglonym brzuszkiem. Pewnie dlatego nie chciała tańczyć. Może użyczyłaby mi swojego męża na jeden taniec?
Z drugiej strony, przecież mam swojego, który wiedział idealnie, kiedy się zmyć.


W połowie utworu poczułam czyjąś obecność za plecami. Z ożywieniem odwróciłam się, mając nadzieję, że wrócił Marco, jednak stojący obok mężczyzna nie przypominał blondyna za grosz. Spojrzałam od razu na stolik, sprawdzając, czy to jeden z tamtych mężczyzn. I chyba nawet się zgadzało, bo siedziało teraz tam dwóch, a ja byłam pod czujną obserwacją kobiety w ciąży i jej męża. 

-Masz ochotę zatańczyć? –zapytał uśmiechając się szeroko. Miałam przez moment wrażenie, że jego białe zęby aż błysnęły w świetle lampy. Może tylko sprawiały taki wygląd poprzez ciemniejszą karnację, ciemne oczy i kruczoczarne włosy. Zdecydowanie miał korzenie gdzie indziej, przeciętny Niemiec mógł mu pozazdrościć urody. Oczywiście Marco był poza skalą. Zawsze.
-Dziękuję, ale mam męża. –odpowiedziałam mu z uśmiechem. Był całkiem przystojny, jednak jak dla mnie powinien mieć niesamowite, jasne oczy, blond włosy, które latem wyglądały jak rude, mniej proste zęby, ładniejszy uśmiech… Stop obsesji Marco. Jednak czasami się zastanawiałam. Co będzie, jeśli po rozwodzie będę chciała szukać męża, który wygląda i zachowuje się jak Marco, ale nie jest to Marco?
-Nie proponuję ci pójścia na chwilę do łazienki tylko na parkiet, do ludzi. No chodź, nie zjem cię. Widzę jak na nich patrzysz.
-Ale ja naprawdę mam męża.
-Wierzę ci. Inaczej byś się tu nie znalazła. I masz też obrączkę. To tylko taniec, to jak?
-No dobra. –skapitulowałam ze śmiechem. Podałam rękę chłopakowi i dałam się mu poprowadzić na parkiet.
To jak to było z tą ramą?


Piłkarz splótł nasze ręce z boku, a drugą dłoń umieścił pewnie na mojej talii.
-Co mam zrobić z tą ręką?-zapytałam trochę ściszając głos, żeby nikt tego nie usłyszał.
-Na ramię. Ostatni raz tańczyłaś na studniówce poloneza, czy co?-roześmiał się i zaczął powoli prowadzić nas w tańcu.
-Nie, też walca. Na własnym ślubie.
-To jak wyglądał ten walc nie walc?
-Nieetycznie. –poruszałam brwiami i uśmiechnęłam się szeroko.
-Nakręciliście to?
-Pewnie, oglądamy co wieczór –prychnęłam, widząc rozbawienie piłkarza.
-Wpadnę kiedyś z chęcią. W ogóle, Emre jestem.
-Rose.
-Miło.
-Wzajemnie.-uśmiechnęłam się i skupiłam na tym, żeby nie pomylić kroków. W tańcu przemieściliśmy się na drugi koniec parkietu. Emre dwa razy nadepnął mi na but, jednak za każdym razem przepraszał i przeklinał pod nosem, że jest pajacem, używając kilku ciekawych epitetów. Nie umiałam się na niego długo gniewać, był pocieszny.

-W ogóle, to śmieszne. Najładniejszy walc to „Walc rosyjski”. Grany jest na wszystkich balach na całym świecie. Jednak nie, my musimy robić za łabędzie, psia krew.
-Jezioro Łabędzie jest Czajkowskiego.
-Brzmi to wszystko tak samo beznadziejnie.
-Oj, cii.-zaśmiałam się schylając głowę, żeby chociaż odrobinę zamaskować moje rozbawienie. Przecież w każdej chwili mogła się znaleźć obok nas pani kanclerz. To poważny bal…Prawda?

-Wiesz czemu nie grają rosyjskiego? Bo to Niemcy.
-Z tego, co wiem, Strauss był Austriakiem.
-Ładna i mądra. Wiesz, bliżej Niemcom do Austrii..
-Nie podrywaj mnie. Mam męża.
-Ależ nie podrywam. Zobacz, gdzie mam rączki. –wskazał brodą na nasze splecione dłonie w sporym odstępie od nas. Za to drugą rękę z mojej talii, zaczął przesuwać powoli coraz niżej. No i znów się śmiałam. Ręką, którą trzymałam na jego ramieniu, delikatnie go szturchnęłam.
-Uspokój się, jak ty się zachowujesz! –szepnął drwiąco pod nosem, a po chwili okręcił mnie dookoła siebie w dość nieudanym piruecie.
-Chyba ty!
-Ładna, mądra i to jeszcze jaka ostra. Lubię takie.
-Przestań!
-Tylko się droczę. „Chyba ty” to najbardziej żenująca riposta.–wzruszył ramionami i przyspieszył kroku, zgodnie z muzyką. Prawdopodobnie następował już punkt kulminacyjny i utwór powoli się kończył. A szkoda, bo powoli przypominałam sobie odpowiednie kroki, Emre również zaprzestał deptania moich nowych butów. Byliśmy prawie profesjonalistami. Z naciskiem na prawie.
Zatrzymaliśmy się na ostatni, głośny dźwięk utworu Straussa. Wszyscy zaczęli klaskać i powoli rozchodzić się do swoich stołów.

-Dziękuję bardzo za uroczy taniec. –ukłonił się niczym wielki gentelman.
-Ja również.
-Złapiemy się jeszcze.
-Pewnie!-uśmiechnęłam się spoglądając na oddalającego się w kierunku swojego stolika Emre. I akurat w tym samym momencie zauważyłam Marco, który stał oparty o wejście do sali balowej. Jego twarz na dobrą sprawę nie wyrażała nic. Nie był ani zły, ani smutny ani szczęśliwy. Czyli i tak się coś zmieniło. Ale przecież nic takiego się nie stało. Zwykły taniec z jego kolegą z drużyny, czy to naprawdę aż taka wielka zbrodnia? On nie miał zamiaru to sama ruszyłam w jego stronę. Podniosłam delikatnie sukienkę, żeby przypadkiem się nie przewrócić. Kiedy byłam już prawie przy nim, chyba mnie dostrzegł i podszedł te parę kroków do mnie.

-Dobrze, że już jesteś. –zaczęłam, uśmiechając się. I nic. Zero reakcji. Nawet na mnie nie spojrzał! O tym, że się nie zaciął, czy coś podobnego, świadczyło to, że złapał mnie za rękę i powoli zaczął zmierzać do stołu. –Poznałam Emre, jak widział, że siedzę sama i tylko patrzyłam, to zaprosił mnie do tańca. To było miłe z jego strony. –powiedziałam, próbując jakoś rozluźnić sytuację. Z resztą, co to była za sytuacja? Był zazdrosny? Błagam, skoro byłam jego najlepszą przyjaciółką, to powinien był się cieszyć, że byłam zadowolona, prawda? A on odstawiał jakieś sceny zazdrości. To było zupełnie bez sensu. 

I jeszcze nic nie odpowiedział. Usiedliśmy do stolika, nawet nie odezwał się do Bastiana i Any. Aż cisnęło mi się na usta „wal się”, ale powstrzymała mnie obecność naszych towarzyszy. Nie powinni byli być światkami takiej dziecinady.
Niewielka orkiestra cały czas cicho grała wolne utwory, chociaż rozmowy wszystkich uczestników wystarczająco zagłuszały ciszę. Elegancko ubrani kelnerzy zaczęli podawać kolację na srebrnych tacach. Była to pierś z kaczki z syropem malinowym i flambirowanymi warzywami. Uśmiechnęłam się przypominając sobie, że podczas naszej pierwszej, wspólnej kolacji z Marco właśnie jedliśmy kaczkę. Zanim powiedziałam, że decyduję się z nim na małżeństwo. Tamta kaczka, mimo, że też wykwintna, nie była podana aż tak wykwintnie.. No i porcja była większa. Na moim talerzu leżał zaledwie jej niewielki kawałek. Efekt wizualny miał większe znaczenie niż najedzenie gości. Może coś w tym było? Więcej zaoszczędzonego jedzenia? Albo więcej sprzedanych dań. Gdybym tylko umiała gotować. Ile razy przypaliłam naleśniki, zapomniałam o tostach w tosterze, zrobiłam ciasto na gofry konsystencji budyniu… Nawet do zupki chińskiej potrafiłam dać za dużo wody. Ja i własna restauracja? Chyba to nie było nam pisane. 

Ignorując focha Marco pogrążyłam się w rozmowie z Bastianem i Aną. Dziewczyna także miała podobne zdanie co ja, odnośnie wielkości porcji kolacji. Bastian jedynie śmiał się z wymieniania naszych uwag.
Deser miał być podany dwadzieścia minut po kolacji. Zostało nam na stole pyszne wino. Odbiegało ono jednak od tego z naszego ślubu. Nawet mieliśmy je jeszcze w barku. Miałam nadzieję, że po pijackim incydencie Marco nadal tam było, bo inaczej osobiście nadałabym go paczką na Kubę i kazała kupić dwa razy więcej.
Dowiedziałam się od Bastiana, że był kapitanem reprezentacji przez lata, tego roku zrezygnował z występów, ustępując miejsca innym. Dla kibiców był jednak nadal ważną częścią zespołu, dlatego przypadła mu taka właśnie kolejność w zatańczeniu walca. 

