Tamtej nocy nie wróciłam już do mieszkania Mario i Ann. Oboje
wyłączyliśmy swoje telefony i odłożyliśmy do szuflady. Potrzebna była nam
kompletna cisza. Ochłonięcie ze wszystkich emocji. Nie byłam w stanie określić,
jak długo leżeliśmy na podłodze naszego mieszkania. Czas nie miał w zupełności
znaczenia. Byliśmy tylko my, wtuleni w siebie. Żadne z nas o niczym nie
myślało. Wiedziałam, że Marco był w takim samym stanie jak ja. Zbyt wiele się
wydarzyło, zbyt wiele emocji… To było trudne. Bardzo trudne. Nawet samej trudno
mi było powiedzieć jak się czułam. Nie wiedziałam czy było mi źle. Jak czułam
się sama ze sobą. Jak czułam się z tym co zrobiłam. Czułam kompletną pustkę.
Serce biło wolno, oddech był spokojny i równomierny. Trzymałam dłoń na brzuchu
Marco, który unosił się powoli w górę i opadał w dół. Oczy miałam zamknięte.
Tak było dobrze. Idealnie.
***
-Skarbie, wstaniemy?-szepnął cichutko nachylając głowę do
mojego ucha. Pokiwałam głową w odpowiedzi, czekając, aż pierwszy wykona jakiś
ruch. Objął mnie mocniej w talii i pomagając sobie ręką z tyłu, podniósł nas do
siadu. Szybko potem wstaliśmy z podłogi. Nie czekając na jego ruch przytuliłam
się do niego, jakby to przytulenie na podłodze w ogóle nie miało miejsca.
Położyłam brodę na jego ramieniu i wtuliłam głowę w jego szyję.
-Rose. Już jest wszystko dobrze. Jesteś w domu, nic się
złego nie stało, jesteś bezpieczna.
-Tak bardzo cię przepraszam. Ja do teraz tego nie pamiętam.
Wiem, że cię to musiało okropnie boleć. Nigdy bym tego nie zrobiła świadomie…
Nigdy.
-Wiem, Rose i…
-Ja naprawdę strasznie żałuję, proszę nie miej do mnie urazy
i.. –nie dokończyłam. Mój początek dłuższego przeprosinowo-błagalnego monologu
został przerwany czułym pocałunkiem. Czuły, delikatny, pełen miłości… Miłości..
Czasem chciałam, żeby mnie pokochał. Czasem chciałam być od
niego jak najdalej. Byłam zakochana, bez wątpienia. A już na pewno zauroczona.
Nie wiedziałam, czy tym, co czułam do Marco była akurat miłość. To było też
silne przywiązanie. Wiedziałam, że za rok będzie mi szalenie ciężko, żeby
rozstać się z Marco. Choć wierzyłam jego zapewnieniom, że nadal i tak będziemy
się przyjaźnić. To było miodem na moje serce i jedynym pocieszeniem. Chociaż
wiedziałam, że już nigdy nie będzie tak pięknie, jak było teraz.
-Już wszystko dobrze.-powiedział czułym, ciepłym głosem,
zabierając mi z policzka włosy, by założyć je za ucho.
-Dziękuję, Marco. –powiedziałam uśmiechając się lekko. Spuściłam
delikatnie głowę, nie będąc pewna, co powinnam była zrobić.
-Pójdź do łazienki, ja zobaczę czy da się zrobić jakiś obiad
z tego, co jest w lodówce.
-W porządku. Jak wrócę, to ci pomogę.
-Lepiej nie. –powiedział poważnie, jednak po chwili jego usta
wykrzywiły się w szerokim uśmiechu, zarażając mnie tym w zupełności. Czasami
myślałam, że rozgryzł całą moją instrukcję obsługi. Wiedział co powiedzieć,
żebym się uśmiechnęła, w jaki sposób się uśmiechnąć, żeby moje serce zmiękło i
żebym go przytuliła i pocałowała. To wydawało się być dla niego oczywistością. Zastanawiałam
się też czasem, czy on nie znał mnie bardziej niż ja samą siebie.
Kiedy weszłam do łazienki, wiedziałam już, co miał na myśli
wysyłając mnie tu. Całe policzki i oczy miałam w rozmazanym tuszu do rzęs i to
jeszcze z poprzedniego wieczora. Wyglądałam jak ósme nieszczęście. A Marco
powiedział mi mimo to, że i tak chce ze mną być. Był naprawdę niesamowity.
Opłukałam całą twarz, próbowałam też rozczesać moje
poplątane włosy, które aż błagały o odżywkę. Musiałam się za siebie zabrać
przez najbliższe dni. Chciałam też w końcu zacząć kurs i spróbować swoich sił w
nowej dziedzinie. Też chciałam dobrze się prezentować na balu, w końcu byłam
jego żoną. I mimo tego, że wydawało się niewykonalnym stanąć koło tak
przystojnego mężczyzny i przyciągnąć do siebie więcej spojrzeń, nie chciałam
też ujmować i wyglądać przy nim jak błazen.
***
Marco zrobił dla nas naleśniki z owocami. Naprawdę, facet
przygotowujący obiad to skarb. W dodatku były one pyszne, dużo lepsze od moich.
Musieliśmy pójść na zakupy. Przede wszystkim-naczynia.
Blondyn nie podjął się samotnego zakupu nowej zastawy. Stare talerze z różnych
kompletów prawdopodobnie wziął od swoich rodziców, bo takie już raczej nie były
w sprzedaży. Też mąka, jajka i woda były wszystkim, co znajdowało się w
szafkach i lodówce. Nie miałam pojęcia, jakim cudem znalazły się świeże owoce.
Właśnie. Cudem. To wszystko wyjaśniało.
