sobota, 21 października 2017

Dwadzieścia osiem



W jednej chwili poczułam się jak ośmiornica. Miałam dokładnie cztery ręce i cztery nogi. To, ile kursów zrobiłam między sypialnią a łazienką, było nie do zliczenia. Rozczesałam na szybko włosy i przeciągnęłam je nie do końca nagrzaną prostownicą. Myjąc zęby wybielającą pastą grzebałam w szafie, w moim starym pokoju, żeby znaleźć idealną sukienkę. Jedna, pożyczona jakiś czas temu od Ann, w paski z rękawkami na ramionach wpadła mi w ręce. Wydawała się odpowiednia. Stając przed lustrem spojrzałam na swoją twarz i zastanawiałam się, co by mogło jej pomóc. Najszybszy okazał się podkład i puder. Nie chciałam też przesadzać z makijażem, więc użyłam do tego tuszu do rzęs i różowego błyszczyka. Włosy też spięłam w koczek. Spojrzałam na zegarek. Równo piętnaście minut.
Pokonałam życiowy rekord.  

Musiałam jednak zmierzyć się z czymś jeszcze gorszym.

Do dopełnienia stroju założyłam jeszcze czarne baleriny. Nie chciałam przesadzać ze szpilkami. Przejrzałam się jeszcze przed zejściem w lustrze. Upięte włosy, nie za krótka sukienka w paski, delikatny makijaż. Prawie jak pilna uczennica. Jednak po tym, co się wydarzyło musiałam jakkolwiek nadrobić.
Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam schodami na dół. Ku mojemu zdziwieniu, Marco zabrał wszystkie rzeczy, włącznie z deską i koszem na pranie. Zapewne wstawił to wszystko do łazienki, żeby nie przeszkadzało. Siedzieli wszyscy w salonie. Marco na jednej kanapie, państwo Reus zajęli razem drugą z boku. Oboje mieli z trochę ponad pięćdziesiąt lat. Ubrani byli zwyczajne, w spodnie jeansowe, pani Reus założyła zwykłą bluzkę z długim rękawem, na którą założyła szary sweterek. Pan Reus natomiast miał na sobie koszulę w kratę i narzuconą na nią kamizelkę. Mimo, że oboje wyglądali na zadbanych i byli schludnie ubrani, nic nie wskazywało na to, że żyją w wielkim bogactwie. Nie wszyscy mają przecież takie potrzeby. Po mamie Marco nie widać było wieku. Była bardzo zadbana, nie miała prawie wcale zmarszczek. Tata Marco był dość otyły jednak dość wysoki. Jego twarz w prawdzie odzwierciedlała wiek, jednak przez to biło od niego takie ciepło i entuzjazm. Byłam ciekawa, czy moje przypuszczenie od niego się sprawdzi. Chciałam mieć dobry kontakt z obojgiem rodziców mojego męża.W końcu byli oni dla niego niezwykle ważni.
Kiedy weszłam do salonu, od razu zwrócili na mnie uwagę.

-Przepraszam, że tak długo.
Tak naprawdę to nie było długo. Ale to byli rodzice Marco. Trzeba było mówić, że długo.
-Nie było długo, pięknie wyglądasz.-uśmiechnął się Marco łapiąc mnie krzepiąco za dłoń i pociągnął w swoją stronę, żebym mogła koło niego usiąść.
-Przepraszam, jestem bardzo zaskoczona państwa wizytą, Marco mnie nie uprzedzał. –powiedziałam spoglądając to na ojca, to na rodzicielkę mojego męża. On cały czas trzymał mnie za rękę. Z całego stresu moja noga zaczęła się niewyobrażalnie trzęść.
-Cały Marco. –westchnęła kobieta. –Chyba przez to wszystko nie przedstawiliśmy się. –powiedziała wstając z kanapy. To samo zrobił też tata Marco. No i ja. –Manuela Reus. –powiedziała podając mi rękę. Ścisnęłam ją mocno uśmiechając się, a w głowie kodując imię oraz, że nie jesteśmy ani na "ty" ani na "mów mi mamo". Podobnie przywitałam się z tatą Marco. Miał na imię Thomas.

Czułam się strasznie zagubiona. Marco nie powiedział mi ani słowa o pracy rodziców… Przecież jedyne co wiedziałam o jego rodzicach to to, że odradzili mu małżeństwa ze mną. Cudownie.

-Bardzo mi miło państwa poznać. –uśmiechnęłam się w głowie dodając „Marco wiele o państwu mówił”. To by było całkiem zabawne.
-Dzwoniłem do ciebie i pisałem.-powiedział Marco, broniąc się.
-Myłam okna i chyba zostawiłam telefon w kuchni. –westchnęłam i przepraszająco wzruszyłam ramionami. W głowie układałam sobie pytania, jakie mogłabym zadać w razie niezręcznej ciszy. Pogoda, kariera Marco, uroczość Nico. Na razie tylko na to wpadłam.
-Właśnie widzę, że tak tu jaśniej! –uśmiechnęła się pani Reus, rozglądając się po salonie. Było w miarę czysto, kiedy już Marco pozbył się hałdy swoich ubrań.
-Nie wiem czy Marco państwu zaproponował coś do picia? Kawy, może herbaty?-zapytałam bawiąc się nerwowo obrączką na palcu Marco.
To nie tak, że ich nie polubiłam, bo wydawali się całkiem mili, ale mimo wszystko, mogliby sobie już pójść. Za dużo stresu jak na ostatnie dni.

-Ja z chęcią się napiję herbaty.-powiedziała mama Marco
-Ja jakąś kawę. Marco ma ekspres więc cokolwiek. Możesz mnie zaskoczyć. –uśmiechnął się życzliwie tata Marco. Był bardzo miły i ciepły. To chyba właśnie jego żony bardziej się bałam.
-W porządku. A pani jaką herbatę? Czarną, owocową?
-Zieloną, jeśli macie.
-Rose ma swój cały zapas. –powiedział Marco śmiejąc się ciepło. –Ja pójdę zrobić, zaraz będę.
-Nie, Marco. Ty odpoczywaj. Nie powinieneś się pewnie przemęczać, hę?-uśmiechnęłam się i wstałam z kanapy. Zrobienie kawy i herbaty to żaden wysiłek, jednak naprawdę potrzebowałam uciec chociaż na chwilę. Przy okazji jego rodzice zaczęli swoje przesłuchanie odnośnie stanie zdrowia syna. Idealnie.

Przygotowałam trzęsącymi się dłońmi zieloną herbatę dla mamy Marco. Wiedziałam, że się stresuje, ale nie że aż tak. O mało co nie przewróciłam elektrycznego czajnika, kiedy stawiałam go na miejsce.
Zanim zabrałam się za nalewanie mleka do ekspresu postanowiłam potrząść dłońmi, mając nadzieję, że może od tego się rozluźnią. Niestety byłam w tym na tyle nieporadna, że uderzyłam z całej siły dłonią w szafkę, a dokładnie jej metalowy uchwyt. Aż syknęłam z bólu a w oczach delikatnie pojawiły się łzy.

-Rose, w porządku? –zawołał Marco z salonu.
-Tak, nic mi nie jest!

Prawie nic. A ręka strasznie bolała. No ale nic. Wzięłam mleko z lodówki i zaczęłam je wlewać w odpowiedni otwór w ekspresie. Chociaż ta kawa nie miała prawa się zepsuć. O herbatę też by było trudno, zwłaszcza, że w parzeniu zielonej byłam mistrzem.

No dobra. Podłączyłam ekspres do kontaktu i zaczęłam patrzeć, gdzie i co powinnam wcisnąć. Nie pierwszy raz robiłam w nim kawę, ale za każdym razem na nowo musiałam go rozpracować. Postanowiłam zrobić dla pana Thomasa americano. Nie znałam się do końca na kawach, ale tą pił Marco, więc stawiałam, że jego tata też ją wypije.
Najprawdopodobniej uruchomiłam ekspres, jednak nie chciał zaskoczyć. Chciałam jeszcze sprawdzić jeden włącznik z tyłu, ale dokładnie w tamtym momencie buchnęła na mnie gorąca para.
Krzyknęłam aż z szoku i nagłego bólu. Skuliłam się lekko, a wtedy poczułam dłoń Marco na moich plecach. 

-Chodź tu, kochanie. –powiedział czule łapiąc mnie w pasie i podprowadził do kuchennego zlewu, z którego puścił zimną wodę i podłożył pod nią moją oparzoną rękę.
Syknęłam czując ból i powstrzymując napływające łzy. Zderzenie tych temperatur nie należało do najprzyjemniejszych uczuć.

-Masz lód?-odezwała się zza moich pleców pani Manuela.
-Pierwsza szuflada zamrażarki. –odpowiedział Marco przytulając mnie do siebie. –Lepiej?
-Trochę. –westchnęłam. Blondyn zakręcił kran i spojrzał na moją lekko zaczerwienioną rękę. Podniósł ją trochę wyżej i złożył wzdłuż niej, obok siebie trzy pocałunki.
-A teraz?
-Prawie idealnie. –odpowiedziałam rozczulona. To był mój mąż. Wszystkie kobiety świata, zazdrośćcie mi.
I on nie przestał na tej słodkości. Pocałował mnie czule w usta.
-A teraz?
-Idealnie. –zachichotałam czując wypływające rumieńce na moje policzki.
Nie stawiałam, że pocałuje mnie tuż przy swoich rodzicach. To było naprawdę urocze z jego strony. I odprężające dla mnie.
-To już nie trzeba lodu?-zapytała mama Marco odrywając mnie od pięknych oczu mojego męża.
-Daj, zawsze się przyda. –powiedział blondyn, odbierając od niej przygotowane kostki lodu zawinięte w ręcznik. Przyłożył mi je do ręki i polecił usiąść w salonie. Oczywiście wyszło na jego i to on zrobił kawę.

-Nie martw się, to jeszcze pikuś. –powiedział tata Marco siadając z kawą na fotelu obok kanapy, na której siedziałam.  –Ja się poparzyłem raz nagrzanym silnikiem, to było dopiero coś.  Trzeba uważać gdzie się łapki kładzie. –roześmiał się serdecznie i upił łyka kawy. –Mm, pyszna. Dobry wybór.
-Dziękuję, bardzo się cieszę. A samochód to chyba już następnym razem oddał pan do mechanika?
-Ja jestem mechanikiem! –roześmiał się, wywołując u mnie zażenowanie. Spojrzałam na Marco. Oby zrozumiał przekaz: "już nie żyjesz"
-Przepraszam, nie wiedziałam.
-Marco, chyba twoja żona powinna wiedzieć, kim są twoi rodzice…
-Dokładnie, kochanie. Marco na pewno będzie opowiadał swojej żonie każdego dnia, każdej nocy i przed zaśnięciem o jej teściach. Rose na pewno już się nie może doczekać.