-Przepraszam. –usłyszałam głos Marco. Uśmiechnęłam się spoglądając w jego stronę, szczęśliwa, że wróci do mnie mój kochany mąż. Jednak on nie wrócił. Blondyn jedynie pokazał naszym towarzyszom dzwoniący telefon i podniósł się z miejsca, opuszczając nas chwilę potem, szybkim krokiem wychodząc z sali.
Próbowałam nie pokazać, że się tym przejęłam. Przecież byłam obojętna tak długi czas. Dopóki nie poznałam Marco. Jakby wszystkie uczucia, które zawsze powstrzymywałam, te dobre i te złe, zaczęły wypływać ze mnie ze zdwojoną siłą.

Para zaczęła rozmawiać między sobą, ja obserwowałam wszystkie rzeźby na ścianach i piękne, złote zdobienia. Zastanawiało mnie, ile mogła kosztować jedna noc w takim hotelu. Może jednak wolałam pozostać w niewiedzy. Cieszyłam się po prostu, że mogłam tu być przez ten wieczór i to całkowicie za darmo.
Biorąc kolejny łyk wina zauważyłam, że Marco już nie rozmawiał przez telefon, a stał gdzieś na uboczu i dyskutował z jakimś mężczyzną. Był trochę starszy, więc nie powinien należeć do grona piłkarzy. Może to ktoś z zarządu? Marco chociaż uśmiechnął się na chwilę do niego. Odwrócił głowę w moim kierunku i uśmiech z jego ust kompletnie zszedł. No tak. W końcu Marco, który z uśmiechem trzymał moją rękę na dywanie przed hotelem, czy przytulał w limuzynie już był nieaktualny. To było jakąś ponad godzinę temu.

W końcu blondyn dotarł do naszego stolika. Usiadł pewnie, przysuwając się do stołu. W tym samym momencie muzycy zeszli ze swojego podestu, pozostawiając tam instrumenty, by samemu móc zjeść posiłek. W zamian za to z głośników puszczono muzykę Ray’a Charlesa. Ucieszyłam się, bo trochę miałam już dość muzyki skrzypiec i wiolonczeli.
Spojrzałam na Marco, który obserwował odchodzący zespół. Niepewnie położyłam dłoń pod serwetą na jego nogę, zwracając na siebie jego uwagę.

-Wszystko w porządku? –zapytałam nachylając się bliżej niego. Czułam, że jest cały spięty. Nawet nie trzeba było go dotykać, to było dla mnie wyczuwalne, nawet w powietrzu.
-Wszystko. –powiedział nawet nie zaszczycając mnie spojrzeniem.
-Marco… Co się stało?
-Nic, chyba to, że moja żona coś ostatnio chętnie tańczy ze wszystkimi, tylko nie ze mną.

Na te słowa jedynie mogłam wstać z krzesła i ruszyć w stronę wyjścia. Bo temat Nilsa był już zamknięty. I obiecaliśmy sobie, że tamten felerny wieczór nie miał prawa bytu. To, co się wydarzyło przed nim, czy po nim tak. O wszystkim, co zraniło, nas oboje, mieliśmy zapomnieć. Żyć tak szczęśliwie, jak o tym marzyliśmy.
Nie chciałam płakać. Mój limit łez na płakanie nad tamtym wydarzeniem, dawno już został wyczerpany. Przebiegłam przez schody z sali balowej. Widząc, że na środku korytarza składają swoje kamery dziennikarze, skręciłam w korytarz. Nie był typowym korytarzem z pokojami gościnnymi. Na samym końcu widziałam drzwi prowadzące do kuchni, skąd wydobywały się poddenerwowane głosy kucharzy. Nie wiedziałam, czy powinnam była wyjść, czy zostać, czy poczekać. Nie znałam adresu hotelu, nie znałam też nazwy. Musiałam poszukać Thomasa i Any, żeby się tego dowiedzieć, co wiązało się z powrotem na salę,  ponownym zobaczeniem Marco, ponownej ucieczki, na co nie miałam ochoty. 

-Mogę jakoś pani pomóc?
Jeden z kelnerów zaskoczył mnie, zachodząc cicho od tyłu.
-Dziękuję, chyba się zgubiłam szukając toalety.
-Korytarz naprzeciwko, są oznaczone, powinna pani od razu zauważyć.
-Dziękuję. –uśmiechnęłam się i ruszyłam w kierunku drugiego korytarza. Toaleta była czymś najszybszym, co mi przyszło na myśl, choć może to nie było takie głupie. Można było w niej przeczekać cały bal i bez słowa dołączyć do Marco na sam koniec, kiedy będzie wsiadał do taksówki.
I to był plan.

I tak, jak cieszyłam się przypływem mojego geniuszu, tak Marco zastawił mi drogę. Chciałam go wyminąć, jednak on przesunął się razem ze mną. I znów.
-Marco… Próbuję przejść.
-A ja ci nie pozwalam.
-O jeny, o jeny. –westchnęłam i kolejny raz próbowałam go minąć, jednak on w porę złapał mój nadgarstek, skutecznie mnie zatrzymując. Spojrzałam na niego próbując zrozumieć jego nagłe zachowanie. Ręka szybko się przesunęła z mojego nadgarstka na moją dłoń. Uważnie obserwował nasze dłonie. Jakby odkrył coś zupełnie nowego, splótł nasze palce, mocno je ściskając. Aż sprawił mi delikatny ból.
-Rosalie.
-Marco, nie powinieneś był tego mówić, ani tym bardziej tak się zachowywać. To dziecinne, głupie, niedojrzałe..
-Bo ty zawsze jesteś dojrzała i nie popełniasz błędów!
-Popełniam! I to na każdym kroku. Do teraz zastanawiam się, czy większość decyzji jakie podjęłam nie okażą się błędami!
-Chodź..-szepnął patrząc mi prosto w oczy.
-Nie chcę jeszcze stąd iść.-powiedziałam patrząc prosto w jego oczy, mając nadzieję, że zrozumie.
-Zatańczyć. Ze mną.
-Muzycy poszli. Nikt już nie tańczy.
-My zatańczymy. –powiedział uśmiechając się lekko, jednak wciąż w jego oczach znajdowałam niepewność i niepokój. Poprowadził nas z powrotem na salę.
Będąc na jednym z ostatnich schodów z głośników zaczęła płynąć kolejna piosenka. Piosenka, przy której zwykle się wzruszałam i nawet w największych marzeniach nie myślałam o tym, że do niej zatańczę.
-Ta piosenka… -zaczęłam słysząc pierwsze takty „When the man loves a woman” Michaela Boltona.
-Jest idealna. –dokończył ruszając pewnie na sam środek pustego parkietu. Zapewne zwróciliśmy na siebie spojrzenia większości zgromadzonych, jednak starałam się tym w zupełności nie przejmować.
Tym razem już nie myślałam, gdzie powinnam położyć dłonie, żeby wypadało. To był nasz taniec, taki jak nasz pierwszy. Równo z rozpoczęciem piosenki i wywołanymi przez to ciarkami na moich plecach, Marco zaczął tańczyć. Tak delikatnie, lekko i spokojnie. Nasze kroki współgrały w idealnej harmonii.


„Kiedy mężczyzna kocha kobietę,
nie potrafi myśleć o niczym innym.
Sprzedałby świat
za odrobinę dobra, którą by w niej odnalazł.”

Przesunęłam dłonie z jego ramion, zakładając je za jego szyję, niepostrzeżenie gładząc ją kciukiem. Wkrótce znowu jednak znów przeniosłam je na ramiona, czując, że Marco naprawdę zaczął tańczyć walca. I to nie byle jakiego! Płynnie i swobodnie poruszaliśmy się po parkiecie. W tył, w bok, do przodu, do boku i znów to samo. Byłam w niemałym szoku, ale za to pełna podziwu. Bo jak to.. Piłkarz tańczyć? Spojrzałam w jego oczy, które cały czas były utkwione we mnie. Uśmiechnęłam się szczęśliwa widząc, jak się starał. Delikatnie przybliżył usta do mojego ucha, przez co moje serce kompletnie oszalało. Jednocześnie chciało się zatrzymać, a z drugiej strony uderzać coraz mocniej.

-Wszyscy ciebie podziwiają. Mówiłem.
-Oni podziwiają ciebie, Marco. –odpowiedziałam, pozwalając sobie na delikatne dotknięcie zewnętrzną stroną dłoni jego policzka. Obciach nie obciach. Byłam jego żoną i miałam do tego najświętsze prawo.
-Nas. –powiedział po chwili namysłu, jednocześnie mocniej ściskając moją talię. Po chwili poczułam, że unosiłam się w powietrzu, a Marco zaczął mną kręcić, jakbym była najlżejszą osobą na świecie… Jakbym… Jakbym była księżniczką.


Kiedy mężczyzna kocha kobietę
poświęci dla niej wszystko,
próbując dać jej to czego oczekuje.”