Resztę dnia i wieczora spędziliśmy w domu, przed
telewizorem. Po prostu oglądając filmy, seriale. No i reklamy. Blondyn zamówił
przez internet zakupy z dostawą do domu. To dawało mi nadzieję na jutrzejsze
śniadanie. Oby też przygotowane przez blondyna. Wcale nie przeszkadzało mi to,
że sam przygotowywał posiłki. Bardzo mi było miło je konsumować, mogłabym
tak mieć nawet do końca życia.. To znaczy roku małżeństwa. Wszystko było zawsze
pyszne i dziwiłam się, kiedy słyszałam, że nigdy w życiu nie gotował, bo robiła
to zawsze Scarlett.
Marco też postanowił włączyć na chwilę telefon, żeby napisać
do Mario, że wszystko jest w porządku i zostaję u niego na noc. Znając ich, na
pewno martwili się z Ann moim nagłym zniknięciem na tak długi czas.
Na ile mógł być fascynujący wieczór mężem i filmami, bez
rozmów i siedząc wieki w tym samym uścisku? Ten był idealny. I jeden ze
wspanialszych. Chyba wykorzystaliśmy limit słów na dzisiejszy dzień. Milczenie
było piękne. Nie chciałam, nie potrafiłam zrozumieć, co tak naprawdę stało się
kilka godzin temu. Wolałam to zostawić, samemu sobie. Nie rozmyślać, nie
analizować. Cieszyć się, że tak ważna osoba nadal jest w moim życiu. Przy moim
boku. Obejmuje mnie. Daje mi bezpieczeństwo. Stwarza mi mały, prowizoryczny
dom.
***
Bal w Berlinie zbliżał się wielkimi krokami. Nawet nie
zdawałam sobie sprawy, jak ten czas zleci. Kiedy dałam odpowiedź Marco, zostało
do niego zaledwie pięć dni. Potem zrobiły się cztery, aż w końcu trzy. Ann
pokazała mi swoje sukienki, jednak żadna z nich nie leżała na mnie dobrze. Znaczyło
to tyle, że byłam zmuszona chodzić po wszystkich możliwych butikach i szukać
zjawiskowej sukni na czerwony dywan.
A czas leciał.
Po całodniowych łowach z modelką w galerii praktycznie pod
Dortmundem, bo w mieście już wszędzie byłyśmy, kiedy już przyjechał po nas
Marco, Ann wpadła na genialny pomysł. I żałowała, że nie pomyślała o tym
wcześniej…
-Salon sukien ślubnych! Lurelly! Jaka ja jestem czasem
głupia..-powiedziała głośno praktycznie rzucając się na nas z tylnych siedzeń.
–Jeszcze zdążymy! Godzina do zamknięcia.
-Ale jak tam nic nie znajdziemy to…-westchnęłam opierając
się zmęczona o zagłówek. Naprawdę nie zamierzałam już nic więcej przymierzać.
Najwyżej nie pójdę, proste.
No może nie tak proste, skoro Marco mówił, że mu zależy… No
to trudne.
-To mi powiedz, gdzie to jest. Dobrze, że godzinę, bo więcej
raczej bym nie wytrzymał.
-Mogłeś chodzić z nami te osiem godzin. Wtedy byś dopiero
marudził, o jaa.. Daj mi kluczyki, wiem gdzie jechać.
Po twarzy mojego męża widziałam, jak się spiął. Jego
samochód. Jego dziecko.
-Powiedz, gdzie to jest. –powtórzył ze stoickim spokojem.
Ann przewróciła teatralnie oczami i rzuciła się na siedzenia.
-Faceci, naprawdę. Przecież nawet bym ci nie zarysowała!
Chciało mi się śmiać z ich dwójki. Debata o samochód była niemożliwa
do wygrania dla Ann, jednak Marco także zaprzestał marudzenia i dał szansę
sklepowi z sukniami ślubnymi.
Udaliśmy się w inne miejsce, niż byłam poprzednio z Yvonne,
by wybrać sukienkę ślubną. Czułam się, jakbym miała mieć za chwilę drugi ślub.
Też wcześniej nieplanowany. Czy my z Marco kiedykolwiek, cokolwiek zaplanujemy?
Salon był przeogromny. Po jednej stronie mieściły się same
białe suknie ślubne, druga połowa należała do sukienek wieczorowych. Ann od
razu popędziła w ich stronę wymijając zdezorientowaną ekspedientkę. Ja nie
mogłam otrząsnąć z wyglądu wnętrza. Trochę jak sala balowa z bajki o
Kopciuszku.
-Wybierz coś pięknego. –zatrzymał mnie Marco łapiąc za dłoń
i obracając w swoją stronę.
-Postaram się, żeby tobie się podobało.
-Przede wszystkim, to tobie ma się podobać. –oświadczył
patrząc mi uważnie w oczy. Był w tym taki poważny. –To ty masz się cudownie
czuć w swoim ciele, piękna i seksowna. Dopiero potem możesz myśleć o mnie, ale
uwierz, nie ważne co założysz, wyglądasz pięknie.
-Dziękuję. –uśmiechnęłam się i pocałowałam go czule w usta.
Krótko potem dobiegło do naszych uszu wołanie Ann, która miała dla mnie pełno
przygotowanych propozycji sukienek.
-Leć. Ja tu posiedzę.
-W porządku. Zawołam cię jak coś znajdę.
-Zrób mi niespodziankę. –raz jeszcze musnął moje usta i
puścił moją rękę, żeby móc odejść na bok, w kącik z kanapami i najnowszymi
numerami modowych czasopism.
Na pewno będzie je przeglądać.
Kiedy dotarłam do Ann, ta prawie na siłę wepchnęła mnie do
przestronnej przebieralni. Ekspedientka usunęła się na bok widząc, że modelka
naprawdę była w swoim żywiole i lepiej było jej nie przeszkadzać.