W duchu dziękowałam panu Thomasowi. Był cudowny. On ratował mnie dzisiaj przed każdym kolejnym załamaniem i dodawał większej odwagi. Zaraz po Marco, który non-stop trzymał moją rękę.
Pani Manuela przewróciła oczami i upiła łyk herbaty.

-A propos mechaników! Wiesz Marco, że dzwonił ostatnio do mnie Jürgen? Nie umiał naprawić swojego samochodu, poprzesyłał mi zdjęcia, bo się nie mógł niczego dopatrzeć. Nie chciał głupot robić to zadzwonił do profesjonalisty.-roześmiał się ponownie. Kim był Jürgen?
-O proszę. Miałem ostatnio do niego pisać ale coś się nie udało. Muszę w końcu się zebrać.
-Pytał co u ciebie, to mu przekazałem wielkie wieści. Masz krechę u niego, że nie był twoim świadkiem. 

Marco roześmiał się szczerze razem ze swoim ojcem. Chyba naprawdę lubili tego całego Jürgena. Był kimś więcej niż Mario, że tak od razu na świadka?

-Więc jak ci się mieszka w Dortmundzie?-zaczęła mama Marco. O, rozmowa. To będzie coś.
-Bardzo dobrze, to piękne miasto. Bardzo podobne do Köln w budownictwie, ale tam nie ma aż tak pięknego stadionu.
-To prawda. Interesujesz się piłka nożną?
-Już tak. Chyba nawet powinnam. –odpowiedziałam na kolejne pytanie, przenosąc moją splecioną dłoń z Marco na moje udo. To nie była zdecydowanie rozmowa.To było przepytywanie teściowej.
-Pracujesz?
-Chciałabym. Na razie jak najszybciej musze zrezygnować ze studiów. Potem chciałabym się rozejrzeć za kursami fizjoterapii. –powiedziałam nie zwracając uwagi na Marco. Wiedziałam dobrze, co o tym myślał, jednak stwierdziłam, że jeśli powiem o tym przy jego rodzicach, potraktuje to jako moją ostateczną decyzję. –Zastanawiam się jeszcze nad studiami, ale chyba chciałabym trochę odpocząć. Zrobię sobie rok przerwy zanim cokolwiek zacznę. Poza tym jestem teraz z Marco i chcę się postarać jak najbardziej dla niego, żeby przy nim być.
Pani Manuela pokiwała twierdząco głową zasępiając się w liście zielonej herbaty. Zdałam?

-Przecież możesz pójść do rehabilitantów Marco! –powiedział niczym olśniony pan Thomas. –Mają swoje gabinety, może nawet blisko. Zawsze możesz poobserwować, oni też przekażą ci wiedzę. Zobaczysz, czy to jest faktycznie coś dla ciebie. Masz okazję to bierz od razu!
-Tato, nie sądzę..-wtrącił się Marco, jednak został wręcz wyśmienicie olany przez niego.
-Jak Marco będzie szedł na trening pójdź z nim i zajdź do fizjoterapeutów. Może ci polecą jakąś szkołę, kursy?
-Brzmi naprawdę świetnie, prawda Marco? –spojrzałam na mojego męża. Nie chciałam go tym denerwować. Chciałam porozmawiać z nim o tym już dawno, jednak zbyt dużo się działo, żeby usiąść na spokojnie i omówić temat.
-Zobaczymy.
-Pojedź, pojedź. Jak nie, to sam cię podrzucę. –powiedział zamykając temat pan Reus. I tak się właśnie załatwia sprawy, Marco.


Państwo Reus posiedzieli później jeszcze godzinę. Chyba atmosfera stała się odrobinę luźniejsza. Marco przejął większość rozmowy ze swoimi rodzicami. Nadarzył też się temat Nico, do którego się mogłam błyskotliwie wtrącić i powiedzieć jaki z niego był bardzo bystry chłopiec. Poprosili także, żebyśmy pokazali im zdjęcia z ceremonii, których jeszcze nie widzieli i byli nieco niezadowoleni z tego faktu. Marco przygotował dwie wersje naszych zdjęć. Tą do pokazywania znajomym i rodzinie, z fotkami ze ślubu, naszego ślubnego pocałunku, kiedy wkładamy sobie obrączki. Kilka ujęć tańca na plaży i wspólne zdjęcie z uroczą rodzinką. Zgodziłam się też na trzy moje ujęcia na plaży, w mieście i podczas karmienia małej małpki. Było też pełno wspólnych zdjęć, także samych widoków. Dla siebie pozostawiliśmy sesję Rity, która była.. Na pewno nie w całości przeznaczona dla rodziców. To nie tak, że nie mieliśmy na niej ubrań, ale niektóre pozycje, pocałunki, spojrzenia.. Były zbyt prywatne, żeby się nimi dzielić.

Przytuliłam się do Marco oglądając zdjęcia. Uwielbiałam je wszystkie. I uwielbiałam tamten czas na Karaibach, kiedy Marco był taki radosny i beztroski i nie liczyła się reszta świata, tylko my.
Dopiero na tych zdjęciach zaobserwowałam, że mama Marco zupełnie się odprężyła. To miłe, że spodobały jej się nasze zdjęcia, choć zapewne nie byłaby taka odprężona, kiedy by wiedziała, co się działo w przerwach na zdjęcia.
Marco uśmiechnął się i położył odważnie swoją dłoń na moim udzie, kiedy na ekranie telewizora pokazało się zdjęcie wodospadu, który.. Który bardzo polubiliśmy. Miałam nadzieję, że ustąpi mi odnośnie pracowania czy robienia kursu fizjoterapii. Jeśli nie...  Będzie miał problem. Musiał zrozumieć, że nie zamierzałam leżeć i pachnieć.
Blondyn korzystając z tego, że oboje rodziców było zapatrzone w ekran, postanowił mnie trochę podrażnić wślizgując dłoń pod moją sukienkę. Zacisnęłam usta uśmiechając się daleko, czując jego delikatne opuszki palców na wnętrzu mojego uda. Wiedział, że to miejsce wyjątkowo na mnie działało.. I bezczelnie to wykorzystywał przy swoich rodzicach. Nawet się na mnie patrząc. Cały czas przełączał zdjęcia w swoim laptopie, który miał na kolanach.
Akurat kiedy jego mama zaczęła się odwracać, w kuchni rozdzwonił się mój telefon. Podskoczyłam jak oparzona zrzucając z siebie rękę Marco, który uśmiechał się niczym lis.
Rzuciłam krótkie przepraszam i poszłam do kuchni. Dzwoniła Ann.


-Hej kochana, jak tam, ciche dni? Pomyślałam, że możemy wyjść po te buty…
-Mała zmiana planów. Jeśli będę coś wiedziała to ci napiszę. –powiedziałam widząc jak Marco za mną się ogląda.
-Coś się stało?-zapytała modelka z lekką obawą. Chyba powinnam była wracać do rodziców.
-No, dzięki za telefon. Papa. –powiedziałam rozłączając się. Postanowiłam na szybko napisać sms do niej sms.

„Mam wlot teściów do mieszkania i zaraz umrę ze stresu. Jak już pójdą i mnie nie zjedzą to zadzwonię! xx.”

Cholera, wysłałam to do Marco. Złapałam się za głowę i zaśmiałam pod nosem widząc, jak Marco odbiera wiadomość.
Napisałam jeszcze do niego szybko „pomyłka”  i skopiowałam wiadomość, żeby wysłać już do właściwej osoby.
Kiedy już miałam blokować telefon przyszła wiadomość od Marco. Spojrzałam na niego ze śmiechem mówiąc bezgłośnie „Poważnie?!”
Otworzyłam wiadomość i uśmiechnęłam się zaczynając ją czytać.
 
„Jak pójdą to nie dzwoń do Ann, zakupy też są dobre, ale twój mąż też umie zredukować stres. xx. PS. I to nawet lepiej.”

Jeśli myślał, że mnie wybije z rezonu, to wielce się mylił. Chciał tak? Proszę bardzo. 

„Mój mąż tak mnie zredukował wczoraj…i dzisiaj, że z samego rana jeszcze to cudownie czułam… Już mi przeszło i chyba zapomniałam jakie to uczucie… Kompletnie nie wiem jak to sobie przypomnieć..:( ”


Usatysfakcjonowana wróciłam do rodziców Marco i jego samego, który siedział na kanapie, jakby w ogóle nie zauważył mojego przybycia. Położyłam dłoń na jego udzie delikatnie przesuwając nią po górze. Marco pokręcił głową z westchnieniem i zamknął prezentację zdjęć. Odłożył laptop na stolik kawowy i jednym ruchem podniósł mnie sadzając sobie na udach. Już wiedziałam, gdzie go bolało. Najwyraźniej bardzo, ale to bardzo spodobał mu się mój sms. 

Mama Marco zaczęła się rozpływać nad tym, jak oboje przepięknie wyglądaliśmy i że nie wyobrażała sobie Marco w tak przepięknym garniturze. Zauważyła, że bardzo wyprzystojniał, z czym nie mogłam się nie zgodzić.
Nie dając spokoju blondynowi, postanowiłam poprawić się na jego nogach, bardziej go drażniąc.  Nachylił się do mojego ucha udając pocałunek, jednak cel był zupełnie inny.

-Tak dalej, a będą kolejne rzeczy do prania. –szepnął prawie niesłyszalnie.

-Rose, naprawdę wyglądałaś niesamowicie w tej sukience. Zawsze byłam zwolenniczką tych długich sukien, ale ta… Była dla ciebie stworzona.
-Bardzo pani dziękuję. To był ciężki wybór.
Kiedy pani Manuela zaczęła rozwodzić się nad tym, że już nawet nie do końca pamiętała jak wyglądały jej przygotowania do ślubu uznałam, że nastąpiła idealna okazja do odpowiedzi Marco.

-Będziesz przynajmniej wiedział, że trzeba wrzucić do kosza na pranie. –zaśmiałam się pod nosem.
 Byłam straszną żoną. Ale chyba przez to się odrobinę zrelaksowałam. Było w tym jakieś wyjście.

Jaka moja była wielka ulga, kiedy pani Reus podziękowała nam za gościnę i oznajmiła, że już pora się zbierać. Zaprosiła nas do siebie w najbliższym czasie na obiad. Miałam nadzieję, że nie pozostawiłam sobie po sobie niesmaku i złego wrażenia. Na pożegnanie pani Manuela przytuliła i ucałowała swojego syna. Tata Marco również mocno go objął i poklepał po plecach. Ja ograniczyłam się do podania ręki obojgu.
Wypuściłam głośno powietrze, kiedy drzwi się za nimi zamknęły. 