-Puść się, kochanie. -uśmiechnął się patrząc do góry, cały czas na mnie. Zaśmiałam się cicho i jeszcze mocniej ścisnęłam jego barki. Bałam się, że spadnę i zrujnuję nasz cały, piękny taniec. Tak jak bałam się, że mogę zrobić jedną, głupią rzecz, krok za daleko, niszcząc naszą całą, niewyobrażalnie piękną relację. –Zaufaj mi. Pokaż mi to teraz. –dodał.
Ufałam mu. Jak nikomu innemu. Więc puściłam obie ręce, puszczając je wzdłuż ciała, przez co Marco jeszcze bardziej przyspieszył swoje obroty. Wszyscy przy stołach zaczęli głośno bić brawo i gwizdać.
I nagle straciłam dotyk Marco na kilka sekund. Wstrzymałam powietrze w płucach, czując, jak wysoko zostałam podrzucona. Jedna chwila zamieniła się w milion pojedynczych, które ciągnęły się wieczność. Wszystko dla mnie ucichło, włącznie z głosem Michaela Boltona. A kiedy już poczułam grunt pod stopami i mojego męża, który tulił mnie do swojej piersi bujając się na boki wróciłam do rzeczywistości. Wzięłam głęboki oddech, próbując uspokoić myśli i kręcenie w głowie. Zamknęłam oczy i oplotłam kark Marco, poddając się jego pewnym krokom.


„Kiedy mężczyzna kocha kobietę
daję Ci wszystko, co posiadam,
próbując zatrzymać,
Twoją drogocenną miłość.”


Otwierając oczy, zrobiłam sobie najpiękniejszy prezent, jaki tylko byłam w stanie. Napotkanie jego oczu. Lśniących i emanujących bezgranicznym szczęściem. Nie musiałam nawet patrzeć, czy jego usta wykrzywiają się w uśmiechu, czy jego policzki się charakterystycznie marszczą. Tylko jego oczy. Wszystkie te żyrandole z kryształami nad nami, przez pryzmat których przechodziło światło, całe błyszczące złoto z tego wielkiego hotelu pełnego przepychu, wszystkie światła świec, nie mogły się równać z tymi oczami. Kolejna różnica? One były moje. One dawały mi spojrzenie na świat, którego dotąd nie znałam, one dawały mi szczęście, nadzieję i bezpieczeństwo.
Roześmiałam się jak mała dziewczynka, kiedy delikatnie mnie od siebie odepchnął i zaczął kręcić ręką, sprawiając, że raz za razem zaczęłam obracać się wokół własnej osi. Tak, czułam się jak księżniczka. Zwłaszcza wtedy, kiedy znów mogłam zostać otoczona jego ramionami i ponownie wpaść w rytm walca.


Kiedy mężczyzna kocha kobietę
głęboko w swojej duszy,
ona może przynieść mu tak wiele cierpienia
jeżeli bawi się nim robiąc z niego głupca.
On jest ostatnim, który się o tym dowiaduje.
Kochające oczy nigdy nie potrafią widzieć..”


Taniec z nim należał do takich, który będę wspominać jak nasz na piaszczystej, karaibskiej plaży w słoneczny dzień. Wtedy liczyliśmy się tylko my i nic innego. Przez krótką chwilę właśnie do tego wróciliśmy. Ja, on i nic poza nami. Nasze uczucia, nasze oddechy, dotyk. Pusta sala balowa, muzyka znikąd i tańczący księżniczka z księciem na jej środku.
Obserwując Marco wsłuchiwałam się dokładnie w słowa piosenki, którą prawie już znałam na pamięć. Była wyjątkowa, tak szczera, autentyczna, płynąca prosto z serca. I patrząc w oczy Marco, potrafiłam sobie wyobrazić, że te wszystkie słowa kieruje do mnie. Otaczając mnie swoimi silnymi ramionami, kładąc swoje delikatne dłonie na moich odsłoniętych plecach, obdarzając mnie najczulszym spojrzeniem na świecie.
Aż w końcu pocałunkiem.
Czułym jak uścisk dziecka, delikatnym jak skrzydła motyla, spokojny jak fale oceanu, wypływające na brzegi plaży, nasz…
Uśmiechnęłam się, zupełnie ignorując kolejną porcję oklasków skierowanych w naszą stronę i musnęłam delikatnie jego policzek. Położyłam głowę na jego ramieniu, wsłuchując się w ostatnie wyśpiewane słowa piosenki. Marco miał rację. Była idealna.




„Tak, kiedy mężczyzna kocha kobietę…
Wiem dokładnie jak się czuje.
Ponieważ kochanie,
ja jestem mężczyzną.”



***


Moment zejścia z parkietu nie był aż tak zawstydzający, głównie dlatego, że na salę wjechały dwa ogromne torty z zapalonymi fontannami zimnych ogni. Na bok wjechał duży stół z czekoladową fontanną i owocami, które można było pod nią podłożyć. Chciałam już tam być.
-Marco, ja tam chcę!
-Zdążysz. Chodź na tort najpierw, wszyscy siadają do stolików.
-Macusiu, Marcusieńku, Marcosieniunieczku… -ciągnęłam swoje patrząc z wielką miłością na płynącą, niekończącą się czekoladę.
-Jedna. Truskawka. –westchnął przez zaciśnięte zęby. Zaraz potem roześmiał się pod nosem widząc, jak rzucam się w ich stronę prawie, że biegiem. Powinni mi byli wręczyć Oscara za bieganie w takich butach. Kiedy już docierałam do fontanny, dołączyła do mnie kobieta w ciąży, którą widziałam siedzącą przy stoliku Emre.

-Jak cudownie, że nie tylko ja wpadłam na pomysł napaści na fontannę przed wszystkimi!-zaśmiała się biorąc wykałaczkę i nadziała na nią dwa winogrona.
-Niby nie zając, ale… Czasami po prostu trzeba posłuchać wewnętrznego głosu.
-Zgadzam się! Mój wewnętrzny głos ma już szósty miesiąc na karku.
-Och, gratuluję. Ja takiego wewnętrznego głosu nie mam, ale po prostu kocham czekoladę.
-Oj, patrząc na was, niedługo będziesz miała i taki wewnętrzny głos. –roześmiała się, spoglądając na piłkarzy, który byli zajęci fotografowaniem tortu, a nie nas. Mogłyśmy spokojnie pałaszować. Zamknęłam oczy z rozkoszy, czując rozpływającą się czekoladę na podniebieniu i słodki smak truskawki.
-Nie, nie planujemy.
-Żebym to ja planowała.. W ogóle, jestem Cathy Hummels.
-Rosalie Reus. –podałam dłoń nowopoznanej WAG. Ann byłaby ze mnie dumna za posługiwanie się takimi pojęciami.
-Popłakałam się, kiedy na was patrzyłam, to przez hormony, ale… To było tak przepiękne. Jesteście od teraz moją ulubioną parą.
-Dzięki –roześmiałam się, zjadając kolejną truskawkę. O rety.
-Oho, rozchodzą się. Czas na nas!
-Stawiam, że spotkamy się tu po torcie.
-Oj zdecydowanie!-przytaknęła mi niska brunetka. –Do zobaczenia zatem!


Kiedy dotarłam do stołu, Marco przy nim stał, czekając, aż będzie mógł odsunąć dla mnie krzesło. Uśmiechnęłam się w podzięce i zajęłam miejsce. Blondyn chwilę później zajął miejsce koło mnie.

-No, nie stawiałem, że tak potraficie tańczyć. –powiedział pełen podziwu Bastian. Ana przytaknęła kiwnięciem głowy.
-Dzięki, chociaż to dzięki temu, kto pięknie prowadził. –odpowiedziałam z uśmiechem, spoglądając na Marco. On jakby ocknął się i wziął swoją chusteczkę spod sztućców. Zbliżył ją do moich ust i potarł z największą delikatnością.
-Czekolada, łasuchu. –zaśmiał się szczerze i złapał mnie za rękę, kładąc je splecione na stole.
Kelnerzy podjechali do nas z dwoma tortami, cytrynowym i truskawkowym. I to się nazywały dylematy życiowe. Marco jednak je rozwiał, prosząc dla niego cytrynowy, dla mnie malinowy. Stwierdził, że zawsze możemy się podzielić po połowie albo trzy czwarte.
Reszta wieczoru upłynęła bardzo miło. Stałyśmy jakiś czas z Cathy i Marco przy fontannie jedząc owoce, dopóki nas nie zemdliło całkowicie. Okazało się, że mąż Cathy też jakiś czas temu grał w Borussii, jednak spojrzenie i zachowanie Marco utwierdzały mnie w przekonaniu, że nie był to jego najlepszy kolega.