-Jeny, jacy wy jesteście zakochani…-westchnęła zawieszając
na drążku kolejne wieszaki z różnobarwnymi sukniami. Niektóre swoim napuszeniem
zajmowały pół przebieralni.
-Nie jesteśmy. Po prostu.. Bardzo się lubimy.
-Nazywaj to jak chcesz, Rose. –przewróciła oczami modelka.
–Dobrze wiem, co widzę. To jak się całujecie, jak na siebie patrzycie..
-Ann, proszę. Wiesz dobrze, że to spisana umowa. Małżeństwo
na rok. Nie kochamy się, ale to nie wyklucza, że nie możemy się całować. Marco
jest dla mnie najlepszym przyjacielem, jest dla mnie bardzo ważny.
-Mario też jest moim najlepszym przyjacielem. I też się
całujemy. I wiesz? Kochamy się.
-A my to wszystko bez ostatniego. Proszę, skończmy to. Wiesz
dobrze, że to pokręcone, ale doceniam, że w jakimś stopniu to rozumiesz i
akceptujesz.
-Wiem, że jesteś w nim zakochana. Sama to przyznałaś. –odpowiedziała
z rezygnacją i zaczęła raz jeszcze przeglądać wybrane przez siebie sukienki. Mnie
coś zmroziło od stóp do głów.
-Jak to przyznałam.
-Ehh… Wtedy, kiedy ktoś ci dosypał prochy. Nils mi
powiedział jak już poszłaś do Marco. Zanim pocałowałaś go powiedziałaś, tu
cytuję, „Coraz bardziej się w tobie zakochuję, Marco”.
-Nie żartuj sobie.
-Chcesz zapytać Nilsa?
-Nie, nie chcę. –powiedziałam łapiąc wieszak z kobaltową
sukienką ze złotymi, koronkowymi wstawkami na wysokości brzucha. –Nils chce
jeszcze rozmawiać z Marco? –zapytałam ściągając z siebie moje jesienne buty za
kostkę. Próbowałam nie oszaleć ze zdenerwowania i pokazać, że wcale się tym nie
przejmuję.
-Ojj, masz w banku, że nie. Jedynie dziwił się, że "zakochujesz" a nie "kochasz", bo to przecież mąż.. Ale Rose, jeśli to prawda…
Powinnaś o tym porozmawiać z Marco. Powinien był mieć taki wypadek na uwadze,
żeniąc się z tobą.
-Ludzie po pijaku różne głupoty plotą. A ja jeszcze byłam
naćpana. Zasłonisz bardziej? Marco ma wszędzie oczy.
-Pewnie. –powiedziała smutno. Nie chciałam, żeby poczuła się
przeze mnie odepchnięta. Nie chciałam rozmawiać na ten temat z nikim innym.
Tylko i wyłącznie własne myśli.
Kobaltowa sukienka była przepiękna, jednak jak na
charytatywny bal zbyt odważna. Pięknie też prezentowała mój tatuaż. Coraz
częściej zastanawiałam się, czy nie chciałabym dorobić koło niego kilku polnych
kwiatków. Czarne, stonowałyby jeszcze bardziej delikatne kolory mojej ważki, co
umożliwiłoby mi jeszcze kiedyś zrobienie sobie jeszcze jakiegoś tatuażu, który
i czarny, i w kolorze wyglądałby wspaniale. Nie planowałam jeszcze nic, ale
tatuaże bardzo mi się podobały. Zwłaszcza te, które miał Marco należały do dzieł sztuki.
-Wiesz w jakim kolorze byłoby ci dobrze?-zapytała obserwując
mnie w kolejnej sukience, tym razem róż. W połączeniu z moimi jasnymi włosami
róż wydawał się trupi, a ja wyglądałam jak zwłoki. To była typowa porażka.
-Na pewno nie w tym.
-Słuszne. –roześmiała się brunetka. –Moja droga, pójdziesz w
czerwieni! Klasyka i wyrafinowanie.
-Zleję się z dywanem.
-Marudzisz. Dzisiaj już przymierzałaś czerwoną sukienkę i to
był zdecydowanie twój kolor. –oświadczyła, zabierając z drążka sukienki inne,
niż w czerwonym kolorze. Wyszła z przymierzalni dając wszystkie sukienki
ekspedientce i poszła do wieszaków zdejmując z nich po kolei wszystkie czerwone
sukienki. Było ich dziesięć.
-Zdążymy?
-My? Zawsze. –roześmiała się odpinając mi z wieszaka
pierwszą z kolei do przymierzenia.
Przymierzyłam wszystkie. Wszystkie dziesięć a nawet
jedenaście. I drogą eliminacji pozostały dwie.
Pierwsza, w kolorze żywej czerwieni. Miała delikatne
falbanki u góry, a dół był bardzo zwiewny, składający się z kilku delikatnych
warstw, które kończyły się na różnych wysokościach. Pod piersiami z kawałków
tkaniny uformowany był paseczek, który idąc ku górze stwarzał też niewielki
golf na szyi. Na plecach znajdowało się przepiękne wycięcie, wykrojone w
kształcie łezki, a na szyi przyszyta była czarna, długa kokarda.
Druga nie ustępowała w jej pięknie ani na krok. Buraczkowa,
z większym dekoltem z przodu, zakrytymi plecami i trenem. Miała też koronkowe rękawki do łokcia. Cała była bardzo
przylegająca do ciała i jak to stwierdziła Ann-bardzo uwodzicielska.
Założyłam raz jeszcze pierwszą, Ann na chwilę wyszła z
przymierzalni. Miałam nadzieję, że nie zostaną mi doniesione kolejne czerwone
modele.
-Rose?-zapytała zza kotary.
-Możesz wejść.