-Moja, grzeczna dziewczynka. Jak kłamie. –zaśmiał się Marco skradając się do mnie niczym kot. Spojrzałam na niego ze zdziwieniem. –Bo wcale, ale to wcale z tej grzecznej dziewczynki tu nic nie ma. –oświadczył zdejmując z moich włosów kilka wsuwek i gumkę podtrzymującą koczek. Te opadły kaskadami na moje ramiona. Poczułam wielką ulgę, za długo związane włosy wiecznie wywoływały ból głowy.
-Dziękuję, że mi pomogłeś. –powiedziałam uśmiechając się i położyłam dłoń na jego policzku.
-Z ręką?
-Też. Bardziej mi chodzi o te smsy. Zrobiłeś to specjalnie, żeby mnie rozluźnić, prawda?
-Gdyby nie wiadomość do Ann, nie stawiałbym, że się stresujesz. Jesteś dobrą aktorką. Ale i tak strasznie niegrzeczną. –zaśmiał się nie dając mi dojść do głosu namiętnie mnie pocałował. Pisnęłam, kiedy podniósł mnie za uda i przeniósł na oparcie kanapy, na którym mnie usadził, podwijając przy tym sukienkę. Zaśmiałam się cicho i przesunęłam dłonie z jego barków, przez szyję na włosy. Delikatnie masowałam skórę głowy. Blondyn zaczął wyznaczać małą dróżkę pocałunkami, od moich ust aż do zagłębienia szyi, w które wessał się niczym wampir, jednocześnie dając mi tym przyjemne doznanie. 

-Zostały ci rzeczy do posortowania. –szepnęłam. Chciałam być konsekwentna, naprawdę chciałam, jednak w takich momentach jak ten, bardzo szybko traciłam kontrolę nad własnym ciałem i umysłem. Po prostu oddawałam całą siebie w jego ręce.
-Poczekają. Muszę coś najpierw przypomnieć mojej zapominalskiej żonie.
-Wiesz, powiedziałabym „nie”. Powiedziałabym też, że muszę być konsekwentna. I ty musisz ponieść karę, ale…
-Ale zbyt bardzo mnie.. –szepnął prosto w moje usta, a ja  z obawy na ostatnie słowo, które mógłby wypowiedzieć, zaatakowałam jego usta w intensywnym pocałunku. Zbyt wiele mogło by namieszać. Delikatnie przeniosłam dłonie na jego koszulę, którą zaczęłam zsuwać z jego ramion. Pod nią założył jeszcze t-shirt, co oznaczało, że będziemy musieli choć na chwilę przerwać nasze pocałunki. Kiedy miałam już zajmować się jego koszulką, usłyszałam otwieranie drzwi wejściowych.

-Przepraszam ale ja tylko na chwilę.
Od razu się oderwałam odpychając od siebie Marco i zeskoczyłam z kanapy przeczesując palcami potargane przez blondyna włosy. Przygryzłam wargę niepewnie spoglądając na pana Thomasa.-Chciałbym porozmawiać z Rosalie. –wytłumaczył patrząc troszkę rozbawiony na naszą skonsternowaną dwójkę.

-Ale tylko na chwilę. –odpowiedział mu Marco, zadzierając głowę do góry i włożył dłonie do kieszeni udając zupełnie niewzruszonego.
-Idź ogarnąć te rzeczy do łazienki. –zwróciłam się do niego z przepraszającym spojrzeniem. Nie zawsze można mieć wszystko, czego się chce. –Jak wrócę to ma być porządek. –dodałam uśmiechając się i ścierając niewidzialny kurz z mojej sukienki udałam się w stronę pana Thomasa.
Zależało mu, żeby porozmawiać na osobności, dlatego też wyszliśmy na korytarz. Miałam nadzieję, że sąsiedzi Marco nie mieli w zwyczaju podsłuchiwać prywatnych rozmów.

-Ja naprawdę tylko na chwilę, na dole czeka na mnie Manuela, a ja zapomniałem kluczy i chciałem do toalety.
-To proszę! –powiedziałam od razu otwierając mu drzwi do mieszkania. Dopiero spoglądając na niego zrozumiałam, że to był zwykły blef. –Przepraszam. Trochę się stresuje i…
-Mną? Nie masz powodu, naprawdę. Ani moją żoną. –powiedział serdecznie. –Chciałem ci tylko podziękować, że przy tobie mój syn odżył. Dawno, naprawdę dawno nie widziałem go tak szczęśliwego i spokojnego. Zawsze było coś w jego zachowaniu takiego.. Przytłaczającego. Jego siostry zauważyły same, że już ze Scarlett stał się strasznie szorstki i oschły. Chociaż ani ja, ani Manuela nie mieliśmy mu nic do zarzucenia, to wierzyłem Meli i Yvonne, gdyby czegoś takiego obie nie zauważyły, to by mi o tym nie sygnalizowały.
-Jak poznałam Marco też taki nie był. Sam pan wie, przecież był u państwa i wszystko wam powiedział.
-To prawda. Ale dzisiaj naprawdę zauważyłem to, co widziały Yvonne i Melanie.
-Był oschły? Wydawało mi się, że wręcz..
-Zauważyłem, że był inny. Że bardzo się zmienił. To, jak cały czas trzymał twoją rękę. Kiedy się poparzyłaś pobiegł w tak szybkim tempie do kuchni, że nawet w swojej najlepszej w akcji w karierze tak nie biegał. –roześmiał się serdecznie. –Wiem, że sam odradzałem Marco ten podziwaczony pomysł, ale teraz wiem, że jeśli mówił, że ciebie potrzebuje, to powinienem był go posłuchać i mu zaufać. Jak kiedyś będziesz mamą to zrozumiesz, że najważniejsze w życiu to to, żeby widzieć swoje dzieci szczęśliwe.
-Domyślam się. Niech mi pan uwierzy, dla mnie Marco jest bardzo ważny. Nie chodzi mi o jego pieniądze czy popularność. Zdaję sobie sprawę, że ten układ jest strasznie dziwny i niezrozumiały.. Ale Marco stał się dla mnie najlepszym przyjacielem. Jedyną mi bliską osobą, nie mam nikogo poza nim. Uratował mnie, zaufał mi, dał mi coś, czego nawet nie jestem w stanie ubrać w słowa i jestem mu za to wdzięczna.
-Cieszę się, że ma ciebie. Naprawdę. Cieszę się, że jesteś w jego życiu i jak dla mnie, możecie przedłużyć to małżeństwo o jeszcze kilkanaście lat. Jestem bardzo dumny z Marco. Wydoroślał i wie, co to znaczy odpowiedzialność. Dziękuję Rosalie.
-Nie musi pan mi dziękować, ja nic nie zrobiłam.
-Myślę, że wręcz przeciwnie. Idę, bo Manuela się już niecierpliwi, a Marco pewnie już skończył sortować rzeczy.
-Prasowanie długo zajmuje.
-Też prasuje?
-Nagrabił sobie, więc musi. –uśmiechnęłam się szczerze. Naprawdę, pan Thomas był wspaniałą osobą.
-Potrzebna mu była taka kobieta jak ty. Jesteś strasznie młodziutka ale bardzo dojrzała. O, moja winda. –powiedział widząc, że maszyna zasygnalizowała cichym piknięciem przyjazd na nasze piętro.
-Dziękuję.
-To ja dziękuję. I powodzenia z nim.
-Przyda się. Do zobaczenia.
-Cześć, Rose.

Mężczyzna pomachał mi jeszcze zanim drzwi windy się zamknęły. Powstrzymywałam ledwo wzruszenie. Cieszyłam się, że usłyszałam takie słowa z ust tak ważnej dla Marco osoby. Jego własnego ojca. Kamień spadł mi z serca.
Weszłam do mieszkania zamykając za sobą drzwi. Uśmiechnęłam się na widok Marco, który niezdarnie prasował swoją koszulę. To było rozbrajające.

-Najpierw kołnierzyk. Potem kark, mankiety, rękawy, plecy, przód. Kołnierzyk po obu stronach.
-Wiem. –odpowiedział pewnie, nawet na mnie nie spoglądając. Widziałam w nim wielką determinację.
-Zapewne. Więc ci nie przeszkadzam, zobaczę co na obiad.

Przeszłam do kuchni pozostawiając Marco na placu boju. Zaczęłam obchód po szafkach i lodówce, żeby znaleźć jakąkolwiek wenę na obiad.
Skończyło się na tym, że wrzuciłam na parę warzywa i pokroiłam pierś z kurczaka w kostkę. W międzyczasie też zawołał mnie mój mąż z pytaniem „co było po mankietach”. Ale tak jak prosił, nie komentowałam jego prasowania. Zawziął się, nawet nie próbował wrócić do tego, w czym przerwał nam jego tata. To już było coś.
Do momentu, kiedy postawiłam gotowy obiad na kuchennej wyspie Marco cały czas prasował. I wyprasował wszystko, resztę wrzucił do kosza na pranie. Byłam dumna.



***


-Co właściwie chciał mój ojciec?-zapytał Marco gładząc powoli moje ramię. Przełożyłam się na bok i podpierając głowę spojrzałam na niego. Naciągnęłam przy okazji kołdrę na piersi, żeby jeszcze bardziej go nie rozpraszać.
-Nic takiego. –powiedziałam uśmiechając się. Miałam nadzieję, że nie zacznę się ślinić na jego widok. Miałam też nadzieję, że jest już przyzwyczajony, że zawsze, kiedy jest półnagi, bądź też nagi, patrzę się na niego jak na co najmniej wielki skarb Inków. I to tak bezczelnie, nie kryjąc się ani nie mrugając okiem. Cóż miałam poradzić, że po prostu był przystojny?
-Trochę wam to zajęło. –został przy swoim i także przekręcił się na bok, by być na równi ze mną. –To?
-Twój tata jest z ciebie dumny. Bardzo. I jest szczęśliwy, bo twierdzi, że ożyłeś na nowo.
-Tak ci powiedział?-zapytał z nieukrywaną ciekawością.
-Tak. Zauważył twoją zmianę i jest pełen podziwu.
-Dlaczego nie powiedział mi tego?
-Może było mu łatwiej powiedzieć to mnie?  Nie miej mu tego za złe, widziałam, że był tym bardzo poruszony.
-Nie lubię, kiedy ktoś rozmawia o mnie za moimi plecami.
-Ale nie jesteś na mnie zły? –zapytałam przybliżając się do niego i pogładziłam go po policzku.
-Nie. Muszę włożyć dużo wysiłku, żeby się na siebie gniewać.
-Rozumiem, że wolisz wkładać wysiłek w zdecydowanie co innego.
-Nie tylko wkładać. –uśmiechnął się szeroko poruszając brwiami.

Położyłam się na brzuchu i nakryłam poduszką głowę. I tak do moich uszu dobiegł głośny śmiech Marco. Poczułam jak chwyta mnie w pasie i z wielką lekkością przerzuca mnie na siebie. Położyłam brodę na dłoniach splecionych na jego klatce piersiowej i spojrzałam prosto w jego radosne oczy.