Zostałam też przedstawiona trenerowi reprezentacji, który na szczęście miał na imię Joachim, a nie Jogi. To było bardzo pokrzepiające. Jego żona okazała się bardzo miłą i ciepłą kobietą. Sam pan Löw ucałował mnie szarmancko w rękę i pogratulował nam wraz z żoną Danielą, życząc szczęścia na nowej drodze życia. Rozmawialiśmy też z wieloma piłkarzami, kilkoma osobami ze sztabu szkoleniowego… Nie umiałam zapamiętać wszystkich. Wszyscy wydawali się mili, witali mnie serdecznie. Nie wiedziałam, czy to przez grzeczność, czy naprawdę wszyscy byli tacy mili.. Jednak jak na pierwsze i zapewne ostatnie spotkanie wszystko wyszło zgodnie z planem. Jedynie raz złapałam spojrzenie z Emre, z którym nie mieliśmy już więcej okazji porozmawiać. Postanowiłam, że po powrocie do domu poproszę Marco o jakieś namiary na niego, chociażby po to, żeby przeprosić za brak pożegnania się.
Już więcej nie tańczyliśmy. Sama też nie czułam takiej potrzeby, tamten taniec był zbyt idealny, by kilkanaście minut później zatańczyć kolejny, który tylko zaćmi piękne wspomnienie. W okolicach godziny dwudziestej trzeciej wszyscy zaczynali się powoli zbierać. Na naszą taksówkę czekaliśmy w holu hotelu. Głównie przeze mnie, nie miałam żadnego okrycia wierzchniego, przez co bym znacznie zmarzła. Nadszedł kres pięknych, ciepłych, gwieździstych nocy.
Na przejście przez odcinek, który na początku miał funkcję dywanu, Marco założył na moje ramiona swoją marynarkę, żeby mnie nie przewiało. Uśmiechnęłam i zacisnęłam dłonie na jej bokach i dałam się objąć przez Marco, z którym szybko przeszliśmy przez chłodny dwór. Mimo godzin, cały czas kilka fotoreporterów cały czas stało pod hotelem, mając nadzieję na jakieś najświeższe sensacje. Chyba do takiej z Marco się zaliczaliśmy, bo niektóre flesze ponownie rozbłysnęły. Szybko jednak weszliśmy do taksówki i odjechaliśmy do naszego hotelu. Mimo późnej, wieczornej pory, ulice nie były takie puste, miasto nabierało drugiego życia. Dużo osób stało pod klubami, do restauracji nawet na ulicy były kolejki.

Pierwsze co zrobiłam po wejściu do hotelu to zdjęłam szpilki. Czułam już, że na kilku palcach będę miała odciski. 

-Chcesz jeszcze wyjść na miasto?-zapytał Marco wyjmując muchę z kieszeni swojego garnituru, którą zdjął w połowie balu.
-Ja bym poszła spać, jestem wykończona podróżą, nie spałam w samochodzie i cały ten bal.. Jeśli ty chcesz iść i się spotkać z kolegami to przecież ci nie zabraniam..
-Oj przestań, nie gadaj głupot. –zaśmiał się i zaczął rozpinać swoją białą koszulę. Przytłumione światło lampki nocnej dawało niesamowity klimat. Oparłam się o ścianę na wprost mojego męża i zaczęłam po prostu podziwiać, jak z kolejnym guzikiem odsłania się kolejny kawałek jego pięknej skóry. Aż w końcu zdjął ją całą, wtedy spojrzał na mnie, przez co jego usta wykrzywiły się w dużym uśmiechu. Chciał rozpiąć pasek od spodni, jednak zatrzymałam go kiwając przecząco głową.

-Wiesz?-zaczęłam zbliżając się powoli do niego. –Gdybym umiała malować to bym kazała ci tak stać, a ja bym malowała. To słabe światło, ty… -szepnęłam i z największą delikatnością położyłam dłoń nad jego prawą piersią. Ta chwila zupełnie nie miała charakteru przyjacielskiego. Miała bardziej charakter erotyzmu, fascynacji, pożądania, miłości..
-Rosie-szepnął cicho, obserwując mnie. Jego lewa dłoń znalazła się na moim policzku. Zaczął pocierać nią z największą delikatnością. Mogłam jedynie zamknąć oczy i rozkoszować się jego dotykiem. Jego dłonie były takie delikatne, miękkie. Nachyliłam się i delikatnie zaczęłam składać pocałunki w miejscu, w którym trzymałam rękę. Tą przesunęłam odrobinę niżej. Chciało mi się czasem płakać. Płakać przez cholerne zakochanie, utratę głowy, rozumu serca… Płakać przez uczucie, które mnie przerastało, w którym ani trochę sobie nie radziłam, którego wcale nie rozumiałam. Bo czemu tak łatwo było zakochać się w tym mężczyźnie, a czemu tak trudno jest być w nim zakochaną.
Jego dłoń uniosła moją brodę ku górze. Przez moment patrzyliśmy sobie w oczy, nawet nie zanotowałam chwili, kiedy jego usta z wielką czułością dotknęły moje w przepełnionym czułością pocałunkiem. Oddałam go z jeszcze, próbując w niego włożyć wszystkie uczucia. Marco objął mnie, mocno ściskając w talii i jeszcze mocniej pogłębił pocałunek. Zaczął powoli zmierzać w stronę wielkiego łóżka, nie przerywając jednak naszej pieszczoty. Kiedy wreszcie mogłam zaczerpnąć trochę oddechu, delikatnie odepchnęłam blondyna od siebie.
-Pójdę się wykąpać –szepnęłam i nim odeszłam, musnęłam ustami jego delikatnie zarośnięty policzek.
-Ale..
-Nie dziś. –uśmiechnęłam się delikatnie i wzruszyłam przepraszająco ramionami. Czasem była jeszcze siła wyższa. I chwała jej za to. Miałam nadzieję, że gorąca kąpiel z jakimś aromatycznym olejkiem coś poradzi na moje skołatane nerwy.