Nie spodziewałam się, że zamiast spokojnego wślizgnięcia się
do środka modelki, zasłonka zostanie całkowicie odsłonięta na całą szerokość. A
naprzeciwko mnie stanie mój mąż. Nic nie powiedział. Po prostu patrzył. Od dołu
do góry, by potem znów przenieść wzrok na dół. Jego żuchwa delikatnie opadła na
dół i zamrugał kilkakrotnie oczami.
-Dobra, to już mamy decyzję. –uśmiechnęła się szeroko Ann i
zasłoniła kotarę tuż przed nosem blondyna. Biedny.
Pomogła mi szybciej ściągnąć sukienkę i zawiesiła ją na
wieszaku. Zostawiła mnie, żeby ją zabrać i zapłacić z Marco, a ja mogłam się w
spokoju ubrać. Denerwowało mnie to, że nie zarabiałam. Nie było mnie stać na
wyjście z mężem na jego bal.
Wychodząc z przymierzalni usłyszałam jak Marco odbiera
telefon.
No i cała atmosfera poszła…do lasu.
-Tak, tak. Wybieram
się. I spokojnie, nie musisz się martwić, dam sobie radę.
Musiałam stanąć na wprost niego, żeby dopiero mnie zauważył.
Uśmiechnął się do mnie i złapał za rękę. O no proszę. Super.
-Będę z Rose. Nie dbam
o media, nie mam z resztą się z czym kryć, w końcu to moja żona. Nie będę
wiecznie jej krył i kłamał.
Uważnie przysłuchiwał się rozmówczyni. Posłałyśmy sobie z
Ann porozumiewawcze spojrzenia. Dobrze wiedziałyśmy, że Scarlett była po
drugiej stronie. Ale też nie miałyśmy pojęcia, jaki miała cel, żeby dzwonić do
żonatego faceta i pytać gdzie z kim idzie.
-Da sobie radę. Będę z
nią cały czas. Musi się też przyzwyczaić. To nie ostatnie takie wyjście.
Wyszliśmy przed sklep, Marco odblokował dla mnie i Ann
samochód, żebyśmy mogły wsiąść. Nie chciałyśmy wyjść na wścibskie, ale
wsiadałyśmy do środka bardzo powoli. No i nie zamknęłyśmy za sobą drzwi.
-Dobrze, przekażę jej.
Dobranoc.
Kiedy wsiadł do samochodu obie z Ann zajęte byłyśmy czymś
innym. Ja podziwiałam butiki na przeciwnej stronie ulicy, a Ann oglądała swoje
paznokcie. Marco zamknął za sobą drzwi i przekręcając kluczykami w stacyjce
uruchomił silnik. Siedzieliśmy przez pewien czas w kompletnej ciszy.
Moje nerwy jako pierwsze skapitulowały i włączyłam radio.
Zaczęłam też nerwowo pukać stopą w wycieraczkę samochodu. Ann, widząc moją
frustracje, próbowała podjąć jakąś neutralną rozmowę, za co byłam jej wielce
wdzięczna.
-Do tej sukienki będą idealne cieliste szpilki. Ostatnio
oddałam swoje, a drugie jakie mam cieliste to sandałki, raczej by nie pasowały.
-Poszukam sobie pracy, a potem poszukam sobie butów.
–odpowiedziałam jej ze śmiechem.
-O, mogę ci pomóc jeśli chcesz. Może zdążymy na Berlin.
-Rose, przecież wiesz, że wcale nie musisz pracować.
–odezwał się Marco. Położył dłoń na moim udzie, delikatnie je gładząc. Gdyby
nie obecność Ann pewnie bym ją strzepnęła.
-Nie będę cały czas siedzieć bezczynnie, to mnie
wykańcza.-powiedziałam szybko, próbując posłać Marco jak najbardziej mordercze
spojrzenie za utrzymywanie kontaktu ze Scarlett. Może to i nie jego wina.. Ale
jak dla mnie, powinien był to skończyć już dawno.
-Pogadamy o tym później. Już wjeżdżamy na osiedle Ann.
I na tym rozmowa się skończyła. Wysiadłam z Ann i
podziękowałam jej za wspólnie spędzony dzień. Umówiłyśmy się też na kolejne
spotkanie-wypad po szpilki. Przy okazji kazała mi się nie poddawać i wygrać
bitwę o fizjoterapię. A tym bardziej w bitwie o Scarlett.
***
-Więc? Co masz mi przekazać?-zapytałam przekraczając próg
mieszkania. Odstawiłam torbę z nowo zakupioną sukienką w przedpokoju. Aż
korciło mnie, żeby podwinąć rękawy, jak przed walką jakiś szemranych,
zakapturzonych typów. Kto by pomyślał, że to tylko rozmowa męża i żony?
-Nie ważne, kochanie. I tak byś nie skorzystała.
-Czemu tak stawiasz? Chętnie spotkam się z twoją byłą
narzeczoną. Wymienimy się z pewnością cennymi uwagami. Dopytam się jak było w
okresie narzeczeństwa, którego nigdy nie przechodziłam, a ja jej opowiem jakie
cudowne jest małżeństwo. Może pójdziemy razem do Spa? Uch, będzie cudownie!
-Rose, mogłabyś sobie darować ten sarkazm.
-To nie sarkazm! To ekscytacja! –uśmiechnęłam się szeroko i
poszłam wyciągnąć z lodówki świeży sok pomarańczowy. Ubóstwiałam go, a
schłodzony był najlepszy.
Akurat kiedy piłam, szklanka-ocalona przez zmywarkę-została
zabrana mi z rąk. Marco wypił resztę prawie za jednym pociągnięciem.
Nie zdążyłam nawet się sprzeciwić, kiedy on bezczelnie
zaatakował moje usta w namiętnym pocałunku. Zawirowało mi w głowie, a puls
zdecydowanie przyspieszył. W żyłach krew zaczęła mocno buzować, prawie wrzeć.
Zaczęłam oddawać mu coraz to odważniejsze i natarczywsze pocałunki. Wplątałam
palce w jego włosy, za które delikatnie pociągnęłam wywołując tym jego gardłowe
jęknięcie.