-Co?
-Nic. Zabierzesz mnie ze sobą na następny trening?
-Rosie, coś ty wymyśliła? Możesz mi to w ogóle wyjaśnić?
-Chcę pracować. Chcę się uczyć, wykorzystać ten czas, kiedy nie studiuję, żeby coś zrobić.
-Rose, jesteś moją żoną i nie musisz pracować. Zarabiam wystarczająco dużo, a ty masz dostęp do konta, z którego w ogóle nie chcesz korzystać.
-Korzystam. Nie poluję na zwierzęta ani nie zbieram na polu warzyw, żebyś miał obiad. Kupuję to.
-A kiedy pójdziesz to sklepu i kupisz wszystko co tylko ci się spodoba?
-Już tak zrobiliśmy na Karaibach.
-Dawno i nieprawda.
-To wiesz kiedy kupię? Kiedy zarobię.
-Proszę cię. –westchnął lekko zirytowany i lekko podciągnął się tak, że opierał się o ramę łóżka. Ja znalazłam z boku łóżka swoją bieliznę i ją założyłam, chcąc w spokoju przeprowadzić rozmowę z tym napaleńcem. –Jesteś teraz moją żoną. Przez rok. Potem dostaniesz pieniądze na całe zadośćuczynienie twojego braku studiów i wszystkich możliwych kursów świata.
-Marco posłuchaj mnie. Piłka to coś, co kochasz. Ja myślałam, że tym jest prawo, jednak się pomyliłam. Chciałabym znaleźć właśnie taką twoją piłkę w swoim życiu. I wiem, że możesz mi w tym pomóc. Nie potrafię wysiedzieć tyle czasu w domu. Zobacz ile ciebie poza nim nie ma.
-Ale ja chcę, żebyś tu była. Mówiłem ci już setki razy, że cię potrzebuję.
-Ale ja nie odchodzę! Jestem tu sama jak palec, nie zawsze Ann ma czas, żeby się spotkać, z Lisą dawno nie rozmawiałam, poza tym ona ma małe dziecko. Wiesz, że Ann też pracuje, nawet często wyjeżdża. A związek jej i Mario na tym nie ucierpiał.
-Ale oni będą ze sobą całe życie. A nam zostało niecałe jedenaście miesięcy. –trzymał przy swoim zakładając ręce na swojej klatce piersiowej.
-Wiem, że to twój układ, że to twoje ultimatum, że mam być albo twoją żoną, albo pieniądze, albo pierścionek. Wiem i uwierz, pamiętam. Ale tamtego Marco już nie ma. Tak jak mówił twój tata. Zmieniłeś się i ja też to widzę. Nie boję się ciebie. Jesteś najlepszym, co mnie spotkało w życiu. Pojawiłeś się w idealnym momencie mojego życia, kiedy potrzebowałam kogoś, kto mnie podtrzyma przy rzeczywistości po śmierci Leo. Ty zrobiłeś to wybitnie dobrze. Zamiast pić i staczać się na dno, zajmowałam się tym, co ja mam z tobą zrobić. Jak cię rozgryźć. I nie jestem teraz w tym miejscu dlatego, że dałeś mi ultimatum. Nie odliczam w tajnym kalendarzu, kiedy ten rok minie. Ja jestem szczęśliwa. Uwielbiam ten czas z tobą i nigdy w życiu go nie zapomnę.

Spojrzałam na Marco zastanawiając się, czy nie uśpiłam go swoim monologiem i czy zaczyna rozumieć, o co mi chodziło. Cały czas uważnie mnie obserwował. Myślałam, że jakoś to skomentuje, jednak tylko złapał mnie za rękę.
-I rozgryzłaś mnie?-zapytał po chwili siedzenia w milczeniu.
-Tak.-powiedziałam pewnie. –Jesteś dobrym, wrażliwym człowiekiem o wielkim sercu. Nie stałeś się nim teraz, byłeś nim zawsze. Kiedy nie nawrzeszczałeś na mnie, że poplamiłam ci moim hot-dogiem twój ślubny garnitur, chociaż byłeś zły. Kiedy dałeś mi obiad przygotowany przez twoją mamę. Kiedy pozwoliłeś mi zostać, odpuściłeś przesłuchanie, kiedy byłam kompletnie załamana. Nie znałeś mnie, ale zaufałeś. Aż w końcu kiedy otworzyłeś się przede mną i pozwoliłeś mi wejść do twojego życia. 

Milczał. Spuścił spojrzenie na nasze splecione ręce. Na jego policzkach pokazały się ledwo zauważalne rumieńce. Moje serce zaczęło przyspieszać pulsu. Nie miałam szans, żeby się w nim nie zakochać.

-Dbasz o mnie. Chcesz, żeby mi było jak najlepiej. W każdym aspekcie. Nawet podczas seksu sprawiasz, że czuję się jak bogini. Czuję się wtedy nieziemsko, ty mnie doprowadzasz do tego uczucia. I dziękuję ci za to. I za to, że nie kazałeś mi odejść, kiedy pocałowałam Nilsa. Wybaczyłeś mi coś naprawdę okropnego. Masz niesamowicie dobre serce. Wiem, że chcesz, żebym była zawsze dla ciebie. I zawsze, ale to zawsze będę. Nawet jak się rozstaniemy. Niezależnie jak potoczą się nasze drogi, będę dla ciebie o każdej porze dnia i nocy jako przyjaciółka. Po roku nie będzie końca. Będzie początek wspaniałej przyjaźni. A teraz nie możesz mnie zamykać w złotej klatce. Chciałabym, żebyś dalej pomagał mi rozwijać skrzydła. Tak jak pokazujesz mi, jaka piękna jestem, tak jak na mnie patrzysz, tak, kiedy mnie całujesz, jak opiekujesz się mną, kiedy dotykasz moje nagie ciało jakbyś dotykał największego skarbu. Tak pozwól mi rozwinąć skrzydła w życiu. Wiem, że to potrafisz. Bez twojego wsparcia nie dam rady, Marco. Obiecuję, że jeśli będę za długo poza domem i ty to odczujesz i powiesz, że jest nie tak, to zrobię wszystko, żeby było jak dotychczas. Porozmawiam z szefem, poszukam innych praktyk. Nie pozwolę, żeby coś się zmieniło między nami. Bo to jest dla mnie na najwyższym miejscu.




/Marco/

Patrząc na Rose przypomniał mi się Pierwszy List do Koryntian. Odczytywany był na obu ślubach moich sióstr, był tak popularny, wszyscy na nim płakali. Poza mną, bo nigdy go nie zrozumiałem. Na tych ślubach byłem jeszcze z Caroline, która zawsze na nim płakała, a potem nieporadnie szukała chusteczek z rozmazanym tuszem do rzęs. Jakiś czas temu sama wzięła ślub, na który mnie zaprosiła. Nie przyszedłem ze Scarlett. Byłoby to dość dziwne, że przychodzę na ceremonię ślubną mojej byłej dziewczyny, niedoszłej narzeczonej, ze swoją obecną narzeczoną. A może to właśnie było normalne tylko ja tego jeszcze nie rozumiałem? A może nie chciałem znów słuchać tego Listu i widzieć jak tym razem Scarlett by płakała. Miałem tego najwyraźniej dosyć. Pamiętam jeszcze, jak chciało mi się wywrócić oczami, kiedy nawet na własnym ślubie płakała, słysząc już to ęty raz. Jej narzeczony się wtedy uśmiechnął i starł łzę z jej policzka. Zacząłem się zastanawiać, czemu sam tego nigdy nie zrobiłem.
Dlaczego więc myślałem o Pierwszym Liście do Koryntian, kiedy siedziała przede mną Rose w seksownej bieliźnie i mówiła jak bardzo jestem dla niej ważny? Bo nikt mi jeszcze czegoś takiego nie mówił. Ani Scarlett, ani Caroline, ani Monica, moja pierwsza dziewczyna za młodcych lat tym bardziej. Bo czułem, że jeszcze nikt w życiu nie był ze mną tak szczery. Wiedziałem, że nadal jest coś, czego się boi Rose, co dopiero boi mi się wyznać. Ale byłem gotowy poczekać, ile tylko będzie trzeba. Rose była dla mnie kimś wyjątkowym. Przy niej czułem się po prostu dobrze. To było coś tak zwykłego, a jednocześnie niesamowitego, że sam nie byłem w stanie tego pojąć. Z jednej strony czułem, że za bardzo się otworzyłem, że może Rose coś sobie wyolbrzymia. Z drugiej obiecałem jej bycie szczerym, chciałem być z nią szczery. Była moją żoną. I nie oznaczało to tylko podziału obowiązków domowych, nieziemskiego seksu i wspólnych wieczorów przy dobrym filmie. To było coś więcej, coś co działo się wewnątrz. Czego w ogóle nie przewidziałem. I właśnie to mi nie pozwoliło na to, żeby pozwolić Rose odejść. To sprawiło, że zacząłem płakać widząc ją na mojej wycieraczce, zdejmującą obrączkę w mieszkaniu. Na początku ona była dla mnie jak ktoś obcy, kogo minę raz czy drugi na ulicy. Pomijając to, że od początku mi się spodobała, Rose była szalenie piękna i seksowna. Czasami bawiła mnie jej niepewność siebie i zawstydzenie, kiedy cokolwiek jej komplementowałem. Z pewnością należała do tych bardziej uroczych istot.
Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma
Chyba ten cytat najbardziej mi zapadł w pamięć, mimo, że większość zna głównie sam początek Listu.
Powtórzyłem go sobie w głowie kilka razy i zacząłem rozumieć. Za wszystkim kryła się Ona.
Kiedy zraniłem ją tyle razy, reagowałem krzykiem, sprawiałem, że mnie się bała, że nie zasługiwałem na wybaczenie. Wierzyła mi zawsze, kiedy mówiłem jej, że ją potrzebuję, że żałuję, że jest dla mnie ważna. Miała nadzieję, że zobaczę z nią inną stronę życia, że pokażę jej się prawdziwy, taki, jakim byłem. Miała nieskończoną wytrwałość. Kiedy byłem irytujący, głupi, zły, agresywny. Kiedy ją skrzywdziłem. Ona wytrzymała to wszystko. I była ze mną, w naszym mieszkaniu. Po jak zwykle cholernie dobrym seksie. I mówiła prosto i szczerze, że jestem dla niej kimś bardzo ważnym. Pokazywała mi jak wiele dla niej zrobiłem, z czego tak naprawdę nie zdawałem sobie sprawy.

-Marco.. –powiedziała przywracając mnie do świata żywych. Zamrugałem oczami i spojrzałem na ją zmartwioną twarz. Późnej spojrzałem na nasze splecione ręce. Powoli jeździła kciukiem po powierzchni mojej ręki. –Marco, powiedz coś…

Chciałem, żeby została. Żeby po treningu zawsze tu była i na mnie czekała. Ale miała rację, że nie mogłem trzymać tu jej jak w klatce. Chciałem, żeby była szczęśliwa.