Założyłam na siebie swoją długą piżamę, posmarowałam twarz kremem, mokre włosy związałam w kitkę i stwierdziłam, że byłam gotowa do snu. Wychodząc zauważyłam Marco siedzącego na łóżku w samych bokserkach, który rozmawiał z kimś przez telefon. Odwrócił się do mnie i bezgłośnie oznajmił, że idzie do łazienki. Przeprosił swojego rozmówcę i słuchając czegoś jeszcze zamknął się w środku.
Usiadłam w siadzie skrzyżnym na łóżku, opierając się o jego ramę. Korciło mnie, żeby sprawdzić wszystkie strony internetowe, które mogły pisać na nasz temat. Jednak nie. Przecież piłkarze nie czytają ani nie przejmują się artykułami na swój temat… Ale ja nie byłam piłkarzem. Praktycznie cały czas patrzyłam na swój telefon leżący na szafce nocnej. Prawie przeniosłam go spojrzeniem niczym mistrz Yoda.
Na całe szczęście moją wewnętrzną walkę przerwał Marco, który wyszedł z łazienki przebrany w koszulkę i bokserki.
-Wtedy, kiedy wyszedłem na balu…-zaczął się tłumaczyć, przyglądając mi się uważnie. –Na sali obok odbywała się aukcja mojej oferty. Chciałem być tam osobiście, powiedzieć też kilka słów. Usłyszałem muzykę i chciałem być najszybciej jak się dało. Przeprosiłem wszystkich podczas licytacji i zacząłem po prostu do ciebie biec i… -wzruszył ramionami nie chcąc już roztrząsać tego tematu. Moje serce zaczęło bić mocniej. On do mnie biegł i kiedy już przybył na salę tańczyłam z kimś innym. Mój Marco.. –Potem dostałem telefon, że licytacja się skończyła, poszedłem porozmawiać z kupcem, domówić szczegóły.
-Jaka suma?
-Kosmiczna!-roześmiał się siadając po swojej stronie łóżka. –Sto dwadzieścia pięć tysięcy euro.
-Żartujesz?
-Nie. –odpowiedział. Jego szeroki uśmiech zupełnie mnie zaraził. Pisnęłam szczęśliwa i mocno go do siebie przytuliłam.
-Gratulacje! O jeny… Przecież to tak dużo pieniędzy! To może uratować komuś życie..
-Wiem, Rosie, wiem. –powiedział dumny i mocno objął mnie rękoma. –Przyniosłaś mi dzisiaj szczęście.
-Czemu nie powiedziałeś mi, że to dzisiaj jest licytacja?
-Wystarczyło, że ja się stresowałem. Ty miałaś być dzisiaj tylko piękna i szczęśliwa.
-Tak było. Ten wieczór był magiczny. Uratowałeś go tym tańcem, a potem już tylko ta fontanna z czekoladą..
Uśmiechnięty blondyn ucałował mnie w czoło i położył się na łóżku. Sama tradycyjnie ułożyłam się przy jego klatce piersiowej, obejmując ręką brzuch.
-Przykro mi Marco, że to wszystko tak wyszło.-powiedziałam delikatnie zadzierając głowę. Na potwierdzenie moich słów pocałowałam jego bark.
-Już jest w porządku. Powiesz mi coś?
-Coś.-odpowiedziałam uśmiechając. Marco też się lekko uśmiechnął, jednak po chwili znów był poważny.
-Powiedziałaś, że większość decyzji jakie podjęłaś mogą okazać się błędami.. Co miałaś na myśli?
-Nic konkretnego. Byłam po prostu zła. –powiedziałam, a w myślach przywoływałam sobie wszystko to, co zrobiłam i będę tego w przyszłości możliwie żałować. Pierwszą myślą, również bardzo zajmującą było to, że nie powiedziałam Marco o swoich uczuciach. Nie miałam pojęcia, czy to błąd czy nie. Potrzebny był czas, żebym mogła uznać to za dobrą czy złą decyzję.
-Rose, jeśli chodzi o nasz..
-Nie. –powiedziałam szybko przerywając mu w połowie. Podniosłam się na łokciu i wplotłam dłoń w jego mokre włosy. -Nasze małżeństwo nigdy nie będzie czymś, czego będę żałować. Nigdy. Nawet tak nie myśl, dobrze? Jestem szczęśliwa. Tu i teraz. I dziękuję ci za dzisiaj. –powiedziałam i nachyliłam się, by go pocałować. –Dobranoc, kochanie.
-Dobranoc, moja Rosie. –uśmiechnął się i mocniej przytulił mnie do siebie. Oplótł mnie dłońmi najmocniej jak mógł, dając mi kolejne minuty szczęścia w moim życiu. Te najpiękniejsze minuty. I zasnęliśmy razem, w zupełnej ciszy, spokoju, harmonii. Bez kłótni, bez mętliku w głowach. Tak po prostu szczęśliwi, ciesząc się swoim dotykiem, naszymi oddechami i biciem serc.






~~~
Mamy jubileuszowy 30 rozdział!💗
Dziękuję, dziękuję, dziękuję, że jesteście! Bez Was by mnie tu nie było. Dziękuję za Wasze wsparcie, wszystkie komentarze, przez które chcę jeszcze więcej pisać... Są dla mnie niesamowicie ważne. Mam nadzieję, że wytrwamy tu w tym składzie (a nawet większym jeśli jeszcze nowe osoby tu zawitają💖) Nie chcę zapeszać, ale przed nami jeszcze z dwa(albo połtora) takie jubileusze, zobaczymy😎
Kto dotrwał do końca rozdziału? Czekam na wasze opinie!
Wspaniałej soboty jak i tygodnia i dnia..zależy kiedy czytacie😁
Buziaki! xx

sobota, 4 listopada 2017

Dwadzieścia dziewięć




Do Berlina dojechaliśmy nad ranem. Marco uparł się, żebyśmy pojechali jego samochodem. Dopiero wtedy dowiedziałam się, że poza czarnym Astonem Martinem miał jeszcze białą terenówkę. Proponowałam mu przejazd do Berlina pociągiem jednak stwierdził, że nie ma ochoty tłuc się pociągami, chociaż ja byłam ich zwolenniczką. Mój mąż celebryta nie lubił wywoływać zbyt wielkiego zamieszania wśród rosnącej z minuty na minutę liczby fanów. A ja odkąd pierwszy raz byłam w pociągu zakochałam się w stukocie szyn podczas jazdy, potrafiłam przesiedzieć przy oknie całą trasę, w ciszy, obserwując szybko przemieszczające się widoki za oknem. Samoloty za to wywoływały zawsze u mnie niepokój, mimo, że były podobno najbardziej bezpieczne.

Moje oczy o mało nie wyskoczyły z orbit, gdy podjechaliśmy pod hotel, który okazał się wielkim apartamentowcem w centrum miasta. Szok nie minął nawet wtedy, kiedy weszliśmy do pięknego, przestronnego apartamentu z widokiem na starówkę. Samo wnętrze urządzone było w jasnych barwach, na samym środku stało małżeńskie łózko z szarą narzutą, drewniane szafki nocne i cudowna, rzeźbiona toaletka, a na niej świeże kwiaty-tulipany. Nie mogłam się powstrzymać i musiałam je powąchać.
Oddzielona niewielką ścianą była część salonowa, z dużą kanapą i średniej wielkości telewizorem na długiej szafce. W łazience była duża wanna z hydromasażem i już wyobrażałam sobie w niej długą, relaksującą kąpiel po całym balu. Było idealnie, Marco zadbał o wszystko.
Z walizki od razu wypakowałam moją suknię na wieczór. Musiała się trochę rozprostować, a ja jeszcze i tak planowałam upolować żelazko. Widziałam, że może nie wypadało w tak prestiżowym miejscu iść na recepcję i prosić o żelazko.. Ale kto bogatemu zabroni? Pójdę tam, i co więcej, zdobędę je. 

Marco z moją niewielką pomocą kupił elegancki garnitur z czarną muchą. I musiałam przyznać, że w garniturach wyglądał nieziemsko. Pierwszy raz widziałam go w białym garniturze na naszym ślubie, i niestety, to też była perfekcja. Czasami mi się wydawało, że nikt nie może być tak perfekcyjny. Ale to mi się tylko wydawało. Już nie mogłam się doczekać balu. Mimo nerwów byłam bardzo podekscytowana. Prawie całą drogę samochodem przeszukiwałam internet szukając nazwisk i zdjęć piłkarzy z reprezentacji. Oczywiście mój mąż stwierdził, że zbyt przesadzam i panikuję, jednak i tak wiedziałam swoje.

-Marco? A tam będą jakieś zdjęcia?-zapytałam przypominając sobie wielkie gale, takie jak Oscary. Zawsze był tam czerwony dywan i masa reporterów przed nim. Czemu ja o tym wcześniej nie pomyślałam? Wiedziałam, że jemu na tym zależało, ale.. Przecież… Ja na takim dywanie?
-To spore wydarzenie. Na pewno zapozujemy na dywanie.-powiedział ze spokojem rozkładając się wygodnie na łóżku.
-Dlaczego jesteś taki wyluzowany? Chcesz tam pójść ze mną!
-Dlatego jestem taki wyluzowany. –oznajmił odwracając głowę w moją stronę.
-Ale ja nie jestem. Zobacz, wzięłam cienie, tusz do rzęs, ale ja nie jestem mistrzem makijażu. Ann tak. Rosalie nie. Widzisz różnicę? Przecież wszyscy mnie skrytykują, wyśmieją i..
-Rose. Dla mnie jesteś śliczna. –powiedział wzdychając i leniwie zszedł z łóżka. Podszedł do mnie wolnym krokiem i położył dłonie na moich biodrach. –Jeśli chcesz poczuć się pewniej to przecież jesteś w stolicy. Jest tu cała masa salonów kosmetycznych, nie wiem, jakieś maseczki, makijaże, fryzjer. Korzystaj.
-Nie.
-Bo?
-Nie bo nie. –stwierdziłam pewnie i wyminęłam go, żeby podejść do okna. Otworzyłam je na oścież i oparłam się o parapet.
-Kochanie. Nie stresuj się tak.
-Wcale się nie stresuję. –odpowiedziałam pewnie, nie zwracając na niego większej uwagi.