-Nie utrzymuję z nią kontaktu. Myślała, że jak mieliśmy
ostatnio okładkę to wolę utrzymać w mediach nasz związek…
-Już nie gadaj. Twoja żona potrzebuje seksu. Temat twojej
niedoszłej żony nie jest dobrą grą wstępną.
-Moja żona potrzebuje seksu, hę?-zaśmiał się i delikatnie
przygryzł moją dolną wargę. –Weź jakąś bluzę z góry dla siebie i za minutę tu
jesteś.-szepnął mi do ucha. Jego oczy świeciły się, jakby do głowy przyszedł mu
szatański i genialny pomysł w jednym.
Nie potrzebowałam większego przekonywania. Coś mi mówiło, że
powinnam była mu wierzyć, co do sprawy ze Scarlett, o pracy później, byłam
zajęta większymi priorytetami.
***
Samochód Marco mknął przez ulice Dortmundu. Zdziwiłam się,
kiedy na drodze zauważyłam tabliczkę ze skreśloną nazwą naszego miasta.
Szukałam nowej, jednak całą drogę byłam rozkojarzana przez blondyna, który co
chwila kładł rękę na moim udzie i sunął nią coraz wyżej, a potem znów do
kolana. Moja frustracja sięgała zenitu. W pewnym momencie byłam już prawie
gotowa kazać mu się zatrzymać i nie czekając na jego plan, po prostu zrobić to
na przednich siedzeniach samochodu. Powstrzymało mnie to, że Marco stał się
bardziej skupiony i to, że wjechał w naprawdę ciemny, gęsty las. Zaczęłam
trochę bać się istot w nim żyjących, jednak miałam Marco. I Astona Martina,
który potrafił mieć naprawdę niezłe przyspieszenie.
Przejechaliśmy przez las. Zatrzymaliśmy się na polanie,
przed którą rozciągało się ogromne pole. I długo, długo nic. Kiedy spojrzałam
na Marco, nie musiałam nawet się domyślać jego planu. Oboje go już mieliśmy
przed oczami.
-Wyskakuj mała. –zaśmiał się chytrze, klepiąc mnie po
kolanie. Wziął z tylnych siedzeń koc, zapewne dla wygody i komfortu. Ale byłam
pewna, że wygoda i komfort będą tym, na co ostatnie zwrócę uwagę. Moja uwaga
była skupiona na moim mężu, który oświetlany przez światło księżyca, niczym
jeden z greckich bogów, zaczął mnie całować. Całować tak, jak nigdy.
Po rozłące, po kłótniach, wszystkich niedomówieniach,
sprawionych przykrościach, załamaniach i łzach, byliśmy szalenie spragnieni
swoich ciał. I dotrzymaliśmy obietnicy z naszej randki, która wydawała mi się
przez pewien czas żartem i abstrakcją.
Ale nie było to ani jednym, ani tym bardziej drugim. Marco
doskonale wiedział, czego oboje potrzebowaliśmy. Namiętności, zmysłowości i
pasji. To było dla mnie coś zupełnie nowego. Na całym ciele przechodziły mi
dreszcze. I nie były one wywołane chłodnym powietrzem. Wszystkie uczucia
przekładały się na doznania. Chłonęłam każdy skrawek ciała Marco. I byłam
najszczęśliwsza na świecie czując, że mój własny mężczyzna traktuje mnie z
takim oddaniem i czcią. Seks na masce samochodu po środku pola. I seks po
środku pola obok samochodu. Najbardziej pierwotne, spontaniczne, nagłe,
brutalne doznania, jakie dane mi było przeżyć. Moja granica wytrzymałości była
mocno testowana. Ilekroć oczy zachodziły mi mgłą, za każdym razem zostawałam
przywrócona do świata żywych nachalnym pocałunkiem.
Nie spodziewałam się tego po nim. Nie spodziewałam się tego
po sobie. Nie wyobrażałam sobie tego w tak intensywnej postaci. Marco był ze
mną w tamtej chwili całym sobą. Sercem, rozumem, ciałem. Byłam pewna, że nigdy
w życiu nie znajdę takiego kochanka. Marco był moim pierwszym, co wskazywałoby
na brak zaawansowania, niepewność.Tym czasem stało się zupełnie odwrotnie. My osiągnęliśmy Mount Everest naszych
możliwości. W chłodną, jesienną noc. Na kompletnym odludziu. W naszym malutkim,
własnym świecie…
***
-Mam jutro trening.-szepnął Marco do mojego ucha, mocno
tuląc mnie do swojego nagiego ciała. Zadarłam brodę, by móc spojrzeć w jego
piękne, lśniące oczy.
-Wystawię ci zaświadczenie, że spaliłeś więcej kalorii niż
na wszystkich treningach razem wziętych.
-Dziękuję kochanie, ale muszę iść. Mam konsultację
lekarza.-powiedział odgarniając mi mokry od potu kosmyk z twarzy.
-Jak dla mnie wszystko działa.-oświadczyłam, nim głośno
ziewnęłam ze zmęczenia. Marco roześmiał się uroczo. Podniósł się po chwili,
żeby się ubrać. To samo najprawdopodobniej dotyczyło mnie, co oznajmił w geście rzucania na mnie swoją
bielizną. Tak, chyba właśnie o to chodziło. Westchnęłam głośno. Trzeba było
zbierać się do domu, mimo, że na kocyku było przemiło. Marco poszedł też po
resztę naszych rzeczy, które leżały rozrzucone na masce, a nawet dachu Astona
Martina. No cóż.. Podeszłam boso do samochodu, żeby móc się w spokoju ubrać.
-Twoje milczenie, mam nadzieję, że nie jest przemilczeniem
tego, co się stało chwilę temu?-spojrzał na mnie spod przymrużonych powiek,
wciągając na siebie czarną bluzkę z długim rękawem.