-Chodź tu, skarbie. –powiedziałem, przyciągając ją do siebie i objąłem mocno, kiedy blondynka mocno się we mnie wtuliła. Zaciągnąłem się słodkim zapachem jej włosów. Cieszyłem się, że była tu ze mną. Nie chciałem, żeby ten rok się kończył. Pewnie mówiąc o przyjaźni nie miała na myśli takiej z profitami. Uwielbiałem mieć ją w łóżku. Z żadną kobietą nie było mi tak dobrze. A ubiegła noc? W życiu bym nie przypuszczał, że będę zdolny do czegoś takiego. Przy niej chyba nie miałem granic. Oczywiście w tym pozytywnym sensie. A nawet bardzo pozytywnym. Była wspaniała. I pewnie gdybym jej to znów powiedział, zaczerwieniłaby się jak uczennica, a potem i tak by się na mnie rzuciła przewracając na łózko, niczym tygrysica. Była wspaniała. Już na samą myśl, że tyle osób będzie ją widzieć na balu w tej czerwonej sukience przyprawiała mnie o niemałą złość. Chciałem sobie zachować ten widok tylko dla siebie. Ale bym zrobił dokładnie to samo co z pracą Rose. Choćbym chciał ją zatrzymać tu, nie mogłem robić nic na siłę. Była ambitna i cieszyłem się, że po rzuceniu studiów nie chce się poddawać. Uwielbiałem ją za to. Na każdym kroku mnie zadziwiała i dawała mi powody do szczęścia i dumy.

-To jak będzie?-zapytała cicho delikatnie całując mnie w bark.
-Dwa dni po balu mam kolejny indywidualny trening, będzie też ekipa fizjoterapeutów, przedstawię cię komu będzie trzeba, reszta będzie należała do ciebie.

Rosalie zapiszczała niczym mała dziewczynka i aż podskoczyła na moich nogach. Przytuliła mnie jeszcze mocniej i zaczęła delikatnie mnie całować.