-Oczywiście, że się stresujesz. Posłuchaj. Wpakowałem się w to w dniu, w którym wzięliśmy ślub. I jestem świadomy, że mam żonę. Nawet jestem z tego dumny. I jest mi dobrze wiedząc, że będziesz mi dzisiaj wieczorem towarzyszyć.
-Ale jak coś pójdzie nie tak? Jak kogoś pomylę z kimś innym? Jak się brzydko uśmiechnę, albo jak złapię cię za rękę a to będzie niestosowne?
-Rosalie. –powiedział odwracając mnie twarzą do siebie. –Czy ja jestem zdenerwowany?
-Nie. Ja jestem.
-Wiesz czemu ja nie jestem? Bo wiem, że nie mam o co się martwić. Jesteś idealną osobą w odpowiednim miejscu. I idź, proszę do tej kosmetyczki, zrób się na bóstwo. Zrób piękną fryzurę. Ukradnij wszystkim ten wieczór, a przede wszystkim baw się dobrze, w porządku?
-Łatwo ci mówić. Ty masz za sobą tyle gal, występów, jesteś tak przystojny, że niezależnie co założysz..

Nie dane mi było dokończenie zdania, bo mój mąż postanowił mnie pocałować. Powoli, delikatnie ale za to intensywnie. Uśmiechając się, oddałam pocałunek i wtuliłam w niego jak w największego, pluszowego misia świata. Taki był perfekcyjny. Właśnie wtedy, kiedy był sobą. Mimo, że czasem naprawdę chciałam mu coś zrobić, to kiedy zawsze powracaliśmy do momentu, kiedy się chociażby przytulamy.. Wszystko stawało się inne. Lepsze, piękniejsze. Każdy jego dotyk, spojrzenie, uśmiech potrafi zmienić najgorszy dzień w najlepszy w życiu.

-Będzie dobrze. –oznajmił gładząc mnie czule po policzku.
-Wierzę ci na słowo. A teraz pójdę do recepcji zapytać, czy mają jakieś żelazko.
-Chyba nie zamierzasz teraz prasować?
-W sumie, przecież mogę cię puścić w wygniecionej koszuli  a ja pójdę w pogniecionej sukience. Już w ogóle najlepiej we fryzurze po seksie i ze złamaną szpilką. Państwo idealni.
-Nie wiedziałem, że coś planujesz przed balem. –uśmiechnął się szeroko, przez co oberwał ode mnie z łokcia w bok. –No dobra, dobra. Może Lisa ma żelazko, możemy podejść, powinni już być.
-Lisa i Roman? –zapytałam zaciekawiona. Dawno ich nie widziałam, ostatnio naprawdę zawalałam wszystkie przyjaźnie na całej linii. Przecież był jeszcze André, prawdopodobnie był. Nie miałam pojęcia na czym stoję, jednak ostatnio działo się tyle, że nie miałam czasu, by cokolwiek zrobić.
-Nie. Lisa Müller. Może jakaś twoja zaginiona rodzina?-zaśmiał się Marco i ucałował mnie w policzek. Na hasło „rodzina” aż mnie zmroziło. Miałam nadzieję, że jednak przypuszczenie Marco będzie błędne.
-Chyba niezbyt bym się z tego cieszyła. A skąd są?
-Bawaria.
-To raczej nie.
-Skąd jest twoja rodzina?
-Stąd. Głównie obszar Kolonii. Babcia jakiś czas mieszkała we Francji ale była Niemką. Może pójdziemy do tej Lisy?
-Jak sobie życzysz. –uśmiechnął się szczerze i ruszył w kierunku wyjścia z pokoju, pisząc coś w telefonie.

Okazało się, że owi Lisa i Thomas mieszkają naprzeciwko naszego apartamentu. Oboje byli bardzo mili, dziewczyna od razu pobiegła do ich sypialni po żelazko parowe, które używa się bez deski do prasowania. Zaoferowała swoją pomoc, jednak podziękowałam jej, mając nadzieję, że sama sobie z tym poradzę.
Chciało mi się przewrócić oczami, widząc minę Marco, kiedy Lisa zapytała mnie, na którą godzinę byłam umówiona do fryzjerki i makijażystki. Oczywiście, kiedy tylko usłyszała, że w ogóle nie jestem umówiona, postanowiła, że pójdę razem z nią. Nie chciałam być nieuprzejma odmawiając jej. Było to też równoznaczne z tym, że dałam wygrać Marco. Ale tak to czasem bywało.



***


-Robisz mi zdjęcia. –powiedziałam nie odwracając się od szafy. Kontynuowałam ze spokojem prasowanie jego koszuli, testując wynalazek ludzkości-parownicę do ubrań.
-Brawo Watsonie. –zaśmiał się przekręcając na łóżku. Kiedy na chwilę się na niego obejrzałam akurat uniósł telefon trochę niżej, zmieniając perspektywę.
-Co, teraz zdjęcie od dupy strony?-zapytałam próbując pohamować śmiech. Marco za to roześmiał się głośno, odkładając telefon na poduszkę i podniósł się na materacu. Jego śmiech bardzo łatwo zarażał. Poczułam jego dłonie na moich udach. Pociągnął mnie tak, że poleciałam jak długa na materac, upuszczając, na szczęście w porę wyłączone żelazko. Przy okazji zderzyłam się boleśnie z jego brodą. Natychmiast ucałował mnie w czoło i objął mocno ściskając.

-Droga żono. Gdzie się podziała twoja romantyczna dusza? –zapytał śmiejąc się i przeturlał nas tak, że to on znajdował się nade mną, jednak zaoszczędził mi dźwigania jego siedemdziesięciu kilo.
-Może wcale takiej nie posiadam?
-Posiadasz. –oznajmił tonem nie znoszącym sprzeciwu. Popatrzył na mnie tymi swoimi wielkimi, roześmianymi, błyszczącymi oczami i wydął usta w uroczym uśmiechu. Miałam naprawdę wielką ochotę go pocałować.
-Jestem naprawdę dobrym obiektem do fotografowania? Nieuczesana, w szlafroku, prasując twoją koszulę?
-Jesteś bardzo dobrym obiektem, nie tylko do fotografowania. W byle fryzurze, seksownym, krótkim szlafroku, który najchętniej bym zdjął, a moja koszula mogłaby poczekać.
-Jest jakieś ale?
-Pewnie by ci było smutno tak zostawić tą biedną, pogniecioną koszulę. Bo przecież czym sobie na to zasłużyła?
-Słuchaj. –zaczęłam już dość mocno rozbawiona całą sytuacją. –Nie rozumiem cię kompletnie. Z jednej strony chcesz sobie zagrabić na to, żebym już wyszła z tego pokoju i wróciła do Dortmundu, z drugiej chcesz mnie zaciągnąć do łóżka. Z trzeciej, chcesz mnie zaciągnąć do łóżka ale mnie odpychasz jednocześnie. Czego ty chcesz?
-Przecież wiesz czego ja chcę. –uśmiechnął się pokazując swoje świeżo umyte zęby. On czasami zachowywał się jak dziecko. Może był dzieckiem a czasami zachowywał się jak dorosły?
-Chcesz mieć wyprasowaną koszulę. Więc sobie wyprasuj, ja się zbieram do fryzjera. –uśmiechnęłam się schodząc z łóżka i wręczyłam mu upuszczone przed chwilą urządzenie.

Pobiegłam szybko do łazienki zabierając z półki jeansy i bluzkę z długim rękawem. Było już coraz chłodniej, a ja nie do końca miałam w co się ubrać. Nie przepadałam za zakupami, dlatego też odwlekałam to najdłużej jak się dało. Oby mnie nie zastała zaraz zima.

Kiedy wychodziłam zauważyłam Marco czekającego na mnie na łóżku. Gdy mnie zobaczył od razu podniósł się i podszedł do mnie z uśmiechem.
-Nie jesteś zła?
-A skąd. Jesteś najbardziej pociesznymi i uroczym facetem jakiego znam.–uśmiechnęłam się i przytuliłam się do niego. –Ale muszę już iść. Jestem umówiona z Lisą, pamiętasz?
-Nie mów tak, to mało męskie.
-Wiesz, że mnie to nie obchodzi? Uwielbiam każdą taką chwilę z tobą, jak ta w łóżku.. I nie wtrącaj tu proszę nic dwuznacznego o łóżku więcej, bo wiem, że i tak byś zaraz o tym wspomniał.
-Skąd. –zaśmiał się i puścił do mnie oko. Powiedziałby.
-To, że mi zaufałeś jest dla mnie największym wyróżnieniem.
-Tak jak dla mnie, że jesteś moją żoną i powiedziałaś, choć trochę przesadziłaś, że jestem tym, co najlepszego cię w życiu spotkało. Nie mogę się pozbyć tych słów z mojej głowy, Rose.
-Nie przesadziłam. Tak po prostu jest. A jeśli w żaden sposób ci to nie przeszkadza, to nie pozbywaj się.
-Uwielbiam cię, dziewczyno.
-Chyba żono.
-Chyba tak. –uśmiechnął się rozbrajająco. –Wiesz, że jesteś moją pierwszą najlepszą przyjaciółką przeciwnej płci? Oczywiście poza moimi siostrami, ale to rodzina.
-Czuję się zaszczycona.
-A ja czuje, że ten wieczór będzie magiczny. Już nie mogę się doczekać. –odpowiedział głaszcząc mnie po policzku i odsunął się odrobinę, umożliwiając mi wyjście z naszego hotelowego pokoju.
-Ja też.
-I nie martw się już o nic. Będziemy tam razem. Cały czas będę przy tobie i przedstawię ci wszystkim moim kolegom.
-Trzymam za słowo. Do zobaczenia za kilka godzin.
-Baw się dobrze.
-Dziękuję. Ale najlepiej bawię się z tobą.
-Idź już, bo się rozmyślę!



***



 Stanęłam przed lustrem w wielkiej, hotelowej łazience. Nie mogłam uwierzyć, że to co widziałam było prawdziwe. Nie wierzyłam, że zaraz będę szła na bal Reprezentacji Niemiec, na którym miała też być sama pani kanclerz. Nie wierzyłam, że będą pośród mnie setki kamer, głodni najnowszych informacji dziennikarze. W salonie piękności wszyscy obskoczyli mnie niczym królową Elżbietę. Może i widzieli po prostu we mnie spory zarobek? Czułam się jak w zupełnie innym wymiarze. Proponowano mi kawę, herbatę ale i też szampan i wina, podobno bardzo luksusowe, jednak odnośnie win byłam zupełnie zielona. Więc a propos zieleni poprosiłam o zieloną herbatę. Wolałam zostać na trzeźwo, chociaż jeszcze przez chwilę.