-Oj nie.. Ale myślę, że już mi się głos zdarł.
–odpowiedziałam z uśmiechem. Podeszłam do niego i delikatnie musnęłam jego
usta.
-Rosie, Rosie, Rosie… -szepnął obejmując mnie mocno.
Wywołało to na moich ustach szeroki uśmiech.
-To był kosmos, Marco.-zachichotałam i raz jeszcze raz go
pocałowałam.
-A nawet jeszcze lepiej. –przyznał odchodząc dwa kroki po
moją bluzę. –Załóż, żebyś się nie przeziębiła.
-Jest mi gorąco.
-Ale jest chłodny wiatr. Załóż.-polecił. No dobra. Już nie
zamierzałam z nim o nic walczyć. Miał wygrane wszystkie potencjalne kłótnie
przez najbliższy tydzień.
W drodze powrotnej powoli mnie łapał sen. Ułożyłam się
wygodnie na fotelu, który Marco jeszcze dla mnie specjalnie opuścił. Podkuliłam
nogi na siedzenie i zamknęłam oczy, żeby odpocząć chociaż chwilę. Za to
położyłam dłoń na ręce Marco, która spoczywała koło automatycznej skrzyni
biegów. Delikatnie splotłam nasze palce. Blondyn mocniej złapał moją dłoń i
zaczął delikatnie przesuwać kciukiem po jej powierzchni.
Obudziłam się, kiedy akurat zgasł silnik. Marco po cichu
wyszedł z samochodu i otworzył drzwi po mojej stronie. Zastanawiał się jak mnie
złapać, żeby mnie nie obudzić, jednak ułatwiłam mu całą sprawę otwierając oczy
i delikatnie się uśmiechnęłam.
-Nie trzeba mnie transportować.
-Jeśli chcesz, mogę cię przenieść. –zaoferował podając mi
rękę, żebym mogła wysiąść.
-Dam sobie radę. Musisz się oszczędzać.
-Jesteś leciutka..
-Spokojnie. –skończyłam temat łapiąc go za rękę i
pociągnęłam go w stronę wind.
Oboje chyba byliśmy równo zmęczeni. Ja cały dzień biegałam z
Ann po sklepach, Marco był na treningu.
-Prysznic? Bez podtekstów. –zaproponował, kiedy rozebraliśmy
się z ubrań wierzchnich. Marzyłam już położyć się we własnym łóżku i zasnąć
niczym niedźwiedź w zimowy sen.
-Wypadałoby.-westchnęłam i skierowałam się na górę.
Prysznice z Marco były zawsze cudowne. Te dłuższe i te
najnormalniejsze w świecie. Uwielbiałam czuć dotyk jego dłoni na mojej skórze w
połączeniu z cieplutką wodą, która koiła moje zmęczone ciało.
Wychodząc spod prysznica zostałam owinięta puchatym białym
ręcznikiem. I tak owinięta zostałam zaniesiona prosto do łóżka.
-Muszę wysuszyć włosy.
-Musisz iść spać, bo zaraz zaśniesz na stojąco. Przyniosę ci
ręcznik na poduszkę. –powiedział i po chwili znów zniknął za drzwiami naszej
sypialni. Tęskniłam za tym miejscem. Uwielbiałam zajmować jego prawą połówkę i
spać na jego poduszce. To samo było z przywłaszczaniem sobie jego koszulek.
Zakochanie obsesyjne. Pewnie tak to by się nazywało. Albo, co gorsza, sama
obsesja. Bez żadnego odzwierciedlenia w zakochaniu.
Nawet nie zauważyłam, kiedy Marco dołączył do mnie.
Faktycznie położył ręcznik na mojej poduszce… Jego poduszce, którą podmieniłam.
Nie skomentował tego, choć byłam pewna, że zauważył tę zmianę. Oczywiście jak
zwykle czekał, aż sama przytulę się do niego. To weszło nam już w nawyk. Raz
nawet chciałam go zapytać, czemu to on nie przytuli się do mnie… Ale z drugiej
strony.. Czemu miał by to robić?
-To był dobry dzień.
-Cudownie zakończony. Ale będę obolała do końca tygodnia.
-Ale mimo wszystko, gra była warta świeczki.
-A nawet pocałunku na dobranoc od zadowolonej żony.
–zaśmiałam się i nachyliłam się, by czule musnąć jego wargi. On uśmiechnął się
oblizując je leniwie.
-W takim razie, była bardzo warta. –przyznał. –Rano mam
spotkanie z lekarzem, postaram się ciebie nie obudzić.
-Zatem dobranoc. I wiedz, że do końca życia nie zapomnę tej
nocy.
-Ja także, Rose. –uśmiechnął się. –Zboże.
-Słucham?
-Zboże. –powtórzył wyjmując z moich włosów kawałek długiej
rośliny. –Nie wiem czemu nie zauważyłem tego przy myciu włosów..
-Zostaw na stoliku. Ususzę na pamiątkę. –powiedziałam
ziewając.
-Jeśli chcesz..
-Chcę, dobranoc. –powiedziałam mocniej się do niego
przytulając. Marco mocniej oplótł mnie dłońmi i ucałował w głowę.
-Dobranoc.
***
Kiedy rano wstawałam Marco już nie było. Wygrzebałam się z
łóżka i odsunęłam z okien zasłony, wpuszczając do pokoju jesienne promienie
słońca. Uznałam, że powinnam ten dzień poświęcić się wypakowaniu z torby, którą
zabrałam do Ann i Mario. A i oknom przydałaby się mała kąpiel. Zapewne po
południu dopiero przyjdzie Ann, żeby pójść jeszcze do sklepu obuwniczego. Bałam
się brać za obiad, ale do tego czasu miałam nadzieję, że mój mąż już będzie w
domu.