-Dziękuję, dziękuję, dziękuję.
Za każdym „dziękuję” pocałunek był znaczne dłuższy. I wyszło jak zwykle. Rose będzie musiała pisać do Ann sms, że przeprasza za spóźnienie na spotkanie, a ja do chłopaków, że mają zacząć Fifę beze mnie. Małżeńskie obowiązki były znacznie ważniejsze. 








~~~

Dzień dobry!;)
Też wam ten czas tak szybko leci? Już końcówka października, zaraz moje urodziny i to 18🙊, święta, nowy rok, matura.. Doba powinna mieć 48 godzin. 
Dziękuję za wszystkie komentarze pod poprzednim rozdziałem! 💗 Czekam na wasze opinie co do dzisiejszego, bo choć rodzice Marco nie są już tak wielką zagadką to jeszcze coś tu się niedługo namiesza. Mam trochę pomysłów, jednak z czasem do przelania ich jest już gorzej..Czekam na przerwę świąteczną, będę siedzieć i pisać.. (na zmianę z czytaniem streszczeń lektur, klasa maturalna to jakaś abstrakcja..)
Zapraszam do obserwowania jeśli chcecie być na bieżąco i do komentowania (można anonimowo!:) )
Miłej soboty i do następnego!
Buziaki! xx

sobota, 7 października 2017

Dwadzieścia siedem



Tamtej nocy nie wróciłam już do mieszkania Mario i Ann. Oboje wyłączyliśmy swoje telefony i odłożyliśmy do szuflady. Potrzebna była nam kompletna cisza. Ochłonięcie ze wszystkich emocji. Nie byłam w stanie określić, jak długo leżeliśmy na podłodze naszego mieszkania. Czas nie miał w zupełności znaczenia. Byliśmy tylko my, wtuleni w siebie. Żadne z nas o niczym nie myślało. Wiedziałam, że Marco był w takim samym stanie jak ja. Zbyt wiele się wydarzyło, zbyt wiele emocji… To było trudne. Bardzo trudne. Nawet samej trudno mi było powiedzieć jak się czułam. Nie wiedziałam czy było mi źle. Jak czułam się sama ze sobą. Jak czułam się z tym co zrobiłam. Czułam kompletną pustkę. Serce biło wolno, oddech był spokojny i równomierny. Trzymałam dłoń na brzuchu Marco, który unosił się powoli w górę i opadał w dół. Oczy miałam zamknięte. Tak było dobrze. Idealnie.


***


-Skarbie, wstaniemy?-szepnął cichutko nachylając głowę do mojego ucha. Pokiwałam głową w odpowiedzi, czekając, aż pierwszy wykona jakiś ruch. Objął mnie mocniej w talii i pomagając sobie ręką z tyłu, podniósł nas do siadu. Szybko potem wstaliśmy z podłogi. Nie czekając na jego ruch przytuliłam się do niego, jakby to przytulenie na podłodze w ogóle nie miało miejsca. Położyłam brodę na jego ramieniu i wtuliłam głowę w jego szyję.

-Rose. Już jest wszystko dobrze. Jesteś w domu, nic się złego nie stało, jesteś bezpieczna.
-Tak bardzo cię przepraszam. Ja do teraz tego nie pamiętam. Wiem, że cię to musiało okropnie boleć. Nigdy bym tego nie zrobiła świadomie… Nigdy.
-Wiem, Rose i…
-Ja naprawdę strasznie żałuję, proszę nie miej do mnie urazy i.. –nie dokończyłam. Mój początek dłuższego przeprosinowo-błagalnego monologu został przerwany czułym pocałunkiem. Czuły, delikatny, pełen miłości… Miłości..
Czasem chciałam, żeby mnie pokochał. Czasem chciałam być od niego jak najdalej. Byłam zakochana, bez wątpienia. A już na pewno zauroczona. Nie wiedziałam, czy tym, co czułam do Marco była akurat miłość. To było też silne przywiązanie. Wiedziałam, że za rok będzie mi szalenie ciężko, żeby rozstać się z Marco. Choć wierzyłam jego zapewnieniom, że nadal i tak będziemy się przyjaźnić. To było miodem na moje serce i jedynym pocieszeniem. Chociaż wiedziałam, że już nigdy nie będzie tak pięknie, jak było teraz. 

-Już wszystko dobrze.-powiedział czułym, ciepłym głosem, zabierając mi z policzka włosy, by założyć je za ucho.
-Dziękuję, Marco. –powiedziałam uśmiechając się lekko. Spuściłam delikatnie głowę, nie będąc pewna, co powinnam była zrobić.
-Pójdź do łazienki, ja zobaczę czy da się zrobić jakiś obiad z tego, co jest w lodówce.
-W porządku. Jak wrócę, to ci pomogę.
-Lepiej nie. –powiedział poważnie, jednak po chwili jego usta wykrzywiły się w szerokim uśmiechu, zarażając mnie tym w zupełności. Czasami myślałam, że rozgryzł całą moją instrukcję obsługi. Wiedział co powiedzieć, żebym się uśmiechnęła, w jaki sposób się uśmiechnąć, żeby moje serce zmiękło i żebym go przytuliła i pocałowała. To wydawało się być dla niego oczywistością. Zastanawiałam się też czasem, czy on nie znał mnie bardziej niż ja samą siebie.


Kiedy weszłam do łazienki, wiedziałam już, co miał na myśli wysyłając mnie tu. Całe policzki i oczy miałam w rozmazanym tuszu do rzęs i to jeszcze z poprzedniego wieczora. Wyglądałam jak ósme nieszczęście. A Marco powiedział mi mimo to, że i tak chce ze mną być. Był naprawdę niesamowity.
Opłukałam całą twarz, próbowałam też rozczesać moje poplątane włosy, które aż błagały o odżywkę. Musiałam się za siebie zabrać przez najbliższe dni. Chciałam też w końcu zacząć kurs i spróbować swoich sił w nowej dziedzinie. Też chciałam dobrze się prezentować na balu, w końcu byłam jego żoną. I mimo tego, że wydawało się niewykonalnym stanąć koło tak przystojnego mężczyzny i przyciągnąć do siebie więcej spojrzeń, nie chciałam też ujmować i wyglądać przy nim jak błazen.


***


Marco zrobił dla nas naleśniki z owocami. Naprawdę, facet przygotowujący obiad to skarb. W dodatku były one pyszne, dużo lepsze od moich.
Musieliśmy pójść na zakupy. Przede wszystkim-naczynia. Blondyn nie podjął się samotnego zakupu nowej zastawy. Stare talerze z różnych kompletów prawdopodobnie wziął od swoich rodziców, bo takie już raczej nie były w sprzedaży. Też mąka, jajka i woda były wszystkim, co znajdowało się w szafkach i lodówce. Nie miałam pojęcia, jakim cudem znalazły się świeże owoce. Właśnie. Cudem. To wszystko wyjaśniało.

Resztę dnia i wieczora spędziliśmy w domu, przed telewizorem. Po prostu oglądając filmy, seriale. No i reklamy. Blondyn zamówił przez internet zakupy z dostawą do domu. To dawało mi nadzieję na jutrzejsze śniadanie. Oby też przygotowane przez blondyna. Wcale nie przeszkadzało mi to, że sam przygotowywał posiłki. Bardzo mi było miło je konsumować, mogłabym tak mieć nawet do końca życia.. To znaczy roku małżeństwa. Wszystko było zawsze pyszne i dziwiłam się, kiedy słyszałam, że nigdy w życiu nie gotował, bo robiła to zawsze Scarlett.
Marco też postanowił włączyć na chwilę telefon, żeby napisać do Mario, że wszystko jest w porządku i zostaję u niego na noc. Znając ich, na pewno martwili się z Ann moim nagłym zniknięciem na tak długi czas.

Na ile mógł być fascynujący wieczór mężem i filmami, bez rozmów i siedząc wieki w tym samym uścisku? Ten był idealny. I jeden ze wspanialszych. Chyba wykorzystaliśmy limit słów na dzisiejszy dzień. Milczenie było piękne. Nie chciałam, nie potrafiłam zrozumieć, co tak naprawdę stało się kilka godzin temu. Wolałam to zostawić, samemu sobie. Nie rozmyślać, nie analizować. Cieszyć się, że tak ważna osoba nadal jest w moim życiu. Przy moim boku. Obejmuje mnie. Daje mi bezpieczeństwo. Stwarza mi mały, prowizoryczny dom.


***


Bal w Berlinie zbliżał się wielkimi krokami. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak ten czas zleci. Kiedy dałam odpowiedź Marco, zostało do niego zaledwie pięć dni. Potem zrobiły się cztery, aż w końcu trzy. Ann pokazała mi swoje sukienki, jednak żadna z nich nie leżała na mnie dobrze. Znaczyło to tyle, że byłam zmuszona chodzić po wszystkich możliwych butikach i szukać zjawiskowej sukni na czerwony dywan.
A czas leciał.
Po całodniowych łowach z modelką w galerii praktycznie pod Dortmundem, bo w mieście już wszędzie byłyśmy, kiedy już przyjechał po nas Marco, Ann wpadła na genialny pomysł. I żałowała, że nie pomyślała o tym wcześniej…
-Salon sukien ślubnych! Lurelly! Jaka ja jestem czasem głupia..-powiedziała głośno praktycznie rzucając się na nas z tylnych siedzeń. –Jeszcze zdążymy! Godzina do zamknięcia.
-Ale jak tam nic nie znajdziemy to…-westchnęłam opierając się zmęczona o zagłówek. Naprawdę nie zamierzałam już nic więcej przymierzać. Najwyżej nie pójdę, proste.
No może nie tak proste, skoro Marco mówił, że mu zależy… No to trudne.
-To mi powiedz, gdzie to jest. Dobrze, że godzinę, bo więcej raczej bym nie wytrzymał.
-Mogłeś chodzić z nami te osiem godzin. Wtedy byś dopiero marudził, o jaa.. Daj mi kluczyki, wiem gdzie jechać.
Po twarzy mojego męża widziałam, jak się spiął. Jego samochód. Jego dziecko.
-Powiedz, gdzie to jest. –powtórzył ze stoickim spokojem. Ann przewróciła teatralnie oczami i rzuciła się na siedzenia.
-Faceci, naprawdę. Przecież nawet bym ci nie zarysowała!

Chciało mi się śmiać z ich dwójki. Debata o samochód była niemożliwa do wygrania dla Ann, jednak Marco także zaprzestał marudzenia i dał szansę sklepowi z sukniami ślubnymi.
Udaliśmy się w inne miejsce, niż byłam poprzednio z Yvonne, by wybrać sukienkę ślubną. Czułam się, jakbym miała mieć za chwilę drugi ślub. Też wcześniej nieplanowany. Czy my z Marco kiedykolwiek, cokolwiek zaplanujemy?

Salon był przeogromny. Po jednej stronie mieściły się same białe suknie ślubne, druga połowa należała do sukienek wieczorowych. Ann od razu popędziła w ich stronę wymijając zdezorientowaną ekspedientkę. Ja nie mogłam otrząsnąć z wyglądu wnętrza. Trochę jak sala balowa z bajki o Kopciuszku.

-Wybierz coś pięknego. –zatrzymał mnie Marco łapiąc za dłoń i obracając w swoją stronę.
-Postaram się, żeby tobie się podobało.
-Przede wszystkim, to tobie ma się podobać. –oświadczył patrząc mi uważnie w oczy. Był w tym taki poważny. –To ty masz się cudownie czuć w swoim ciele, piękna i seksowna. Dopiero potem możesz myśleć o mnie, ale uwierz, nie ważne co założysz, wyglądasz pięknie.
-Dziękuję. –uśmiechnęłam się i pocałowałam go czule w usta. Krótko potem dobiegło do naszych uszu wołanie Ann, która miała dla mnie pełno przygotowanych propozycji sukienek.
-Leć. Ja tu posiedzę.
-W porządku. Zawołam cię jak coś znajdę.
-Zrób mi niespodziankę. –raz jeszcze musnął moje usta i puścił moją rękę, żeby móc odejść na bok, w kącik z kanapami i najnowszymi numerami modowych czasopism.
Na pewno będzie je przeglądać.

Kiedy dotarłam do Ann, ta prawie na siłę wepchnęła mnie do przestronnej przebieralni. Ekspedientka usunęła się na bok widząc, że modelka naprawdę była w swoim żywiole i lepiej było jej nie przeszkadzać.
-Jeny, jacy wy jesteście zakochani…-westchnęła zawieszając na drążku kolejne wieszaki z różnobarwnymi sukniami. Niektóre swoim napuszeniem zajmowały pół przebieralni.
-Nie jesteśmy. Po prostu.. Bardzo się lubimy.
-Nazywaj to jak chcesz, Rose. –przewróciła oczami modelka. –Dobrze wiem, co widzę. To jak się całujecie, jak na siebie patrzycie..
-Ann, proszę. Wiesz dobrze, że to spisana umowa. Małżeństwo na rok. Nie kochamy się, ale to nie wyklucza, że nie możemy się całować. Marco jest dla mnie najlepszym przyjacielem, jest dla mnie bardzo ważny.
-Mario też jest moim najlepszym przyjacielem. I też się całujemy. I wiesz? Kochamy się.
-A my to wszystko bez ostatniego. Proszę, skończmy to. Wiesz dobrze, że to pokręcone, ale doceniam, że w jakimś stopniu to rozumiesz i akceptujesz.
-Wiem, że jesteś w nim zakochana. Sama to przyznałaś. –odpowiedziała z rezygnacją i zaczęła raz jeszcze przeglądać wybrane przez siebie sukienki. Mnie coś zmroziło od stóp do głów.
-Jak to przyznałam.
-Ehh… Wtedy, kiedy ktoś ci dosypał prochy. Nils mi powiedział jak już poszłaś do Marco. Zanim pocałowałaś go powiedziałaś, tu cytuję, „Coraz bardziej się w tobie zakochuję, Marco”.