Na początku zajęła się mną kosmetyczka prosząc o opis sukni, którą wybrałam na dzisiejszy wieczór. Zaproponowała mi makijaż idący głównie w czerń ale też delikatność jak różowe usta. Z tego jak go opisała był wspaniały. Efekt końcowy prawił mnie w jeszcze większy zachwyt. Sama bym się na taki nie zdecydowała, jednak dziś była wyjątkowa okazja. Włosy postanowiłam spiąć. Chciałam wyeksponować czarną kokardę sukienki, dlatego też fryzjer uplótł mi delikatnego warkocza i uformował w koszyczek u dołu. A kiedy siebie zobaczyłam, nie mogłam już doczekać się, kiedy założę sukienkę i buty.

I teraz, kiedy stałam w łazience nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Byłam jak kopciuszek przed balem, z księciem czekającym tuż za drzwiami. Nie wiedziałam jeszcze, czy było mi z tym dobrze, czy źle. Obudziłam się w zupełnie innym świecie. Miałam na sobie sukienkę za tyle pieniędzy, ile bym zapewne odłożyła w rok. Moja cera po odświeżającej maseczce i krótkim masażu była w znacznie lepszej kondycji. Przepiękna suknia, fryzura, makijaż. Chyba mogłam siebie nazwać właśnie perfekcją.
Ale to nie byłam ja. W żadnym centymetrze z tej sukienki. Jeszcze jakiś czas temu określiłabym perfekcyjną moją talię, którą wyćwiczyłam na wf na pierwszym roku studiów. Nazwałabym przepiękną sukienką tę, którą znalazłabym w second handzie za korzystną cenę. Czułabym się jak księżniczka nie przez to, że ubiorę się w najdroższe materiały świata i pomaluję jak na wybieg Victoii Secret. Ale przez to, że byłam tak traktowana. Przez to, że żyłabym z mężczyzną, który obdarzyłby mnie takim uczuciem… Takim uczuciem, jakim obdarzył mnie Leo. Wtedy naprawdę byłam księżniczką. W brudnych, zachlapanych błotem ubraniach, rozmytym makijażu, potarganych włosach. W brudnej, zagrzybiałej kawalerce, pełnej kurzu i pająków. Zdecydowanie byłam wtedy księżniczką. Za każdym spojrzeniem Leo. Za każdym jego dotykiem, uśmiechem, pocałunkiem. Za każdym razem, kiedy mówił, że mnie kocha. Bardzo mi brakowało bycia księżniczką.

-O cholera. –szepnęłam do siebie, kiedy zobaczyłam, że jedna łezka, która pociekła rozmyła w jednym miejscu mój eyeliner. Wzięłam szybko wodę na wacik i poprawiłam to jak tylko się dało. W głowie cały czas nachodziły mnie myśli. Z tamtego dnia, kiedy chciałam odejść. Kiedy Marco wniósł mnie do mieszkania z własnej wycieraczki. Kiedy był taki troskliwy. Kiedy poczułam miłość. To było aż nie do zniesienia. Moje serce wtedy bolało, tak mocno, że zapewne jeszcze podsycało mój płacz. Czy byłam wtedy dla Marco księżniczką?

-Kochanie, spóźnimy się zaraz. Jesteś gotowa?

Dlaczego tak uparcie zwracałeś się do mnie „kochanie”? Przecież to było tak bardzo pokrewne z „kochaniem”. Dlaczego tak często mnie całowałeś, przytulałeś. Dlaczego oddawałeś mi całego siebie? Dlaczego mówiłeś, że nie potrafiłeś nikogo pokochać. Skoro… Skoro ja czuję coś innego. Czuję?

-Już zaraz wychodzę.
-Wszystko w porządku? Mogę wejść? –zapytał ostrożnie uchylając drzwi łazienki. Byłam przerażona. Nie wiedziałam co powinnam była powiedzieć. Czy powinnam na niego spojrzeć. Przecież byłam na granicy płaczu.

-Marco, dlaczego ci na mnie tak zależy? Dlaczego tak o mnie dbasz? –zapytałam odwracając się do niego. Nie uszło mojej uwadze, że był trochę zaskoczony.
-Jesteś moją żoną. Czy nie na tym polega związek?
-Związek polega na miłości, Marco. I dobrze wiesz, że nie jestem twoją żoną. Papier i obrączka są najzwyklejszymi w życiu rzeczami. Małżeństwo nie jest materialne. Jest duchowe, cielesne, ale nie jest rzeczą, którą można tak po prostu sobie wziąć. Bycie mężem i żoną nie jest kwestią podpisania papierka. To proces, głęboki, żmudny, ciężki proces. Przepraszam… -szepnęłam, wymijając go w drzwiach łazienki i pozostawiając go tam zupełnie zdezorientowanego. Wyszłam na balkon i oparłam się o przepiękną, kutą, balustradę. 

Łapałam oddech, próbowałam się uspokoić. Miałam nadzieję, że piękny widok na Berlin mi w tym pomoże. Niestety pojawił się piękniejszy widok, który wręcz nie pomagał.

-Rose, to co mówiłaś.. To wszystko prawda. Pewnie prawda. To coś, w co nigdy nie wierzyłem, zawsze było odległym, wyidealizowanym wyobrażeniem. Nie wiem, czy kiedykolwiek coś takiego mnie spotka.
-Oczywiście, że tak. –powiedziałam przerywając mu wypowiedź. –Nikt bardziej nie zasługuje na szczęście niż ty. Jesteś wyjątkowy.
-Ugh, przestań. –westchnął, podchodząc odrobinę bliżej. –Kimś, kto jest wyjątkowy to ty. Nie umiem przemawiać z takim sensem i zaangażowaniem, jak ty to robisz, nie lubię być zbyt wylewny. Myślałem, że wiesz, co do ciebie czuję.


Mój Boże. Czy słyszę już dzwony weselne? Musiałam się mocno złapać barierki, żeby nie stracić równowagi. Niebotycznie wysokie obcasy nie ułatwiały sprawy. Moje głupie zakochanie wręcz krzyczało, żeby wreszcie to powiedział. Mój rozum chciał, żebym mu zatkała buzię i zrzuciła z tego balkonu. Nie byłam gotowa. Och, oczywiście, że byłam. Nie byłam! Przecież taka była umowa. Niepisana ale umowa. Jeśli ktokolwiek z nas się zakocha ma od razu to powiedzieć. Ja nie powiedziałam, to by było zbyt ryzykowne i prawdopodobnie wszystko by zepsuło. Może nawet Marco nie chciałby utrzymywać przyjaźni po roku czasu. Albo rozwiedlibyśmy się po niecałym miesiącu małżeństwa. Myślałam, że byłam głupia, zakochując się w obcym facecie w mniej niż miesiąc od naszego spotkania. Ale to on teraz chciał coś powiedzieć i… I chyba naprawdę potrzebowałam kilka dni na oddziale zamkniętym. Chyba tylko tam, za sprawą magicznych proszków, moje życie byłoby spokojne i bezproblemowe.

-Jeszcze jakiś czas temu, nikt nie wiedział o mnie więcej, niż wiedział Mario. –powiedział spoglądając na mnie spod swoich długich rzęs. –Mam tu też na myśli Scarlett. Nigdy nie przypuszczałem, że coś się w tym temacie zmieni.

Delikatnie ujął moją prawą dłoń w swoje obie ręce i zaczął delikatnie gładzić ją kciukiem, próbując mnie troszkę uspokoić.
-Zmieniło?
-Jeszcze pytasz, Rose?-zaśmiał się leciutko i splótł nasze dłonie. –Pojawiłaś się ty. Wiem, że to krótki czas, za niespełna dwa tygodnie miną równo dwa miesiące od dnia naszego ślubu. Wtedy nie miałem jeszcze pojęcia, jak wielki wpływ będziesz miała na moje życie. Nikomu. Nikomu, Rose, tak bardzo nie ufam jak tobie. Nie masz i nie będziesz miała żadnej konkurencji. Nawet jeśli kiedyś będę brał ten prawdziwy ślub, nie będzie innej opcji, żebyś była moją pierwszą druhną. Będę cię zabierał na wakacje. Jeśli kiedyś będę miał dzieci, obiecuję ci, że będziesz matką chrzestną wszystkich jak leci. I masz rację, że małżeństwem się staje. Ciężką pracą. Widzisz? Zapracowaliśmy na to, gdzie teraz jesteśmy. Staliśmy się małżeństwem najlepszych przyjaciół. Zawsze będziesz w moim sercu, Rose. Zaraz obok Meli, Yvonne, rodziców, Nico, Mii, Mario. Jesteś na równi z nimi. Nie masz prawa myśleć już, dlaczego mi na tobie zależy. Bo to jest wiadome i najprostsze. Nie ma na świecie piękniejszej miłości niż ta do osoby, której możesz się ze wszystkiego zwierzyć, której ufasz. Nie wiem, czy ty też uważasz mnie za przyjaciela, ale..
-Oczywiście, że tak. –uśmiechnęłam się. Czy ten facet właśnie pokazał mi mój życiowy przegryw i w najbardziej chamski sposób wrzucił mnie do pudełka z wielkim, czerwonym, migoczącym napisem „FRIENDZONE”? Znaczy, pewnie powinnam była się cieszyć, że to wszystko do mnie czuje.. Wow.. To było zdecydowanie zbyt wiele na ten dzień.
-A jeśli chodzi o bonusy do przyjaźni, to chyba już ustalaliśmy, że oboje je bardzo lubimy. –kontynuował z jeszcze większym uśmiechem.
-Tak. Przepraszam, Marco. Mam po prostu gorszy dzień. I naprawdę, też jesteś dla mnie bardzo ważny, nawet jeśli nie brzmię zbyt przekonująco, to tak jest.
-Każdy ma prawo mieć gorszy dzień. Mam nadzieję, że jeszcze mi się go uda odratować. Idziemy, piękna?
-Idziemy. 