Otwierając szafę Marco, żeby wybrać sobie z niej jedną
koszulkę, poleciała na mnie ich cała masa. Wow! Wszystkie były równo
pogniecione, część też nadawała się do prania. Wzięłam ostatni, złożony
T-shirt, który uchował się na półce. Co tu się stało? Bałam się sprawdzić, co
było w bieliźniarce.
No tak. Atak skarpetek. Podział różny. Czyste, brudne, nie
do pary. Wszystko wylewało się z szuflady.
Może kiedy mnie tu nie było po prostu uznał, że może zrobić
z domu chlew? Nie wiedziałam jaki miał ze Scarlett podział obowiązków, ale ja
nie zamierzałam robić wszystkiego za niego. Zwłaszcza, kiedy jego ciuchy same
mnie atakowały.
Dzisiaj był tego kres. Wszystko co mnie zaatakowało zostało
wyniesione na podłogę na środku salonu. Po jednej stronie stał kosz na pranie.
Naprzeciw niego rozłożyłam deskę do prasowania, na którą postawiłam żelazko.
Mogłam mu to wyprasować. Mogłam nawet w przyszłości ogarniać
całe pranie, ale to musiało zostać ukarane. Nie było wymówek ani próśb.
Przygotowałam śniadanie dla siebie w postaci najzwyklejszej
bułki z serem i świeżym ogórkiem. Zrobiłam też dla siebie herbaty. Pozostało mi
mycie okien, które akurat nie było aż takie złe.
Salon wyglądał, jakby przeszło przez niego tornado. Nie
przypuszczałam nawet, że Marco może mieć tyle ciuchów. Nie chciałam widzieć
jego miny, kiedy wejdzie do domu i to wszystko zobaczy. I nie chciałam
postępować z nim jak z karaniem małego dziecka… Zwłaszcza po tym, jak pięknie było
poprzedniej nocy. Ale musiałam. Nie byłam gosposią, czy sprzątaczką. Byłam
żoną.
Przypomniało mi się o wypakowywaniu mojej walizki.
I znów doznałam szoku, kiedy nawet w mojej szafie były jego
niechlujnie wrzucone rzeczy. Zaczęłam się śmiać z bezsilności. Naprawdę, Marco?
Proszę cię…
Ubrania stamtąd także zostały dorzucone na stertę.
***
Właśnie kończyłam myć okno w naszej sypialni, kiedy
usłyszałam z dołu przekręcany zamek. Od razu odłożyłam myjkę i czekałam na
reakcję.
Oho, zaraz się zacznie. Z ekscytacji prawie zaczęłam
przebierać nóżkami jak małe dziecko.
-Rose? Co tu się…
Uśmiechnęłam się pod nosem. Mogłam jednak ustawić tam ukrytą
kamerę. Zeskoczyłam z parapetu naciągając jego kusą koszulkę na uda i odezwałam
się zmierzając w jego kierunku.
-Ten dom to nie burdel, a ja nie jestem firmą sprzątającą,
dziwką, czy kobietą-rób-se-ze-mną-co-chcesz, tylko jakbyś nie zauważył twoją
żoną. –zaczęłam głośniej, żeby mnie usłyszał. –Mimo, że powinnam cię wielbić za
dzisiejszą noc, to jednak najpierw zajmiesz się swoimi rzeczami, a potem…
O cholera..
Stanęłam jak wryta pośrodku schodów. Zaczęłam sobie
kalkulować każde słowo, które powiedziałam wcześniej. Burdel, dziwka,
dzisiejsza noc, dwuznaczne „a potem”… A tak, no i jeszcze mój strój. Koszulka
Marco i jego bokserki. Włosy po spaniu w mokrych, których nawet nie
rozczesałam. No i oczywiście sterta jego ubrań na środku salonu oraz
przygotowane dla niego stanowiska-kosz na brudną bieliznę i deska do
prasowania. Nie było źle. Było tragicznie.
-Rose.. –zaczął drapiąc się po szyi, z niedowierzaniem
rozglądając się po salonie. –To są moi rodzice… -wykrztusił. Spojrzał na deskę
do prasowania i żelazko. Zaczął się histerycznie śmiać. Jak on mógł się śmiać?!
Ja stałam na wstrzymanym oddechu. –Mamo,
tato, to właśnie Rose. –wskazał na mnie dwójce osób. Swoim rodzicom!
Nie umiałam nic wyczytać z twarzy jego mamy.
O mój Boże.
Jego tata ledwo utrzymywał powagę.
I wszyscy Święci.
Patrzyłam to na nich, to na Marco. On się śmiał! Tak bardzo
się śmiał. Ja też byłam bliska płaczu, ale chyba nie koniecznie ze śmiechu.
Dobra, zrobiło się niezręcznie. Bardzo niezręcznie.
Powinnam była coś powiedzieć.
-Ja..-zaczęłam, jednak zasłoniłam sobie usta dłonią, słysząc
jak mój głos stał się nadzwyczajnie wysoki. To był prawie, że pisk.
Odchrząknęłam, ciągnąc brzeg bluzki Marco ku dołowi. Dobrze, że nie kupiłam
wczoraj pary nowej bielizny i nie rozłożyłabym się na niej w salonie na
kanapie, czekając na powrót męża. Albo przebranie seksownej pielęgniarki.
Zawsze mogło być gorzej, Rose. Nie było aż tak źle, Rose. –Przebiorę się i zaraz przyjdę. I jeszcze
strzelę sobie w łeb.
Zaczęłam iść na górę, jednak zatrzymałam się, kiedy
usłyszałam prychnięcie taty Marco. Odwróciłam szybko głowę. Starszy mężczyzna miał
całą czerwoną ze śmiechu twarz. Marco ocierał sobie kąciki oczu. Jego mama
wciąż stała jakby Meduza zamieniła ją w kamień przez jedno spojrzenie.