-Nie żartuj sobie.
-Chcesz zapytać Nilsa?
-Nie, nie chcę. –powiedziałam łapiąc wieszak z kobaltową sukienką ze złotymi, koronkowymi wstawkami na wysokości brzucha. –Nils chce jeszcze rozmawiać z Marco? –zapytałam ściągając z siebie moje jesienne buty za kostkę. Próbowałam nie oszaleć ze zdenerwowania i pokazać, że wcale się tym nie przejmuję.
 -Ojj, masz w banku, że nie. Jedynie dziwił się, że "zakochujesz" a nie "kochasz", bo to przecież mąż.. Ale Rose, jeśli to prawda… Powinnaś o tym porozmawiać z Marco. Powinien był mieć taki wypadek na uwadze, żeniąc się z tobą.
-Ludzie po pijaku różne głupoty plotą. A ja jeszcze byłam naćpana. Zasłonisz bardziej? Marco ma wszędzie oczy.
-Pewnie. –powiedziała smutno. Nie chciałam, żeby poczuła się przeze mnie odepchnięta. Nie chciałam rozmawiać na ten temat z nikim innym. Tylko i wyłącznie własne myśli.

Kobaltowa sukienka była przepiękna, jednak jak na charytatywny bal zbyt odważna. Pięknie też prezentowała mój tatuaż. Coraz częściej zastanawiałam się, czy nie chciałabym dorobić koło niego kilku polnych kwiatków. Czarne, stonowałyby jeszcze bardziej delikatne kolory mojej ważki, co umożliwiłoby mi jeszcze kiedyś zrobienie sobie jeszcze jakiegoś tatuażu, który i czarny, i w kolorze wyglądałby wspaniale. Nie planowałam jeszcze nic, ale tatuaże bardzo mi się podobały. Zwłaszcza te, które miał Marco należały do dzieł sztuki.
-Wiesz w jakim kolorze byłoby ci dobrze?-zapytała obserwując mnie w kolejnej sukience, tym razem róż. W połączeniu z moimi jasnymi włosami róż wydawał się trupi, a ja wyglądałam jak zwłoki. To była typowa porażka.
-Na pewno nie w tym.
-Słuszne. –roześmiała się brunetka. –Moja droga, pójdziesz w czerwieni! Klasyka i wyrafinowanie.
-Zleję się z dywanem.
-Marudzisz. Dzisiaj już przymierzałaś czerwoną sukienkę i to był zdecydowanie twój kolor. –oświadczyła, zabierając z drążka sukienki inne, niż w czerwonym kolorze. Wyszła z przymierzalni dając wszystkie sukienki ekspedientce i poszła do wieszaków zdejmując z nich po kolei wszystkie czerwone sukienki. Było ich dziesięć.
-Zdążymy?
-My? Zawsze. –roześmiała się odpinając mi z wieszaka pierwszą z kolei do przymierzenia.


Przymierzyłam wszystkie. Wszystkie dziesięć a nawet jedenaście. I drogą eliminacji pozostały dwie.
Pierwsza, w kolorze żywej czerwieni. Miała delikatne falbanki u góry, a dół był bardzo zwiewny, składający się z kilku delikatnych warstw, które kończyły się na różnych wysokościach. Pod piersiami z kawałków tkaniny uformowany był paseczek, który idąc ku górze stwarzał też niewielki golf na szyi. Na plecach znajdowało się przepiękne wycięcie, wykrojone w kształcie łezki, a na szyi przyszyta była czarna, długa kokarda.
Druga nie ustępowała w jej pięknie ani na krok. Buraczkowa, z większym dekoltem z przodu, zakrytymi plecami i trenem. Miała też  koronkowe rękawki do łokcia. Cała była bardzo przylegająca do ciała i jak to stwierdziła Ann-bardzo uwodzicielska.

Założyłam raz jeszcze pierwszą, Ann na chwilę wyszła z przymierzalni. Miałam nadzieję, że nie zostaną mi doniesione kolejne czerwone modele.

-Rose?-zapytała zza kotary.
-Możesz wejść.

Nie spodziewałam się, że zamiast spokojnego wślizgnięcia się do środka modelki, zasłonka zostanie całkowicie odsłonięta na całą szerokość. A naprzeciwko mnie stanie mój mąż. Nic nie powiedział. Po prostu patrzył. Od dołu do góry, by potem znów przenieść wzrok na dół. Jego żuchwa delikatnie opadła na dół i zamrugał kilkakrotnie oczami.

-Dobra, to już mamy decyzję. –uśmiechnęła się szeroko Ann i zasłoniła kotarę tuż przed nosem blondyna. Biedny.

Pomogła mi szybciej ściągnąć sukienkę i zawiesiła ją na wieszaku. Zostawiła mnie, żeby ją zabrać i zapłacić z Marco, a ja mogłam się w spokoju ubrać. Denerwowało mnie to, że nie zarabiałam. Nie było mnie stać na wyjście z mężem na jego bal.
Wychodząc z przymierzalni usłyszałam jak Marco odbiera telefon.
No i cała atmosfera poszła…do lasu.

-Tak, tak. Wybieram się. I spokojnie, nie musisz się martwić, dam sobie radę.

Musiałam stanąć na wprost niego, żeby dopiero mnie zauważył. Uśmiechnął się do mnie i złapał za rękę. O no proszę. Super.

-Będę z Rose. Nie dbam o media, nie mam z resztą się z czym kryć, w końcu to moja żona. Nie będę wiecznie jej krył i kłamał.

Uważnie przysłuchiwał się rozmówczyni. Posłałyśmy sobie z Ann porozumiewawcze spojrzenia. Dobrze wiedziałyśmy, że Scarlett była po drugiej stronie. Ale też nie miałyśmy pojęcia, jaki miała cel, żeby dzwonić do żonatego faceta i pytać gdzie z kim idzie.

-Da sobie radę. Będę z nią cały czas. Musi się też przyzwyczaić. To nie ostatnie takie wyjście.

Wyszliśmy przed sklep, Marco odblokował dla mnie i Ann samochód, żebyśmy mogły wsiąść. Nie chciałyśmy wyjść na wścibskie, ale wsiadałyśmy do środka bardzo powoli. No i nie zamknęłyśmy za sobą drzwi.

-Dobrze, przekażę jej. Dobranoc.


Kiedy wsiadł do samochodu obie z Ann zajęte byłyśmy czymś innym. Ja podziwiałam butiki na przeciwnej stronie ulicy, a Ann oglądała swoje paznokcie. Marco zamknął za sobą drzwi i przekręcając kluczykami w stacyjce uruchomił silnik. Siedzieliśmy przez pewien czas w kompletnej ciszy.
Moje nerwy jako pierwsze skapitulowały i włączyłam radio. Zaczęłam też nerwowo pukać stopą w wycieraczkę samochodu. Ann, widząc moją frustracje, próbowała podjąć jakąś neutralną rozmowę, za co byłam jej wielce wdzięczna.

-Do tej sukienki będą idealne cieliste szpilki. Ostatnio oddałam swoje, a drugie jakie mam cieliste to sandałki, raczej by nie pasowały.
-Poszukam sobie pracy, a potem poszukam sobie butów. –odpowiedziałam jej ze śmiechem.
-O, mogę ci pomóc jeśli chcesz. Może zdążymy na Berlin.
-Rose, przecież wiesz, że wcale nie musisz pracować. –odezwał się Marco. Położył dłoń na moim udzie, delikatnie je gładząc. Gdyby nie obecność Ann pewnie bym ją strzepnęła.
-Nie będę cały czas siedzieć bezczynnie, to mnie wykańcza.-powiedziałam szybko, próbując posłać Marco jak najbardziej mordercze spojrzenie za utrzymywanie kontaktu ze Scarlett. Może to i nie jego wina.. Ale jak dla mnie, powinien był to skończyć już dawno.
-Pogadamy o tym później. Już wjeżdżamy na osiedle Ann.

I na tym rozmowa się skończyła. Wysiadłam z Ann i podziękowałam jej za wspólnie spędzony dzień. Umówiłyśmy się też na kolejne spotkanie-wypad po szpilki. Przy okazji kazała mi się nie poddawać i wygrać bitwę o fizjoterapię. A tym bardziej w bitwie o Scarlett.


***


-Więc? Co masz mi przekazać?-zapytałam przekraczając próg mieszkania. Odstawiłam torbę z nowo zakupioną sukienką w przedpokoju. Aż korciło mnie, żeby podwinąć rękawy, jak przed walką jakiś szemranych, zakapturzonych typów. Kto by pomyślał, że to tylko rozmowa męża i żony?
-Nie ważne, kochanie. I tak byś nie skorzystała.
-Czemu tak stawiasz? Chętnie spotkam się z twoją byłą narzeczoną. Wymienimy się z pewnością cennymi uwagami. Dopytam się jak było w okresie narzeczeństwa, którego nigdy nie przechodziłam, a ja jej opowiem jakie cudowne jest małżeństwo. Może pójdziemy razem do Spa? Uch, będzie cudownie!
-Rose, mogłabyś sobie darować ten sarkazm.
-To nie sarkazm! To ekscytacja! –uśmiechnęłam się szeroko i poszłam wyciągnąć z lodówki świeży sok pomarańczowy. Ubóstwiałam go, a schłodzony był najlepszy.
Akurat kiedy piłam, szklanka-ocalona przez zmywarkę-została zabrana mi z rąk. Marco wypił resztę prawie za jednym pociągnięciem.

Nie zdążyłam nawet się sprzeciwić, kiedy on bezczelnie zaatakował moje usta w namiętnym pocałunku. Zawirowało mi w głowie, a puls zdecydowanie przyspieszył. W żyłach krew zaczęła mocno buzować, prawie wrzeć. Zaczęłam oddawać mu coraz to odważniejsze i natarczywsze pocałunki. Wplątałam palce w jego włosy, za które delikatnie pociągnęłam wywołując tym jego gardłowe jęknięcie.

-Nie utrzymuję z nią kontaktu. Myślała, że jak mieliśmy ostatnio okładkę to wolę utrzymać w mediach nasz związek…
-Już nie gadaj. Twoja żona potrzebuje seksu. Temat twojej niedoszłej żony nie jest dobrą grą wstępną.
-Moja żona potrzebuje seksu, hę?-zaśmiał się i delikatnie przygryzł moją dolną wargę. –Weź jakąś bluzę z góry dla siebie i za minutę tu jesteś.-szepnął mi do ucha. Jego oczy świeciły się, jakby do głowy przyszedł mu szatański i genialny pomysł w jednym.
Nie potrzebowałam większego przekonywania. Coś mi mówiło, że powinnam była mu wierzyć, co do sprawy ze Scarlett, o pracy później, byłam zajęta większymi priorytetami.


***


Samochód Marco mknął przez ulice Dortmundu. Zdziwiłam się, kiedy na drodze zauważyłam tabliczkę ze skreśloną nazwą naszego miasta. Szukałam nowej, jednak całą drogę byłam rozkojarzana przez blondyna, który co chwila kładł rękę na moim udzie i sunął nią coraz wyżej, a potem znów do kolana. Moja frustracja sięgała zenitu. W pewnym momencie byłam już prawie gotowa kazać mu się zatrzymać i nie czekając na jego plan, po prostu zrobić to na przednich siedzeniach samochodu. Powstrzymało mnie to, że Marco stał się bardziej skupiony i to, że wjechał w naprawdę ciemny, gęsty las. Zaczęłam trochę bać się istot w nim żyjących, jednak miałam Marco. I Astona Martina, który potrafił mieć naprawdę niezłe przyspieszenie.
Przejechaliśmy przez las. Zatrzymaliśmy się na polanie, przed którą rozciągało się ogromne pole. I długo, długo nic. Kiedy spojrzałam na Marco, nie musiałam nawet się domyślać jego planu. Oboje go już mieliśmy przed oczami. 

-Wyskakuj mała. –zaśmiał się chytrze, klepiąc mnie po kolanie. Wziął z tylnych siedzeń koc, zapewne dla wygody i komfortu. Ale byłam pewna, że wygoda i komfort będą tym, na co ostatnie zwrócę uwagę. Moja uwaga była skupiona na moim mężu, który oświetlany przez światło księżyca, niczym jeden z greckich bogów, zaczął mnie całować. Całować tak, jak nigdy.
Po rozłące, po kłótniach, wszystkich niedomówieniach, sprawionych przykrościach, załamaniach i łzach, byliśmy szalenie spragnieni swoich ciał. I dotrzymaliśmy obietnicy z naszej randki, która wydawała mi się przez pewien czas żartem i abstrakcją.
Ale nie było to ani jednym, ani tym bardziej drugim. Marco doskonale wiedział, czego oboje potrzebowaliśmy. Namiętności, zmysłowości i pasji. To było dla mnie coś zupełnie nowego. Na całym ciele przechodziły mi dreszcze. I nie były one wywołane chłodnym powietrzem. Wszystkie uczucia przekładały się na doznania. Chłonęłam każdy skrawek ciała Marco. I byłam najszczęśliwsza na świecie czując, że mój własny mężczyzna traktuje mnie z takim oddaniem i czcią. Seks na masce samochodu po środku pola. I seks po środku pola obok samochodu. Najbardziej pierwotne, spontaniczne, nagłe, brutalne doznania, jakie dane mi było przeżyć. Moja granica wytrzymałości była mocno testowana. Ilekroć oczy zachodziły mi mgłą, za każdym razem zostawałam przywrócona do świata żywych nachalnym pocałunkiem.
Nie spodziewałam się tego po nim. Nie spodziewałam się tego po sobie. Nie wyobrażałam sobie tego w tak intensywnej postaci. Marco był ze mną w tamtej chwili całym sobą. Sercem, rozumem, ciałem. Byłam pewna, że nigdy w życiu nie znajdę takiego kochanka. Marco był moim pierwszym, co wskazywałoby na brak zaawansowania, niepewność.Tym czasem stało się zupełnie odwrotnie. My osiągnęliśmy Mount Everest naszych możliwości. W chłodną, jesienną noc. Na kompletnym odludziu. W naszym malutkim, własnym świecie…