Trzymając się za ręce wyszliśmy przed hotel i wsiedliśmy do wcześniej zamówionej taksówki, która miała nas zawieźć pod sam Westin Grand Hotel.
Chyba trochę straciłam radość. Czułam się zawiedziona? Chyba nie. Po prostu coś wewnątrz, sprawiało, że ciężko mi było się uśmiechnąć. Magiczna bańka pękała? Nie chciałam nawet tego przyjmować do wiadomości.
-Przytulisz mnie?-zapytałam spoglądając na swoje świeżo pomalowane paznokcie. Beż był bardzo interesujący.
-Oczywiście. Nie stresuj się, słońce. –uśmiechnął się i odpinając pas zbliżył się do mnie. Już chwilę potem mogłam położyć głowę na jego ramieniu i wsłuchiwać się w jego spokojny oddech. Uwielbiałam znajdować się w jego ramionach. Chyba czyniła się wtedy zawsze jakaś magia, która sprawiała, że zaczynałam czuć spokój i szczęście.

-Uwielbiam cię w tym garniturze.
-To dobrze się składa, bo ty wyglądasz nieziemsko w tej sukience.
-Dziękuję. –uśmiechnęłam się i pocałowałam go w policzek. Kiedy akurat upewniałam się, że po pocałunku nie został żaden ślad, samochód zatrzymał się na miejscu. A właściwie nie na miejscu.
-Podjeżdżamy na miejsce limuzyną. –oświadczył Marco wysiadając pierwszy z taksówki. Jednak to on nie otworzył mi drzwi, tylko taksówkarz, życząc nam dobrej zabawy.

-To tak zawsze się odbywa?-zapytałam wtulając się w jego ramię. Pogoda była trochę lepsza, jednak taka sukienka na wrześniową pogodę nie była zbyt idealna.
-Taki zwyczaj. Chodź, podejdziemy do kilku osób.

Dotarliśmy pod jeszcze inny hotel w Berlinie, który miał dość duże zadaszenie. Część par właśnie pod nim stało i o czymś żywo dyskutowało. Niektóre spojrzenia przeniosły się na nas, albo może też na mnie. W końcu byłam tą „nową”, czy też jak kto wolał „obcą”. Wszystkie małżonki piłkarzy wyglądały niesamowicie. Niektóre miały suknie rodem z bajek. Bufiaste, szerokie, z trenami. Rzuciłam spojrzenie na swoją sukienkę, upewniając się, czy aby na pewno pasowała do tego stylu. Chyba pasowała. Dużo osób, chroniąc się przed chłodnym wiatrem, zatrzymała się w środku hotelu. Na ulicy był wręcz korek czarnych limuzyn, które podjeżdżały pod daszek hotelu i zabierały po dwie, czasem trzy pary. W sumie wszystko szło dość sprawnie. Po drugiej stronie ulicy zgromadzeni byli fani, którzy z zapałem robili zdjęcia. Było też kilkoro fotografów, jednak cały rój dopiero zapowiadał się na miejscu.
Podeszliśmy do jednej pary, która stała pod drzwiami hotelu, czekając na swoją kolej. Mężczyzna był jasnym blondynem o mocno niebieskich oczach. Jego ukochana zaś, była ciemnooką brunetką. Wyglądała na odrobinę starszą od niego, co oczywiście niczemu nie przeszkadzało. Postawiła na klasyczną, długą, koronkową, czarną sukienkę, na którą nałożyła czarne futro. Najprawdopodobniej sztuczne. Ale chociaż była mądra, że ubrała się stosownie do pogody. A nie to co ja.
Marco przywitał się z nimi serdecznym uściskiem, a później przedstawił mnie, przyciągając bliżej siebie.
-To jest moja żona Rosalie. A to Toni i Jessica.
-Bardzo mi miło was poznać. –uśmiechnęłam się podając każdemu dłoń.
-Nam również. Ale czujemy się urażeni, że nie zaprosiliście nas na ten ślub.

Ten? A na jaki inny.. Ach.. Ten o tydzień wcześniejszy ze Scarlett.. No tak. Jeśli ci wszyscy byli zaproszeni na ślub ze Scarlett to chyba mogłam już sobie podarować moje towarzystwo Marco w tej jakże wspaniałej imprezie.
-To była bardzo kameralna ceremonia. Nie chcieliśmy szumu i przepychu. –powiedziałam próbując utrzymać fason.
-Szum i przepych macie teraz! –zaśmiała się głośno Jessica. Miała naprawdę głośny śmiech… Ajć, moje uszy.
-To prawda. –przyznał Marco.

Dowiedziałam się, że pierwszeństwo mieli piłkarze, którzy powołani byli do tegorocznych meczów. Jako pierwszy pojechał trener z małżonką i sztab szkoleniowy. My z Marco musieliśmy jeszcze chwilę poczekać na swoją kolej.
-Dlaczego nie ma Mario i Ann? André? –zapytałam Marco, kiedy pozostaliśmy już sami. –Przecież tu jest sporo osób.
-Nie wiem, Rose. W tym roku organizacja tego balu to jakaś klapa. Nie zaprosili tych, co byli długo kontuzjowani ale tych, co nie byli długo powoływani to już tak. Ja tu jestem tylko dlatego, że jestem darczyńcą w akcji charytatywnej, która będzie prowadzona.
-Co właściwie dałeś?
-Czterodniowy pobyt w Dortmundzie na mój koszt, oprowadzenie po SIP, muzeum, podpisaną koszulkę i spotkanie ze mną.
-No, no, ładnie. Myślisz, że ktoś będzie chciał?
-Myślę, że tak. Bogaci tatusiowie zrobią wszystko dla swoich dzieci, który tylko powiedzą „ja chcę”. A cały dochód przejdzie dla chorych dzieciaków na nowotwór. Nie wszystkich stać na leczenie, dlatego takie okazje jak ta są ważne.
-To prawda.
-Nie lubię takich rzeczy, i uwierz mi, że gdyby to był zwykły bal to bym ciebie tu nie ciągał, zapewne bym też sam nie jechał, menager by wystosował przeprosiny, że zmagam się z jakże ciężkim przeziębieniem czy coś.
-W takim razie od razu czuję się lepiej. Nie chciałam ci mówić, ale chyba nie zbyt komfortowo się tu czuję. I w tym stroju…
-Och, Rosie. –uśmiechnął się i objął mnie nie zważając na całą resztę osób. –W tej sukience wyglądasz nieziemsko. I nie czuj się w niej niekomfortowo. Powinnaś się w niej czuć tak jak wyglądasz. Cholernie seksownie i pięknie. A ten wieczór? Może jest trochę kiczowaty, ale to tylko jeden wieczór. I jesteśmy tu z nie byle jakiego powodu.
-Wiem, dlatego postaram się dobrze bawić i prezentować.
-Dziękuję. –uśmiechnął się i ucałował mnie w czoło. Chwilę później podszedł do nas elegancko ubrany kamerdyner, zapraszając nas do limuzyny.

Z lekkiego zdenerwowania zaczęły mi się pocić dłonie. Chciałam już przenieść się do momentu, kiedy mijam ten cały oblężony przez fotoreporterów dywan i wchodzę do pełnej jedzenia sali. Poza śniadaniem nic nie jadałam, a pora obiadowa też już minęła.
Trasa była bardzo krótka. Zamiast takiego czekania na swoją kolej, prędzej bym dotarła na miejsce w moich szpilkach. Ale cóż. Trzeba było zrobić wielkie wejście.
Razem z nami jechał Sami Khedira ze swoją przepiękną partnerką Adrianną. Brazylijka o niesamowitej urodzie założyła przepiękną, białą suknię z trenem, byłam nią naprawdę zachwycona. W duchu jednak skakałam z radości, że Marco ani na chwile ode mnie nie oderwał wzroku, a z modelką wymienił tylko uśmiechy w geście przywitania. Ona i tak była zbyt zajęta rozmową z Samim, żeby zwracać na nas uwagę.

Na dywan to właśnie oni wyszli jako pierwsi. Od razu mogłam zobaczyć flesze, które aż się od nich odbijały. Też ten charakterystyczny dźwięk pstrykania wielkich aparatów i przekrzykiwanie się wzajemne fotografów, którzy konkurowali miedzy sobą na najlepsze ujęcie pary był bardzo charakterystyczny, a mnie przyprawiał o mdłości.
-Gotowa?
-Jeśli ty gotów. –uśmiechnęłam się ciepło do Marco, który gładził uspokajająco moje udo.
-Oficjalnie zostaniesz przedstawiona jako moja żona.. Ale Rose, obiecuję, że niezależnie co się stanie będziesz bezpieczna. I w razie jakiś ataków mediów teraz, czy później. Masz mnie, mój agent też jest na to przygotowany. Nie masz się o co bać.
-W porządku, ufam ci. –uśmiechnęłam się i przesunęłam się bliżej otwartych drzwi.
-Cieszy mnie to. Zatem zapraszam panią na bal, pani Reus. 







~~~

Przepraszam za takie polsatowe zakończenie, ale musiałam w którymś momencie jednak przerwać, ten rozdział miał 10 stron, kolejny z samego balu ma aż szesnaście, razem by było aż zbyt wiele. Poza tym, z uwagi na mój sentyment do okrągłych liczb, chciałam, żeby 30-stka była wyjątkowa. I chyba to mi się udało, mam nadzieję, że też będziecie z niej zadowolone. 😍 A tutaj.. Proszę, nie zabijcie mnie za ten czysty, chamski, kipiący friendzone.. Ja wiem.. Ja już czuję wasz oddech na plecach😆 Obiecuję poprawę, kiedyś tam...może...:) 
I dziękuję za wszystkie życzenia urodzinowe💕💕💕, (chociaż to dopiero w środę!😉)
Dziękuję, że jesteście, komentujecie, to dodaje skrzydeł, wiatru w żagle i ogromną ilość weny!💖Jesteście przekochane! Drobne ogłoszenie-chyba na plus, w grudniu poza 09.12 rozdziały będą się pojawiały w każdą sobotę, na rozpisce umieszczony został już grafik do końca roku, jest też tam mała niespodzianka;)
Wspaniałej soboty!
Ściskam mocno! xx