-Boże, ja nie powiedziałam tego? –powiedziałam cicho. Jednak
wnioskując po twierdzącym kiwaniu głową blondyna-powiedziałam. –Boże.. Znaczy,
przepraszam za Boże. Ja. Zaraz… Będę. –powiedziałam i pobiegłam na górę
pokonując po dwa schodki na raz. Pobiegłam najpierw do łazienki, żeby chlusnąć
sobie w twarz wodą. Zimną wodą.
Wypuściłam ze świstem powietrze z ust i spojrzałam na swoje odbicie
w lustrze.
Teściowie, jasna cholera.
Mogłam ustawić ukrytą kamerę.
~~~
Jak ja uwielbiam tu wracać po tygodniu przerwy, robić korektę rozdziału, potem czekać na 9:00, cieszyć się jak wariatka z każdego wyświetlenia, a jak komentarz to już w ogóle jestem w niebie!😄
Ten rodział taki trochę o niczym, ale też akcja dziać się wiecznie nie może.. Przed nami spotkanie z rodzicami, bal i naprawdę sporo komplikujących spraw, więc trochę taką mamy ciszę przed małą burzą...
Dziękuję jeszcze raz za wszystkie gratulacje, ciepłe słowa pod poprzednim rozdziałem..💕 Jesteście absolutnie wszystkie przekochane, nawet nie wiecie ile radości sprawia mi czytanie waszych uwag,opinii,emocji,przeżyć.. Dziękuję, że jesteście i przeogromnie wspieracie, mimo rzadszej aktywności..
Jestem bardzo, ale to bardzo ciekawa jak obstawiacie, jak przebiegnie pierwsze spotkanie z teściami👀
Ściskam Was mocno💗
Do następnego! x.
Aaaaaaa wlasnie konczylam pisac komentarz i co? Cos mi sie nacisnelo i mi sie skasowal. Rose, gdybym byla na twoim miejscu udusilabym Rudego, dolozyla tym zelazkiem i pochowala pod ta sterta prania. Jestem pewna ze na pewno nikt dlugo by go tam nie znalazl. Jest to sytuacja, ktora bedzie powtarzana na rodzinnych spotkaniach, kiedy dzieci pojda juz spac oczywiscie. A potem przy dzieciach kiedy te dorosna by posmiac sie z mamy i taty. Jestem pewna ze tak bedzie. I nie wyobrazam sobie innego zakonczenia tej historii. Bo ja murem bede stac za opinia Ann i tez uwazam, ze tych dwoje sie kocha. Bezwzglednie i z wzajemnoscia. I zadne ich glupie argumenty mnie nigdy nie przekonaja. Po za tym są tacy HOT! Iskry leca. Rozdzial faktycznie bardzo spokojny jak na Ciebie, ale to dobrze, bo takie rozdziały bez burz tez sie bardzo przyjemnie czyta. Szczegolnie jak nasza parka spedza ten czas razem. Pozdrawiam i duzo slonca! :) - footballove
OdpowiedzUsuńJak tylko przeczytałam, że Marco nie przyszedł sam, myślałam, że padnę ze śmiechu. To było świetne. Czekam na nexta
OdpowiedzUsuńTą ostatnią sceną rozłożyłaś mnie na łopatki, kochana! Nie dziwię się Marco ani jego tacie, że się śmiali bo pewnie na ich miejscu postąpiłabym tak samo. Jestem tylko jeszcze ciekawa reakcji Pani Reus. :D
OdpowiedzUsuńJuż się nie mogę doczekać następnego rozdziału. Buziaki!
Ile tu się zadziało....:D:D
OdpowiedzUsuńSądzę, że nie tylko Rosie zakochuje się...Marco także, tylko jeszcze po pijaku nikomu tego nie powiedział. ;)
Bardzo się cieszę, pasują do siebie idealnie! Nie wyobrażam sobie ich osobno.
Gorąco....seks na Astonie, potem obok na polu...:D:D Haha dobrze, że ich nikt nie przyłapał, piękna okładka magazynu by była.
Pytam się...która z nas nie chciałaby takiego męża. Czekam na takiego<3. A co! Trzeba mieć postawioną poprzeczkę. Nie dość, że Rosie maż to świetny kochanek to i cudowny przyjaciel. Czego chcieć więcej..
Końcówka rewelacyjna!!! Fantastyczny rozdział. Obstawiam, że tato Marco bardzo polubi Rosie, co do matki...hmmmm coś czuję, że potoczysz to tak, że jej na początku nie polubi a potem się zmieni... Fajna opcja by była gdyby jednak była solidarność kobiet i Matka Marco by jeszcze poparła Rosie, "tak Marco, Rosie nie będzie Ci tylko gotować i sprzątać, bo nie od tego są żony. Najlepszy jest równy podział obowiązków.:):)"
Będzie się działo w następnym rozdziale....już się nie mogę doczekać. I jeszcze ten bal. Wielkie wydarzenie:)
Pozdrawiam.!
Koleżankom u góry pragnę przypomnieć, ze ten słodki, hot Marco to ten sam Marco ktory ma swoje rozki. No nie mowie, ze ja bym sie nim chetnie sama nie zaopiekowała, ale ze on wcale takim idealnym facetem nie jest. Mam nadzieje, ze Mama Marco ma troche dystansu i zrozumie o co chodzilo Rose. ;) przeciez ona jest kobieta, i powinna zrozumiec ze faceta trzeba sobie wychowac. Pozdrawiam i do nastepnego :* - nati.
OdpowiedzUsuńO ja ale z tego Marco głupol straszny. Co to telefonów nie ma? Uprzedzić sie nie dało? Tez mam nadzieje ze nie bedzie z tego zadnej wiekszej dramy. Mamo Marco prosze Cie badz ludzką babką!
OdpowiedzUsuń