***


-Mam jutro trening.-szepnął Marco do mojego ucha, mocno tuląc mnie do swojego nagiego ciała. Zadarłam brodę, by móc spojrzeć w jego piękne, lśniące oczy.
-Wystawię ci zaświadczenie, że spaliłeś więcej kalorii niż na wszystkich treningach razem wziętych.
-Dziękuję kochanie, ale muszę iść. Mam konsultację lekarza.-powiedział odgarniając mi mokry od potu kosmyk z twarzy.
-Jak dla mnie wszystko działa.-oświadczyłam, nim głośno ziewnęłam ze zmęczenia. Marco roześmiał się uroczo. Podniósł się po chwili, żeby się ubrać. To samo najprawdopodobniej dotyczyło mnie, co oznajmił w geście rzucania na mnie swoją bielizną. Tak, chyba właśnie o to chodziło. Westchnęłam głośno. Trzeba było zbierać się do domu, mimo, że na kocyku było przemiło. Marco poszedł też po resztę naszych rzeczy, które leżały rozrzucone na masce, a nawet dachu Astona Martina. No cóż.. Podeszłam boso do samochodu, żeby móc się w spokoju ubrać.

-Twoje milczenie, mam nadzieję, że nie jest przemilczeniem tego, co się stało chwilę temu?-spojrzał na mnie spod przymrużonych powiek, wciągając na siebie czarną bluzkę z długim rękawem.
-Oj nie.. Ale myślę, że już mi się głos zdarł. –odpowiedziałam z uśmiechem. Podeszłam do niego i delikatnie musnęłam jego usta.
-Rosie, Rosie, Rosie… -szepnął obejmując mnie mocno. Wywołało to na moich ustach szeroki uśmiech.
-To był kosmos, Marco.-zachichotałam i raz jeszcze raz go pocałowałam.
-A nawet jeszcze lepiej. –przyznał odchodząc dwa kroki po moją bluzę. –Załóż, żebyś się nie przeziębiła.
-Jest mi gorąco.
-Ale jest chłodny wiatr. Załóż.-polecił. No dobra. Już nie zamierzałam z nim o nic walczyć. Miał wygrane wszystkie potencjalne kłótnie przez najbliższy tydzień.

W drodze powrotnej powoli mnie łapał sen. Ułożyłam się wygodnie na fotelu, który Marco jeszcze dla mnie specjalnie opuścił. Podkuliłam nogi na siedzenie i zamknęłam oczy, żeby odpocząć chociaż chwilę. Za to położyłam dłoń na ręce Marco, która spoczywała koło automatycznej skrzyni biegów. Delikatnie splotłam nasze palce. Blondyn mocniej złapał moją dłoń i zaczął delikatnie przesuwać kciukiem po jej powierzchni.



Obudziłam się, kiedy akurat zgasł silnik. Marco po cichu wyszedł z samochodu i otworzył drzwi po mojej stronie. Zastanawiał się jak mnie złapać, żeby mnie nie obudzić, jednak ułatwiłam mu całą sprawę otwierając oczy i delikatnie się uśmiechnęłam.
-Nie trzeba mnie transportować.
-Jeśli chcesz, mogę cię przenieść. –zaoferował podając mi rękę, żebym mogła wysiąść.
-Dam sobie radę. Musisz się oszczędzać.
-Jesteś leciutka..
-Spokojnie. –skończyłam temat łapiąc go za rękę i pociągnęłam go w stronę wind.
Oboje chyba byliśmy równo zmęczeni. Ja cały dzień biegałam z Ann po sklepach, Marco był na treningu.
-Prysznic? Bez podtekstów. –zaproponował, kiedy rozebraliśmy się z ubrań wierzchnich. Marzyłam już położyć się we własnym łóżku i zasnąć niczym niedźwiedź w zimowy sen.
-Wypadałoby.-westchnęłam i skierowałam się na górę.
 Prysznice z Marco były zawsze cudowne. Te dłuższe i te najnormalniejsze w świecie. Uwielbiałam czuć dotyk jego dłoni na mojej skórze w połączeniu z cieplutką wodą, która koiła moje zmęczone ciało.




Wychodząc spod prysznica zostałam owinięta puchatym białym ręcznikiem. I tak owinięta zostałam zaniesiona prosto do łóżka.
-Muszę wysuszyć włosy.
-Musisz iść spać, bo zaraz zaśniesz na stojąco. Przyniosę ci ręcznik na poduszkę. –powiedział i po chwili znów zniknął za drzwiami naszej sypialni. Tęskniłam za tym miejscem. Uwielbiałam zajmować jego prawą połówkę i spać na jego poduszce. To samo było z przywłaszczaniem sobie jego koszulek. Zakochanie obsesyjne. Pewnie tak to by się nazywało. Albo, co gorsza, sama obsesja. Bez żadnego odzwierciedlenia w zakochaniu.
Nawet nie zauważyłam, kiedy Marco dołączył do mnie. Faktycznie położył ręcznik na mojej poduszce… Jego poduszce, którą podmieniłam. Nie skomentował tego, choć byłam pewna, że zauważył tę zmianę. Oczywiście jak zwykle czekał, aż sama przytulę się do niego. To weszło nam już w nawyk. Raz nawet chciałam go zapytać, czemu to on nie przytuli się do mnie… Ale z drugiej strony.. Czemu miał by to robić?

-To był dobry dzień.
-Cudownie zakończony. Ale będę obolała do końca tygodnia.
-Ale mimo wszystko, gra była warta świeczki.
-A nawet pocałunku na dobranoc od zadowolonej żony. –zaśmiałam się i nachyliłam się, by czule musnąć jego wargi. On uśmiechnął się oblizując je leniwie.
-W takim razie, była bardzo warta. –przyznał. –Rano mam spotkanie z lekarzem, postaram się ciebie nie obudzić.
-Zatem dobranoc. I wiedz, że do końca życia nie zapomnę tej nocy.
-Ja także, Rose. –uśmiechnął się. –Zboże.
-Słucham?
-Zboże. –powtórzył wyjmując z moich włosów kawałek długiej rośliny. –Nie wiem czemu nie zauważyłem tego przy myciu włosów..
-Zostaw na stoliku. Ususzę na pamiątkę. –powiedziałam ziewając.
-Jeśli chcesz..
-Chcę, dobranoc. –powiedziałam mocniej się do niego przytulając. Marco mocniej oplótł mnie dłońmi i ucałował w głowę.
-Dobranoc. 


***


Kiedy rano wstawałam Marco już nie było. Wygrzebałam się z łóżka i odsunęłam z okien zasłony, wpuszczając do pokoju jesienne promienie słońca. Uznałam, że powinnam ten dzień poświęcić się wypakowaniu z torby, którą zabrałam do Ann i Mario. A i oknom przydałaby się mała kąpiel. Zapewne po południu dopiero przyjdzie Ann, żeby pójść jeszcze do sklepu obuwniczego. Bałam się brać za obiad, ale do tego czasu miałam nadzieję, że mój mąż już będzie w domu.
Otwierając szafę Marco, żeby wybrać sobie z niej jedną koszulkę, poleciała na mnie ich cała masa. Wow! Wszystkie były równo pogniecione, część też nadawała się do prania. Wzięłam ostatni, złożony T-shirt, który uchował się na półce. Co tu się stało? Bałam się sprawdzić, co było w bieliźniarce.
No tak. Atak skarpetek. Podział różny. Czyste, brudne, nie do pary. Wszystko wylewało się z szuflady.
Może kiedy mnie tu nie było po prostu uznał, że może zrobić z domu chlew? Nie wiedziałam jaki miał ze Scarlett podział obowiązków, ale ja nie zamierzałam robić wszystkiego za niego. Zwłaszcza, kiedy jego ciuchy same mnie atakowały.
Dzisiaj był tego kres. Wszystko co mnie zaatakowało zostało wyniesione na podłogę na środku salonu. Po jednej stronie stał kosz na pranie. Naprzeciw niego rozłożyłam deskę do prasowania, na którą postawiłam żelazko.
Mogłam mu to wyprasować. Mogłam nawet w przyszłości ogarniać całe pranie, ale to musiało zostać ukarane. Nie było wymówek ani próśb.
Przygotowałam śniadanie dla siebie w postaci najzwyklejszej bułki z serem i świeżym ogórkiem. Zrobiłam też dla siebie herbaty. Pozostało mi mycie okien, które akurat nie było aż takie złe.
Salon wyglądał, jakby przeszło przez niego tornado. Nie przypuszczałam nawet, że Marco może mieć tyle ciuchów. Nie chciałam widzieć jego miny, kiedy wejdzie do domu i to wszystko zobaczy. I nie chciałam postępować z nim jak z karaniem małego dziecka… Zwłaszcza po tym, jak pięknie było poprzedniej nocy. Ale musiałam. Nie byłam gosposią, czy sprzątaczką. Byłam żoną.
Przypomniało mi się o wypakowywaniu mojej walizki.
I znów doznałam szoku, kiedy nawet w mojej szafie były jego niechlujnie wrzucone rzeczy. Zaczęłam się śmiać z bezsilności. Naprawdę, Marco? Proszę cię…
Ubrania stamtąd także zostały dorzucone na stertę.



***


Właśnie kończyłam myć okno w naszej sypialni, kiedy usłyszałam z dołu przekręcany zamek. Od razu odłożyłam myjkę i czekałam na reakcję.
Oho, zaraz się zacznie. Z ekscytacji prawie zaczęłam przebierać nóżkami jak małe dziecko.
-Rose? Co tu się…

Uśmiechnęłam się pod nosem. Mogłam jednak ustawić tam ukrytą kamerę. Zeskoczyłam z parapetu naciągając jego kusą koszulkę na uda i odezwałam się zmierzając w jego kierunku.

-Ten dom to nie burdel, a ja nie jestem firmą sprzątającą, dziwką, czy kobietą-rób-se-ze-mną-co-chcesz, tylko jakbyś nie zauważył twoją żoną. –zaczęłam głośniej, żeby mnie usłyszał. –Mimo, że powinnam cię wielbić za dzisiejszą noc, to jednak najpierw zajmiesz się swoimi rzeczami, a potem…
O cholera..

Stanęłam jak wryta pośrodku schodów. Zaczęłam sobie kalkulować każde słowo, które powiedziałam wcześniej. Burdel, dziwka, dzisiejsza noc, dwuznaczne „a potem”… A tak, no i jeszcze mój strój. Koszulka Marco i jego bokserki. Włosy po spaniu w mokrych, których nawet nie rozczesałam. No i oczywiście sterta jego ubrań na środku salonu oraz przygotowane dla niego stanowiska-kosz na brudną bieliznę i deska do prasowania. Nie było źle. Było tragicznie.

-Rose.. –zaczął drapiąc się po szyi, z niedowierzaniem rozglądając się po salonie. –To są moi rodzice… -wykrztusił. Spojrzał na deskę do prasowania i żelazko. Zaczął się histerycznie śmiać. Jak on mógł się śmiać?! Ja stałam na wstrzymanym oddechu.  –Mamo, tato, to właśnie Rose. –wskazał na mnie dwójce osób. Swoim rodzicom!

Nie umiałam nic wyczytać z twarzy jego mamy.

O mój Boże.

Jego tata ledwo utrzymywał powagę.

I wszyscy Święci.

Patrzyłam to na nich, to na Marco. On się śmiał! Tak bardzo się śmiał. Ja też byłam bliska płaczu, ale chyba nie koniecznie ze śmiechu.
Dobra, zrobiło się niezręcznie. Bardzo niezręcznie.
Powinnam była coś powiedzieć.

-Ja..-zaczęłam, jednak zasłoniłam sobie usta dłonią, słysząc jak mój głos stał się nadzwyczajnie wysoki. To był prawie, że pisk. Odchrząknęłam, ciągnąc brzeg bluzki Marco ku dołowi. Dobrze, że nie kupiłam wczoraj pary nowej bielizny i nie rozłożyłabym się na niej w salonie na kanapie, czekając na powrót męża. Albo przebranie seksownej pielęgniarki. Zawsze mogło być gorzej, Rose. Nie było aż tak źle, Rose.  –Przebiorę się i zaraz przyjdę. I jeszcze strzelę sobie w łeb.

Zaczęłam iść na górę, jednak zatrzymałam się, kiedy usłyszałam prychnięcie taty Marco. Odwróciłam szybko głowę. Starszy mężczyzna miał całą czerwoną ze śmiechu twarz. Marco ocierał sobie kąciki oczu. Jego mama wciąż stała jakby Meduza zamieniła ją w kamień przez jedno spojrzenie.

-Boże, ja nie powiedziałam tego? –powiedziałam cicho. Jednak wnioskując po twierdzącym kiwaniu głową blondyna-powiedziałam. –Boże.. Znaczy, przepraszam za Boże. Ja. Zaraz… Będę. –powiedziałam i pobiegłam na górę pokonując po dwa schodki na raz. Pobiegłam najpierw do łazienki, żeby chlusnąć sobie w twarz wodą. Zimną wodą.
Wypuściłam ze świstem powietrze z ust i spojrzałam na swoje odbicie w lustrze.
Teściowie, jasna cholera.
Mogłam ustawić ukrytą kamerę. 






~~~

 Jak ja uwielbiam tu wracać po tygodniu przerwy, robić korektę rozdziału, potem czekać na 9:00, cieszyć się jak wariatka z każdego wyświetlenia, a jak komentarz to już w ogóle jestem w niebie!😄
Ten rodział taki trochę o niczym, ale też akcja dziać się wiecznie nie może.. Przed nami spotkanie z rodzicami, bal i naprawdę sporo komplikujących spraw, więc trochę taką mamy ciszę przed małą burzą...
Dziękuję jeszcze raz za wszystkie gratulacje, ciepłe słowa pod poprzednim rozdziałem..💕 Jesteście absolutnie wszystkie przekochane, nawet nie wiecie ile radości sprawia mi czytanie waszych uwag,opinii,emocji,przeżyć.. Dziękuję, że jesteście i przeogromnie wspieracie, mimo rzadszej aktywności..
Jestem bardzo, ale to bardzo ciekawa jak obstawiacie, jak przebiegnie pierwsze spotkanie z teściami👀
Ściskam Was mocno💗
Do następnego! x.